Gloria in excelsis Deo!

Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  KanałyKanały  BłogosławieństwaBłogosławieństwa  RekolekcjeRekolekcje  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  12 kroków12 kroków  StowarzyszenieStowarzyszenie  NewsNews
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  NagraniaNagrania  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
 Ogłoszenie 

12 kroków do wolności Uczta - Za Stołem Słowa - ks. Michał Muszyński | Słowo Boże na dziś | Ciężki krzyż | Róże różańcowe
"Ja ... biorę Ciebie ... za żonę/męża i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci."
Ogniska Wiernej Miłości Małżeńskiej SYCHAR:
Warszawa | Poznań | Żory | Zielona Góra | Bonn | Opole | Gorzów Wlkp | Kraków | Trójmiasto | Rzeszów | Chicago | Szczecin | Bydgoszcz | Lublin | Wrocław

ZAPRASZAMY do zgłaszania modlitewnych intencji za małżonków Siostrom Matki Bożej Miłosierdzia
Rekolekcje - Łagiewniki 2010: Uzdrowić zranione życie | Zamienić ranę w perłę | Zobacz kim jesteś - cz. 1 | cz. 2 | O przebaczeniu
Błogosławieństwo Księdza Biskupa Andrzeja Czai - ordynariusza diecezji opolskiej dla naszej Wspólnoty >>

Błogosławieństwa Bożego, aby narodzony tej świętej nocy Zbawiciel świata, obecny w naszym życiu, zawsze napełniał nas radością i nadzieją, a Jego światłość zwyciężała w nas to, co od Boga oddala - życzy administrator

Poprzedni temat «» Następny temat
juz nie potrafie...dzis zabrano mi wszystko....
Autor Wiadomość
zkszacior
[Usunięty]

Wysłany: 2009-11-24, 23:33   

Witam. Od niedawna jestem na portalu wspólnoty. To mój pierwszy wpis. Z wielkim zainteresowaniem przeczytałem Wasze wpisy. Cóż widzę dużą siłę, determinację i wolę walki o życie. Spodziewam się, że powiecie, co zresztą wynika z Waszych wypowiedzi, że zawdzięczacie to wszystko tylko Panu Bogu. Zazdroszczę Wam. Pisałyście(bowiem jeśli się nie mylę same kobiety się wypowiadały) o konieczności wyjścia ze stanu apatii, bagna w jakim się jest. O tym że należy zrobić coś dla siebie, cokolwiek, choćby mały krok w kierunku życia, np. pójście do fryzjera (w moim wypadku ta możliwość odpada :mrgreen: )
Niestety muszę się przyznać, że ja nie widzę sensu w robieniu jakiegokolwiek kroku. Jest to o tyle dla mnie trudniejsze, że znam pewne procesy jakie zachodzą w człowieku w takim stanie (od kilku lat zawodowo zajmuję się pracą z ludźmi, zajmowałem się naprawdę takim syfem jakie ludzie a zwłaszcza kobiety i dzieci przeżywały, że szkoda nawet o tym pisać). Dlaczego nie widzę w tym sensu? Bo cokolwiek bym nie zrobił dla siebie, czegokolwiek nie osiągnę na polu np. zawodowym zawsze pozostanie w głowie i w sercu świadomość tego, że straciłem lub tracę najważniejszą osobę w moim życiu. Świadomość tego że kobieta którą kocham chce ode mnie odejść. Jeśli miłość i spełnienie w niej, oddanie się bezgranicznie drugiemu człowiekowi nie są najważniejsze w życiu, to co jest? Praca, uznanie w oczach innych ludzi?! Osiągnięcia, nie wiem odnalezienie cudownego leku, panaceum na wszystkie choroby świata. Przecież to wszystko nic nie znaczy jeśli traci się serce. Jest jeszcze ktoś. Nasz syn. Najwspanialszy facet jakiego znam choć ma niespełna 4 lata.
Nie obchodzi mnie to, że jestem zdradzony, choć odczuwam ból z tym związany. Zdrada jest problemem obydwojga partnerów. Mam świadomość tego że ja tez przyczyniłem się do takiego stanu w naszym związku który do tego doprowadził. Moja kochana żona powiedziała mi że chyba mnie nie kocha, nie czuje tego co kiedyś, coś się wypaliło. I co mam to zaakceptować. Żyć dalej, bo przecież tak się w życiu przecież zdarza (tyle razy przerabiałem to w pracy, współpracowałem z psychoterapeutami którzy pomagali przeprowadzać moich podopiecznych przez ten okres w ich życiu). Jeśli faktycznie dojdzie do tego nie będę mógł nigdy swojemu synowi spojrzeć prosto w oczy. Nawet nie będę wymagał, oczekiwał od niego miłości. Jak mu wytłumaczę, dlaczego nie ma domu, rodziny. Dlaczego został skazany na życie w rozsypce. Ma oczywiście matkę i... no tego drugiego który dostarczył swój nędzny materiał genetyczny. I co? W chwili obecnej uważam że mam super kontakt z dzieckiem. Nie ma dnia, w którym spontanicznie mówi mi że mnie kocha. Niestety sprawia mi to teraz okropny ból. Próbuję walczyć o mój związek. Nie wyobrażam sobie dalszego życia bez mojej żony. Dlatego też piszę, że jakiekolwiek działania nie mają sensu. To nie jest przejaw moich emocji, uczuć które we mnie są. To jest stan mojego ducha, świadomości. Próbuję jak mogę, jak potrafię modlić się, oddawać to Bogu, jednak moja wiara jest chyba za słaba. Mam tyle wątpliwości, kiedy się modlę to krzyczę, kłócę się z Bogiem. Nie ma w tym spokoju choć o to proszę. Dziękuję mu za każdą chwilę spędzoną z moją żoną. Ale czy mogę modlić się o to aby mnie pokochała. A co z wolną wolą? Teraz najczęściej modlę się o jedno. O ostateczne rozwiązanie i skrócenie mojego bólu i cierpienia. Ciągle mam nadzieję, mieszkamy nadal ze sobą, rozmawiamy, nawet się śmiejemy. Mamy wspólne tematy. Moja ukochana powiedziała mi że nie zostawi mnie ze wszystkimi problemami, że mogę na nią liczyć (oczywiście problemy finansowe, kredyty itd), że wie że nie mam dokąd pójść. Powiedział mi że jeśli nawet dojdzie do tego że się faktycznie rozstaniemy, nadal będzie i będę miał w niej oparcie. Zapytałem się czy mówi o przyjaźni. Potwierdziła. To okropne ale powiedziałem jej że to nie jest możliwe. Ja sobie tego nie wyobrażam. Jednak powiedziałem jej również, że ja nigdy nie zwiążę się z inną kobietą, że zawsze będę na nią czekał, nieważne ile czasu to zajmie. Aż do śmierci, która nie wiem kiedy nastąpi. Bo nikt i nic nie może zwolnić mnie z przysięgi którą jej przed Bogiem złożyłem. Bo nic nie jest w stanie spowodować że nie przestanę jej kochać.
O matko ale się rozpisałem jak na pierwszy raz. Wybaczcie ale pisanie to jedyna rzecz jak teraz mi pomaga. A piszę nie tylko tutaj. Częściej do szuflady.
Pozdrawiam i jeśli nie jest to nadużycie i bezczelność proszę o modlitwę. Nie za mnie lecz za moją żonę. Dzięki za Wasze świadectwa.
 
     
Nirwanna
[Usunięty]

Wysłany: 2009-11-25, 08:53   

Zkszacior, prośba o modlitwę nigdy nie jest nadużyciem, czy bezczelnością, nigdy! jeśli o mnie chodzi - będę pamiętać w modlitwie.
Z własnego doświadczenia mogę Ci powiedzieć, że bycie w przyjaźni ze współmałżonkiem, który odszedł.... No, boli, niewyobrażalnie boli taka propozycja. Ja też się na to nie zgodziłam. Stwierdziłam, że mogę być żoną oraz przyjacielem, jednocześnie, ale w tej właśnie kolejności. Usunięcie pierwszego elementu eliminuje automatycznie drugi. Przynajmniej w moim odczuciu tak jest.
Jak trochę się zagłębisz w forum, to znajdziesz również panów, oni ci doradzą coś innego, niż "pójście do fryzjera", bardziej męskiego w działaniu ;-)
Na koniec -
zkszacior napisał/a:
zawsze pozostanie w głowie i w sercu świadomość tego, że straciłem lub tracę najważniejszą osobę w moim życiu.

Kolejność powinna być taka - najważniejszy jest Pan Bóg (też Osoba), potem współmałżonek, potem dzieci, potem ... reszta świata. "Kiedy Pan Bóg jest na pierwszym miejscu, wszystko jest na swoim miejscu" :-D W tej traumie rozstaniowej niezmiernie trudno jest przewartościować swoje życie, wiem o tym doskonale. To jest proces, czasem bardzo długi. Dlatego nie dziw się, że kłócisz się z Panem Bogiem, że krzyczysz, że nie masz spokoju w modlitwie... To ten etap. Spokój przyjdzie, później po prostu.
Spokoju Ducha Ci życzę :-)
 
     
mari
[Usunięty]

Wysłany: 2009-11-25, 09:15   

zkszacior napisał/a:
Witam. Od niedawna jestem na portalu wspólnoty. To mój pierwszy wpis. Z wielkim zainteresowaniem przeczytałem Wasze wpisy. Cóż widzę dużą siłę, determinację i wolę walki o życie. Spodziewam się, że powiecie, co zresztą wynika z Waszych wypowiedzi, że zawdzięczacie to wszystko tylko Panu Bogu. Zazdroszczę Wam. Pisałyście(bowiem jeśli się nie mylę same kobiety się wypowiadały) o konieczności wyjścia ze stanu apatii, bagna w jakim się jest. O tym że należy zrobić coś dla siebie, cokolwiek, choćby mały krok w kierunku życia, np. pójście do fryzjera (w moim wypadku ta możliwość odpada :mrgreen: )
Niestety muszę się przyznać, że ja nie widzę sensu w robieniu jakiegokolwiek kroku. Jest to o tyle dla mnie trudniejsze, że znam pewne procesy jakie zachodzą w człowieku w takim stanie (od kilku lat zawodowo zajmuję się pracą z ludźmi, zajmowałem się naprawdę takim syfem jakie ludzie a zwłaszcza kobiety i dzieci przeżywały, że szkoda nawet o tym pisać). Dlaczego nie widzę w tym sensu? Bo cokolwiek bym nie zrobił dla siebie, czegokolwiek nie osiągnę na polu np. zawodowym zawsze pozostanie w głowie i w sercu świadomość tego, że straciłem lub tracę najważniejszą osobę w moim życiu. Świadomość tego że kobieta którą kocham chce ode mnie odejść. Jeśli miłość i spełnienie w niej, oddanie się bezgranicznie drugiemu człowiekowi nie są najważniejsze w życiu, to co jest? Praca, uznanie w oczach innych ludzi?! Osiągnięcia, nie wiem odnalezienie cudownego leku, panaceum na wszystkie choroby świata. Przecież to wszystko nic nie znaczy jeśli traci się serce. Jest jeszcze ktoś. Nasz syn. Najwspanialszy facet jakiego znam choć ma niespełna 4 lata.
Nie obchodzi mnie to, że jestem zdradzony, choć odczuwam ból z tym związany. Zdrada jest problemem obydwojga partnerów. Mam świadomość tego że ja tez przyczyniłem się do takiego stanu w naszym związku który do tego doprowadził. Moja kochana żona powiedziała mi że chyba mnie nie kocha, nie czuje tego co kiedyś, coś się wypaliło. I co mam to zaakceptować. Żyć dalej, bo przecież tak się w życiu przecież zdarza (tyle razy przerabiałem to w pracy, współpracowałem z psychoterapeutami którzy pomagali przeprowadzać moich podopiecznych przez ten okres w ich życiu). Jeśli faktycznie dojdzie do tego nie będę mógł nigdy swojemu synowi spojrzeć prosto w oczy. Nawet nie będę wymagał, oczekiwał od niego miłości. Jak mu wytłumaczę, dlaczego nie ma domu, rodziny. Dlaczego został skazany na życie w rozsypce. Ma oczywiście matkę i... no tego drugiego który dostarczył swój nędzny materiał genetyczny. I co? W chwili obecnej uważam że mam super kontakt z dzieckiem. Nie ma dnia, w którym spontanicznie mówi mi że mnie kocha. Niestety sprawia mi to teraz okropny ból. Próbuję walczyć o mój związek. Nie wyobrażam sobie dalszego życia bez mojej żony. Dlatego też piszę, że jakiekolwiek działania nie mają sensu. To nie jest przejaw moich emocji, uczuć które we mnie są. To jest stan mojego ducha, świadomości. Próbuję jak mogę, jak potrafię modlić się, oddawać to Bogu, jednak moja wiara jest chyba za słaba. Mam tyle wątpliwości, kiedy się modlę to krzyczę, kłócę się z Bogiem. Nie ma w tym spokoju choć o to proszę. Dziękuję mu za każdą chwilę spędzoną z moją żoną. Ale czy mogę modlić się o to aby mnie pokochała. A co z wolną wolą? Teraz najczęściej modlę się o jedno. O ostateczne rozwiązanie i skrócenie mojego bólu i cierpienia. Ciągle mam nadzieję, mieszkamy nadal ze sobą, rozmawiamy, nawet się śmiejemy. Mamy wspólne tematy. Moja ukochana powiedziała mi że nie zostawi mnie ze wszystkimi problemami, że mogę na nią liczyć (oczywiście problemy finansowe, kredyty itd), że wie że nie mam dokąd pójść. Powiedział mi że jeśli nawet dojdzie do tego że się faktycznie rozstaniemy, nadal będzie i będę miał w niej oparcie. Zapytałem się czy mówi o przyjaźni. Potwierdziła. To okropne ale powiedziałem jej że to nie jest możliwe. Ja sobie tego nie wyobrażam. Jednak powiedziałem jej również, że ja nigdy nie zwiążę się z inną kobietą, że zawsze będę na nią czekał, nieważne ile czasu to zajmie. Aż do śmierci, która nie wiem kiedy nastąpi. Bo nikt i nic nie może zwolnić mnie z przysięgi którą jej przed Bogiem złożyłem. Bo nic nie jest w stanie spowodować że nie przestanę jej kochać.
O matko ale się rozpisałem jak na pierwszy raz. Wybaczcie ale pisanie to jedyna rzecz jak teraz mi pomaga. A piszę nie tylko tutaj. Częściej do szuflady.
Pozdrawiam i jeśli nie jest to nadużycie i bezczelność proszę o modlitwę. Nie za mnie lecz za moją żonę. Dzięki za Wasze świadectwa.


Dzisiaj mało kto patrzy na świat "sercem", czyni to raczej "głową". Światem rządzi "umysł".

Coraz mniej mamy przyjaciół, ludzi z którymi moglibyśmy podzielić się "sercem".

Odsunęliśmy od siebie "serce" bardzo daleko.

Niejako zapomnieliśmy o "sercu" człowieczym. "Serce" zostało zepchnięte na margines człowieczeństwa. Kiedy przychodzimy do spowiedzi chcemy się wygadać, na jednym wdechu chcemy powiedzieć wszystko, a przecież jest to spotkanie dwóch "serc".

Bóg chce aby moje serce powróciło do Niego. Chce przemiany mojego serca. Wtedy możliwa jest zmiana myślenia, naprawa relacji, a co za tym idzie postępowania.

O. RAFAŁ Zawada
 
     
kangoo
[Usunięty]

Wysłany: 2009-11-25, 10:45   

AGNICHA

bardzo chetnie dolaczam, niestety ze wzgledu na moja prace nie zawsze bede mogla wam towarzyszyc o tej porze...dziekuje i oczywiscie modlmy sie wspolnie o nawrocenie nasze,naszych mezow i zon....

DLA wszystkich nowych forowiczow i starych nie wazne jaka plec.moje male swiadectwo.....pamietacie jeszcze tydzien temu, bylam w dolku,rozpaczy,miotalam sie,brak nadzieji, ukochany odchodzi, zycie sie wali.....i choc sie modlilam juz od 5 miesiecy i jezdzilam szukac spokoju odpowiedzi...to nie moglam znalesc niczego ...szukalam Boga,ale szukalam go oczami..tydzien temu upadlam,umarlam...i Pan mnie podniosl i zobaczylam Go sercem...i teraz Go widze kroczy tuz obok, jest przy mnie...
zamknijcie oczy a otworzcie serca....i mowcie Panie Ty sie tym zajmi.....
i choc maz nie wrocil,i nadal nie chce wrocic, mowi mi ze nie kocha...to ja wiem, wierze ze wroci...bo Bog ratuje malzenstwa, ratuje nas....
trzymajcie sie Jego , On was nigdy nie zawiedzie....
 
     
landis85
[Usunięty]

Wysłany: 2009-11-25, 12:37   

kangoo masz naprawde bardzo duzo sily w sobie
daj mi jej troche :)

u nas jest podobnie, maz odchodzi, nie kocha, trzyma uraze sprzed 4 lat, a nie bierze pod uwage tego jak bylo pozniej, ma zal do mnie ze kazalam mu sprzedac jego ukochany samochod kiedy zaszlam w 2 ciaze (to byl sportowy 2 os samochod) ze nie pozwalalam mu tyle siedziec w garazu ile by chcial, ale zapomnial tego ze to bylo 4 lata temu, pozniej bylo juz inaczej, miesiacami grzebal w samocjodzie
moj maz wyprowadza sie, chce zamieszkac z inna :( serce krwawi
dzis napisalam list do niego, czuje ze odejdzie....
rozum mowi ze to koniec, ale serce mowi ze on wroci, ze Bog nam pomoze
 
     
midziulka
[Usunięty]

Wysłany: 2009-11-25, 13:06   

dla mnie nie jest to takie proste, za tydzień będzie dwa lata jak mąż nawet nie ma dla mnie dwóch minut. Zniszczył mnie. Straciłam zdrowie, nic go nie interesuje hm mam różne sprawy w wokół a do tego jeszcze różne prace i wydatki. W tą śniezyce październikową podziurawił mi się dach, coś tam się zerwwało. Garaż bez dachu - poprosilam o pomoc by mi pomógł fizycznie naprawić - cisza a ja nawet nie wspomniałam że i tak nie mam nic materiału na ten dach. Do tej pory mam kałuże w garażu i okno na niebo. Więc jak czekać brak już sił i jak nie czekać to już tylko umrzeć. Ciągle ma rozrywki, wyjazdy, prezenty, i koleżanki z którymi tak świetnie się rozmawia - tak stwierdził i dodał że nie ma czasu odbierac moich tel.
Jestem zniszczona i ach wystarczy bo i tak brak slów.
 
     
mari
[Usunięty]

Wysłany: 2009-11-25, 13:17   

Kobiety,
a Wy swoje. Mąż, mąż, mąż, bożek.


Bóg chce aby moje serce powróciło do Niego.
Chce przemiany mojego serca.
Wtedy możliwa jest zmiana mojego myślenia, naprawa relacji, a co za tym idzie postępowania.


http://zrzuta.eu/download...XJjZV9qZXp1c2E=
 
     
kangoo
[Usunięty]

Wysłany: 2009-11-25, 13:59   

mari napisał/a:
Kobiety,
a Wy swoje. Mąż, mąż, mąż, bożek.


Bóg chce aby moje serce powróciło do Niego.
Chce przemiany mojego serca.
Wtedy możliwa jest zmiana mojego myślenia, naprawa relacji, a co za tym idzie postępowania.

nie zgadzam sie z toba...u mnie BYL maz..TERAZ jest Bog...nie wiem czy dokladnie przeczytalas mojego posta...upadlam ale powstalam...teraz kazdy swoj dzien opieram na Panu nie mezu jak dotychczas,bo maz zawiodl...
rozomiem midzulke i landis...jest ciezko, i wiem ze ja tez jeszcze nie raz upadne ale Pan mi pomoze wstac....
dziewczyny jeszcze tydzien temu,bylam zrozpaczona,w desperacji ratowania meza i malzenstwa...ale ludzie tutaj pomogli mi...modlitwa, rozmowa z Bogiem...i zrozumialam zamknijcie oczy i otworzcie serca a wtedy On przyjdzie...Ufajcie Panu...
przeczyrajcie Dobsona, ksiege Jeremiasza i wszystko co tu polecaja...czytajcie co pisze EL i Mirakulum, Jarek inni...po burzy zawsze wychodzi slonce i tecza....
wytrwalosci w Panu zycze
 
     
mari
[Usunięty]

Wysłany: 2009-11-25, 14:09   

Jak słusznie zauważyłaś, to nie było do Ciebie.
Pozdrawiam.
http://c.wrzuta.pl/wa1363...ce%20jezusa.mp3
 
     
kangoo
[Usunięty]

Wysłany: 2009-11-25, 14:29   

landis85 napisał/a:
moj maz wyprowadza sie, chce zamieszkac z inna :( serce krwawi
dzis napisalam list do niego, czuje ze odejdzie....
rozum mowi ze to koniec, ale serce mowi ze on wroci, ze Bog nam pomoze


czytalas dobsona?ja tez zastwialam mezowi listy, ale teraz wiem ze nawet w listach byl zal rozpacz, i jakoby blagane o powrot do mnie...teraz wiem juz co robic...zastanow sie i przeczytaj kilka razy ten list zanim mu go dasz...z wlasnego doswiadczenia wiem,ze pisanie listow i wylewanie emocji na papier jest dobre ale musi to byc przemyslane...moj maz nie mieszka ze mna od 5 miesiecy,widuje go czasami, jak wpada aby zabrac kilka rzeczy i wtedy jest jeszcze gorzej, bo ja sie rozklejam i mecze go smsami dzwonie itp...od tygodnia to on dzwoni jak cos chce..ja milcze...nie prosze zeby przyszedl...zajmuje sie soba..czytam slucham modle sie itp...co ma byc to bedzie...Bog nas nie zostawi...i to wiem na pewno....znalazlam to co szukalam...i tobie rowniez tego zycze...i wiem ze jeszcze przyjda trudne dni...to nie jestem juz sama..
 
     
landis85
[Usunięty]

Wysłany: 2009-11-25, 14:40   

tak znam Dobsona
macie racje, za bardzo ostatnio skupiam sie na mezu, wlaszcza od wczoraj, ale to dlatego ze tak bardzo kocham, tak bardzo tesknie :(
byc moze uda mi sie namowic go jutro na wizyte u spowiednika do ktorego jedziemy a w zeszlym tyg nie moglismy bo nagle corka zachrowala w tym dniu :(

byla u mnie mama, troche mi lepiej, dala mi nadzieje ze z nim czy bez niego zawsze bedziemy razem i moge na nia liczyc
 
     
kangoo
[Usunięty]

Wysłany: 2009-11-25, 14:49   

moja rada, nie namawiaj meza na spowiedz, on sam musi tego chciec..
widzisz nie jestes sama...masz wsparcie...najwazniejsze to byc z Bogiem...a On nam pomoze...znajdz spokoj w sercu to wazne...ja tez kocham meza i tesknie za nim szalenie...ale nie stawiamtego ponad Panem...
trzymaj sie cieplutko
 
     
zkszacior
[Usunięty]

Wysłany: 2009-11-26, 15:22   

Witam. Dziękuję za wszystkie odpowiedzi, podpowiedzi, rady i wszelkie słowa nadziei i pociechy. Ale wybaczcie mam już dość. Zona w pracy a ja właśnie wybuchłem na swojego synka. Dzięki temu że miałem nocną zmianę mogłem się pomodlić. Ale co tro była za modlitwa. Odczuwam tylko, lęk i strach Odczuwam to wręcz fizycznie. Chcociaż przy takim trybie funkcjonowania to niedługo i tak odjadę. Być może niegodziwą formą pocieszenia jest fakt, że moja ukochana miała wczoraj paskudny dzień, kiedy do niej zadzwoniłem płakał, rano przyszedłem do domu a ona miała napuchnięte oczy. I co z tego. Nie wiem dlaczego wylewała łzy. Jestem bezsilny. Moja słabośc i moje grzechy przygniatają mnie, niszczą. Nie potrafię zufać tak do końca Bogu, czuje wręcz fizycznie że coś mnie blokuje, tak w środku. Modliłem się za moją żonę, prosiłem aby Bóg pobłogosławił ją, poprowadził. Boję się że kiedy ewentualnie dojdzie do naszego rostania, do będzie faktyczny koniec wszystkiego, koniec mnie, dosłownie. Przepraszam Boga za moją słabość, nicość. Nie wiem czym już jestem. Jeszcze raz wielkie dzięki za modlitwę. Modlcie się proszę za moją żonę i mojego synka. Oni tak potrzebują łaski Jezusa, jego opieki i miłości.
 
     
Nirwanna
[Usunięty]

Wysłany: 2009-11-26, 15:43   

zkszacior napisał/a:
Modlcie się proszę za moją żonę i mojego synka. Oni tak potrzebują łaski Jezusa, jego opieki i miłości.

A Ty nie potrzebujesz??? :shock: No sory, ale masz moją modlitwę, i się nie opędzisz :-P
Wiesz o tym, że zostałeś wybrany na to, aby uratować swoją rodzinę? Żona w amoku, więc ona później ewentualnie dołączy do tego ratowania. A teraz Ty. Co z tego że słaby jesteś? Moc w słabości się doskonali. Wiesz dlaczego wybuchłeś na syna? Poczytaj wątek Sonery. Dzieje się takie bum, bo zaczyna dziać się coś dobrego, modlitwa zaczyna działać... no to zły patrzy, że człek mu się wymyka, i miesza od nowa na maksa. Nie daj złemu sobie mieszać w życiu! Ty rycerz jesteś, obrońca!
A swoją drogą takie fizyczne odczuwanie niemiłych uczuć - może idź do lekarza?, przepisze Ci leki uspokajające. Wspomaganie farmakologiczne w takiej burzy życiowej nie jest wstydem, tylko rozsądkiem. Bo wszak nie tylko za siebie jesteś odpowiedzialny.
Pozdrawiam Cię, trzymaj się!
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group

To naprawdę bardzo ważna ankieta zwolenników in vitro - włącz się!
Możesz w niej wyrazić swój sprzeciw głosując przeciw petycji...




Stanowisko Episkopatu Polski:

"Metoda in vitro jest niezgodna z prawem Bożym i naturą człowieka..."













"Pan naprawdę Zmartwychwstał! Alleluja!

„Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał!” (Łk 24,5-6)
"To się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia" (1 P 2,20b)
"Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33)
„Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16,15)



To może być także Twoje zmartwychwstanie - zmartwychwstanie Twojego małżeństwa!









Jan Paweł II:

Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje „Westerplatte". Jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie — jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić — dla siebie i dla innych.





Dla tych, którzy kochają - propozycja wzoru odpowiedzi na pozew rozwodowy


W odpowiedzi na pozew wnoszę o oddalenie powództwa w całości i nie rozwiązywanie małżeństwa stron przez rozwód.

UZASADNIENIE

Pomimo trudności jakie nasz związek przechodził i przechodzi uważam, że nadal można go uratować. Małżeństwa nie zawiera się na chwilę i nie zrywa w momencie, gdy dzieje się coś niedobrego. Pragnę nadmienić, iż w przyszłości nie zamierzam się już z nikim innym wiązać. Podjąłem (podjęłam) bowiem decyzję, że będę z żoną (mężem) na zawsze i dołożę wszelkich starań, aby nasze małżeństwo przetrwało. Scalenie związku jest możliwe nawet wtedy, gdy tych dobrych uczuć w nas nie ma. Lecz we mnie takie uczucia nadal są i bardzo kocham swoją żonę (męża), pomimo, iż w chwili obecnej nie łączy nas więź fizyczna. Jednak wyrażam pragnienie ratowania Naszego małżeństwa i gotowy (gotowa) jestem podjąć trud jaki się z tym wiąże. Uważam, że przy odrobinie dobrej woli możemy odbudować dobrą relację miłości.

Dobro mojej żony (męża) jest dla mnie po Bogu najważniejsze. Przed Bogiem to bowiem ślubowałem (ślubowałam).

Moim zdaniem każdy związek ma swoje trudności, a nieporozumienia jakie wydarzyły się między nami nie są powodem, aby przekreślić nasze małżeństwo i rozbijać naszą rodzinę. Myślę, że każdy rozwód negatywnie wpływa nie tylko na współmałżonków, ale także na ich rodziny, dzieci i krzywdzi niepotrzebnie wiele bliskich sobie osób. Oddziaływuje również negatywnie na inne małżeństwa.

Z moją (moim) żoną (mężem) znaliśmy się długo przed zawarciem naszego małżeństwa i uważam, że był to wystarczający czas na wzajemne poznanie się. Po razem przeżytych "X" latach (jako para, narzeczeni i małżonkowie) żona (mąż) jest dla mnie zbyt ważną osobą, aby przekreślić większość wspólnie spędzonych lat. Według mnie w naszym związku nie wygasły więzi emocjonalne i duchowe. Podkreślam, iż nadal kocham żonę (męża) i pomimo, że oddaliliśmy się od siebie, chcę uratować nasze małżeństwo. Osobiście wyrażam wolę i chęć naprawy naszych małżeńskich relacji, gdyż mam przekonanie, że każdy związek małżeński dotknięty poważnym kryzysem jest do uratowania.

Orzeczenie rozwodu spowodowałoby, że ucierpiałoby dobro wspólnych małoletnich dzieci stron oraz byłoby sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Dzieci potrzebują stabilnego emocjonalnego kontaktu z obojgiem rodziców oraz podejmowania przez obie strony wszelkich starań, by zaspokoić potrzeby rodziny. Rozwód grozi osłabieniem lub zerwaniem więzi emocjonalnej dzieci z rodzicem zamieszkującym poza rodziną. Rozwód stron wpłynie także niekorzystnie na ich rozwój intelektualny, społeczny, psychiczny i duchowy, obniży ich status materialny i będzie usankcjonowaniem niepoważnego traktowania instytucji rodziny.

Wysoki Sądzie, proszę o danie nam szansy na uratowanie naszego małżeństwa. Uważam, ze każda rodzina, w tym i nasza, na to zasługuje. Nie zmienię zdania w tej ważnej sprawie, bo wtedy będę niewiarygodny w każdej innej. Brak wyrażenia mojej zgody na rozwód nie wskazuje na to, iż kierują mną złe emocje tj. złość czy złośliwość. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie zmuszę żony (męża) do miłości. Rozumiem, że moja odmowa komplikuje sytuację, ale tak czuję, takie są moje przekonania religijne i to dyktuje mi serce.

Bardzo kocham moją (mojego) żonę (męża) i w związku z powyższym wnoszę jak na wstępie.



List Episkopatu Polski na święto św. Rodziny

Warto jeszcze raz podkreślić, że u podstaw każdej rodziny stoi małżeństwo. Chrześcijańskie patrzenie na małżeństwo w pełni uwzględnia wyjątkową naturę tej wspólnoty osób. Małżeństwo to związek mężczyzny i niewiasty, zawierany na całe ich życie, i z tej racji pełniący także określone zadania społeczne. Chrystus podkreślił, że mężczyzna opuszcza nawet ojca i matkę, aby złączyć się ze swoją żoną i być z nią przez całe życie jako jedno ciało (por. Mt 19,6). To samo dotyczy niewiasty. Naszym zadaniem jest nieustanne przypominanie, iż tylko tak rozumianą wspólnotę mężczyzny i niewiasty wolno nazywać małżeństwem. Żaden inny związek osób nie może być nawet przyrównywany do małżeństwa. Chrześcijanie decyzję o zawarciu małżeństwa wypowiadają wobec Boga i wobec Kościoła. Tak zawierany związek Chrystus czyni sakramentem, czyli tajemnicą uświęcenia małżonków, znakiem swojej obecności we wszystkich ich sprawach, a jednocześnie źródłem specjalnej łaski dla nich. Głębia duchowości chrześcijańskich małżonków powstaje właśnie we współpracy z łaską sakramentu małżeństwa. więcej >>



Wszechświat na miarę człowieka

Wszechświat jest ogromny. Żeby sobie uzmysłowić rozmiary wszechświata, załóżmy, że odległość Ziemia - Słońce to jeden milimetr. Wtedy najbliższa gwiazda znajduje się mniej więcej w odległości 300 metrów od Słońca. Do Słońca mamy jeden milimetr, a do najbliższej gwiazdy około 300 metrów. Słońce razem z całym otoczeniem gwiezdnym tworzy ogromny system zwany Droga Mleczną (galaktykę w kształcie ogromnego dysku). W naszej umownej skali ten ogromny dysk ma średnicę około 6 tysięcy kilometrów, czyli mniej więcej tak, jak stąd do Stanów Zjednoczonych. Światło zużywa na przebycie od jednego końca tego dysku do drugiego - około 100 tysięcy lat. W tym dysku mieści się około 100 miliardów gwiazd. To jest ogromny dysk! Jeszcze mniej więcej sto lat temu uważano, że to jest cały wszechświat. Okazało się, że tak wcale nie jest. Wszechświat jest znacznie, znacznie większy! Jeżeli te 6 tysięcy kilometrów znowu przeskalujemy, tym razem do jednego centymetra, to cały wszechświat, który potrafimy zaobserwować (w tej skali) jest kulą o średnicy 3 kilometrów. I w tym właśnie obszarze, jest około 100 miliardów galaktyk (czyli takich dużych systemów gwiezdnych, oczywiście różnych kształtów, różnych wielkości). To właśnie jest cały wszechświat, który potrafimy badać metodami fizycznymi, wykorzystując techniki astronomiczne. (Wszechświat na miarę człowieka >>>)



Musicie zawsze powstawać!

Możecie rozerwać swoje fotografie
i zniszczyć prezenty.
Możecie podeptać swoje szczęśliwe wspomnienia
i próbować dzielić to, co było dla dwojga.
Możecie przeklinać Kościół i Boga.

Ale Jego potęga nie może nic uczynić
przeciw waszej wolności.
Bo jeżeli dobrowolnie prosiliście Go,
by zobowiązał się z wami...
On nie może was "rozwieść".

To zbyt trudne?
A kto powiedział, że łatwo być
człowiekiem wolnym i odpowiedzialnym.
Miłość się staje
Jest miłością w marszu, chlebem codziennym.

Nie jest umeblowana mieszkaniem,
ale domem do zbudowania i utrzymania,
a często do remontu.
Nie jest triumfalnym "TAK",
ale jest mnóstwem "tak",
które wypełniają życie, pośród mnóstwa "nie".

Człowiek jest słaby, ma prawo zbłądzić!
Ale musi zawsze powstawać i zawsze iść.
I nie wolno mu odebrać życia,
które ofiarował drugiemu; ono stało się nim.

Michel Quoist



Rozważania o wierze/Dynamizm wiary/Zwycięstwo przez wiarę

Klasycznym tekstem biblijnym ukazującym w świetle wiary wartość i sens środków ubogich jest scena walki z Amalekitami. W czasie przejścia przez pustynię, w drodze do Ziemi Obiecanej, dochodzi do walki pomiędzy Izraelitami a kontrolującymi szlaki pustyni Amalekitami (zob. Wj 17, 8-13). Mojżesz to Boży człowiek, który wie, w jaki sposób może zapewnić swoim wojskom zwycięstwo. Gdyby był strategiem myślącym jedynie po ludzku, stanąłby sam na czele walczących, tak jak to zwykle bywa w strategii. Przecież swoją postawą na pewno by ich pociągał, tak byli wpatrzeni w niego. On zaś zrobił coś, co z punktu widzenia strategii wojskowej było absurdalne - wycofał się, zostawił wojsko pod wodzą swego zastępcy Jozuego, a sam odszedł na wzgórze, by tam się modlić. Wiedział on, człowiek Boży, człowiek modlitwy, kto decyduje o losach świata i o losach jego narodu. Stąd te wyciągnięte na szczycie wzgórza w geście wiary ramiona Mojżesza. Między nim a doliną, gdzie toczy się walka, jest ścisła łączność. Kiedy ręce mu mdleją, to jego wojsko cofa się. On wie, co to znaczy - Bóg chce, aby on wciąż wysilał się, by stale wyciągał ręce do Pana. Gdy ręce zupełnie drętwiały, towarzyszący Mojżeszowi Aaron i Chur podtrzymywali je. Przez cały więc dzień ten gest wyciągniętych do Pana rąk towarzyszył walce Izraelitów, a kiedy przyszedł wieczór, zwycięstwo było po ich stronie. To jednak nie Jozue zwyciężył, nie jego wojsko walczące na dole odniosło zwycięstwo - to tam, na wzgórzu, zwyciężył Mojżesz, zwyciężyła jego wiara.

Gdyby ta scena miała powtórzyć się w naszych czasach, wówczas uwaga dziennikarzy, kamery telewizyjne, światła reflektorów skierowane byłyby tam, gdzie Jozue walczy. Wydawałoby się nam, że to tam się wszystko decyduje. Kto z nas próbowałby patrzeć na samotnego, modlącego się gdzieś człowieka? A to ten samotny człowiek zwycięża, ponieważ Bóg zwycięża przez jego wiarę.

Wyciągnięte do góry ręce Mojżesza są symbolem, one mówią, że to Bóg rozstrzyga o wszystkim. - Ty tam jesteś, który rządzisz, od Ciebie wszystko zależy. Ludzkiej szansy może być śmiesznie mało, ale dla Ciebie, Boże, nie ma rzeczy niemożliwych. Gest wyciągniętych dłoni, tych mdlejących rąk, to gest wiary, to ubogi środek wyrażający szaleństwo wiary w nieskończoną moc i nieskończoną miłość Pana.

ks. Tadeusz Dajczer "Rozważania o wierze"


Małżeństwo nierozerwalne?!... - wierność mimo wszystko

„Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że ciebie nie opuszczę aż do śmierci" - to tekst przysięgi małżeńskiej wypowiadany bez żadnych warunków uzupełniających. Początek drogi. Niezapisana karta z podpisem: „aż do śmierci". A co, gdy pojawią się trudności, kryzys, zdrada?...

„Wtedy przystąpili do Niego faryzeusze, chcąc Go wystawić na próbę, zadali Mu pyta-nie: «Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?» On im odpowiedział: «czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich mężczyzną i kobietą? Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i będą oboje jednym ciałem. A tak nie są już dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela»"(Mt 19, 3-5). Dwanaście lat temu nasilający się kryzys, którego skutkiem byt nowy związek mojego męża, separacja i rozwód, doprowadził do rozpadu moje małżeństwo. Porozumienie zostało zerwane. Zepchnięta na dalszy plan, wyeliminowana z życia, nigdy w swoim sercu nie przestałam być żoną mojego męża. Sytuacje, wobec których stawałam, zda-wały się przerastać moją wytrzymałość, odbierały nadzieję, niszczyły wszystko we mnie i wokół mnie. Widziałam, że w tych trudnych chwilach Bóg stawał przy mnie i mówił: „wystarczy ci mojej łaski", „Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata". Był Tym, który uczył mnie, jak nieść krzyż zerwanej jedności, rozbitej rodziny, zdrady, zaparcia, odrzucenia, szyderstwa, cynizmu, własnej słabości, popełnionych grzechów i błędów. Podnosił, nawracał, przebaczał, uczyt przebaczać. Kochał. Akceptował. Prowadził. Nadawał swój sens wydarzeniom, które po ludzku zdawały się nie mieć sensu. Byt wierny przymierzu, które zawarł z nami przed laty przez sakrament małżeństwa. Teraz wiem, że małżeństwo chrześcijańskie jest czym innym niż małżeństwo naturalne. Jest wielką łaską, jest historią świętą, w którą angażuje się Pan Bóg. Jest wydarzeniem, które sprawia, „że mąż i żona połączeni przez sakrament to nie przypadkowe osoby, które się dobrały lub nie, lecz te, którym Bóg powiedział «tak», by się stały jednym ciałem, w drodze do zbawienia".

Ja tę nadzwyczajność małżeństwa sakramentalnego zaczęłam widzieć niestety późno, bo w momencie, gdy wszystko zaczęto się rozpadać. W naszym małżeństwie byliśmy najpierw my: mój mąż, dzieci, ja i wszystko inne. Potem Pan Bóg, taki na zasadzie pomóż, daj, zrób. Nie Ten, ku któremu zmierza wszystko. Nie Bóg, lecz bożek, który zapewnia pomyślność planom, spełnia oczekiwania, daje zdrowie, zabiera trudności... Bankructwo moich wyobrażeń o małżeństwie i rodzinie stało się dla mnie źródłem łaski, poprzez którą Bóg otwierał mi oczy. Pokazywał tę miłość, z którą On przyszedł na świat. Stawał przy mnie wyszydzony, opluty, odepchnięty, fałszywie osądzony, opuszczony, na drodze, której jedyną perspektywą była haniebna śmierć, I mówił: to jest droga łaski, przez którą przychodzi zbawienie i nowe życie, czy chcesz tak kochać? Swoją łaską Pan Bóg nigdy nie pozwolił mi zrezygnować z modlitwy za mojego męża i o jedność mojej rodziny, budowania w sobie postawy przebaczenia, pojednania i porozumienia, nigdy nie dał wyrazić zgody na rozwód i rozmyślne występowanie przeciwko mężowi. Zalegalizowanie nowego związku mojego męża postrzegam jako zalegalizowanie cudzołóstwa („A powiadam wam: Kto oddala swoją żonę (...) a bierze inną popełnia cudzołóstwo, I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo" (Mt,19.9)). I jako zaproszenie do gorliwszej modlitwy i głębszego zawierzenia. Nasza historia jest ciągle otwarta, ale wiem, że Pan Bóg nie powiedział w niej ostatniego Słowa. Jakie ono będzie i kiedy je wypowie, nie wiem, ale wierzę, że zostanie wypowiedziane dla mnie, mojego męża, naszych dzieci i wszystkich, których nasza historia dotknęła. Będzie ono Dobrą Nowiną dla każdego nas. Bo małżeństwo sakramentalne jest historią świętą, przymierzem, któremu Pan Bóg pozostaje wierny do końca.

Maria

Forum Pomocy "Świadectwa"

Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 8