Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Odbudowa związku po kryzysie, zdradzie, separacji, rozwodzie - koniec bajki czyli kryzys jako początek

Anonymous - 2011-12-22, 00:05

Norbert1 napisał/a:
po to jest kryzys...by
ODKRYĆ PRAWDE


Dziekuję Wam wszystkim za te dyskusję. Dala mi ona do myslenia. Zwłaszcza post Norberta1 uswiadomil mi że jestem w moim kryzysie gdzieś między trwaniem w walce i zaprzeczeniu ,a postawa neoficką. nie potrafie wciąż zrozumiec mojego udziału w kryzysie. Zarzuty męza wydaja sie absurdalne, krzywdzące , a ja uzywam oręża wiary jako sposobu na wykazanie mu że popełnia błąd. Napominam go wykazując swoja wyższość moralną. Widze w tym pułapkę, wiem że muszę mu "pozwolić odejść" . Nie chcę powrotu "starego" bo juz wiem że wiele spraw było dalekich od ideału. Nie umiem jednak wyzbyć się poczucia krzywdy. Nie rozumiem dlaczego mąż uznał że nie ma sensu probowac walczyc o nasze małżeństwo. Jewstem na niego wściekła za oddawanie tego zwiazku walkowerem, za nieuwzglednianie jak to wplynie na nasze dzieci, rodzicow, mnie.
Widze ze bardzo daleka droga przede mną . . .

[ Dodano: 2011-12-22, 00:28 ]
lustro napisał/a:

nie ma drogi powrotu poki nie ma obustronnego zrozumienia
i zadna regolka ani formulka nic tu nie zalatwi
ani groxby, ani prosby, ani placz ani krzyk...poki nie chcesz uslyszec co mowie ( nie ja mowie, a co mowi wspolmalzonek, ktory mial zwyczajnie po liudzku dosc)



Zastanawiam sie czy slysze co moj maz do mnie mowi.
A co więcej czy jestem w stanie zrozumieć i przyjąc to co mówi.
Co zrobić gdy jego zarzuty w mojej ocenie uragają jakiemukolwiek rozsądkowi, wydaja się często wyssane z palca by tylko uzasadnic obecne postepowanie.

Z drugiej strony wiem że to co mowi wynika z jego subiektywnych, wewnetrzynych przemysleń. Skoro był nieszcześliwy to musiala byc tego przyczyna, nawet jesli jej wciac nie dostrzegam i wydaje mi sie absurdalna to nie znaczy ze jej nie bylo i ze nie była przynajmniej czesciowo moja winą.
Byłam slepa skoro wielu rzeczy nie widzialam i chyba wciaz jestem skoro tyle we mnie zaprzeczenia.
Czy oznacza to że powinnam "przyjąc na klatę' wszystko co mówi maż?
Jak pogodzic sie z jego pelnym przekonania stwierdzeniem ze powinien mnie byl zostawić 8 lat temu gdy byłam w ciąży, skoro mam w pamięci wile szcześliwych chwil w ciagu tych 8 lat.

Anonymous - 2011-12-22, 01:32

Aga8 napisał/a:
Nie umiem jednak wyzbyć się poczucia krzywdy.


Witaj,
mnie osobiście pomogło z tym odczuciem zawalczyć podjęcie decyzji o przebaczeniu. Ot tak bezwarunkowo przebaczyć mężowi i sobie nasze wzajemne " grzechy " wobec siebie na wzajem. Od tego momentu to poczucie skrzywdzenia wynikłego z sytuacji zdrady zaczęło klęsnąć.
"Ojciec Święty wyraźnie podkreślał, że przebaczenie nie jest słabością i nie oznacza rezygnacji z prawdy i sprawiedliwości. Żeby przebaczyć, Jan Paweł II wiedział o tym doskonale, trzeba mieć dużo odwagi."
cyt. http://religia.tv/index.p...acjanews&id=539

Anonymous - 2011-12-22, 01:58

Ciekawa dyskusja sie wywiązała.....i dobrze....mysle,że nie jednemu da do myslenia.

Wracając jednak do swojego postu....
Lustro.....źle Cię zrozumiałam,w zwiazku z czym źle się wyraziłam.

Zgadzam sie,że nie zawsze jest tak jak się komu wydaje.
Nie neguję niczego co napisałaś.

Często nie chcemy słuchać,a jesli nawet słuchamy to i tak niewiele słyszymy....jesteśmy głusi na zarzuty, zwłaszcza jesli wiązać by się miały z naszą zmianą.
Jesli zmiany,naprawa to i owszem,ale....partnera,a po latach zdziwko,bo współmałżonek nie wytrzymał.
Masz rację,tak sie dzieje.

Chciałam jedynie zaznaczyć,że bywa równiez inaczej.
Małzonek nie mówi,nie komunikuje...jest mu żle,ale zamyka się w sobie. Pytany nie odpowiada,bądz zbywa....nic się nie dzieje.Szlag Cię trafia,bo widzisz,czujesz,że coś jest nie tak, małżeństwo szwankuje.
Żle Tobie,ale wiesz,że i jemu żle.
Nierozumiesz,niewiesz....szukasz pomocy u psychologów.

Tak jak i Ty opierasz się na swoich doświadczeniach, opieram się i ja.
Przyznaje....na pewne kwestie mogę być wyczulona,ale czy i Ty nie jestes?
Chyba normalne.

moze faktycznie wspolmalzonek nigdy nic Wam nie mowil wczesniej ... moze
ale...lena, mare1966...moj maz ponad rok temu tez tak mowil, jak Wy
nic nie widzialem, nic nie slyszalem, nikt mi nic nie powiedzial...totalny szok i zaskoczenie
i byc moze, gdyby znalazl sie tu maz Agi, leny, zona mare1966...i wiele innych...to tak jak ja wtedy - krzyczeli by NIEPRAWDA !!! NIEPRAWDA!!! NIEPRAWDA!!!
długo trwalo nim dostrzegł to czego nie chcial widziec...tez uwazal, ze kazalam mu zgadywac


Mój mąż tu jest...był.
Zamknął się w sobie, otoczył murem na dobrych parę lat.
.....i tylko o to mi chodziło.....bywa,że nie mówią.

dlatego pisze to co pisze - moze jednak dobrze popatrzec na siebie oczami drugiej strony?
moze z pokorą, na progu, przyjac podzial win 50/50...i uslyszec glos tej drugiej strony...?
zeby cos zmienic, trzeba wiedziec co zmienic...wiec chyba trzeba jednak uslyszec tą drugą strone


Podpisuję się dwiema łapkami,poza jednym.....podziałem 50/50....bywa,ale niekoniecznie.
Moje zdanie niezmienne.....za kryzys odpowiedzialne są obie strony(w róznym stopniu) za zdradę sam zdradzający.
Chciał,czy nie chciał,wybrał i sam dokonał.

mozna zalozyc, ze wykruszyl sie ten slabszy, mniej wart, bez zasad i wartosci ... a pozostalo na placu boju jego przeciwienstwo

W moim mniemaniu słabszy...i tylko tyle.

Lustro....jak dla mnie,jestes jedną z niezbędnych na tym forum,właśnie z racji tej drugiej strony.
Wiele wnosisz,dajesz do myślenia....i absolutnie nic do Ciebie nie mam.


Aga....

Z drugiej strony wiem że to co mowi wynika z jego subiektywnych, wewnetrzynych przemysleń. Skoro był nieszcześliwy to musiala byc tego przyczyna, nawet jesli jej wciac nie dostrzegam i wydaje mi sie absurdalna to nie znaczy ze jej nie bylo i ze nie była przynajmniej czesciowo moja winą.

Nie sądzę,zby ktokolwiek zdradzał,czy odchodził bez przyczyny.
Przyczyna,powód zawsze jest....jakiś?!
Rozumiesz,a to w procesie naprawy/zmiany/wybaczenia najwazniejsze.

Anonymous - 2011-12-22, 21:56

lena... nie mialam nigdy wrazenia, ze jestes przeciw mnie :)
a polemika...no coz...czasem tak wychodzi

tak szybko na jednej nodze - bo w przerwie miedzy porzadkami itp...

wiem, ze to pewnie nie jest nigdy tak 50/50 - podzial win
ale na poczatku tak bym przyjela...

bo osoba czujaca sie skrzywdzona zawsze uwaza, ze jest 80/20 na jej korzysc...
a na ogol na poczatku obie strony czuja sie skrzywdzone...i jak beda sie upierac przy swoim nigdy do niczego nie dojdą...
poza tym - tak naprawdde nigdy, poki sie nie wyslucha racji obu stro, nie wiadomo jaki jest podzial win ( gupie - podzial win - brzmi dziwnie, ale niech sobie bedzie..)
moze sie okazac, ze skrzydzony byl, a czasem nadal jest krzywdzicielem...i proporcje sa zupelnie inne...

wiec tak na dobry poczatek - 50/50
na poczatek konstruktywnej rozmowy

PS - przepraszam za bledy...pisanie w biegu

Anonymous - 2011-12-23, 10:27

...i znowu masz racje :-) , bo przeciez nie o podział win tu chodzi.
Polemizować...kto co i ile?....można do końca życia.
Najważniejsze to wyciągnąć wnioski,przyjąć odpowiedzialność i naprawiać.


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group