Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Błogosławieństwa Bożego, aby narodzony tej świętej nocy Zbawiciel świata, obecny w naszym życiu, zawsze napełniał nas radością i nadzieją, a Jego światłość zwyciężała w nas to, co od Boga oddala - życzy administrator
Od dawna śledzę to forum, ale jak dotąd nie miałam odwagi napisać, może dlatego, że nie lubię pisać, wolę rozmawiać.
Moja historia jest podobna do wielu, które tu przeczytałam.
8 lat znajomości , 5 lat małżeństwa + 1 rok nieformalnej separacji- poprzedzony regularnymi wojnami....udręką, kłótniami , brakiem wspólnych planów i celów, miałam uzasadnione podejrzenia o zdradę męża, w naszym małżeństwie była agresja słowna , a niekiedy zdarzała się fizyczna.....w końcu wyprowadzka męża ....w tamtym roku.....rok cierpienia z mojej strony, płaczu, smutku.....i bólu bo tak na prawdę nigdy nie chciałam rozstania...oczywiście przyczyniłam się do kryzysu....nie jestem aniołem.....przez ten rok śledziłam to forum...zrozumiałam, że nie jestem sama, że wiele osób przeżywa podobne dramaty....podziwiałam i podziwiam wiarę i nadzieję tych którzy zdecydowali walczyć o małżeństwa do końca....i nie godzą się na rozwód.
Ja się zgodziłam............miałam już dosyć....ten rok kosztował mnie wiele emocjonalnie i fizycznie .....jestem wykończona.....długo nie mogłam podjąć ....decyzji co do rozwodu....nie chciałam go gdzieś w głębi serca.....pytałam Boga, siebie i ludzi.....w końcu analizując całą swoją sytuację zgodziłam się.......i już jest po wszystkim.......od 10 dni jestem rozwódką....ale wciąż myślę, że mam męża.....postanowiłam być mu wierna , zresztą z mojej strony nie było zdrady i boli mnie, że układa sobie życie z kimś innym.....że nie będziemy razem.....że być może nie jesteśmy zdolni do bycia razem do dojrzałej miłości. Tym bardziej jest to bolesne ....bo mamy wspaniałą córeczkę (5,5 lat) ....która przez naszą głupotę.....nasz egoizm będzie wychowywana w rozbitym domu. Mąż nie jest mi obojętny , wciąż w jakiś sposób go kocham....inaczej przez pryzmat zadanych ran.....a może dopiero uczę się go kochać.....czasem jednak czuję i złość i gniew a nawet nienawiść do niego....staram się tego nie uzewnętrzniać....choć nie zawsze się udaje , proszę więc Boga by przemienił me serce.
Dzięki temu kryzysowi zrozumiałam, że wiele jest spraw które muszę przepracować.....że to co się wydarzyło.....jest po to bym stała się inną osobą....niż byłam w tym małżeństwie, niż byłam do tej pory , że to choć bolesna ale jednak szansa......na rozwój duchowy....na zbawienie.....mam taką nadzieję.....
Przepraszam za błędy i chaotyczność tej wypowiedzi ale tak jak pisałam .....po prostu nie lubię pisać.
kinga2 [Usunięty]
Wysłany: 2010-07-22, 12:11
anabell,
Witaj na forum.
Dobrze,że jednak zdecydowałaś się odezwać. Tu w naszej netowej społeczności spotykają się przeróżne historie ludzkiego cierpienia na różnych etapach, ale łączy nas wiara w to,że mozna i trzeba się zmieniać dla dobra własnego i otoczenia, a także dla mozliwości odbudowy naszych poranionych małżeństw.
Twoje tez da się uratować nawet z tej pozycjiw jakiej się znalazłaś. Wszystko w ręku Boga. Dopóki pamietasz,że to On nas pierwszy ukochał i wszystko dzieje się według jakiegoś planu, który dla nas przeznaczył, to każde uchybienie z naszej strony, przy Jego pomocy uda sie naprawić.
Pisz tyle ile chcesz. Chętnie będziemy wspierać i towarzyszyć Ci w procesie uzdrawiania. Bedziemy świadkami Bożej Miłości w Twoim życiu, jeśli nam pozwolisz.
Mirakulum [Usunięty]
Wysłany: 2010-07-22, 13:06
Kochana Anabell
Ja jestem ponad 3 lata po rozwodzie , a od 11 miesięcy jestem na forum i odbudowuje od nowa mój sakrament małżeństwa .
Wszystko po ludzku mówiło że to koniec , ale dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych .
Pisze do Ciebie ze Szkocji - jestem u męża ( nie widziałam go ponad 2 lata ) od 3 tygodni - wspólnie w Bogiem odbudowujemy nasze małżeństwo .
Ja uwierzyłam Bogu - że choć, czasami przychodzi 15 min za późno to zawsze zdąży.
To forum było światkiem naszego cudu .
Z Bogiem i pamiętam w modlitwie
anabell [Usunięty]
Wysłany: 2010-07-22, 15:11
Kinga2 , Mirakulum dziękuję za ciepłe przyjęcie na forum.
To duże wsparcie, wiedzieć, że są osoby które uważają, że w tak beznadziejnej po ludzku sytuacji jak moja można mieć jeszcze nadzieję.
Jestem taka zdezorientowana, musiałby się wydarzyć cud. Mąż ma kobietę.....ukrywa się ale jeździ tam, nocuje i nawet gdy widzi córkę.....ma ustalone regularne kontakty z małą.....zabiera ją do niej.
To trudne....nie wiem jak z nim rozmawiać....co robić.....zranienie jest wciąż silne.....więc trzymam go na dystans.....staram się milczeć.....bo cokolwiek bym nie powiedziała.....jestem atakowana, wyzywana......obrażana więc wyznaczam granice......
teraz po rozwodzie mąż nie robi problemów....mniej atakuje......zabiera córkę regularnie.....przystaje na moje propozycje......gdy np. wzięłam dodatkowe dni wolne bo wyjeżdżam sama by odpocząć i poprosiłam by zajął się małą......
ma tak jak chciał.....a ja czuję że przegrałam, choć na pozór wygląda, że jestem silna.....
Wszyscy mówią, że to nie ma szans , że to nie mogło się udać....związek od początku był burzliwy.....wszędzie słyszę sugestie, że są podstawy do stwierdzenia nieważności tego małżeństwa.......sama się nad tym zastanawiam......
postanowiłam jednak na spokojnie rozeznać.........co dalej....oczywiście staram się rozeznawać swoją drogę z Bogiem.....ale to niełatwe.....brak mi zaufania.....boję się Jego woli ....i czasem po prostu chciałbym być po prostu szczęśliwa ot tak po ludzku......wiem jednak i przekonałam się...że próba układania sobie życia wyłącznie po swojemu ......kończy się często......."cegłą na głowie".
Mirakulum ja bardzo się cieszę , że Bóg czyni takie cuda jak u Ciebie.....gdy czytam o takich cudach mam łzy w oczach.........ale Twoja sytuacja może jest inna....mąż może nie miał kobiety........z romansu ciężko jest się wyplątać.....szczególnie gdy "nowe" życie jawi się przynajmniej na początku jako piękne i szczęśliwe.
W każdym razie dziękuję za pełne otuchy słowa i bardzo proszę o modlitwę.
kinga2 [Usunięty]
Wysłany: 2010-07-22, 15:44
anabell,
zapraszam Cię do różańca za dzieci tu na forum, bedzie Ci łatwiej, bo wsparcie jest stałe.
Ja uwierzyłam Bogu - że choć, czasami przychodzi 15 min za późno to zawsze zdąży.
To ja dopiszę jeszcze inną mądrość dla dodania Koleżance otuchy, a mianowicie: Jeśli Bóg zamyka człowiekowi wszystkie drzwi, to pozostawia otwarte choćby jedno okno.
anabell napisał/a:
Dzięki temu kryzysowi zrozumiałam, że wiele jest spraw które muszę przepracować.....że to co się wydarzyło.....jest po to bym stała się inną osobą....niż byłam w tym małżeństwie, niż byłam do tej pory
Dlaczego musi dochodzić to takich sytuacji jak kryzys małżeński, rozwód, by człowiek dopiero zrozumiał swe postępowanie?
Nie wiem czy opowiadałem Wam pewną historię, ale zaryzykuję i spróbuję najwyżej raz jeszcze (ewentualnie moderator wytnie). Historia ta nie tyczy stricte sytuacji małżeńskich, ale jest z życia wzięta (jak większość opowiadanych przeze mnie tutaj historii) i tyczy się ludzkiego powołania, przed którym tak naprawdę człowiek nie jest w stanie uciec, jednak problemem jest to, że im bardziej będzie uciekał, tym więcej cierpienia go dotknie, a co będzie go miało spotkać to i tak spotka (taka predestynacja ludzkich losów).
W mojej rodzinnej parafii dość często widywałem pewnego pana grającego na trąbce, zamawianego na okoliczność pogrzebu. Postać ta była bardzo charakterystyczna ponieważ miał tylko jedną rękę, natomiast druga była protezą, na której miał założoną czarną skórzaną rękawiczkę. Dość często go widywałem że trąbi na tych pogrzebach więc pewnego razu podszedłem i ośmieliłem się rozpocząć rozmowę. Dowiedziałem się, że Pan od dziecka czuł w sobie pragnienia gry na trąbce, chciał pójść do szkoły, uczyć się gry, ale jakoś tak życie mu się potoczyło, że zmarnował te chęci i poszedł pracować na kopalnie. Założył rodzinę, przyszły na świat dzieci i myślał, że z kopalni wypracuje emeryturę jednak miał nieszczęśliwy wypadek (bodajże z kombajnem) w którym stracił rękę. Przeżył załamanie bo nie wyobrażał sobie co dalej pocznie i jak utrzyma rodzinę, kiedy nagle zrozumiał, że właśnie w tej chwili może robić to, czego w życiu pragnął najbardziej czyli trąbić. Poszedł do szkoły, a że był bardzo zdolny więc zaliczył w trybie przyśpieszonym kilka lat nauki, potem wyjeżdżał zagranicę na kontrakty a obecnie mówi mi: "Drogi Panie, z tego trąbienia to ja dom wybudowałem i obecnie drugi córce buduje". I moja refleksja jest następująca: Czy on musiał stracić tą rękę? Pewnie musiał, ale podobnie jest z nami niektórymi tutaj. Dopiero jak dostaną od życia kopa -za przeproszeniem- w tyłek, to wtedy zauważają co "dobrego" się nawyprawiało, a wcześniej gdy Bóg daje wspaniałe możliwości do wzrostu, do hołubienia miłości, do wzajemnego uczenia się siebie, to nie doceniają tego i po swojemu chcą budować partnerstwo. Do czego jednak to Moi Drodzy prowadzi? Wielu z WAS przekonało się już, że mówiąc krótko - donikąd, do niczego dobrego.
Póki jednak trwa walka - przegranymi nie jesteśmy jak już kiedyś mówiłem więc głowa do góry! Grunt tylko by nie popełniać tych samych błędów i rozwijać się do przodu.
Mirakulum napisał/a:
Pisze do Ciebie ze Szkocji - jestem u męża
No proszę.. moja rodzina właśnie tam przebywa na wypoczynku wakacyjnym. Jaki ten świat mały :)
Pozdrawiam
NORBERT [Usunięty]
Wysłany: 2010-07-24, 00:09
diagoras napisał/a:
ale podobnie jest z nami niektórymi tutaj. Dopiero jak dostaną od życia kopa -za przeproszeniem- w tyłek, to wtedy zauważają co "dobrego" się nawyprawiało, a wcześniej gdy Bóg daje wspaniałe możliwości do wzrostu, do hołubienia miłości, do wzajemnego uczenia się siebie, to nie doceniają tego i po swojemu chcą budować partnerstwo. Do czego jednak to Moi Drodzy prowadzi? Wielu z WAS przekonało się już, że mówiąc krótko - donikąd, do niczego dobrego.
Diagorasie przeciez sa powiedzenia...........
madry polak po szkodzie............
dopiero szanujemy to co stracimy.......
Ale tak jest ....Pmietam jak rok przed moim kryzysem spotkalem kolegę....pokazywal mi zdjęcie dwóch córeczek......i mowił to moje kochane córeczki nie widuje sie z nimi bo zona zakladająć rozwód ograniczyła mi prawa rodzicielskie.
Pamietam jak spytałem kurcze a co takiego zrobiłes-zdradziłem ale to był impuls,idiotyzm.Chcialem wrocić,przepraszałem -ale nie bylo o tym mowy,złośc,nienawiśc i szkoda gadać....zostalem tak jak stałem.
Nie wiedziałem nawet co powiedzieć,jak poradzic??? co poradzić???? wymieniliśmy sie tylko telefonami-prosił o znak jak bęe mógl mu zalatwic lepsza pracę.
Wracałem do domu i myslałem -jak wszedłem spojrzałem kurcze jak to dobrze że u mnie wszystko super,że jestesmy razem,cala rodzina i moi chłopcy.....
Rok pózniej zaczeło się...........i popłyneło w takim tempie.
Dzis często ta sytuacja mi sie przypomina -gdybym wtedy wierzył,gdybym był blisko Boga...pewnie bym zrozumiał czemu postawił mi na drodze tego kolege.
Tak diagorasie nieraz trzeba doświadczyc na własnym grzbiecie...stracic wszystko by zrozumiec jak mocno i czego naprawde brak.
w trakcie separacji....poznalem smak samotności,poznałem smak braku rodziny...
I choc niektórzy znajomi mówili....kurcze człowieku masz wolnośc a ty nie chcesz tej wolności....co jest????
A mnie wolnośc nie interesowała..bo moim pragnieniem było to co utraciłem RODZINA
Dzis mam namiastkę tego..i wiem bo mocno doświadczylem dalczego ta namiastke tak mocno szanuję............
pozdrawiam
diagoras [Usunięty]
Wysłany: 2010-07-24, 09:18
Fajnie, że napisałeś Norbert.
Po Twojej wypowiedzi pojawiła się w mojej głowie pewna refleksja ukazująca konieczność czasowej rozłąki małżonków, a którą sam staram się praktykować. Mnie jest o tyle łatwiej wdrażać to w życie, gdyż mam specyficzną pracę i w zasadzie najwięcej pracuję jak inni odpoczywają więc gdy np. zbliża się długi weekend odwożę żonę z dzieckiem do Jej rodziny, by nie siedziała kobiecina w domu z dzieckiem w czasie, w którym winno się przebywać z drugim człowiekiem i świętować. I w moim przypadku działanie takie ma podwójną korzyść:
1) Zagospodarowanie czasu żonie, dziecku by mogły go w wolnym czasie od pracy spędzić jak najbardziej owocnie, rodzinnie gdy męża nie ma w domu.
2)Umożliwienie celowej rozłąki, dzięki której można zastanowić się nad pewnymi ważnymi sprawami (a nad którymi nie zastanawia się będąc razem ponieważ zwykle nie ma na to czasu bądź są sprawy „ważniejsze”),
- dzięki rozłące można uzmysłowić sobie, że mimo iż chwilowo obecnie jestem sam, to jednak mam ukochanego człowieka, z którym już niebawem znów będę tworzyć rodzinę;
- można bardziej docenić to co się ma i w wolnym od małżonka czasie zastanowić się jak żyć, jakim być człowiekiem-partnerem, by odpowiedzieć Bogu na moje wezwanie do roli ojca, roli matki i swoją postawą uszczęśliwić drugiego człowieka, a nie czynić mu życia bardziej czarnego niż ono już jest w swej istocie;
- „moim pragnieniem było to co utraciłem RODZINA” – można poczuć smak wyobrażenia utraty rodziny (jednocześnie jej nie tracąc), wzbudzić takie w sobie pragnienie działania, by w przyszłości uczynić wszystko co po ludzku wykonalne, by tej rodziny nie utracić (tzn. z własnej woli l i głupoty, bo za wolną wolę współmałżonka odpowiadać nie możemy i nigdy nie wiemy co nas może spotkać z jego strony).
Takich dóbr płynących z celowych rozłąk jest zapewne znacznie więcej, lecz w tej chwili nie sposób wszystkich wymienić. Na pewno warto raz za czas oddalić się od siebie i pobyć w samotni z dala od współmałżonka by naładować akumulatory, by pobyć dłużej z Jezusem, zapytać o to i owo.
Gdy małżonkowie przebywają razem często nie doceniają tego, co jest im dane lub też w nadmiarze obowiązków nie mają czasu by zastanawiać się nad pewnymi sprawami. Czas rozłąki więc może być czasem błogosławieństwa dla małżeństwa, bo odpowiednio wykorzystany może przyczynić się do wzrostu miłości małżonków jak też ożywienia ich relacji
Kolega Norberta napisał/a:
zdradziłem ale to był impuls,idiotyzm.Chcialem wrocić,przepraszałem -ale nie bylo o tym mowy,złośc,nienawiśc i szkoda gadać....zostalem tak jak stałem.
To nigdy nie jest takie proste, bo gdyby nawet żona przyjęła tego człowieka w imię Miłości, dając kolejną szansę, to zawsze w głowie pozostanie skaza i wyobrażenie, że ten pierwszy raz nie był razem ostatnim. Wiele kobiet (a może i większość lub wszystkie) uważają, że jak raz mężczyzna zdradził, to kiedyś łatwo będzie mu to powtórzyć z tą różnicą, że wówczas nie powie o tym żonie, znając jej reakcję po pierwszej zdradzie. Wiele kobiet przez ten strach i to poczucie oszukiwania, nie mogą sobie pozwolić na danie kolejnej szansy swemu mężowi.
Norbert napisał/a:
jak będę mógl mu zalatwic lepsza pracę.
Dobrze wiedzieć do kogo mam się udać, gdy rodzina mi się powiększy i będę poszukiwał jakiegoś bardziej intratnego stanowiska
Pozdrawiam
Michaił [Usunięty]
Wysłany: 2010-07-24, 11:03
NORBERT napisał/a:
Dzis często ta sytuacja mi sie przypomina -gdybym wtedy wierzył,gdybym był blisko Boga...pewnie bym zrozumiał czemu postawił mi na drodze tego kolege.
mi prawie rok przed Bóg postawił na drodze pewnego księdza. zaproponował mi wtedy spotkania małżeńskie. jakoś się tam wykpiłem..
Hanusia [Usunięty]
Wysłany: 2010-07-24, 11:46
Michaił napisał/a:
NORBERT napisał/a:
Dzis często ta sytuacja mi sie przypomina -gdybym wtedy wierzył,gdybym był blisko Boga...pewnie bym zrozumiał czemu postawił mi na drodze tego kolege.
mi prawie rok przed Bóg postawił na drodze pewnego księdza. zaproponował mi wtedy spotkania małżeńskie. jakoś się tam wykpiłem..
A mnie w grudniu rekolekcje "Remont małżeński" - też się wykręciłam, bo pomyślałam - po co nam to? A teraz... jak napisał Norbert... mądry Polak po szkodzie
anabell [Usunięty]
Wysłany: 2010-08-20, 17:38
Dzięki za wszystkie mądre słowa za głosy Pań i Panów...
Kasia 1 dzięki za ładną piosenkę....lubię śpiewać i kiedy jest mi źle śpiewam lub czasem gdy coś robię podśpiewuję sobie.....w uszach brzmi "...Ty tylko mnie poprowadź..." dla mnie to prowadzenie nie jest takie proste.....zawsze byłam dość niezależna...podejmowałam decyzje....wynikało to trochę z sytuacji rodzinnej.....więc z tym prowadzeniem u mnie ciężko....
ale....od roku staram się ufać.....i rzeczywiście czuję się przeprowadzana przez różne sytuacje od odejścia męża..........np, w tamtym roku w pojechałam z córką na urlop....na który z powodu finansów miałam nie jechać.....znajoma zaproponowała mi pobyt u siebie w przepięknej nadmorskiej miejscowości ....a ja kocham morze......
mam wsparcie modlitewne jednej z sióstr klauzurowych.....którą poznałam ....jakiś czas wcześniej......
teraz też byłam na fajnym wyjeździe z córką.....zupełnie nieodpłatnie dostałam propozycję....wyjazdu.....
znalazłam bardzo sympatyczną Panią psycholog.....o chrześcijańskim katolickim światopoglądzie......znowu nieodpłatnie korzystam z pomocy......dodam że moja sytuacja finansowa nie jest najlepsza ale jak widać Bóg to wie najlepiej więc funduje mi takie niespodzianki....dzieje się dużo.....wracam do tego co było dawno temu zapomniane np. gry na instrumencie ....no i dużo pomagało mi czytanie tego forum....choć nie pisałam....czytanie o podobnych dramatach ....jak mój.....uświadomiło mi że nie jestem sama....że są ludzie tak samo cierpiący i że jedni od drugich możemy się uczyć i pomagać sobie ....skorzystałam z niektórych rad np.: przeczytałam Miłość wymaga stanowczości Dobsona.......oraz Urzekającą.......i uwierzyłam po części w to że mogę być królewską córką.......:) a po tym co fundował mi mąż w trakcie małżeństwa i przed rozwodem trudno było w to wierzyć.....trzeba więc ufać i dać się prowadzić ale czasem....boję się że za zakrętem będzie coś strasznego...że wola Boga może wiązać się z jeszcze jakimś większym cierpieniem a ja się boję cierpienia....więc standardowo popadam w zwątpienie i lęk.....wiele w życiu przeszłam.....nie mówię że więcej niż inni czy mniej dla mnie to dużo.....i dlatego czasem się boję.....
Diagoras ciekawa teoria nt. tych czasowych rozstań.......myślę, że czasem to może pomóc małżeństwu uświadomić sobie jak bardzo się kochają.....mogą za sobą zatęsknić.....
ale np u nas było za dużo tych rozstań.....mąż często wyjeżdżał....delegacje a potem jak między nami się pogorszyło.....ja czasem z dumy, czy z obrazy ze zranienia nie chciałam z nim gdzieś jechać...nie chciałam się komunikować......a on może to wykorzystywał....i miał czas żalić się komuś innemu ...może tak jego znajomość z koleżanką stała się bardziej intymna.....na rozstania trzeba też uważać ...
Niestety nasze rozstanie nie jest czasowe....tylko wygląda na stałe i nieodwracalne.....zresztą tak jak pisał diagoras po wszystkim co się wydarzyło między nami ciężko by było to posklejać....zaufać....w tej chwili nie ma nawet cienia szansy ....by tak się stało....przynajmniej ze strony męża.
Podobała mi się również opowieść o Panu z trąbką....co nie chciał na niej grać....:) .to daje jakąś nadzieję......mam wrażenie że może Bóg nigdy nie chciał....abym wychodziła za mąż za tego człowieka....ale ja byłam tak po ludzku zakochana....tak pragnęłam mieć rodzinę......i tak się uparłam.....no i mam co chciałam.
Norbert mogę się z Tobą zgodzić...że mądry człowiek po szkodzie...jeszcze w trakcie małżeństwa mam wrażenie że Bóg dawał nam szansę byliśmy na rekolekcjach dla małżeństw, mąż w pewnym momencie nawet zbliżył się do Boga, kościoła.....ale ja się wtedy oddaliłam skupiłam się na własnym bólu , frustracji i złości ....wierzyłam ale nie żyłam pełnią życia sakramentalnego......mogłam w tym czasie bardziej modlić się za męża a przede wszystkim zadbać o swoją relację z Bogiem a jakieś pół roku przed ostateczną wyprowadzką.....mąż...przestał wierzyć....chodzić do Kościoła....a obecnie dostaje piany nt. Kościoła, wiary i Boga....wyzywa....nawet jeżeli ja nie szukam takiego tematu....staram się też nie moralizować.....on często w swoich wypowiedziach nawiązuje do wiary atakuje Kościół i Boga...i to dość agresywnie......nie wiem jak to rozumieć....? Cz to jakieś podświadome wołanie o pomoc ? Często mam taki wewnętrzną potrzebę lub wręcz polecenie by się modlić za niego.
Dziękuję jeszcze raz, wszystkim którzy zechcieli się wypowiedzieć w moim wątku, proszę o modlitwę i zapewniam o swojej.
[/quote]
[ Dodano: 2010-09-01, 13:53 ]
Chciałam powiedzieć....że jest ciężko.......trudno jest kochać człowieka po rozwodzie.......w sercu jest samotność, ból, dodatkowo przychodzą wątpliwości czy to ma sens......czy jest sens cierpieć i modlić się......za człowieka który nieustannie atakuje. Człowiek zaczyna myśleć, że jemu też może należy się szczęście, człowiek u boku kochający, szanujący.
Jestem w takim nastroju, może przez pogodę....przez deszcz i panującą szarość.
Nie rozumiem tego wszystkiego.............gdy nie chciałam się zgodzić na rozwód....było źle....wyzwiska, ataki, szantaże.......gdy zgodziłam się........bo nie miałam siły na tą straszną szarpaninę przed sądem............też jest źle.................mąż widocznie ma potrzebę jakiegoś chorego kontaktu ze mną.....zaczęły się dyskusje......że jak bym była taka czy inna to byśmy się nie rozeszli.....dalej ataki....jakieś wyzwiska......jakieś niepochlebne opinie na mój temat......pretensje, że za wysokie alimenty, za wysokie poniósł koszty na prawnika itp jakieś próby zainteresowanie mnie na siłę jego życiem kochanki życiem....jakby mi chciał pokazać, patrz co straciłaś....jak mi się świetnie układa.....choć jego zachowanie i agresja i złość którą ma w sobie mówi co innego.
Staram się nie reagować....odcinać emocje.....odpowiadać rzeczowo, logicznie albo wcale.....nie kontynuować rozmowy jak zaczynają się wyzwiska itp......jednym słowem wyznaczać granice.......jesteśmy jednak skazani na kontakt ze sobą, mamy córkę więc musimy się komunikować.....nie daje się prowokować........nie chcę atakować.....nie płaczę.....nie dzwonię.....nie wyzywam .......nie szukałam i nie szukam kontaktów z jego kochanką.....chociaż powiem szczerze myślałam o tym........ale jest mi tak smutno.....staram się znosić z godnością....spokojem......radzić sobie......on widzi, że się nie daję.....że rozwiązuje problemy....że chociaż odszedł i mnie okrutnie zranił........i dalej chce ranić.....nie poddaję się....nie załamuję....a dlaczego tak postępuję......ma to czego pragnął.........czego jeszcze chce ode mnie? Nie rozumiem i chyba nigdy nie zrozumiem.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
"Metoda in vitro jest niezgodna z prawem Bożym i naturą człowieka..."
"Pan naprawdę Zmartwychwstał! Alleluja!
„Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał!” (Łk 24,5-6) "To się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia" (1 P 2,20b) "Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33)
„Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16,15)
To może być także Twoje zmartwychwstanie - zmartwychwstanie Twojego małżeństwa!
Jan Paweł II:
Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje „Westerplatte". Jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie — jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić — dla siebie i dla innych.
Dla tych, którzy kochają - propozycja wzoru odpowiedzi na pozew rozwodowy
W odpowiedzi na pozew wnoszę o oddalenie powództwa w całości i nie rozwiązywanie małżeństwa stron przez rozwód.
UZASADNIENIE
Pomimo trudności jakie nasz związek przechodził i przechodzi uważam, że nadal można go uratować. Małżeństwa nie zawiera się na chwilę i nie zrywa w momencie, gdy dzieje się coś niedobrego. Pragnę nadmienić, iż w przyszłości nie zamierzam się już z nikim innym wiązać. Podjąłem (podjęłam) bowiem decyzję, że będę z żoną (mężem) na zawsze i dołożę wszelkich starań, aby nasze małżeństwo przetrwało. Scalenie związku jest możliwe nawet wtedy, gdy tych dobrych uczuć w nas nie ma. Lecz we mnie takie uczucia nadal są i bardzo kocham swoją żonę (męża), pomimo, iż w chwili obecnej nie łączy nas więź fizyczna. Jednak wyrażam pragnienie ratowania Naszego małżeństwa i gotowy (gotowa) jestem podjąć trud jaki się z tym wiąże. Uważam, że przy odrobinie dobrej woli możemy odbudować dobrą relację miłości.
Dobro mojej żony (męża) jest dla mnie po Bogu najważniejsze. Przed Bogiem to bowiem ślubowałem (ślubowałam).
Moim zdaniem każdy związek ma swoje trudności, a nieporozumienia jakie wydarzyły się między nami nie są powodem, aby przekreślić nasze małżeństwo i rozbijać naszą rodzinę. Myślę, że każdy rozwód negatywnie wpływa nie tylko na współmałżonków, ale także na ich rodziny, dzieci i krzywdzi niepotrzebnie wiele bliskich sobie osób. Oddziaływuje również negatywnie na inne małżeństwa.
Z moją (moim) żoną (mężem) znaliśmy się długo przed zawarciem naszego małżeństwa i uważam, że był to wystarczający czas na wzajemne poznanie się. Po razem przeżytych "X" latach (jako para, narzeczeni i małżonkowie) żona (mąż) jest dla mnie zbyt ważną osobą, aby przekreślić większość wspólnie spędzonych lat. Według mnie w naszym związku nie wygasły więzi emocjonalne i duchowe. Podkreślam, iż nadal kocham żonę (męża) i pomimo, że oddaliliśmy się od siebie, chcę uratować nasze małżeństwo. Osobiście wyrażam wolę i chęć naprawy naszych małżeńskich relacji, gdyż mam przekonanie, że każdy związek małżeński dotknięty poważnym kryzysem jest do uratowania.
Orzeczenie rozwodu spowodowałoby, że ucierpiałoby dobro wspólnych małoletnich dzieci stron oraz byłoby sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Dzieci potrzebują stabilnego emocjonalnego kontaktu z obojgiem rodziców oraz podejmowania przez obie strony wszelkich starań, by zaspokoić potrzeby rodziny. Rozwód grozi osłabieniem lub zerwaniem więzi emocjonalnej dzieci z rodzicem zamieszkującym poza rodziną. Rozwód stron wpłynie także niekorzystnie na ich rozwój intelektualny, społeczny, psychiczny i duchowy, obniży ich status materialny i będzie usankcjonowaniem niepoważnego traktowania instytucji rodziny.
Wysoki Sądzie, proszę o danie nam szansy na uratowanie naszego małżeństwa. Uważam, ze każda rodzina, w tym i nasza, na to zasługuje. Nie zmienię zdania w tej ważnej sprawie, bo wtedy będę niewiarygodny w każdej innej. Brak wyrażenia mojej zgody na rozwód nie wskazuje na to, iż kierują mną złe emocje tj. złość czy złośliwość. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie zmuszę żony (męża) do miłości. Rozumiem, że moja odmowa komplikuje sytuację, ale tak czuję, takie są moje przekonania religijne i to dyktuje mi serce.
Bardzo kocham moją (mojego) żonę (męża) i w związku z powyższym wnoszę jak na wstępie.
List Episkopatu Polski na święto św. Rodziny
Warto jeszcze raz podkreślić, że u podstaw każdej rodziny stoi małżeństwo. Chrześcijańskie patrzenie na małżeństwo w pełni uwzględnia wyjątkową naturę tej wspólnoty osób. Małżeństwo to związek mężczyzny i niewiasty, zawierany na całe ich życie, i z tej racji pełniący także określone zadania społeczne. Chrystus podkreślił, że mężczyzna opuszcza nawet ojca i matkę, aby złączyć się ze swoją żoną i być z nią przez całe życie jako jedno ciało (por. Mt 19,6). To samo dotyczy niewiasty. Naszym zadaniem jest nieustanne przypominanie, iż tylko tak rozumianą wspólnotę mężczyzny i niewiasty wolno nazywać małżeństwem. Żaden inny związek osób nie może być nawet przyrównywany do małżeństwa. Chrześcijanie decyzję o zawarciu małżeństwa wypowiadają wobec Boga i wobec Kościoła. Tak zawierany związek Chrystus czyni sakramentem, czyli tajemnicą uświęcenia małżonków, znakiem swojej obecności we wszystkich ich sprawach, a jednocześnie źródłem specjalnej łaski dla nich. Głębia duchowości chrześcijańskich małżonków powstaje właśnie we współpracy z łaską sakramentu małżeństwa. więcej >>
Wszechświat na miarę człowieka
Wszechświat jest ogromny. Żeby sobie uzmysłowić rozmiary wszechświata, załóżmy, że odległość Ziemia - Słońce to jeden milimetr. Wtedy najbliższa gwiazda znajduje się mniej więcej w odległości 300 metrów od Słońca. Do Słońca mamy jeden milimetr, a do najbliższej gwiazdy około 300 metrów. Słońce razem z całym otoczeniem gwiezdnym tworzy ogromny system zwany Droga Mleczną (galaktykę w kształcie ogromnego dysku). W naszej umownej skali ten ogromny dysk ma średnicę około 6 tysięcy kilometrów, czyli mniej więcej tak, jak stąd do Stanów Zjednoczonych. Światło zużywa na przebycie od jednego końca tego dysku do drugiego - około 100 tysięcy lat. W tym dysku mieści się około 100 miliardów gwiazd. To jest ogromny dysk! Jeszcze mniej więcej sto lat temu uważano, że to jest cały wszechświat. Okazało się, że tak wcale nie jest. Wszechświat jest znacznie, znacznie większy! Jeżeli te 6 tysięcy kilometrów znowu przeskalujemy, tym razem do jednego centymetra, to cały wszechświat, który potrafimy zaobserwować (w tej skali) jest kulą o średnicy 3 kilometrów. I w tym właśnie obszarze, jest około 100 miliardów galaktyk (czyli takich dużych systemów gwiezdnych, oczywiście różnych kształtów, różnych wielkości). To właśnie jest cały wszechświat, który potrafimy badać metodami fizycznymi, wykorzystując techniki astronomiczne. (Wszechświat na miarę człowieka >>>)
Musicie zawsze powstawać!
Możecie rozerwać swoje fotografie i zniszczyć prezenty. Możecie podeptać swoje szczęśliwe wspomnienia i próbować dzielić to, co było dla dwojga. Możecie przeklinać Kościół i Boga.
Ale Jego potęga nie może nic uczynić przeciw waszej wolności. Bo jeżeli dobrowolnie prosiliście Go, by zobowiązał się z wami... On nie może was "rozwieść".
To zbyt trudne? A kto powiedział, że łatwo być
człowiekiem wolnym i odpowiedzialnym. Miłość się staje Jest miłością w marszu, chlebem codziennym.
Nie jest umeblowana mieszkaniem, ale domem do zbudowania i utrzymania, a często do remontu. Nie jest triumfalnym "TAK", ale jest mnóstwem "tak", które wypełniają życie, pośród mnóstwa "nie".
Człowiek jest słaby, ma prawo zbłądzić! Ale musi zawsze powstawać i zawsze iść. I nie wolno mu odebrać życia, które ofiarował drugiemu; ono stało się nim.
Klasycznym tekstem biblijnym ukazującym w świetle wiary wartość i sens środków ubogich jest scena walki z Amalekitami. W czasie przejścia przez pustynię, w drodze do Ziemi Obiecanej, dochodzi do walki pomiędzy Izraelitami a kontrolującymi szlaki pustyni Amalekitami (zob. Wj 17, 8-13). Mojżesz to Boży człowiek, który wie, w jaki sposób może zapewnić swoim wojskom zwycięstwo. Gdyby był strategiem myślącym jedynie po ludzku, stanąłby sam na czele walczących, tak jak to zwykle bywa w strategii. Przecież swoją postawą na pewno by ich pociągał, tak byli wpatrzeni w niego. On zaś zrobił coś, co z punktu widzenia strategii wojskowej było absurdalne - wycofał się, zostawił wojsko pod wodzą swego zastępcy Jozuego, a sam odszedł na wzgórze, by tam się modlić. Wiedział on, człowiek Boży, człowiek modlitwy, kto decyduje o losach świata i o losach jego narodu. Stąd te wyciągnięte na szczycie wzgórza w geście wiary ramiona Mojżesza. Między nim a doliną, gdzie toczy się walka, jest ścisła łączność. Kiedy ręce mu mdleją, to jego wojsko cofa się. On wie, co to znaczy - Bóg chce, aby on wciąż wysilał się, by stale wyciągał ręce do Pana. Gdy ręce zupełnie drętwiały, towarzyszący Mojżeszowi Aaron i Chur podtrzymywali je. Przez cały więc dzień ten gest wyciągniętych do Pana rąk towarzyszył walce Izraelitów, a kiedy przyszedł wieczór, zwycięstwo było po ich stronie. To jednak nie Jozue zwyciężył, nie jego wojsko walczące na dole odniosło zwycięstwo - to tam, na wzgórzu, zwyciężył Mojżesz, zwyciężyła jego wiara.
Gdyby ta scena miała powtórzyć się w naszych czasach, wówczas uwaga dziennikarzy, kamery telewizyjne, światła reflektorów skierowane byłyby tam, gdzie Jozue walczy. Wydawałoby się nam, że to tam się wszystko decyduje. Kto z nas próbowałby patrzeć na samotnego, modlącego się gdzieś człowieka? A to ten samotny człowiek zwycięża, ponieważ Bóg zwycięża przez jego wiarę.
Wyciągnięte do góry ręce Mojżesza są symbolem, one mówią, że to Bóg rozstrzyga o wszystkim. - Ty tam jesteś, który rządzisz, od Ciebie wszystko zależy. Ludzkiej szansy może być śmiesznie mało, ale dla Ciebie, Boże, nie ma rzeczy niemożliwych. Gest wyciągniętych dłoni, tych mdlejących rąk, to gest wiary, to ubogi środek wyrażający szaleństwo wiary w nieskończoną moc i nieskończoną miłość Pana.
„Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że ciebie nie opuszczę aż do śmierci" - to tekst przysięgi małżeńskiej wypowiadany bez żadnych warunków uzupełniających. Początek drogi. Niezapisana karta z podpisem: „aż do śmierci". A co, gdy pojawią się trudności, kryzys, zdrada?...
„Wtedy przystąpili do Niego faryzeusze, chcąc Go wystawić na próbę, zadali Mu pyta-nie: «Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?» On im odpowiedział: «czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich mężczyzną i kobietą? Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i będą oboje jednym ciałem. A tak nie są już dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela»"(Mt 19, 3-5). Dwanaście lat temu nasilający się kryzys, którego skutkiem byt nowy związek mojego męża, separacja i rozwód, doprowadził do rozpadu moje małżeństwo. Porozumienie zostało zerwane. Zepchnięta na dalszy plan, wyeliminowana z życia, nigdy w swoim sercu nie przestałam być żoną mojego męża. Sytuacje, wobec których stawałam, zda-wały się przerastać moją wytrzymałość, odbierały nadzieję, niszczyły wszystko we mnie i wokół mnie. Widziałam, że w tych trudnych chwilach Bóg stawał przy mnie i mówił: „wystarczy ci mojej łaski", „Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata". Był Tym, który uczył mnie, jak nieść krzyż zerwanej jedności, rozbitej rodziny, zdrady, zaparcia, odrzucenia, szyderstwa, cynizmu, własnej słabości, popełnionych grzechów i błędów. Podnosił, nawracał, przebaczał, uczyt przebaczać. Kochał. Akceptował. Prowadził. Nadawał swój sens wydarzeniom, które po ludzku zdawały się nie mieć sensu. Byt wierny przymierzu, które zawarł z nami przed laty przez sakrament małżeństwa. Teraz wiem, że małżeństwo chrześcijańskie jest czym innym niż małżeństwo naturalne. Jest wielką łaską, jest historią świętą, w którą angażuje się Pan Bóg. Jest wydarzeniem, które sprawia, „że mąż i żona połączeni przez sakrament to nie przypadkowe osoby, które się dobrały lub nie, lecz te, którym Bóg powiedział «tak», by się stały jednym ciałem, w drodze do zbawienia".
Ja tę nadzwyczajność małżeństwa sakramentalnego zaczęłam widzieć niestety późno, bo w momencie, gdy wszystko zaczęto się rozpadać. W naszym małżeństwie byliśmy najpierw my: mój mąż, dzieci, ja i wszystko inne. Potem Pan Bóg, taki na zasadzie pomóż, daj, zrób. Nie Ten, ku któremu zmierza wszystko. Nie Bóg, lecz bożek, który zapewnia pomyślność planom, spełnia oczekiwania, daje zdrowie, zabiera trudności... Bankructwo moich wyobrażeń o małżeństwie i rodzinie stało się dla mnie źródłem łaski, poprzez którą Bóg otwierał mi oczy. Pokazywał tę miłość, z którą On przyszedł na świat. Stawał przy mnie wyszydzony, opluty, odepchnięty, fałszywie osądzony, opuszczony, na drodze, której jedyną perspektywą była haniebna śmierć, I mówił: to jest droga łaski, przez którą przychodzi zbawienie i nowe życie, czy chcesz tak kochać? Swoją łaską Pan Bóg nigdy nie pozwolił mi zrezygnować z modlitwy za mojego męża i o jedność mojej rodziny, budowania w sobie postawy przebaczenia, pojednania i porozumienia, nigdy nie dał wyrazić zgody na rozwód i rozmyślne występowanie przeciwko mężowi. Zalegalizowanie nowego związku mojego męża postrzegam jako zalegalizowanie cudzołóstwa („A powiadam wam: Kto oddala swoją żonę (...) a bierze inną popełnia cudzołóstwo, I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo" (Mt,19.9)). I jako zaproszenie do gorliwszej modlitwy i głębszego zawierzenia. Nasza historia jest ciągle otwarta, ale wiem, że Pan Bóg nie powiedział w niej ostatniego Słowa. Jakie ono będzie i kiedy je wypowie, nie wiem, ale wierzę, że zostanie wypowiedziane dla mnie, mojego męża, naszych dzieci i wszystkich, których nasza historia dotknęła. Będzie ono Dobrą Nowiną dla każdego nas. Bo małżeństwo sakramentalne jest historią świętą, przymierzem, któremu Pan Bóg pozostaje wierny do końca.