Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - Dawno mnie tutaj nie było....

Andrzej - 2011-12-30, 01:55
Temat postu: Miłość wierna i wyłączna nie opuszcza współmałżonka
Agnieshka napisał/a:

Pozwole rowniez sobie zacytowac Ciebie:

''Zrozumiałe, że ktoś kto nie chce być dłużej w małżeństwie, nie wierzy w jego uzdrowienie, nie wierzy w nawrócenie, przemianę współmałżonka, kto myśli o rozwodzie albo o stwierdzaniu nieważności jako szansie na otwarcie sobie drogi do nowego związku(...)''

Z powyzszego wnioskuje, ze umieszczasz tych, ktorzy maja watpliwosci co do waznosci malzenstwa, w przyslowiowej jednej szufladzie i na tym konczy sie temat.
A nie tedy droga, Andrzeju.
Bo nie kazda kobieta, i nie kazdy mezczyzna przechodzacy przez trybunaly koscielne, pragnie sobie otworzyc ''droge do nowego zwiazku''... Ale Ty twardo stoisz przy swoim, ze to chyba takie pobudki kieruja zainteresowanym procesem.


Agnieshko, smutno mi, że cytując fragment mojej wypowiedzi wyciągasz nieprawdziwy wniosek. Ja nie wrzucam wszystkich do jednej szuflady. Przeczytaj proszę uwaznie w całości to zdanie, które we fragmencie cytujesz.

Napisałem:
"Zrozumiałe, że ktoś kto nie chce być dłużej w małżeństwie, nie wierzy w jego uzdrowienie, nie wierzy w nawrócenie, przemianę współmałżonka, kto myśli o rozwodzie albo o stwierdzaniu nieważności jako szansie na otwarcie sobie drogi do nowego związku - to nie będzie to z jego strony już miłość wierna i wyłączna tylko w stosunku do tej jednej konkretnej osoby, której taką miłość ślubował".

Nie możemy zaprzeczyć, że:
- po pierwsze, jak życie pokazuje są małżonkowie (ja nie napisałem, że wszyscy), którzy nie chcą być dłużej w małżeństwie, nie wierzą w jego uzdrowienie, nie wierzą w nawróceni współmałżonka, myślą o rozwodzie, o stwierdzaniu nieważności jako szansie na otwarcie sobie drogi do ew. układania sobie życia z kimś innym... - nie ma takich osób?,
- po drugie, taka postawa obiektywnie oznacza fakt, że takie osoby nie kochają wierną i wyłączną miłością tego konkretnego małżonka, gdyż chcą go opuścić - to jest stwierdzenie faktu takiego jak 2 x 2 = 4. Po prostu miłość wierna i wyłączna nie opuszcza współmałżonka i nie wiąże się z nikim innym (co najwyżej separuje się i wtedy kocha wiernie i wyłącznie na odległość). Jak mam to jeszcze prościej i zrozumialej wyjaśnić?

Polecam fragment wypowiedzi ks. Piotra Pawlukiewicza o pełnej, wiernej i wyłącznej miłości: http://www.archive.org/de...sc >>>

Anonymous - 2011-12-30, 01:55

Jarek321 napisał/a:
I Chwała Panu!


kurcze no padniety do roboty będę ...a i z psiakiem rano trza wstać :mrgreen: :mrgreen:

Jarek dla mnie pewne sprawy nie były objawieniem..jeno dopełnieniem....

Ja mimo ze wyszedłem z domy z ograniczona wiara..no powiedzmy nijaka :-> :->

to jednak wyszedłem z czyms wielkim....ano z odpowiedzialnościa...z moraliami...
nikt inny jak rodzice jacy pokazali mi że nawet mimo zdrady jaka zaistaniała w ich małżenstwie mozna pokonac kryzys i stac sie odpowiedzialnym za rodzinę....

dzieki nim nawet i beda mega świecki ...czułem w srodku jedno....

nie zdradze zony....nie odejde tak sobie bo mam taki kaprys....nie pozostawię jej samej sobie bo patrze tylko na swój ogonek.....

taki byłem zanim dotarła do mnie wiara....dlatego wiem tez ...że i człek bez wiary ma szanse byc dobrym i moralnym.....

ale nieraz mimo tej dobroci i moralności ma tez skrzywienia....
na drodze mej pojawiło sie forum...pojawila sie wiara....
pojawił sie Bóg....
Dzis szanuje to ale jest we mnie zasada
nie zyje dla wiary....natomiast wiara żyje we mnie.....
i to staram sie pilnowac.....

dobranoc i dzieki za dyskusje

Anonymous - 2011-12-30, 09:23

Andrzej napisał/a:
Nie możemy zaprzeczyć, że:
- po pierwsze, jak życie pokazuje są małżonkowie (ja nie napisałem, że wszyscy), którzy nie chcą być dłużej w małżeństwie, nie wierzą w jego uzdrowienie, nie wierzą w nawróceni współmałżonka, myślą o rozwodzie, o stwierdzaniu nieważności jako szansie na otwarcie sobie drogi do ew. układania sobie życia z kimś innym... - nie ma takich osób?,
- po drugie, taka postawa obiektywnie oznacza fakt, że takie osoby nie kochają wierną i wyłączną miłością tego konkretnego małżonka, gdyż chcą go opuścić - to jest stwierdzenie faktu takiego jak 2 x 2 = 4. Po prostu miłość wierna i wyłączna nie opuszcza współmałżonka i nie wiąże się z nikim innym (co najwyżej separuje się i wtedy kocha wiernie i wyłącznie na odległość).


Andrzeju, oczywiście że tak, nie można zaprzeczyć.
Wytłuściłam jednak słowa małżonek i współmałżonek. Bo odnosimy to wszystko do małżeństwa. Co jednak z osobą, która dla nas przed Bogiem tym małżonkiem nie jest?

Zadam pytanie inaczej - czy mam prawo kochać miłością wyłączną i ofiarną kogoś, kto moim małżonkiem nie jest?

Anonymous - 2011-12-30, 09:34

Jarku piszesz:
Ale ja trochę o czymś innym napisałem, bywalcu.

Jedną sprawą jest, że ludzie "jednak się nie zmieniają" - co jest przekonaniem, a nie obiektywnym faktem.

A drugą sprawą jest to, co w Tobie to czyni, bywalcu, że takie przekonanie masz, że "ludzie jednak się nie zmieniają".

Ponieważ moim zdaniem jest to Twoje przekonanie (schemat poznawczy), które pewnie coś w Tobie powoduje, które "każe" Ci postępować, mówić, robić to czy tamto.

- mnie raczej zastanawia Jarku skąd takie przekonanie w tobie o mnie. Nie znasz mnie, ba możesz jedynie mnie oceniać po tym co pisze….a pisze zawsze zmieniaj się bo twoja zmiana może spowodowac i zmiane w zachowaniach drugiej osoby… nawet w tym temacie o tym pisałam do Oli, skąd zatem taka analiza?

Często jednak gdy sami nie wierzymy w coś, w tym wypadku w zmiane kogoś to te odczucia przypisujemy drugiej osobie…Ja Jarku pisząc zmieniaj się bo zmiany mogą spowodować zmiany drugiej osoby, pisze tak bo wiem na własnym przykładzie, że to możliwe….ale wiem też, że nie mogę pisac innym zmieniaj się to druga strona na pewno się zmieni, bo to kłamstwo, i wprowadzałabym ich w błąd. Dlatego pisze może się zmienić, ale nie zawsze tak jest pod wpływem naszych zmian ktoś się zmienia.

Czy pedofil, homoseksualista, psychopata może się zmienić pod wpływem naszych zmian, nie zmieni swojej orientacji, upodobań, zachowań na to są dowody naukowe. Czy alkoholik, narkoman może się zmienić, o tu już prędzej, ale znów większa liczba nałogowców raczej mimo naszych zmian dalej spada na dno uzależnienia a kończą śmiercią nie zaznając wyleczenia, przyczyna…
- zła nasza zmiana, walka czy raczej brak dobrej woli i siły by pokonac nałóg
Gdzie zaś nas doprowadza myslenie mimo stawianych granic, przy jednoczesnej okazywanej miłości i ratowaniu małżeństwa? W ogromnej pułapce bezsilności, dołku psychicznym, kłopotach zdrowotnych i finansowych…czuje się bezwartościowy, ma poczucie winy, iż widocznie robi coś źle skoro u niego zmiany nie działaja na druga strona. A dlaczego? Bo nie potrafi się Cieszyc tym, co dla niego samego te zmiany czynia, jest skupiony tylko na efektach czy działaja na drugą strone a jak ich nie ma to wpada w depresje a to praca terapeuty na długie lata by taką osobe z takiego myślenia uwolnić, że moje zmiany mogą być dla kogoś tym samym co dla mnie.
Przykład ludzi z forum o tym mówi, ktoś 13 lat zmienia się a druga strona nadal tego nie widzi to o czym to świadczy?

- że źle się zmienia?
- może, że ze mną coś nie tak, źle to robie i wpędzam się w depresje, poczucie winy?
- możę dla własnego komfortu przerzucam wine na drugą stronę, tak ja taki już „wyrozwojowany” i duchowo, i emocjonalnie, wiem już co złego robiłem, przerobiłem to, tylko z nią, nim coś nie tak, zły ich opętał i nie można do nich przez to dotrzec i uratowac związek, przerzucanie winy na siły wyższe gdzie ja nie mam wpływu na to co się dzieje nie tylko z tą osobą, ale też i na siebie. Mam tak, bo tu potrzeba egzorcysty bo zły go opętał.
- a może po prostu, nazwyczajniej w świecie tego małzonka moja osoba nie obchodzi jak i moje zmiany, dlatego cokolwiek nie zrobie i tak miłości nie wskrzesze… i pozostaje tylko nadzieja. On ma inne poglądy, zasady, moralność i dla niego to co robi nie jest niczym złym?
Znów albo się pogodzić z tym i życ w postawie mąż, żona jednej osoby bez iluzji… w zgodzie z prawdą o tym , że ten człowiek taki już jest i raczej swoich poglądów nie zmieni chyba, że dokona się jakiś cud i z wiarą wszystko w rękach Boga
Albo, zaprzeczać wszystkiemu, głosić miłość bezgraniczną do tej osoby, życ w oderwaniu od rzeczywistości w przekonaniu, zły ich opętał i nie chca wrócić do rodziny.

A oni żyja sobie gdzieś tam, szczęsliwie i w ogóle ich nie obchodzi cała ta nasza walka o małżeństwo, ta nasza miłość, to głoszenie o jej wielkości , wierności i wyłączności…są szczęsliwi bez naszej miłości
- a my? My też?

Czy nam daje radość ta zmiana jaka dzięki temu kryzysowi pozwoliła nam się rozwinąć i uczynić lepszym? Czy tylko wciąż walczymy o tego małżonka, który już dawno odszedł i nie wiadomo czy w ogóle kiedyś wróci . Jak wygląda obraz naszej rodziny, jakie są tego skutki na psychice naszych dzieci, które wyrastają w tej atmosferze, jaka jest nasza psychika tylko dlatego, że ktoś nam wmówił zmiana może uczynic wszystko ale nie dodaje, że to tylko połowiczna prawda… Może uczynic dużo głownie dla nas, dla dzieci, rodziny, bliskich ale nie zawsze dla tej pogubionej też osoby.

Zmieniaj się, ale realnie odbieraj rzeczywistość bez oderwania od tego co dzieje się wokół ciebie… wierz, ufaj tak by to nie kolidowało z twoim życiem, nie było przyczyną destrukcyjnego zaniżania wartości siebie, nie powodowało problemów u twoich dzieci…skąd to wiedzieć? Może spytaj innych jak naprawde widzą to, nie jednego wielu, zasięgnij opinii psychologa czy w twojej rodzinie rzeczywiście wszystko jest ok., jak duchowni widzą twoje życie duchowe czy tylko może to tylko twoje przekonanie, iż wszystko ok., a wkoło wszyscy inni widzą to inaczej te twoje zmiany jak i wpływ wiary w uzdrowienie małżeństwa.

[ Dodano: 2011-12-30, 09:57 ]
Nirwanna napisał/a:
Zadam pytanie inaczej - czy mam prawo kochać miłością wyłączną i ofiarną kogoś, kto moim małżonkiem nie jest?


może inaczej, prawo to ma każdy, pytanie raczej czy to może byc miłość kiedy ktoś z mojego powodu cierpi?

nie rozpatruje tego tylko z punktu widzenia katolika, bo ktoś może byc niewierzący, ja rozpatruje to z punktu etycznego podejścia do innej osoby, czy ja mam prawo do szczęscia gdy kgoś z tego powodu krzywdze, bo w ten sposób lepiej potrafie oceniać siebie, wiary moge sie wyrzec, siebie samego już trudniej tak by nadal widziec sie dobrym, uczciwym człowiekiem godnym nazywania go nim.

Anonymous - 2011-12-30, 10:06

Bywalcu,

To Ty napisałaś "ludzie jednak się nie zmieniają", a nie ja. To Twój pogląd, nie mój.

Po drugie, w wątku nie pisaliśmy o patologiach, zboczeniach, przypadkach chorób psychicznych czy uszkodzeniach ośrodkowego układu nerwowego, ale o - ujmę to - zwyczajnych ludziach. Ja to wiem i Ty to wiesz. Zatem po co pisać o pedofilach? Normę wnioskujemy z patologii i zboczeń? Czy raczej uznajemy to zachowania poza normą?

Nałogowe zachowania wszelkiego rodzaju... "ludzie jednak się nie zmieniają". Ale ci co się zmienili, to znaczy, że... mieli farta? Że to czysty przypadek? Że ich zmiana jest niewytłumaczalna? Że jest wbrew ... czemu? Wbrew może być tylko schematowi: "ludzie jednak się nie zmieniają". I dlatego pisałem, że to schemat, fałszywy. Bo każdy człowiek jest sobą, odrębnym bytem, a nie częścią jakiejś statystyki. Załóżmy, że 1 narkoman na 50 jest w stanie uwolnić się z nałogu po najlepszej terapii (przykład z sufitu, nie znam statystyk), czy oznacza to, że nie ma sensu podejmować tej terapii? Czy lepiej jednak sprawdzić co takiego stało się, że akurat temu jednemu udało się?

Z resztą Twojego posta całkowicie się zgadzam.

Anonymous - 2011-12-30, 10:49

Jarku, już koryguje swoją gafe, zastanawiałam się czemu mimo że zgadzamy jednak odebrałes to inaczej, popełniłam bład bo z zdaniu jakie napisałam...ja odpowiem znów ty znów jakby to było pewne że pomoże, może pomóc bądź nie, z obserwacji jednak więcej wynika z postu Oli też, że ludzie mimo naszych starań jednak sie nie zmieniają".. nie było jednak moga sie nie zmienić.

Brak tego słowa mimo całego kontekstu sprawił takie obrót i myslenie.

Cóz przyznaje, popełniłam błąd bo niezbyt dokładnie sprecyzowałam swoj pogląd. Na tym ale własnie polega komunikacja, że pytamy, doprecyzowujemy i wyjaśniamy sobie w którym momencie mimo, że chcemy tego samego jednak jak w małżeństwie sie nie rozumiemy.

dalej
Jarek321 napisał/a:
Normę wnioskujemy z patologii i zboczeń? Czy raczej uznajemy to zachowania poza normą?


nie dalej wyjaśniam bysmy mimo tego samego zdania jednak czuli sie zrozumiani i ok. Ta norma jest własnie powodem unieważnien, jak i powodem, że choćby te zmiany nasze drugiej osobie w jego problemie nie pomogą.

Mimo, że "jeden na pięćdziesiąt" wygrywa z nałogiem też nie jest dowodem i powodem dla Kościoła, by unieważnienia nie ogłosić, bo mój przypadek może być jednak tym nie jednym z pięćdziesiąciu, któym sie udało. A czekanie, że może jest iluzją życia we współuzależnieniu. Proces to nie dzień czy dwa, to czas jaki wnikliwie sie rozpatruje takie przypadki i daje sie tej osobie czas na wyjście z problemów.

Nie liczy się, czy ta osoba jest już zdrowa i wolna od nałogów, zaburzeń osobowych ale sam fakt czy ta osoba chce, stara sie, czy jednak ten przypadek jest potwierdzeniem, iż to nie jest ten jeden, który chce.

A często taka granica nawet unieważnienie, może być dla kogoś motorem do zawalczenia o siebie. Każdy ma rózne drogi, które go prowadzą do wyjścia z uzależnienia, ze swpich problemów osobistych czasami całkowity przewrót w jego życiu, zobaczenia do czego doprowadziły mnie moje problemy moga byc motorem do zawalczenia i próby wyjścia z tego. czasem może to byc i orzeczenie o unieważnienie, któz z nas zna wyroki boskie i jak Bóg nami kieruje by wpłynąc na drugą osobe.

Mamy podobne zdanie, ale piszemy różnie stąd chyba wynika problem. Zgadzam sie z tym co piszesz

Andrzej - 2011-12-30, 12:21
Temat postu: Pytanie o miłość - jaka ona jest?
Nirwanna napisał/a:
Andrzej napisał/a:
Nie możemy zaprzeczyć, że:
- po pierwsze, jak życie pokazuje są małżonkowie (ja nie napisałem, że wszyscy), którzy nie chcą być dłużej w małżeństwie, nie wierzą w jego uzdrowienie, nie wierzą w nawróceni współmałżonka, myślą o rozwodzie, o stwierdzaniu nieważności jako szansie na otwarcie sobie drogi do ew. układania sobie życia z kimś innym... - nie ma takich osób?,
- po drugie, taka postawa obiektywnie oznacza fakt, że takie osoby nie kochają wierną i wyłączną miłością tego konkretnego małżonka, gdyż chcą go opuścić - to jest stwierdzenie faktu takiego jak 2 x 2 = 4. Po prostu miłość wierna i wyłączna nie opuszcza współmałżonka i nie wiąże się z nikim innym (co najwyżej separuje się i wtedy kocha wiernie i wyłącznie na odległość).


Andrzeju, oczywiście że tak, nie można zaprzeczyć.
Wytłuściłam jednak słowa małżonek i współmałżonek. Bo odnosimy to wszystko do małżeństwa.

Bardzo Ci dziękuję Nirwanno, za potwierdzenie tej prawdy o wiernej i wyłącznej miłości do jednej osoby współmałżonka. Mnie tylko chodziło o prawdę, o stwierdzenie tego faktu, że taka prawdziwa miłość istnieje i jest możliwa tylko w stosunku do jednej wybranej osoby współmałżonka.
Nirwanna napisał/a:

Co jednak z osobą, która dla nas przed Bogiem tym małżonkiem nie jest?
Zadam pytanie inaczej - czy mam prawo kochać miłością wyłączną i ofiarną kogoś, kto moim małżonkiem nie jest?


Moim zdaniem, możesz ale nie musisz. To tak jak w narzeczeństwie. Można wycofać się ze związku, jeśli nie jest się pewnym swojego wyboru. Warunek trzeba mieć pewność w sercu, sumieniu o nieważności związku potwierdzoną orzeczeniem Sądu Biskupiego.

Chciałbym jednak zwrócić uwagę na bardzo istotną sprawę. Jeśli w małżeństwie mamy do czynienia z dającą się stwierdzić (po owocach) prawdziwą miłością przynajmniej jednego z małżonków, to taka miłość, moim zdaniem, jest znakiem potwierdzającym sakramentalność tego małżeństwa. Taka miłość jest istotnym argumentem przemawiającym za ważnością małżeństwa. Dlaczego? Miłość jest owocem działania Ducha Świętego. Jej źródłem jest sam Bóg. W małżeństwie taka miłość objawia się poprzez łaskę sakramentu małżeństwa. Jeśli Bóg udziela małżonkowi takiej miłości, która przechodzi ciężkie próby w obliczu np. zdrady współmałzonka, kryzysu i mimo to pozostaje nadal wierna wyborowi, to oznacza, że Bóg błogosławi temu małżeństwu i widzi tych małzonków jako ważnych małżonków - jako jedno ciało. Gdyż źródłem tej miłości jest sam Bóg i on do niej uzdalnia. Bez Boga taka prawdziwa miłość jest niemożliwa.

Ważne jest pytanie o miłość - jaka ona jest?

Anonymous - 2011-12-30, 12:38

Andrzej napisał/a:
Jeśli Bóg udziela małżonkowi takiej miłości, która przechodzi ciężkie próby w obliczu np. zdrady współmałzonka, kryzysu i pozostaje wierna wyborowi, to oznacza, że Bóg błogosławi temu małżeństwu i widzi tych małzonków jako ważnych małżonków - jako jedno ciało. Gdyż źródłem tej miłości jest sam Bóg i on do niej uzdalnia. Bez Boga taka prawdziwa miłość jest niemożliwa.


No i tym sposobem okazuje się, że Sądy Biskupie są niepotrzebne. ;)

Ależ związek nie uświęci się tylko dlatego, że jedna osoba kocha mocno, wiernie, prawdziwie i dozgonnie.

Inaczej po co byłby ślub kościelny?

Wystarczyłoby, że ludzie się kochają i po co im Sakrament, skoro Bóg widzi ich jako jedno ciało (tak bardzo się kochają)?

Stąd wniosek, że mnóstwo związków pozamałżeńskich jest "świętych", bo skąd wiesz, czy tam jedna osoba nie kocha tam mocno, wiernie i dozgonnie? A jeszcze w dodatku nie wie, że wybranek jest na przykład żonaty?

Bóg w małżeństwie jest tam, gdzie jest Sakrament i jest pewność, co do tego, że został udzielony zgodnie ze wszystkimi wymogami, warunkami.

Jeśli jest wątpliwość, pojawia się informacja, która świadczy o tym, że warunki te nie zostały spełnione, obowiązkiem katolika jest te wątpliwości rozwiać - a może to zrobić tylko udając się do Sądu Biskupiego, by następnie zaakceptować wyrok tegoż Sądu.

I według mnie - absolutnie nie można potępiać czy krytykować tych, którzy chcą, by wszystko było zgodnie z prawem kościelnym, które nas obowiązuje i zgodnie z którym ileś lat temu, w dobrej wierze, wzięliśmy ślub z drugim człowiekiem.


Zgoda, co do jednego - jeśli jest pewność, że Sakrament został udzielony zgodnie ze wszelkimi wymogami - to nawet miłość jednego ze współmałżonków daje nadzieję na to, że Bóg błogosławi temu małżeństwu. Ja też w to głęboko wierzę.

Jeśli jednak są wątpliwości, czy małżeństwo zostało ważnie zawarte, to by uznać, że Bóg błogosławi nadal temu związkowi, należy to sprawdzić. I nasze "kochanie" nie ma tu nic do rzeczy.

Tak jak nie ma znaczenia "kochanie" i "wielka miłość" w związkach pozamałżeńskich.

Anonymous - 2011-12-30, 12:59

Andrzej napisał/a:
Bez Boga taka prawdziwa miłość jest niemożliwa.

echh Andrzej i znów mój brak zgody na takowe słowa...

bo co zatem odpowiesz małzeństwom ..miłującym sie ,kochającym,szanującym...zyjącym bez Boga....
bo ja takowe znam i napisze (nawet w ich nieświadomości własnej)okazuje sie że jest o wiele więcej istnienia i działan podług przykazan i dekalogu niz w niejednym katoliku nadwyraz świątobliwym

moja spostrzeżenie świata to ludzie i ludziska ..bez względu na status wiary...

mozna byc obrazkowym katolikiem ..a na opak czynić dobro ..jak i bezbożnym człowiekiem a stąpac całe zycie po drogach dobra.....

a tak nawiasem nauka Jezusa ..zawsze oczekuje od nas dobroci....i wiernosci przekazowi wiary...

czyli od samego poczatku człek winien kierowac się szacunkiem..otoczka i wspomaganiem bliżniego ..sakrament małżeństwa upowaznia nas do czegoś więcej w tym przypadku współmałżonka...

kryzys..rozwód..inne perturbacje sa oznaką tego że cos nie poszło tak na tej drodze..w czyms nawaliliśmy....czegos nie dopełnilismy...

jednym słowem bylismy na bakier z tym co obiecywaliśmy i świadczyliśmy....

oczywiście można powiedzieć błądzenie lezy w naturze ludzkiej..człek jest grzeszna istota...
i najwazniejsze dostrzec swój bład ..naprawic...zmienić...

i to Andrzeju jest nasza droga do wypełnienia naszych obietnic przed Bogiem...
nasza zmiana dla nas....by byc uczciwym wobec Boga i wiary

i tu koniec robimy co swoje i stajemy w ciszy....i oczekujemy...

czy przyjdzie to na co oczekujemy???

Bóg jeden wie...ma wszak sznase nigdy nie przyjśc....
nawet pzry latach uwielbienia,światobliowości..nawet przy tonach zdrowaś.....
i nic to wybraliśmy..oczekiwaliśmy..przyjmujemy co jest

ale nie jest to napewno powód wskutek naszego wyboru do działańtypu:
- wywieszania tego co nasze..co przekierowaliśmy w sobie

jako symbolu ideału na naszej nowo powstałej zbroji....

kiedys usłyszałem cenną dla mnie rzecz....znosic co znosic w ciszy....bez aplauzu...bez wpajania innym
bo ja..bo to moja droga.....
komu to potrzebne Bogu??? wspólmałżonkowi??? innym???

a moze to jest gdzies widziane jako jeden wielki fałsz....i mit powstały o samym sobie..
by ukazac światu chocby własna szlachetność..
a w wyniku tego tak naprawdę nic sie nie zmienia

i tyle

Andrzej - 2011-12-30, 13:08

Satine napisał/a:

Bóg w małżeństwie jest tam, gdzie jest Sakrament i jest pewność, co do tego, że został udzielony zgodnie ze wszystkimi wymogami, warunkami.


Satine, no i o takiej właśnie miłości sakramentalnej pisałem. Taka miłość prawdziwa, o której piszę może się zrodzić w takich właśnie warunkach. Dlatego jeśli da się ją rozeznać po owocach to przemawia ona na korzyść małżeństwa, stanowi argument za jego sakramentalną ważnością. Dziękuję Ci za możliwość dopowiedzenia. Myślałem, że było to jasne w mojej wypowiedzi.

Anonymous - 2011-12-30, 13:46

a tutaj o tych Łaskach...bardzo byłam ciekawa "ponazywania" tych łask :)

"Zeby łaska sakramentu małzenstwa "działała" w codziennym zyciu trzeba wiedziec, ze nie mozna go
traktowac magicznie tzn. na zasadzie, ze Pan Bóg teraz wszystko za nas zrobi.
Potrzebne jest nawrócenie sie do Boga sercem i ciagłe nawracanie sie
Nasladowanie dwóch postaw Jezusa - postawy słuzby i miłosci do konca jest podstawa miłosci małzenskiej.
Modlitwa indywidualna i wspólna jest otwarciem serc przed Bogiem, który wlewa w nasze serca swoja łaske,
uzdalniajac nas do prawdziwej miłosci.
Jednosc małzenska jest dana i zadana, wiec nie mozna zwolnic sie od wysiłku jej tworzenia na co dzien i we
wszystkich sferach zycia.
Dokument poswiecony rodzinie "Familiaris consortio" w p.13 mówi:
Pierwszym i bezposrednim skutkiem małzenstwa nie jest sama łaska nadprzyrodzona ale chrzescijanska wiez
małzenska, komunia dwojga typowo chrzescijanska, poniewaz przedstawia tajemnice wcielenia Chrystusa i
tajemnice Jego Przymierza. Szczególna jest takze tresc uczestnictwa w zyciu Chrystusa; miłosc małzenska
www.radiomaryja.pl Strona 8/9
zawiera w sobie jakas całosc, w która wchodza wszystkie elementy osoby - impulsy ciała i instynktu, siła
uczuc i przywiazania, dazenie ducha i woli. Miłosc zmierza do jednosci głeboko osobowej, która nie tylko
łaczy w jedno ciało, ale prowadzi do tego, by było tylko jedno serce i jedna dusza."
Zyczymy wszystkim małzonkom wytrwałego dazenia do takiej jednosci, korzystania z wielkiego daru jakim
jest sakrament małzenstwa w całym zyciu małzenskim i na tej drodze do zjednoczenia z Bogiem, który
obdarza nas miłoscia równiez poprzez miłosc współmałzonka."

całość tutaj
http://www.radiomaryja.pl...p?r=au&id=19446

pozdrawiam

Anonymous - 2011-12-30, 14:05

Andrzej,
wczoraj w Tv w cyklu programów sąd rodzinny było coś na przekrój tego co mówisz... może w ten sposób bardziej obrazowo... jak rózne są historie i jak przykład innych może być dowodem, że nie zawsze teoria miłosci jest na korzyść ważności małżeństwa.

Po krótce...standard żona wnosi o rozwód z winy mężą, powód zdrada. W trakcie trwania procesu zaczyna jednak już żałować bo widzi miłość męża do niej, jak walczy i sie sprzeciwia rozwodowi, mówiąc, że ją kocha i że bardzo żałuje. Jednak na światło dzienne wychodzą brutalne fakty, które mimo iż kobieta zaczyna żałować, i widać u niej miłość do męża, chęć wycofania pozwu wszystko kończy sie tragicznie. Na światło dzienne wychodzi fakt, iż są spokrewnieni a z ich miłością i nienarodzonym jeszcze dzieckiem będą musieli sobie umieć poradzić.

Jest miłość, ale jest też i prawdziwa historia brutalna jaką pisze życie nie zaś to co sami pod tą teorie sobie dopisujemy na potwierdzenie jej...że tam gdzie jest miłość jest i argument ważności sakramentu...

Takich historii jest wiele, wiele można tu opisywac, że tam gdzie miłość jednego chociaż z małzonków tam nie zawsze jest ona argumentem jaki przemawia to za jego ważnoscią.

Ale myslę, jak wciąż piszę, że tobie Andrzeju chodzi o te przypadki, które ty znasz i przemawiają i są argumentem wazności. Problem tylko w tym, że chyba nieudolnie piszemy i przekazujemy sobie nawzajem to, i jak to w zyciu bywa, a często w małżeńśtwie, gdzie relacja jest szczególnie emocjami podszyta zakrada sie to niedopowiedzenie i niezrozumienie.

Po prostu brakuje nam często precyzyjnego dopowiadania tego co mysle, z drugiej zaś strony za mało pytań doprecyzujących i zaczynają sie albo zarzuty albo tłumaczenia, które z kolei powodują taki jak nasz wywód...niby mamy wspolne zdanie a dogadać sie nie umiemy... dla mnie to kolejna nauka jak można sie pogubić w rozmowie nawet mając to samo lub podobne zdanie.
Bo w sumie zgadzamy sie z tym o czym ty piszesz, jak i ty sie zgadzasz o czym inni piszą, problem mamy chyba w tym jak to przekazujemy sobie, a przekazujemy tłumacząc swoja teorie zamiast wczuć sie w to co druga strona nam pisze...

pozdrawiam

Anonymous - 2011-12-30, 18:17

"Cokolwiek zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane w niebie" (Mt 16,19) , czyż mylę się,że takie były słowa Chrystusa skierowane do apostołów? I chyba nie wynikało to z przeświadczenia,że takie słuszne będą ich decyzje, czy dlatego, że sa oni tak rozsądni i mądrzy ale wiedząc,że "innego Pocieszyciela Wam poślę" czyli Ducha Świętego , który będzie działał w Kościele.
Moje przekonanie jest takie,że mój mąż nie był osobą dojrzałą i odpowiedzialną w momencie naszego ślubu, nie składał tej przysięgi "na serio" i w dobrej woli. Nie wiem dlaczego to zrobił... być może byłam rzeczywiście wynikiem zakładu... A przesłanki te powodują, ze czuję się w tym małżeństwie jakby go nie było, a on? od początku przecież nie kierował się sakramentem i nie traktował go poważnie. Czy w takim wypadku moja miłość ma byc dalej wierna, jedyna, cierpliwa, łaskawa.... ? W moim przekonaniu nic to nie da... Bo nie ma nad czym pracować, dla czego się starać ? tego małżeństwa po prostu nie ma... Nigdy nie chciałam być mądrzejsza od Kościoła, ani broń mnie Panie Boże od samego Chrystusa... w moim życiu było wiele pokory i traktowania wszystkiego bo taka wola Boża, bo trzeba przyjąć cierpienie , ból... bo Dobry Ojciec Bóg przez te doświadczenia chce mnie wychować, nauczyć, sprawić abym dojrzała... bo warto się starać Bóg wie co robi, w końcu - bo to mój sakramentalny małżonek i do tego stopnia,że wierzyłam całym sercem,że Bóg postawił mi go na drodze bo to może doprowadzi do mojego i jego nawrócenia, nawet przez te wszystkie sytuacje... ale po ostatnich wiadomościach, które skrzętnie przede mną ukrywał w moim sumieniu jest przekonanie,że TO MAŁŻEŃSTWO JEST NIEWAŻNE, a jeśli nieważne to nie działa tu łaska sakramentalna, po prostu jej nie ma, bo nie ma sakramentu...
Jeśli jest możliwość by rozwiać moje wątpliwości i sprawdzić "co na to Kościół" chcę to zrobić... Jeśli Kościół daje taką furtkę to chcę z niej skorzystać.... I dalej nie rozumiem również co złego widzicie w ludziach, którzy układają sobie po takim orzeczeniu nieważności życie od nowa? Jeśli sakrament był nieważny, ktoś nas wykorzystał, oszukał i Kościół zezwala na budowanie nowego związku na łasce sakramentalnej, to co w tym złego? Czy to,że ktoś nas oszukał, wykorzystał ma spowodować,że do końca życia będę to rozpamiętywać. Mogę zostać sama i pewnie zostanę ale nie jestem mądrzejsza od Kościoła i Chrystusa i nawet jeśli spotkam kiedyś człowieka, z którym w łasce sakramentu będę mogła żyć to dlaczego mam tego nie zrobić, jeśli pobłogosławi to sam Kościół a przez niego Jezus Chrystus?
Nie zakładam takiej sytuacji lecz , gdyby tak się stało to z niektórych wypowiedzi wynika,że uznalibyście mnie za całe zło tego świata... A ja patrzę na moje małe dzieci i widzę, że ojca nie mają, nie dba o nie, nie spotyka się z nimi, nic go nie obchodzą, żyją w rozbitej rodzinie i takim dzieciom pewnie potrzebny jest ojciec, ale ten, który jest nie zadba o nie i nie pomoże w niczym.
Myślę Andrzeju,że twoja żona owszem skrzywdziła Cię i podziwiam,że czekasz, trwasz w takiej postawie pokory i wierności. Ale wydaje mi się również, że może w momencie waszego ślubu miłość była obustronna a przynajmniej obojgu Wam się tak wydawało, natomiast jasne jest ,że w momencie mojego ślubu tylko ja byłam przekonana,że kocham mojego męża, a on sobie ze mnie tylko kpił, na boku czekała inna panna, która być może była ważniejsza ode mnie a nawet na pewno, a świętość sakramentu nic dla niego nie znaczyła. ...

Anonymous - 2011-12-30, 20:31

Oli napisał/a:
Myślę Andrzeju,że twoja żona owszem skrzywdziła Cię i podziwiam,że czekasz, trwasz w takiej postawie pokory i wierności. Ale wydaje mi się również, że może w momencie waszego ślubu miłość była obustronna a przynajmniej obojgu Wam się tak wydawało, natomiast jasne jest ,że w momencie mojego ślubu tylko ja byłam przekonana,że kocham mojego męża, a on sobie ze mnie tylko kpił, na boku czekała inna panna, która być może była ważniejsza ode mnie a nawet na pewno, a świętość sakramentu nic dla niego nie znaczyła. ...

oli to jest jeden aspekt stwierdzenia ważności ...i to uważam nie podlega dyskusji ...masz prawo chocby dla siebie wiedziec jak to było...czy naprawde było...a jak nie było nikt nie ma prawa wymagac byś w czyms trwała

to jest moje zdanie


mnie natomiast w dyskusji zajmował inny temat....
tej miłości i decyzji czekam ..oraz wierności....

i przyznam sam stając na innym miejscu...w sytuacji gdzie:...

zakładam moje małżenstwo trwało (zakładam chwilke)- potem na skutek ludzkich działan rozpadło sie....(rozwodem)
a ktos inny wchodzi w nowy związek, w jakim zyje zakładam ileś ..lub nascie lat...tworzy przeciez rodzinę(i co z tego że świecką)
...ale rodzinę...gdzie sa więzi emocjonalne....gdzie jest wiele wspólnego
i zakładam jest to o niebo większe niż z moja osoba kiedyś


Ja zwyczajnie zastanawiam sie:
jakie mam prawo wlazic z butami w takowe życie????
podpierając sie wiara?? ...sakramentem??....mam niszcyc czyjeś szczęście ...kosztem własnego szcześcia i spełnienia własnego ego bo tak brzmi to i to......

nie wiem byc może bładzę w tych myslach...byc może gubie sie w tym wszystkim....

ale ja staram sie zrozumiec i ta drugą strone
..nie przedkładając swego nad wszystko...
zreszta kto tak naprawde ze zgromadzonych na forum wie prawdziwie czego od nas oczekuje Bóg...co za zadanie tak naprawde nam okreslił???

czy aby to na 100% jest to tym-jakim nam se wydaje że jest...

i w zasadzie mam tyle w tym temacie...


i jeszcze do Oli
zrób co uważasz za stosowne...to co dyktuje serce...powoli stapaj...dwa razy pomyśl zanim zdecydujesz...i jak dla mnie super że nie ulegasz sugestjom..ze nasz własna drogę i idziesz nia powoli

mniemam że wkoncu nadejdzie ten upragniony spokój i jaks jasnośc w rozumie ...sercu i duszy

pozdrawiam


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group