Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Życie duchowe - Skąd zło wokół nas?

Anonymous - 2011-09-26, 23:49

ks. Andrzej Zwoliński
Chrześcijanin wobec bioenergoterapii

Leczenie czy kult?

Pomimo dobrych intencji niektórych terapeutów z bioenergetycznymi metodami leczenia wiąże się wiele zagrożeń. Proponowane współcześnie przez ośrodki medycyny holistycznej terapie są różnorodne. Wśród tzw. metod niekonwencjonalnych umieszcza się także takie, dla których źródłem siły uzdrawiającej jest bóstwo pojmowane panteistycznie lub nawet moce magii. Sami terapeuci przestrzegają, że należy zachować niezwykłą ostrożność i roztropność przy korzystaniu z nich, by leczenie nie zamieniło się w kult oddawany obcym bożkom, sugestywnym uzdrowicielom lub magicznym przedmiotom, krwi.

Jean Verlinde, zakonnik, który wcześniej spędził kilkanaście lat na praktykowaniu bioenergoterapii, twierdzi, że:

okultyzm to stały zestaw technik, które manipulują energiami naturalnymi, nieuchwytnymi dla nauk ścisłych. Jedną z nich jest uzdrawianie przy pomocy nakładania rąk, czyli magnetyzm. (...) Doświadczenie fuzji, czyli wtapiania się w te energie nie jest całkowicie neutralne. Wśród jednostek duchowych zamieszkujących poziomy energetyczne znajdują się i takie, których istnienie nie da się pogodzić z Osobą Jezusa Chrystusa, które nie są życzliwe człowiekowi. (...) Wszystko tu 'rozlewa się' nie tylko na wymiar fizyczny, czy psychiczny, ale na cały wymiar duchowy mojego bytu. Droga okultyzmu i mistyki przyrody niesie w sobie ryzyko całkowitego owładnięcia człowieka przez tę pokusę panowania i władzy.(...) Stopniowo człowiek zostaje doprowadzony do praktykowania białej magii, staje się bezwolnym medium.

Chrześcijańska ocena

Dla wielu badaczy bioenergoterapii jest ona współczesną formą starożytnego szamanizmu. Autorytet w tej dziedzinie, amerykański antropolog Michael Harner, twierdzi:

Rozkwitający świat medycyny holistycznej cechuje się olbrzymią dozą ekperymentowania z technikami od dawna stosowanymi w szamanizmie: wizualizacja, odmienny stan świadomości, aspekt psychoanalizy, hipnoterapia, medytacja, pozytywne nastawienie, osłabianie stresu oraz umysłowe i emocjonalne wyrażanie woli zdrowia i uzdrowienia.(...) Szaman to człowiek wkraczający w odmienny stan świadomości zależnie od swej woli, aby nawiązać kontakt z rzeczywistością zwykle ukrytą i wykorzystać ją w celu zdobycia wiedzy, siły lub udzielenia pomocy innym osobom. (...) Szaman przemieszcza się między różnymi rzeczywistościami, jest magicznym atletą stanów świadomości (...) w sensie manipulowania mocą duchową, aby pomóc ludziom, aby umieścić ich w zdrowej równowadze.
(M. Harner, The Way of the Shaman, ed. Harper & Row, 1980, s. 20, 44, 136).

Dla chrześcijańskiej oceny bioenergoterapii, a zwłaszcza konkretnej metody leczenia, niezbędne jest uwzględnienie jej elementów składowych. Należą do nich m.in.:

● Postawa terapeuty

– pokora, świadomość jego ludzkich możliwości i naturalne pochodzenie środków, które stosuje. Niektórzy bionergoterapeuci twierdzą, że ich możliwości lecznicze są nieograniczone. Wobec częściowych zawsze efektów medycyny tradycyjnej oświadczenia te brzmią niezwykle imponująco. Opowiadają o uzdrowieniach, które zakrawają na "cuda", wskazują na "boską moc" terapeuty. Jeden z nich w wywiadzie przyznał:

podczas seansu biorę na siebie ludzki ból, poczucie krzywdy, choroby i daję ludziom własną duszę. Czuję, jak zewsząd ogarnia mnie ciepło, nagle zyskuję wielką siłę miłości. Pod jej wpływem ustępują alergie, goją się rany, organizm zaczyna normalnie pracować. To stan emocjonalny, w którym leczył Chrystus - to moja droga (por. M. T. Kelsey, Christo-Psychology, Crossroad 1982, s. 93).

Niepotrzebny jest Bóg, a Jezus okazuje się zwykłym bioenergoterapeutą – oto konsekwencja zachłyśnięcia się mocą zaczerpniętą z tego źródła. Czy zatem może z niego pochodzić dobra moc i prawdziwe zdrowie?

● Sposób pojmowania energii

– aprobata jej naturalnych atrybutów, mieszczących się w ramach stworzenia. Dla wielu bioenergoterapeutów energia jest nowym imieniem Boga. Znany parapsycholog i dziennikarz amerykański, John Keel, twierdzi:

Standartowa definicja Boga, 'Bóg jest światłością', jest tylko prostym sposobem powiedzenia, że Bóg jest energią, energią elektromagnetyczną. On nie jest On, tylko Ono, pole energii, które przenika cały wszechświat.

Według polskich terapeutów bioenergia ma następujące cechy: posiada własną inteligencję przewyższającą inteligencję człowieka; posiada psychiczne i genetyczne cechy charakteru człowieka, z którego pochodzi; przechodzi przez wszystkie przeszkody, jak mury, ekrany, specjalne kabiny itp.; odległość nie odgrywa dla niej żadnej roli; jej cechą charakterystyczną jest ingerencja wszechobecnego "systemu wartości" i sił metafizycznych wszechświata. Czy to nie jest "ubóstwienie" energii?

● Koncepcja osoby ludzkiej

– chrześcijańskie określenie miejsca człowieka w świecie przyrody i jego relacji do Boga. Biblia wyraźnie stwierdza, że człowiek nie jest częścią Boga, lecz jest Jego dziełem. Nie jest także igraszką sił kosmicznych, ale ma wolną wolę, która pozwala mu wybierać między dobrem a złem.

● Pojmowanie sensu cierpienia i choroby ciała

– uznanie nadrzędnego miejsca zbawienia dla całości życia chrześcijanina. Niekiedy cierpienia są próbą dla człowieka. Kapelan szpitalny ks F. Laubach pisze:

Mają one pomóc ludziom w nauce odważnego zawierzenia siebie potężnej dłoni Boga. Biblia pokazuje wyraźnie, że Bóg może dopuścić choroby w życiu swoich dzieci, które są dla wierzącego rodzajem próby wytrzymałości. Czasem choroba jest rodzajem lekcji udzielonej człowiekowi. Choroba w życiu wierzącego ma skierować jego wzrok na nadchodzącą chwałę Bożą i pomóc mu, całkowicie świadomie trzymać się obietnic słowa profetycznego.

W Księdze Przysłów czytamy: Nie bądź mądrym we własnych oczach, Boga się bój, zła unikaj: to ciału zapewni zdrowie, a pokrzepienie twym kościom (Prz 3,7 - 8). Ostatecznie chrześcijanie szukają zdrowia i uzdrowienia w Bogu. Biblia pisze o królu Asie, który rozchorował się na nogi, jednakże nawet w swej chorobie szukał nie Pana, lecz lekarzy (2 Krn 16, 12).
● Koncepcja zdrowia

– poddanie woli Bożej wszelkich działań człowieka wierzącego. Pismo Święte nie sprzeciwia się medycynie i nie jest przeciwne środkom leczniczym. Gdy śmiertelnie zachorował król Ezechiasz Bóg na jego prośbę przysłał mu proroka Izajasza, który wskazał sposób uleczenia: Weźcie placek figowy i przyłóżcie do wrzodu, a zdrów będzie! (Iz 38, 21). Gdy jednak Ezechiasz wyzdrowiał, nie oddawał chwały prorokowi Izajaszowi, ani też "plackowi figowemu" jako świetnemu środkowi leczniczemu, lecz za swoje wyzdrowienie dziękował Bogu: Uzdrowiłeś mnie i żyć dozwoliłeś! Oto na zdrowie zamienił mi gorycz (Iz 38, 16).

Na temat wartości lekarza i lekarstwa mówi wspaniale Księga Mądrości Syracha: Czcij lekarza czcią należną z powodu jego posług, albowiem i jego stworzył Pan. Od Najwyższego pochodzi uzdrowienie, i od Króla dar się otrzymuje. (...) Pan stworzył z ziemi lekarstwa, a człowiek mądry nie będzie nimi gardził. (...) Dzięki nim się leczy i ból usuwa, z nich aptekarz sporządza leki, aby się nie kończyło Jego działanie i pokój od Niego był po całej ziemi. Synu, w chorobie swej nie odwracaj się od Pana, ale módl się do Niego, a On cię uleczy. Usuń przewrotność - wyprostuj ręce i oczyść serce z wszelkiego grzechu! Ofiaruj kadzidło, złóż ofiarę dziękczynną z najczystszej mąki, i hojne dary, na jakie cię tylko stać. Potem sprowadź lekarza, bo jego też stworzył Pan, nie odsuwaj się od niego, albowiem jest on ci potrzebny (Syr 38, 1 - 8).

● Owoce podjętych działań terapeutycznych

– zwłaszcza w sferze duchowej leczonego człowieka. W chorobie człowiek szuka ratunku wszędzie. Chrześcijanin nie może jednak sięgać po metody i środki, które byłyby świadomym odrzuceniem Jezusa. Najprostszym "sprawdzianem" poszczególnych metod leczniczych jest fakt ciągłości modlitwy chorego i jego decyzja zgody z wolą Bożą. Należy pamiętać o słowach św. Jakuba Apostoła: Choruje ktoś wśród was? Niech sprowadzi kapłanów Kościoła, by się modlili nad nimi i namaścili go olejem w imię Pana. A modlitwa pełna wiary będzie dla chorego ratunkiem i Pan go podźwignie, a jeśliby popełnił grzechy, będą mu odpuszczone (Jk 5, 14 - 15).

Sprzeczność z cnotą religijności

Dla człowieka wierzącego ważne dla oceny poszczególnych koncepcji nowej medycyny są również wypowiedzi Urzędu Nauczycielskiego Kościoła. W Katechizmie Kościoła Katolickiego, przy okazji analizy pierwszego Przykazania Bożego, czytamy:

Wszystkie praktyki magii lub czarów, przez które dąży się do pozyskania tajemnych sił, by posługiwać się nimi i osiągać nadnaturalną władzę nad bliźnim - nawet w celu zapewnienia mu zdrowia - są w poważnej sprzeczności z cnotą religijności. (...) Uciekanie się do tak zwanych tradycyjnych praktyk medycznych nie usprawiedliwia ani wzywanie złych mocy, ani wykorzystywanie łatwowierności drugiego człowieka (p. 2117).

ks. Andrzej Zwoliński

http://www.katolik.pl/chr...356,416,cz.html

Anonymous - 2011-12-13, 19:56

ks. Jacek Poznański SJ
Najpierw mnie wysłuchaj

Młoda matka trójki dzieci pyta mnie: „Czy rzeczywiście dla Wszechmocnego Boga, Stworzyciela nieba i ziemi, może być tak ważne, czy my stosujemy prezerwatywę, czy nie? Czy nie ma On ważniejszych spraw: bezprawie i gwałty wojenne, setki tysięcy tułających się głodnych i obdartych emigrantów?" Inna kobieta, którą kilka lat wcześniej opuścił mąż, zadaje mi pytanie: „Pragnę być z mężczyzną. To chyba normalne… Ten brak całkowicie mnie rozbija i niszczy moje relacje. Czy nikt w Kościele tego nie rozumie?"

Kierownik duchowy i rekolekcjonista często dopuszczany jest do samego centrum moralnych rozterek ludzi, którzy do niego przychodzą. Osoby te, będące najczęściej katolikami, wierzą i pragną wierzyć, chcą prowadzić głębokie życie duchowe, ale ogromnie trudno jest im z pełnym przekonaniem zgodzić się na pewne chrześcijańskie wymagania. Wydają się im bowiem „nie z tego świata". Utrudniają życie. Ludzie ci mają wrażenie, że do i tak skomplikowanych ludzkich sytuacji Kościół dodaje im zadania, na których realizację ich po prostu nie stać czasowo, finansowo, charakterologicznie. Odczuwają je jako sztuczne utrudnianie codziennych - i tak niełatwych -wyborów. Żyją jednak w dramatycznym napięciu, które mniej lub bardziej sobie uświadamiają. Jest gdzieś w nich rodzaj niepokoju. Przychodzą więc porozmawiać.

Próbując pomóc takim osobom, można czasami poczuć się bezradnym. Nie pomagają najlepsze argumenty. Choć może wywiązać się ciekawa dyskusja, to pozostaje poczucie, że słowa trafiają w próżnię, nie prowadzą do porozumienia. Argumenty, chociaż ważne, nie mogą być jednak jedynym wymiarem relacji z drugim człowiekiem, zwłaszcza tym, który ma trudności w przyjęciu moralnych norm. W głoszeniu nie chodzi przecież o samo głoszenie, ale także o stworzenie takich warunków, by to, co przekazywane, mogło zostać przyjęte.

Najpierw trzeba więc pracować nad wspólnym horyzontem, nad stworzeniem właściwej płaszczyzny zrozumienia i przyjęcia chrześcijańskich norm. Właściwej - to znaczy głęboko ludzkiej.

Jak bliżej określić ten horyzont? Myślę, że z jednej strony, trzeba zapytać o normy moralne głoszone przez Kościół i kontekst, z jakiego one wyrastają; z drugiej, o osoby, do których są one kierowane, i kontekst, w którym one żyją. Obie te rzeczywistości i oba te konteksty mogą być zarówno ludzkie, jak i nieludzkie.

To nie wzięło się znikąd

Warto pamiętać, że ideały, wyrażone w owych kontrowersyjnych normach moralnych, które Kościół przedstawia, nie są wzięte znikąd. Zawarte jest w nich dwutysiącletnie doświadczenie ludzi różnych języków, kultur, stanów, mentalności, którzy starali się z większym lub mniejszym sukcesem żyć Ewangelią i wiarą. Patrząc na owe normy z tej perspektywy, trzeba powiedzieć, że są one bardzo ludzkie. Wydaje się jednak, że doświadczenie to nieraz zastygło i już nie pulsuje życiem. Stało się zatem nieludzkie. Zadaniem chrześcijan wobec tej naszej Tradycji jest odkrywanie życia, które ona ochrania. Warto sobie także uświadomić, że chrześcijańskie ideały pełnię swej prawdy mogą okazać dopiero wtedy, gdy trafiają na nieczęsto spotykany - ale bardzo ludzki - klimat. Chodzi o przeżyte doświadczenie miłości, doświadczenie głębokiego sensu życia, poczucie czegoś świętego w człowieku, przekonanie o jego wartości i konieczności szacunku wobec niego. Są to w końcu ideały oparte na przekonaniu o wielkości człowieka, o tym, że ma on ogromną duchową siłę, dzięki której jest w stanie stawiać czoło nawet najtrudniejszym doświadczeniom. Kościół wierzy w to, że człowiek jest w stanie, jeśli nie realizować ideałów, to przynajmniej dążyć do nich. Kluczem do tego potencjału jest właśnie wiara.

Dlaczego Bóg milczy

Z drugiej strony jest kontekst konkretnych osób i ich życia. Bez jego uwzględnienia wskazania moralne mogą być odczuwane jako ogromnie trudne do przyjęcia. Czasami nieporozumienia polegają na tym, że na ambonie mówi się o prawdach moralnych w sposób ogólny, nieuwzględniający kontekstów - a więc nieludzki. Słuchacze tak właśnie je odbierają, jako coś nieludzkiego. Często ci, którzy głoszą, mają niewystarczające pojęcie o tym, jak bardzo - w skutek różnych czynników - słuchacz jest daleki od tego, co zakłada o nim Kościół.

Głosząc moralne normy, trzeba pomóc człowiekowi w ich przyjęciu, a to nie może się odbyć inaczej niż w osobistej, pokornej rozmowie. Jeśli domagamy się, by słuchano nauczania Kościoła, zacznijmy słuchać najpierw my. Czy Bóg nie dlatego milczy, że właśnie wsłuchuje się w głosy swoich dzieci? Myślę, że w doświadczeniu słuchania oba konteksty mogą się do siebie zbliżać. W jaki sposób?

Niewysłuchany człowiek nosi w sobie wiele agresji, która blokuje go przed przyjęciem tego, co jest mu przekazywane. Każdy by się zbuntował: „Jak możesz mi coś proponować, zmuszać mnie do czegoś, jeśli mnie wpierw nie wysłuchałeś, jeśli o mnie nic nie wiesz?!". Rzeczywiście, jest w tym jakaś niesprawiedliwość. Ten, kto głosi Boże przykazania, musi najpierw zrobić sobie rachunek sumienia z tego, czy słucha, czy ci, którym przekazuje naukę, czują się przez niego wysłuchani. W tym dziele słuchania ogromną rolę odgrywa towarzyszenie duchowe. Samo wsłuchiwanie się w człowieka, poświęcanie mu czasu nie po to, by go pouczać, ale po to, by go słuchać, jest uzdrawiające. Uzdrawia, bo jest to prosta deklaracja i czyn miłości: „Jesteś ważny; to, co mówisz, twój ból i zmagania mają znaczenie; jest w tobie wartość, którą szanuję moim prostym byciem przy tobie". Nieraz można zauważyć, że samo wysłuchanie sprawia, że coś się w ludziach zmienia. Odchodzi gdzieś zaciętość i znika zamknięcie. Co więcej, z czasem proponowane przez Kościół wartości stają się dla tych osób przystępniejsze, bardziej ludzkie. Kobieta zdradzona przez męża z czasem ze spokojem przyznaje, że chce przy nim jednak wytrwać, że jest w stanie mu przebaczyć. Nie buntuje się przeciwko nierozerwalności sakramentu małżeństwa, ale zaczyna widzieć jego wartość i to, jak wiele on ocala. Podobnie młody człowiek, który czuje, że rozumie się jego trudności w zachowaniu przedmałżeńskiej czystości, z czasem odkrywa, jak wiele radości może ona przynieść i sam zaczyna propagować ją wśród rówieśników.

Nieludzka historia życia

Jedna okoliczność jest tu niezwykle ważna - nieludzka historia życia. Pewna dorosła kobieta mówi o latach wykorzystywania przez ojca. Inna, która właśnie skończyła studia, opowiada o latach niezrozumiałej agresji i nienawiści ze strony matki. Młody mężczyzna nie radzi sobie, bo przez wiele lat ojciec wciąż go poniżał i wyśmiewał się z niego. Coraz częściej spotyka się osoby bardzo poranione, a zadane rany boleśnie je kształtują przez długie lata. Nie sąw stanie sobie z nimi poradzić, nawet uczestnicząc w różnych terapiach, kierownictwie duchowym i życiu sakramentalnym. W takim wewnętrznym stanie suchych i ex ca-thedra głoszonych norm ludzie nie są w stanie przyjąć, tzn. pojąć ich sercem, przylgnąć do nich z przekonaniem. Aby tak się mogło stać, trzeba bowiem przyzwolenia woli, jakiegoś wypływającego z człowieczej głębi przyciągania, które umożliwia szczere powiedzenie sobie, że to mnie przekonuje, że te argumenty są warte tego, by je przyjąć. Wola jednak działa na tle i z tła afektywnego, uczuciowego, kształtowanego przez doświadczenia życia. Jeśli były to złe, raniące doświadczenia, naznaczone brakiem miłości i dobroci, pojawiają się ogromne przeszkody. W takiej sytuacji argumentowanie za przyjęciem określonych wymagań niewiele daje. Trzeba raczej ludzi, którzy będą podchodzili do tych wewnętrznie pokiereszowanych osób z szacunkiem i miłością, ucząc je kochać najpierw siebie, a potem innych i Boga; ludzi, którzy będą uzdrawiali poranione człowieczeństwo i poczucie wartości.

Niezwykle ważne jest, byśmy uczyli się szacunku i akceptacji względem osoby (oczywiście nie dla złych moralnie przekonań, na pewnym etapie bezsensowne jest jednak zajmowanie się nimi). Bardzo wiele zależy od cierpliwego budowania, nieraz latami, afirmującej, ludzkiej relacji. To wymaga od osoby towarzyszącej autentyczności, dobroci, cierpliwości, ludzkiej miłości. W tym czasie trzeba często umieć właściwie przyjąć wiele moralnie niesłusznych wyborów tych osób (bez taniego moralizatorstwa) i mimo to utrzymywać relację, w której będzie możliwe przekazanie innym własnego doświadczenia miłości, akceptacji, pragnienia życia, nadziei. Chodzi o pokazanie, jak można żyć i jak można odnosić się do siebie i do konkretnego człowieka w promieniujący dobrocią sposób – i to nie tylko w kilku wypreparowanych sytuacjach, ale w codziennym życiu. Właśnie relacją trzeba przemieniać wnętrze człowieka. I cierpliwie czekać. Może to być bardzo uzdrawiające dla osoby towarzyszącej: może obudzić w niej współczucie dla ludzkiego cierpienia oraz miłosierdzie i szacunek dla tajemnicy człowieka oraz jego dróg. Pośpiech w moralnej formacji bardzo często szkodzi.

Strategie długoterminowe

Nic nie zastąpi relacji, prób budowania komunii ducha i w Duchu. To jest ostatecznie ten właściwy, wspólny horyzont konieczny w owocnym przekazywaniu norm moralnych. Wymaga to czasu, wzrastania w wierze, dostrzegania Boga, który już w tych zbuntowanych pracuje i który zaprasza do przyłączenia się do tego boskiego trudu przemieniającej miłości.

Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że stworzenie pozytywnej, głębokiej relacji wymaga zbyt dużo czasu i zaangażowania, a my musimy już teraz podejmować decyzje, wyprowadzać ludzi z błędów, bronić skutecznie wartości. To prawda, ale problem w tym, że prawie zawsze angażujemy się wyłącznie w te sprawy. Sukces w ich osiągnięciu jest efektowny. Kwestią trudną do rozstrzygnięcia pozostaje to, czy takim jednostronnym podejściem czynimy więcej pożytku, czy szkody dla osób i wartości, których chcemy bronić. Chrześcijanie, aby rzeczywiście przekonać do wyznawanych przez siebie wartości (a nie tylko przeforsować pewne rozwiązania), muszą wybierać strategie długoterminowe.

o. Jacek Poznański
http://www.katolik.pl/naj...553,416,cz.html


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group