Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Życie duchowe - Czysta milosc Boga a nasze zachowan

Anonymous - 2011-02-08, 21:44

Miłość jako sztuka życia
ks. dr Krzysztof Gorlewski

http://www.radiomaryja.pl/audycje.php?id=24033

Anonymous - 2011-04-10, 20:38

Oczy dookoła głowy

Podstawa społecznego funkcjonowania

Weselcie się z tymi, którzy się weselą, płaczcie z tymi, którzy płaczą (Rz 12, 15) – tymi słowami Biblia wzywa nas do okazywania empatii względem drugiego człowieka. Choć sam termin nie należy do słownika teologii, to zjawisko, które się pod nim kryje, stanowi istotną część jej nauczania. Warto zatem przyjrzeć się jej bliżej, poczynając od definicji, jaką nadała jej współczesna psychologia, poprzez znaczenie, jakie ma dla chrześcijanina, praktyczne wskazówki dotyczące jej rozwijania u dzieci po niebezpieczeństwa, które czyhają na nas, rodziców, na drodze do jej pełnego rozkwitu.

Empatia, jako zdolność do rozpoznawania stanów emocjonalnych drugiej osoby oraz właściwego reagowania na nie, jest podstawą naszego funkcjonowania społecznego. W jej zalążek jest wyposażony każdy z nas, jednak dalszy jej rozwój zależy od doświadczenia życiowego. Zdobywamy je od pierwszych dni naszego życia, kiedy obserwujemy reakcje swoich rodziców. Dmuchanie w skaleczony paluszek, przytulenie malucha to nic innego jak solidaryzowanie się z nim w jego bólu. Podobnie jak inne umiejętności, które nabywamy i rozwijamy w ciągu naszego życia, również empatia nie istnieje sama dla siebie, ale ma służyć określonym celom: budowaniu pomostu pomiędzy nami a innymi ludźmi, rozwijaniu wrażliwości na drugiego człowieka, dostrzeżeniu go z całym bogactwem jego emocji, uczuć, potrzeb, obaw itd.

Empatia i chrześcijanin

Empatia kieruje nasz wzrok na bliźniego, ponieważ bez niego trudno nam żyć. To, że potrzebujemy innych ludzi, tak samo jak oni potrzebują nas, nie podlega dyskusji. Dzięki relacjom z innymi ludźmi poznajemy siebie, czujemy się bezpieczni, kochani, szczęśliwi, poznajemy świat z innej perspektywy, nie musimy liczyć tylko na własne siły i możliwości. Działalność Jezusa na ziemi – zarówno Jego nauczanie, jak i czyny – miała na celu m.in. uzmysłowienie ludziom tych zależności. Fakt, że Bóg jako miarę miłości człowieka do Niego przyjmuje miłość i troskę o drugiego człowieka, ukazuje wagę dobrych, głębokich relacji między ludźmi (Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili [Mt 25, 40] oraz Jeśliby ktoś mówił: "Miłuję Boga", a brata swego nienawidził, jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widz [J 4,20]).

Dla chrześcijanina empatia jest zatem pierwszym etapem do okazywania troski o drugiego człowieka, wstępem do miłości bliźniego, jak również jej niezbędnym warunkiem. Jeśli przyjrzymy się bliżej pochodzeniu słowa empatia (gr. empátheia) to zauważymy, że u jego podstaw leży nie tylko współodczuwanie w znaczeniu dzisiejszej psychologii, ale również współcierpienie. Właśnie w chwilach trudnych obecność, pomoc drugiego człowieka mają dla nas szczególne znaczenie. W tym kontekście Wcielenie Boga możemy rozważać jako wyraz najczystszej, najdoskonalszej formy empatii Boga w stosunku do człowieka – udział Boga w cierpieniu człowieka.

Wszystko zaczyna się w domu

Rozpatrując wagę empatii i jej rolę, należy wziąć pod uwagę nie tylko dobro, które wynika dla nas z jej rozwoju, ale również zło, które może zaistnieć jako efekt jej niedoboru. Szczątkowy lub niewystarczający rozwój empatii oznacza brak wewnętrznych hamulców, brak oporu przed czynieniem krzywdy drugiemu człowiekowi. Jeżeli dziś odczuwamy kryzys empatii, to rzucając oskarżenia na media, reklamę, gry komputerowe czy społeczeństwo nastawione na rywalizację i konsumpcję, niewiele wskóramy. Czas zobaczyć belkę we własnym oku i uświadomić sobie, że to my tworzymy każde z nich, że to z naszych braków i zaniedbań wynikają konkretne zachowania naszych dzieci.

Od czego w takim razie należałoby zacząć? Myślę, że od uświadomienia sobie odpowiedzialności, jaką ponosimy za kształtowanie postaw naszych dzieci i od wspomnianego na początku dmuchania w skaleczony paluszek. Jesteśmy dla naszych dzieci źródłem informacji, nasze reakcje są pierwszym i podstawowym wzorem zachowań społecznych, które dzieci w przyszłości zastosują. Nie zaprzeczajmy uczuciom dziecka, ale nazywajmy je. Uczmy je rozpoznawania własnych stanów emocjonalnych i adekwatnej reakcji emocjonalnej. Uważajmy jednak, aby nie wzmocnić typowego dla dziecka i uzasadnionego pod względem rozwojowym egocentryzmu. Kierowanie uwagi dziecka na uczucia, potrzeby drugiego człowieka, a nie koncentrowanie się wyłącznie na własnym "ja", to konieczny element rozwoju. Zbyt duże skoncentrowanie na emocjach dziecka, jego potrzebach i oczekiwaniach może prowadzić do wychowania człowieka, który w przyszłości nie dostrzeże niczego poza czubkiem własnego nosa.

"Niemodna" logika

Wiele razy zetknęłam się z zarzutem, że uwrażliwiając moje dzieci na potrzeby i uczucia innych, wychowuję ludzi niedostosowanych do naszych czasów, którzy "zginą", nie poradzą sobie w życiu. Empatię w pewnych kręgach uważa się za cechę, która przeszkadza w osiągnięciu sukcesu. Rozpychanie się łokciami, pyszałkowatość, nieoglądanie się na innych to cechy, które zdaniem niektórych zagwarantują naszym dzieciom powodzenie w tzw. wyścigu szczurów. Jednak czy stępienie wrażliwości na innych, któremu z "pomocą" przychodzą niewątpliwie media i gry komputerowe, nie zaowocuje stępieniem wrażliwości na samego siebie, czy nie zagłuszy w nas głębszych potrzeb i tęsknot? Osobiście jestem przekonana, że tak się stanie. Niemodna logika Nowego Testamentu jest dla nas, chrześcijan, obowiązująca niezależnie od nacisków współczesnego świata. Przed nami stoi zadanie pokazania własnym życiem, jakie wartości budują jedność między ludźmi, wspólnotę, od której zależy w dużej mierze nasze szczęście osobiste. Zasady społeczne – wywodzące się w większości z chrześcijaństwa i wywalczone przez chrześcijan – obowiązują nas niezależnie od wyznania czy poglądów.

A zatem do nas, rodziców, należy pokazanie, że zabierając zabawkę drugiemu dziecku w piaskownicy, robimy mu przykrość, że kiedy ktoś się smuci, należy go pocieszyć, a widząc czyjś upadek, nie należy się śmiać, tylko ruszyć z pomocą. Tak wyglądają pierwsze lekcje empatii.

Szczerość

W wychowaniu jest ważne, żebyśmy byli szczerzy. Nie chcemy wtajemniczać dzieci we własne problemy z obawy przed nadmiernym obciążeniem ich swoimi trudnościami. I dobrze. Jednak dziecko zasługuje na naszą szczerość, kiedy zauważy, że jest nam źle. Chce się upewnić, że to, co widzi, ma potwierdzenie w tym, co rzeczywiście czujemy, chce usłyszeć, że jesteśmy smutni. Tak uczy się zaufania do własnej oceny sytuacji. Mama i tata wiecznie zdrowi, uśmiechnięci, spokojni to iluzja, która wcześniej czy później przysporzy i nam, i naszym dzieciom wielu rozczarowań. Ponadto uchylenie przed dzieckiem drzwi do świata własnych przeżyć, zaproszenie go do swojej prywatności może jedynie zbliżyć nas do siebie, zachęcić do odwzajemnienia podobnej postawy, pokazać, że trudne emocje, problemy są również naszym udziałem, że są częścią naszego życia. Pamiętam swoje poglądy z początków macierzyństwa. Mając na uwadze niewinność, niezwykłą wrażliwość małego dziecka, unikałam bajek, w których istniałby choćby cień, ślad cierpienia, smutku, zazdrości, nienawiści itp.

Z czasem zmieniłam zdanie i doceniłam ich wartość. Przekonałam się, że dzięki nim dziecko poznaje drugą stronę medalu, dowiaduje się, jakie naprawdę jest życie, jacy bywają ludzie, oswaja emocje, uczy się radzić sobie przy wsparciu i w obecności kochającego rodzica. Smucąc się razem z Kopciuszkiem w jego biedzie i radując się w jego szczęściu, dziecko uczy się właśnie empatii. Warto podkreślić również znaczenie, jakie dla kształtowania wrażliwości na drugiego człowieka ma okazywanie naszemu dziecku miłości bezwarunkowej, przez którą uczy się ono kochać samego siebie i poznaje swoją wartość. Miłość własna, która w pewnym sensie jest odbiciem miłości rodziców do nas, ma istotny wpływ na to, jak będziemy odnosić się do innych ludzi.

Empatia w wychowaniu

Nie zapominajmy, jak ważna w tym procesie jest nauka empatii. Od niej zależy wrażliwość na drugiego człowieka. Jednak bez równoczesnego kształtowania cech takich jak odwaga, otwartość, właściwie pojęta pewność siebie, bezinteresowność empatia nie wyjdzie poza obręb naszych słownych deklaracji i wewnętrznych odczuć. Żadna z cech nie kształtuje się w izolacji, wychowanie ma charakter kompleksowy. Samo współczucie dla osoby cierpiącej, którą obojętnie mijamy, nie ma większego znaczenia. Spotkałam się kiedyś z ciekawym stwierdzeniem, że za słabą kondycję świata, cierpienie, głód, wojny odpowiedzialni są nie tylko "ci źli", którzy czynią zło, ale również "ci dobrzy", którzy czynią niewiele. Biblia w tej kwestii jest jeszcze bardziej radykalna, mówiąc: Kto zaś umie dobrze czynić, a nie czyni, grzeszy (Jk 4, 17). Codzienność dostarcza nam wielu okazji do okazywania empatii w szkole, w domu, na przystanku autobusowym, w sklepie – trzeba mieć tylko oczy dookoła głowy.

Beata Rybak
http://www.katolik.pl/ind...rtykuly&id=2745

Anonymous - 2011-05-22, 14:26

M jak Mission impossible




Ludzie nie potrafią kochać, bo...

Dlaczego pewni ludzie nie potrafią kochać? "Emocjonalny analfabetyzm" obejmuje coraz szersze kręgi. Boleśnie potwierdzają go rosnące liczby rozwodów, samobójstw, aktów przemocy w rodzinie, samotnych matek, opuszczonych starców itp. Odpowiedzi na to pytanie bywają różne, ale najbardziej wiarygodna jest ta najprostsza: Ludzie nie potrafią kochać, bo sami nie byli kochani! Stąd najważniejsza dzisiaj jest misja miłości! To ogromne wyzwanie, dlatego doskonale pasuje do niego tytuł kinowego przeboju: Mission impossible. Niemożliwe uczynić możliwym – oto zadanie na miarę chrześcijanina.

Miłość jest wszystkim

Misje zawsze kojarzyły mi się z egzotyką, z biedą, zacofaniem i z obcymi językami. Misjonarze i misjonarki zwykle biegle władają paroma językami (nie mówiąc o innych umiejętnościach), ale tych najlepszych wyróżnia zupełnie coś innego – wielkie serce! Nawet najlepsza znajomość tubylczych dialektów i narzeczy nie zastąpi tego jedynego języka, którym był i jest język miłości, zrozumiały na każdej szerokości geograficznej. Można zaspokoić głód ciała lub umysłu, ale będzie to jałowa filantropia, jeśli nie pójdzie w parze z miłością. Tłumaczył to już św. Paweł, który głośno i wyraźnie przestrzegał: Gdybym mówił językami ludzi i aniołów... miał dar prorokowania... znał wszystkie tajemnice... posiadł wszelką wiedzę i wiarę... a miłości bym nie miał - byłbym niczym (1Kor 13,1-2). Ta lekcja ciągle pozostaje do odrobienia.

W spotkaniu z drugim człowiekiem, a z potrzebującym w sposób szczególny, nie wolno zapominać o tym, że i on jest człowiekiem i może dać – i najczęściej daje – znacznie więcej, niż sam otrzymał. To doświadczenie bezinteresownej dobroci i miłości jest często podkreślane w opowieściach docierających z misji. Ludzie najprostsi i najbardziej zapomniani uczą najlepiej prawd pierwszych i podstawowych, co zresztą powtarzał wiele razy Nauczyciel z Nazaretu. I w tym paradoksie jest klucz do znalezienia lekarstwa na chorobę naszych czasów: na deficyt miłości. Dobitnie potwierdza tę intuicję patronka misji – św. Teresa od Dzieciątka Jezus. Mimo że sama na misjach nigdy nie była, to z niezwykłą przenikliwością zdołała uchwycić ich istotę i ponadczasowy sens. Tę młodą dziewczynę pociągały jednocześnie różne formy powołania. Między innymi myślała o misjach, choć i tu miała typowe dla siebie trudności: Nie wystarczyłaby mi jedna misja, chciałabym głosić Ewangelię w pięciu częściach świata naraz, aż po najdalsze wyspy. Niezdecydowana w końcu odkryła właściwe dla siebie miejsce i to dzięki wspomnianej lekcji, udzielonej przez św. Pawła w Liście do Koryntian.

– Zrozumiałam - napisała w Dzienniku - że Miłość zawiera wszystkie powołania, że Miłość jest wszystkim, że ogarnia wszystkie czasy i wszystkie miejsca... Słowem, że jest Wieczna. (...) W Sercu Kościoła, mej Matki, będę Miłością... Ten model misji wydaje mi się najbardziej potrzebny dzisiaj i nie tyle w egzotycznych krajach, co w naszych rodzinach i środowiskach.

Emocjonalny analfabetyzm

W obliczu rosnącej niezdolności do miłości współcześni psycholodzy i psychiatrzy biją na alarm. Najbardziej radykalnie brzmią przestrogi zza oceanu. – Jesteśmy puści w środku! – twierdzi jeden z amerykańskich naukowców. Wewnętrzna pustka jest wspólnym mianownikiem powszechnego dziś niskiego poczucia własnej wartości, różnorakich nałogów i uzależnień, chronicznej i kompulsywnej konsumpcji, utraty sensu życia, zamieszania w świecie wartości, głodu duchowości itp. Tak jakbyśmy w miejscu serca mieli pustą otchłań i próbowali ją wypełnić wszelkimi dostępnymi sposobami. – Rośnie społeczeństwo narcyzów – przestrzegają inni – czyli ludzi zapatrzonych w siebie, zimnych i wyrachowanych, realizujących jedynie własne cele, oczekujących podziwu i sławy bardziej niż czegokolwiek innego na tym świecie, gotowych zrobić wszystko, byle tylko zobaczyć własne odbicie w szklanych ekranach telewizorów i komputerów. Kolejne edycje Big Brothera, Idola itp. potwierdzają trafność tych prognoz także w odniesieniu do naszego katolickiego społeczeństwa.

Jak zatem zaradzić tej pustce? Jak ratować ludzi przed zalewem narcyzmu? Całą serię odpowiedzi i dobrych rad można znaleźć w "lawinie" publikacji o uczuciach i emocjach, bijących rekordy poczytności. Tak specjaliści, jak i zwyczajni ludzie przeczuwają, gdzie leży problem, ale – moim zdaniem – niewiele się zmieni. Nie tak prosto można trafić przez rozum do serca, a jeśli już, to bliżej jest do serca poprzez przysłowiowy żołądek. Nie można tak po prostu rozumowo dostarczyć komuś czegoś, co rozumowe nie jest i co zwykle otrzymuje się wraz z mlekiem matki, tj. tego podstawowego zaufania i pewności, iż jest ktoś na tym świecie, kto gotów jest oddać własne życie, by mi się nie stała krzywda. Nie zastąpi tego nic, nawet najlepsza książka czy program TV. Może to uleczyć jedynie druga osoba. Właściwie każdemu z nas należałaby się długa i kosztowna psychoterapia, by usunąć definitywnie ten emocjonalny analfabetyzm.

Miłość po ludzku niemożliwa

W naszych czasach, gdy miłość kojarzy się tylko z jednym (i to bynajmniej nie z hymnem św. Pawła), tylko miłość chrześcijańska wydaje mi się jedyną, która potrafiłaby rozwiązać sygnalizowany problem. Bezinteresowny dar z siebie – tylko on może zaspokoić próżnię w drugim człowieku i uleczyć jego zranienia. Lecz do tego zdolny jest jedynie ktoś, kto własne dobro opiera na osobistym doświadczeniu bezwarunkowej miłości Boga. Tylko ona bowiem tłumaczy postawy, które po ludzku są niemożliwe: bezinteresowną służbę ubogim, odrzuconym, opuszczonym, nieuleczalnie chorym, niepełnosprawnym itp.

Przy człowieku, który kocha taką miłością, filmowy bohater Mission impossible to mały chłopczyk z drewnianym mieczykiem, walczący ze strachami na wróble. Kochający chrześcijanin to bohater, który realizuje swój arcytrudny plan bez wsparcia nowoczesnych gadżetów, nie dbając o wysportowane i piękne ciało; i lekceważy sobie ostatnie osiągnięcia technik relaksacyjnych czy chirurgii plastycznej. On jest tak zwyczajny i prosty jak Matka Teresa wśród kalkuckiej biedoty lub tak prozaiczny i przyziemny jak ojciec cierpliwie karmiący swe upośledzone dziecko. A jednak przy tym całym ubóstwie środków dokonuje rzeczy niemożliwej i na dodatek "ściśle tajnej", bo ukrytej przed wścibskimi kamerami telewizji i mikrofonami radia. Kto ratuje jedno życie, ratuje świat cały. Trudno o lepszy kamuflaż dla zadań, które mogą ocalić ten świat od ostatecznego upadku i potępienia. Dlatego nie należy się dziwić, że chrześcijan w historii zawsze oskarżano o spiski, bo w tej prostocie i przejrzystości ich miłości jest coś tak niepojętego i tajemniczego, że musi to wzbudzać nieufność i podejrzliwość. Czyż nie jest to niepojęte i niesłychane, że Bóg zechciał mieszkać w ludzkim ciele? Niemożliwe ciągle staje się możliwe, bo cokolwiek uczyniliście temu najmniejszemu, Mnieście uczynili... (por. Mt 25, 40).

ks. Stanisław Morgalla

http://www.katolik.pl/ind...rtykuly&id=2797

Anonymous - 2011-11-27, 00:27

Katecheza: Powołanie do czystości
o. Dariusz Drążek CSsR

http://www.radiomaryja.pl/audycje.php?id=28265

"Bóg nie zna tolerancji dla zła.
Ze złem Bóg się nie układa.....
....kto łączy się z nierządnicą ten stanowi z nią jedno ciało...." :!:

Anonymous - 2011-12-29, 22:32

Streszczenie
Miłość podobnie jak i zło rodzi się w duszy człowieka. Dlatego człowiek powinien się troszczyć o wewnętrzną uczciwość, o dobre nastawienie swojej woli. Dziewiąte i dziesiąte przykazanie Dekalogu stoi na straży wewnętrznej uczciwości i dobroci człowieka. Każde świadome dobre lub złe działanie jest poprzedzone wewnętrzną decyzją. Ta decyzja ma być dobra, czyli ma być szczerym pragnieniem dobra.

Dziewiąte przykazanie zwraca uwagę na potrzebę oczyszczania serca z pożądania ciała drugiego człowieka. Serce ludzkie ma kierować się miłością do Boga i do człowieka. Nie mogą więc władać nim pożądania skłaniające do działań egoistycznych, szkodliwych lub jawnie wrogich człowiekowi. Z pożądania wewnętrznego rodzą się czyny przeciw czystości i nierozerwalności małżeństwa.

Pożądanie w różnej formie pojawiło się w człowieku po grzechu pierwszych rodziców. Musi więc on się im ciągle opierać, aby jego miłość została zastąpiona przez egoizm. Pożądanie rodzi wewnętrzny nieporządek, skłania do grzechu, choć samo jeszcze grzechem nie jest. Pielęgnowanie wstydliwości pomaga w rozwoju w stałym doskonaleniu czystości.

Uwolnienie serca od pożądliwości, czystość serca umożliwia kontemplację Boga.

Podobnie jak swoje serca należy też oczyszczać zwyczaje, obyczaje i całą kulturę. Wszystko może bowiem nosić na sobie śladu pożądliwości ludzkiej i i ją w człowieku pogłębiać. Środowisko formuje człowieka, wpływa na niego. Może sprzyjać rozwojowi czystości lub jej zagrażać. Ewangelia ma odnawiać całe życie osobiste człowieka oraz kulturę. Środki masowego przekazu powinny przyczyniać się do jej odnawiania.

całość tu:
http://www.teologia.pl/m_k/prz-10.htm


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group