Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - Dawno mnie tutaj nie było....

Anonymous - 2011-12-30, 20:34

Cytat:
"Cokolwiek zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane w niebie" (Mt 16,19) , czyż mylę się,że takie były słowa Chrystusa skierowane do apostołów?


Owszem, były. Jednak one całkowicie czego innego się tyczą. Sąd Biskupi niczego nie rozwiązuje, w tym wypadku małżeństwa, bo byłoby to sprzeczne z nauką Chrystusa. Sąd jedynie stwierdza, że małżeństwo było nieważnie zawarte.

Anonymous - 2011-12-30, 21:26

CYTUJĘ
"Chciałbym jednak zwrócić uwagę na bardzo istotną sprawę. Jeśli w małżeństwie mamy do czynienia z dającą się stwierdzić (po owocach) prawdziwą miłością przynajmniej jednego z małżonków, to taka miłość, moim zdaniem, jest znakiem potwierdzającym sakramentalność tego małżeństwa. Taka miłość jest istotnym argumentem przemawiającym za ważnością małżeństwa. Dlaczego? Miłość jest owocem działania Ducha Świętego. Jej źródłem jest sam Bóg. W małżeństwie taka miłość objawia się poprzez łaskę sakramentu małżeństwa. Jeśli Bóg udziela małżonkowi takiej miłości, która przechodzi ciężkie próby w obliczu np. zdrady współmałzonka, kryzysu i mimo to pozostaje nadal wierna wyborowi, to oznacza, że Bóg błogosławi temu małżeństwu i widzi tych małzonków jako ważnych małżonków - jako jedno ciało. Gdyż źródłem tej miłości jest sam Bóg i on do niej uzdalnia. Bez Boga taka prawdziwa miłość jest niemożliwa.

Ważne jest pytanie o miłość - jaka ona jest?" koniec cytatu

A jesli w małzenstwie tych owoców nie było? Bo nie działał Duch Swięty, ....bo przysięga była tylko odklepaną regułką (nieswiadomie z przyczyn niedojrzałosci do małzeństwa), nic nie ważną dla wypowiadającego? Ja tak do tego podeszłam, az wstyd się teraz przyznawac, tak niedojrzale, gdy wyszłam wtedy ze szpitala prosto na przygotowania weselne....było wtedy mi wszystko obojętne, a na zabicie stresu i smutkow myslałąm tylko zeby sobie pojesc pysznosci weselnych, bo tanczyć miałam zakazane......i tak jak było w pierwszy dzien mojego małzenstwa tak mijały wszystkie następne.....bez prawdziwej miłosci, bez starania się, bez dbania o drugą stronę, bez ochoty na bliskość fizyczną taką jak miedzy męzem i żoną....(bo od pierwszego dnia czułam się ze nie spełniam obowiązków zony ze względu na problemy zdrowotne po poronieniu, i czułam się zobowiązana do zaspokajania w inny sposób, niemoralny, grzeszny.....I to wszystko bez nawet jednego dnia w którym by przyszłą mysl ze to ten któremu ofiarowałąm miłość....siebie na zawsze....az do smierci......nigdy tego nie pomyslałam, ...podchodziłam do tego tak neutralnie, jakby miało to być zamieszkaniem z kolegą, nic nie znaczące........ale wtedy nie wiedziałam ze robię coś nie tak......gdy uswiadomiłam sobie ze wszystko jest takie sztuczne, ze brak mi nawet chęci do zblizeń z męzem, myslałąm ze tak już mam, taka jestem, moja mama tez wszystko przyjmowała jako obowiązek, ale kochała.
A teraz gdy całkowicie sama dojrzałąm do tego czym jest miłość, zaczełąm rozwijac się duchowo, nie potrafię jej przełozyć na kogoś kogo nie umiałąm kochać....

Andrzej - 2011-12-30, 21:55
Temat postu: "sakramentalne kochanie" :)
Oli napisał/a:
...on sobie ze mnie tylko kpił, na boku czekała inna panna, która być może była ważniejsza ode mnie a nawet na pewno, a świętość sakramentu nic dla niego nie znaczyła. ...

Oli, sąd biskupi ma za zadanie stwierdzić prawdę i jeśli rozezna, że w momencie ślubu było tak jak piszesz, to prawdopodobnie orzeknie faktyczną nieważność małżeństwa. Mimo wszystko jak przed każdą - zwłaszcza ważną decyzją warto pytać na modlitwie Pana Jezusa jaka jest Jego wola. Całkowicie Mu zawierzyć. Największym szczęściem człowieka jest wypełniać wolę Boga jaką On ma w stosunku do mnie. Ale też i tę wolę trzeba rozeznać, prosić Pana Boga, by mi ją pokazał.

Oli, nie zauważyłem, żeby któryś z dyskutantów chciał Cię potępić za Twój wybór jaki by on nie był. To mnie się oberwało za może niezbyt precyzyjne i zrozumiałe pisanie o sakramentalnej wiernej i wyłącznej miłości.
bywalec napisał/a:
Andrzej,
wczoraj w Tv w cyklu programów sąd rodzinny było coś na przekrój tego co mówisz... może w ten sposób bardziej obrazowo... jak rózne są historie i jak przykład innych może być dowodem, że nie zawsze teoria miłosci jest na korzyść ważności małżeństwa.
Po krótce...standard żona wnosi o rozwód z winy mężą, powód zdrada. W trakcie trwania procesu zaczyna jednak już żałować bo widzi miłość męża do niej, jak walczy i sie sprzeciwia rozwodowi, mówiąc, że ją kocha i że bardzo żałuje. Jednak na światło dzienne wychodzą brutalne fakty, które mimo iż kobieta zaczyna żałować, i widać u niej miłość do męża, chęć wycofania pozwu wszystko kończy sie tragicznie. Na światło dzienne wychodzi fakt, iż są spokrewnieni a z ich miłością i nienarodzonym jeszcze dzieckiem będą musieli sobie umieć poradzić.
Jest miłość, ale jest też i prawdziwa historia brutalna jaką pisze życie nie zaś to co sami pod tą teorie sobie dopisujemy na potwierdzenie jej...że tam gdzie jest miłość jest i argument ważności sakramentu...
Takich historii jest wiele, wiele można tu opisywac, że tam gdzie miłość jednego chociaż z małzonków tam nie zawsze jest ona argumentem jaki przemawia to za jego ważnoscią.

Bywalcu, moim zdaniem, twierdzenie, które podałem jest prawdziwe i nie jest teorią. Spróbuję je bardziej doprecyzować: Jeśli założymy, że w sakramentalnym małżeństwie mamy do czynienia z dającą się stwierdzić (po owocach) prawdziwą miłością przynajmniej jednego z małżonków, to taka miłość, moim zdaniem, może być znakiem potwierdzającym sakramentalność tego małżeństwa. Jeśli np. kierownik duchowy, spowiednik czy sąd biskupi rozezna, że ta małżeńska miłość pochodzi od Ducha św., to będzie to argument przemawiający na korzyść ważności małżeństwa. Zresztą obowiązkiem obrońcy węzła małżeńskiego jest szukanie takich argumentów, które przemawiają na korzyść małżeństwa. Zadaniem 3 sędziów sądu biskupiego jest zważyć argumenty za i przeciw ważności małżeństwa i wydać orzeczenie.

I teraz dochodzimy do bardzo ważnej moim zdaniem sprawy, którą zasygnalizowałaś podając przykład z programu TV. Podałaś przykład z TV nieusuwalnej przeszkody małżeńskiej (pokrewieństwo), który jako fakt daje się stosunkowo łatwo i jednoznacznie stwierdzić. Oczywiście pytanie jest o miłość tych ludzi, czy jest ona z woli Bożej czy nie i jak ma się ona do tej wykrytej w czasie trwania przeszkody. Takich jednak przypadków w ogólnej liczbie stwierdzeń nieważności jest bardzo mało. Najwięcej bo ok. 80% wszystkich orzeczeń niewazności dotyczą przesłanki wymienionej w kanonie 1095 p. 3, który mówi, że niezdolni do zawarcia małżeństwa są ci, którzy z przyczyn natury psychicznej nie są zdolni podjąć istotnych obowiązków małżeńskich. Czasami małżonkowie nadużywają tego kanonu. Jak stwierdził ks. Stanisław Nowak - obrońca węzła małżeńskiego w Sądzie Metropolitalnym Warszawskim w artykule Radosława Molendy "Od początku nieważne" w katolickim tygodniku "Idziemy" z dn. 19 marca 2006 r. "Często nadużywa się tego kanonu. Jest to mieszek, do którego wszystko można zmieścić". Wiele zależy od uczciwości samych małżonków. Dlatego w tych przypadkach argument miłości jako owocu działania łaski sakramentu może być bardzo istotny i pomocny w poznaniu prawdy i odczytaniu woli Bożej. Nie jest tak, że w każdym procesie objawia się wola Boża. Tak jak w przypadku świętokradczych spowiedzi występują także nieważne stwierdzenia nieważności. Zresztą Kodeks kanoniczny pozwala zawsze wrócić do orzeczonej nieważności, jeśli na jaw wyjdą okoliczności przemawiające za jego ważnością np. na jaw wyjdzie kłamstwo. Z jaką troską do tej sprawy podchodzi papież Benedykt XVI i wcześniej Jan Paweł II to można się przekonać czytając ich przemówienia do Roty Rzymskiej. Na stronie http://sychar.org/w-obronie-sakramentu-malzenstwa/ zebrałem publikacje na ten temat.
bywalec napisał/a:
Problem tylko w tym, że chyba nieudolnie piszemy i przekazujemy sobie nawzajem to, i jak to w zyciu bywa, a często w małżeńśtwie, gdzie relacja jest szczególnie emocjami podszyta zakrada sie to niedopowiedzenie i niezrozumienie.

W pełni zgadzam się z Tobą. Brakuje nam jeszcze trochę cierpliwości i wyrozumiałości.
Satine napisał/a:
Zgoda, co do jednego - jeśli jest pewność, że Sakrament został udzielony zgodnie ze wszelkimi wymogami - to nawet miłość jednego ze współmałżonków daje nadzieję na to, że Bóg błogosławi temu małżeństwu. Ja też w to głęboko wierzę.
Jeśli jednak są wątpliwości, czy małżeństwo zostało ważnie zawarte, to by uznać, że Bóg błogosławi nadal temu związkowi, należy to sprawdzić. I nasze "kochanie" nie ma tu nic do rzeczy.

W kontekście tego o czym wyżej napisałem "wątpliwości, czy małżeństwo zostało ważnie zawarte", mogą wynikać nie z rzeczywistego poczucia jego nieważności, tylko np. z niewiary w uzdrowienie, chęci wejścia w nowy związek, nacisku otoczenia etc., i wtedy może pojawić się pokusa sięgnięcia po ten jakże pojemny kanon 1095 p.3, gdzie czasami jest bardzo trudno zmierzyć i wykazać granicę między dojrzałością, a niedojrzałością. Tym bardziej, że małżeństwo na samym początku jest najmniej dojrzałe, a każdy z nas nie jest pozbawiony jakiejś choćby małej anomalii (jak to powiedział w wywiadzie dla KAI dziekan Roty Rzymskiej ks. bp. Antoni Stankiewicz). I w takich przypadkach argument miłości jeśli występuje może być bardzo ważnym sygnałem dla sędziów. Moim zdaniem, nasze "sakramentalne kochanie" może mieć wtedy ogromne znaczenie. :)

Anonymous - 2011-12-30, 23:55

Andrzej napisał/a:
moim zdaniem, twierdzenie, które podałem jest prawdziwe i nie jest teorią. Spróbuję je bardziej doprecyzować: Jeśli założymy, że w sakramentalnym małżeństwie mamy do czynienia z dającą się stwierdzić (po owocach) prawdziwą miłością przynajmniej jednego z małżonków, to taka miłość, moim zdaniem, może być znakiem potwierdzającym sakramentalność tego małżeństwa.

no to ja mam ciekawy artykuł..troche odbiegający od tej formy

http://www.szansaspotkania.net/index.php?page=9057

Anonymous - 2011-12-31, 00:35

.......akurat parę dni temu przypadkiem weszłam na ta stronę , i wiele innych artykułów tam przeczytałam, ....i też dlatego przyszły mi potem te rózne przemyslenia,co do sakramentalnosci małzeństwa mojego, jak było ono dalekie od takiego jak tam przedstawiają, i jak by się chcialo teraz miec te wiadomosci, tą mądrość wtedy ....10 lat temu....... gdy zaczynalismy naszą drogę .....która nie miała wtedy nic wspólnego z miłoscią prawdziwą.......
Anonymous - 2011-12-31, 06:07

tymeka napisał/a:
przemyslenia,co do sakramentalnosci małzeństwa mojego, jak było ono dalekie od takiego jak tam przedstawiają, i jak by się chcialo teraz miec te wiadomosci, tą mądrość wtedy ....10 lat temu....... gdy zaczynalismy naszą drogę .....która nie miała wtedy nic wspólnego z miłoscią prawdziwą.......


jakie to moje echhh

Anonymous - 2011-12-31, 06:44

tymeka napisał/a:
akurat parę dni temu przypadkiem weszłam na ta stronę , i wiele innych artykułów tam przeczytałam, ....i też dlatego przyszły mi potem te rózne przemyslenia,co do sakramentalnosci małzeństwa mojego, jak było ono dalekie od takiego jak tam przedstawiają, i jak by się chcialo teraz miec te wiadomosci, tą mądrość wtedy ....10 lat temu....... gdy zaczynalismy naszą drogę .....która nie miała wtedy nic wspólnego z miłoscią prawdziwą.......

wiem tymeko zreszta nie tylko po zetknięciu z art Knotz-a...człowiek o tym się dowiaduje ..ale i wiekszośc innych podobnych publikacji swego czasu trafiłem w necie..identycznie podchodzących do takowego tematu..a w zasadzie tego co stara sie udowodnic Andrzej w tematach prawdziwej miłośi..sakramentalnej miłości po grób....

Jakie były moje refleksje po przeczytaniu ich...podobne do twoich tymeko

udawadniajc swa miłośc -wielka miłośc miałem szanse robic to na codzien...skoro "wylałem dziecko z kapiela"
to sa tego nastepstwa bądz jak ktos lubi KONSENKWENCJE....

zatem to po grób jakie powstaje post-factum

to albo wymysły własne...albo heroizm...bez wzgledu jakie towarzysza temu przesłania...i jak mocno będa dokładane hasła często wyrwane z kontekstów szerszych wypowiedzi(ludzi,księży) odbiegających swym przesłaniem...
ważne jest to że:
nie jest to już na własciwym miejscu...(bo po czasie)
i to staram sie wciąz wyrazić....

jest to jakis rodzaj czegos do podziwu.(że ktos dokonał takowego wyboru).
jeno niech nikt nie doszukuje sie w tym PRAWIDŁOWOŚCI....

prawidłowości takiej jak powyżej była udowadniana......
i dlatego wyraziłem swe veto co do wypowiedzi Andrzeja,
a czemu??
bo ja twierdze ze bardziej trzeba stapac po ziemi niz szybowac z aniołami...zreszta taki stan fantassy i oderwania od rzeczywistości...
znany jest nie tylko w kulturze katolickiej(choc akurat w tej nie znam nazwy)
ale wiem że w hinduizmie jest to NIRWANA(heee nie pije tu donaszej moderatorki)

A ważne jest to tu i teraz...cos było ..coś sie popsuło..cos na skutek tego w sercu powstało...
rozłam w małżenstwie ..to rozłam w rodzinach..częśto poranione dzieci....

Jak temu sprostać????
w jaki sposób to naprawiac??
bo nie da sie uciec ..nie da sie zapomnieć....można przysypac rów z tym czyms ..ale to nadal tam jest...i pewnego dnia wiatry i deszcze to odkopia....

Zatem Ja Andrzeju nie zyje mistyka...

ja stając w progu mego domu po raptem 2 latach życia oddzielnie , wiedziałem jedno moja zona przez te dwa lata stała sie juz inna kobietą..

inne mysli..inne oczekiwania...inne doświadczenia
tak samo sa inni moi synowie ....inna jest cała rodzina ....
do domu wchodzi też za mna cały bagaz pamięci-tej złej.....
Ale wchodzi ze mną odpowiedzialnośc i świadomość

jak ewentualnie działac..jak poruszac sie po kruchym lodzie....i tymi sparwami zajmowałem sie ponad dwa lata mej nieobecności siedząc często sam w domu....

jak znowu zyć..by żyć może wspólnie

a nie gniewaj sie Andrzeju
zajmowałem sie pierdołami...czy moja miłośc prawdziwego katolika to taka czy taka...

jestem przyziemny..stąpam po ziemi...i mniemam że Jezus oczekuje z mojej strony tych przyziemnych dowodów na ma dorosłośc co do wiary...niz mistyki uniesienia...
A świadomośc wewnętrzna własna ..nawet tych słów ..
oczekuje na powrót współmałzonka,chce pojednania...ma oznaczać nie tylko własna gotowośc do takowych czynów....
ma także nieśc za soba ewentualne zrozumienie inności drugiej strony

ale nauczony własnym ostrym doswiadczeniem i szanując ta innośc innych
- szanuje dzis zatem poglądy innych ..( nawet jak mało sa dla mnie samego zrozumiałe)...bo wiem że ktos ma prawo tak sadzic i to widziec
inaczej niz ja

pozdrawiam
i sorry jak kogos mogła urazic ma pisanina

Anonymous - 2011-12-31, 11:36

Andrzej napisał/a:
Bywalcu, moim zdaniem, twierdzenie, które podałem jest prawdziwe i nie jest teorią. Spróbuję je bardziej doprecyzować: Jeśli założymy, że w sakramentalnym małżeństwie mamy do czynienia z dającą się stwierdzić (po owocach) prawdziwą miłością przynajmniej jednego z małżonków, to taka miłość, moim zdaniem, może być znakiem potwierdzającym sakramentalność tego małżeństwa. Jeśli np. kierownik duchowy, spowiednik czy sąd biskupi rozezna, że ta małżeńska miłość pochodzi od Ducha św., to będzie to argument przemawiający na korzyść ważności małżeństwa. Zresztą obowiązkiem obrońcy węzła małżeńskiego jest szukanie takich argumentów, które przemawiają na korzyść małżeństwa. Zadaniem 3 sędziów sądu biskupiego jest zważyć argumenty za i przeciw ważności małżeństwa i wydać orzeczenie.

I teraz dochodzimy do bardzo ważnej moim zdaniem sprawy, którą zasygnalizowałaś podając przykład z programu TV. Podałaś przykład z TV nieusuwalnej przeszkody małżeńskiej (pokrewieństwo), który jako fakt daje się stosunkowo łatwo i jednoznacznie stwierdzić. Oczywiście pytanie jest o miłość tych ludzi, czy jest ona z woli Bożej czy nie i jak ma się ona do tej wykrytej w czasie trwania przeszkody. Takich jednak przypadków w ogólnej liczbie stwierdzeń nieważności jest bardzo mało. Najwięcej bo ok. 80% wszystkich orzeczeń niewazności dotyczą przesłanki wymienionej w kanonie 1095 p. 3, który mówi, że niezdolni do zawarcia małżeństwa są ci, którzy z przyczyn natury psychicznej nie są zdolni podjąć istotnych obowiązków małżeńskich. Czasami małżonkowie nadużywają tego kanonu. Jak stwierdził ks. Stanisław Nowak - obrońca węzła małżeńskiego w Sądzie Metropolitalnym Warszawskim w artykule Radosława Molendy "Od początku nieważne" w katolickim tygodniku "Idziemy" z dn. 19 marca 2006 r. "Często nadużywa się tego kanonu. Jest to mieszek, do którego wszystko można zmieścić". Wiele zależy od uczciwości samych małżonków. Dlatego w tych przypadkach argument miłości jako owocu działania łaski sakramentu może być bardzo istotny i pomocny w poznaniu prawdy i odczytaniu woli Bożej. Nie jest tak, że w każdym procesie objawia się wola Boża. Tak jak w przypadku świętokradczych spowiedzi występują także nieważne stwierdzenia nieważności. Zresztą Kodeks kanoniczny pozwala zawsze wrócić do orzeczonej nieważności, jeśli na jaw wyjdą okoliczności przemawiające za jego ważnością np. na jaw wyjdzie kłamstwo. Z jaką troską do tej sprawy podchodzi papież Benedykt XVI i wcześniej Jan Paweł II to można się przekonać czytając ich przemówienia do Roty Rzymskiej. Na stronie http://sychar.org/w-obronie-sakramentu-malzenstwa/ zebrałem publikacje na ten temat.


Andrzej,
Ja się w pełni zgadzam z tym co mówisz, problem tylko w tym, że jednak ty odnosisz się wciąż do jednych konkretnych sytuacji gdzie rzeczywiście miłość jednego z małżonków może uratować związek małżeński, i przetrwać ciężką próbe kryzysu nawet tych największych jakie są w ich małżeństwie. I tu rzeczywiście zmiany podjęte w kierunku samorozwoju, stawiane granice mogą być powodem refleksji, otrzeźwienia i stworzenia na nowo innego lepszego, dojrzalszego związku.

Problem tylko w tym, że Andrzej nie bierzesz pod uwage jednak tych ludzi, którzy jednak nie mogą do takich refleksji dojść. Ich możliwości dojścia do takich refleksji są niejako poza ich możliwością zrozumienia tego jak bardzo są zaburzeni, i jak ogromne problemy ich uniemożliwiają im samym bycie szczęśliwym. Krzywdzą innych nie zdając sobie sprawy z tego, że jedyną osoba winna tego są oni sami, szukają wciąż i znajdują nowe ofiary, które krzywdzą i potwierdzają sam fakt że tak właśnie jest . A oni sami żyją wciąż w przeświadczeniu, że spotykają na swojej drodze same przeciwności, ludzi, którzy to ich krzywdzą, wykorzystują, wpędzają w nałogi, bo w ich zachowaniach widzą przyczyne swoich zwrotnych reakcji na agresje.
Usprawiedliwiają i obwiniają je za całe zło swojego zycia. Są egoistyczni, egcentrycznie nastawienie na siebie, poza własną krzywdą nie widzą nic więcej. Ich możliwości realnego postrzegania rzeczywistości są tak mocno zaburzone doświadczeniami z dzieciństwa, że uniemożliwia im to skorzystanie z terapii i przerobienia tych zaburzeń. Nie mówię tu o ciężkich przypadkach chorób psychicznych, czy uszkodzeń mózgu do jakich doszło w życiu płodowym, mówie o ciężkich doświadczeniach w dzieciństwie, stylach wychowania, które ukształtowały ich psychikę na taką, ze w życiu dorosłym wszelkie próby zmian tego przez inna osobe, która przez to ma z tą osoba ogromne problemy w relacjach po prostu są często nie możliwe.
A niemożliwe są dlatego właśnie, że oni sami tego nie widzą, ich psychika ukształtowana w ten sposób „zabrania” im wnikliwego spojrzenia w siebie, konfrontacji ze soba i skorzystania z jakiejś pomocy. Nawet jak korzystają natrafiają na nieudolnych terapeutów, którzy nie są w stanie im pomóc. Ich problemy powodują nawarstwianie się nowych, uciekają w nałogi bo tylko wtedy nic nie czują, są wolni od problemów jakie niesie życie, nie zdając sobie sprawy z tego, że to jeszcze mocniej niszczy ich i powoduje nowe problemy.

Oh, można by pisac książkowo o tych przypadkach i dowodach na to, że mało która z takich osób jednak natrafia na osobe, która potrafi im pomóc. Zyją przeważnie do końca swojego zycia a bilans krzywd własnych i innych jakie zadali jest przeogromny.

I tu dochodze właśnie do sedna sprawy, wyjaśniając że ja pisze o takich tych przypadkach, nie zaś tych, które ty opisujesz. Gdzie ludzie mają te możliwości uzdrowienia najpierw swojej psychiki by potem móc tworzyć z kimś zdrowe relacje.

Stąd tez wciąż te nieporozumienia, ty widzisz tylko te osoby, ja pisze o tych dodatkowo które jednak nie są zdolne do takich przemian. I w takich przypadkach Kościół unieważnia zawarte małżeństwo, nie tylko w tych drastycznych przypadkach, gdzie są przeciwności pokrewieństwa bliskiego, innej orientacji ale też te przypadki zaburzeń osobowości jakie niejako determinuja ich samych bo nie widza tej zależności do tworzenia związku jakie w myśl kodeksu KK jest możliwa do tworzenia tak by pomnażać i rozwijać miłość.

Twój problem Andrzeju polega na tym, iż głosisz jedną tylko prawdę, z którą oczywiście każdy się zgadza, i piszesz, przekazujesz ją w taki sposób że pomimo uznajesz te przeciwności, to jednak forma przekazu jest jednak wciąż taka sama. Wciąż piszesz tylko o tej, z którą się zgadzamy, a o tej drugiej stronie gdy sam mimo zgody że tak może być iż możliwe jest unieważnienie piszesz i przekazujesz w takiej formie jakby jednak sięz tym nie zgadzał.

W każdym razie ja tak odczytuje ze zwrotów, choć wiem, że wnikliwe przyjrzenie się temu co głosisz jest własnie takie jak moje czy innych, jednak uparte pisanie tylko o jednym sprawia, że ta druga prawidłowość umniejsza swojej wartości i budzi w innych reakcje do wyjaśnien, bo się z tym nie zgadzam.
A właściwie mamy podobne i zdanie i podejście, brak tylko innej komunikacji by to wyrazić… bo wciąż pisanie tylko o jednej stronie medalu, umniejsza tą druga sprawiając wrażenie jakby ktoś się z tym nie zgadzał….
To moje odczucie jak pisze tego co piszesz, ale jak sama się przekonałam sama tą gafe popełniłam z Jarkiem. On odczytał coś zupełnie inaczej niż ja miałam na mysli, niezbyt dosadnie coś przekazałam, a druga osoba po prostu przyjeła to za fakt oczywisty. I miała prawo do tego, ale na tym to też polega w komunikacji by pewne kwestie rozwiązać doprecyzowując swoje zdanie jak i zapytaniami wyjaśniać czy jestem dobrze zrozumiana. Ty tego też dokonałeś w ostatnich postach pisząc właśnie słowa może być a ja w swoim poście uzupełniłam swoje zdanie.

Cóż, myślę że teraz może już więcej się wyjaśniło w naszym sporze i rozumieniu każdego z nas tego z osobna na swój sposób tylko dla siebie rozumiany i akceptowany.

Pozdrawiam

Anonymous - 2011-12-31, 12:00

Nie potrafię tak pięknie pisać jak wy i nie ma we mnie tylu głębokich przemyśleń, ale z jednym się zgadzam ,że trzeba żyć tu i teraz, nie jesteśmy, nie żyjemy w chmurach oderwani od świata... Ja długo wierzyłam w moje wizje o mężu , długo łudziłam się, ze się zmieni, że wróci, że będziemy ratowali to małżeństwo ale Pan Bóg szybko zdjął mnie z tych chmur, szybko wróciłam na ziemię. Teraz mogę powiedzieć,że przez 4 lata pielęgnowałam w sobie naiwną miłość do męża, a on to wykorzystywał na ile tylko potrafił twierdząc,że się zmienił, że chce do nas wrócić i w końcu największe kłamstwo,że zostawił dziewczynę dla której nas porzucił i jest sam... a przecież ma nie tylko kochankę ale dwoje małych dzieci... Jaki sens ma dalsze życie w naiwności, czy moja miłość to rzeczywiście miłość do męża czy tylko naiwność z mojej strony... Emocje stygną, spojrzenie na świat sie zmienia... a jednak ciągle budzę się rano i czekam z myślą "a może jednak okaże się,że to nieprawda... " Nie można całe życie udawać, ze nic się nie stało, że tak musi być... bo nie musi... pora zakończyć i wyjaśnić pewne sprawy... Pora z chmur zejść na ziemię.... Czy wart czekać na coś czego prawdopodobnie nie ma i nigdy nie było? Nie twierdzę, ze to rozwiąże moje problemy,że zadziała jak magiczna różdżka... może nawet mam nadzieję, ze on się wtedy zastanowi jaką krzywdę nam zrobił, że może coś zrozumie. ... choćby dla dobra dzieci.... już napisałam wcześniej, że na obecnym etapie nie chcę rozbijać tamtej rodziny... bo czy mam prawo, czy nie będę postępować podobnie do tamtej dziewczyny, egoistycznie walcząc o coś co i tak już zostało zniszczone?? Modlę się za mojego męża, za moją rodzinę, ale nie wierzę w zmianę, nie ma we mnie takiej postawy, bo im bardziej wierzyłam tym więcej i gorszych rzeczy się okazywało,tak jakby Pan Bóg chciał mi pokazać,że nie tędy droga... Że nie takie Jego względem nas zamiary...

A tak na marginesie wiedzy o małżeństwie to wydaje mi się,że za mało w Kościele nauki na ten temat, nikt tego wszystkiego nie uczy przed, nie tłumaczy... Małżeństw udziela się za szybko i na siłę, bo już bo za raz, gdyby była rzeczywiście porządna szkoła przygotowania do małżeństwa, odpowiednie wymagania w tej kwestii to pewnie wielu z nas by tak nie skończyło. Nauki przedmałżeńskie przynajmniej te na które ja chodziłam to była farsa,np. opowiadanie o czystości przedmałżeńskiej pannom w 5 miesiącu ciąży, bo ktoś miał taki program. ... ani słowa o odpowiedzialności za drugą osobę, za jej życie , za naszą miłość, za przyszłe potomstwo... nacisk na to żeby szybko brać ślub bo połowa z przychodzących tam i tak już żyła razem... A potem rozczarowania, ślub jako pokaz dla rodziny, a Pan Bóg daleko za progiem domu i rodziną, której pobłogosławił .... a po latach właśnie takie rozważania jak nasze i wielu pogubionych bo nikt wcześniej nie wyjaśnił na czym to wszystko polega. ...

Anonymous - 2011-12-31, 13:40

Oli napisał/a:
ale z jednym się zgadzam ,że trzeba żyć tu i teraz


Oli, a ja się z tym nie zgadzam akurat.

Czy nie tak właśnie myśli Twój mąż?

On - zapewniam Cię - żyje tu i teraz, nie patrząc na to, co będzie kiedyś.

Żyjemy tu i teraz, ale nie na tym życiu kończy się nasze istnienie. I trzeba o tym pamiętać.

Jezus w Kanie Galilejskiej nakazał napełniać dzbany wodą, po brzegi. Słudzy napełniali, choć nie widzieli sensu, nie widzieli celu. Mieli napełniać tak mocno, jak tylko mogą.

Czy każdy z nas - wypełniając swoje zadanie, by zdarzył się cud (uzdrowienie, nawrócenie, spokój duszy, pogoda ducha), wypełnił dzbany do pełna? Z meniskiem wypukłym? Czy napełniał tylko trochę, ot, by markować samą obecność przy ujęciu wody i nosić dzban, by wszyscy widzieli, że nosi?

To, że jedna osoba oszukuje, nie oznacza, że na niej ciąży cały ciężar oszustwa i wszystkie gromy mają spadać na nią.
Jakiś ułamek odpowiedzialności ponosi osoba, która daje się oszukać. Nie widzi lub NIE CHCE widzieć sygnałów, które ostrzegają, mówią o patologii.

Oli - te obce dzieci nie wzięły się z sufitu. Sam moment płodzenia dziecka to rzeczywiście może być chwila - ale z tego, co piszesz, mąż był w regularnym związku.
Jak można nie zauważyć czegoś tak nienormalnego w małżeństwie - licznych nieobecności, kłamstw, to już nie jest naiwność, to ślepota.
Grzech zaniechania. Zwłaszcza, że w tym samym czasie i Ty zachodziłaś w ciążę. Co oznacza, że w tym samym okresie Wasze relacje były przyjazne, miłosne, tak?
Nie przeszkadzało Ci to, że mąż znika z domu i mimo to, żyłaś z nim, nie wyjaśniając sprawy, a owocem są dzieci, na które się teraz powołujesz.

Mąż za swoje grzechy odpowie przed Bogiem.

Jaki jest Twój udział - jeśli nawet bierność - to jest to Twój udział, którego się nie możesz wyprzeć i za którą musisz wziąć odpowiedzialność.

Ty też jesteś osobą dorosłą.
I Ty też jesteś osobą niedojrzałą, z dziecinnym myśleniem, że jeśli ja jestem ok, to wszyscy inni też na pewno są ok. Albo: jest kiepsko, ale może samo się zrobi, samo naprawi.

Jedno jest pewne - jeśli masz wątpliwości, czy małżeństwo zostało ważnie zawarte - oczywiście winnaś to wyjaśnić.

Ale nie łudź się, że to orzeczenie będzie lekiem na całe zło, jakie Cię spotyka, magiczną chusteczką, która wytrze emocje, a z Ciebie stworzy dojrzałą kobietę.

Podczas badania przeprowadzonego przez Sąd Biskupi, otrzymasz wiele pytań na temat Twojej bierności, zaniechania, wspomnisz moje słowa.

I takie pytanie - co zrobisz, jeśli jednak Sąd uzna Twoje małżeństwo za ważnie zawarte?

Z Panem Bogiem, życzę Ci, byś ze wsparciem Ducha Świętego, umiała prawidłowo rozeznać się w każdej sytuacji, jaka Cię spotyka.

Anonymous - 2011-12-31, 14:23

Sabin nie znasz mojego męża, nienormowany czas pracy daje możliwości, to co było oczywiste zauważałam, ale kiedy mąż Ci mówi,że jedzie do pracy bo właśnie dzwonił szef ,a szef to potwierdza kolejny raz to chyba nie powód żebym śledziła mojego męża, bo przecież związek to też zaufanie... nie znasz mojej historii, którą opisałam wiele lat temu więc nie oceniaj. Mój mąż ciągle się wyprowadzał z byle jakiego powodu i gdzie go miałam wtedy szukać? To u ciotki 200km stąd, to u ojca, to u dziadka... Myślisz,że nie miałam nic innego na głowie tylko za nim jeździć. Tak wiedziałam,że są kochanki, doraźnie i walczyłam z tym na ile się dało, ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy,że jest druga rodzina... Piszesz,że w tym czasie i ja zachodziłam w ciąże... chyba małżeństwo jest też po to żeby założyć rodzinę i mieć dzieci... Tak to prawda, byłam naiwna , bo myślałam,że z czasem na rodzinie zacznie mu zależeć i wiesz co? to pierwsze dziecko ze związku z kochanką urodziło się w czasie względnego spokoju w naszym małżeństwie... Teraz wiem,że niedzielne wypady nie były by pomóc szefowi, tylko by spędzić miło czas z inną kobietą ale wtedy nie miałam powodu by śledzić mojego męża i w niedzielę jeździć z nim do pracy... Ty jeździłaś do pracy z Twoim mężem? to chyba nie byłoby normalne tylko chorobliwa zazdrość z mojej strony, pewnie wtedy słuszna... Jestem katoliczką i nie uznaję pracy w niedziele, ale też nie próbowałam na siłę zmieniać mojego męża, jeśli uważał, a właściwie twierdził,że to słuszne i konieczne. Nie było mnie stać na to by mój maż stracił prace... W tej chwili oceniłaś mnie tak jak od lat ocenia mój mąż,to moja wina,ze on jest zdrajca i oszustem, to ja jestem winna ze za niego wyszłam... w takim razie każdy z nas jest winien za rozpad swojej rodziny a ci którzy odeszli niech sobie żyją długo i szczęśliwie to nie ich wina ze trafili na takich naiwniaków. Pytasz co zrobię jeśli sad orzeknie ważność, już wiele razy pisałam,ze przyjmę z pokora....
Anonymous - 2011-12-31, 14:45

Oli napisał/a:
W tej chwili oceniłaś mnie tak jak od lat ocenia mój mąż,to moja wina,ze on jest zdrajca i oszustem, to ja jestem winna ze za niego wyszłam...


Naprawdę to wyczytałaś z moich słów? Szkoda. :)

Czy przejaskrawianie i nadinterpretacja słów innych to częsty zabieg, jaki stosujesz w rozmowach?

Ja zwracam uwagę na fakty, które sama byłaś skłonna nam opisać.

Mąż się wyprowadzał z byle powodu, mieszkał nawet 200km od Ciebie.
Wiedziałaś, że miewa kochanki.
A mimo to - uznając, że małżeństwo to rodzina i dzieci - pozwalałaś mu się do siebie zbliżać, czego owocem były dzieci.

Miałaś tyle danych, tyle sygnałów, które lekceważyłaś.

Naprawdę nie masz sobie nic do zarzucenia?
Byłaś taka wyrozumiała, taka ufająca (mimo wyprowadzek i kochanek) i do czego Cię to doprowadziło?

Mylisz zaufanie z brakiem granic.

Ufamy - ale stawiamy granice, ustalamy zasady wspólnego życia. RAZEM. Jeśli jedna osoba nie chce tych zasad ustalać, jak można z nią cokolwiek budować i powoływać na świat dzieci?

Nie każdy z nas jest winny rozpadu swojej rodziny, to oczywiste.
Winny jest ten, kto odchodzi i nie chce naprawiać, poddać się terapii, wyjść z grzechu.

Ale każdy z nas tu obecnych ma lub miał udział w kryzysie swojej rodziny.
Choćby taki, że on sam z własnej woli wybrał taką, a nie inną osobę na małżonka.

Ja też miałam swój udział w kryzysie, oczywiście, że tak. :)

Z Panem Bogiem.

Anonymous - 2011-12-31, 16:20

Oli napisał/a:
Pytasz co zrobię jeśli sad orzeknie ważność, już wiele razy pisałam,ze przyjmę z pokora....


....moja sytuacja jest całkiem inna, ale powiedzmy ze gdyby mi ktos dał do zrozumienia ze mogłabym sprawdzić wazność mojego małzeństwa w sądzie, to chyba i tak mimo wszystko nie przyjeła bym orzeczenia sądu niezaleznie od tego jakie by było - z pokorą do serca, jesli w duszy czuła bym inaczej, jesli sumienie moje nie czuło się by się spokojne....pewnie to orzeczenie było by nic nie warte, w niczym by mi nie pomogło, być moze tylko na chwilę....ale zycie to nie chwila......
.....długo już szukam tego ukojenia dla mojej duszy.... tego czy czasem nie za bardzo się umartwiam, czy nie biorę za dużo tego złego na siebie....czy może próbuję to zło które gdzies siedzi w srodku (byc może jest skutkiem przemocy) zegnać na drugą stronę, i tym się usprawiedliwiać....

Anonymous - 2011-12-31, 21:00

Satine dało mi to do myślenia co napisałaś, masz rację jestem naiwna i byłam ślepa ale to chyba nie znaczy,że mam być ślepa przez całe życie i całe życie się o to obwiniać, masz rację i dobrze,ze mi to wytknęłaś... Problem w tym ,ze te lata z nim były trudne z innych względów również i być moze (choć nie chcę się już usprawiedliwiać ) nie dostrzegałam sygnałów i byłam ślepa bo bardzo chciałm zeby wtedy był obok, bardzo potrzebowałam jego obecności. Jestem naiwna , tak to prawda myślałam,że jeśli ja będę w porządku to druga strona to uszanuje i odpałci mi tym samym... nigdy nie spotkałam nikogo kto by tak postępował. Nie miałam czasu na mężczyzn na poznawanie ich i budowanie z nimi relacji, a kiedy poznałam mojego męża nawet do głowy mi nie przyszło,że to wszystko to oszustwo ... wydawało mi się ,że każdy może być dobry jeśli tylko chce i sądziałm,że pewne zasady postępowania, pewna moralność jest powszechna. Tak ! wychowana byłam pod kloszem i z dala od takich ludzi... W ciągu tych trzech lat małżeństwa ciągle mu wybaczałam, ciągle przecież przepraszał i obiecywał,że się zmieni... W imię walki o małżeństwo, w imię zasady " ile razy mam wybaczać? czy aż 7? nie mówię Ci 7 ale aż 77..." wychowana z taką postawą do świata tak żyłam... Naiwnie i głupio... bez stawiania granic... masz rację... Pierwsze trzy lata naszego małżeństwa to czas kiedy urodziło sie nasze pierwsze dziecko, podobno bardzo przez niego chciane ( i to chyba prawda, bo do dziś pyta tylko o naszą starszą córkę...) ale też czas zagrożonej ciąży i starchu o życie tego dziecka i ciągłych pobytów w szpitalu, potem maleństwo zaprzątało moją uwagę i następna ciąża, ( szybko jak dla Ciebie?, jak dla mnie też... ale nie stosowałam środków antykoncepcyjnych w myśl nauki Kościoła, a mój mąż nie chciał współpracować w tzw. NPR) dziecko umarło w 26th... i straszna trauma i strach co będzie dalej, a rok później ? następna ciąża od początku zagrożona, więc znowu pobyty w szpitalu, starch o życie dziecka, i urodziło się... niestety niepełnosprawne... ma teraz 4 lata , jest po trzech operacjach odbytu i przed ok.20 operacjami kręgosłupa... pierwsza teraz w styczniu... wtedy gdy się urodziła już stawiałam granice choć znowu były ciągłe pobyty w szpitalu wiec tak na prawdę nie mogłam niczego dopilnować kilometry od domu... dziś wiem,że gdy mój mąż nie miał czasu być z nami w szpitalu a mimo to wracał do domu o 4 nad ranem to był z tamta kobietą... jak wyglądało wtedy stawianie granic? powiedzieliśmy sobie jasno ,( bo przecież w Danii czekała na niego kochanka ,o której dowiedziałam się w 9 miesiącu ciąży) albo my albo ona... wybrał ja, po porodzie do domu wróciłam taksówką, a moje dziecko z dalekiej kliniki przywiózł 4 dni później... postawił w nosidełku na stole i pojechał do niej, miesiąc błagał i twierdził,że już jej nie chce, po miesiącu pozwoliłam mu wrócić, miałam chore dziecko, potrzebowało leczenia... kto miał się w tym czasie zająć starszą córka? wrócił i błagał, przepraszał, obiecywał... a 9 miesięcy później zostawił nas już na zawsze... nie wiedziałam,że jest jeszcze kobieta, która była tuż obok i to od zawsze, nikt tego nie podejrzewał, nie wiedziała nawet jego rodzina, ojciec, który cieszył się,że znowu jesteśmy razem... nie wiedziałam... pewnie w swojej ślepocie a moze dlatego,że po takich przejściach nie byłam w stanie racjonalnie myśleć i patrzeć obiektywnie na wszystko, chciałam mieć kogoś kto pomoże udźwignąć mi ten ciężar trudnego macierzyństwa... nie wiem dlaczego? pewnie jestem niedojrzała i ufam jak mała dziewczynka... może kiedyś się zmienię , a moze nigdy nie dorosnę.... są jednak tacy ludzie, którzy nigdy nie postąpiliby w ten sposób, są i tacy jak on, którzy po prostu korzystają z okazji... Przepraszam,że dokonałam nadinterpretacji tego co powiedziałaś... w tej chwili każda krytyka jest dla mnie trudna do przyjecia... może też dlatego,że w małżeństwie ciągle słyszałam,że jestem głupia... i to była prawda była i pewnie jestem w tym względzie naiwna i głupia... Szczęśliwego Nowego Roku...

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group