Gloria in excelsis Deo!

Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  KanałyKanały  BłogosławieństwaBłogosławieństwa  RekolekcjeRekolekcje  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  12 kroków12 kroków  StowarzyszenieStowarzyszenie  NewsNews
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  NagraniaNagrania  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
 Ogłoszenie 

12 kroków do wolności Uczta - Za Stołem Słowa - ks. Michał Muszyński | Słowo Boże na dziś | Ciężki krzyż | Róże różańcowe
"Ja ... biorę Ciebie ... za żonę/męża i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci."
Ogniska Wiernej Miłości Małżeńskiej SYCHAR:
Warszawa | Poznań | Żory | Zielona Góra | Bonn | Opole | Gorzów Wlkp | Kraków | Trójmiasto | Rzeszów | Chicago | Szczecin | Bydgoszcz | Lublin | Wrocław

ZAPRASZAMY do zgłaszania modlitewnych intencji za małżonków Siostrom Matki Bożej Miłosierdzia
Rekolekcje - Łagiewniki 2010: Uzdrowić zranione życie | Zamienić ranę w perłę | Zobacz kim jesteś - cz. 1 | cz. 2 | O przebaczeniu
Błogosławieństwo Księdza Biskupa Andrzeja Czai - ordynariusza diecezji opolskiej dla naszej Wspólnoty >>

Błogosławieństwa Bożego, aby narodzony tej świętej nocy Zbawiciel świata, obecny w naszym życiu, zawsze napełniał nas radością i nadzieją, a Jego światłość zwyciężała w nas to, co od Boga oddala - życzy administrator

Poprzedni temat «» Następny temat
Świadectwo Katarzyny74
Autor Wiadomość
EL.
[Usunięty]

Wysłany: 2009-04-30, 09:30   

Widać , kolejna osoba, która najpierw zajęła się sobą,
wyrzekła się złości
i działała z MIŁOŚCIĄ w kierunku współmałżonka .
Zachęcam taka drogę, szczerze polecam,.... coraz więcej nas tu w dziale świadectw- tak właśnie działających ....może to klucz ?? Z Bożą Miłością ! EL.
 
     
Kasiek
[Usunięty]

Wysłany: 2009-04-30, 11:18   

Katarzyno74, bardzo dziękuję za Twoje świadectwo. Wiem już co powinnam zrobić. Dziękuję za otwarcie mi oczu....
 
     
aga12
[Usunięty]

Wysłany: 2009-04-30, 12:39   

Ja również dziękuję za te piękne słowa,

Więcej wymagać od siebie, a nie czekac aż druga osoba się domyśli lub zmieni.

Tez jestem bardzo impulsywna i szybko sie denerwuję, ale juz dawno zauważyłam, że jaki ja mam humor, to taka atmosfera jest w domu.

Pozdrawiam serdecznie
 
     
Katarzyna74
[Usunięty]

Wysłany: 2009-05-07, 16:16   

Dziękuję wszystkim za te miłe słowa i pochwały, aż się rumieniłam przed monitorem... :)

Jeszcze tylko słówko do Mikiwojt, która tutaj jeszcze odpisała mi w dłuższym poście.

Mikiwojt napisał/a:

Mój mąż nie jest w stanie tak otworzyć się jak twój choćby nie wiem jak źle było... nie rozmawiało się o tym co ktoś czuje u niego w domu... nie umie tego i każda moja próba rozmowy o uczuciach kończyła się stwierdzeniem, że uprawiam analizę psychologiczną a on takiej poddawał się nie będzie.


Ależ mój mąż też taki jest! I chyba większość mężczyzn. Nie chcą, nie potrafią mówić o uczuciach - bez względu na to, czy w dobrym, czy w złym kontekście. Może uznaj to za korzyść, że jeszcze nie padły z jego strony słowa o braku uczuć, o tym, że popełnił błąd, żeniąc się z Tobą. Nie czekaj na rozmowy, na to, aż on coś powie i przy okazji usłyszy to, co Ty chcesz mu powiedzieć - sama działaj już i teraz.


Mikiwojt napisał/a:
Też śpimy osobno. zaczęło się od tego, że ktoś musiał spać z maluchem... teraz to już standard, że się nie spotykamy (inna sprawa, ze zawsze było mu trudno mnie po prostu przytulić). Zmęczenie nie odgrywa tu takiej roli ale jest tak jakby stała niewidzialna ściana między nami. Czasem sobie myślę, że wg. niego ja nie akceptuję jego niepełnosprawności (co po części jest prawdą) ale też, że on nie akceptuje mojej powierzchowności (nigdy mi nie powiedział, że jestem ładna, przeciwnie wyglądam dla niego jak... no cóż). Jest wyczulony na piękno i powierzchowność a jednocześnie jakby nie chciała zauważyć że jest okaleczony i ten żal przenosi na mnie.


No cóż. Może też Cię "pocieszę" tym, że my na razie też właściwie tylko śpimy obok siebie. Strasznie trudno jest odbudować namiętność, kiedy nastąpiło takie emocjonalne oddalenie. Zarówno dla mnie, jak i dla niego. Dlatego ważne jest odbudowanie podstawy - zaufania, podziwu, oddania. To trudne, wiem po sobie. I jeszcze długa droga przede mną, przed nami. Ale nie spieszymy się, nie rozmawiamy o tym. Oboje czujemy, że jeśli to ma nastąpić, to nastąpi to. Akurat w tych sprawach gadanina nic dobrego przynieśc nie może. Czy na początku małżeństwa rozmawialiśmy na ten temat? Analizowaliśmy? Nie, po prostu przytulaliśmy się i samo szło. ;) Ja czekam cierpliwie. Póki co, próbuję odbudować ten bliski kontakt poprzez takie właśnie rysowanki na plecach, albo kiedy mąż siedzi przed komputerem stanę za nim i obejmę go za szyję. Kiedy jedziemy autem, położę mu dłoń na udzie - no małymi kroczkami. I znowu - musiałam trochę zweryfikować swoją postawę. Akurat w sferze czułości, to mąż zawsze był większym pieszczochem. Ja nie lubiłam takiego migdalenia się. Ale rozumiem - że MĄŻ LUBI I TEGO POTRZEBUJE. Ja nic nie tracę tym, że go przytulę. Nauczyłam się tez czerpać przyjemność z pogłaskania go po dłoni, po policzku. Musiałam oduczyć się takiego egoizmu, który mówił mi: "O jeny, skoro ty wytrzymujesz bez czułości, to i on da radę. ON musi zaakceptować to, ze jesteś chłodniejsza."

Otóż guzik prawda. Nic nie musi akceptować. On MOŻE zaakceptować i pewnie to zrobił - ale co dalej?


My naprawdę byliśmy daleko od siebie. Jedynym plusem było to, że nie było kłótni w tym wszystkim. Ale emocjonalnie Rzym i Krym. Trudno zatem oczekiwać, że nawet jeśli zaczynamy się na nowo lubić czy zakochiwać w sobie, to będzie tak jak było. Nie będzie - zdaję sobie z tego sprawę. I nie oczekuję, a od kiedy nie oczekuję (bo to niemożliwe), jest mi lepiej, spokojniej. Rozumiem, że czar "nieznanego" minął bezpowrotnie, jeśli chodzi o te sprawy i trzeba na czymś innym budować bliskość, na innych podstawach. Nie wiem, czy udało mi się jasno przekazać sens. ;)



Mikiwojt napisał/a:


Zaczęłam pracę nad sobą i nie krytykuję choć ciężkie to dla mnie kiedy przychodzi z meczu i siada do laptopa z piwem nie pytając nawet jak się dziecko czuje (a ma gorączkę). nie pytam o której wróci bo zawsze twierdził, że to jego sprawa.



Oj, Miki - ja też zgrzytałam zębami. Jeszcze wiele razy po tamtej rozmowie, kiedy widziałam, jak na marne idą moje starania. Teraz wiem, ze nie na marne to szło, ale wtedy tak myślałam. I też było mi ciężko - bo ja też sądziłam, że moje uczucia do męża wygasły. Z tym większym smutkiem odebrałam wtedy tamtą naszą poważną rozmowę - bo cóż tu myśleć - skoro ani ja, ani on już nic do siebie nie czujemy. Oprócz smutku, że popełniliśmy błąd, że zmarnowaliśmy czas? Ja wtedy tak myślałam. Ale nie za długo.

Jak to pomyłka - myślę. Czy ja byłam zniewolona do ślubu? Czy ktoś mnie na postronku do ołtarza ciągnął? Czy ja miałam 16 lat i byłam niedojrzała? O tak, niedojrzała na pewno, ale wiekowo kobieta, nie dziewczyna. Ślub - sakrament. Obietnica, przysięga przed Bogiem. No jak to? MUSIAŁO być coś, co było ważne na tyle, że chciałam wyjść za mąż właśnie za tego mężczyznę.

I przypominałam sobie, jak się poznaliśmy, nasze rozmowy, pierwsze spotkania. Wszystkie te miłe gesty. Patrzyłam na siebie z tamtych czasów - no zupełnie inna kobieta. Zalotna, uśmiechnięta, wyrozumiała (!!!), zadbana. Rozwijałam się wtedy, wciąż uczyłam czegoś nowego, głodna wiedzy. Pływałam, tańczyłam, śpiewałam. Nic dziwnego, że mój mąż stracił dla mnie głowę. Co się ze mną stało? Jak teraz wyglądam, co robię, jaka jestem? Lepiej nie mówić. :D

I męża wspominałam. Przecież kiedyś cechy męża uznawałam wszystkie za zalety - teraz to samo postrzegam jako wady. Mój mąż jest młodszy ode mnie i kiedyś mnie pociągała ta jego chłopięcość, wygłupy. Później widziałam w tym wadę - ja chciałam dojrzałego mężczyznę i ta jego chłopięcość mnie drażniła. No to czego się spodziewałam? Że powie: ok żonko, to ja teraz się zmienię dla ciebie, skoro tak.

I tak było z innymi cechami. Rozbrajało mnie to, że jest taki poetycki, wrażliwy - czemu zatem miałam pretensje o to, że do prostych prac remontowych muszę wzywać fachowca? No toż wiedziałam, jaki jest.

Ok, ok - też mogłam powiedzieć. Że mąż też musi zaakceptować to, jaka jestem. Taka byłam zawsze i taka będę.

No ale czy na pewno taka byłam? Tak szczerze - na pewno?
A jeśli nawet taka byłam i miałam od zawsze takie wady, to czy nie warto pracować nad sobą, aby być lepszym? Same korzyści z tego - DLA MNIE głównie przecież. :)


Mikiwojt napisał/a:

co do kubków, ręczników i innych drobiazgów to nie przeszkadza mu siedzieć przed laptopem kiedy ja te wszystkie rzeczy wykonuję. Nie ma "pomogę Ci, usiądź i odpocznij", nie ma "ja to zrobię". Raczej jest omijanie mnie wzrokiem jeśli nie daj Boże zasłaniam mu w czasie prac domowych telewizor. Owszem czasem coś chce za mnie zrobić ale koniec jest taki że to nie jest zrobione.
Nie proszę już go o nic. Radzę sobie jak mogę tylko czasem łzy cisną się do oczu kiedy czuję się samotna w tym wszystkim, nawet w radościach.. i kiedy dziecko pyta gdzie tata a ja naprawdę nie wiem. Życie "obok" jest bardzo bolesne.



Kochana, kilka tygodni temu fachowiec kładł nam podłogę w kuchni. Przy ścianie zrobił takie cokoliki z płytek, które następnie wymazał silikonem, żeby wilgoć nie szła pod powierzchnię. Zamazał też tym silikonem ścianę, którą chciałam odmalować. Było to trudne - na silikonie trudno się farba trzyma. ;) I co? Mąż pokiwał głową "ech ci fachowcy" i poszedł grać w grę komputerową. A ja na kolanach, płacząc nad sobą, skrobałam śrubokrętem ten cholerny silikon, a potem jeszcze malowałam kuchnię.

I po co płakałam? TRUDNO. Mężowi nie przeszkadzał silikon. Mi tak. No to go usunęłam i chwała mi za to. Czemu użalałam się nad sobą? Pewnie, lepiej byłoby mi stać i komenderować, a mój mąż powinien usuwać ten silikon. Ale wolał grę. Ja przynajmniej mam poczucie, że spędziłam pożytecznie czas. Że nauczyłam się czegoś, choćby to było "męskie" zajęcie. Za to odpuściłam sobie robienie kolacji - sama zjadłam jakieś owoce i nie przejmowałam się, że mąż nic nie ma. Nie, nie na złość. Po prostu spokojnie mu odpowiadałam: "Wiesz, gdybyś mi pomógł, pewnie miałabym czas na zrobienie kolacji, a tak - przykro mi."

Nie będzie nigdy idealnie. Nikt nie ma idealnie. Zawsze są jakieś zgrzyty i rysy, nawet w najlepszych, najzgodniejszych małżeństwach. Nauczyłam się tylko tak je "przerabiać", aby odnieść jak najmniej ran. Aby nie bolało. Przestałam się oglądać na męża. Bo on jest taki, bo gdyby nie on, bo on zawsze... itd. Tak mówiłam dotychczas i co mi to dało? Jeszcze więcej goryczy tylko, efektów żadnych.


Reasumując. Nawet jeśli mój mąż się zmienił i zmieniły się nasze relacje - to jest to "efekt uboczny" mojej przemiany.

1. Miałam się zmienić na lepsze - bo dostrzegałam swoje wady
2. Musiałam nauczyć się żyć z TAKIM mężem, jakiego mam, bo on jest dorosły i nie zmienię go. Jeśli się nie nauczę, to zwariuję i będę miała byle jakie życie.
3. Nauczyłam się dostrzegać jasne strony wszelkich sytuacji - nawet dla mnie niekorzystnych na dany moment. Widać "po coś" to musiało być.
4. Musiałam zobaczyć w mężu człowieka takiego jak ja - w sensie tego, ze też ma jakieś oczekiwania, wspomnienia, pragnienia. Nie jest na tym świecie tylko po to, aby spełniać moje zachcianki i dla mojej wygody jest moim mężem.
5. Mniej mówię - daje to lepszy efekt, niż kiedyś, kiedy ględziłam, mówiłam, prosiłam. U nas akurat komunikacja szwankowała, bo "zagłuszałam" męża. Mąż wcale nie mówi więcej, ale jest jakby bardziej widoczny - rozumiem, że to zmiana we mnie nastąpiła. I dobrze.
6. Zdaję sobie sprawę, że jeszcze wiele pracy przed nami i nie jest idealnie - ale zrozumiałam, że idealnie nigdy nie będzie, bo to niemożliwe. Zawsze do czegoś można się przyczepić. Odpuściłam, czuję się lżej. Przyzwalając mężowi na wady, łatwiej mi znosić moje przywary. Traktuję je z humorem, nie obwiniam się, tylko pozytywnie motywuję do zmian, do pracy nad tymi przywarami. MOIMI.
7. Jest mi lepiej z tą Kasią obecną. Lubię być sama ze sobą, fajna jestem. :P Skoro ja to dostrzegam, to chyba mąż też, co nie?
8. Mąż też jest fajny. Zbudowałam sobie fundamenty z naszych podobieństw (np spojrzenie na wartości, stosunek do naszych rodziców, stosunek do pracy, do wypoczynku, do polityki) i tego się trzymam. Szukam tego, co nas łączy, a nie co dzieli. Im dłużej to trwa, tym więcej znajduję.
9. Naprawdę - oprócz tamtej naszej "poważnej" rozmowy nigdy nie rozmawialiśmy już na nasz temat. Nie teoretyzowaliśmy. Po prostu zaczęłam działać po swojemu i już.


Tak. W moim małżeństwie nie było zdrad, oszustw, kłamstw, okradania, poniżania (no czy na pewno? hmmm).

Ale kto wie, co by było, gdybym się nie zatrzymała, gdybym nie trafiła na to forum, na lektury, na Bożą pomoc. Któż to wie...


Jeśli Bóg ze mną, kto przeciwko mnie? :))))

Pozdrowienia dla wszystkich.
 
     
Cukierka
[Usunięty]

Wysłany: 2009-06-09, 00:17   

to jest naprawdę niesamowite co napisałaś...!!!! Piękne i prawdziwe, tak bardzo proszę Boga aby udało mi się odbudować mój związek.. tyle że jest teraz ciężko bo ja pracuję a on wyjeżdża i się nie będziemy widzieć jakiś czas... nie wiem czy szukać siły w sobie nadal żeby to odbudować na nowo i być szczęśliwa razem z nim czzy lepiej zapomnieć i zacząć samotne życie... Twoje świadectwo jest niesamowite!!!!
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group

To naprawdę bardzo ważna ankieta zwolenników in vitro - włącz się!
Możesz w niej wyrazić swój sprzeciw głosując przeciw petycji...




Stanowisko Episkopatu Polski:

"Metoda in vitro jest niezgodna z prawem Bożym i naturą człowieka..."













"Pan naprawdę Zmartwychwstał! Alleluja!

„Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał!” (Łk 24,5-6)
"To się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia" (1 P 2,20b)
"Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33)
„Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16,15)



To może być także Twoje zmartwychwstanie - zmartwychwstanie Twojego małżeństwa!









Jan Paweł II:

Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje „Westerplatte". Jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie — jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić — dla siebie i dla innych.





Dla tych, którzy kochają - propozycja wzoru odpowiedzi na pozew rozwodowy


W odpowiedzi na pozew wnoszę o oddalenie powództwa w całości i nie rozwiązywanie małżeństwa stron przez rozwód.

UZASADNIENIE

Pomimo trudności jakie nasz związek przechodził i przechodzi uważam, że nadal można go uratować. Małżeństwa nie zawiera się na chwilę i nie zrywa w momencie, gdy dzieje się coś niedobrego. Pragnę nadmienić, iż w przyszłości nie zamierzam się już z nikim innym wiązać. Podjąłem (podjęłam) bowiem decyzję, że będę z żoną (mężem) na zawsze i dołożę wszelkich starań, aby nasze małżeństwo przetrwało. Scalenie związku jest możliwe nawet wtedy, gdy tych dobrych uczuć w nas nie ma. Lecz we mnie takie uczucia nadal są i bardzo kocham swoją żonę (męża), pomimo, iż w chwili obecnej nie łączy nas więź fizyczna. Jednak wyrażam pragnienie ratowania Naszego małżeństwa i gotowy (gotowa) jestem podjąć trud jaki się z tym wiąże. Uważam, że przy odrobinie dobrej woli możemy odbudować dobrą relację miłości.

Dobro mojej żony (męża) jest dla mnie po Bogu najważniejsze. Przed Bogiem to bowiem ślubowałem (ślubowałam).

Moim zdaniem każdy związek ma swoje trudności, a nieporozumienia jakie wydarzyły się między nami nie są powodem, aby przekreślić nasze małżeństwo i rozbijać naszą rodzinę. Myślę, że każdy rozwód negatywnie wpływa nie tylko na współmałżonków, ale także na ich rodziny, dzieci i krzywdzi niepotrzebnie wiele bliskich sobie osób. Oddziaływuje również negatywnie na inne małżeństwa.

Z moją (moim) żoną (mężem) znaliśmy się długo przed zawarciem naszego małżeństwa i uważam, że był to wystarczający czas na wzajemne poznanie się. Po razem przeżytych "X" latach (jako para, narzeczeni i małżonkowie) żona (mąż) jest dla mnie zbyt ważną osobą, aby przekreślić większość wspólnie spędzonych lat. Według mnie w naszym związku nie wygasły więzi emocjonalne i duchowe. Podkreślam, iż nadal kocham żonę (męża) i pomimo, że oddaliliśmy się od siebie, chcę uratować nasze małżeństwo. Osobiście wyrażam wolę i chęć naprawy naszych małżeńskich relacji, gdyż mam przekonanie, że każdy związek małżeński dotknięty poważnym kryzysem jest do uratowania.

Orzeczenie rozwodu spowodowałoby, że ucierpiałoby dobro wspólnych małoletnich dzieci stron oraz byłoby sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Dzieci potrzebują stabilnego emocjonalnego kontaktu z obojgiem rodziców oraz podejmowania przez obie strony wszelkich starań, by zaspokoić potrzeby rodziny. Rozwód grozi osłabieniem lub zerwaniem więzi emocjonalnej dzieci z rodzicem zamieszkującym poza rodziną. Rozwód stron wpłynie także niekorzystnie na ich rozwój intelektualny, społeczny, psychiczny i duchowy, obniży ich status materialny i będzie usankcjonowaniem niepoważnego traktowania instytucji rodziny.

Wysoki Sądzie, proszę o danie nam szansy na uratowanie naszego małżeństwa. Uważam, ze każda rodzina, w tym i nasza, na to zasługuje. Nie zmienię zdania w tej ważnej sprawie, bo wtedy będę niewiarygodny w każdej innej. Brak wyrażenia mojej zgody na rozwód nie wskazuje na to, iż kierują mną złe emocje tj. złość czy złośliwość. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie zmuszę żony (męża) do miłości. Rozumiem, że moja odmowa komplikuje sytuację, ale tak czuję, takie są moje przekonania religijne i to dyktuje mi serce.

Bardzo kocham moją (mojego) żonę (męża) i w związku z powyższym wnoszę jak na wstępie.



List Episkopatu Polski na święto św. Rodziny

Warto jeszcze raz podkreślić, że u podstaw każdej rodziny stoi małżeństwo. Chrześcijańskie patrzenie na małżeństwo w pełni uwzględnia wyjątkową naturę tej wspólnoty osób. Małżeństwo to związek mężczyzny i niewiasty, zawierany na całe ich życie, i z tej racji pełniący także określone zadania społeczne. Chrystus podkreślił, że mężczyzna opuszcza nawet ojca i matkę, aby złączyć się ze swoją żoną i być z nią przez całe życie jako jedno ciało (por. Mt 19,6). To samo dotyczy niewiasty. Naszym zadaniem jest nieustanne przypominanie, iż tylko tak rozumianą wspólnotę mężczyzny i niewiasty wolno nazywać małżeństwem. Żaden inny związek osób nie może być nawet przyrównywany do małżeństwa. Chrześcijanie decyzję o zawarciu małżeństwa wypowiadają wobec Boga i wobec Kościoła. Tak zawierany związek Chrystus czyni sakramentem, czyli tajemnicą uświęcenia małżonków, znakiem swojej obecności we wszystkich ich sprawach, a jednocześnie źródłem specjalnej łaski dla nich. Głębia duchowości chrześcijańskich małżonków powstaje właśnie we współpracy z łaską sakramentu małżeństwa. więcej >>



Wszechświat na miarę człowieka

Wszechświat jest ogromny. Żeby sobie uzmysłowić rozmiary wszechświata, załóżmy, że odległość Ziemia - Słońce to jeden milimetr. Wtedy najbliższa gwiazda znajduje się mniej więcej w odległości 300 metrów od Słońca. Do Słońca mamy jeden milimetr, a do najbliższej gwiazdy około 300 metrów. Słońce razem z całym otoczeniem gwiezdnym tworzy ogromny system zwany Droga Mleczną (galaktykę w kształcie ogromnego dysku). W naszej umownej skali ten ogromny dysk ma średnicę około 6 tysięcy kilometrów, czyli mniej więcej tak, jak stąd do Stanów Zjednoczonych. Światło zużywa na przebycie od jednego końca tego dysku do drugiego - około 100 tysięcy lat. W tym dysku mieści się około 100 miliardów gwiazd. To jest ogromny dysk! Jeszcze mniej więcej sto lat temu uważano, że to jest cały wszechświat. Okazało się, że tak wcale nie jest. Wszechświat jest znacznie, znacznie większy! Jeżeli te 6 tysięcy kilometrów znowu przeskalujemy, tym razem do jednego centymetra, to cały wszechświat, który potrafimy zaobserwować (w tej skali) jest kulą o średnicy 3 kilometrów. I w tym właśnie obszarze, jest około 100 miliardów galaktyk (czyli takich dużych systemów gwiezdnych, oczywiście różnych kształtów, różnych wielkości). To właśnie jest cały wszechświat, który potrafimy badać metodami fizycznymi, wykorzystując techniki astronomiczne. (Wszechświat na miarę człowieka >>>)



Musicie zawsze powstawać!

Możecie rozerwać swoje fotografie
i zniszczyć prezenty.
Możecie podeptać swoje szczęśliwe wspomnienia
i próbować dzielić to, co było dla dwojga.
Możecie przeklinać Kościół i Boga.

Ale Jego potęga nie może nic uczynić
przeciw waszej wolności.
Bo jeżeli dobrowolnie prosiliście Go,
by zobowiązał się z wami...
On nie może was "rozwieść".

To zbyt trudne?
A kto powiedział, że łatwo być
człowiekiem wolnym i odpowiedzialnym.
Miłość się staje
Jest miłością w marszu, chlebem codziennym.

Nie jest umeblowana mieszkaniem,
ale domem do zbudowania i utrzymania,
a często do remontu.
Nie jest triumfalnym "TAK",
ale jest mnóstwem "tak",
które wypełniają życie, pośród mnóstwa "nie".

Człowiek jest słaby, ma prawo zbłądzić!
Ale musi zawsze powstawać i zawsze iść.
I nie wolno mu odebrać życia,
które ofiarował drugiemu; ono stało się nim.

Michel Quoist



Rozważania o wierze/Dynamizm wiary/Zwycięstwo przez wiarę

Klasycznym tekstem biblijnym ukazującym w świetle wiary wartość i sens środków ubogich jest scena walki z Amalekitami. W czasie przejścia przez pustynię, w drodze do Ziemi Obiecanej, dochodzi do walki pomiędzy Izraelitami a kontrolującymi szlaki pustyni Amalekitami (zob. Wj 17, 8-13). Mojżesz to Boży człowiek, który wie, w jaki sposób może zapewnić swoim wojskom zwycięstwo. Gdyby był strategiem myślącym jedynie po ludzku, stanąłby sam na czele walczących, tak jak to zwykle bywa w strategii. Przecież swoją postawą na pewno by ich pociągał, tak byli wpatrzeni w niego. On zaś zrobił coś, co z punktu widzenia strategii wojskowej było absurdalne - wycofał się, zostawił wojsko pod wodzą swego zastępcy Jozuego, a sam odszedł na wzgórze, by tam się modlić. Wiedział on, człowiek Boży, człowiek modlitwy, kto decyduje o losach świata i o losach jego narodu. Stąd te wyciągnięte na szczycie wzgórza w geście wiary ramiona Mojżesza. Między nim a doliną, gdzie toczy się walka, jest ścisła łączność. Kiedy ręce mu mdleją, to jego wojsko cofa się. On wie, co to znaczy - Bóg chce, aby on wciąż wysilał się, by stale wyciągał ręce do Pana. Gdy ręce zupełnie drętwiały, towarzyszący Mojżeszowi Aaron i Chur podtrzymywali je. Przez cały więc dzień ten gest wyciągniętych do Pana rąk towarzyszył walce Izraelitów, a kiedy przyszedł wieczór, zwycięstwo było po ich stronie. To jednak nie Jozue zwyciężył, nie jego wojsko walczące na dole odniosło zwycięstwo - to tam, na wzgórzu, zwyciężył Mojżesz, zwyciężyła jego wiara.

Gdyby ta scena miała powtórzyć się w naszych czasach, wówczas uwaga dziennikarzy, kamery telewizyjne, światła reflektorów skierowane byłyby tam, gdzie Jozue walczy. Wydawałoby się nam, że to tam się wszystko decyduje. Kto z nas próbowałby patrzeć na samotnego, modlącego się gdzieś człowieka? A to ten samotny człowiek zwycięża, ponieważ Bóg zwycięża przez jego wiarę.

Wyciągnięte do góry ręce Mojżesza są symbolem, one mówią, że to Bóg rozstrzyga o wszystkim. - Ty tam jesteś, który rządzisz, od Ciebie wszystko zależy. Ludzkiej szansy może być śmiesznie mało, ale dla Ciebie, Boże, nie ma rzeczy niemożliwych. Gest wyciągniętych dłoni, tych mdlejących rąk, to gest wiary, to ubogi środek wyrażający szaleństwo wiary w nieskończoną moc i nieskończoną miłość Pana.

ks. Tadeusz Dajczer "Rozważania o wierze"


Małżeństwo nierozerwalne?!... - wierność mimo wszystko

„Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że ciebie nie opuszczę aż do śmierci" - to tekst przysięgi małżeńskiej wypowiadany bez żadnych warunków uzupełniających. Początek drogi. Niezapisana karta z podpisem: „aż do śmierci". A co, gdy pojawią się trudności, kryzys, zdrada?...

„Wtedy przystąpili do Niego faryzeusze, chcąc Go wystawić na próbę, zadali Mu pyta-nie: «Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?» On im odpowiedział: «czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich mężczyzną i kobietą? Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i będą oboje jednym ciałem. A tak nie są już dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela»"(Mt 19, 3-5). Dwanaście lat temu nasilający się kryzys, którego skutkiem byt nowy związek mojego męża, separacja i rozwód, doprowadził do rozpadu moje małżeństwo. Porozumienie zostało zerwane. Zepchnięta na dalszy plan, wyeliminowana z życia, nigdy w swoim sercu nie przestałam być żoną mojego męża. Sytuacje, wobec których stawałam, zda-wały się przerastać moją wytrzymałość, odbierały nadzieję, niszczyły wszystko we mnie i wokół mnie. Widziałam, że w tych trudnych chwilach Bóg stawał przy mnie i mówił: „wystarczy ci mojej łaski", „Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata". Był Tym, który uczył mnie, jak nieść krzyż zerwanej jedności, rozbitej rodziny, zdrady, zaparcia, odrzucenia, szyderstwa, cynizmu, własnej słabości, popełnionych grzechów i błędów. Podnosił, nawracał, przebaczał, uczyt przebaczać. Kochał. Akceptował. Prowadził. Nadawał swój sens wydarzeniom, które po ludzku zdawały się nie mieć sensu. Byt wierny przymierzu, które zawarł z nami przed laty przez sakrament małżeństwa. Teraz wiem, że małżeństwo chrześcijańskie jest czym innym niż małżeństwo naturalne. Jest wielką łaską, jest historią świętą, w którą angażuje się Pan Bóg. Jest wydarzeniem, które sprawia, „że mąż i żona połączeni przez sakrament to nie przypadkowe osoby, które się dobrały lub nie, lecz te, którym Bóg powiedział «tak», by się stały jednym ciałem, w drodze do zbawienia".

Ja tę nadzwyczajność małżeństwa sakramentalnego zaczęłam widzieć niestety późno, bo w momencie, gdy wszystko zaczęto się rozpadać. W naszym małżeństwie byliśmy najpierw my: mój mąż, dzieci, ja i wszystko inne. Potem Pan Bóg, taki na zasadzie pomóż, daj, zrób. Nie Ten, ku któremu zmierza wszystko. Nie Bóg, lecz bożek, który zapewnia pomyślność planom, spełnia oczekiwania, daje zdrowie, zabiera trudności... Bankructwo moich wyobrażeń o małżeństwie i rodzinie stało się dla mnie źródłem łaski, poprzez którą Bóg otwierał mi oczy. Pokazywał tę miłość, z którą On przyszedł na świat. Stawał przy mnie wyszydzony, opluty, odepchnięty, fałszywie osądzony, opuszczony, na drodze, której jedyną perspektywą była haniebna śmierć, I mówił: to jest droga łaski, przez którą przychodzi zbawienie i nowe życie, czy chcesz tak kochać? Swoją łaską Pan Bóg nigdy nie pozwolił mi zrezygnować z modlitwy za mojego męża i o jedność mojej rodziny, budowania w sobie postawy przebaczenia, pojednania i porozumienia, nigdy nie dał wyrazić zgody na rozwód i rozmyślne występowanie przeciwko mężowi. Zalegalizowanie nowego związku mojego męża postrzegam jako zalegalizowanie cudzołóstwa („A powiadam wam: Kto oddala swoją żonę (...) a bierze inną popełnia cudzołóstwo, I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo" (Mt,19.9)). I jako zaproszenie do gorliwszej modlitwy i głębszego zawierzenia. Nasza historia jest ciągle otwarta, ale wiem, że Pan Bóg nie powiedział w niej ostatniego Słowa. Jakie ono będzie i kiedy je wypowie, nie wiem, ale wierzę, że zostanie wypowiedziane dla mnie, mojego męża, naszych dzieci i wszystkich, których nasza historia dotknęła. Będzie ono Dobrą Nowiną dla każdego nas. Bo małżeństwo sakramentalne jest historią świętą, przymierzem, któremu Pan Bóg pozostaje wierny do końca.

Maria

Forum Pomocy "Świadectwa"

Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 9