Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Błogosławieństwa Bożego, aby narodzony tej świętej nocy Zbawiciel świata, obecny w naszym życiu, zawsze napełniał nas radością i nadzieją, a Jego światłość zwyciężała w nas to, co od Boga oddala - życzy administrator
Wiaro to ważne co piszesz, szatan zadziałał jednak w dwóch kierunkach o ile jeden określiłaś to tym drugim było podsunięcie Ci mężczyzny marzeń jak go nazwałaś.
I straszne jest to ( to nie ocena Ciebie), że pomimo zaawansowanej formacji duchowej- grupa modlitewna, człowiek jest słaby jak ten liść na wietrze.
Napisz jak to teraz u Was wygląda. Łączę się w modlitwie.
Pogody ducha.
w.z. [Usunięty]
Wysłany: 2010-10-22, 19:40
Jarosław napisał/a:
I straszne jest to...
Tu nie ma co straszyć ;).
I my zdradzeni i zdradzający czasami za bardzo poważnie podchodzimy do samych siebie. Warto niekiedy zaśmiać się ze swojej głupoty i nie podchodzić zbyt poważnie do sprawy.
wiara47 [Usunięty]
Wysłany: 2010-10-22, 21:31
Najpierw odpowiem JOLI 90 - wiesz to trwalo rok,troszke wiecej . gdzies po pol roku ogromnie tesknilam za Komunia sw. Tak bardzo ze nie umialam sobie z tym poradzic.
No wiec szarpalam sie ale sumienie mnie wolalo.Wiedzialam ze musze wybrac miedzy Bogiem a kochankiem..
Ciagle chodzily za mna slowa - " klade przed Toba zycie i smierc" , musialam wybrac..
Wczesniej czulam sie jak niewidzaca i w koncu przejzalam.
Powiedzialam kochankowi ze nie mozemy byc razem bo kocham Boga , ze tak trzeba , ze nie mozna zyc inaczej.Przeprosilam go za moj grzech , przeprosilam wszystkich za moj grzech wszystkich ktorych zranilam przez to co sie stalo.Bo to nie prawda ze grzech dotyczy tylko tych co grzesza ale dotyczy wszystkich naszych bliskich,znajomych.
Pytacie jak jest teraz ....
Moj maz chce rozwodu zyje z nowa dziewczyna (nomen-omen ona nosi moje imie ) , nie mozemy rozmawiac bo on nie chce,
kiedy spotykamy sie mowie mu ze jestem,ze czekam, ze rozwod jest tylko cywilny i ze modle sie.
Ufam Bogu , to co nam sie wydaje niemozliwe - jest mozliwe dla Niego.
Ja nie wiem jak to naprawic , ijak mialo by wygladac dalej nasze zycie razem, ale wiem ze Bog wie co jest dla nas dobre , wiec zrobi tak ze bedzie dobrze dla wszystkich ktorzy Go kochaja.
Wiem ze my wszyscy ; ci ktorzy zgrzeszyli zdradzajac i Ci ktorzy zostali polamani i zniewarzeni przesz swoich najblizszych -
jestesmy powolani by byc wiernym przymierzu jakie zawarlismy z Bogiem , nie mozna inaczej jesli sie mowi ze jest sie wierzacym..
Chcialabym napisac ze najwazniejsza jest ufnosc i modlitwa , choc czasem brak sil by sie modlic ; wtedy trzeba ufac ...
Ufam niczego nie oczekujac , nie wyobrazajac sobie , jak to bedzie jak mogloby byc...
Ufam z cala moca ze Bog Moja tarcza, On mnie zna i wie czego mi potrzeba. Wiem ze kocha kazde z Was ktory tu pisze , modli sie, wie czego nam potrzeba - da Nam wszystko co potrzebne .
I na koniec ; nikt nie jest tak mocny by bedac nawet we wspolnocie nie upasc ; zwlaszcza wtedy gdy posci reke Pana.Nie mamy takiego glejtu , takiej mocy by do konca byc mocnym jak skala.Bog jest nasza Moca ale z naszej strony potrzebna jest codzienna modlitwa zawierzenia.
Jestescie tutaj tak bardzo potrzebni , dajecie sile i nadzieje.
Bardzo Wam dziekuje.
mysle ze czuje sie rozgrzeszony bo to ja zawiodlam,odeszlam
w.z. [Usunięty]
Wysłany: 2010-10-23, 05:48
wiara47 napisał/a:
moj wspolmalzonek slablb...
No wiec ja poddalam sie ...
To mnie zainteresowało w Twoim świadectwie - jak bardzo ważna jest wiara ojca/męża. Sam to obserwuję w naszej rodzinie - gdy ja upadam to mam wrażenie, że żona też jakoś dalej od Boga. A może to wynika z tego, że bardzo podobnie odczuwamy z żoną sprawy duchowe - jak bliźniacy :).
Drugie co mnie zaciekawiło - to bolesne dla Ciebie radykalne zachowanie Twojego męża po wizycie u terapeuty - czyżby jego stanowcza miłość zadziałała ?
Przykre, że uległ pokusie, która czasami dotyka zdradzonych - by w jakiś sposób się zemścić i ukarać zdradzacza. Szkoda mi Twojego męża bo tak naprawdę ukarał samego siebie.
Dzięki za ciekawe świadectwo.
Pamiętam w modlitwie.
Jola90 [Usunięty]
Wysłany: 2010-10-23, 17:07
Piękne świadectwo. Chwała Panu.
Pan się upomniał o Ciebie. Teraz idziesz razem z Nim, bo wierzysz, a dla wierzących nie ma rzeczy niemożliwych.
Pamiętam w modlitwie.
Wujt [Usunięty]
Wysłany: 2010-10-23, 20:20
Wiara47
zdawałaś sobie sprawę, że to jest amok?
Ja mam taką sytuację, że moja żona zakochała się, zdrada, kłamstwa, separacja itd. Mówiła, że nie chce ze mną nic naprawiać, że będzie sama, bo tamto nie ma sensu, bo gach ma żonę i dzieci. Mówiła, że tamto kończy, ale w rzeczywistości skończyło się to tak, że jest w ciąży z tamtym facetem. Ona sprawia wrażenie opętanej. Twierdzi, że to była wpadka, ale mi to wygląda na to, że ona próbowała/próbuje go wyrwać na dziecko. Obłęd. Powiedziałem, że się nią zaopiekuję, ona nie chce.
Ja się poddałem. Powiedziałem jej, że jak związek z tamtym ma dać jej szczęście, to życzę im jak najlepiej. Niech przynajmniej jedno będzie szczęśliwie. Przypuszczam, że zaczną żyć razem.
Moja żona jest opętana. Jak się z nią żeniłem byłem przekonany, że miłość, wierność i uczciwość małżeńska są dla niej priorytetowe.
Ja nie byłem nigdy specjalnie pobożny. Żona mi zawsze robiła wypominki, że bardzo rzadko chodzę do spowiedzi i komunii. Teraz w ogóle przestała chodzić do kościoła.
Wiara47 Twój przypadek chyba jest mniej drastyczny niż mój. Ja nie mam w zasadzie żadnej nadziei. Nie mam nadziei, że ona kiedykolwiek oprzytomniej i przyjdzie skruszona. Myślę, że jeżeli nawet oprzytomnieje, to jakaś jej taka duma i hardość nie pozwolą przyznać się do błędu.
Beznadziejna sytuacja. Staram się być wobec niej życzliwy choć nie zawsze się udaje. Ona generalnie zachowuje się wobec mnie grzecznie, ale często czuję taką straszną niechęć. Niestety/stety mamy dziecko i musimy się prawie codziennie widywać.
Poza tym ja chyba nie jestem w staniu już z nią być i wychowywać nie swoje dziecko. To jest ponad moje siły. Teraz najważniejsze jest dla mnie żeby zadbać jak najlepiej o moje relacje z dzieckiem.
Tyle o mnie. Napisz coś Wiera47
wiara47 [Usunięty]
Wysłany: 2010-10-23, 22:18
Wujt - przykro mi ze az tak...
Nie wiem jak jest u Twojej zony ale napisales ze czasem myslisz ze jest opetana...
Powiem Ci ze gdzie est tak wielki grzech i upadek , tam napewno jest zly ; wiec modlmy sie o uzdrowienie jej serca.Naprawde.
Pytales czy wiedzialam ze to jest amok ; ale skad-przeciesz to byla "milosc" i jak mniemalam slusznie mi sie nalezala,nawet sobie kombinowalam ze "mi sie nalezy".
Tylko pozniej zaczynalam widziec , czuc , ze to jest tak silne,tak mocne i nie dawalam rady z tego wyjsc.Jestes jak w bance mydlanej - widzisz to co po za nia, ale zadne glosy nie docieraja do srodka;probujesz jakos sie przebic ale nie umiesz.
Tak sobie mysle ze dobrze jest u Ciebie ze rozmawiacie , potrzeba zebys umial okazac z wielka cierpliwoscia swoja milosc i dobra wole swojej zonie, ja wiem ze to trudne jednak dla mnie bylo tragedia jak mnie moj maz zapewnial o milosci a potem (po pol dnia ) zabieral ta milosc i mowil zebym sie wynosila bo nie ma sily.Potem znowu mowil przepraszam i znowu cos szlo nie tak...
Pokaz ze jestes , ze jestes staly w swojej milosci , ze jestes jak skala; ze ona moze sie oprzec o Ciebie - to takie trudne...
Mysle ze zona Twoja sie znalazla w potrzasku...
Nie umiem powiedziec jak bardzo potrzebna w tym wszystkim jest delikatnosc,zeby nie zlamac w Was tego co jeszcze jest.
Moge sobie tylko wyobrazac jak cierpisz....oboje cierpicie...
Powiec jej ze Ty jestes jej mezem ze jetes ....ze bedziesz czekal...
Tak mi teraz przyszlo,przepraszam bo nie wiem dokladnie gdzie ale chyba gdzies w ksiedze Ozeasza jest napisane jak Pan Bog prosi proroka zeby pokochal swoja zone jeszcze raz (ona byla nierzadnica) , dla nas to po ludzku niemozliwe , pomysl ze ten sam Bog wtedy i teraz w XXI wieku jest taki sam - wiec widzi Ciebie , ba - widzi Twoja zone i jest z Wami jest w Was !
Zaufaj !
Nie mysl , ze niedasz rady - dasz sobie rade , bo tuz za Toba stoi Twoj Bog i w Nim Twoja Sila I Twoje Mestwo malzonka wiernego.
Ja bede sie modlila ( czas juz mi dzis na modlitwe )
Mocno pozdrawiam.
Wujt [Usunięty]
Wysłany: 2010-10-24, 09:59
Cytat:
Pytales czy wiedzialam ze to jest amok ; ale skad-przeciesz to byla "milosc" i jak mniemalam slusznie mi sie nalezala,nawet sobie kombinowalam ze "mi sie nalezy".
Tylko pozniej zaczynalam widziec , czuc , ze to jest tak silne,tak mocne i nie dawalam rady z tego wyjsc.
Później tzn. kiedy? Po jakim czasie zaczęłaś czuć, że moc tego uczucia jest jakaś chorobliwie niezdrowa? Żona już tkwi w tym 10 miesięcy. Mam wrażenie, że ona swoimi kolejnymi szaleństwami próbuje udowodnić, że ma rację, że skoro tak wiele poświęca to spotkało ją coś wspaniałego, wspaniałe uczucie.
Cytat:
Jestes jak w bance mydlanej - widzisz to co po za nia, ale zadne glosy nie docieraja do srodka;probujesz jakos sie przebic ale nie umiesz.
Ona nie próbuje się przebić. Nie widzę tego.
Cytat:
Tak sobie mysle ze dobrze jest u Ciebie ze rozmawiacie , potrzeba zebys umial okazac z wielka cierpliwoscia swoja milosc i dobra wole swojej zonie,
W u mnie było tak, że:
- pierwsze 3 miesiące jej romansu nie wiedziałem co się z nią dzieje - próbowałem z nią rozmawiać, prosiłem żebyśmy szli gdzieś po pomoc skoro sobie sami nie radzimy, błagałem, płakałem - nic żadnych efektów
- potem mi powiedziała co i jak, powiedziała, że to jest skończone, ale nie chce być ze mną i że musi się jeszcze spotykać z kochankiem żeby sobie wszystko wyjaśnić - powiedziałem, że to jest obłęd, że to0 trzeba przeciąć raz a dobrze, zamieszkaliśmy osobno, przez ponad miesiąc zabiegałem o nią, bombardowałem miłością itp. Po miesiącu dowiedziałem się, że mnie okłamuje, że się spotyka z tamtym człowiekiem regularnie, ale niby nie jako para przycisnąłem ją i mi powiedziała, że jest zakochana, że chciałaby z nim być, że jest dla niej ważniejszy niż ja, ale że nie jest z nim. Powiedziałem, że to już jest ponad moje siły i że to prawdopodobnie koniec z nami.
- Przez kolejny miesiąc już nie bombardowałem jej miłością, ale byłem życzliwy, nie poruszałem w ogóle tematu kochanka. Po miesiącu okazało się, że jednak z nim jest, że po raz kolejny mnie okłamała. Powiedziała, że on jej dał coś czego ja jej nigdy nie dałem, że między nami pewnych rzeczy nigdy nie było. Przytuliłem ją, powiedziałem, że ją pomimo wszystko kocham, wyszedłem z jej mieszkania i przestałem się do niej odzywać, patrzeć na nią poza takim zakresem jaki był konieczny z uwagi na dziecko. Wpadła w histerię, że ona tamto skończy, żebyśmy się wspólnie zajmowali dzieckiem itd. Powiedziałem, że to już bez znaczenia, że już w nic nie wierzę. Przez tydzień prosiła mnie o rozmowę, w końcu się ugiąłem i z nią porozmawiałem. Ona powiedziała, że to skończy, a ja że już nie jestem w stanie w nic wierzyć.
- Potem czekałem, że może jednak rzeczywiście coś z tym zrobi i to skończy, ale jak ją o to zapytałem po 2-3 tygodniach, to odpowiedziała, że ja przecież i tak nie chcę z nią być, to po co pytam. Ponadto powiedziała, że to skończy, ale że to musi być proces rozciągnięty w czasie, że tego nie da się tak ciągnąć i że muszą się rozstać, ale żeby się rozstać to muszą się z tym oboje pogodzić i że musi z nim rozmawiać i potrzymać go za rękę itp.
- Cały czas utrzymywała, że nim nie sypia. A to co wyprawia określiła jako autodestrukcje.
- Na początku czerwca napisałem jej list pożegnalny. Napisałem, że muszę się od tego wszystkiego odciąć, zacząć żyć bez niej, pogodzić się z tym, że jest już kimś innym niż tą osobą, z którą się pobrałem, podziękowałem jej za wszystko i dałem prezent. Zaproponowałem rozwód, powiedziała, że nie chce się teraz rozwodzić, że zrobimy to potem. Powiedziałem, że ok, tylko żeby mi nie robiła trudności.
- Ona tak do połowy lipca prosiła żebyśmy razem spędzali czas z dzieckiem, żebyśmy pojechali razem na wczasy, ja powiedziałem, że nie chcę żyć w takim trójkącie jak mi proponuje.
- W połowie lipca zaszła w ciążę. Twierdzi, że to wpadka. Nie chce nic więcej powiedzieć. Od ojca gacha wiem, że on w to wierzy i twierdzi, że to był jeden jedyny raz. Ja uważam, że ona go próbuje wyciągnąć na dziecko. Jak jej to powiedziałem, to stwierdziła, że nie jest głupia. Mam jakiś taki lęk, że to był akt zemsty na mnie albo akt rozpaczy i że jestem temu w jakiś sposób winien. Zakładając, że mówi prawdę, to jak do tego doszło, że jest w ciąży skoro mówiła, że to kończy, że jej na fizyczności nie zależy, że go tylko jeszcze musi potrzymać za rękę
- Przez czerwiec, lipiec, sierpień - byłem wobec niej oschły, ale życzliwy, nie wszczynałem kłótni, nie dokuczałem.
- Pod koniec sierpnia -ona do mnie zagadała w taki sposób, że odebrałem to, że chciałaby się jakoś do mnie zbliżyć. Napisałem jej, że albo to spróbujemy posklejać albo się rozwiedźmy, bo nie ma sensu tego tak dalej ciągnąć. Napisałem, że ten rozwód nic dla mnie nie zmienia, bo i tak będziemy małżeństwem więc jak jej się odmieni, to się cywilnie pobierzemy na nowo. Odpisała, że ona nie chce być ze mną, że teraz nie ma głowy do rozwodu, ale po 3 dniach zgodziła się na rozwód. Ja pod wpływem bliskich zmieniłem zdaniem i powiedziałem jej, że w sumie to na nic mi ten rozwód, a ją to pewnie oddali ode mnie jeszcze bardziej i jeszcze bardziej ją zrazi.
- Pod koniec sierpnia, powiedziała też, że ona jest sama. Powiedziałem, że nie wiem czy kłamie czy nie, ale że dla mnie ta rodzina jest zbyt ważna i że chowam swoją dumę do kieszeni i spróbuję się do niej zbliżyć przez dziecko. Ona powiedziała, że w takiej sytuacji, że ja chcę z nią być, a ona nie to nie możemy się wspólnie zajmować dzieckiem.
- Nie narzucałem jej się. Przez wrzesień i październik byłem wobec niej życzliwy, otwarty, mówiłem co u mnie słychać, czasem coś napisałem, z drugiej strony zazwyczaj otrzymywałem jakieś warczenie, ale już byłem ponad to i nie wpadałem w gniew.
- Parę dni temu powiedziała, że przyjdzie do mnie i chce pogadać o rozwodzie. Przyszła powiedziała, że złoży pozew rozwodowy, ja na to nic nie odpowiedziałem tylko trochę zacząłem chlipać. Po chwili powiedziała, że jest w ciąży. Objąłem ją, powiedziałem dziewczyno co ty zrobiłaś, potem się histerycznie śmiałem. Powiedziałem, że może jestem w szoku i że jak otrzeźwieję to zmienię zdanie, ale że ja jej pomogę, że jej nie zostawię, odmówiła, ale chyba trochę zaszkliły jej się oczy. Jednak przez godzinę jak była to była harda, dumna i zamknięta. Ma do mnie jakiś taki żal, że ja nic nie wiem, nic nie rozumiem, wydaje mi się, że wszystko wiem najlepiej itd.
Przypomniałem jej, że ją ostrzegałem, że jak tego nie skończy raz dwa to będzie to tak w kółko kończyć i zaczynać, a może nawet będzie bawić dziecko za rok. Spytałem czy się pomyliłem. Ona na to, że pomyliłem się, bo to wszystko nie jest tak jak myślę i nic nie rozumiem i jestem beton, bo nic do mnie nie dociera, i ona nie będzie ze mną rozmawiać, bo głową muru nie przebije.
Nie daje mi spokoju, czy gdybym był lepszym mężem, to by do tego nie doszło, czy gdybym inaczej z nią postępował przez ten ostatni rok to jakoś inaczej by się to potoczyło. Ona powiedziała mi , że te ostatnich kilka miesięcy tylko ją utwierdziło w przekonaniu, że do siebie zupełnie nie pasujemy.
Napisałem jej jeszcze, że życzę jej wszystkiego dobrego. Że nie będę miał żadnej satysfakcji jeżeli się okaże, że to wszystko był obłęd i ona się w końcu ocknie, bo wtedy i ona będzie nieszczęśliwa i ja będę nieszczęśliwy. Dodałem, że ciężko mi to przechodzi przez gardło, ale że skoro to ma dać jej szczęście to życzę jej żeby sobie ułożyła życie z tamtym facetem i zbudowała trwały związek o jakim marzy, a jakiego ja nie potrafiłem jej dać. Nic nie odpisała.
To tyle o mojej historii w telegraficzny skrócie żebyście wiedzieli jak to wygląda.
Może jeszcze dwa słowa o mojej żonie. Wydawała się być pobożną, mądrą dziewczyną z zasadami. Teraz postrzegam to tak, że jej wiara i cała ta pobożność była płytka, że co z tego, że co 3 miesiące biegała do spowiedzi i mi robiła wyrzuty, że ja nie chodzę, skoro nie jest w stanie z tej wiary czerpać jakiejkolwiek siły.
Cytat:
ja wiem ze to trudne jednak dla mnie bylo tragedia jak mnie moj maz zapewnial o milosci a potem (po pol dnia ) zabieral ta milosc i mowil zebym sie wynosila bo nie ma sily.Potem znowu mowil przepraszam i znowu cos szlo nie tak...
Wiara, jak Ty go postrzegałaś? Że jego miłość nie jest taka silna żeby przemóc niechęć do Ciebie za to co robisz? Widzisz u mnie jest podobnie. Okazuję miłość, ale nie mogę się powstrzymać i jej czasem dogryźć. Np. jak mi kiedyś kazał przyjść wcześniej po dziecko, a mi to średnio pasowało, to zapytałem, czy gach na nią zagwizdał i kazał przybiec. Wiem, że ją takie rzeczy bolą. Albo jej powiedziałem, że dziecko nie jest dla niej najważniejsze.
Napisz proszę jak to się odbiera.
Cytat:
Pokaz ze jestes , ze jestes staly w swojej milosci , ze jestes jak skala; ze ona moze sie oprzec o Ciebie - to takie trudne...
Wiara Twój mąż Ci tego nie pokazał, a Ty jednak do niego chcesz wrócić. Ja myślę, że to jaki ja jestem jest bez większego wpływu na jej postępowanie. Zgodzisz się? Ona musi sama się z tym wszystkim uporać. Wiara czy to oczekiwałaś, że ktoś Ci pomoże? Moja żona nie chce od nikogo żadnej pomocy, choć nikt jej nie potępił, nikt jej nie odtrącił.
Cytat:
Mysle ze zona Twoja sie znalazla w potrzasku...
Nie umiem powiedziec jak bardzo potrzebna w tym wszystkim jest delikatnosc,zeby nie zlamac w Was tego co jeszcze jest.
Nie uniosłem się gniewem. Jestem dla niej taki jak wcześniej, czyli życzliwy, choć może trochę mniej wylewny, muszę się jednak trochę pozbierać i nabrać do tego dystansu.
We mnie może coś jeszcze jest. W niej już chyba nic nie ma. Ona mi mówi, że wszystko co robię to za późno o 4 lata, że kiedyś się na nią zamknąłem itd. Ja uważam, że problemem przede wszystkim jest to, że ona mnie nigdy nie akceptowała takim jakim jestem. Ja się po ślubie nie zmieniłem, ale ona chyba liczyła, że uda jej się mnie nagiąć do swoich oczekiwań. Też mi różne rzeczy w niej nie odpowiadały, ale przyjmowałem ją taką jaka była. Nie otrzymała ode mnie tego czego chciała i poszukała tego gdzie indziej.
Wiera czego Tobie brakowało w Twoim małzeństwie, w Twoim mężu?
Chcę być dla niej dobry. Nic mi z tego nie przyjdzie jak będę w sobie hodował złość i nienawiść. Mamy dziecko i zależy mi na tym żebym miał z nim jak najlepszy kontakt i żeby ono wyrosło na dobrego człowieka, a tego na pewno mu jest potrzebna jakaś atmosfera życzliwości między mną i żoną.
Cytat:
Moge sobie tylko wyobrazac jak cierpisz....oboje cierpicie...
Swoje cierpienie znam. Ona jest na tak wielu płaszczyznach, że trudno je nawet ogarnąć. Napisz proszę jak Ty cierpiałaś. Bo moja żona udaje, że wszystko jest świetnie, jest jak skorupa, nie widać w niej żadnego cierpienia, jest tylko złość na otoczenie, że nie potrafi zaakceptować tego co ona wyprawia,a przecież to taka wspaniała miłość.
Cytat:
Powiec jej ze Ty jestes jej mezem ze jetes ....ze bedziesz czekal...
Jak już napisałem ja składam deklarację, że jej nie zostawię, że jej pomogę. Składam, a i tak wiem, że nic mnie to nie kosztuje, bo ona odmówi.
Myślisz, że to coś daje? Twój mąż składał Ci takie deklaracje?
Cytat:
Zaufaj !
Nie mysl , ze niedasz rady - dasz sobie rade , bo tuz za Toba stoi Twoj Bog i w Nim Twoja Sila I Twoje Mestwo malzonka wiernego.
We mnie jest może jakieś ziarenko wiary, że możemy jeszcze być szczęśliwy małżeństwem. Ale tak po ludzku, to wydaje mi się już niemożliwe żebym wychowywał nie swoje dziecko, po części dlatego, że przez otocznie to byłoby postrzegane jako jakieś zupełne wariactwo. Po prostu ludzie uważaj, że o ile zdradę można wybaczyć zwłaszcza jak są dzieci, to jeżeli owocem zdrady jest dziecko, a więc w zasadzie nowa rodzina, to już nie ma co sklejać. Ale najbardziej niemożliwie wydaje mi się żeby moja żona przyszła skruszona i prosiła żebyśmy dali sobie szansę, a potem jeszcze o mnie walczyła do upadłego jakbym ja już nie chciał wracać. Ona nawet jak oprzytomnieje, to uzna, że jej karą będzie, to że do końca życia zostanie sama. Kiedyś mi powiedziała, że może ja potrafię czerpać siłę z przysięgi małżeńskiej, ale ona nie.
Jak było z Tobą Wiera? Co myślałaś o przysiędze małżeńskiej? Doskwierało Ci, że żyjesz wbrew niej, czy też sobie jakoś to racjonalizowałaś?
Nikt ode mnie nie oczekuje, że mam na nią czekać i że mam ją przygarnąć. Wszyscy mi mówią, że ona jest już zupełnie przegrana. Bez jakiejś wewnętrznej przemiany ona jest przegrana, ale chyba wciąż liczę, że ona ozdrowieje.
Nie wiem czemu we mnie jest jakaś nadzieja i pragnienie żeby to jednak się ułożyło. Czuję się jakbym postradał zmysły. Nigdy nie byłem jakoś specjalnie pobożny, teraz co prawdę chodzę w miarę często do spowiedzi, ale poza tym, to chodzę rzadziej do kościoła niż kiedyś. Mimo to czuję się potwornie związany przysięgą małżeńską. Każdy mój grzech mi ciąży.
Teraz czeka mnie rozwód. Powiedziała, że złoży pozew. Nie będę jej robił trudności, bo uzna to za złośliwość z mojej strony, choć to jest ponoć grzech jeżeli małżonek zgadza się na rozwód. Może coś poradzicie? Ja zamierzam powiedzieć tyle, że dla mnie ten rozwód nic nie zmienia, że i tak łączy nas sakrament i moje sumienie to uspakaja.
To chyba tyle. Strasznie się rozpisałem. Może jej kiedyś podeślę link do tego wątku.
[ Dodano: 2010-10-24, 11:21 ]
Jarosław napisał/a:
Szykuje się fajne świadectwo, super, kogoś takiego jak Ty tutaj brakuje, jesteś nielicznym wyjątkiem. Zdecydowana większość osób zdradzających idzie jednak w zaparte. Tak trudno im stanąć w prawdzie, wszystkiemu winna pycha.
Mądre i przygnębiająca słowa. I pewnie w moim przypadku będzie tak samo.
wiara47 [Usunięty]
Wysłany: 2010-10-24, 20:10
Nie wiem co Ci powiedziec...dlugo myslalam ...
Kazdy z nas jest inny, kazdy przypadek rozstania,zdrady jest inny-laczy je jedno ; ogromny bol i poranienie.
Wujt - moze to dobry czas zeby spojrzec w swoje serce - poszukac wspolnoty i wejsc w nia z calym tym bagazem i bolem...
Trzeba dac sie znalesc Jezusowi , pozwolic by wszedl w Twoje zycie , by je przemienil.
Nie chcialabym wyjsc na przemadrzala wiec nie gniewaj sie za to co pisze ale pozwol Jezusowi byc teraz w Twoim zyciu na pierwszym miejscu - niech Jezus zajmnie miejsce Twojej zony.Jesli zdaza Ci sie myslec uporczywie o niej , o konkratnej sytuacji,analizowac
to co powiedziala przed chwila lub zrobila - zrezygnuj z Tego - niech w to miejsce wejdzie Jezus....
To latwe ; ja tak robilam.Kiedy tylko przychodzilo mi do glowy wszystko na co nie mam wplywu, lub mysli o tym jak mnie ktos zranil zaczynalam rozmawiac z Jezusem ;
Prosilam aby poblogoslawil sytuacje , uzdrowil moje serce, prosilam aby blogoslawil ...
Taka sytuacja moze trwac i trwac . a my musimy isc do przodu .
Zobacz wszystko w innym swietle ; nic nie mozesz przyspieszyc ani nic rozwiazac i nikt nie wie jak dlugo to potrwa potrzebny Ci spokoj ale taki Bozy taki ktory daje pokoj w sercu ze
cokolwiek sie dzieje Jezus jest z Toba w kazdej sytuacji.
Wujt wszyscy tu jestesmy z Toba, mysle ze nie tylko ja modle sie w Twojej intencji...
Michaił [Usunięty]
Wysłany: 2010-10-25, 17:34
wiara47, co czułaś do męża gdy go zdradzałaś? wiem że on pewnie nie był w twoich myślach wtedy na początku listy ale na pewno o nim pomyślałaś. nienawiść? pogardę? poczucie że mu się należy? zastanawiam się jak działa zdrada, czy trzeba kogoś znienawidzić żeby zdradzić czy to coś innego?
wiara47 [Usunięty]
Wysłany: 2010-10-25, 19:09
Nie myslalam o mezu , o tym ze to grzech - jak cma lecisz prosto w ogien...
Moze dziwne to jest ale takie byly moje wtedy uczucia a raczej ich brak...
Nienawisc czulam pozniej - wtedy kiedy tlumaczyl mi ze robie zle , ze grzesze i ze jedyne wytlumaczenie kiedy juz slowa nie skutkuja to przylac mi ; moze ochlone.
Ze mu sie nalezy nigdy nie pomyslalam , w okresie kiedy wracalam do niego a jego argumentami na moje zamkniecie byly rekoczyny i kiedy mi nie wierzyl ze aktem woli skonczylam ten romans ( bo uczucia ciagnely mnie w odwrotnym kierunku ) , wtedy naprawde czulam pogarde.
Czulam sie podwojnie zraniona bo podjelam wysilek odejscia od kochanka i wtedy czulam jakby mnie od meza jeszcza spotkala kara.
Teraz ( minely 3 lata ) rozumiem meza ; on czul sie tak bardzo zraniony , sflustrowany ze nie radzil sobie z emocjami.
Lidka10 [Usunięty]
Wysłany: 2010-10-26, 10:26
Wiara47 co dzisiaj czujesz wobec byłego kochanka? Wyrzuty sumienia, ciepło, wdzięczność, miłe wspomnienia? Przeraża mnie kiedy pomyśle, ze nawet jak zona/mąż wróci do współmałżonka to leżąc obok w łóżku wspomina jak to było fajnie... Z jednej strony jakby nie mam prawa (i możliwości zresztą też) kontrolowania co kto o kim myśli, ale jeśli pomyślę ze mąż jest obok i wspomina kochankę to chcę od niego szybko uciekać... dziękuje że odpowiadasz na nasze pytania. Pewno są to rzeczy których nigdy nie dowiemy się od zdradzających nas bliskich...
Tobie życzę wytrwałości.
wiara47 [Usunięty]
Wysłany: 2010-10-26, 15:28
Tak na prawde czuje wstyd - przed sama soba , przed mezem , przed dziecmi , przed znajomymi.
Nie wspominam - kiedy mysle o tym co bylo to chcialby czlowiek cofnac czas , ale tak sie nie da...
Nie jestem z mezem ( niestety ) ale gdyby tak bylo watpie czy lezac obok myslalabym o zdradzie jak o romantycznej przygodzie... wydaje mi sie ze gdy byy tak bylo i gdybym nawet i teraz wspominala ze fajnie bylo to napewno nie bylabym uzdrowiona z tego grzechu , bo to tak jakbym tkwila w nim nadal.
Wiesz mi , ze dominujacym uczuciem jest wstyd i chec naprawienia wszelkich szkod jakie wyrzadzilam mezowi , sobie - wszystkim...
Pozdrawiam i dziekuje ze jestescie..
Moze rzeczywiscie moje doswiadczenie choc troche pomoze...
Jola90 [Usunięty]
Wysłany: 2010-10-26, 15:35
Tak, bardzo pomaga nam zrozumieć ten mechanizm.
Nawróciłaś się i to jest najważniejsze. Chwała Panu.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
"Metoda in vitro jest niezgodna z prawem Bożym i naturą człowieka..."
"Pan naprawdę Zmartwychwstał! Alleluja!
„Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał!” (Łk 24,5-6) "To się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia" (1 P 2,20b) "Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33)
„Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16,15)
To może być także Twoje zmartwychwstanie - zmartwychwstanie Twojego małżeństwa!
Jan Paweł II:
Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje „Westerplatte". Jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie — jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić — dla siebie i dla innych.
Dla tych, którzy kochają - propozycja wzoru odpowiedzi na pozew rozwodowy
W odpowiedzi na pozew wnoszę o oddalenie powództwa w całości i nie rozwiązywanie małżeństwa stron przez rozwód.
UZASADNIENIE
Pomimo trudności jakie nasz związek przechodził i przechodzi uważam, że nadal można go uratować. Małżeństwa nie zawiera się na chwilę i nie zrywa w momencie, gdy dzieje się coś niedobrego. Pragnę nadmienić, iż w przyszłości nie zamierzam się już z nikim innym wiązać. Podjąłem (podjęłam) bowiem decyzję, że będę z żoną (mężem) na zawsze i dołożę wszelkich starań, aby nasze małżeństwo przetrwało. Scalenie związku jest możliwe nawet wtedy, gdy tych dobrych uczuć w nas nie ma. Lecz we mnie takie uczucia nadal są i bardzo kocham swoją żonę (męża), pomimo, iż w chwili obecnej nie łączy nas więź fizyczna. Jednak wyrażam pragnienie ratowania Naszego małżeństwa i gotowy (gotowa) jestem podjąć trud jaki się z tym wiąże. Uważam, że przy odrobinie dobrej woli możemy odbudować dobrą relację miłości.
Dobro mojej żony (męża) jest dla mnie po Bogu najważniejsze. Przed Bogiem to bowiem ślubowałem (ślubowałam).
Moim zdaniem każdy związek ma swoje trudności, a nieporozumienia jakie wydarzyły się między nami nie są powodem, aby przekreślić nasze małżeństwo i rozbijać naszą rodzinę. Myślę, że każdy rozwód negatywnie wpływa nie tylko na współmałżonków, ale także na ich rodziny, dzieci i krzywdzi niepotrzebnie wiele bliskich sobie osób. Oddziaływuje również negatywnie na inne małżeństwa.
Z moją (moim) żoną (mężem) znaliśmy się długo przed zawarciem naszego małżeństwa i uważam, że był to wystarczający czas na wzajemne poznanie się. Po razem przeżytych "X" latach (jako para, narzeczeni i małżonkowie) żona (mąż) jest dla mnie zbyt ważną osobą, aby przekreślić większość wspólnie spędzonych lat. Według mnie w naszym związku nie wygasły więzi emocjonalne i duchowe. Podkreślam, iż nadal kocham żonę (męża) i pomimo, że oddaliliśmy się od siebie, chcę uratować nasze małżeństwo. Osobiście wyrażam wolę i chęć naprawy naszych małżeńskich relacji, gdyż mam przekonanie, że każdy związek małżeński dotknięty poważnym kryzysem jest do uratowania.
Orzeczenie rozwodu spowodowałoby, że ucierpiałoby dobro wspólnych małoletnich dzieci stron oraz byłoby sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Dzieci potrzebują stabilnego emocjonalnego kontaktu z obojgiem rodziców oraz podejmowania przez obie strony wszelkich starań, by zaspokoić potrzeby rodziny. Rozwód grozi osłabieniem lub zerwaniem więzi emocjonalnej dzieci z rodzicem zamieszkującym poza rodziną. Rozwód stron wpłynie także niekorzystnie na ich rozwój intelektualny, społeczny, psychiczny i duchowy, obniży ich status materialny i będzie usankcjonowaniem niepoważnego traktowania instytucji rodziny.
Wysoki Sądzie, proszę o danie nam szansy na uratowanie naszego małżeństwa. Uważam, ze każda rodzina, w tym i nasza, na to zasługuje. Nie zmienię zdania w tej ważnej sprawie, bo wtedy będę niewiarygodny w każdej innej. Brak wyrażenia mojej zgody na rozwód nie wskazuje na to, iż kierują mną złe emocje tj. złość czy złośliwość. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie zmuszę żony (męża) do miłości. Rozumiem, że moja odmowa komplikuje sytuację, ale tak czuję, takie są moje przekonania religijne i to dyktuje mi serce.
Bardzo kocham moją (mojego) żonę (męża) i w związku z powyższym wnoszę jak na wstępie.
List Episkopatu Polski na święto św. Rodziny
Warto jeszcze raz podkreślić, że u podstaw każdej rodziny stoi małżeństwo. Chrześcijańskie patrzenie na małżeństwo w pełni uwzględnia wyjątkową naturę tej wspólnoty osób. Małżeństwo to związek mężczyzny i niewiasty, zawierany na całe ich życie, i z tej racji pełniący także określone zadania społeczne. Chrystus podkreślił, że mężczyzna opuszcza nawet ojca i matkę, aby złączyć się ze swoją żoną i być z nią przez całe życie jako jedno ciało (por. Mt 19,6). To samo dotyczy niewiasty. Naszym zadaniem jest nieustanne przypominanie, iż tylko tak rozumianą wspólnotę mężczyzny i niewiasty wolno nazywać małżeństwem. Żaden inny związek osób nie może być nawet przyrównywany do małżeństwa. Chrześcijanie decyzję o zawarciu małżeństwa wypowiadają wobec Boga i wobec Kościoła. Tak zawierany związek Chrystus czyni sakramentem, czyli tajemnicą uświęcenia małżonków, znakiem swojej obecności we wszystkich ich sprawach, a jednocześnie źródłem specjalnej łaski dla nich. Głębia duchowości chrześcijańskich małżonków powstaje właśnie we współpracy z łaską sakramentu małżeństwa. więcej >>
Wszechświat na miarę człowieka
Wszechświat jest ogromny. Żeby sobie uzmysłowić rozmiary wszechświata, załóżmy, że odległość Ziemia - Słońce to jeden milimetr. Wtedy najbliższa gwiazda znajduje się mniej więcej w odległości 300 metrów od Słońca. Do Słońca mamy jeden milimetr, a do najbliższej gwiazdy około 300 metrów. Słońce razem z całym otoczeniem gwiezdnym tworzy ogromny system zwany Droga Mleczną (galaktykę w kształcie ogromnego dysku). W naszej umownej skali ten ogromny dysk ma średnicę około 6 tysięcy kilometrów, czyli mniej więcej tak, jak stąd do Stanów Zjednoczonych. Światło zużywa na przebycie od jednego końca tego dysku do drugiego - około 100 tysięcy lat. W tym dysku mieści się około 100 miliardów gwiazd. To jest ogromny dysk! Jeszcze mniej więcej sto lat temu uważano, że to jest cały wszechświat. Okazało się, że tak wcale nie jest. Wszechświat jest znacznie, znacznie większy! Jeżeli te 6 tysięcy kilometrów znowu przeskalujemy, tym razem do jednego centymetra, to cały wszechświat, który potrafimy zaobserwować (w tej skali) jest kulą o średnicy 3 kilometrów. I w tym właśnie obszarze, jest około 100 miliardów galaktyk (czyli takich dużych systemów gwiezdnych, oczywiście różnych kształtów, różnych wielkości). To właśnie jest cały wszechświat, który potrafimy badać metodami fizycznymi, wykorzystując techniki astronomiczne. (Wszechświat na miarę człowieka >>>)
Musicie zawsze powstawać!
Możecie rozerwać swoje fotografie i zniszczyć prezenty. Możecie podeptać swoje szczęśliwe wspomnienia i próbować dzielić to, co było dla dwojga. Możecie przeklinać Kościół i Boga.
Ale Jego potęga nie może nic uczynić przeciw waszej wolności. Bo jeżeli dobrowolnie prosiliście Go, by zobowiązał się z wami... On nie może was "rozwieść".
To zbyt trudne? A kto powiedział, że łatwo być
człowiekiem wolnym i odpowiedzialnym. Miłość się staje Jest miłością w marszu, chlebem codziennym.
Nie jest umeblowana mieszkaniem, ale domem do zbudowania i utrzymania, a często do remontu. Nie jest triumfalnym "TAK", ale jest mnóstwem "tak", które wypełniają życie, pośród mnóstwa "nie".
Człowiek jest słaby, ma prawo zbłądzić! Ale musi zawsze powstawać i zawsze iść. I nie wolno mu odebrać życia, które ofiarował drugiemu; ono stało się nim.
Klasycznym tekstem biblijnym ukazującym w świetle wiary wartość i sens środków ubogich jest scena walki z Amalekitami. W czasie przejścia przez pustynię, w drodze do Ziemi Obiecanej, dochodzi do walki pomiędzy Izraelitami a kontrolującymi szlaki pustyni Amalekitami (zob. Wj 17, 8-13). Mojżesz to Boży człowiek, który wie, w jaki sposób może zapewnić swoim wojskom zwycięstwo. Gdyby był strategiem myślącym jedynie po ludzku, stanąłby sam na czele walczących, tak jak to zwykle bywa w strategii. Przecież swoją postawą na pewno by ich pociągał, tak byli wpatrzeni w niego. On zaś zrobił coś, co z punktu widzenia strategii wojskowej było absurdalne - wycofał się, zostawił wojsko pod wodzą swego zastępcy Jozuego, a sam odszedł na wzgórze, by tam się modlić. Wiedział on, człowiek Boży, człowiek modlitwy, kto decyduje o losach świata i o losach jego narodu. Stąd te wyciągnięte na szczycie wzgórza w geście wiary ramiona Mojżesza. Między nim a doliną, gdzie toczy się walka, jest ścisła łączność. Kiedy ręce mu mdleją, to jego wojsko cofa się. On wie, co to znaczy - Bóg chce, aby on wciąż wysilał się, by stale wyciągał ręce do Pana. Gdy ręce zupełnie drętwiały, towarzyszący Mojżeszowi Aaron i Chur podtrzymywali je. Przez cały więc dzień ten gest wyciągniętych do Pana rąk towarzyszył walce Izraelitów, a kiedy przyszedł wieczór, zwycięstwo było po ich stronie. To jednak nie Jozue zwyciężył, nie jego wojsko walczące na dole odniosło zwycięstwo - to tam, na wzgórzu, zwyciężył Mojżesz, zwyciężyła jego wiara.
Gdyby ta scena miała powtórzyć się w naszych czasach, wówczas uwaga dziennikarzy, kamery telewizyjne, światła reflektorów skierowane byłyby tam, gdzie Jozue walczy. Wydawałoby się nam, że to tam się wszystko decyduje. Kto z nas próbowałby patrzeć na samotnego, modlącego się gdzieś człowieka? A to ten samotny człowiek zwycięża, ponieważ Bóg zwycięża przez jego wiarę.
Wyciągnięte do góry ręce Mojżesza są symbolem, one mówią, że to Bóg rozstrzyga o wszystkim. - Ty tam jesteś, który rządzisz, od Ciebie wszystko zależy. Ludzkiej szansy może być śmiesznie mało, ale dla Ciebie, Boże, nie ma rzeczy niemożliwych. Gest wyciągniętych dłoni, tych mdlejących rąk, to gest wiary, to ubogi środek wyrażający szaleństwo wiary w nieskończoną moc i nieskończoną miłość Pana.
„Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że ciebie nie opuszczę aż do śmierci" - to tekst przysięgi małżeńskiej wypowiadany bez żadnych warunków uzupełniających. Początek drogi. Niezapisana karta z podpisem: „aż do śmierci". A co, gdy pojawią się trudności, kryzys, zdrada?...
„Wtedy przystąpili do Niego faryzeusze, chcąc Go wystawić na próbę, zadali Mu pyta-nie: «Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?» On im odpowiedział: «czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich mężczyzną i kobietą? Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i będą oboje jednym ciałem. A tak nie są już dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela»"(Mt 19, 3-5). Dwanaście lat temu nasilający się kryzys, którego skutkiem byt nowy związek mojego męża, separacja i rozwód, doprowadził do rozpadu moje małżeństwo. Porozumienie zostało zerwane. Zepchnięta na dalszy plan, wyeliminowana z życia, nigdy w swoim sercu nie przestałam być żoną mojego męża. Sytuacje, wobec których stawałam, zda-wały się przerastać moją wytrzymałość, odbierały nadzieję, niszczyły wszystko we mnie i wokół mnie. Widziałam, że w tych trudnych chwilach Bóg stawał przy mnie i mówił: „wystarczy ci mojej łaski", „Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata". Był Tym, który uczył mnie, jak nieść krzyż zerwanej jedności, rozbitej rodziny, zdrady, zaparcia, odrzucenia, szyderstwa, cynizmu, własnej słabości, popełnionych grzechów i błędów. Podnosił, nawracał, przebaczał, uczyt przebaczać. Kochał. Akceptował. Prowadził. Nadawał swój sens wydarzeniom, które po ludzku zdawały się nie mieć sensu. Byt wierny przymierzu, które zawarł z nami przed laty przez sakrament małżeństwa. Teraz wiem, że małżeństwo chrześcijańskie jest czym innym niż małżeństwo naturalne. Jest wielką łaską, jest historią świętą, w którą angażuje się Pan Bóg. Jest wydarzeniem, które sprawia, „że mąż i żona połączeni przez sakrament to nie przypadkowe osoby, które się dobrały lub nie, lecz te, którym Bóg powiedział «tak», by się stały jednym ciałem, w drodze do zbawienia".
Ja tę nadzwyczajność małżeństwa sakramentalnego zaczęłam widzieć niestety późno, bo w momencie, gdy wszystko zaczęto się rozpadać. W naszym małżeństwie byliśmy najpierw my: mój mąż, dzieci, ja i wszystko inne. Potem Pan Bóg, taki na zasadzie pomóż, daj, zrób. Nie Ten, ku któremu zmierza wszystko. Nie Bóg, lecz bożek, który zapewnia pomyślność planom, spełnia oczekiwania, daje zdrowie, zabiera trudności... Bankructwo moich wyobrażeń o małżeństwie i rodzinie stało się dla mnie źródłem łaski, poprzez którą Bóg otwierał mi oczy. Pokazywał tę miłość, z którą On przyszedł na świat. Stawał przy mnie wyszydzony, opluty, odepchnięty, fałszywie osądzony, opuszczony, na drodze, której jedyną perspektywą była haniebna śmierć, I mówił: to jest droga łaski, przez którą przychodzi zbawienie i nowe życie, czy chcesz tak kochać? Swoją łaską Pan Bóg nigdy nie pozwolił mi zrezygnować z modlitwy za mojego męża i o jedność mojej rodziny, budowania w sobie postawy przebaczenia, pojednania i porozumienia, nigdy nie dał wyrazić zgody na rozwód i rozmyślne występowanie przeciwko mężowi. Zalegalizowanie nowego związku mojego męża postrzegam jako zalegalizowanie cudzołóstwa („A powiadam wam: Kto oddala swoją żonę (...) a bierze inną popełnia cudzołóstwo, I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo" (Mt,19.9)). I jako zaproszenie do gorliwszej modlitwy i głębszego zawierzenia. Nasza historia jest ciągle otwarta, ale wiem, że Pan Bóg nie powiedział w niej ostatniego Słowa. Jakie ono będzie i kiedy je wypowie, nie wiem, ale wierzę, że zostanie wypowiedziane dla mnie, mojego męża, naszych dzieci i wszystkich, których nasza historia dotknęła. Będzie ono Dobrą Nowiną dla każdego nas. Bo małżeństwo sakramentalne jest historią świętą, przymierzem, któremu Pan Bóg pozostaje wierny do końca.