Gloria in excelsis Deo!

Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  KanałyKanały  BłogosławieństwaBłogosławieństwa  RekolekcjeRekolekcje  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  12 kroków12 kroków  StowarzyszenieStowarzyszenie  NewsNews
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  NagraniaNagrania  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
 Ogłoszenie 

12 kroków do wolności Uczta - Za Stołem Słowa - ks. Michał Muszyński | Słowo Boże na dziś | Ciężki krzyż | Róże różańcowe
"Ja ... biorę Ciebie ... za żonę/męża i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci."
Ogniska Wiernej Miłości Małżeńskiej SYCHAR:
Warszawa | Poznań | Żory | Zielona Góra | Bonn | Opole | Gorzów Wlkp | Kraków | Trójmiasto | Rzeszów | Chicago | Szczecin | Bydgoszcz | Lublin | Wrocław

ZAPRASZAMY do zgłaszania modlitewnych intencji za małżonków Siostrom Matki Bożej Miłosierdzia
Rekolekcje - Łagiewniki 2010: Uzdrowić zranione życie | Zamienić ranę w perłę | Zobacz kim jesteś - cz. 1 | cz. 2 | O przebaczeniu
Błogosławieństwo Księdza Biskupa Andrzeja Czai - ordynariusza diecezji opolskiej dla naszej Wspólnoty >>

Błogosławieństwa Bożego, aby narodzony tej świętej nocy Zbawiciel świata, obecny w naszym życiu, zawsze napełniał nas radością i nadzieją, a Jego światłość zwyciężała w nas to, co od Boga oddala - życzy administrator

Poprzedni temat «» Następny temat
Zbyt długa historia
Autor Wiadomość
Danka 9
[Usunięty]

Wysłany: 2009-12-03, 09:19   

Witaj!

Piszesz o terapii, przeszlam juz sporo w tej materii, i zauwazylam jedno, piszesz o tym ze spora pycha, ze znasz terapeutów i prafesjonalnych...itp.
Znam rowniez to srodowisko i zdaje sobie sprawe ze znac zawdowo czy towarzysko to zupelnie inna para kaloszy niż poddawac sie terapii..to na pewno juz wiesz i doświadczyleś.
Piszesz o tym z duzym dystansem...uzywasz słów zabawa...wyczuwam tutaj (moze sie mylę) wlasnie spory dystans do sprawy i lęk.

Wiesz juz ze zagladanie w siebie jest trudne.
Ale przynosi efekty.
Czy nie jest tak, ze doszedles w tych spotkaniach terapeutycznych do jakiegos zakrętu niemiłego i zwiałeś..zostawiles cos rozgrzebanego, emocje rozkrecone i teraz jest Ci trudniej niz jal zaczynałes.
Z tymi sprawami nie ma zabawy...to jedne z powazniejszych rzeczy jakie moga nam sie przydarzyć.

Czemu na leczenie ciala zazwyczaj znajdujemy kase? A na leczenie ducha..nie za bardzo...
Juz lepiej nie kupić sobie "szynki" ;-) niz odpuscic w tej wedrowce.
Widze tez w Tobie takie gadulstwo, potok slow jakie widze u siebie....
U mnie jest tak, ze zagluszam tak swoj niepokój, obawe, mysleniem, kombinowaniem..tak jak piszesz...bedzie znow o czym myslec...zagadywaniem problemu...

Zycie, dzialanie, relacje z innymi sa tym co dobre...czasem warto oddac Panu Bogu te nasza galopadę wewnętrzną. No i specom od tego...tym logom i peutom :-) Pozdrawiam
 
     
zkszacior
[Usunięty]

Wysłany: 2009-12-03, 12:17   

No witam. Słuchajcie dzięki za odpowiedzi.
Poniższe moje słowa nie są obroną mojego stanowiska, czy też jakąkolwiek polemiką z Wami. Chcę jedynie pewne rzeczy wyjaśnić, bez zbędnych metafor. odniesień, po prostu wprost.
"nałóg" jeśli chodzi o akceptację samego siebie, to oczywiście przyznaję że nie akceptuję całego siebie, są pewne rzeczy które tylko mnie się nie podobają. Daleko mi do konformizmu, więc nie specjalnie interesuje mnie zdanie, opinia innych o mnie samym, czy komuś podobają się, czy mu przeszkadzają moje wady. Ważne że mnie to przeszkadza.
Pisałem o tym że wiem czemu chciałby się przyjrzeć, nad czym pracować plus to co wyjdzie w trakcie samego procesu terapeutycznego. Dlaczego napisałem że długo dojrzewałem do psychoterapii? Bo przecież nikt nie mógł mnie zmusić, musiałem odpowiedzieć sobie wcześniej na kilka pytań i przyjrzeć się tak szczerze samemu sobie, itd. I rozpocząłem. Napisałem że to sport ekstremalny. To takie moje porównanie, metafora, bo jest to wg mnie jedyne w swoim rodzaju doświadczenie: spotkanie się z samym sobą jakim się jest. Podjąłem się tej pracy żeby właśnie nie żyć na pół gwizdka, ale chciałbym poznać siebie, odpowiedzieć sobie na pytanie kim jestem , jakim, jestem człowiekiem, po co jestem, ale tak dla siebie. "nałóg" to była praca jak sam napisałeś "od pieluchy". Ale nie była to klasyczna psychoanaliza. Zresztą mało kto tak teraz pracuje, z tego co wiem, z wiadomych jak myślę powodów.
"Danka 9" faktycznie znam i znałem psychoterapeutów, jednych gorszych drugich lepszych (tych było więcej), współpracowałem z nimi, rozmawiałem, to pomogło mi w pewnym rozeznaniu, pomogło mnie samemu do podjęcia pracy nad sobą. Fakt mogło to być odebrane jako moja pycha, może i tak było.
"Danka9" tutaj nie chodziło o "szynkę" (choć wiem że to tylko metafora). Naprawdę chodziło o brak kasy. Nie wiem jak u Was ale u mnie średnia cena jednej sesji kosztuje 70 zł, jedna sesja w tygodniu daje już niezła sumę, która w chwili obecnej jest dla mnie duża. Prawda jest taka że w chwili obecnej żyję od pierwszego do pierwszego. Ale pracuję nad tym aby to się zmieniło.Czy uciekłem z terapii bo za bardzo bolało, bo się przestraszyłem? Wierzcie albo nie ale naprawdę nie chciałem przerywać terapii, jednak proza życia była i jest taka a nie inna.
Słuchajcie nigdy tego nie traktowałem jako zabawę czy też rozrywkę chociaż po tym co napisałem można to było tak odebrać. Jeśli chodzi o osobę samego psychoterapeuty do którego się zgłosiłem to jest to certyfikowany terapeuta, czyli posiadający uprawnienia, skończył odpowiednią szkołę itd, itp. jeśli chodzi o jego rekomendacje. Ponadto dla dobra samego procesu nie był to terapeuta którego znałem osobiście, wiedziałem, że jest, zebrałem opinie itd., czy sam uczestniczy w superwizji. To tak gwoli wyjaśnienia czy nie zgłosiłem się do jakiegoś szarlatana.
"Nirwana" zgadza się pewne grupy zawodowe, ogólnie nazwę je "pomagaczami", nie sś skore do pracy nad sobą, mało tego nikt od nich tego nie wymaga a oni nie czują takiej potrzeby. Ja miałem to szczęście pracować z takimi ludźmi którzy pokazali wartość takiej postawy, tzn. pracy nad sobą, rozwoju osobistego, tego jak nasze dysfunkcje, nie rozwiązane, zasypane sprawy, wpływają np. na naszą pracę, a przede wszystkim na nasze życie. To też był jeden z motywów rozpoczęcia pracy nad sobą.
Jeśłi chodzi o moje uzależnienie od papierochów, to paliłem za nim rozpoczął się mój kryzys małżeński. Jasne to jest nałóg. Ale nie uciekam do niego, wcale mi nie pomaga. Jak każdy palacz kilka razy podejmowałem próbę rzucenia palenia. U mnie jest uruchomiony cały mechanizm uzależnienia. Najgorsze jest to że ja lubię póki co palić choć zaczyna mnie to wkurzać, że coś takiego ma nade mną władzę. Jasne, jest to okropny i zły przykład dla mojego syna. Jeśli chodzi o prochy to nie chcę ich brać bo one nie rozwiążą mojego problemu, piszę mojego czyli tego który dotyczy tylko i wyłącznie mnie. Poza tym jeszcze nie jest tak źle aby po nie sięgnąć.
Jeśli chodzi o spójność o której wspomniałeś, moje słowa dotyczące praw rodzicielskich, miłości do żony. Tak, powiedziałem jej o tym, tylko kontekst był taki, że powiedziałem jej szczerze jakie w całej tej sytuacji tzn kryzysu pojawiają się w mojej głowie myśli. Jak to wpływa na mnie. To jest destrukcyjne, wiem. Dlatego postanowiłem też to napisać. Nie miałem na celu wymuszać cokolwiek, szantażować. Byłem tylko szczery. Nigdy nie napisałem i nie powiedziałem że tak zrobię. Choć przyznam szczerze, że kiedy myślę o tym że miałbym się dzielić z jakimś obcym facetem moim synem, patrzeć jak z nim się bawi, usypia go, wychodzi z nim na spacer, jest z nim de facto częściej niż ja to krew mnie zalewa. Odsuwam od siebie takie myśli jak tylko mogę daleko, zawierzam to wszystko Jezusowi, ale "czarny" nie daje za wygraną. Jeśli chodzi zaś o moją żonę
to sam już nie wiem, brak jej miłości czy....jestem w tym tak głupi, że już nie próbuje sam znaleźć odpowiedzi tylko się modlę.
A pytania są naprawdę warte uwagi, poważnie. Jak tylko je rozważę na pewno dam znać.
No i masz rację "Danka9" jestem gadułą. Ma to swoje dobre i złe strony. Od jakiegoś czasu staram się i myślę jak to moje gadulstwo wykorzystać :lol: Do tego dochodzi moje poczucie humoru: nieco rubaszne, czarne, cyniczne. Poza tym jestem upierdliwy. Jednak coraz częściej chcę poczytywać to sobie jako zaletę, a co! :-P
Na koniec dodam (hura wreszcie kończy, trzeba się zastanowić czy mu odpisywać lub wprowadzić jakieś ograniczenia :-P ),że wczoraj w nocy nie wiem czy to na modlitwie czy nie, zacząłem zdawać sobie sprawę że nie mam wyjścia. Musze zaakceptować to co się stało. Co nie zwalnia mnie jednocześnie od walki o nasze małżeństwo, nasze nawrócenie. Długa to droga, ale ja zawsze lubiłem długie trasy wymagające wysiłku.
To tak jak wyjście w góry. Okropnie ciężka wędrówka, ból, zmęczenie, pot zalewa oczy i w ogóle płynie strumieniami, wielokrotnie chce się odpuścić, zawrócić, stanąć w miejscu i krzyknąć żeby ktoś mnie zabrał. Ale jak już się osiągnie cel, wejdzie na szczyt to dopiero wtedy się wie po co się lazło na ta górę. A cała reszta to wspomnienia, doświadczenie, świadomość podołania takiej próbie.
No to idę! Ale wysoko! ;-)
 
     
Danka 9
[Usunięty]

Wysłany: 2009-12-03, 19:34   

hej!
Super ze idziesz wysoko :) tak trzymac, cel w niebie a tu na ziemi konkretne, czasem małe kroczki...tak trzeba

Zastanowilam sie o co mi biegało z tą pychą....otóż nie gniewaj sie ale mam wrazenie ze forma przerosla tresc...ze byc moze zaangazowales sie mocn w otoczke, wyszukales terapeute, certyfikat, superwizja, fajowo...a i tak psu na budę ( no wiem ze skorzystales na pewno) skoro nie wytrwales, skoro nie wszedles w proces caleym soba tak aby wytrwac i zbierac konkretne owoce.
No domyslam sie ze bylo ciezko finansowo, ja jak zaczynalam zarabiałam ok 1400, a jedna sesja kosztowala 80 pln, wychodziło 320 miesiecznie plus wynajmowanie pokoju...na szyneczke naprawde nie było kasy... takie to były czasy kiedys...modlilam sie o opieke Boza i czasem w potrzebie pieniadze dodatkowe sie pojawiały...
Ufaj Panu Bogu

Jeszcze jedna rzecz wpadla mi w oko, kontrola, chcesz miec na wszystko oko...a gadulstwo jest ok, piszesz fajnie z poczuciem humoru...nie chce go oceniac (gadulstwa) ale kojarzy mi sie z nałogami, ludzie uzaleznieni tak maja..kontrola i zagadywanie emocji....alkohol, nikotyna, net ( to moje uzaleznienie)
słowa nas oddalaja od siebie samych i czasem od siebie nawzjajem...jak najwiecej ciszy Ci życzę ( sobie tez!)
polecam rekolekcje ignacjanskie....to jest dopiero czad dla gadulców.. ;-)
 
     
w.z.
[Usunięty]

Wysłany: 2009-12-04, 07:18   

Witaj! Zastanawiałem się ostatnio nad tym forum i ludźmi tu piszącym i zauważam jedną rzecz. Bóg działa!!! Nie rozumiem dlaczego tak się dzieje, ale myślę, że mimo naszej grzeszności Bóg wysłuchuje naszych modlitw. I tu duża pokora przed innymi i ich cierpieniem. Zastanawiało mnie zawsze jak rozeznac wolę Bożą? Co robic? I chyba nie ma jakiejś prostej odpowiedzi na to. Moim zdaniem warto wszystkie nasze czyny powierzac Bogu, bo cokolwiek zrobimy to będzie ułomne i grzeszne, a ofiarowane Jezusowi może nabrac innego wymiaru. Zaproszenie Jezusa do Waszego życia przemieni je.
Mi np. wydaje się, że Twoja żona jest już w amoku, że potrzebna stanowcza miłośc bo łagodnośc wobec niej i ugodowośc to grzeszna postawa. Ale tu też się mogę mylic. Dlatego trzeba zacząc od Boga, powierzyc mu wszystkie swoje plany. Zapomniec na chwilę o sobie, a zacząc życ dla małżonki i zawalczyc o jej zbawienie.

Moim zdaniem, za dużo kombinujesz z psychologami. Też tak kiedyś robiłem i doszedłem do wniosku, że to wszystko (terapie itp.) to ściema. Tak naprawdę najbardziej pomaga szczera modlitwa przed Bogiem. Szczere wyznanie grzechu. I dziękowanie za wszystko - postawa dziękczynna jaką warto w sobie pielęgnowac, dziękowanie nawet za najtrudniejsze sytuacje - to jest uzdrowienie :). Pozdrawiam.
 
     
mari
[Usunięty]

Wysłany: 2009-12-04, 08:09   

w.z. napisał/a:
Moim zdaniem, za dużo kombinujesz z psychologami. Też tak kiedyś robiłem i doszedłem do wniosku, że to wszystko (terapie itp.) to ściema. Tak naprawdę najbardziej pomaga szczera modlitwa przed Bogiem. Szczere wyznanie grzechu. I dziękowanie za wszystko - postawa dziękczynna jaką warto w sobie pielęgnowac, dziękowanie nawet za najtrudniejsze sytuacje - to jest uzdrowienie :). Pozdrawiam.

W.z,
wszystko jest ważne -
i modlitwa
i psycholog
i dziękczynienie Bogu.
Psycholog to nie ściema, tylko psycholog (terapia) bez modlitwy to "ściema".
 
     
mami
[Usunięty]

Wysłany: 2009-12-04, 09:39   

w.z. napisał/a:
Moim zdaniem, za dużo kombinujesz z psychologami. Też tak kiedyś robiłem i doszedłem do wniosku, że to wszystko (terapie itp.) to ściema. Tak naprawdę najbardziej pomaga szczera modlitwa przed Bogiem. Szczere wyznanie grzechu. I dziękowanie za wszystko - postawa dziękczynna jaką warto w sobie pielęgnowac, dziękowanie nawet za najtrudniejsze sytuacje - to jest uzdrowienie :)


popieram mari,
bo to naprawde bardzo trudne otworzyć sie przed samym sobą, a psycholog wyciąga z nas najbrudniejsze mysli, zachowania, które głęboko schowalismy na dnie i nawet nie mamy dziś z tym kontaktu, wyparliśmy ze świadomości wszystkie te złe emocje, jakie w nas drzemią, ale podświadomości nie da sie uwiązać, daje znać o sobie na każdym kroku naszego myslenia, działania
dlatego często zachowujemy sie nie tak jak chcemy, mamy wyrzuty sumienia iż tak sie zachowałam, pomyślałam...
wolimy zaprzestac myślec o czymś, wyprzec te uczucia, zamieniamy na bardziej akceptujące przez siebie czy innych....
przed Bogiem jest nam łatwiej, nikt nie słyszy naszego rachunku sumienia, nikt nas z niego nie rozlicza, czasami sami sie skrzętnie rozgrzeszamy, ale to niestety nie pomaga wszystkim byc pogodzonym ze soba, doznac uczucia łaski spokoju ducha,
każdy z nas ma inne zycie, i nne doświadczenia, które rzutuja na jego zachowania i sama spowiedź, głeboka relacja z Bogiem może być za mała forma dotarcia w głąb duszy samego siebie,
chyba, ze na swej drodze udaje nam sie spotkac człowieka anioła, który dotrze do naszych najskrytszych mysli, pozwoli im ujrzeć światło, rozliczyć sie z nimi i pogodzić jestem jaki jestem, z pełną świadomością swoich braków i zalet, pełna akceptacja...

to naprawde bardzo trudne ujrzeć siebie w innym świetle niż sami o sobie myślimy... a do tego zobaczyc, że inni tez to widzą...dlatego większość boi sie konfrontacji z samym soba, wyjścia na jaw tych ciemnych naszych stron...ale kiedy juz wyjdą z nas, czujemy sie spokojni, pogodzeni z samym soba, i krytyka mojego Ja przestaje być juz taka bolesna...
to prawda, bez Boga nic nam sie nie uda, bez modlitwy i próśb o pomoc i wytrwałość w dążeniu do bycia lepszym... ale Bóg daje nam tą pomoc w postaci innych, którzy moga nam pomóc stawać sie takimi...

to oczywiście moje zdanie, i nie narzucam ci mojego, ale tak mi sie nasunęło,
kiedyś musiałam pozwolic sobie na pomoc i było to bardzo trudne otworzyc sie przed kims...

ale oczywiście szanuje twoje zdanie,
tyle, że wz tobie może na swojej drodze udało sie spotkac taką osobe, która ci pomogła w zrozumieniu siebie samego, pozwoliła ujrzeć dotrzec w głąb siebie...wiele piszesz o aniołach,
innym pozostaje szukac takich osób na swojej drodze życia, by zyć pogodzonym z samym soba w pełni szczęścia i radości na chwałe Pana...
bo nie każdy spowiednik jest osoba, która umie dotrzec do człowieka, wysłuchac
wtedy taka relacja może byc za słaba forma do szczerego wyznania wszystkich swoich grzechów tych najskrytszych, głeboko ukrytych...
pozdrawiam
 
     
zkszacior
[Usunięty]

Wysłany: 2009-12-04, 09:45   

Hej. Sporo się dzieje. "Danka9" dzięki za uwagę i rozważanie moich myśli. Wybacz, nie lubię nie wyjaśnionych spraw więc jeszcze wyjaśnię sprawę mojej psychoterapii. Nie wiem być może nie wyraziłem się jasno. Proces jaki rozpocząłem był na prawdę głęboki, otwarłem pewne zakopane sprawy związane z moją relacją np. z rodzicami, moim stosunkiem do samego siebie, co sie dzieje we mnie, rozpoznawanie emocji, itp. itd. Wiesz wiem, że czasem da się wykopać pieniądze spod ziemi. Właśnie tak, dzięki temu rozpocząłem swoje sesje terapeutyczne. Pod koniec sesje te miałem nawet kredytowane przez terapeutę. Zaufał mi i odroczył mi zapłatę za kilka sesji. Jednak kiedy doszły kolejne wydatki plus obcięcie budżetu domowego z powodu problemó z pracą musiałem zrezygnować. Ponadto musiałem oddać kilka stówek terapeucie, na szczęście na raty. Chće to wyjaśnić ponieważ napisałaś że to wszystko było psu na budę, nie wszedłem głoboko w ten proces. Wiem że tak nie było i mam tego pewność, wiem że nie okłamuję siebie. Jeszce raz dzięki za Twoją uwagę i pomoc. Liczę na kolejne wpisy. Wszystkie bardzo cenne.
"w.z." uważam że nie za dużó kombinuję z psychologami. Nie polegam tylko na ich wiedzy i informacjach, ponadto jak już pisałem psycholo a psychoterapeta to nie to samo, to tak naprawdę inne profesje. A tak na marginesie poznałem kilka osób które odrzuciły pomoc z zewnątrz, nie chciały słuchać innych ludzi nawet profesjonalistów, uważąły żę wszyscy -lodzy (chyba tylko poza teologami) i wszelkiej maści terapeuci to szarlatani, posługujący się diabelskimi sztuczkami, które oddalają od Boga. Tak się zakręciły że tylko modlitwa, modlitwa, spowiedź, rozmowa z księdzem. Te osoby stały się wręcz niebezpieczne, nie można znimi było normalnie porozmawiać, stały się zaborcze, apodyktyczne, nie przyjmowały żadnych argumentów, w rzaden spsó nie chciały pracować nad sobą. Wiem, że to co opisałem to totalne ekstremum i przegięcie, ale wierz mi poznałem takie osoby. Mnie osobiście kiedy przyglądałem się na to z boku odstraszały od Boga i Kościoła.
Ale dzięki za zwrócenie mi uwagi na modlitwę jeszcze głebszą, wezwanie do niej. Na zaufanie Bogu i zawierzenie mu każdej chwili naszego życia.
Uff cięszki dzień miałem wczoraj, poranek też nie wesoły. Wybrałem się w góry a już u podnórza wyrżnąłem na twarz. Trochę się poobijałem ale postanowiłem iść dalej.
Relacje i widokówki prześlę później. ;-)
 
     
nałóg
[Usunięty]

Wysłany: 2009-12-04, 10:14   

w.z. piszesz:"Moim zdaniem, za dużo kombinujesz z psychologami. Też tak kiedyś robiłem i doszedłem do wniosku, że to wszystko (terapie itp.) to ściema"

Chyba troszkę przekombinowałeś WZ...... a wiesz gdzie bys był teraz gdybyś tych terapi,psychologów nie miał po drodze???

Jakies troszke wykoslawione to co piszesz;" Moim zdaniem warto wszystkie nasze czyny powierzac Bogu, bo cokolwiek zrobimy to będzie ułomne i grzeszne, a ofiarowane Jezusowi może nabrac innego wymiaru."
Mieszasz ,mieszasz w głowach wrzucając do jednego wora wszystko.Bo wcale nie jest tak ,że wszystko co "zrobimy"(chyba że Ty tak masz) jest grzeszne............. Jest zasadą ,że gdy człowiek nie wie że grzeszy ,że nie miał możliwości rozeznania to nie Grzeszy.
Po za tym............. ja wcale nie grzeszę swoim każdym czynem.

Mari ujeła sedno w swoim poście temat psychologów,terapi................ Łatwiej wychodzi sie z dysfunkcji z Bogiem.Ale Bóg wcale nie chce i nie robi za człowieka tego co przynalezne człowiekowi.

Wz??a czy Ty wiesz jaka byłaby Twoja droga gdyby nie ci psychologowie.terapeuci spotykani po drodze ???
Wiesz jaka? Wyrocznią sie robisz?
Pan Bóg dał po to terapeutów,psychologów,lekarzy by z ich wiedzy korzystać.

[ Dodano: 2009-12-04, 10:15 ]
Sw.Ingacy Loiola napisał"Pracuj tak jakbyś miał życ wiecznei ,a módl sie tak jakbyś miał umrzeć jutro"
Ten święty sie mylił???
 
     
EL.
[Usunięty]

Wysłany: 2009-12-04, 10:52   

Sama zajmuję się terapią...a jak szewc bez butów sie okazałam !
Potem szukałam pomocy u terpeutów - tu ma rację Zkszacior - psycholog to nie terapetua ( ale może nim być, trzeba dopytać) i terapeuta nie musi być psychologiem.
Więc ci moi terapeuci mieli dla mnie tylko jedna radę - odejdź od męża !
Nie byłam zadowolona z ich pomocy i zostawiłam to !
Pomogli mi tak naprawdę w tym, że mnie od siebie odstraszyli, więc znalazłam inną pomoc = Boga !
Więc jakoś tam mi sie przysłużyli.
Ale to moja bajka ....co nie znaczy, że nie mamy próbować i korzystać z pomocy specjalistów.
Teraz jak rozmawiam ze specjalistką = terapeutką, ktora zna moją historię, to Ona twierdzi, że nie możliwe , że bez terapii sobie poradziłam, nie ma takiej opcji....Hm....jest opcja - czytałam, szukałam...i był terapeuta najlepszy - sam Bóg !

Różne drogi, rózne losy.
Mam wrażenie,że Zszacior miał podobne doświadczenie do mojego....swoją terapie z terapeutami przerobił, zakończył....teraz następny terapeuta - Bóg. Niech tak będzie...ale niech tez będzie ciągła praca nad sobą i konsekwencja !
Teraz wiem, że praca nad soba i przemiana nie kończy sie wraz z końcem krzyzysu....ona powinna być ciągła i zawsze i każdego dnia, do dnia naszego ostatniego. Pozdrawiam!! EL.
 
     
kasia
[Usunięty]

Wysłany: 2009-12-04, 11:09   

Z własnego doświadczenia: bardzo potrzebna jest na czas kryzysu osoba, która jest obok nas i obiektywnie potrafi spojrzeć na problemy. Najlepiej - święta osoba, widząca konsekwencje i owoce czynów w dłuższym wymiarze z Bożej perspektywy, a nie takie na szybko "do ugrania". Człowiekiem w kryzysie/bólu miotają emocje i trudno mu racjonalnie podejmować decyzje, potrzebuje pomocy. Stały spowiednik to skarb. Poprzez niego możemy weryfikować swoją drogę, otrzymywać Łaskę przebaczenia, pojednania. Spowiednik jednak zazwyczaj nie daje gotowych recept, TOWARZYSZY cierpliwie człowiekowi w jego rozwoju. Mądry przyjaciel czy właśnie kierownik duchowy daje dojrzewać i czasem może się wydawać, że opuszcza ale wtedy daje możliwość do samodzielności i wzrostu.
 
     
w.z.
[Usunięty]

Wysłany: 2009-12-04, 11:31   

Oczywiście wszyscy macie rację. Każdy jest inny. Jedno pomoże komuś, ale innemu może zaszkodzic. W czasach kiedy pierwszy raz zetknąłem się z Odnową był w tej wspólnocie duży nacisk na psychologię, zagłębianie się w siebi itp. Skończyło się tak, że musiałem w efekcie szukac pomocy u psychologa. Niewiele to pomogło. Uważam, że dużo lepiej jest zamiast zagłębiac się w siebie i swoje problemy to wyjśc do Boga do ludzi. Samo skupienie się na Bogu - to jest właśnie najlepsza terapia. Wiadomo są odchyłki i często ludzi zasłaniają się Bogiem kiedy wychodzą ich słabości. Czasami widac to nawet na tym forum.
Ale jeśli komuś psychologia pomaga to dobrze. Jednak moje zdanie na ten temat już raczej sie nie zmieni.
 
     
zkszacior
[Usunięty]

Wysłany: 2009-12-05, 11:30   

Hej. Obiecałem widokówki i relacje z trasy. Ale najpierw WIELKIE DZIĘKI za wasze słowa i wsparcie.
No cóż widoki na razie nie ciekawe. Idę niemal po omacku, prawie na braila. Moją ukochaną targają emocje, duchem nie jest obecna w domu, niemalże nie moge na nią liczyć jeśłi chodzi o takie zwyczajne życie domowe, ale to już trwa jakiś czas, ale OK, z tym jest spoko, to sobie jakoś przepracowałem, ale nie wtym sensie że pozwalam się wykorzystywać. Jednak ktoś musi ciągnąc ten wózek, prowadzenie domu, opieka i czas spędzony z dzieckiem. Żonka nakręca się na wszystko. Wczoraj gdy sprzątałem, zaczęliśmy oczymś rozmawiąc, Ona wogóle miała złe samopoczucie, w końcu zaczęła płakac i powiedziała że nic się jej nie chce, że nie chce się jej żyć. Dlaej utrzymuje kontakt z DRUGIM, rozmawiają na GG, widziałęm jak wysyłają sobie emotikony które dają sobie buziaka. zbytnio się tym nie przejąłem. ale potem miałem okropny tak wogóle wieczór. Dobrze że poszedłem na noc do pracy. Miałem czas żeby się pomodlić.
Ciężko. Walczę z myśłami o tym co się może wydarzyć, co może być, jest to huśtawka, albo myślę że wszystko będzie wspaniale i cudowanie lub wprost przeciwnie. Nie chcę myślec o przyszłości, proszę Boga aby zabrał ode mnie wszelkie myśli, emocje. Chcę aby to on prowadził. Mam wrażenie że miła ma męczy się w domu, jednocześnie nie radzi sobie z tą całą sytuacją. wydaje mi się że tęskni za tym DRUGIM za zyciem poza domem. Różnie myślę wtedy o sobie, ale to trwa tylko chwilę. Najgorsze że ciągle boli. Ale trwam. Powiedziałem mojej żonie, kiedy poinformowała że nie chće się jej żyć, że wiem że jest jej ciężko, że ja jestem. Tylko tyle. Zobaczymy. W poniedziałek wybieram się do swojego dobrego znajemomego, zaufanego człowieka, mojego byłego aniomatora ze wspólnoty, zawsze mogłem na niego liczyć. W środe planuje kolejne spotkanie, ale teraz bardziej wymagające (już wspomniałem że jest to zakonnik, zajmuje się też małżeństwami, zwłaszcza w kryzysie). Wyrywam się na całyu dzień z domu. Teraz ja. Cieszę się na to i jestem pełen obaw jednocześnie.
Ciągle proszę o siłe, nadzieję, aby Jezus nauczył nas kochać Jego samego a przez to siebie nawzajem. ABy pokazał nam czym jest miłość.
Co mogę więcej na chwilę obecną zrobić poza modlitwą? Nie wiem, codzień upadam i co dzień staram się podnosić. Taka musztra!
Jeśli ktokolwiek ma swoje spostzreżenia, pytania, sugestie lub jakiekolwiek słowa, to proszę. Jestem gotów :lol:
Aha mam wrażenie że drażnię moją żonę, przeszkadzam, jej czasami, już pisałem że wydaje mi się że moje trwanie przy niej, mój jakiś upór przeszakdza jej, jest jej z tym niewygodnie. Wogóle jest jej niewygodnie. Ale to tylko moje spostrzeżenia.
Przepraszam za błędy ale jestem w pracy, ciągle! Miła ma siedzi niedaleko mnie :-P Ostro prawda? :lol:
Pozdrawiam i proszę wszystkich o modlitwę.
P.S. Ostatnio śmieje się tylko kiedy jest w towarzystwie ale nie moim. TO trwa przez jakieś dwa trzy dni. Dobra kończę. Hej ;-)
 
     
Danka 9
[Usunięty]

Wysłany: 2009-12-05, 11:51   

Fajnie z poczuciem humru piszesz i z dystansem do siebie i do tego co Was spotyka. Co do terapii to troche sie mądrzę...i nie napisalam ze do konca psu na budę ( no dobra, moze za ostre słowo, ostatnio mam zbyt ciete pióro), ale ze nie do końca. Szanuję i rozumiem Twoja rezygnacje z terapii.

Wiesz, widze po sobie, jak po dluugim czasie duzo rzeczy z dziecinstwa wraca..jest to meczące...bo wydawaloby sie ze przerobione....a tu wraca..widac ze nie do konca uzdrowione...wraca ale juz na innym poziomie..juz ból czy złośc są innej jakości...nie wiem jak to opisac.

Czy Wy pracujecie razem z zoną? Mysle ze to moze byc trudne dla związku caly dzien razem...jesli tak jest.

Nie bierz na siebie winy za humor zony..to jej sprawa..dobrze ze sie zastanawiasz jak jej pomoc....ale mówienie jej, ze wiesz ze to z twojego powodu....to wg mnie naduzycie.
Tylko Pan Bog to wie....nie pisz scenariusza...mozesz jej zapytac...

Czesto jest tak w zwiazku ze nie mozemy patrzec na druga osobe ( ja tak mam przynajmniej) ale nie dlatego ze jest jakas do luftu...przeciez obiecalismy jej miłosc..i zasluguje na te miłosc....Pan Bog ja kocha z calego serca..my czasem nieudolnie....ale dlatego, że cos w niej nas meczy, irytuje...jest lustrem nas samych.
Moze przypominasz zonie, to ze zachowuje sie nieuczciwie wobec Ciebie, moze jestes jej wyrzutem sumienia...
Jak ja stawiamy komus granice, ktire sie mu nie podobaja to sie wscieka.
Taki przyklad dwulatka gdy sie mu cukierka odmówi...rzuca sie i wrzeszczy....my dorosli reagujemy subtelniej.

A tez mozesz sie zastanowic jak pomoc zonie, poprawic jej humor, wysluchac, zaprosic do kina na fajny film, jak myslisz jak by na to zareagowala? Pozdrawiam
 
     
zkszacior
[Usunięty]

Wysłany: 2009-12-05, 12:24   

Hej. Ale szybka odpowiedź. Faktycznie urazy i rany z dzieciństwa, które nie sa rozwiazane ciągną się bardzo długo, też nad tym pracowałem. Acha "Danka9" nie przejmuj się, nie było za ostro, tzn twoja odpowiedź. :-D
Zgadza się pracujemy razem z żona ale nie cały czas. Dla mnie jest to dodatkowa praca 2 razy w tyugodniu po cztery godziny i mamy osobne zajęcia. Tak więc w pracy nie wchodzimy sobie w drogę.
Nie powiedziałem żonie że to przeze mnie ma zły humor. Źle się wyraziłem we wcześniejszym poście. Powiedziałem jej tylko że ja nadal jestem, tak aby wiedziała, miała tego świadomość że może na mnie liczyć, że nadal jestem przy niej. Tylko tyle nie rozwijałem tego tematu.
Jesłi chodzi o wspólne wyjście do np. kina to na razie nie ma szans. Niestety nie przekonam mojej miłej. Wydaje mi się że jedyne co mogę w tej chwili zrobić to zachowywać się jakoś tak naturalnie, nie mam specjalnie jakiś fochów, jak jest okazją to żartuję, czasami nawet razem żartujemy. Tyle, nie mam pojęcia co więcej mogę zrobić. Staram się powioli dbać o sibei w tej sytuacji jak ma miejsce. Staram się nie przejmowac jej nastrojami, złym humore, co nie oznacza że lekceważę moją żonę, ale tak jak pisałaś nie chcę brać na siebie winy za wszystko.
Dobra zbieramy się do domu.
Pozdrawiam

[ Dodano: 2009-12-05, 15:50 ]
A jeszcze napiszę. Złość, okropna złość, to uczucie towarzyszy mi teraz najczęściej. Jestem zły na moją żonę. A tak nie chciałem być. Myślę sobie jednak że mam prawo na nią być zły. Ona też jest na mnie zła, nakręca się o byle co! Nie chcę tylko wybuchnąć to nie jest nikomu potrzebne, takie wyrażanie złości, a raczej tego na co jestem zły w takim nastroju, to niema sensu, nic z tego nie wyniknie poza, wiadomo czym. Nie mam nawet na to ochoty. Nie wiem jak zacząć a nią rozmowę, zastanawiam się czy czegoś w ostateczności do niej nie napisać, ale wolałbym porozmawiać. Widzicie jaki bajzel mam teraz w głowie. Za dużo skrajnych emocji. Jeszcze się trzymam. Czekam. Zobaczymy. Do tanga trzeba dwojga, do rozmowy również. Ależ mnie to wszystko wkurza.
Muszę sobie chyba wykombinować worek treningowy! :evil:
Najchętniej to bym komuś.... aż żałuję że tego nie zrobiłem, a była taka okazja. Wiecie komu?! :evil:
Tylko co by to dało?! Czasami czuję się jak ostatni frajer i śmieć. Dobrze żę tylko czasami. Muszę pomedytować. Znalazłem jakiś czas temu, no powiedzmy instrukcję medytacji chrześcijańskiej. Ale teraz to bym....
Nie wiem czy mnie rozumiecie?! :shock:
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group

To naprawdę bardzo ważna ankieta zwolenników in vitro - włącz się!
Możesz w niej wyrazić swój sprzeciw głosując przeciw petycji...




Stanowisko Episkopatu Polski:

"Metoda in vitro jest niezgodna z prawem Bożym i naturą człowieka..."













"Pan naprawdę Zmartwychwstał! Alleluja!

„Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał!” (Łk 24,5-6)
"To się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia" (1 P 2,20b)
"Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33)
„Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16,15)



To może być także Twoje zmartwychwstanie - zmartwychwstanie Twojego małżeństwa!









Jan Paweł II:

Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje „Westerplatte". Jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie — jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić — dla siebie i dla innych.





Dla tych, którzy kochają - propozycja wzoru odpowiedzi na pozew rozwodowy


W odpowiedzi na pozew wnoszę o oddalenie powództwa w całości i nie rozwiązywanie małżeństwa stron przez rozwód.

UZASADNIENIE

Pomimo trudności jakie nasz związek przechodził i przechodzi uważam, że nadal można go uratować. Małżeństwa nie zawiera się na chwilę i nie zrywa w momencie, gdy dzieje się coś niedobrego. Pragnę nadmienić, iż w przyszłości nie zamierzam się już z nikim innym wiązać. Podjąłem (podjęłam) bowiem decyzję, że będę z żoną (mężem) na zawsze i dołożę wszelkich starań, aby nasze małżeństwo przetrwało. Scalenie związku jest możliwe nawet wtedy, gdy tych dobrych uczuć w nas nie ma. Lecz we mnie takie uczucia nadal są i bardzo kocham swoją żonę (męża), pomimo, iż w chwili obecnej nie łączy nas więź fizyczna. Jednak wyrażam pragnienie ratowania Naszego małżeństwa i gotowy (gotowa) jestem podjąć trud jaki się z tym wiąże. Uważam, że przy odrobinie dobrej woli możemy odbudować dobrą relację miłości.

Dobro mojej żony (męża) jest dla mnie po Bogu najważniejsze. Przed Bogiem to bowiem ślubowałem (ślubowałam).

Moim zdaniem każdy związek ma swoje trudności, a nieporozumienia jakie wydarzyły się między nami nie są powodem, aby przekreślić nasze małżeństwo i rozbijać naszą rodzinę. Myślę, że każdy rozwód negatywnie wpływa nie tylko na współmałżonków, ale także na ich rodziny, dzieci i krzywdzi niepotrzebnie wiele bliskich sobie osób. Oddziaływuje również negatywnie na inne małżeństwa.

Z moją (moim) żoną (mężem) znaliśmy się długo przed zawarciem naszego małżeństwa i uważam, że był to wystarczający czas na wzajemne poznanie się. Po razem przeżytych "X" latach (jako para, narzeczeni i małżonkowie) żona (mąż) jest dla mnie zbyt ważną osobą, aby przekreślić większość wspólnie spędzonych lat. Według mnie w naszym związku nie wygasły więzi emocjonalne i duchowe. Podkreślam, iż nadal kocham żonę (męża) i pomimo, że oddaliliśmy się od siebie, chcę uratować nasze małżeństwo. Osobiście wyrażam wolę i chęć naprawy naszych małżeńskich relacji, gdyż mam przekonanie, że każdy związek małżeński dotknięty poważnym kryzysem jest do uratowania.

Orzeczenie rozwodu spowodowałoby, że ucierpiałoby dobro wspólnych małoletnich dzieci stron oraz byłoby sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Dzieci potrzebują stabilnego emocjonalnego kontaktu z obojgiem rodziców oraz podejmowania przez obie strony wszelkich starań, by zaspokoić potrzeby rodziny. Rozwód grozi osłabieniem lub zerwaniem więzi emocjonalnej dzieci z rodzicem zamieszkującym poza rodziną. Rozwód stron wpłynie także niekorzystnie na ich rozwój intelektualny, społeczny, psychiczny i duchowy, obniży ich status materialny i będzie usankcjonowaniem niepoważnego traktowania instytucji rodziny.

Wysoki Sądzie, proszę o danie nam szansy na uratowanie naszego małżeństwa. Uważam, ze każda rodzina, w tym i nasza, na to zasługuje. Nie zmienię zdania w tej ważnej sprawie, bo wtedy będę niewiarygodny w każdej innej. Brak wyrażenia mojej zgody na rozwód nie wskazuje na to, iż kierują mną złe emocje tj. złość czy złośliwość. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie zmuszę żony (męża) do miłości. Rozumiem, że moja odmowa komplikuje sytuację, ale tak czuję, takie są moje przekonania religijne i to dyktuje mi serce.

Bardzo kocham moją (mojego) żonę (męża) i w związku z powyższym wnoszę jak na wstępie.



List Episkopatu Polski na święto św. Rodziny

Warto jeszcze raz podkreślić, że u podstaw każdej rodziny stoi małżeństwo. Chrześcijańskie patrzenie na małżeństwo w pełni uwzględnia wyjątkową naturę tej wspólnoty osób. Małżeństwo to związek mężczyzny i niewiasty, zawierany na całe ich życie, i z tej racji pełniący także określone zadania społeczne. Chrystus podkreślił, że mężczyzna opuszcza nawet ojca i matkę, aby złączyć się ze swoją żoną i być z nią przez całe życie jako jedno ciało (por. Mt 19,6). To samo dotyczy niewiasty. Naszym zadaniem jest nieustanne przypominanie, iż tylko tak rozumianą wspólnotę mężczyzny i niewiasty wolno nazywać małżeństwem. Żaden inny związek osób nie może być nawet przyrównywany do małżeństwa. Chrześcijanie decyzję o zawarciu małżeństwa wypowiadają wobec Boga i wobec Kościoła. Tak zawierany związek Chrystus czyni sakramentem, czyli tajemnicą uświęcenia małżonków, znakiem swojej obecności we wszystkich ich sprawach, a jednocześnie źródłem specjalnej łaski dla nich. Głębia duchowości chrześcijańskich małżonków powstaje właśnie we współpracy z łaską sakramentu małżeństwa. więcej >>



Wszechświat na miarę człowieka

Wszechświat jest ogromny. Żeby sobie uzmysłowić rozmiary wszechświata, załóżmy, że odległość Ziemia - Słońce to jeden milimetr. Wtedy najbliższa gwiazda znajduje się mniej więcej w odległości 300 metrów od Słońca. Do Słońca mamy jeden milimetr, a do najbliższej gwiazdy około 300 metrów. Słońce razem z całym otoczeniem gwiezdnym tworzy ogromny system zwany Droga Mleczną (galaktykę w kształcie ogromnego dysku). W naszej umownej skali ten ogromny dysk ma średnicę około 6 tysięcy kilometrów, czyli mniej więcej tak, jak stąd do Stanów Zjednoczonych. Światło zużywa na przebycie od jednego końca tego dysku do drugiego - około 100 tysięcy lat. W tym dysku mieści się około 100 miliardów gwiazd. To jest ogromny dysk! Jeszcze mniej więcej sto lat temu uważano, że to jest cały wszechświat. Okazało się, że tak wcale nie jest. Wszechświat jest znacznie, znacznie większy! Jeżeli te 6 tysięcy kilometrów znowu przeskalujemy, tym razem do jednego centymetra, to cały wszechświat, który potrafimy zaobserwować (w tej skali) jest kulą o średnicy 3 kilometrów. I w tym właśnie obszarze, jest około 100 miliardów galaktyk (czyli takich dużych systemów gwiezdnych, oczywiście różnych kształtów, różnych wielkości). To właśnie jest cały wszechświat, który potrafimy badać metodami fizycznymi, wykorzystując techniki astronomiczne. (Wszechświat na miarę człowieka >>>)



Musicie zawsze powstawać!

Możecie rozerwać swoje fotografie
i zniszczyć prezenty.
Możecie podeptać swoje szczęśliwe wspomnienia
i próbować dzielić to, co było dla dwojga.
Możecie przeklinać Kościół i Boga.

Ale Jego potęga nie może nic uczynić
przeciw waszej wolności.
Bo jeżeli dobrowolnie prosiliście Go,
by zobowiązał się z wami...
On nie może was "rozwieść".

To zbyt trudne?
A kto powiedział, że łatwo być
człowiekiem wolnym i odpowiedzialnym.
Miłość się staje
Jest miłością w marszu, chlebem codziennym.

Nie jest umeblowana mieszkaniem,
ale domem do zbudowania i utrzymania,
a często do remontu.
Nie jest triumfalnym "TAK",
ale jest mnóstwem "tak",
które wypełniają życie, pośród mnóstwa "nie".

Człowiek jest słaby, ma prawo zbłądzić!
Ale musi zawsze powstawać i zawsze iść.
I nie wolno mu odebrać życia,
które ofiarował drugiemu; ono stało się nim.

Michel Quoist



Rozważania o wierze/Dynamizm wiary/Zwycięstwo przez wiarę

Klasycznym tekstem biblijnym ukazującym w świetle wiary wartość i sens środków ubogich jest scena walki z Amalekitami. W czasie przejścia przez pustynię, w drodze do Ziemi Obiecanej, dochodzi do walki pomiędzy Izraelitami a kontrolującymi szlaki pustyni Amalekitami (zob. Wj 17, 8-13). Mojżesz to Boży człowiek, który wie, w jaki sposób może zapewnić swoim wojskom zwycięstwo. Gdyby był strategiem myślącym jedynie po ludzku, stanąłby sam na czele walczących, tak jak to zwykle bywa w strategii. Przecież swoją postawą na pewno by ich pociągał, tak byli wpatrzeni w niego. On zaś zrobił coś, co z punktu widzenia strategii wojskowej było absurdalne - wycofał się, zostawił wojsko pod wodzą swego zastępcy Jozuego, a sam odszedł na wzgórze, by tam się modlić. Wiedział on, człowiek Boży, człowiek modlitwy, kto decyduje o losach świata i o losach jego narodu. Stąd te wyciągnięte na szczycie wzgórza w geście wiary ramiona Mojżesza. Między nim a doliną, gdzie toczy się walka, jest ścisła łączność. Kiedy ręce mu mdleją, to jego wojsko cofa się. On wie, co to znaczy - Bóg chce, aby on wciąż wysilał się, by stale wyciągał ręce do Pana. Gdy ręce zupełnie drętwiały, towarzyszący Mojżeszowi Aaron i Chur podtrzymywali je. Przez cały więc dzień ten gest wyciągniętych do Pana rąk towarzyszył walce Izraelitów, a kiedy przyszedł wieczór, zwycięstwo było po ich stronie. To jednak nie Jozue zwyciężył, nie jego wojsko walczące na dole odniosło zwycięstwo - to tam, na wzgórzu, zwyciężył Mojżesz, zwyciężyła jego wiara.

Gdyby ta scena miała powtórzyć się w naszych czasach, wówczas uwaga dziennikarzy, kamery telewizyjne, światła reflektorów skierowane byłyby tam, gdzie Jozue walczy. Wydawałoby się nam, że to tam się wszystko decyduje. Kto z nas próbowałby patrzeć na samotnego, modlącego się gdzieś człowieka? A to ten samotny człowiek zwycięża, ponieważ Bóg zwycięża przez jego wiarę.

Wyciągnięte do góry ręce Mojżesza są symbolem, one mówią, że to Bóg rozstrzyga o wszystkim. - Ty tam jesteś, który rządzisz, od Ciebie wszystko zależy. Ludzkiej szansy może być śmiesznie mało, ale dla Ciebie, Boże, nie ma rzeczy niemożliwych. Gest wyciągniętych dłoni, tych mdlejących rąk, to gest wiary, to ubogi środek wyrażający szaleństwo wiary w nieskończoną moc i nieskończoną miłość Pana.

ks. Tadeusz Dajczer "Rozważania o wierze"


Małżeństwo nierozerwalne?!... - wierność mimo wszystko

„Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że ciebie nie opuszczę aż do śmierci" - to tekst przysięgi małżeńskiej wypowiadany bez żadnych warunków uzupełniających. Początek drogi. Niezapisana karta z podpisem: „aż do śmierci". A co, gdy pojawią się trudności, kryzys, zdrada?...

„Wtedy przystąpili do Niego faryzeusze, chcąc Go wystawić na próbę, zadali Mu pyta-nie: «Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?» On im odpowiedział: «czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich mężczyzną i kobietą? Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i będą oboje jednym ciałem. A tak nie są już dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela»"(Mt 19, 3-5). Dwanaście lat temu nasilający się kryzys, którego skutkiem byt nowy związek mojego męża, separacja i rozwód, doprowadził do rozpadu moje małżeństwo. Porozumienie zostało zerwane. Zepchnięta na dalszy plan, wyeliminowana z życia, nigdy w swoim sercu nie przestałam być żoną mojego męża. Sytuacje, wobec których stawałam, zda-wały się przerastać moją wytrzymałość, odbierały nadzieję, niszczyły wszystko we mnie i wokół mnie. Widziałam, że w tych trudnych chwilach Bóg stawał przy mnie i mówił: „wystarczy ci mojej łaski", „Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata". Był Tym, który uczył mnie, jak nieść krzyż zerwanej jedności, rozbitej rodziny, zdrady, zaparcia, odrzucenia, szyderstwa, cynizmu, własnej słabości, popełnionych grzechów i błędów. Podnosił, nawracał, przebaczał, uczyt przebaczać. Kochał. Akceptował. Prowadził. Nadawał swój sens wydarzeniom, które po ludzku zdawały się nie mieć sensu. Byt wierny przymierzu, które zawarł z nami przed laty przez sakrament małżeństwa. Teraz wiem, że małżeństwo chrześcijańskie jest czym innym niż małżeństwo naturalne. Jest wielką łaską, jest historią świętą, w którą angażuje się Pan Bóg. Jest wydarzeniem, które sprawia, „że mąż i żona połączeni przez sakrament to nie przypadkowe osoby, które się dobrały lub nie, lecz te, którym Bóg powiedział «tak», by się stały jednym ciałem, w drodze do zbawienia".

Ja tę nadzwyczajność małżeństwa sakramentalnego zaczęłam widzieć niestety późno, bo w momencie, gdy wszystko zaczęto się rozpadać. W naszym małżeństwie byliśmy najpierw my: mój mąż, dzieci, ja i wszystko inne. Potem Pan Bóg, taki na zasadzie pomóż, daj, zrób. Nie Ten, ku któremu zmierza wszystko. Nie Bóg, lecz bożek, który zapewnia pomyślność planom, spełnia oczekiwania, daje zdrowie, zabiera trudności... Bankructwo moich wyobrażeń o małżeństwie i rodzinie stało się dla mnie źródłem łaski, poprzez którą Bóg otwierał mi oczy. Pokazywał tę miłość, z którą On przyszedł na świat. Stawał przy mnie wyszydzony, opluty, odepchnięty, fałszywie osądzony, opuszczony, na drodze, której jedyną perspektywą była haniebna śmierć, I mówił: to jest droga łaski, przez którą przychodzi zbawienie i nowe życie, czy chcesz tak kochać? Swoją łaską Pan Bóg nigdy nie pozwolił mi zrezygnować z modlitwy za mojego męża i o jedność mojej rodziny, budowania w sobie postawy przebaczenia, pojednania i porozumienia, nigdy nie dał wyrazić zgody na rozwód i rozmyślne występowanie przeciwko mężowi. Zalegalizowanie nowego związku mojego męża postrzegam jako zalegalizowanie cudzołóstwa („A powiadam wam: Kto oddala swoją żonę (...) a bierze inną popełnia cudzołóstwo, I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo" (Mt,19.9)). I jako zaproszenie do gorliwszej modlitwy i głębszego zawierzenia. Nasza historia jest ciągle otwarta, ale wiem, że Pan Bóg nie powiedział w niej ostatniego Słowa. Jakie ono będzie i kiedy je wypowie, nie wiem, ale wierzę, że zostanie wypowiedziane dla mnie, mojego męża, naszych dzieci i wszystkich, których nasza historia dotknęła. Będzie ono Dobrą Nowiną dla każdego nas. Bo małżeństwo sakramentalne jest historią świętą, przymierzem, któremu Pan Bóg pozostaje wierny do końca.

Maria

Forum Pomocy "Świadectwa"

Strona wygenerowana w 0,06 sekundy. Zapytań do SQL: 8