Gloria in excelsis Deo!

Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  KanałyKanały  BłogosławieństwaBłogosławieństwa  RekolekcjeRekolekcje  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  12 kroków12 kroków  StowarzyszenieStowarzyszenie  NewsNews
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  NagraniaNagrania  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
 Ogłoszenie 

12 kroków do wolności Uczta - Za Stołem Słowa - ks. Michał Muszyński | Słowo Boże na dziś | Ciężki krzyż | Róże różańcowe
"Ja ... biorę Ciebie ... za żonę/męża i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci."
Ogniska Wiernej Miłości Małżeńskiej SYCHAR:
Warszawa | Poznań | Żory | Zielona Góra | Bonn | Opole | Gorzów Wlkp | Kraków | Trójmiasto | Rzeszów | Chicago | Szczecin | Bydgoszcz | Lublin | Wrocław

ZAPRASZAMY do zgłaszania modlitewnych intencji za małżonków Siostrom Matki Bożej Miłosierdzia
Rekolekcje - Łagiewniki 2010: Uzdrowić zranione życie | Zamienić ranę w perłę | Zobacz kim jesteś - cz. 1 | cz. 2 | O przebaczeniu
Błogosławieństwo Księdza Biskupa Andrzeja Czai - ordynariusza diecezji opolskiej dla naszej Wspólnoty >>

Błogosławieństwa Bożego, aby narodzony tej świętej nocy Zbawiciel świata, obecny w naszym życiu, zawsze napełniał nas radością i nadzieją, a Jego światłość zwyciężała w nas to, co od Boga oddala - życzy administrator

Poprzedni temat «» Następny temat
Historia Riley
Autor Wiadomość
Riley
[Usunięty]

Wysłany: 2009-11-28, 11:02   Historia Riley

W lipcu odszedł ode mnie ukochany mąż. Kryzys i rozpad naszego związku stanowiły rezultat przede wszystkim mojego zachowania. Mam świadomość, że sama doprowadziłam do tego wszystkiego. Ocknęłam się za późno..
Odwróciłam się od Boga, popadłam w wygodnictwo i egoizm. Przestaliśmy z mężem rozmawiać. Warczeliśmy do siebie. Coraz bardziej męczyliśmy się w swojej obecności. Zdradziłam męża. On inwigilował. Ja wiedziałam, ale udawałam głupią. On też udawał nieświadomego i pewnego dnia po prostu się wyprowadził. Błagania i łzy z mojej strony na niewiele się zdały. Zasłużyłam sobie na to.
W ciągu tygodnia ustanowiliśmy rozdzielność majątkową i podzieliliśmy majątek. Po miesiącu mąż złożył pozew o rozwód. Miało być na zgodny wniosek. Bez orzekania o winie. Prosił, abym pozwoliła mu odejść. Termin rozprawy wyznaczony został na grudzień.
Próbowałam się z tym pogodzić, ale tęsknota rosła wraz z wyrzutami sumienia i rozpaczą. Odsunęłam się od Boga już wcześniej i zaprzepaściłam miłość. Nic mi w życiu nie zostało. Pojawiły się myśli samobójcze. Chciałam zniknąć.
Błagałam męża o separację. Nie chciał o tym słyszeć. Nie chciał mnie widzieć, rozmawiać ze mną. Nie chciał mieć ze mną nic wspólnego. Trudno mu się dziwić.
7 lat związku, w tym niecałe trzy po ślubie...
Wstydziłam się modlić, wstydziłam się prosić Boga o pomoc. Wiedziałam, co mam na sumieniu. Schowałam nawet obraz "Jezu ufam Tobie", bo nie byłam w stanie znieść jego widoku. Tak gryzło mnie sumienie.
Pewnego dnia pękłam. Wyciągnęłam obraz, przytuliłam go do siebie i zapłakałam. Zaczęłam błagać o wsparcie, bo sięgnęłam dna i zdałam sobie sprawę, że z czysto ludzkiego punktu widzenia, nie widzę szans na ratunek. Zrozumiałam, że nie powinnam się poddawać, a wyrządzona przeze mnie krzywda, nie oznacza, że mam teraz obowiązek pozwolić męzowi pójść własną drogą i godzić się na rozwód. Postanowiłam walczyć o Niego i o separację. Nie miałam i nie mam pomysłu, co do sposobu, ale wiem, że mój upadek nie może pociągnąć na złą drogę również Jego. Czuję się odpowiedzialna za Nas.
Następnego dnia zadzwoniła moja mama, mówiąc, że umówiła mnie na wizytę u lekarza. To znakomita lekarka, która leczyła zarówno mnie, jak i męża i bardzo się wszyscy lubiliśmy. Skierowała mnie do znajomego psychiatry, który zgodził się przyjąć mnie następnego dnia. Lekarka zadzwoniła do męża, prosząc, aby mnie na tę wizytę zawiózł. Ja również go o to poprosiłam, tłumacząc, że nie jest to lekarz, do którego chciałabym jechać sama.
Lekarz stwierdził u mnie depresję lękową spowodowaną odejściem męża. Zapisał tabletki. Zasugerował indywidualną psychoterapię.
Zasygnalizowałam, że bardzo mi zależy na terapii wspólnej. Mąż wszedł na chwilę do lekarza, ale powiedział, że nie jest gotowy. Jeszcze. Co nie znaczy, że nie dojrzeje do tego za pewien czas. Oczywiście przy założeniu, że terapia nie będzie ukierunkowana na scalanie...
W drodze powrotnej mąż rozpłakał się. Pozwolił mi pogłaskać się po włosach. Prosił, żebym przez kilka dni nie pisała, nie dzwoniła. Potrzebuje dojść do siebie. Prosiłam go o separację i czas. Powiedziałam, że będę czekać, czuwać, trwać.
Modlę się, by zrodziło się u Niego pragnienie scalenia. Na razie broni się przede mną. Boję się, że naciskając, uzyskam odwrotny skutek. Z drugiej, boję się, że nie robiąc nic, stracę ukochanego człowieka. Zraniłam go okrutnie. Nie mogę niczego żądać, niczego oczekiwać, o nic prosić. Pragnę go dobrze i mądrze kochać. Czy w takiej sytuacji można mówić o szansie na lepsze?
 
     
kangoo
[Usunięty]

Wysłany: 2009-11-28, 11:52   

Witaj,
ciesze sie ze jestes tutaj z nami...ciesze sie ze jestes z Panem...i Jego sie trzymaj...choc kazda historia jest inna to kazdy z nas znalazl Jego,upadajac i dotykajac dna....walcz o sakrament, walcz o nawrocenie meza...trwaj w Panu...On Ci wskaze droge ,On Ci pomoze...szukaj Go bo On codziennie Ci mowi...
To Pan mnie wyciagnal, to On mi podaje reke kiedy upadam....slychaj ,czytaj i pisz...tutaj ludzie dziela sie z sercem,nikt nie osadza...gdyby nie to forum i ludzie ktorych tu spotkalam, to nigdy bym nie miala odwagi stanac i powiedziec Nie zlu,to swoja desperacja i egoizmen zniszczyla bym siebie, i malzenstwo...my tu wszyscy walczymy a naszym wodzem jest Bog...badz z nami
pozdrawiam
 
     
EL.
[Usunięty]

Wysłany: 2009-11-28, 13:07   

Riley....piękn y post. Niewiele mogę dodać....bo co ...wszystko juz wiesz, wszystko zrobiłaś.....teraz tylko czas i cierpliwe czekanie.

Moim zdaniem, spróbuj jeszcze poprosic męża o czas. Bo co Mu tak naprawdę da, że w emocjach tak szybko sie rozwiedziecie ?
Przeciez Ty chyba pojutrze za mąz sie nie wydajesz....ani pewnie On sie nie żeni.

Poproś o czas dla siebie ale też obiecaj ten czas ( zagwarantuj ) mężowi.
Może odpoczynek od siebie....czas na przemyślenia.....

Zdaje mi się, że Twój mąz Twoją zdradę bardzo mocno przeżył....pewnie sie nie spodziewał a do tego dla mężczyzny zdrada to chyba największa potwarz. Musisz to zrozumieć i zaakceptować !

Teraz masz czas dla siebie ! Nie zmarnuj go ! Odbudowanie relacji z Bogiem, długie rozmowy, proste modlitwy, sakrament pokuty( spowiedź święta) , przystąpienie do Komunii świętej, uczestnictwo w mszach .
Musisz tez ochłonąć....podleczyć się , wyjśc z dołka= depresji. Bądź dla siebie dobra ! Bóg Ci wybaczy, jeżeli o to zadbasz .
Polub siebie na nowo, pokochaj , przytul siebie samą , bądź dobrą dla siebie i dbaj o siebie !
Życzę Ci szybkiego powrotu do równowagi i dalszych mądrych działan w celu odrodzenie Waszego małżeństwa !! Pozdrawiam !! EL.
 
     
Riley
[Usunięty]

Wysłany: 2009-11-28, 16:59   

El. czekanie i cierpliwość to dla mnie wyzwania. Jestem "w gorącej wodzie kąpana". Szybko podejmuję decyzje i bywam w nich niestała. Ta sytuacja jest próbą charakteru. Nie mam wyboru. Nie mogę kaprysić i robić niezadowolonej miny. To nie zrobi na nikim wrażenia. Niczego nie zyskam w ten sposób. Uczę się pokory i cierpliwości. Zrozumiałam też jedno. Ta nauka byłaby niemożliwa, gdybym nie wierzyła, że będzie lepiej. Zaiwerzyłam Bogu. Czuję przez skórę, że On chce ratowania tego związku i pomoże. Być może potrzebowałam wreszcie twardej szkoły dojrzałości.

Mąż powiedział mi jakiś czas temu, że jego już moja miłość nie cieszy; że nie chce być z kimś, kto docenił coś, dopiero wtedy, gdy to stracił...
Mogę jedynie modlić się o dar przebaczenia dla Niego.

Napisałam do sióstr dominikanek prośbę o modlitwę. Napisały, że Bóg cieszy się z mego powrotu do Niego, że będą modlić się o to, by mąż zapragnął pojednania.

Teściowa radzi: nie osaczaj go, nie wymuszaj niczego na nim. A ja nie potrafiłam powstrzymać się i wysłałam do niego dwa maile, w których napisałam co czuję.

Wczoraj nie odpowiedział mi na pytanie, czy naprawdę chce tego rozwodu. Mruknął, że chyba nie zostawiam mu wyboru, co do separacji. Ale nie obstawał jak wcześniej, że to złośliwość z mojej strony.
Zasanawiam się, czy moja postawa wobec Boga nie jest jawną bezczelnością. Przez tyle lat ignorowałam Go i nagrzeszyłam w tak obrzydliwy sposób, że gdyby teraz szlag mnie trafił nie załapałabym się na czyściec. A teraz, gdy świat zawalił mi się pod nogami, dobijam się z prośbami.

Nie umiem się modlić. Na razie ograniczam się do rozmowy. Boję się iść do spowiedzi. Do przypadkowego księdza. A jednocześnie tak bardzo potrzebuję otuchy i ukojenia.
 
     
Nirwanna
[Usunięty]

Wysłany: 2009-11-28, 17:35   

Wiesz, co jest cudowne? Że Bóg, po szczerym wyznaniu przez nas grzechów na spowiedzi św - przebacza nam, a potem... już nie pamięta nam tych grzechów :-D Jest takie powiedzenie: natura nigdy nie wybacza, człowiek czasami, a tylko Bóg - zawsze :->
Idź, Riley, do spowiedzi... nie czekaj na to co ma Cię trafić ;-)
 
     
Nimrodzel
[Usunięty]

Wysłany: 2009-11-28, 21:02   

Co do spowiedzi... Może poproś księdza o spowiedź w formie rozmowy? Tak nie w konfesjonale, ale na spokojnie i w cztery oczy. Kiedyś rozmawiałam z dziewczyną, której spowiedź wyglądała w ten sposób, że poszła z księdzem na spacer po łąkach. Jeszcze pamiętam z jaką wiarą i szczęsciem w oczach to opowiadała :) Widać było, że to dało jej dużo więcej niż spowiedź w kościele.


Pozdrowienia :)
 
     
Katarzyna74
[Usunięty]

Wysłany: 2009-11-28, 22:20   

Riley - polecam Dominikanów w kwestii Spowiedzi Świętej. Za każdym razem, kiedy korzystałam z tego sakramentu właśnie u Dominikanów - miałam poczucie naprawdę dogłębnego oczyszczenia. To były długie spowiedzi - w zasadzie wyglądały jak rozmowy z terapeutą, odkrywały najgłębsze tajemnice mojej duszy. Żywo czuło się obecność Chrystusa.

Nie wiem, czy ktoś też ma podobne spostrzeżenia - ja zachęcam do spróbowania właśnie tam - zwłaszcza jeśli chodzi o spowiedź po dłuższej przerwie.

Ważne jest też, aby przed spowiedzią - w którejkolwiek świątyni - przeżyć szczery i dokładny rachunek sumienia, przygotować się do tej spowiedzi.

Może ta strona będzie pomocna.

http://www.spowiedz.pl/rach1.htm


Riley - zaufaj Panu.
 
     
PawełV
[Usunięty]

Wysłany: 2009-11-28, 23:42   

Riley pamiętaj mimo grzechu jesteś dla Boga ukochanym dzieckiem!!!!!!!! Ufaj Bogu a on cię nie opuści!!! Bo któż Ci pomoże jak nie On?! Proś by się przyczynił za tobą św.Juda Tadeusz (ten święty to specjalista od spraw beznadziejnych) Na razie spróbuj wewnętrznie się wyciszyć i opanować swoje emocje (choć wiem że to dla ciebie bardzo trudne).Pamiętasz Wasz ślub? Waszą przysięgę wobec Boga? Walcz o jedność małżeństwa , staraj się.Nie mysl o mężu jak o wrogu.Uważaj na prawników bo wielu z nich chce zrobić interes na cudzym nieszczęściu. Podpisuję się pod poprzednimi postami i modle się za Was.........
 
     
Riley
[Usunięty]

Wysłany: 2009-11-29, 13:47   

Boli serce. Pęka głowa.
Rozmawiałam dziś przez chwilę z mężem. Zadzwoniłam do niego. Był zimny i oschły. Powiedział, że nie podoba mu się mój nacisk na separację, że na siłę, chcę mu przeszkodzić. On chce rozwodu, ponieważ dąży do "stanu zerowego" w naszych relacjach. Odpowiedziałam, że sądowa separacja może być właśnie takim stanem zerowym. Stwierdził, że to co innego, że nawet jeśli kiedykolwiek miałby rozpoczynać coś ze mną to od zera.
Mydlenie oczu.
Powiedziałam, że jest mi teraz szczególnie potrzebny. Odpowiedział, że od tego są lekarze, że muszę być silna i ponieść konsekwencje swego postępowania.
Prosił, abym nie dzwoniła i nie zakłócała mu spokoju.

[ Dodano: 2009-11-29, 23:13 ]
Nie wiem, co mnie podkusiło. Wieczorem po mszy, postanowiłam pojechać do męża. Zobaczyć go, porozmawiać. Aktualnie mieszka w domu teściowej.
Nie chcieli mnie wpuścić. Ona wychyliła się przez okno, mówiąc że jest u niej pedicurzystka więc nie ma jak zejść. Po chwili wybiegł mój jeszcze mąż. Wyszedł na zewnątrz natychmiast zamykając drzwi, tak abym nie przekroczyła progu domu. Oznajmił, że musi jechać do ojca, bo zapomniał dokumentów (ojciec mieszka na tym osiedlu, co ja). Pojechaliśmy więc na dwa auta. Na miejscu odruchowo się do niego przytuliłam po wyjściu z samochodu. Odepchnął mnie mocno niezadowolony, mówiąc, że tak nie można. Powiedział, że może poświęcić mi kilka mnut, ale generalnie się spieszy. Nie miał nawet skarpetek :> Chciał rozmawiać w aucie. Odmówił wejścia do domu.
Oświadczył, że nic do mnie nie czuje, że nie chce mnie w żadnej postaci, ani starej, ani nowej. Chce wolności, życia według własnych harmonogramów. Mam mu dać spokój i nie być egoistką. Zostawił mnie, kiedy byłam zdrowa. Mam sobie jakoś dać radę, bo zawsze gdy chcę, to mi się udaje. Wyszłam upokorzona, roztrzęsiona i zapłakana.
Tymczasem bezpośrednio po tym, on odwiedził moją mamę (to samo osiedle). Poskarżył się, że go nachodzę i nagabuję, że on teraz nie będzie wracał na noc do domu, bo będzie się bał, że go najdę. Oznajmił, że jestem dla niego rozdziałem zamkniętym, młodzieńczą miłością, pomyłką. Poprosił, aby wpłynęła na mnie, żebym dała mu spokój.

Jestem spokojna. Zastanawiam się, czy to tabletki, czy co innego.
Odpuszczam.
Wyraźnie widzę tutaj mnóstwo oznak niedojrzałości. Ten człowiek nie dorósł do sakramentu małżeństwa. W tygodniu wybiorę się do kurii. Z bólem w sercu, ale też z głębokim przekonaniem zmierzać będę w kierunku stwierdzenia nieważności.

Coś we mnie pękło. Przestałam płakać. Przestałam rozpaczać. Wystarczy już tego samobiczowania i upokorzeń. Czas ratować siebie.
 
     
agata96
[Usunięty]

Wysłany: 2009-11-30, 08:50   

Jeżeli Twój mąż jest tak bardzo zraniony to nie dziw mu się że reaguje w taki właśnie sposób. Ja również zraniłam bardzo mojego męża. Nasza separacja trwała rok. Na początku też starałam się podtrzymać kontakt, rozmawiać, ale to chyba zawsze działa odwrotnie. W pewnym momencie odpuściłam. Nie mieliśmy kontaktu przez kilka miesięcy. Każdy z nas potrzebował czasu. I ten czas przyniósł rozwiązanie. Minęło już 3 laata. Dzisiaj jesteśmy bardzo szczęśliwi - bardzo!!! Pozdrawiam. Agata
 
     
Nirwanna
[Usunięty]

Wysłany: 2009-11-30, 09:00   

Riley napisał/a:
Z bólem w sercu, ale też z głębokim przekonaniem zmierzać będę w kierunku stwierdzenia nieważności.
Coś we mnie pękło. Przestałam płakać. Przestałam rozpaczać. Wystarczy już tego samobiczowania i upokorzeń. Czas ratować siebie.


Riley, byłaś u spowiedzi? Odnowiłaś relację z Panem Bogiem? Przemawia przez Ciebie ból odtrącenia... czyli emocje. Emocje są z reguły złym doradcą. Popracuj nad wyciszeniem i powrotem do Pana Boga, a nie powrotem do męża... a wtedy wszystkie decyzje będą po pierwsze łatwiejsze, a po drugie - bardziej zgodne z planem Bożym niż z Twoim chciejstwem.
Bo widzisz - na świecie tak jest, że zrealizowane plany Boże kończą się dobrze, a zrealizowane ludzkie chciejstwa - niekoniecznie.
 
     
EL.
[Usunięty]

Wysłany: 2009-11-30, 09:21   

Riley....poczułaś jak boli odtrącenie ? To zrozum też trochę męża...że w Nim też cos pękło ! Daj Mu czas, aż Jego rany sie zagoją, zabliźnią.
Ty, kiedy On Cie odrzuciła juz jesteś gotowa prosić o stwierdzenie nieważności zawarcia związku....pomyslałaś co powiesz w Kurii ??
Zatrzymaj się i daj czasowi czas !
Pan Bóg patrzy na Ciebie i co widzi ? Kobitę, która tupie nogami i krzyczy...albo teraz albo idę do Kurii ?? Noooo Riley....trochę wytrwałości !1

I masz rację, czas zabrać się za siebie !!
Co zamierzasz zrobić ??

Piszemy Ci tu, że najpierw powinnaś odbudować relację z Bogiem....Zrobiłaś to już ?
Jak długo się ta relacja psuła i sypała ??
Myslisz, że odbudujesz w jeden dzień ??
Bez spowiedzi , mszy świętej i Komunii świętej - nie ruszysz !

Jak długo psuło sie sypało Wasze małżeństwo ?
Myslisz, żeby naprawić wystarczy - przepraszam - i jeden dzień naprawy ??

Riley....piszesz, że jesteś w gorącej wodzie kąpana....więc najpierw naucz się cierpliwości !

To co teraz robisz.....nie jest w gorącej wodzie kąpane....to jest Twój egoim i chciejstwo !!
Jeżeli kochasz męża ....to daj Mu czas !
Jeżeli umiesz już kochać siebie....to ten czas poświęc sobie ( nie mężowi) na przemianę siebie w dobrą i urzekającą córkę Boga, przyjaciółkę Jezusa ! Zadbaj o dobry kontakt z Duchem Swiętym , z Matka Bożą , świętymi, Aniołami......z samą sobą !! Pozdro !! EL.
 
     
Riley
[Usunięty]

Wysłany: 2009-12-09, 14:35   

Czy jestem w gorącej wodzie kąpana? W tej kwestii chyba nie. Dałam męzowi czas. Ma go od lipca, odkąd się wyprowadził. Chyba już najwyższa pora na działanie? Ile można trwać w takim zawieszeniu?
W sobotę o 16:00 mamy spotkanie z księdzem. Wymuszone przeze mnie. Coś na kształt szantażu tuż przed rozprawą. On idzie dla świętego spokoju, a ja z nadzieją na separację.
Chociaż coraz większe zmęczenie i zniechęcenie mnie ogarnia.
 
     
kangoo
[Usunięty]

Wysłany: 2009-12-09, 15:12   

Riley napisał/a:
Czy jestem w gorącej wodzie kąpana? W tej kwestii chyba nie. Dałam męzowi czas. Ma go od lipca, odkąd się wyprowadził. Chyba już najwyższa pora na działanie? Ile można trwać w takim zawieszeniu?

jestem w podobnej sytuacji,od lipca maz sie wyprowadzil,chce rozwodu,mowi ze nie kocha..to nie chodzi o dawanie czasu mezowi...daj czas sobie...odbuduj relacje z Bogiem,najpierw...a dopiero pozniej,relacje z mezem....trwaj w milosci, ale trwaj z Bogiem ... ;-)
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group

To naprawdę bardzo ważna ankieta zwolenników in vitro - włącz się!
Możesz w niej wyrazić swój sprzeciw głosując przeciw petycji...




Stanowisko Episkopatu Polski:

"Metoda in vitro jest niezgodna z prawem Bożym i naturą człowieka..."













"Pan naprawdę Zmartwychwstał! Alleluja!

„Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał!” (Łk 24,5-6)
"To się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia" (1 P 2,20b)
"Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33)
„Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16,15)



To może być także Twoje zmartwychwstanie - zmartwychwstanie Twojego małżeństwa!









Jan Paweł II:

Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje „Westerplatte". Jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie — jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić — dla siebie i dla innych.





Dla tych, którzy kochają - propozycja wzoru odpowiedzi na pozew rozwodowy


W odpowiedzi na pozew wnoszę o oddalenie powództwa w całości i nie rozwiązywanie małżeństwa stron przez rozwód.

UZASADNIENIE

Pomimo trudności jakie nasz związek przechodził i przechodzi uważam, że nadal można go uratować. Małżeństwa nie zawiera się na chwilę i nie zrywa w momencie, gdy dzieje się coś niedobrego. Pragnę nadmienić, iż w przyszłości nie zamierzam się już z nikim innym wiązać. Podjąłem (podjęłam) bowiem decyzję, że będę z żoną (mężem) na zawsze i dołożę wszelkich starań, aby nasze małżeństwo przetrwało. Scalenie związku jest możliwe nawet wtedy, gdy tych dobrych uczuć w nas nie ma. Lecz we mnie takie uczucia nadal są i bardzo kocham swoją żonę (męża), pomimo, iż w chwili obecnej nie łączy nas więź fizyczna. Jednak wyrażam pragnienie ratowania Naszego małżeństwa i gotowy (gotowa) jestem podjąć trud jaki się z tym wiąże. Uważam, że przy odrobinie dobrej woli możemy odbudować dobrą relację miłości.

Dobro mojej żony (męża) jest dla mnie po Bogu najważniejsze. Przed Bogiem to bowiem ślubowałem (ślubowałam).

Moim zdaniem każdy związek ma swoje trudności, a nieporozumienia jakie wydarzyły się między nami nie są powodem, aby przekreślić nasze małżeństwo i rozbijać naszą rodzinę. Myślę, że każdy rozwód negatywnie wpływa nie tylko na współmałżonków, ale także na ich rodziny, dzieci i krzywdzi niepotrzebnie wiele bliskich sobie osób. Oddziaływuje również negatywnie na inne małżeństwa.

Z moją (moim) żoną (mężem) znaliśmy się długo przed zawarciem naszego małżeństwa i uważam, że był to wystarczający czas na wzajemne poznanie się. Po razem przeżytych "X" latach (jako para, narzeczeni i małżonkowie) żona (mąż) jest dla mnie zbyt ważną osobą, aby przekreślić większość wspólnie spędzonych lat. Według mnie w naszym związku nie wygasły więzi emocjonalne i duchowe. Podkreślam, iż nadal kocham żonę (męża) i pomimo, że oddaliliśmy się od siebie, chcę uratować nasze małżeństwo. Osobiście wyrażam wolę i chęć naprawy naszych małżeńskich relacji, gdyż mam przekonanie, że każdy związek małżeński dotknięty poważnym kryzysem jest do uratowania.

Orzeczenie rozwodu spowodowałoby, że ucierpiałoby dobro wspólnych małoletnich dzieci stron oraz byłoby sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Dzieci potrzebują stabilnego emocjonalnego kontaktu z obojgiem rodziców oraz podejmowania przez obie strony wszelkich starań, by zaspokoić potrzeby rodziny. Rozwód grozi osłabieniem lub zerwaniem więzi emocjonalnej dzieci z rodzicem zamieszkującym poza rodziną. Rozwód stron wpłynie także niekorzystnie na ich rozwój intelektualny, społeczny, psychiczny i duchowy, obniży ich status materialny i będzie usankcjonowaniem niepoważnego traktowania instytucji rodziny.

Wysoki Sądzie, proszę o danie nam szansy na uratowanie naszego małżeństwa. Uważam, ze każda rodzina, w tym i nasza, na to zasługuje. Nie zmienię zdania w tej ważnej sprawie, bo wtedy będę niewiarygodny w każdej innej. Brak wyrażenia mojej zgody na rozwód nie wskazuje na to, iż kierują mną złe emocje tj. złość czy złośliwość. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie zmuszę żony (męża) do miłości. Rozumiem, że moja odmowa komplikuje sytuację, ale tak czuję, takie są moje przekonania religijne i to dyktuje mi serce.

Bardzo kocham moją (mojego) żonę (męża) i w związku z powyższym wnoszę jak na wstępie.



List Episkopatu Polski na święto św. Rodziny

Warto jeszcze raz podkreślić, że u podstaw każdej rodziny stoi małżeństwo. Chrześcijańskie patrzenie na małżeństwo w pełni uwzględnia wyjątkową naturę tej wspólnoty osób. Małżeństwo to związek mężczyzny i niewiasty, zawierany na całe ich życie, i z tej racji pełniący także określone zadania społeczne. Chrystus podkreślił, że mężczyzna opuszcza nawet ojca i matkę, aby złączyć się ze swoją żoną i być z nią przez całe życie jako jedno ciało (por. Mt 19,6). To samo dotyczy niewiasty. Naszym zadaniem jest nieustanne przypominanie, iż tylko tak rozumianą wspólnotę mężczyzny i niewiasty wolno nazywać małżeństwem. Żaden inny związek osób nie może być nawet przyrównywany do małżeństwa. Chrześcijanie decyzję o zawarciu małżeństwa wypowiadają wobec Boga i wobec Kościoła. Tak zawierany związek Chrystus czyni sakramentem, czyli tajemnicą uświęcenia małżonków, znakiem swojej obecności we wszystkich ich sprawach, a jednocześnie źródłem specjalnej łaski dla nich. Głębia duchowości chrześcijańskich małżonków powstaje właśnie we współpracy z łaską sakramentu małżeństwa. więcej >>



Wszechświat na miarę człowieka

Wszechświat jest ogromny. Żeby sobie uzmysłowić rozmiary wszechświata, załóżmy, że odległość Ziemia - Słońce to jeden milimetr. Wtedy najbliższa gwiazda znajduje się mniej więcej w odległości 300 metrów od Słońca. Do Słońca mamy jeden milimetr, a do najbliższej gwiazdy około 300 metrów. Słońce razem z całym otoczeniem gwiezdnym tworzy ogromny system zwany Droga Mleczną (galaktykę w kształcie ogromnego dysku). W naszej umownej skali ten ogromny dysk ma średnicę około 6 tysięcy kilometrów, czyli mniej więcej tak, jak stąd do Stanów Zjednoczonych. Światło zużywa na przebycie od jednego końca tego dysku do drugiego - około 100 tysięcy lat. W tym dysku mieści się około 100 miliardów gwiazd. To jest ogromny dysk! Jeszcze mniej więcej sto lat temu uważano, że to jest cały wszechświat. Okazało się, że tak wcale nie jest. Wszechświat jest znacznie, znacznie większy! Jeżeli te 6 tysięcy kilometrów znowu przeskalujemy, tym razem do jednego centymetra, to cały wszechświat, który potrafimy zaobserwować (w tej skali) jest kulą o średnicy 3 kilometrów. I w tym właśnie obszarze, jest około 100 miliardów galaktyk (czyli takich dużych systemów gwiezdnych, oczywiście różnych kształtów, różnych wielkości). To właśnie jest cały wszechświat, który potrafimy badać metodami fizycznymi, wykorzystując techniki astronomiczne. (Wszechświat na miarę człowieka >>>)



Musicie zawsze powstawać!

Możecie rozerwać swoje fotografie
i zniszczyć prezenty.
Możecie podeptać swoje szczęśliwe wspomnienia
i próbować dzielić to, co było dla dwojga.
Możecie przeklinać Kościół i Boga.

Ale Jego potęga nie może nic uczynić
przeciw waszej wolności.
Bo jeżeli dobrowolnie prosiliście Go,
by zobowiązał się z wami...
On nie może was "rozwieść".

To zbyt trudne?
A kto powiedział, że łatwo być
człowiekiem wolnym i odpowiedzialnym.
Miłość się staje
Jest miłością w marszu, chlebem codziennym.

Nie jest umeblowana mieszkaniem,
ale domem do zbudowania i utrzymania,
a często do remontu.
Nie jest triumfalnym "TAK",
ale jest mnóstwem "tak",
które wypełniają życie, pośród mnóstwa "nie".

Człowiek jest słaby, ma prawo zbłądzić!
Ale musi zawsze powstawać i zawsze iść.
I nie wolno mu odebrać życia,
które ofiarował drugiemu; ono stało się nim.

Michel Quoist



Rozważania o wierze/Dynamizm wiary/Zwycięstwo przez wiarę

Klasycznym tekstem biblijnym ukazującym w świetle wiary wartość i sens środków ubogich jest scena walki z Amalekitami. W czasie przejścia przez pustynię, w drodze do Ziemi Obiecanej, dochodzi do walki pomiędzy Izraelitami a kontrolującymi szlaki pustyni Amalekitami (zob. Wj 17, 8-13). Mojżesz to Boży człowiek, który wie, w jaki sposób może zapewnić swoim wojskom zwycięstwo. Gdyby był strategiem myślącym jedynie po ludzku, stanąłby sam na czele walczących, tak jak to zwykle bywa w strategii. Przecież swoją postawą na pewno by ich pociągał, tak byli wpatrzeni w niego. On zaś zrobił coś, co z punktu widzenia strategii wojskowej było absurdalne - wycofał się, zostawił wojsko pod wodzą swego zastępcy Jozuego, a sam odszedł na wzgórze, by tam się modlić. Wiedział on, człowiek Boży, człowiek modlitwy, kto decyduje o losach świata i o losach jego narodu. Stąd te wyciągnięte na szczycie wzgórza w geście wiary ramiona Mojżesza. Między nim a doliną, gdzie toczy się walka, jest ścisła łączność. Kiedy ręce mu mdleją, to jego wojsko cofa się. On wie, co to znaczy - Bóg chce, aby on wciąż wysilał się, by stale wyciągał ręce do Pana. Gdy ręce zupełnie drętwiały, towarzyszący Mojżeszowi Aaron i Chur podtrzymywali je. Przez cały więc dzień ten gest wyciągniętych do Pana rąk towarzyszył walce Izraelitów, a kiedy przyszedł wieczór, zwycięstwo było po ich stronie. To jednak nie Jozue zwyciężył, nie jego wojsko walczące na dole odniosło zwycięstwo - to tam, na wzgórzu, zwyciężył Mojżesz, zwyciężyła jego wiara.

Gdyby ta scena miała powtórzyć się w naszych czasach, wówczas uwaga dziennikarzy, kamery telewizyjne, światła reflektorów skierowane byłyby tam, gdzie Jozue walczy. Wydawałoby się nam, że to tam się wszystko decyduje. Kto z nas próbowałby patrzeć na samotnego, modlącego się gdzieś człowieka? A to ten samotny człowiek zwycięża, ponieważ Bóg zwycięża przez jego wiarę.

Wyciągnięte do góry ręce Mojżesza są symbolem, one mówią, że to Bóg rozstrzyga o wszystkim. - Ty tam jesteś, który rządzisz, od Ciebie wszystko zależy. Ludzkiej szansy może być śmiesznie mało, ale dla Ciebie, Boże, nie ma rzeczy niemożliwych. Gest wyciągniętych dłoni, tych mdlejących rąk, to gest wiary, to ubogi środek wyrażający szaleństwo wiary w nieskończoną moc i nieskończoną miłość Pana.

ks. Tadeusz Dajczer "Rozważania o wierze"


Małżeństwo nierozerwalne?!... - wierność mimo wszystko

„Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że ciebie nie opuszczę aż do śmierci" - to tekst przysięgi małżeńskiej wypowiadany bez żadnych warunków uzupełniających. Początek drogi. Niezapisana karta z podpisem: „aż do śmierci". A co, gdy pojawią się trudności, kryzys, zdrada?...

„Wtedy przystąpili do Niego faryzeusze, chcąc Go wystawić na próbę, zadali Mu pyta-nie: «Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?» On im odpowiedział: «czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich mężczyzną i kobietą? Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i będą oboje jednym ciałem. A tak nie są już dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela»"(Mt 19, 3-5). Dwanaście lat temu nasilający się kryzys, którego skutkiem byt nowy związek mojego męża, separacja i rozwód, doprowadził do rozpadu moje małżeństwo. Porozumienie zostało zerwane. Zepchnięta na dalszy plan, wyeliminowana z życia, nigdy w swoim sercu nie przestałam być żoną mojego męża. Sytuacje, wobec których stawałam, zda-wały się przerastać moją wytrzymałość, odbierały nadzieję, niszczyły wszystko we mnie i wokół mnie. Widziałam, że w tych trudnych chwilach Bóg stawał przy mnie i mówił: „wystarczy ci mojej łaski", „Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata". Był Tym, który uczył mnie, jak nieść krzyż zerwanej jedności, rozbitej rodziny, zdrady, zaparcia, odrzucenia, szyderstwa, cynizmu, własnej słabości, popełnionych grzechów i błędów. Podnosił, nawracał, przebaczał, uczyt przebaczać. Kochał. Akceptował. Prowadził. Nadawał swój sens wydarzeniom, które po ludzku zdawały się nie mieć sensu. Byt wierny przymierzu, które zawarł z nami przed laty przez sakrament małżeństwa. Teraz wiem, że małżeństwo chrześcijańskie jest czym innym niż małżeństwo naturalne. Jest wielką łaską, jest historią świętą, w którą angażuje się Pan Bóg. Jest wydarzeniem, które sprawia, „że mąż i żona połączeni przez sakrament to nie przypadkowe osoby, które się dobrały lub nie, lecz te, którym Bóg powiedział «tak», by się stały jednym ciałem, w drodze do zbawienia".

Ja tę nadzwyczajność małżeństwa sakramentalnego zaczęłam widzieć niestety późno, bo w momencie, gdy wszystko zaczęto się rozpadać. W naszym małżeństwie byliśmy najpierw my: mój mąż, dzieci, ja i wszystko inne. Potem Pan Bóg, taki na zasadzie pomóż, daj, zrób. Nie Ten, ku któremu zmierza wszystko. Nie Bóg, lecz bożek, który zapewnia pomyślność planom, spełnia oczekiwania, daje zdrowie, zabiera trudności... Bankructwo moich wyobrażeń o małżeństwie i rodzinie stało się dla mnie źródłem łaski, poprzez którą Bóg otwierał mi oczy. Pokazywał tę miłość, z którą On przyszedł na świat. Stawał przy mnie wyszydzony, opluty, odepchnięty, fałszywie osądzony, opuszczony, na drodze, której jedyną perspektywą była haniebna śmierć, I mówił: to jest droga łaski, przez którą przychodzi zbawienie i nowe życie, czy chcesz tak kochać? Swoją łaską Pan Bóg nigdy nie pozwolił mi zrezygnować z modlitwy za mojego męża i o jedność mojej rodziny, budowania w sobie postawy przebaczenia, pojednania i porozumienia, nigdy nie dał wyrazić zgody na rozwód i rozmyślne występowanie przeciwko mężowi. Zalegalizowanie nowego związku mojego męża postrzegam jako zalegalizowanie cudzołóstwa („A powiadam wam: Kto oddala swoją żonę (...) a bierze inną popełnia cudzołóstwo, I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo" (Mt,19.9)). I jako zaproszenie do gorliwszej modlitwy i głębszego zawierzenia. Nasza historia jest ciągle otwarta, ale wiem, że Pan Bóg nie powiedział w niej ostatniego Słowa. Jakie ono będzie i kiedy je wypowie, nie wiem, ale wierzę, że zostanie wypowiedziane dla mnie, mojego męża, naszych dzieci i wszystkich, których nasza historia dotknęła. Będzie ono Dobrą Nowiną dla każdego nas. Bo małżeństwo sakramentalne jest historią świętą, przymierzem, któremu Pan Bóg pozostaje wierny do końca.

Maria

Forum Pomocy "Świadectwa"

Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 9