Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Życie duchowe - Kryzys Wiary

Anonymous - 2010-10-18, 16:27

Kryzys Szansą od Boga
Ute Horn
Książka ukazała się nakładem Edycji Świętego Pawła www.edycja.pl

Kryzysy zarówno te małe, jak i duże są wpisane w nasze życie! Jakie uczucia w nas wywołują? Gdzie możemy znaleźć pomoc, aby skutecznie poradzić sobie z różnymi kryzysami, mającymi miejsce w naszym życiu. Czy są ludzie, na których przykładzie możemy się czegoś nauczyć? Czy istnieją teksty, które w obliczu smutku, rozczarowania czy samotności stanowią dla nas swoistego rodzaju drogowskazy?

Ute Horn w swojej książce dowodzi, że kryzysy są szansami danymi od Pana Boga po to, aby dzięki nim móc spotkać i zarazem przemienić samego siebie.

Ute Horn, Kryzys szansą od Boga, wydawnictwo Święty Paweł, format: 13,5 x 20,5 cm, 120 stron, oprawa broszurowa szyta

http://www.kosciol.wiara....-Szansa-od-Boga

Anonymous - 2010-12-12, 22:33

Niemagiczne spotkania
ks. Jerzy Samiec

Aby móc mówić o żywej wierze, która daje mi zbawienie, muszę "spotkać się" z Chrystusem

"Wiara jest egzystencjalną więzią człowieka z Chrystusem, sferą, w której realizuje się społeczność ludzi z Bogiem żywym (...)" Cykl rozważań wokół Credo publikowany w latach 2005 - 2007 na łamach ewangelickiego kwartalnika "Warto"
Pacjentka szpitala ma poważny problem ze snem. Lekarze nie chcą z przyczyn medycznych podawać jej środków nasennych, dlatego decydują się na podanie placebo. I choć podany środek jest zupełnie neutralny, okazuje się, że chora zasypia twardym, głębokim i niczym niezmąconym snem. Dlaczego tak się dzieje? Bo uwierzyła, uwierzyła, że otrzymała naprawdę skuteczny specyfik. Czy to oznacza, że wiara ma wpływ na nasze zachowanie, mimo że obiekt wiary (w tym wypadku środek medyczny) nie istnieje? Podobnych przykładów do stosowania placebo w medycynie, można podawać z pewnością więcej. Jak to jest z tą wiarą? Czy wiara jest mamieniem umysłu, a przez to oszukiwaniem samego siebie? W Szkocji, w miejscowości Findhorn wyznawcy New Age prowadzą ogród, w którym rosną rośliny o niespotykanych rozmiarach i kolorach. Rośliny te kwitną i owocują także w czasie zimy. Tajemnicą tego fenomenu jest wiara w istnienie sił kosmicznych i duchowych, które pozwalają na osiąganie takich rezultatów[1].

Wiara... Pan Jezus powiedział: Jeślibyście mieli wiarę jak ziarno gorczyczne, i rzeklibyście do tego figowca: Wyrwij się z korzeniem i przesadź się w morze, usłuchałby was (Łk 17,6). W Ewangelii Mateusza zapisana jest podobna wypowiedź: A On mówi: Dla niedowiarstwa waszego. Bo zaprawdę powiadam wam, gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, to powiedzielibyście tej górze: Przenieś się stąd tam, a przeniesie się, i nic niemożliwego dla was nie będzie (Mt 17,20). Czy więc wiara jest wartością samą w sobie, obdarzającą nas niezwykłą mocą, niezależnie od tego, w co lub w kogo wierzymy? Jezus swoje wypowiedzi umiejscowił w konkretnym kontekście. Oto uczniowie próbowali wypędzić demona. Nie potrafili tego uczynić i Nauczyciel zganił ich niedowiarstwo. Później jednak dodał, że ten rodzaj demona wychodzi tylko przez modlitwę i post.

Pierwsza wypowiedź miała miejsce w dosyć dziwnych okolicznościach. Pan Jezus przeklął nieurodzajne drzewo figowe, które w ciągu dnia uschło. Uczniowie byli zaskoczeni tempem umierania drzewa i wtedy Mistrz powiedział: Zaprawdę powiadam wam, jeślibyście mieli wiarę i nie wątpili, nie tylko to, co się stało z drzewem figowym, uczynicie, ale gdybyście i tej górze rzekli: wznieś się i rzuć do morza, stanie się tak (Mt 21,21). Ale Jezus od razu dodał, że i wszystko, o cokolwiek byście prosili w modlitwie z wiarą, otrzymacie (Mt 21,22). Ewangelista Marek zapisał to w ten sposób: Dlatego powiadam wam: Wszystko, o cokolwiek byście się modlili i prosili, tylko wierzcie, że otrzymacie, a spełni się wam (Mk 11,24). Jasno wynika z tych wypowiedzi, że to nie wiara posiada moc czynienia cudownych rzeczy, lecz Bóg, który odpowiada na nasze prośby wypowiadane z wiarą. W tym momencie należałoby także powiedzieć o biblijnych warunkach wysłuchania modlitwy, np. o modlitwie zgodnie z wolą Boga, o potrzebie przebaczania, o braku chęci zaspakajania naszych pożądliwości itd.

Czasami przekonanie, że coś jest prawdą, może wprowadzić w błąd nasz organizm (placebo). Nasz mózg daje się łatwo oszukać. Inną sytuacją jest obiektywne uzyskiwanie cudownych efektów pod wpływem wiary (ogród w Szkocji). Jak wytłumaczyć to zjawisko? Także w tym przypadku wiara nie jest źródłem mocy, samej w sobie, lecz środkiem pozyskania mocy z zewnątrz. Inną sprawą jest, skąd to źródło pochodzi (szatan także posiada moc, choć nie jest wszechmogący!). Wiara we wszechmoc Boga pozwala nam na doświadczanie Jego działania w naszym życiu.

Dochodzimy więc do zasadniczego pytania, czym jest wiara? O czym mówię, wyznając: "Wierzę..."? W wyobraźni słyszę chóralną odpowiedź: Wiara jest pewnością tego, czego się spodziewamy, przeświadczeniem o tym, czego nie widzimy (Hbr 11,1). Od razu można dodać słowa Jakuba: Ty wierzysz, że Bóg jest jeden? Dobrze czynisz; demony również wierzą i drżą (Jk 2,19). Jakub wprowadza rozróżnienie między wiarą żywą i martwą. Jaka jest różnica?

Wiarą martwą możemy nazwać wiedzę. W pewnym sensie treść Wyznania Wiary przekazuje nam wiedzę na temat Boga i Jego dzieła. Dowiadujemy się, że jest jedynym Bogiem objawiającym się nam w trzech osobach, że jest Stwórcą wszystkiego, że Boży Syn przyszedł na świat, że umarł i trzeciego dnia zmartwychwstał, że Duch Święty tworzy społeczność Kościoła. Jest to jednak tylko wiedza; wiara, która jest wiedzą. Wiara, która nie zmienia życia człowieka jest martwą wiarą.

Tak więc, mogę być przekonany, że wszystko to, co mówię w Wyznaniu Wiary jest prawdą, a nawet mogę nie mieć najmniejszych wątpliwości co do prawdziwości opisanych wydarzeń i twierdzeń, a jednak moja wiara będzie martwa, czyli nie będzie przywłaszczała dla mnie zbawienia. Demony również wierzą i drżą. Jednak ta wiedza jest podstawą do tego, by w ludzkich sercach zrodziła się żywa wiara. Wiara tedy jest ze słuchania, a słuchanie przez Słowo Chrystusowe (Rz 10,17). Gdy czytamy Boże Słowo, to poznajemy Jego treść, gromadzimy pewną wiedzę, ale to Duch Święty, oskarżając nas w tym Słowie i wskazując nam na drogę ratunku, może wzbudzić w nas wiarę.

Czym więc jest żywa wiara? Ks. profesor Witold Benedyktowicz w zarysie ewangelickiej etyki teologicznej pt. "Co powinniśmy czynić", opisując teologię ks. dr. Marcina Lutra, stwierdza, że dla reformatora "wiara jest egzystencjalną więzią człowieka z Chrystusem, sferą, w której realizuje się społeczność ludzi z Bogiem żywym. Nie jest ona intelektualną afirmacją historycznego przekazu o Jezusie bądź doktryn teologicznych i dogmatów; nie jest też ona pobożnym stanem uczuciowym, ani postawą życiową wypracowaną przez człowieka (...). Wiara nie jest dziełem człowieka. Sprawcą wiary jest tylko Chrystus; jest ona przeto darem Boga w Duchu Świętym."[2]

Treścią wiary chrześcijanina jest zmiłowanie się Boga nad człowiekiem. "Człowiek doznaje dzieła zbawienia jako usprawiedliwienia, w wyniku odpuszczenia mu win przez Boga w Chrystusie. (...) Przez wiarę Chrystus żyje w wierzących, uświęca ich na drodze usprawiedliwienia i czyni chętnymi wykonawcami Przykazania."[3] Dalej dowiadujemy się, że "prawdziwa wiara ma znamię osobiste: Chrystus przyszedł dla nas, dla mnie. (...) Innym równie istotnym znamieniem wiary, również jak najbardziej osobistym, jest ufność. (...) Ufna rozpacz sprawia, że grzesznik przerażony oskarżeniem i potępieniem ogłoszonym mu przez Słowo, poddaje się Słowu i pozwala mu się przyprowadzić do Chrystusa po łaskę i ratunek. Obie te wyróżnione tu cechy stanowią stronę subiektywną wiary. (...) Wiara jednak nie jest pozbawiona owoców: następstwem wiary są uczynki sprawiedliwości. Są one naturalnymi, wolnymi, a jednocześnie koniecznymi owocami wiary w służbie miłości."[4]

Karol Barth zwraca uwagę na trzy aspekty wiary. Wiara jako ufność, wiara jako poznanie i wiara jako wyznanie. Dla Bartha wiara jest spotkaniem Boga z człowiekiem, a właściwie "wiara chrześcijańska jest spotkaniem z tym 'Immanuelem', spotkaniem z Jezusem Chrystusem, a w Nim - z żywym Słowem Bożym"[5].

Te wypowiedzi niejako stanowią odpowiedź na pytanie, czym jest żywa wiara? Wiara jest więc zaufaniem, jest pewnością, że coś ma miejsce lub się wydarzy, choć nie zawsze możemy to empirycznie zweryfikować. Wiara jednak nie posiada mocy sama z siebie. Czerpie swoją moc z zewnątrz. Nie mogę więc stanąć przed drzewem i usilnie wierzyć, że mnie posłucha i kazać mu się przenieść w inne miejsce. Wiara nie spełnia funkcji magicznych. Jest natomiast zaufaniem w cudzą moc.

Wierzę, że lekarze potrafią dać mi właściwy specyfik, wierzę, że kierowca posiada umiejętność prowadzenia autobusu. Wierzę, że Pan Bóg posiada wszechmoc do spełnienia wszelkich czynów. Dlatego z wiarą proszę, aby mnie wysłuchał. Wierzę w siły kosmosu, które działają itd. Wiara nie jest też "pozytywnym myśleniem", choć sama w sobie zawsze zakłada pozytywne nastawienie, nawet jeżeli godzi się na cierpienie. Wiara jest także pewną wiedzą, poznaniem, które przyjmuję za prawdziwe, choć czasami zaprzecza ona ludzkiej logice (zmartwychwstanie, niepokalane poczęcie, cuda).

Jednak, aby móc mówić o żywej wierze, która daje mi zbawienie, muszę "spotkać się" z Chrystusem. Tylko wtedy, gdy w subiektywny sposób odczuję swoją osobistą grzeszność, gdy będę przekonany o swojej winie i niemożności samooczyszczenia, tylko wtedy, gdy z ufnością zawołam do swego Zbawiciela: "Panie, ratuj mnie grzesznego", tylko wtedy, gdy w modlitwie oddam siebie Chrystusowi - przeżyję spotkanie ze zmartwychwstałym Zbawicielem.

Apostoł Paweł często powoływał się na swoje spotkanie z Chrystusem pod Damaszkiem, choć dla świadków tego wydarzenia, żołnierzy, nie było to takie oczywiste. Patrząc z zewnątrz, można by powiedzieć, że przez uderzenie w głowę, w czasie upadku z konia, doznał on urojeń. Spotkanie z Chrystusem w wierze, choć samo w sobie jest prawdziwym wydarzeniem, zawsze pozostanie naszym subiektywnym przeżyciem. Będzie to jednak przeżycie, które zmieni nasze życie tu i teraz, i w całej wieczności.

Gdy więc zaczynam mówić: "Wierzę...", mogę to robić przynajmniej w trojaki sposób. Mogę wymawiać słowa, w które nie wierzę. Mogę mówić słowa, w które wierzę i zgadzam się z nimi, ale nie popychają mnie one do czynów miłości. Mogę też wypowiadać te same słowa z wiarą, że są prawdziwe i jednocześnie wiedząc, że sam osobiście spotkałem się z żyjącym Chrystusem, doświadczając na co dzień mocy Ducha Świętego. I takiej wiary życzę każdemu.

[1] "New Age a chrześcijaństwo" Jarosław Tomczyk, Oficyna wydawnicza "Vacatio", s. 46
[2] Witold Benedyktowicz "Co powinniśmy czynić" s. 30
[3] Tamże, s. 30
[4] Tamże, s. 31
[5] Karol Barth "Dogmatyka w zarysie" s. 14

http://ekumenizm.wiara.pl...zne-spotkania/2

Anonymous - 2011-03-15, 17:54

Bóg nie lubi lizusów

Człowiek, który nie zadaje pytań
Zdumiewająca jest cierpliwość, z jaką rodzice odpowiadają swoim maluchom na powtarzane setki razy pytania. Bywają tym znużeni, ale czują, że właśnie w ten sposób ich dziecko oswaja świat. Bez tego nie stałoby się ani samodzielne, ani dojrzałe. Brakuje nam nieraz podobnej wyrozumiałości dla naszych pytań o wiarę, moralność, Kościół, Pana Boga... Jakiekolwiek wątpliwości w tej dziedzinie wydają nam się niestosowne, niewłaściwe, a czasem nawet grzeszne. A przecież człowiek, który nie zadaje pytań, przestaje się rozwijać – nie tylko intelektualnie, ale również duchowo.

Pamiętam co najmniej kilka rozmów z osobami, które spowiadały się z tego, że są im zadawane rozmaite pytania dotyczące sensu życia, nauczania Kościoła, dogmatów, a czasem też tego, czy Bóg naprawdę istnieje. Pytania te budziły w nich lęk, bo wyrywały ich z dotychczasowego sposobu myślenia. Z jednej strony bały się, że szukanie odpowiedzi jest grzechem, a z drugiej trudno było im wierzyć tak samo jak wcześniej. Zamiast potraktować wątpliwości jako zaproszenie do pogłębienia swojego życia duchowego, żałowały, że w ogóle dopuściły je do siebie.

Kto pyta i błądzi...

Najwięcej pytań o wiarę pojawia się zazwyczaj wtedy, gdy dorastamy. Przestaje nam już wystarczać przekazany przez rodziców obraz Boga, potrzebujemy zbudować własny. Bóg, którego ostatecznie wybierzemy, może być Bogiem rodziców, ale może być też zupełnie inny. To bardzo ważny moment, bo zależy od niego, jaka będzie nasza relacja z Bogiem i czy w ogóle jakaś będzie. Aby ten wybór nie był pozorny, każdy człowiek musi najpierw podać w wątpliwość wszystko to, co już wie o Bogu. Musi spróbować nazwać to, co odczuwa w swojej relacji z Nim, ocenić, co to dla niego znaczy. Jeśli tej pracy wewnętrznej nie wykona, będzie naśladował rodziców w rytuałach, ale jego wiara będzie martwa. Pytania są więc nieuniknione i wcale nie muszą świadczyć o braku zaufania do Kościoła.

Trzeba je sobie zadawać i unikać łatwych odpowiedzi. Wątpliwości związane z rzeczywistością wiary rzadko można szybko rozwikłać, niektóre towarzyszą nam przez całe życie. Wracamy do nich w różnych życiowych sytuacjach i na podstawie nowych doświadczeń dodajemy coś nowego do swojej pierwotnej odpowiedzi. Często też różne doświadczenia weryfikują nasze odpowiedzi. Można np. teoretyzować na temat cierpienia, ale gdy spotyka kogoś bliskiego, przekonujemy się, że jedyne, co możemy zrobić, to przy tej osobie po prostu być.

Są też takie problemy, których mimo usilnych poszukiwań nie udaje nam się rozwiązać. Jedyne co możemy zrobić, to uznać czyjś autorytet, np. Kościoła. Nie zwalnia nas to jednak z dalszych poszukiwań. Warto co jakiś czas wracać do tych trudnych zagadnień i próbować je sobie jakoś porządkować. Ja ciągle zadaję sobie pytanie o to, dlaczego Eucharystia, będąca przecież zjednoczeniem z Bogiem, tak mało zmienia w naszym życiu. Stawiam też inne: co dla mnie znaczy bycie w zakonie żebraczym, jeśli wokół widzę ludzi o wiele biedniejszych ode mnie?

Możemy te pytania tłumić, ale w trudnych momentach życia na pewno się ujawnią i uderzą w nas ze zdwojoną siłą. Lepiej więc świadomie je podjąć i drążyć, dopóki nie znajdziemy jakiejś - choćby tymczasowej - odpowiedzi. Jeśli ktoś zbyt szybko się zniechęci, często poprzestaje na stwierdzeniu, że Pan Bóg niema wpływu na nasze życie albo w ogóle nie istnieje, i odchodzi od Niego. Zdarza się też, że ktoś odchodzi, ponieważ uznał, że samo dopuszczenie wątpliwości wykluczyło go z grona wierzących.

Testowanie Boga

Bóg nie chce ślepego posłuszeństwa. Nie chce ludzi potulnych i bezkrytycznych. Dlatego szanuje nawet nasz grzech. Chce naszego zaufania, a ono rodzi się bardzo powoli, ponieważ boimy się, że zostaniemy zranieni. Zanim więc odważymy się komuś zaufać, wielokrotnie go sprawdzamy i testujemy. Bóg też pozwala, byśmy Go sprawdzali.

Chce być przez nasz rozumiany, więc pozwala nam wszystko wielokrotnie podawać w wątpliwość - tak długo, aż uzyskamy świadomość dobra i zła. Próbuje nauczyć nas współodczuwania z Nim.

Chce nas nauczyć żyć, ale do niczego nie zmusza. Możemy przyjąć to, co Bóg mi proponuje i zacząć tym żyć, ale może my też postępować inaczej. Jeśli zaryzykuję podążanie za Nim, to w konkretnych sytuacjach będę się przekonywać, że ma rację. Zaufanie będzie nas umacniać. Im więcej będziemy mieli zaufania, tym mniej będziemy potrzebować sprawdzać Boga. To tak jak z przyjacielem: gdy się poznajemy, musimy się najpierw osobie dużo dowiedzieć, zadać mnóstwo pytań i uważnie się nawzajem słuchać. Rozmaite przeżyte wspólnie wydarzenia przekonują nas o tym, że możemy na sobie polegać - najpierw w drobnych sprawach, potem w poważniejszych. Zanim zyskam pewność, że nie zawiedzie mnie w najtrudniejszych chwilach, po wielokroć podświadomie testuję go w codziennych sytuacjach, kwestionuję jego poglądy, kompetencje itd. W końcu ufam mu na tyle, że jestem w stanie ślepo pójść za jego radą. Lepiej niż inni rozumiem też motywy jego postępowania.

Wychowuje czy prowadzi?

Czy Bóg najpierw nas wychowuje, czyli uczy dokonywać właściwych wyborów, pokazując ich konsekwencje, czy też nas prowadzi? Wydaje się, że jest jak rodzic, który stymuluje w dziecku wszystko to, co służy jego rozwojowi. Czasem usuwa przeszkody z jego drogi, czasem specjalnie je ustawia, by dziecko nauczyło się je pokonywać. Spotkałem niedawno znajomych, którzy długo zastanawiali się nad wyborem szkoły dla swojej pociechy. Rozważali, czy lepiej posłać ją do elitarnej prywatnej szkoły, czy do publicznej znajdującej się w pobliżu ich domu. Wybrali tę publiczną, bo uznali, że ona lepiej przygotuje dożycia.

Nie zawsze podobają się nam metody, jakimi Pan Bóg posługuje się, by do nas przemówić. Bywa, że są one dla nas nawet bolesne. Wcale nie muszą nam się podobać- możemy powiedzieć o tym Panu Bogu. Na tym etapie posłuszeństwo polega bowiem głównie na wsłuchiwaniu się w Jego głos, w to, co On chce przez to lub inne wydarzenie nam przekazać.

Posłuszeństwo rozumiane jako bezgraniczne oddanie się Bogu - takie, o którym mówią np. święci - jest już wynikiem pewnej dojrzałości duchowej, zjednoczenia z Nim. Zawsze jest też jednak aktem wolnej woli, na który człowiek decyduje się pod wpływem tego, co wie o Bogu. Nie chodzi o to, by powierzać się Bogu na zasadzie: "Masz mnie, Panie Boże, i rób zemną, co chcesz". Zawierzenie jest pewnym krokiem w rozwoju duchowymi nie należy go na siłę przyspieszać, wypierając jakieś zastrzeżenia, obawy, zwątpienia. Aby Bogu naprawdę zaufać, trzeba je w sobie przepracować. Kiedy to nastąpi, możemy powiedzieć, że od tego momentu Bóg człowieka już nie tyle wychowuje, co prowadzi.

Czy chcesz być Moim ludem?

W Biblii znajdziemy wiele historii, w których człowiek kłócił się z Panem Bogiem. Spierał się z Nim Abraham, Mojżesz, Jonasz... Od chwili stworzenia człowiek jest partnerem, jest traktowany poważnie. Na kartach Starego Testamentu częściej jednak spotkamy się z obrazem Boga Wychowawcy. W księgach mądrościowych Bóg wprost wykłada, co jest dobre, a co złe, a historia Izraela jest opowieścią o tym, jak Bóg daje się coraz lepiej poznać i jak lud dojrzewa do zjednoczenia z Nim.

Bóg ostrzega, doświadcza, czasem dotkliwie karze, ale zawsze towarzyszy temu pytanie o wybór: "Czy chcecie być moim ludem?". Zawiera z Izraelem kolejne przymierza i cierpliwie pokazuje, na czym ma polegać więź z Nim. Jest jednak między Bogiem a ludem jakaś bariera, która jest konsekwencją grzechu pierworodnego. To Bóg ciągle wychodzi do człowieka, wyciąga rękę, poucza.
Czy Bóg zmienia zdanie?

Trudno jest postawić jakąś granicę, której nasze wątpliwości nie powinny przekraczać. Wydaje mi się, że granicą jest człowiek, bo te pytania są w nim. Nie bałbym się zadawać pytań, nawet tych bardzo głupich i bezsensownych. Niech powstają, Pan Bóg się nie obrazi. Nie bałbym się także krzyczeć do Boga, gdy trudno nam się zgodzić z Jego wolą. Pan Bóg słyszy nasz ból i na pewno się nie gniewa. Lepiej do końca przeżyć wszystkie zwątpienia, niż udawać, że się wierzy.

Mój wychowawca w seminarium, o. Aleksander Hauke-Ligowski OP, któremu bardzo dużo zawdzięczam, podkreślał, że dojrzałość potrzebuje pewnej przestrzeni wolności. Dokonując wyborów, musimy się liczyć z tym, że popełnimy błędy i poniesiemy tego konsekwencje. Lepiej jednak je popełniać coś robiąc, niż siedzieć z założonymi rękoma i czekać na pochwałę za to, że uniknęliśmy pomyłki ze swojego doświadczenia wiedzą, że relacja w wychowaniu nie jest jednostronna. Oni także uczą się od swoich dzieci. Czy zatem my też jakoś wpływamy na Pana Boga? Bóg się nie zmienia w tym, że chce nas zbawić, ale też dostosowuje się do nas. Spotyka się z nami takimi, jakimi jesteśmy. Jeśli jest to np. stan grzechu, przychodzi w miłosierdziu. Jest w relacji z nami, więc nasze modlitwy, wołania, skargi mogą sprawić, że będzie szukał innej drogi do nas.

Andrzej Kamiński OP
http://www.katolik.pl/ind...rtykuly&id=2719

Anonymous - 2011-04-21, 23:03

Porady pedagoga i psychologa: O trudnościach w nawracaniu
ks. dr Zdzisław Wójcik - psycholog

http://www.radiomaryja.pl/audycje.php?id=25599

Anonymous - 2011-07-19, 18:02

WARTO PRZECZYTAĆ

Przeżywam kryzys wiary i samej siebie.
Autor: Mrhw (---.dynamic.chello.pl)
Data: 2011-04-06 20:25

Witajcie, od jakiegoś czasu przeżywam kryzys wiary i samej siebie. Zatraciłam moralność, a przynajmniej rozeznanie w niej, moje sumienie "przestało działać", czuję pewnego rodzaju obojętność do Mszy św. i samej Komunii świętej. Nie pamiętam jak to jest cieszyć się z małych rzeczy, a nawet z tych większych, wyczekiwanych. Do tej pory wydawało mi się to normalne, i że taki etap każdy przechodzi. I ludzie przeżywają tragedie, mają problemy, i to co czuję i to w jaki sposób przeżywam, może być z mojej strony egoistyczne, i takim robieniem z "igły widły", bo przecież nic takiego się nie stało, jestem zdrowa. Jednak ostatnio się przeraziłam swoim nowym systemem wartości. Chciałabym to zmienić, ale już sama nie wiem jak. Rozmowy z zaufanymi znajomymi nie pomagają. Wydaje mi się, że sama będę musiała to przejść, nauczyć się na nowo siebie, tylko boję się, że moja znieczulica na wszystko pójdzie za daleko. Dlatego pomyślałam, że może rozmowa z jakimś księdzem by mi pomogła, a przynajmniej wskazała, co tak bardzo blokuje mnie i oddala od Kościoła. Wydaje mi się, że na taką rozmowę jest jeszcze za wcześnie i nie mam w sobie wystarczająco dużo siły ani odwagi, ale może z czasem przyjdzie, i chciałabym wiedzieć, do kogo mogłabym wtedy się zwrócić. Dlatego, jeśli możecie, to polećcie mi dobrego księdza w tego typu sprawach najlepiej z Olsztyna lub okolic.

reszta dyskusji tu:
http://www.katolik.pl/for...280366&t=280062

Anonymous - 2011-07-19, 18:11

Jak pokonać kryzys wiary?

Jeśli jesteś głęboko wierzącą osobą, zachwianie twojej postawy wobec kościoła może wnieść sporo niedobrego do twojego życia. Co wtedy zrobić?

Kryzys wiary może dopaść cię praktycznie w każdym momencie życia. Nie ma reguły na to, że częściej wątpią ludzie młodzi i niedojrzali niż starsi. Od kościoła odchodzi coraz więcej osób. Jeszcze kilka lat temu na Jasną Górę latem pielgrzymowało blisko 150 tys. wiernych, teraz ich liczba wynosi znacznie mniej – około 100 tys. Skąd taka różnica, dlaczego przestajemy wierzyć w Boga?

Powodów przeżywania kryzysu wiary jest mnóstwo. Najczęściej od kościoła odchodzimy pod wpływem jakiejś tragedii. Gdy tracimy cały dobytek, zapadamy na ciężką chorobę albo dowiadujemy się o śmierci bliskiej osoby, odsuwamy od siebie myśl, że Bóg się nami opiekuje. Obwiniamy nie tylko siebie o tę tragedię, ale przede wszystkim winą obarczamy kogoś, kto jest nad nami. Nie wierzymy, że dobry Bóg mógłby na przykład zabrać nam ukochane dziecko albo na niewinną istotę zesłać chorobę. Dlatego wątpimy, przeklinamy Boga i odsuwamy się od kościoła.

Kryzys wiary pojawia się często u osób dorastających. Jak pisze ojciec Mateusz Pindelski w portalu Apostoł, dla młodego człowieka rodzice, nauczyciele i generalnie dorośli przestają być autorytetem. Dojrzewająca osoba sama chce zbudować swoje przekonania, w tym również postrzeganie Boga i stosunek do religii. W tym czasie często pojawia się zwątpienie, bo wiara chrześcijańska wraz z jej dogmatami jest postrzegana przez dorastającego człowieka jako zagrożenie wolności.

Powody przeżywania zwątpienia mogą być jeszcze inne – szybkie i nowoczesne tempo życia, mnóstwo zajęć, nastawienie na zrobienie kariery zawodowej często absorbują nas do tego stopnia, że w gąszczu zajęć i obowiązków zapominamy o kościele. Zwłaszcza, że dzisiejszy model życia (szczególnie w dużych miastach) nie współgra z religią i jej przykazaniami. Nastąpiła większa tolerancja, seks przed ślubem jest obecnie bardziej powodem do wstydu niż dumy, przyjemnie jest również porządnie się napić, zapalić papierosa, zabawić – gdzie tutaj miejsce na wiarę?

Problem zaczyna się w momencie, gdy wierny sam zdaje sobie sprawę, że odsunął się od kościoła. Kiedy mu to przeszkadza i zaczyna mieć z tego powodu wyrzuty sumienia, to znak, że kryzys wiary, który przeżywa, jest w jego przypadku głęboki. Co wtedy zrobić? Przede wszystkim należy znaleźć przyczynę zwątpienia w Boga. Zastanów się, co sprawiło, że przestałaś chodzić na niedzielną mszę, nie przestrzegasz przykazań i nie przeszkadza ci życie w grzechu? Być może odpowiedzi na te pytania łatwiej będzie ci znaleźć, jeśli dotychczas byłaś osobą głębokiej wiary.

Często jednak znalezienie źródła kryzysu nie jest takie proste. W takim wypadku warto zwrócić się do zaufanej osoby po pomoc. Kim powinna być ta osoba? Na początek może być nią ktoś z rodziny czy przyjaciel. Czasem nawet luźna rozmowa pozwala nam dostrzec wiele rzeczy, które wydawały się dotychczas niewidoczone. Dobrym rozwiązaniem jest także rozmowa z duchownym, choć taki krok wymaga nie lada odwagi. Jednak tak naprawdę tylko kapłan potrafi pomóc nam wrócić na drogę przyjaźni z Bogiem.

Ojciec Pindelski wyróżnia cztery sposoby pokonania kryzysu wiary. Pierwszy z nich to rada, aby nie wpadać w panikę, gdy zorientujemy się, że Bóg przestał być dla nas najważniejszy. Dalej należy postępować zgodnie z sumieniem. To dobry moment, żeby zrobić szczery rachunek sumienia i przystąpić do spowiedzi świętej. Tylko pamiętaj, że ta spowiedź nie może być wykonana pośpiesznie, gdy w kolejce za tobą czeka masa ludzi. Zdecyduj się na nią, gdy naprawdę będziesz na nią gotowa. Dobrze jest spowiedź w konfesjonale zamienić na rozmowę ze spowiednikiem. Nie bój się zadawać pytań. Mów, co cię dręczy, czego nie rozumiesz i dlaczego wątpisz. Punkt widzenia kościoła, który przedstawi ci kapłan, pozwoli ci lepiej zrozumieć pewne kwestie. A jeśli szukasz odpowiedzi na pytanie, jak całkowicie oczyścić się na spowiedzi, koniecznie zajrzyj do osobnego artykułu.

Kolejną receptą na kryzys wiary jest, według ojca Pindelskiego, szukanie prawdy. Oznacza ona kolejne zagłębienie się w religię, zastanowienie nad jej dogmatami i przykazaniami, spokojne rozważania na temat chrześcijaństwa i naszej roli we wspólnocie. Ostatnim punktem jest prośba o dar wiary. W tym czasie trzeba dużo się modlić, nie tylko na mszy, ale przede wszystkim w domu. Rozmowa z Bogiem pozwala zbliżyć się do niego, zwłaszcza gdy czujemy się przez niego zaniedbani i sami go zaniedbujemy.

I jeszcze jedna ważna kwestia związana z kryzysem religii – jeśli przyznasz się przed sobą, że przestałaś wierzyć w Boga, nie możesz przyjmować sakramentów świętych. Ojciec Pindelski nakazuje być jednak ostrożnym z takimi sądami, bo – jak mówi – wiara jest w nas bardzo głęboko zakorzeniona.

Jeśli to ciebie spotka kryzys wartości chrześcijańskich i zwątpisz w sens religii, nie załamuj się, bo to przytrafia się każdemu. Sztuką jest bowiem podniesienie się i powrót na ścieżkę prowadzącą do Boga, gdy na jakiś czas zwątpimy. Bo wtedy nasza wiara może stać się jeszcze głębsza.

Ewa Podsiadły

http://www.papilot.pl/lif...yzys-wiary.html

Anonymous - 2011-10-03, 17:33

Z Niepokalaną
... w szkole wiary Jesień 3(67) 2011
Jaka wieczność nas czeka? / ks. Eugeniusz Zarzeczny MIC

Na ogół, tak na co dzień, mamy dość mgliste wyobrażenie wieczności. No bo, jak sobie wyobrazić coś, co kompletnie przekracza ludzki rozum. Dlatego wielu o niej nie myśli, inni ją kwestionują. Są jednak i tacy, którzy o niej myślą, troszcząc się, wręcz martwiąc o swoją przyszłość po tym życiu, które przecież – wcześniej lub później – się skończy. I jeśli nie ma nic „po tym życiu”, to nasza egzystencja staje się czymś smutnym, jakimś przypadkiem, wydarzeniem kończącym się ponuro i niemającym głębszego uzasadnienia.

Współczuć należy ateistom, niewierzącym, bo ich przyszłość pozbawiona jest nadziei, a w zasadzie w ich świadomości prawie jej nie ma. Ale nie pora i miejsce, by zajmować się smutną perspektywą niewierzących. Jako wierzący jesteśmy zaproszeni do tego, by mieć w świadomości, że po tym życiu, które jest tylko krótką pielgrzymką, czeka nas spotkanie z Bogiem, twarzą w twarz. To On będzie decydował o tym, jaka wieczność nas czeka. Kryterium tej decyzji nie wynika z naszych zasług, kompetencji, „użebrania” czegoś, co nazywa się życiem wiecznym. Pierwsza jest decyzja: co wybieram i ze względu na kogo? W Księdze Powtórzonego Prawa czytamy: „Patrz! Kładę dziś przed tobą życie i szczęście, śmierć i nieszczęście. Ja dziś nakazuję ci miłować Pana, Boga twego, i chodzić Jego drogami, pełniąc Jego polecenia, prawa i nakazy, abyś żył i mnożył się, a Pan, Bóg twój, będzie ci błogosławił w kraju, który idziesz posiąść. Ale jeśli swe serce odwrócisz, nie usłuchasz, zbłądzisz i będziesz oddawał pokłon obcym bogom, służąc im - oświadczam wam dzisiaj, że na pewno zginiecie, niedługo zabawicie na ziemi, którą idziecie posiąść, po przejściu Jordanu. Biorę dziś przeciwko wam na świadków niebo i ziemię, kładąc przed wami życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo. Wybierajcie więc życie, abyście żyli wy i wasze potomstwo, miłując Pana, Boga swego, słuchając Jego głosu, lgnąc do Niego; bo tu jest twoje życie i długie trwanie twego pobytu na ziemi” (Pwt 30,15-20). Słowa te Bóg skierował do narodu wybranego. Ziemia Obiecana jest dla nas, chrześcijan, znakiem, zapowiedzią nieba, obietnicą zamieszkania w domu Ojca. To w tym życiu dokonujemy wyboru: życie lub śmierć, błogosławieństwo lub przekleństwo.

Pierwszą drogą idzie się wtedy, gdy żyjemy według przykazań i Ewangelii głoszonej przez Chrystusa. Drugą - gdy żyjemy według własnego tylko planu, ambicji, roszczeń, traktując Boga jak polisę ubezpieczeniową i kogoś, kto realizuje nasze pomysły, do czegoś nam służy albo w ogóle Go nie ma na horyzoncie. Nie istnieje inna droga. Albo – albo. Bóg zawsze stawia sprawy jasno. Jego miłość zachęca nas do wyboru życia i błogosławieństwa. Śmierć i przekleństwo możemy ściągnąć sami na siebie wtedy, kiedy „wysyłamy” Boga na margines naszego życia, ograniczamy Jego obecność do kilku chwil spędzonych od czasu do czasu w kościele, oddajemy Mu coś w rodzaju daniny, kultu, co nijak nie przekłada się na nasze życie codzienne, wybory itd. A On przecież pragnie naszego szczęścia, tęskni za naszą miłością i pragnie być kochanym.

W Ewangelii św. Jana czytamy: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony. Kto wierzy w Niego, nie podlega potępieniu; a kto nie wierzy, już został potępiony, bo nie uwierzył w imię Jednorodzonego Syna Bożego. A sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki. Każdy bowiem, kto się dopuszcza nieprawości, nienawidzi światła i nie zbliża się do światła, aby nie potępiono jego uczynków. Kto spełnia wymagania prawdy, zbliża się do światła, aby się okazało, że jego uczynki są dokonane w Bogu” (J 3,16-20). Bóg powołał nas do życia i szczęścia. Taki był Jego zamysł od początku, i nic się nie zmieniło. Problem w tym, że mamy własny pomysł na to, jak być szczęśliwymi. Jest to wizja często bardzo ograniczona, obliczona na doraźne korzyści, na małe zadowolenia. Często wiąże się to z ucieczką od trudu, odpowiedzialności czy poświęcenia, według zasady: szybko, łatwo i przyjemnie.

Bóg posłał swego Syna, by nam przypomniał, że jesteśmy Jego dziećmi, dla których przygotował miejsce w swoim domu. Jednak skoncentrowani na sobie, nie dostrzegamy i nie doceniamy Jego miłości. Wydaje się ona czymś abstrakcyjnym, mało interesującym i niepociągającym. Jak podobno mawiał św. Franciszek - „Miłość jest niekochana”. Chodzi o miłość Boga i to, co z niej wynika. Owszem, przyznajemy, że jest jakieś niebo, jakaś wieczność. Perspektywa spotkania z Bogiem – Źródłem miłości - wcale nie jest atrakcyjna. Niewielu za nią tęskni, bo nie wierzy, że to spotkanie jest zaspokojeniem wszystkich ludzkich tęsknot i pragnień. Próbujemy zapewnić sobie wieczność przez zapisanie się, choć minimalnie, w historii tego świata. A przecież i on kiedyś przeminie. Co wtedy nam zostanie? Żadna próba uchwycenia wieczności, zdobycia jej własnymi siłami nie powiedzie się, jeśli nie będzie oparta na zaufaniu Bogu, na chodzeniu Jego drogami, podobaniu się Jemu.

Wiara w Boga, życie wieczne nie polega na deklaracjach, tak jak prawdziwa miłość nie wyraża się w słowach. Nasze wybory, sposób życia, myślenia, decyzje, które prowadzą do zaprzestania koncentrowania się tylko na sobie, otwierają nasze serca na największą Miłość, dającą się za darmo. A to otwiera nas na wieczność, która przestaje być czymś abstrakcyjnym. Poznajemy, jak bardzo zostaliśmy ukochani przez Boga, który nigdy nie przestał za nami tęsknić. A Ty? Czy za Nim tęsknisz?...

http://www.pielgrzymki.org.pl/akw67Zarzeczny.htm

Anonymous - 2011-12-15, 02:19

Czemu zwątpiłeś?

Kochani moi!

Są w życiu człowieka takie dni, pełne ufności Bogu,
i taka pewność bliskości Boga, odczucie Jego obecności i dobroci,
że człowiek chciałby krzyknąć jak Piotr:
- Panie (...) każ mi przyjść do siebie po wodzie -
i może naprawdę chodzić po morzu.
Są jednak i takie dni, kiedy przychodzi zwątpienie
i krzyczy człowiek: Gdzie jesteś, Boże, czy nie widzisz, że tonę?
Czy Ty naprawdę gdzieś jesteś?
Zwątpienie nie jest utratą wiary, jest tylko pytaniem,
a pytanie nieodłączne jest od wiary.
Zwątpienie może prowadzić do utraty wiary.
Zwątpienie jest albo pokusą szatana, albo próbą naszej wiary,
doświadczeniem, które ma prowadzić do umocnienia wiary.
Piotr to człowiek wielkich wzlotów, ale i zwątpień.
- Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie.
- Przyjdź! -
I byłoby wszystko cudownie, gdyby nie wiatr, wysoka fala
i świadomość, że pod nim jest kilkadziesiąt metrów wody.
I zaczął tonąć.
I byłoby wszystko cudownie, gdyby nie zwątpił.
Czemu zwątpiłeś, małej wiary?

Gdybyśmy mogli widzieć, dotykać Boga,
nie mielibyśmy wątpliwości, że jest,
ale teraz Bóg jest dla nas tajemnicą,
wierzymy Bogu i wierzymy w Boga.
Jestem pewny, że On jest, bo On sam mi o tym powiedział,
ale im więcej Go poznaję, tym więcej mam pytań, wątpliwości.
I tak już będzie do końca.
Kiedyż przyjdę i ujrzę Jego oblicze?
Kiedyż będę mógł Go poznać tak, jak poznany jestem?
Gdy ustanie już wiara, gdy spełni się nadzieja,
a zostanie tylko miłość - doświadczenie - oglądanie Boga.

Są wakacje i dla wielu z nas próba wiary, bo więcej zamyślenia.
Spostrzegam ślady Boga, widzę rozmnożenie chleba,
próbuję chodzić po jeziorze, ale tonę.
Widzę ludzkie cierpienie, ludzkie zawiedzenie,
niesprawiedliwość ludzką, grzech człowieka,
zarazę ziemniaczaną, wiatry i deszcze ulewne,
i przychodzi zwątpienie.
Piotr w chwili zwątpienia wołał: Panie, ratuj mnie!
Jezus chwycił go za rękę i uczynił mu wyrzut: Czemu zwątpiłeś?
I tak wsiedli do łodzi. Ucichł wiatr, uspokoiło się morze,
minęło zwątpienie.
Piotr upadł na kolana i wyznał: - Ty naprawdę jesteś Bogiem.
Panie, nie trzymaj mnie za rękę, bo ja jestem grzeszny człowiek! (por. Łk 5, 8). -
Błogosławione jest zwątpienie,
po którym stanie się w człowieku większa wiara - mocniejsze zaufanie.

Wróćmy do pierwszego czytania.
Eliasz jest prorokiem, który też przeżył zwątpienie.
Przed zemstą Izebel uciekł do Beer-Szeby.
Stamtąd udał się na pustynię, aby tam umrzeć.
Uszedł dzień drogi.
Zmęczony i głodny usiadł pod krzakiem janowca i powiedział:
- Teraz, o Panie, dość już tego. Odbierz mi życie (...) - i zasnął.
Zbudził go anioł Boży i powiedział: - Wstań, jedz. -
U wezgłowia zobaczył prorok chleb i wodę.
Zjadł chleb, wypił wodę i znów zasnął w zwątpieniu.
- Wstań, jedz - zbudził go anioł powtórnie. -
Przed tobą jeszcze daleka droga. -
Posilił się Eliasz i mocą tego pokarmu szedł czterdzieści dni i nocy,
aż do Bożej góry Horeb.

Choć człowiek zwątpi, Bóg jest zawsze wierny (por. 1 Krl 19, 3-8).

I jeszcze o Eliaszu.
Na górze Horeb Eliasz wszedł do groty i tam spędził noc.
I rzekł do niego Pan: - Co ty tu robisz, Eliaszu? Wyjdź na górę. -
A wtedy przechodził Pan.
Najpierw wielki wicher rozrywał góry i łamał skały,
ale to jeszcze nie był Bóg.
Potem stało się trzęsienie ziemi,
ale Bóg nie był w trzęsieniu ziemi.
Potem ogień, ale Jahwe nie był w ogniu.
Potem dał się słyszeć szmer delikatnego powiewu
i wtedy przemówił do niego Bóg.

O, Boże, jakie to wszystko przedziwne.
Trzeba przeżyć to wszystko, aby usłyszeć Boga?
I wicher, i trzęsienie ziemi, i ogień, aby minęło zwątpienie?
Tak. Trzeba wszystko przeżyć:
niebezpieczeństwo i śmierć,
głód i nagość,
ogień i wodę,
suszę i powódź,
nieurodzaj i utratę wszystkiego,
wojnę i pokój,
noce i dnie,
zbrodnię i karę,
dzieje grzechu i potępienie,
zarazę i cierpienie,
zdradę i ucieczkę,
samotność i więzienie,
ranę i klęskę,
zwątpienie i grzech
- trzeba to wszystko przeżyć, żeby potem mocniej uwierzyć.

Czas i na moją spowiedź wobec was,
którzy też przeżyliście zwątpienie.
Ja też.
Jeśli borykacie się ze zwątpieniem - to ja więcej.
Jestem pod wrażeniem czytań liturgicznych ostatniego tygodnia.
Mojżesz wyprowadził lud swój z niewoli egipskiej do Ziemi Obiecanej.
Cudownie przeprowadził ich przez Morze Czerwone, a oni szemrali.
Wyprowadził wodę ze skały - a oni buntowali się.
Dał im Boże przykazania - a oni oddawali cześć cielcowi.
Uprosił dla nich mannę z nieba
- znudziła się im manna mizerna i wołali o mięso.
Więc mieli przepiórki - a jednak zwątpili.
A Mojżesz tak się modlił:
Czemu tak źle się obchodzisz ze sługą swoim,
czemu nie darzysz mnie życzliwością
i złożyłeś na mnie cały ciężar tego ludu (...)
Nie mogę już sam dłużej udźwignąć troski o ten lud,
już mi nazbyt ciąży.
Skoro tak ze mną postępujesz,
to raczej mnie zabij (...)
abym nie patrzył na swoje nieszczęście (Lb 11, 11. 14-15).
Rozumiem to i to jest często powodem mego zwątpienia,
ale mam odwagę wtedy powtarzać za św. Pawłem:
Prawdę mówię w Chrystusie, nie kłamię (...)
że w sercu moim odczuwam wielki smutek i nieprzerwany ból.
Wolałbym bowiem sam być pod klątwą [odłączonym] od Chrystusa
dla [zbawienia] braci moich,
którzy według ciała są moimi rodakami (Rz 9, 1-3).

Zwątpienie jest pokusą przeciw wierze, ale Pan mi wtedy mówi:
- Wystarczy ci mojej łaski.
Chciałem ci podać rękę, a tyś nią wzgardził.
Ukazywałem ci cuda Boga, a tyś nie uwierzył.
Odpuściłem ci grzechy twoje, a tyś się nie nawrócił.
Ofiarowałem ci swoje życie, a tyś zwątpił.
Piotrze, czemu zwątpiłeś? Ulękłeś się silnego wiatru?
Przecież ja jestem, nie bój się.
Panie, odejdź ode mnie, bo jestem człowiek grzeszny,
a Ty
... przenikasz i znasz mnie,
Ty wiesz, kiedy siadam i wstaję.
Z daleka przenikasz moje zamysły,
widzisz moje działanie i mój spoczynek (...)
Choć jeszcze nie ma słowa na języku:
Ty, Panie, już znasz je w całości (...)
Gdzież się oddalę przed Twoim duchem?
Gdzie ucieknę od Twego oblicza?
Gdy wstąpię do nieba, tam jesteś,
jesteś przy mnie, gdy się w Szeolu położę.
Gdybym przybrał skrzydła jutrzenki,
zamieszkał na krańcu morza:
tam również Twa ręka będzie mnie wiodła (...)
Jeśli powiem: "Niech mię przynajmniej ciemności okryją (...)"
sama ciemność nie będzie ciemna dla Ciebie (...)
Dziękuję Ci, że mnie stworzyłeś tak cudownie (Ps l39 [138], 1-4. 7-14).
Dziękuję Ci, Ojcze, żeś mnie tak cudownie stworzył.
Z całego serca będę Cię sławił, Panie!
Psalm Ci zaśpiewam wobec aniołów i będę wysławiał Twoje imię,
bo choć zwątpiłem, dodałeś sił mojej duszy.
Amen.
bp. Józef Zawitkowski
http://mateusz.pl/bpjz/homilie/1987-08-09.html


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group