Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Odbudowa związku po kryzysie, zdradzie, separacji, rozwodzie - rozterki nad odbudową małżeństwa po zdradzie

Anonymous - 2011-06-17, 10:30

Cytat:
Ja już pogodziłam się ze zdradą wybaczyłam, nie moge jednak wybaczyć, tego , że oszukał mnie mówiąc, że wybiera rodzinę i nadal się z nią spotykał.


W okolicach zdrady wyrastają jak grzyby po deszczu przeróżne grzechy - przede wszystkim kłamstwa. Ujawniają się z całą mocą znane i skrzętnie skrywane dotąd słabości... Może dlatego tak trudno wybaczyć zdradę, bo zwykle zadziało się wokół niej szereg mniejszych lub większych świnstw. Towarzyszą jej wszelkie odcienie zła, do którego zdolny jest człowiek.
Zwłaszcza kłamstwa wydają się być nieodłącznym elementem zdrady, sama zdrada jest KŁAMSTWEM. Wybaczając zdradę trzeba więc uporać się z "dużo więcej", bo z całym złem, które miało miejsce w " tamtym czasie " - agresja, bezduszność itp. Bardzo to trudne, jednak konieczne, jeśli myślimy o pojednaniu.
Ewal, to zaledwie 6 m-cy od kiedy wiesz... Piszesz, że pogodziłaś się, że wybaczyłaś. Jeśli to prawda, to jestem pełna podziwu. U mnie trwało to bardzo długo, a proces przebaczania przebiegał bardzo burzliwie - dałam sobie prawo do upustu wszystkich negatywnych emocji, jakie targały mną wówczas: złość, gniew i co tam jeszcze... Mówiłam sobie wtedy w duchu: jeśli masz świadomość wyrządzonej krzywdy, jeśli kochasz, to zniesiesz to wszystko, a jeśli nie - bez sensu opatrywanie ropiejącej rany, budowanie domu na wulkanie :-D .
Dwa lata... Przebaczyłam. Jesteśmy razem. Jest naprawdę dobrze, lepiej niż kiedyś.
Uważam, że szybkie wybaczenie zdrady powinno skłonić do przemyśleń w kierunu "czy jeszcze kocham?" Nie miłością bliźniego, ale ...miłością żony/ męża :-D . A może dlatego zdradził/zdradziła, bo nie kochałam/nie kochałem. "Czy nie okłamuję siebie chcąc jawić się w oczach własnych i innych piękniejszym niż w rzeczywistości ?"

Jak trudno przyznać się nam, że jesteśmy słabymi ludźmi, którym miłosierdzie czynić jest baaaaardzo trudno. Rzucić grosz ubogiemu, pomóc komuś, kto odpłaci dobrem - to co innego :-D .
Potrzeba odwagi i pokory, aby stanąć w prawdzie o sobie. Jednak to prawda wyzwala.

Dla mnie, zdrada to bezlitosny czas... Czas spadania wszelkich masek - tak u zdradzającego jak i zdradzonego. Przecież one muszą kiedyś spaść...

Anonymous - 2011-06-17, 10:32

Przeczytałam cały wątek i mam jedno pytanie czy wasi mężowie powiedzieli o tym że chcą coś budować, spróbować być razem czy tylko z Wami mieszkają i staracie się coś zmieniać? we mnie cały czas dylemat czemu on jest z nami skoro chce być singlem?? Jak mam coś spróbować budować skoro nie zadeklarował chęci zmiany, może tylko w jego zachowaniu ja naiwnie odczytuję jakieś sygnały że chce być a może się tylko oszukuję?? Staram się bardzo tylko z drugiej strony zastanawiam się po co skoro ktoś nie chce? błądzę w swoich odczuciach. Karima
Anonymous - 2011-06-17, 14:22

Karimo,
odpowiadam na Twoje pytanie:
Mój mąż od momentu nawrócenia (mówię to słowo z pełną świadomością) chciał odbudowac nasze małżeństwo. Na początku złożył oświadczenie, że jest gotów na WSZYSTKO, aby odzyskać nawet fragment tego, czym był nasz związek. I ta postawa - wiem, paradoks - uwolniła mnie z wszelkich pokus, żeby mu na siłę pokazywać, czym w istocie cudzołóstwo było dla mojej duszy. I tak widział za wiele, choć ukrywałam przed nim trochę, widział. Utratę wagi, bezsenność, apatię, pytania rodziny i przyjaciół "co się dzieje" - tak jakby mój cień sie na mnie nałożył, byłam szara, dosłownie.
Rozmawiamy, całymi nocami nieraz. Pomogły bardzo Spotkania Małżeńskie. On się odważył mówić o sobie. Czasem mówi coś, co mnie spycha na samo dno. Ale nauczyłam się prosić, żeby mi pomógł przez to przejść, jak mi flaki rozrywają rozpalonymi szczypcami. Ja też mówię, emocje przestałam skrywać w tym sensie, że mąż mój wie, ze mnie zabił. To nie przenośnia, umarło strasznie dużo.

Wiem, że jestem w sumie szczęściarą - w sensie materialnym mąż, ojciec rodziny, wrócił do domu. W sensie duchowym nawrócił się też. Naprawdę. Im więcej czasu mija, tym wyraźniej widzę to właśnie - ze trzeba mi bezustannie dziękować, za wszystko, co mnie/nas spotkało, też za ból. Dotąd było tak, że on sobie wierzył w dobre aniołki, pana boga, kościółek. Teraz, w nocy ciemnej, modli się za mnie i to daje nam siłę. I chyba rzeczywiście, na nowo uwierzył w Boga. Mówi o tym, że wiara jest dla niego najważniejszą rzeczywistością - nie ma w tym dewocji, jakoś widzę w nim siłę, która nie jest z tego świata. Felix culpa? Staram się tak na to patrzeć, i - jak mówię - dziękować.

W każdej rodzinie to pewnie wygląda inaczej. Wiele zależy od dojrzałości, okoliczności, wieku, no po prostu nie ma jedynie słusznych dróg. ALe chciałabym tym, którym dech odbiera z rozpaczy polecić do poczytania Ksiegę Tobiasza ze Starego Testamentu - na siłę próbowałam zaufać, uwierzyć, że rybie wątpia będą mi do czegoś potrzebne, że Pan Bóg mnie przygotowuje do czegoś znacznie ważniejszego. I jest niezwykłym odkryciem zobaczyć, że to się właśnie dzieje. Ufam, że moją nagrodą będzie takie małżeństwo, jak Tobiasza i Sary.
Wytrzymam, dam radę, nawet kiedy mi tak strasznie źle, że chce mi się wyskoczyć przez okno, żeby już nie bolało dłużej.

Czas nie leczy ran, ale daje perspektywę. Dystans, żeby nie emocją, ale rozumem i sercem oceniać wydarzenia. Ja widzę, że zdrada jest winą zdradzającego, nie dajcie sobie sobie wmówić, ze jest inaczej. Żaden kryzys nie usprawiedliwia upadku, żaden. To diabelska sofistyka, jesteś paskudna, kłótliwa, nie rozumiesz, to ja MAM PRAWO DO SZCZĘŚCIA. Potem, jak już zdradzany w to uwierzy, można zrobić rachunek sumienia, z obu stron - ja mam to za sobą. Również zmianę, cąłkowitą, radykalną, nawrócenie. Też było mi potrzebne, bolało. Niemniej dokładnie, jak na filmie, widzę, że stało się to i tylko to, co było konieczne. Nie potrafię tego wyrazić, ale widzę, że trwanie w łasce uświęcającej nie jest księżowskim gadaniem na kazaniu, to jest chodzenie w cieniu Boskich skrzydeł. I nic się nie może człowiekowi stać, choć upada gębą w proch. J
Żeby być dobrze zrozumianą - wcale nie chodzi mi o gadanie: oddaj wszystko Bogu, a On zrobi wszystko jak w telenoweli. No nie! Nie zrobi. Będziesz leżał na kupie gnoju, miał go w ustach i będziesz dziękował.

To niewiarygodne, niebywałe. Nie wiedziałabym tego bez cierpienia z powodu tego, że najukochańszy człowiek na ziemi wbił mi w brzuch nóż. I pokręcił nim trochę jeszcze.

Dużo za Was wszystkich się modlę, niech będzie dana Wam siła. I mnie też.

Anonymous - 2011-06-17, 15:25

W zupełności zgadzam się z tym, co napisałaś Sagito. Dopiero, kiedy zdradzający przejdzie z pozycji obwiniania do pozycji skruchy można mówić o realnej szansie na odbudowę małżeństwa.
Sagito, bardzo poruszył mnie Twój post, emanuje wręcz z niego cierpienie. Spojrzałam na datę założenia wątku, czyli przypuszczalną datę zdrady i pomyślałam, że to jeszcze zbyt krótko, a może nawet to właśnie czas, kiedy boli najmocniej... Tak było w moim przypadku, kiedy emocje opadły przyszedł czas największego cierpienia.
Jestem przekonana, że odezwiesz się tutaj, za jakiś rok i napiszesz: jestem szczęśliwą żoną!
Niech będę dla Ciebie dowodem na to, że to możliwe.. Naprawdę :-D .
Już nie rozmyślam o "tym", nie wracam (dość maltretowania siebie ...i nas), jest dobrze. :-D


http://www.youtube.com/watch?v=1RwI_dNox0w

Anonymous - 2011-06-24, 15:48

Dziekuję Różo za odpowiedź.
Wątek założyłam już po uporaniu się z najgorszymi emocjami, z kilka miesięcy po tym, jak mleko się wylało.
Jest dokładnie jak mówisz, przynajmniej u nas. Kiedy już się zdaje, że rodzina sie zszyła na nowo, to wraca podstępnie ból i cierpienie. To chyba naturalny proces, strony pomału próbują żyć juz nie na wdechu, zdarzają się sytuacje normalnych życiowych konfliktów, które na nowo włączają taśmę "jestem zdradzana/ny". Okropność, całe zażegnane pozornie nieszczęście wraca z nową siłą witalną. I dół.
To okropnie trudny proces, dla obu stron. Bo mój mąż np. się niecierpliwi - no juz wszak bylo fajnie, dlaczego do tego wracamy? Buduje coś w przyszłość, to, co było odciął grubą kreską. Ja mu nawet wierzę, ale nie umiem wytłumaczyć, ze kiedy wraca jakiś bolesny detal z "czasu okłamywania" to dla mnie jest to całkiem świeży cios. Muszę go na nowo, od początku oswoić, jak poprzednie. Oprzeć sie pokusie projektowania mojej, co tu dużo kryć, pogardy do tamtych czynów sprzed kilku miesięcy na człowieka, który stoi przede mną. To dla mnie nie jest linearny czas przeszły dokonany. I on tego nie rozumie zupełnie, zarzuca mi złą wolę.............
Nie wiem, może to różnica między mężczyznami i kobietami.

Pisze to po to, żeby ci w dołach wiedzieli, że w pewnym sensie ich sytuacja jest naturalna, to proces jak każdy inny, wymaga czasu, cierpliwości i nadziei, ze następny dołek będzie płytszy i w ogóle, te dołki to coraz rzadsze będą.

No a w tych dołkach, znacie pewnie ten stan, jest czysta samotność. I wypreparowany ból, jak w słoiku z formaliną, można go sobie oglądać w zbliżeniu. I trud niemożności modlitwy, i brak nadziei. Tylko czysta wola WBREW sobie, żeby trwać. Simone Weil pisała, ze to są chwile najbliżej Boga. Nie wiem, wątpię. W każdym razie po tym przychodzi światło. Czasem spokój, który trwa dłużej.
Jestem zmęczona. Utrudzona tą walką w sobie.
Może ja też pomyślę o sobie, ze jestem żoną szczęśliwą? Na razie to chyba nie ta kategoria. Ale dziękuję za Twoje świadectwo. Oby było prorocze.

Niech Pan rozjaśni oblicze nad tobą, Różo.
S.

Anonymous - 2011-06-24, 17:10

Sagita napisał/a:
Utrudzona tą walką w sobie.

To nie walcz.
Może zamiast walczyć............ podejmij wysiłek zaakceptowania rzeczywistości,faktów,stanu obecnego.
Brak długotrwałego wybaczenia,tkwienie w poczuciu krzywdy,wracanie do krzywdy jest podobno odmianą pychy.
To tak jak z żalem po śmierci bliskiej osoby.Żałoba powinna skoczyć się tak około roku od śmierci.
To co Cię Sagita dotkneło jest bardzo bolesne,krzywdzące,raniące............... ale to już było.
Co z akceptacją faktów???? nawet tych bardzo trudnych???
Z przebaczeniem???
Była prośba o wybaczenie....... był żal......jest stanowcza postawa poprawy......
Co z wybaczeniem????


Pogody Ducha

Anonymous - 2011-06-24, 18:28

nałóg napisał/a:
To tak jak z żalem po śmierci bliskiej osoby.Żałoba powinna skoczyć się tak około roku od śmierci.


No tak. Tu właśnie widać różnicę pomiędzy emocjonalnością mężczyzny i kobiety :-D
oraz możliwością i umiejętnością konkretnego serca do przyjęcia i życia przebaczeniem. :-D
Z całym szacunkiem dla mądrości zawartej w wypowiedzi nałoga trzebaby uznać, że każdy ma w sobie inny czas na przeżywanie swoich emocji, aby je oswoić.
Kto powiedział,że żałoba ma trwać około rok? To sprawa umowna.
Bo np. biorąc przykład z Biblii to należałoby rozróżnić żałobę obrzędową od żałoby wewnętrznej, do tego w jakim kręgu kulturowym i środowisku się żyje i pewnie takich rozróżnień znajdzie się jeszcze parę.
Żeby lepiej to zobrazować cyt.:
(1) Sara doczekała się stu dwudziestu siedmiu lat życia. (2) Zmarła ona w Kiriat-Arba, czyli w Hebronie, w kraju Kanaan. Abraham rozpoczął więc obrzędową żałobę po Sarze, aby ją opłakać. (3) A potem powstawszy odszedł od swej zmarłej i zwrócił się do Chetytów z taką prośbą: (4) Choć mieszkam wśród was jako przybysz, sprzedajcie mi tu u was grób na własność, abym mógł pochować moją zmarłą.
(Ks. Rodzaju 23:1-4, Biblia Tysiąclecia)
- ta musiała być krótka, gdyż ciało w tamtym terenie ulega szybko rozkładowi

(3) Zabrało im to czterdzieści dni, tyle bowiem czasu trwało balsamowanie. Mieszkańcy Egiptu opłakiwali Jakuba przez siedemdziesiąt dni.
(Ks. Rodzaju 50:3, Biblia Tysiąclecia)

(10) A gdy przybyli do Goren-Haatad, które leży po drugiej stronie Jordanu, odprawili tam wielki i wspaniały obrzęd żałobny: Józef przez siedem dni obchodził żałobną uroczystość po swym ojcu.
(Ks. Rodzaju 50:10, Biblia Tysiąclecia)

(8) Izraelici opłakiwali Mojżeszana stepach Moabu przez trzydzieści dni. Potem skończyły się dni żałoby po Mojżeszu.
(Ks. Powt. Prawa 34:8, Biblia Tysiąclecia)

Jak widać ta rozpiętość czasowa jest spora. :-D
Podobnymi mechanizmami kierują się również i inne emocje.
Skoro Sagita pisze,że wciąż pewne sprawy do niej wracają i dołują to ja ją rozumiem i rozumiem także ,że nie jest to wciąż pielęgnowany pierwotny uraz, ale na bazie dawnego powstają nowe, choć bez racjonalnych przyczyn w realnym świecie. Nie ma to też nic wspólnego z brakiem przebaczenia, ale jest wynikiem procesu gojenia się rany serca. Trzeba dać czas sobie i otoczeniu na wypalenie się niechcianych emocji ( gdyż nie zawsze możemy je uzewnętrznić wtedy, gdy się pojawiają z uwagi na dobro odbudowy relacji np. małżeńskich, a przyduszane dłużej się tlą. :-| )
Problem pojawia się wtedy, gdy dwie lub więcej zainteresowane osoby " dochodzą do siebie" w zbyt mocno zróżnicowanym czasie, więc na ten przejściowy okres potrzebują wsparcia. Dla każdej grupy będzie to inna forma, ale trzeba ją wypracować dla dobra ogółu. A zatem wymaga to rozwinięcia poprawnej komunikacji, co samo w sobie również przyczyni się do leczenia zranień.

A zatem rozumiejąc i Sagię i stanowisko nałoga mi wniosek nasuwa się sam. W sytuacjach traumatycznych najtrudniej pamiętać o różnicach w emocjonalności, duchowości i cielesności poszczególnych osób zwłaszcza, gdy samemu jest się w centrum wydarzeń. I piszę to z własnego doświadczenia. :mrgreen:

Anonymous - 2011-06-24, 20:04

Cała złożoność przebaczania...

Słowo "przebaczam" to zaledwie początek: decyduję się wejść na tę górkę (pozdrawiam Maltę :-D ) . Podczas wspinaczki będą i upadki, i zniechęcenie i brak wiary w siebie, bo ta Góra Miłosierdzia to chociaż niewielka - dziwnie trudna do zdobycia... Tym bardziej trudna, gdy obok ktoś, kto nigdy na niej nie był, a pokrzykuje "pośpiesz się", ale z ciebie niedorajda - nie takie góry inni zdobywali", "zawodzisz mnie".
Bardzo to frustrujące, kiedy zdradzacz patrząc na "nawroty" u męża/żony zarzuca mu złą wolę. Tam zapewne takowej nie ma. Może to zwykła niemożność poradzenia sobie z czymś, co wydarzyło się między nami np. dziś ? Zdradzonemu wydaje się przecież, że ma to powiązanie z "tamtym", że wynika z "tamtego", bo wszystko co złe po zdradzie zdaje się być właśnie jej skutkiem. Tymczasem warto przypomnieć sobie, czy "przed" było zawsze tak sielankowo? Wtedy jednak - zły humor oznaczał zły humor, późny powrót z pracy, że tej pracy jest dużo. "Po" jeszcze długo jest inaczej - nic nie jest wówczas tak oczywiste. Do czasu, aż powróci zaufanie.
Wydaje się, że jednym z elementów przebaczenia jest zaakceptowanie siebie - zdradzonym, oszukanym etc., ale ciągle przecież tak samo wartościowym, pięknym, a może i piękiejszym niż "przed" - człowiekiem.
Pamiętam, jak patrzałam na tę górę i wydawała mi się absolutnie nie do zdobycia...
Sagito, zdobędziesz ją. Daj sobie czas - powoli, powoli...Te wszystkie odczucia, które Ci towarzyszą to znak, że prawdziwie - przebaczasz.
Samotność... Wynika z cierpienia . Chyba każdy człowiek musi jej wcześniej lub później dotknąć.

Anonymous - 2011-06-24, 21:08

róża napisał/a:
"Po" jeszcze długo jest inaczej - nic nie jest wówczas tak oczywiste. Do czasu, aż powróci zaufanie.


ale jak sie to ma do odbudowania Waszych relacji? Z tego co przeczytalem... podstawa i fundamentem przebaczenia jest wlasnie BEZWARUNKOWE ZAUFANIE, ze zdradzacz tego juz nie robi oraz GRUBA KRESKA w sprawie przeszlosci, bo zdradzacz i tak ma "przechlapane" w swoim wnetrzu... wiec ten milosierny skoro zechcial dac szanse zdradzaczowi to rozumie 8-)

Anonymous - 2011-06-24, 21:40

Cytat:
Z tego co przeczytalem... podstawa i fundamentem przebaczenia jest wlasnie BEZWARUNKOWE ZAUFANIE, ze zdradzacz tego juz nie robi oraz GRUBA KRESKA w sprawie przeszlosci,

JakubekKaz, przebaczenie to akt serca - tam ono dzieje się, a zaufanie to sprawa ...rozumu. Od strony praktycznej: najpierw trud przebaczenia, potem - rodzi się (bądź nie, jeśli nie ma ku temu podstaw!) zaufanie, gruba kreska dopiero później, później, kiedy już jesteśmy na etapie zaufania i ...zadośćuczynienia. Niepodobna wybaczyć zdradę zaczynając od grubej kreski.

Przebaczam bezwarunkowo, ale na pewno nie ufam bezwarunkowo.
Zaufanie budujemy (odbudowujemy) kierując się roztropnością 8-) .

Anonymous - 2011-06-25, 11:56

kinga2 napisał/a:
że każdy ma w sobie inny czas na przeżywanie swoich emocji, aby je oswoić.

Kinga.To jest oczywiste.
Ja pisałem o czymś troche innym.Mianowicie ,że każde zranienie-a tym jest zdrada- musi się zabliznić.Po takim zranieniu pozostaje blizna.Ona jest i będzie.Jej nie można-a nawet nie trzeba likwidować całkowicie,wypierać jej,wypierać fakt zranienia-zdrady.Aby rana-blizna przestałą boleć potrzebny jest fakt przyjęcia do wiadomości a w wyniku tego zaakceptowania jej powstania.
Zaakceptowania tego że mój/ja małżónek/ka upadał/ła i zdradzili.
To już sie stało.

Jak jest wola do odbudowywania,do trwania w małżeństwie to musi przyjść taki stan emocjonalny że zdradzony przyjmie fakt zdradzenia i pogodzi sie z nim.
Potrzeba na to czasu.
Fakt.
Ale im ten czas będzie krótszy tym lepiej.Czas powinien być krótszy wtedy gdy "zdradzacz" dokłada staranności by być transparętnym i swoim życiem zadośćuczyniać zdradę.
Al nie można wymagać od "zdradzacza"życia na kolanach przed zdradzonym przez resztę życia.
Warto czerpać z mądrości życiowej Róży w tym względzie,z jej doświadczeń osobistych.

Wewnętrzny stan,postawa zdradzonego by przebaczyć jest początkiem drogi.

A co do całkowitego zaufania,grubej kreski.................. całkowicie zaufać można tylko Bogu.
Drugi człowiek-tak jak i każdy z ludzi- jest ułomny i może upaść.
Czy samemu sobie można bezgranicznie i całkowicie zaufać nawet wobec siebie????

Życie i doświadczenie uczy że NIE!

Sagita................ że nawaracją myśli o tym ż ebyłaś zdradzona???
To jakby normalne.Trauma.Rana.Blizna.
Pamiętasz.......ale im szybciej przestaniesz tym żyć ,tym bedzie Ci lżej.
Sa na forum małżeństwa po zdradzie.............. czy oni wypierają zdradę??? czy nie piszą,nie mówią o niej???
Piszą ,mówią............... nie ma w tym wypierania z pamięci i życia,grubej kreski.

Patrzyłem na jednym ze spotkań sycharowskich na takie małżeństwo-znając ich historię z forum- z ogromna przyjemnością.Ile w ich spojrzenich było miłości........nawet jak spoglądali,patrzyli na siebie w momencie gdy mówiący akurat przypominał faktami z eswego życia ich życie,ich ból,ich traumę.
Bo oni WYBACZYLI ale nie wyparli.
Czy ufają sobie bezgranicznie????? nie wiem.

Jestem uzależniony,jestem nałogiem............... czy ja moge sobie całkowicie zaufać???bezgranicznie zaufać że już nigdy,w żadnym razie,bez względu na okoliczności nie upadnę?nie wrócę do czynnego nałogu???

NIE................. ja nie chcę wracać...nie daję sobie takigo prawa do powrotu............. ale głowy nie dam.
Jestem słabym,ułomnym człowiekiem.

Nie ma bezgranicznego zaufania


Pogody Ducha

Anonymous - 2011-07-25, 22:12

to odbudowywanie chyba trudniejsze jest od fazy zdrady... tak mi sie wydaje... bo wlasnie ten lod taki cienki, zeby nic nie zepsuc, nie powiedziec nieodpowiedniego slowa, nie wykonac nieodpowiedniego gestu... ciagle tak sie mysli, uklada czlowiek tysiace scenariuszy "a jak lepiej...", " a co bedzie korzystniejsze...?" a czy takie mysli cos daja? z mojego doswiadczenia wiem, ze nie. Zmiana musi byc prawdziwa. Nie gram, zmienilam siebie, zmienilam moje nastawienie, zmieniam moje postepowanie i lepiej mi teraz z sama soba! Zmienilam dla siebie, a taki "uboczny" efekt - pomoglo mojemu malzenstwu:-)))
Od trzech lat znowu jestesmy razem. Nie mowie "Kocham" - pokazuje, ze kocham. Nie slysze "Kocham" - czuje, ze kocha. Nie bylo latwo i pewnie jeszcze nie raz beda przeszkody. Nie zapomne, co sie wydarzylo; nie da sie zapomniec. Ale wspomnienia przybieraja z biegiem czasu inne kolory. Wybaczylam. Nie wiem, czy kiedykolwiek jeszcze calym sercem mu zaufam.
Justyna

Anonymous - 2011-08-22, 23:02

Sagito,
Czytam Twój wątek i podziwiam Cię.
Zauważyłem, że akurat dzisiaj jest Wasza rocznica ślubu.
Dlatego, życzę:
Odnalezienia pogody ducha, cierpliwości na co dzień, i odkrywania darów Bożych co chwilę. Wszystkiego dobrego na Waszej drodze :-)

Anonymous - 2011-08-23, 16:02

:-)

bardzo dziękuję, nie spodziewałam się, że dostanę życzenia od Sycharków!
Często modlę się za Wasze małżeństwa, to dług wzajemności.

Bardzo dużo się nauczyłam stąd, przede wszystkim tego, że Pan Bóg wysłuchuje naszych modlitw. A jeśli nie spełnia ich dosłownie, to dlatego, że ma większe dary - naszą rzeczą jest przyjąć i czekać.

Dla siebie też nauczyłam się prosić - o to, żeby zobaczyć, czego ode mnie chce mój Stwórca, żeby usłyszeć Jego wolę co do mnie i mieć dość wierności, żeby Ją wypełnić.

Rok po dramatycznych wydarzeniach zdaje mi się, że to przebaczenie - jak Róża mówiła - dokonuje się we mnie samo. Za każdym razem, kiedy je próbuję "zrobić" o własnych siłach, to upadam. Ale kiedy mówię - chcę, pomóż mi, Boże, widzisz, jak chcę! to przychodzi. Nie tak jak myślałam, pełniej, prawdziwiej.

Ból nie jest żywy już, ale jest, tylko, ze teraz pozwala nam obojgu inaczej patrzec na świat. Wiecie? jakby to przeżycie to było oczyszczenie do charyzmatu nowego dla nas obojga, modlitwy i próśb za małżeństwa, które sa zagrożone wkoło, w tym za małżeństwo kochanki mojego męża.
Nie wiem, czy się nie mylę, nie wiem, czy nie popadam w herezje, ale to właśnie te najtrudniejsze modlitwy za nią uleczyły mnie najwięcej. Myślicie, ze to możliwe?

S.


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group