Gloria in excelsis Deo!

Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  KanałyKanały  BłogosławieństwaBłogosławieństwa  RekolekcjeRekolekcje  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  12 kroków12 kroków  StowarzyszenieStowarzyszenie  NewsNews
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  NagraniaNagrania  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
 Ogłoszenie 

12 kroków do wolności Uczta - Za Stołem Słowa - ks. Michał Muszyński | Słowo Boże na dziś | Ciężki krzyż | Róże różańcowe
"Ja ... biorę Ciebie ... za żonę/męża i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci."
Ogniska Wiernej Miłości Małżeńskiej SYCHAR:
Warszawa | Poznań | Żory | Zielona Góra | Bonn | Opole | Gorzów Wlkp | Kraków | Trójmiasto | Rzeszów | Chicago | Szczecin | Bydgoszcz | Lublin | Wrocław

ZAPRASZAMY do zgłaszania modlitewnych intencji za małżonków Siostrom Matki Bożej Miłosierdzia
Rekolekcje - Łagiewniki 2010: Uzdrowić zranione życie | Zamienić ranę w perłę | Zobacz kim jesteś - cz. 1 | cz. 2 | O przebaczeniu
Błogosławieństwo Księdza Biskupa Andrzeja Czai - ordynariusza diecezji opolskiej dla naszej Wspólnoty >>

Błogosławieństwa Bożego, aby narodzony tej świętej nocy Zbawiciel świata, obecny w naszym życiu, zawsze napełniał nas radością i nadzieją, a Jego światłość zwyciężała w nas to, co od Boga oddala - życzy administrator

Poprzedni temat «» Następny temat
Zdrada... zdrada.... zdrada...
Autor Wiadomość
Lidka10
[Usunięty]

Wysłany: 2010-06-12, 00:33   Zdrada... zdrada.... zdrada...

Witajcie! Tyle razy już zaczynałam do was wszystkich pisać... ale dziś napisze. Wiem,ze posłuchacie, pomożecie... Bo kto jak nie Wy? To forum ratowało mnie już nie raz.
Chyba pokrótce nakreślę sytuacje bo bez tego się nie obejdzie.
we wrześniu maż w płaczu wyznał mi że mnie zdradzał przez pól roku (dokładnie nie potrafi powiedzieć jak długo dokładnie). standardowo - koleżanka z pracy...
tyle ile przeżyłam bólu wiedza tylko Ci co byli w podobnej sytuacji. Nie umiem tego opisać. Zakleszczenie się. jedyny plus taki że z rozmiaru 42 wchodzę w 36... Z powodu zdrady ludzie popełniają samobójstwa i choć nie wchodzi to w grę u mnie to jednak to rozumiem. ten ogrom bólu... Tak sobie myślę że śmierć mniej boli.
Chciał odejść bo jak wynikało z tego co mówił (a jest bardzo zamknięty i trzeba nadludzkiej cierpliwości by coś wydobyć z tego człowieka) bo był ze mną nieszczęśliwy. jesteśmy razem 10 lat, a 5 lat po ślubie (we wrześniu było 4). Nic nie wiedziałam. Byłam bardzo szczęśliwa i nie zauważyłam że on nie podziela tego. Nigdy ani słowa skargi...
Było strasznie ciężko, ale chciał podjąć terapie wiec razem chodziliśmy na terapie - która nota bene uratowała mnie bym nie rozsypała się na kawałeczki... szło dobrze (wg mnie)...
W styczniu pojechał na szkolenie i wrócił zadumany (zresztą albo nie odbierał ode mnie tel albo szybko kończył rozmowę) - i potem trudna rozmowa z jego płaczem ze chyba mnie nie kocha. Kolejny raz umarłam. terapia par mnie poskładała. W marcu okazało się że koleżankę odwiózł do domu - ja pojechałam busem więc wykorzystał sytuację... domyśliłam się (w końcu intuicja zadziałała po latach ślepoty) i zresztą się przyznał. Ja powiedziałam ze dla mnie to koniec i skoro chciał rozwodu to proszę bardzo. Znowu płakał, długa rozmowa, pytanie co ma robić żeby ratować nasze małżeństwo...? Postawiłam sprawę na ostrzu noża i odzyskałam własną godność. Do tej pory wychodziło ze go błagam by został, ze bez niego sobie nie poradzę...
I wszystko szło dobrze. Zaczęłam odczuwać coś na kształt harmonii - oczywiście dalej wylewałam łzy i było mi czasami bardzo ciężko, ale widziałam ze moja inwestycja ma sens. Ze mamy szanse by było lepiej niż przed tym wszystkim.
No i proszę. Myliłam się. Naiwna jestem.
Ponieważ samochód przejęłam ja (sam mi oddal) to pod koniec maja (wykorzystując pogrzeb kolegi z pracy) pospacerował z koleżanka po parku a potem wsiedli w MPK i pojechali do niej. nie wiem co tam się działo, bo o to nie pytałam. Wcześniej nie było stosunków seksualnych bo ona nie chciała (za co zresztą darze ja w jakiś tam sposób szacunkiem) - jeśli to oczywiście prawda bo dziś już w nic nie wierzę.
Wrócił od niej załamany. chyba dopiero potem pomyślał co zrobił. Kazałam mu się wynosić, ale się przeraziłam jego krzykiem że nie chce rozwodu i nienawidzi Boga bo dal mu taka głowę z która nie umie sobie poradzić.
Jedyne co przyszło mi do głowy to propozycja wspólnej modlitwy codziennie. Wyniosłam się z sypialni, a on śpi na podłodze bo mówi ze to nasze wspólne łózko i nie chce tam sam spać. jest mi bardzo ciężko. Bo podświadomie spodziewam się kolejnego razu, bo terapia w sumie nic nie dała, bo zaczynam czuć zobojętnienie i taka ogromna złość, nienawiść. dałabym się pokroić wcześniej za niego, a on mi to robi. zrozumiałam wcześniejsze zachowanie i wzięłam cześć odpowiedzialności na siebie, ale to?...Widząc jak cierpię znowu to robi?
prosiłam o zmianę pracy ale mówi ze to byłoby tchórzostwo, a może tak mówi żebym mu dała spokój i nie męczyła? co powinnam zrobić? czy mam prawo żądać zmiany pracy? kosztuje mnie to tyle niepokoju. Zawiodłam tez siebie bo powiedziałam ze jeszcze jeden nr i się żegnamy, a tymczasem tkwimy tu razem. czuję się źle, obco i nie wiem w którą stronę iść. On też bardzo cierpi, jest bardzo wrażliwy i nie umie mówić nie. Jak małe dziecko.
Kościół każe trwać. Ale jak długo? Az wykończę się psychicznie? Okazuje się ze nie znam człowieka z którym żyję, ani on nie zna siebie. I sam się boi tego że jeszcze to powtórzy. paranoja.
Może nie pasujemy do siebie, a to co robi to jego bierny sprzeciw? A może robi tak podświadomie bo sam ma problem z podejmowaniem decyzji i tak mnie umęczy że sama podejmę ostateczną?
Nie tak miało być...
 
     
róża
[Usunięty]

Wysłany: 2010-06-12, 11:43   

Cytat:
Kazałam mu się wynosić, ale się przeraziłam jego krzykiem że nie chce rozwodu i nienawidzi Boga bo dal mu taka głowę z która nie umie sobie poradzić.

Lidka, to jest rozpaczliwe wołanie o pomoc, również do Ciebie "żono, nie radzę sobie z własną pożądliwością!"
I nic tu nie pomoże odwracanie się od męża, karanie... Pomogłaś troszkę sobie, a teraz trzeba szukać tej pomocy dla niego... Twoja (Wasza) miłość jest poddawana prawdziwemu sprawdzianowi - kochasz naprawdę męża, czy tylko siebie... Rozumiem Cię doskonale, co czujesz, jak boli, ale (jeśli chcesz być nadal z mężem, a chyba chcesz) spróbuj wznieść się ponad własną krzywdę (to jest możliwe, a pomoże również Tobie - zapewniam Cię), bo obok Ciebie człowiek też nieszczęśliwy, cierpiący - pewnie, że inaczej...
To nie jest nienawiść do Boga, ale do siebie samego, że nie panuję nad sobą, nad własnym popędem... I rzeczywiście potrzeba tu Boga, oparcia życia na Nim, a w ślad za tym, powoli przyjdzie inne - lepsze, mądrzejsze spojrzenie na siebie samego, na drugiego człowieka obok, w tym na kobietę... Nie da się przeprowadzić takich głębokich zmian w sobie tylko z pomocą psychoterapeuty, potrzeba czegoś więcej, Kogoś Większego do pomocy - Boga...
Lidka, odpowiedzcie sobie na pytanie - na czym budowaliście swoją miłość dotychczas... Cokolwiek by to nie było, okazuje się, że to za mało, że to zbyt słaby fundament - przecież runął...
Czas na miłość dojrzałą, czyli rozumiejącą również krzwdziciela, a to miłość trudna i wymagająca... Proponuję spróbować...
Mąż uśwaidomił sobie swój problem, przyznał się do niego, a to połowa sukcesu... Druga połowa zależy już w dużej mierze od Ciebie - co postanowisz z tym zrobić, jak pokierujesz mężem.
Miłość to także odpowiedzialność... Życzę Ci dużo roztropności w podejmowaniu decyzji.
Każde małżeństwo sakramentalne jest do uratowania, byle była dobra wola z obydwu stron...
 
     
Lidka10
[Usunięty]

Wysłany: 2010-06-13, 15:48   

Dziękuje Ci Różo za odpowiedz.
Szybko postawiłaś diagnozę. Ja nad tym myślę już 9 miesięcy i nie wymyśliłam skąd to się wszystko wzięło. Zwykle przyczyn jest duzo.
Po czym wnioskujesz ze to problemy z pożądliwością? Jego związek z tamta panią ma niestety charakter emocjonalny. To wydaje mi się gorsze.
Wiem ze Bóg tylko może pomóc. Ale tak mi się wydaje ze to trochę tak jak w tym kawale, kiedy ktoś się modlił o wygranie w totolotka. Modlił i modlił i nic. W końcu Bóg nie wytrzymał i mówi "Synu daj mi szanse! Puść los!"
Więc nie tylko modlitwa ale i czyn. Masz racje dużo zależy ode mnie. Tyle że ja po prostu nie wiem jak się zachowywać. rzeczywiście był czas użalania się nad sobą i własnym bólem, ale w marcu przestałam i bardzo chciałam mężowi pomóc. Nie udało mi się skoro poszedł w swoją stronę... Skoro dostałam kolejny strzał to znowu zapadłam się we własny ból.
Masz rację Różo, ze muszę się ponad własny ból wznieść. Jestem do tego zdolna mimo wszystko, ale jak to okazywać? najgorsze co mogłabym zrobić to mu okazać litość i współczucie. On tego nie potrzebuje.
Doskonale sobie zdaję sprawę ze mąż cierpi. Czy kocham siebie czy jego? Nie wiem. Trudne pytanie.
A może on jest naprawdę ze mną nieszczęśliwy (choć nieszczęśliwy jest przede wszystkim ze sobą) i nie powinnam go trzymać? I staram się nie trzymać. Nie odchodzi. A mógłby.
Eh to wszystko jest takie skomplikowane jak tylko psychika ludzka może być.
Nie wiem czy tamta pani jest przyczyną czy efektem tego kryzysu. Czy zmiana pracy pomoże mojemu mężowi (mi napewno) czy nie bardzo. Jak sadzicie?
 
     
kinga2
[Usunięty]

Wysłany: 2010-06-15, 16:30   

Lidka10 napisał/a:
Nie wiem czy tamta pani jest przyczyną czy efektem tego kryzysu.

Witaj,
to zawsze wynik kryzysu, nigdy przyczyna. Przyczyną są zranienia w sferze emocjonalnej, być może nawet dzieciństwa. Aby to rozebrać potrzeba miłości, spokoju i cierpliwości.
Skoro sama masz problem z ustaleniem początku i przyczyn to proponuję rozmowę w poradni rodzinnej-w diecezji znajdziesz adresy, ale też spokojną rozmowę z mężem. Może nawet z teściami. Gdzieś jest punkt zapalny i trzeba go znaleźć. Kiedy to zrobisz oboje będziecie mogli przejść efektywną terapię małżeńską. Bez tego się nie obędzie.

Lidka10,
twoje podejrzenia kierują się w stronę zdrady i emocjonalnej i cielesnej i w jakimś stopniu masz rację, ale wyczuwam w tym co piszesz jeszcze jakąś inną obawę. Trudno być detektywem we własnym domu, ale poszukaj :zdrowie, praca, rodzina. Czuję ,że Twój problem nie jest taki oczywisty.

Lidka10 napisał/a:
zaczynam czuć zobojętnienie i taka ogromna złość, nienawiść.


Nie poddawaj się tym uczuciom. Walcz z nimi, bo nie pozwolą Ci na trzeźwe patrzenie. Nie pozwolą także na leczenie.
Złóż swoje życie w ręce Maryi i poproś o pomoc. Pokaże Ci o co sie modlić i gdzie szukać przyczyn. Ja ufam Jej całkowicie i z doświadczenia wiem ,że prowadzi najlepszą drogą do Jezusa, a On uzdrawia, daje ratunek i Zbawia.
 
     
Lidka10
[Usunięty]

Wysłany: 2010-06-15, 18:27   

Dziękuje Kingo.
To prawda ze najtrudniej we własnym domu być detektywem. Obawa powtórnego zranienia jest straszna. Choć po każdej kolejnej porażce podnoszę się szybciej, tyle ze obojętnieje. Może taki mechanizm obronny?! Nie wiem jaka wyczuwasz jeszcze inna obawę. Będę o tym myśleć.
Po tych 9 miesiącach patrze zupełnie inaczej na świat i męża tez wiec może kiedyś stwierdzę ze dobrze się stało... choć nie musiało w taki sposób.
Tak ciężko żyć z podejrzliwością z którą muszę walczyć, tak łatwo wpadać w dołki kiedy człowiek zdaje sobie sprawę ze jest sam i tylko sobie może zaufać.
Dopóki mąż nie zacznie mówić co w nim siedzi nie ruszymy nigdzie. Bo racjonalnie dokonał wyboru że chce być ze mną ale w głowie chyba nie do końca skoro takie numery wycina.

Gdyby nie Maryja...Ona ciągle mnie ratuje.

[ Dodano: 2010-06-17, 16:01 ]
Sycharowicze jak radzicie sobie po zdradzie? Już nie rozpaczam, ale jest mi po prostu bardzo bardzo smutno...
Mąż niby chce ratować małżeństwo a dalej siedzi w pracy do 18tej, 19tej (od 8:30). Im później wraca tym bardziej jest mi źle. Jutro ma służbową imprezę i powiedział, że chce iść choć na chwilę, a mnie już boli żołądek. Czy to już zawsze tak będzie? Czy taka podejrzliwość i niepokój zostanie do końca życia?
Czy mam znowu dać całkowite zaufanie i przyjąć że nie zrobi nic złego?
Podejrzliwość niszczy mnie ale kolejny raz zawiedzione zaufanie zabije.
jak Wy to robicie?
 
     
Ife
[Usunięty]

Wysłany: 2010-06-17, 20:46   

Kochana uszykuj się i idz z mężem na imprezę, przecież jesteś jego żoną i powinniście iśc razem i bawić się dobrze.Nawet jeśli będzie ciężko to uśmiechaj się i postaraj się być miła i dobrze się bawić.
 
     
Mirakulum
[Usunięty]

Wysłany: 2010-06-17, 20:56   

Ja oddaje moja nieufność do męża - Jezusowi - i on zabiera te lęki i strachy , przemienia :mrgreen:

a na imprezę to sie odpicuj i idź , z podniesioną głowa .

:mrgreen: Pamiętam w modlitwie
 
     
róża
[Usunięty]

Wysłany: 2010-06-17, 22:06   

Cytat:
Im później wraca tym bardziej jest mi źle. Jutro ma służbową imprezę i powiedział, że chce iść choć na chwilę, a mnie już boli żołądek. Czy to już zawsze tak będzie? Czy taka podejrzliwość i niepokój zostanie do końca życia?
Czy mam znowu dać całkowite zaufanie i przyjąć że nie zrobi nic złego?


Tak całkowicie zaufać po zdradzie? Chyba nie na 100%... U mnie minął prawie rok, ale pełnego zaufania nie mam, rozsądek podpowiada, że trzeba być ostrożnym, czujnym... Skoro zdarzyło się raz, może zdarzyć się drugi i trzeci... Jakaś niewidzialna bariera została już naruszona, słabość ujawniona, więc ta czujność (roztropność) jest w takiej sytuacji pożądana... Byle nie do przesady, żeby nie uczynić ze swojego życia koszmaru.
Pocieszające, że ten niepokój - powoli, w miarę coraz większego przekładania się mężowych słów na czyny - maleje, zaufanie rośnie, ale do poziomu, na którym było - niestety, nie dojdzie nigdy (i chyba nawet nie powinno)... To są te skutki nie do zlikwidowania, bo można przebaczyć, ale zaufać do końca - już nie.
Zmiana pracy - może mąż powinien jednak o tym pomyśleć, przede wszystkim dla Twojego dobra - łatwiej byś uporała się z problemem, byłabyś spokojniesza o niego, zaufanie pewnie szybciej by rosło - przynajmniej do poziomu, na którym można razem funkcjonować bez zadręczania siebie i męża. To jakby niepijący alkoholik zastawił stół ulubionym piwkiem i przełykając ślinkę twierdził, że na pewno nie napije się... No może i intencje ma dobre, ale czy wygra z pokusą? Wątpliwe... Zresztą, po co ma tak walczyć z samym sobą, po co? I tak z dnia na dzień..
Zdrada boli i to bardzo (kto ją przeżył ten rozmumie), ale naprawdę "czas leczy rany" - my żyjemy teraz wręcz lepiej niż kiedyś. Myślę, że tak już pozostanie :-)

Mam nadzieję, że tym razem diagnozy nie było, Lidko.

Sezon truskawkowy - zadbaj o siebie, bo ta ilość straconych kilogramów to trochę niepokojące... Witaminki, witaminki - Lidziu ;-)

[ Dodano: 2010-06-17, 23:11 ]
Nie potrafiłabym zaakceptować sytuacji, w której to mąż pracuje z kobietą, z którą dopuścił się (nawet jednorazowo) cudzołóstwa (przecież to tylko praca, można ją zmienić, to nie żona ), a co dopiero - z byłą kochanką... Jeśli ktoś to potrafi - chyba zaufał od nowa na 100%... :roll:
 
     
Lidka10
[Usunięty]

Wysłany: 2010-06-18, 13:19   

Jesteście kochane ! naprawdę. To takie cudne uczucie że tam ktoś kto mnie nie zna myśli o mnie choć przez chwile...
Na imprezę iść nie mogę bo to służbowa i zaproszeni sa tylko pracownicy wiec odpada. W innym wypadku bym pewno poszła. ja nie zrobiłam nic złego i mogę kobiecie w oczy spojrzeć.
Cholerny kłopot z tą jego robotą. Zaparł się ze powinno sie go sprawdzić na placu boju... Nie spał z babą (chyba) ale emocjonalnie się związał. Ale dla mnie to tez kochanka. On teraz zajmuje się jakby szukaniem samego siebie. przez nasze wspólne lata ustępował mi, bo myślał ze jak ja będę zadowolona to on tez i wszystko będzie super. Musiałam podejmować decyzje (często nie podobało mi sie to), a teraz kiedy on chce wszystko zmienić to pewno nie chce mi ulec. takie błędne koło.
Mogę mu postawić ultimatum: rezygnujesz z pracy albo odchodzę. Ale czy tak można? W kropce jestem wiecie!? jak się mu czegoś "zabroni" to on robi odwrotnie. Zastanawiam się czy jak przestane o tym mówić czy sam się ruszy. Ale póki co to dosyć dobra praca w której tkwi od 12 lat(zresztą to jego pierwsza praca) wiec to nie takie hop siup. Ale jak pomyśle ze siedzą w jednym pokoju 8-10 godzin to mnie po ludzku szlag trafia... Tyle ze w innych pracach tez są kobiety...
Eh dziewczyny ale nas urządzili ci faceci. .. ha pewno zaraz tu się odezwie jakiś mężczyzna... :-)
 
     
weronica
[Usunięty]

Wysłany: 2010-06-19, 14:04   

Oj Lidko, mialam i nadal mam podobne dylematy. Roznica jest tylko taka , ze to juz druga zdrada w przeciagu 10 lat malzenstwa. Smutne to i tak jak i Ty wkrada sie u mnie powoli obojetnosc. Najgorsze jest to, ze stracilam calkowiecie szacunek do meza. Nie mowie o zaufaniu, bo jego juz od dawna nie ma. Tez swiat mi sie zawalil. Szczegolnie za pierwszym razem, kiedy bylam jeszcze mlodsza, bardziej naiwna i bylam meza pewna i nigdy bym nie uwierzyla w to co zrobil. Tez razem pracowal z pania x. Ale tamtym razem walczylam jak lwica i poniewaz to byl nasz wlasny interes , kazalam jej sie wynosic. Ale to dopiero po dluzszym czasie, bo przez wiele miesiecy godzialam sie na decyzje meza, ze to jego wina i pani jest niewinna, wiec nie mozemy jej skrzywdzic i zwolnic. Ale z mojego doswiadczenia facet musi sie od kochanki calkowicie odciac, bo w innym przypadku beda ciagle wspomnienia, emocje....to nie sluzy. Ale trudno tak od zaraz zmienic prace. To dzisiaj nie jest takie proste. Rozumiem doglebnie Twoj bol Lidko. ALe powiem szczerze,ze to ze sie wyniosla nie pomoglo tak do konca, bo maz postaral sie i znalazl jej nowa prace , a potem i tak ja odwiedzal. Ale nie widzieli sie juz codziennie. To wszystko szybciej umarlo troche smiercia naturalna i tez dlatego ze pani zarzadala rozwodu a maz nie dawal jej takiego zapewnienia. jestem pewna ze gdyby pracowali ze soba codziennie, problem by trwal o wiele, wiele dluzej, a moze nawet skonczyloby sie rozpadem naszego malzenstwa.
Ale to bylo juz 6 lat temu... Teraz kolejny raz jestem zraniona. To takie straszne, ze ludzie nie wyciagaja wnioskow ze swoich wczesniejszych bledow......
Maz poddal sie terapii za moja namowa. I podobno jego problemy wedlug psychoterapeuty maja swoje zrodlo w dziecinstwie i w kontaktach z rodzicami. On nie umie cieszyc sie codziennoscia, nie umie byc tak po prostu szczesliwy z rodzina( mamy dwoje cudownych dzieci) on potrzebuje dreszczyka emocji, ktore zapewnialy mu romanse. Oczywiscie twierdzi, ze kocha rodzine, to jego oaza, bez rodziny by zginal. Fajnie miec taka oaze, do ktorej sie wraca, a poza nia prowadzic zycie pelne dreszczykow emocji. On mi powiedzial, ze jego trudno zaspokoic pod kazdym wzgledem. Moze jeden zwiazek z jedna kobieta to dla niego za malo... Nie chce odejsc. Czuje sie wykorzystywana. Zaspokajam jego potrzebe przez tworzenie cieplego gniazdka rodzinnego, w ktorym jest mu bardzo dobrze, staram sie byc dobra zona i mama, ale nie dostaje nic w zamian. Dostaje kolejne klamstwa. Maz nie ma juz kontaktu z pania, bo to ona go rzucila. Juz sie nim znudzila. Pobawila sie troche samotna pani w towarzystwie mezczyzny ale poczula , ze kochanek wymaga od niej lojalnosci i zobowiazania a to juz nie bylo fajne dla niej i sie ulotnila....( romans trwal rok) a kiedy on probowal do niej dzwonic do pracy, do domu, wysylal emaile tysiac razy dziennie i kwiaty, ona zglosila to na policje , ze moj maz ja neka. Wiec policja troche meza przestraszyla i dal spokoj. Nawet juz chyba sie odkochal po 6 miesiacach przemyslen.Cala historia jest jak z filmu. Uwierzycie?Tylko to nie film tylko moje smutne zycie. Pozostalam ja kochajaca zona i fajne ciepelko rodzinne. Z braku laku.... Znacie to przyslowie. I znowu zona przyjela. Ale ja nie widze, zeby maz o mnie walczyl, zeby staral sie naprawic wyrzadzone zlo.Czytam czesto, ze mezowie placza, blagaja o wybaczenie, zapewniaja ze wiecej to sie nie powtorzy.... Mysle ,ze taka postawa by mi pomogla. Ale moj maz ma poczucie "dumy" on nie znizy sie do takiego poziomu.
Odsunal sie od Boga. Zaczal wierzyc w horoskopy, gwiazdy i to ich pyta o przyszlosc , powodzenie w milosci i bisnesie. To mnie doprowadza do ekstremalnej zlosci. Prosze go i tlumacze, ze to zrodlo zla, ze to zatruwa nasze malzenstwo. Ale bezskutecznie. Poza tym nakrywam go ,jak siedzi w serwisach randkowych. I o czym to swiadczy???? Pewnie szuka nowych przygod. Wiem ,ze pozostala tylko modlitwa. tylko na ile mi wystarczy jeszcze woli zeby trwac i zeby sie o to modlic. Jestem tylko czlowiekiem........ Ja juz zaczynam byc tak jak i Ty Lidko obojetna i juz mnie to tak w tym momencie nie boli. moje uczucia przeksztalcaja sie z bolu we wscieklosc i zlosc.
Pozdrawiam. Pamietajmy o sobie w modlitwie. Wciaz wierze jeszcze w cuda, bo wiele malych cudow dotknelo mnie w zyciu. Weronika
 
     
kinga2
[Usunięty]

Wysłany: 2010-06-19, 18:15   

weronica napisał/a:
Odsunal sie od Boga. Zaczal wierzyc w horoskopy, gwiazdy i to ich pyta o przyszlosc , powodzenie w milosci i bisnesie. To mnie doprowadza do ekstremalnej zlosci. Prosze go i tlumacze, ze to zrodlo zla, ze to zatruwa nasze malzenstwo. Ale bezskutecznie.

Witaj Weroniko,
skoro juz powiedziałaś mężowi,że to co robi jest złe, a On nie zareagował, to nie kontynuuj swoich pouczeń. To może tylko rozpetać awanturę, a do Niego nie dotrzesz. Możesz jednak zrobić nastepujące rzeczy:
-zapoznaj się z ta stroną i skorzystaj z pomocy grupy wsparcia:
http://newage.info.pl/ind...=271&Itemid=271
-poczytaj to co zamieszczone jest na forum w dziale zagrożeń duchowych
-zabezpiecz siebie i swoich bliskich duchowo poprzez intensywne życie sakramentalne i modlitewne.
-zaopatrz sie w sakramentalia i koniecznie stosuj je w życiu codziennym
-postaraj się o rozmowę z duchownym-najlepiej z ks. egzorcystą i przedstaw mu sytuację, poproś o modlitwę za rodzinę, (podpowie Ci jak w praktyce bronić siebie i bliskich żyjąc pod jednym dachem ze zniewoloną osobą)
-zamów mszę św. w intencji nawrócenia małżonka i sama jesli możesz zacznij uczęszczać na takie z modlitwą o uzdrowienie i uwolnienie.
Jesli jesteś z W-wy to 1 lipca zapraszam na mszę św. z egzorcyzmem do par. Dzieciątka Jezus na Żoliborzu, będzie o 18.00. Możesz tam także zamówić w Waszej intencji indywidualną mszę św, którą odprawi ks. egzorcysta Jan Szymborski.
Możesz też listownie przesłać taką intencję na adres parafii ze wskazaniem na ks. Jana.
Rada dla Ciebie, gdy zaczynasz świadomie walczyć ze złem nie możesz dawać wyprowadzać się z równowagi- kiedy sie dekoncentrujesz na tychmiast może ukąsić. Gdy tracisz zimną krew chowaj się w ramiona Jezusa, bądź Maryi. Oni zawsze Cię obronią, zawsze ich wołaj.
Trudna batalia przed Tobą, ale nie możesz tego zostawić i bezczynnie się temu przyglądać. Dopóki mąż jest zniewolony, dopóty i Ty i dzieci nie bedziecie zdrowi duchowo. Ta zaraza nieustannie bedzie was atakować i infekować. Tylko aktywne przeciwstawienie się złu daje szansę uwolnienia.
Gdybyś miała dołki to pisz, przechodzę podobne szarpaniny, więc Cie zrozumiem. :-D
Niech Ci Bóg błogosławi na czas decyzji i zmagań, niech Maryja okryje Cię płaszczem i nieustannie chroni wraz z tymi, którzy tego potrzebują. Niech Wasz dom nawiedzi zwycięstwo nad złem i owoce Zmartwychwstania niech Wam niosą wsparcie i otuchę. W imię Ojca i Syna i Ducha Św. Amen

Oto pierwszy "horoskop" katolicki dla każdego i na każdy dzień
http://www.egzorcyzmy.kat...=104&Itemid=101
 
     
Lidka10
[Usunięty]

Wysłany: 2010-06-20, 21:25   

Dziękuje Weroniko ze się podzieliłaś swoimi przeżyciami. Co z tymi facetami się dzieje? Nie widzą łez, szastają naszymi emocjami (mam oczywiście na myśli zdradzających facetów i kobiety też)... Skoro nie chcą odejść to czemu nic się nie zmienia? No po prostu nie mogę w to uwierzyć.
Mój mąż też mi zapewnił w piątek nieprzespana noc i to przed najgorszymi egzaminami (kończę podyplomowe studia). Otóż miał tą swoja imprezę - obiecał że pójdzie tylko na chwilę żebym się nie denerwowała... Wiec się na początku nie denerwowałam, ale o 21:30 zadzwoniłam bo już się stresowałam, a dodatkowo miał mi pomóc zrobić na rano prezentację (robił ja od dwóch tygodni...). Odebrał podchmielonym głosem i mówi kochanie już wychodzę. Wiec ok. Czekam. zjadłam kilka tabletek uspokajających, z nerwów nie byłam w stanie się uczyć ani nic pisać. O 23 znowu dzwonię, a ten mnie informuje kochanie JUŻ siedzę w busie... No trafiło mnie i rzuciłam słuchawkę. Znowu rozczarowanie, znowu płacz, znowu nieprzespana noc... Żadnego postępu w staraniu bym mu zaufała. Dostaje tylko ciągle po głowie. Już nie chodziło mi o ta babę tylko o to ze nie dotrzymuje słowa.
Wiec Weroniko tak sobie myślę ze postawię chyba na szale moje małżeństwo i powiem albo się zwalnia albo ja. Bo miłość miłością ale chyba nie można tak sobą pomiatać. Muszę tylko siebie przekonać że jestem w stanie sama żyć (finansowo byłoby kiepściutko), bo może się zaprzeć. Wiem ze zmiana pracy może niczego nie zmienić ale będę mieć namacalny dowód z kim żyję.
Też się czuję jakbym uczestniczyła w jakimś filmie.
Wiem że Bóg nigdy nie zsyła na nas nic czego byśmy nie byli w stanie znieść. tak sobie myślę ze porozmawiam z księdzem i zobaczę co poradzi.
Weroniko podziwiam Cię. A może Twojemu mężowi łatwo przychodzi powrót i wie że zawsze go przyjmiesz wiec może sobie robić co chce? Może i z moim tak jest... ehh




[/b]
 
     
K_
[Usunięty]

Wysłany: 2010-06-20, 21:50   

Nie wiem co powinnaś zrobić, ale odczekałabym z 10 dni od imprezy, z której spóźnił się mąż (takie oczekiwanie budzi bardzo duże emocje). Przemódl sprawę może
 
     
kinga2
[Usunięty]

Wysłany: 2010-06-21, 11:24   

Lidka10 napisał/a:
Wiec Weroniko tak sobie myślę ze postawię chyba na szale moje małżeństwo i powiem albo się zwalnia albo ja


A zanim to zrobisz moja sugestia:
post ( o chlebie i wodzie w środy i piątki) i modlitwa za męża.To najlepszy i najszybszy sposób, aby otrzymać pouczenie lub łaskę od Boga. Zdaj się na Jezusa, On sam najlepiej Ci pokaże co robić. :-D
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group

To naprawdę bardzo ważna ankieta zwolenników in vitro - włącz się!
Możesz w niej wyrazić swój sprzeciw głosując przeciw petycji...




Stanowisko Episkopatu Polski:

"Metoda in vitro jest niezgodna z prawem Bożym i naturą człowieka..."













"Pan naprawdę Zmartwychwstał! Alleluja!

„Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał!” (Łk 24,5-6)
"To się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia" (1 P 2,20b)
"Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33)
„Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16,15)



To może być także Twoje zmartwychwstanie - zmartwychwstanie Twojego małżeństwa!









Jan Paweł II:

Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje „Westerplatte". Jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie — jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić — dla siebie i dla innych.





Dla tych, którzy kochają - propozycja wzoru odpowiedzi na pozew rozwodowy


W odpowiedzi na pozew wnoszę o oddalenie powództwa w całości i nie rozwiązywanie małżeństwa stron przez rozwód.

UZASADNIENIE

Pomimo trudności jakie nasz związek przechodził i przechodzi uważam, że nadal można go uratować. Małżeństwa nie zawiera się na chwilę i nie zrywa w momencie, gdy dzieje się coś niedobrego. Pragnę nadmienić, iż w przyszłości nie zamierzam się już z nikim innym wiązać. Podjąłem (podjęłam) bowiem decyzję, że będę z żoną (mężem) na zawsze i dołożę wszelkich starań, aby nasze małżeństwo przetrwało. Scalenie związku jest możliwe nawet wtedy, gdy tych dobrych uczuć w nas nie ma. Lecz we mnie takie uczucia nadal są i bardzo kocham swoją żonę (męża), pomimo, iż w chwili obecnej nie łączy nas więź fizyczna. Jednak wyrażam pragnienie ratowania Naszego małżeństwa i gotowy (gotowa) jestem podjąć trud jaki się z tym wiąże. Uważam, że przy odrobinie dobrej woli możemy odbudować dobrą relację miłości.

Dobro mojej żony (męża) jest dla mnie po Bogu najważniejsze. Przed Bogiem to bowiem ślubowałem (ślubowałam).

Moim zdaniem każdy związek ma swoje trudności, a nieporozumienia jakie wydarzyły się między nami nie są powodem, aby przekreślić nasze małżeństwo i rozbijać naszą rodzinę. Myślę, że każdy rozwód negatywnie wpływa nie tylko na współmałżonków, ale także na ich rodziny, dzieci i krzywdzi niepotrzebnie wiele bliskich sobie osób. Oddziaływuje również negatywnie na inne małżeństwa.

Z moją (moim) żoną (mężem) znaliśmy się długo przed zawarciem naszego małżeństwa i uważam, że był to wystarczający czas na wzajemne poznanie się. Po razem przeżytych "X" latach (jako para, narzeczeni i małżonkowie) żona (mąż) jest dla mnie zbyt ważną osobą, aby przekreślić większość wspólnie spędzonych lat. Według mnie w naszym związku nie wygasły więzi emocjonalne i duchowe. Podkreślam, iż nadal kocham żonę (męża) i pomimo, że oddaliliśmy się od siebie, chcę uratować nasze małżeństwo. Osobiście wyrażam wolę i chęć naprawy naszych małżeńskich relacji, gdyż mam przekonanie, że każdy związek małżeński dotknięty poważnym kryzysem jest do uratowania.

Orzeczenie rozwodu spowodowałoby, że ucierpiałoby dobro wspólnych małoletnich dzieci stron oraz byłoby sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Dzieci potrzebują stabilnego emocjonalnego kontaktu z obojgiem rodziców oraz podejmowania przez obie strony wszelkich starań, by zaspokoić potrzeby rodziny. Rozwód grozi osłabieniem lub zerwaniem więzi emocjonalnej dzieci z rodzicem zamieszkującym poza rodziną. Rozwód stron wpłynie także niekorzystnie na ich rozwój intelektualny, społeczny, psychiczny i duchowy, obniży ich status materialny i będzie usankcjonowaniem niepoważnego traktowania instytucji rodziny.

Wysoki Sądzie, proszę o danie nam szansy na uratowanie naszego małżeństwa. Uważam, ze każda rodzina, w tym i nasza, na to zasługuje. Nie zmienię zdania w tej ważnej sprawie, bo wtedy będę niewiarygodny w każdej innej. Brak wyrażenia mojej zgody na rozwód nie wskazuje na to, iż kierują mną złe emocje tj. złość czy złośliwość. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie zmuszę żony (męża) do miłości. Rozumiem, że moja odmowa komplikuje sytuację, ale tak czuję, takie są moje przekonania religijne i to dyktuje mi serce.

Bardzo kocham moją (mojego) żonę (męża) i w związku z powyższym wnoszę jak na wstępie.



List Episkopatu Polski na święto św. Rodziny

Warto jeszcze raz podkreślić, że u podstaw każdej rodziny stoi małżeństwo. Chrześcijańskie patrzenie na małżeństwo w pełni uwzględnia wyjątkową naturę tej wspólnoty osób. Małżeństwo to związek mężczyzny i niewiasty, zawierany na całe ich życie, i z tej racji pełniący także określone zadania społeczne. Chrystus podkreślił, że mężczyzna opuszcza nawet ojca i matkę, aby złączyć się ze swoją żoną i być z nią przez całe życie jako jedno ciało (por. Mt 19,6). To samo dotyczy niewiasty. Naszym zadaniem jest nieustanne przypominanie, iż tylko tak rozumianą wspólnotę mężczyzny i niewiasty wolno nazywać małżeństwem. Żaden inny związek osób nie może być nawet przyrównywany do małżeństwa. Chrześcijanie decyzję o zawarciu małżeństwa wypowiadają wobec Boga i wobec Kościoła. Tak zawierany związek Chrystus czyni sakramentem, czyli tajemnicą uświęcenia małżonków, znakiem swojej obecności we wszystkich ich sprawach, a jednocześnie źródłem specjalnej łaski dla nich. Głębia duchowości chrześcijańskich małżonków powstaje właśnie we współpracy z łaską sakramentu małżeństwa. więcej >>



Wszechświat na miarę człowieka

Wszechświat jest ogromny. Żeby sobie uzmysłowić rozmiary wszechświata, załóżmy, że odległość Ziemia - Słońce to jeden milimetr. Wtedy najbliższa gwiazda znajduje się mniej więcej w odległości 300 metrów od Słońca. Do Słońca mamy jeden milimetr, a do najbliższej gwiazdy około 300 metrów. Słońce razem z całym otoczeniem gwiezdnym tworzy ogromny system zwany Droga Mleczną (galaktykę w kształcie ogromnego dysku). W naszej umownej skali ten ogromny dysk ma średnicę około 6 tysięcy kilometrów, czyli mniej więcej tak, jak stąd do Stanów Zjednoczonych. Światło zużywa na przebycie od jednego końca tego dysku do drugiego - około 100 tysięcy lat. W tym dysku mieści się około 100 miliardów gwiazd. To jest ogromny dysk! Jeszcze mniej więcej sto lat temu uważano, że to jest cały wszechświat. Okazało się, że tak wcale nie jest. Wszechświat jest znacznie, znacznie większy! Jeżeli te 6 tysięcy kilometrów znowu przeskalujemy, tym razem do jednego centymetra, to cały wszechświat, który potrafimy zaobserwować (w tej skali) jest kulą o średnicy 3 kilometrów. I w tym właśnie obszarze, jest około 100 miliardów galaktyk (czyli takich dużych systemów gwiezdnych, oczywiście różnych kształtów, różnych wielkości). To właśnie jest cały wszechświat, który potrafimy badać metodami fizycznymi, wykorzystując techniki astronomiczne. (Wszechświat na miarę człowieka >>>)



Musicie zawsze powstawać!

Możecie rozerwać swoje fotografie
i zniszczyć prezenty.
Możecie podeptać swoje szczęśliwe wspomnienia
i próbować dzielić to, co było dla dwojga.
Możecie przeklinać Kościół i Boga.

Ale Jego potęga nie może nic uczynić
przeciw waszej wolności.
Bo jeżeli dobrowolnie prosiliście Go,
by zobowiązał się z wami...
On nie może was "rozwieść".

To zbyt trudne?
A kto powiedział, że łatwo być
człowiekiem wolnym i odpowiedzialnym.
Miłość się staje
Jest miłością w marszu, chlebem codziennym.

Nie jest umeblowana mieszkaniem,
ale domem do zbudowania i utrzymania,
a często do remontu.
Nie jest triumfalnym "TAK",
ale jest mnóstwem "tak",
które wypełniają życie, pośród mnóstwa "nie".

Człowiek jest słaby, ma prawo zbłądzić!
Ale musi zawsze powstawać i zawsze iść.
I nie wolno mu odebrać życia,
które ofiarował drugiemu; ono stało się nim.

Michel Quoist



Rozważania o wierze/Dynamizm wiary/Zwycięstwo przez wiarę

Klasycznym tekstem biblijnym ukazującym w świetle wiary wartość i sens środków ubogich jest scena walki z Amalekitami. W czasie przejścia przez pustynię, w drodze do Ziemi Obiecanej, dochodzi do walki pomiędzy Izraelitami a kontrolującymi szlaki pustyni Amalekitami (zob. Wj 17, 8-13). Mojżesz to Boży człowiek, który wie, w jaki sposób może zapewnić swoim wojskom zwycięstwo. Gdyby był strategiem myślącym jedynie po ludzku, stanąłby sam na czele walczących, tak jak to zwykle bywa w strategii. Przecież swoją postawą na pewno by ich pociągał, tak byli wpatrzeni w niego. On zaś zrobił coś, co z punktu widzenia strategii wojskowej było absurdalne - wycofał się, zostawił wojsko pod wodzą swego zastępcy Jozuego, a sam odszedł na wzgórze, by tam się modlić. Wiedział on, człowiek Boży, człowiek modlitwy, kto decyduje o losach świata i o losach jego narodu. Stąd te wyciągnięte na szczycie wzgórza w geście wiary ramiona Mojżesza. Między nim a doliną, gdzie toczy się walka, jest ścisła łączność. Kiedy ręce mu mdleją, to jego wojsko cofa się. On wie, co to znaczy - Bóg chce, aby on wciąż wysilał się, by stale wyciągał ręce do Pana. Gdy ręce zupełnie drętwiały, towarzyszący Mojżeszowi Aaron i Chur podtrzymywali je. Przez cały więc dzień ten gest wyciągniętych do Pana rąk towarzyszył walce Izraelitów, a kiedy przyszedł wieczór, zwycięstwo było po ich stronie. To jednak nie Jozue zwyciężył, nie jego wojsko walczące na dole odniosło zwycięstwo - to tam, na wzgórzu, zwyciężył Mojżesz, zwyciężyła jego wiara.

Gdyby ta scena miała powtórzyć się w naszych czasach, wówczas uwaga dziennikarzy, kamery telewizyjne, światła reflektorów skierowane byłyby tam, gdzie Jozue walczy. Wydawałoby się nam, że to tam się wszystko decyduje. Kto z nas próbowałby patrzeć na samotnego, modlącego się gdzieś człowieka? A to ten samotny człowiek zwycięża, ponieważ Bóg zwycięża przez jego wiarę.

Wyciągnięte do góry ręce Mojżesza są symbolem, one mówią, że to Bóg rozstrzyga o wszystkim. - Ty tam jesteś, który rządzisz, od Ciebie wszystko zależy. Ludzkiej szansy może być śmiesznie mało, ale dla Ciebie, Boże, nie ma rzeczy niemożliwych. Gest wyciągniętych dłoni, tych mdlejących rąk, to gest wiary, to ubogi środek wyrażający szaleństwo wiary w nieskończoną moc i nieskończoną miłość Pana.

ks. Tadeusz Dajczer "Rozważania o wierze"


Małżeństwo nierozerwalne?!... - wierność mimo wszystko

„Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że ciebie nie opuszczę aż do śmierci" - to tekst przysięgi małżeńskiej wypowiadany bez żadnych warunków uzupełniających. Początek drogi. Niezapisana karta z podpisem: „aż do śmierci". A co, gdy pojawią się trudności, kryzys, zdrada?...

„Wtedy przystąpili do Niego faryzeusze, chcąc Go wystawić na próbę, zadali Mu pyta-nie: «Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?» On im odpowiedział: «czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich mężczyzną i kobietą? Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i będą oboje jednym ciałem. A tak nie są już dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela»"(Mt 19, 3-5). Dwanaście lat temu nasilający się kryzys, którego skutkiem byt nowy związek mojego męża, separacja i rozwód, doprowadził do rozpadu moje małżeństwo. Porozumienie zostało zerwane. Zepchnięta na dalszy plan, wyeliminowana z życia, nigdy w swoim sercu nie przestałam być żoną mojego męża. Sytuacje, wobec których stawałam, zda-wały się przerastać moją wytrzymałość, odbierały nadzieję, niszczyły wszystko we mnie i wokół mnie. Widziałam, że w tych trudnych chwilach Bóg stawał przy mnie i mówił: „wystarczy ci mojej łaski", „Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata". Był Tym, który uczył mnie, jak nieść krzyż zerwanej jedności, rozbitej rodziny, zdrady, zaparcia, odrzucenia, szyderstwa, cynizmu, własnej słabości, popełnionych grzechów i błędów. Podnosił, nawracał, przebaczał, uczyt przebaczać. Kochał. Akceptował. Prowadził. Nadawał swój sens wydarzeniom, które po ludzku zdawały się nie mieć sensu. Byt wierny przymierzu, które zawarł z nami przed laty przez sakrament małżeństwa. Teraz wiem, że małżeństwo chrześcijańskie jest czym innym niż małżeństwo naturalne. Jest wielką łaską, jest historią świętą, w którą angażuje się Pan Bóg. Jest wydarzeniem, które sprawia, „że mąż i żona połączeni przez sakrament to nie przypadkowe osoby, które się dobrały lub nie, lecz te, którym Bóg powiedział «tak», by się stały jednym ciałem, w drodze do zbawienia".

Ja tę nadzwyczajność małżeństwa sakramentalnego zaczęłam widzieć niestety późno, bo w momencie, gdy wszystko zaczęto się rozpadać. W naszym małżeństwie byliśmy najpierw my: mój mąż, dzieci, ja i wszystko inne. Potem Pan Bóg, taki na zasadzie pomóż, daj, zrób. Nie Ten, ku któremu zmierza wszystko. Nie Bóg, lecz bożek, który zapewnia pomyślność planom, spełnia oczekiwania, daje zdrowie, zabiera trudności... Bankructwo moich wyobrażeń o małżeństwie i rodzinie stało się dla mnie źródłem łaski, poprzez którą Bóg otwierał mi oczy. Pokazywał tę miłość, z którą On przyszedł na świat. Stawał przy mnie wyszydzony, opluty, odepchnięty, fałszywie osądzony, opuszczony, na drodze, której jedyną perspektywą była haniebna śmierć, I mówił: to jest droga łaski, przez którą przychodzi zbawienie i nowe życie, czy chcesz tak kochać? Swoją łaską Pan Bóg nigdy nie pozwolił mi zrezygnować z modlitwy za mojego męża i o jedność mojej rodziny, budowania w sobie postawy przebaczenia, pojednania i porozumienia, nigdy nie dał wyrazić zgody na rozwód i rozmyślne występowanie przeciwko mężowi. Zalegalizowanie nowego związku mojego męża postrzegam jako zalegalizowanie cudzołóstwa („A powiadam wam: Kto oddala swoją żonę (...) a bierze inną popełnia cudzołóstwo, I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo" (Mt,19.9)). I jako zaproszenie do gorliwszej modlitwy i głębszego zawierzenia. Nasza historia jest ciągle otwarta, ale wiem, że Pan Bóg nie powiedział w niej ostatniego Słowa. Jakie ono będzie i kiedy je wypowie, nie wiem, ale wierzę, że zostanie wypowiedziane dla mnie, mojego męża, naszych dzieci i wszystkich, których nasza historia dotknęła. Będzie ono Dobrą Nowiną dla każdego nas. Bo małżeństwo sakramentalne jest historią świętą, przymierzem, któremu Pan Bóg pozostaje wierny do końca.

Maria

Forum Pomocy "Świadectwa"

Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 9