Gloria in excelsis Deo!

Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  KanałyKanały  BłogosławieństwaBłogosławieństwa  RekolekcjeRekolekcje  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  12 kroków12 kroków  StowarzyszenieStowarzyszenie  NewsNews
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  NagraniaNagrania  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
 Ogłoszenie 

12 kroków do wolności Uczta - Za Stołem Słowa - ks. Michał Muszyński | Słowo Boże na dziś | Ciężki krzyż | Róże różańcowe
"Ja ... biorę Ciebie ... za żonę/męża i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci."
Ogniska Wiernej Miłości Małżeńskiej SYCHAR:
Warszawa | Poznań | Żory | Zielona Góra | Bonn | Opole | Gorzów Wlkp | Kraków | Trójmiasto | Rzeszów | Chicago | Szczecin | Bydgoszcz | Lublin | Wrocław

ZAPRASZAMY do zgłaszania modlitewnych intencji za małżonków Siostrom Matki Bożej Miłosierdzia
Rekolekcje - Łagiewniki 2010: Uzdrowić zranione życie | Zamienić ranę w perłę | Zobacz kim jesteś - cz. 1 | cz. 2 | O przebaczeniu
Błogosławieństwo Księdza Biskupa Andrzeja Czai - ordynariusza diecezji opolskiej dla naszej Wspólnoty >>

Błogosławieństwa Bożego, aby narodzony tej świętej nocy Zbawiciel świata, obecny w naszym życiu, zawsze napełniał nas radością i nadzieją, a Jego światłość zwyciężała w nas to, co od Boga oddala - życzy administrator

Poprzedni temat «» Następny temat
Tylko dla facetów ;-)
Autor Wiadomość
Darek
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-26, 17:04   

markow napisał/a:
Wątpliwości, kiedy ksiądz mówi:"Zgódź się na rozwód, nie przedłużaj swojego cierpienia"

GregS napisał/a:
Ja usłyszałem od teściowej „no przecież nie wszystkim się udaje”, a dodatkowo za wszystko podziękowała mi w sądzie jak zeznawała jako świadek żony.

Trudno mi powiedzieć, czy Ty markow miałeś pecha, czy ja miałem szczęście. Mój proboszcz miał stanowisko całkowicie odmienne. To właśnie on przekonał mnie (nie od razu), że należy wytrwać w stanowczym "nie" dla rozwodu. Z początku jego słowa niebardzo do mnie docierały. Miałem wrażenie, że głosi jakieś utopijne teorie. Przed tym wszystkim byłem bardzo pewny swojej wiary, że wytrwam, że nikt i nic mnie nie złamie. Rzeczywistość okazała się jednak trochę inna. Początkowo próbowałem szukać pomocy u rodziny, tak jak u swojej, jak i żony. Zawsze "Święta" na pokaz, wielodzietna rodzina mojej żony okazała się być kompletnie niezainteresowana dobrem mojej rodziny, a jedynie pragnieniami siostry i córki, no i oczywiście żeby mi dokopać. Z kolei moja matka, która jest w niesakramentalnym związku, zamiast mówić o uratowaniu mojej rodziny, radziła mi jak po niej "posprzątać" no i pomyśleć o nowej. Tak samo mówił mój ojciec: "znajdz sobie jak najszybciej kogoś, zabaw się" itd. Mało tego, gdzie to nie byłem: sąd, urząd, ośrodek pomocy rodzinie, adwokat, prawnik, psycholog, psychiatra, policja, krewni to wszyscy chcieli mnie rozwieść. Przez długi czas zastanawiałem się czy tylko ze mnie jest taki idiota, że chcę ratować swoją rodzinę? Dobiło mnie to ostatecznie, mimo, że wewnątrz ciągle walczyłem. Miałem wrażenie, że to ja działam wszystkim na przekór, że mnie jakiś wariat nie nadający się do życa we współczesnym świecie. Z jednej strony ciągle wierzyłem, że Pan mi pomoże, z drugiej dobijałem się poprzez destrukcyjny tryb życia. Zacząłem się budzić jak dostałem skierowanie od lekarza do poradni odwykowej ... (całe życie byłem astynentem, mam w domu 10 - cio letnią butelkę wódki).
Na podstawie tego uważam, że szczególnie w tym temacie bardzo ważny jest dobry przykład. Kto chce poradzi się duchownego, znajdzie to forum, ale ilu jest ludzi, którzy pod naciskiem otoczenia, mediów itp zostanie złamanych, mimo, że wcześniej dobrze myśleli i postępowali. Nie każdy jest wystarczająco silny psychicznie, i ma wystarczająco silną wiarę, żeby wytrwać.
Zenujące jest dla mnie, że kościół dużo bardziej się troszczy o dobro ludzi wstępujących w niesakramentalne związki niż o tych, którzy mimo wszystko pozostali wierni. Teraz wiem jak jest im ciężko i jaką przeżywają gehennę. Bardzo potrzebny byłby w tym kierunku jakiś duży ruch, organizacja działająca przy kościele głosząca taką właśnie postawę i dająca wsparcie. Obecnie pozostając rozwiedzionym (nikt z nas nie może być pewny, że taka postawa gwarantuje ocalenie rodziny) jest się przez większość naszego społeczeństwa postrzeganym jako ktoś gorszy, dużo gorszy niż ten co wchodzi w związek niesakramentalny, a nie powinno tak być.
GregS napisał/a:
Moje zdecydowane „NIE” dla „kulturalnego” rozwodu zaowocowało, zdecydowanym działaniem mojej żony. W piśmie zmieniający jej stanowisko procesowe aż roi się od kłamstw i przekręcania faktów i stwierdzeń „od zawsze…”, „całkowita wina męża…” itp. Ale to co mnie najbardziej dotknęło: "Pozbawić praw rodzicielskich, a decydowanie o dzieciach ograniczy do minimum".

Ja nie miałem propozycji kulturalnego rozwodu. Żona znała moje stanowisko w tych sprawach, wiedziała, że się nigdy nie zgpdzę, przygotowywała się od około pół roku i od razu dostałem z tzw. "grubej rury", w pierwsze dni nie wiedziałem jak się nazywam. Chciała mnie na dzień dobry zdeptać i postawić w takim świetle prawa, abym nie mógł już nic zrobić na swoją obronę przy rozwodzie. Nie udało jej się to za bardzo, pozostała mi ciężka reklamówka z aktami i dokumentami z rozpraw sądowych.
Minęło już półtorej roku jak to się u mnie rozpętało, od tej pory moja żona nie wystąpiła o rozwód (bynajmniej nic mi o tym nie wiadomo), zgłupiałem już co się dzieje, byłbym wdzięczny, gdyby ktoś mi pomógł to zrozumieć i coś poradził.
w.z. napisał/a:
To co mi się spodobało to to, że w trudnych momentach potrafiliście podejmowac właściwe decyzje: 1. Bóg, 2. NIE dla rozwodu. 3. Zadbanie o siebie i uniezależnienie się psychiczne od partnera i wiele innych, o których pewnie wcześniej nie pomyśleliście, że będziecie musieli podjąc.

Jak realizacja dwóch pierwszych punktów jest stosunkowo łatwa dla osoby wierzącej, tak trzeci punkt jest bardzo trudny do spełnienia.
Miłość oddalonego małżonka jest prawdziwą miłością, nie tą pochdzącą od porządania, zauroczenia, egoizmu, a tą prawdziwą pochodzącą od Chrystusa. Jest uświęcona przez Pana Boga, tylko Pan Jezus głosił abyśmy kochali swoich wrogów.
Trudno normalnie funkcjonować żyjąc w ciągłej nadziei, że on/ona kiedyś wróci, patrzeć na inne rodziny bez łzy w oku, patrząc jak nasze dzieci są rozdwojone, wyniszczane całą tą sytuacją. Mimo, że jestem facetem nie raz zdarzyło mi się poprostu rozpłakać w obliczu bezsilności i cierpienia. A przecież rodzina miała być czymś w czym czujemy się bezpiecznie, czymś, na co zawsze możemy liczyć, a nie jaskinią zbójców.
Każdy z nas ma potrzebę zarówno okazywania miłości, jak i bycia kochanym. Bardzo ciężko żyć ze świadomością, że być może, aby wytrwać bedziemy musieli pozostać sami do końca życia.
GregS napisał/a:
Na Sali sądowej to jedyny czas kiedy ją widzę. Raz widziałem ją na ulicy – udała że mnie widzi.

GregS napisał/a:
Olbrzymia ilość cierpienia i bólu. Nie mieszkamy razem prawie rok, a cały czas myślę o niej, zastanawiam się gdzie jest, co robi, co u niej słychać.

w.z. napisał/a:
W pewnym momencie jeździłem nawet w nocy pod nowe mieszkanie mojej żony gdzie przebywała z kochankiem i dziecmi i w jakimś sensie sam się tym katowałem.

Oj Panowie mimo, że powinniśmy być twardzi i tacy jesteśmy, to każdy z nas strasznie cierpi z tego powodu. Na początku każda rzecz, która przypominała mi, że gdzieś na świecie jest moja żona i dzieci, że oni żyją tylko nie ze mną doprowadzała mnie do totalnego załamania. Po spotkaniu z dziećmi miałem co najmniej tydzień załamania. Chodziło mi po głowie, żeby do własnego dobra nie widywać się z nimi, ale robił tak mój ojciec . . . Myślałem, że wyleczy mne z tego psycholog i psychiatra, bardzo się pomyliłem. Teraz jest ze mną syn, czuję się o wiele lepiej, mam dla kogo żyć, opiekuję się nim, robię mu jedzenie itd. Staram się żyć godnie, nie być zniewolony przez miłość do żony, lecz nadal nie potrafię na nią spojżeć, nie rozmawiam z nią poprostu chcę żyć tak, jakby jej nie było, nie chcę się rozklejać. Tęsknota za kimś, kogo się kocha jest ogromnym cierpieniem, zwłaszcza, że ponoć jesteśmy jednym ciałem . . .
wito napisał/a:
PS. CO do adwokata uważam, że nie masz racji. To czy jest to kobieta czy mężczyzna nie ma znaczenia.

Różnie to bywa. Doświadczyłem tego z obydwu stron.

Czytając te wszystkie smutne wieści na forum z jednej strony czuję się bardzo przygnębiony i smutny ile to ludzie muszą się nacierpieć z powodu najbliższej osoby, miłości, ale z drugiej strony cieszę się, że są jeszcze na świecie ludzie wierzący w Boga, ceniący uczciwość, wierność i inne wartości, które są odrzucane i degradowane przez tzw. współczesne społeczeństwa.

Proszę Was, zarówno Panie, jak i Panów nie czujcie się winni tego, co się stało. Żaden z nas nie jest idealny w oczach Pana Boga. Rozbijanie rodziny i sakramentalnego małżeństwa jest jednym z największych wykroczeń przeciwko Bogu i nic, żadne argumenty nie usprawiedliwiają strony która dąży do jego zniszczenia. Zła nie można niczym usprawiedliwić.

Życzę wszystkim dużo optymizmu, wytrwania w takiej właśnie postawie, Darek
Ostatnio zmieniony przez Darek 2008-04-26, 19:00, w całości zmieniany 1 raz  
 
     
GregS
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-26, 18:36   

darek1 napisał/a:
Ja nie miałem propozycji kulturalnego rozwodu.

Ja również nie miałem takiej propozycji, ale nawet jakby ona padła to bym odmówił.
Po 3 rozprawie, a pierwszej na jakiej byłem (o 2 pierwszych nic nie wiedziałem) na korytarzu usłyszałem od żony, że "myślała iż jestem rozsądny i bez problemu zgodzę się na kulturalny rozwód".
Moja żona o niczym mnie informowała i nie informuje. O tym, że się wyprowadziła z jednym dzieckiem dowiedziałem się po 3 dniach o 10 letniej wówczas córki. O tym, że złożyła pozew dowiedziałem się od kuratora sadowego, kiedy przyszedł na wywiad środowiskowy. O tym, że przestała 6 m-cy wcześniej opłacać z konta rachunki m.in za prąd i gaz ( każdy taki wydatek refundowałem jej przelewając wszystkie należności na jej konto) dowiedziałem się gdy odcięto mi prąd, a z gazowni pojawili się windykatorzy.
darek1 napisał/a:
Na podstawie tego uważam, że szczególnie w tym temacie bardzo ważny jest dobry przykład. Kto chce poradzi się duchownego, znajdzie to forum, ale ilu jest ludzi, którzy pod naciskiem otoczenia, mediów itp zostanie złamanych, mimo, że wcześniej dobrze myśleli i postępowali. Nie każdy jest wystarczająco silny psychicznie, i ma wystarczająco silną wiarę, żeby wytrwać.


To prawda. U mojej żony w pracy chyba jedynie moją żona była mężatką. Jakieś 5-6 lat temu żona mi powiedziała, że koleżanki muszą ją rozwieść bo nie pasuje do środowiska. Jak widać są już blisko. Rodzice i siostra (żyjąca w kolejnym, wolnym związku) nie widzieli nic złego w tym, że córka ma o 12 lat młodszego "przyjaciela". O tym fakcie, zresztą jako pierwsza, dowiedziała się jej mama. Co zrobili dla ratowania małżeństwa swojej córki? Nic. Nawet się nie dziwię, żona mówiła mi nieraz, że rodzice zawsze będą za nią niezależnie od tego co zrobi. Tak jak pisałem od teściowej usłyszałem tylko, że "nie wszystkim musi się udać" tak jakby małżeństwo było polem z pomidorami, jak będzie sprzyjąca pogoda to pomidorki będą super, jak będzie za sucho to słońce wszystko spali, jak za wilgotno bo rzuci się jakies choróbsko i zbiory będa marne.
Książki i gazety które czyta, rodzina, koleżanki i współpracownicy, jej nowe środowisko, cały nowoczesny świat podają na tacy szybkie i proste rozwiązania - pomyśl o sobie, rozwiedź się, tobie też możesz być wolna, żyć łatwiej i swobodniej, znajdziesz sobie kogoś lepszego, jesteś przecież jeszcze młoda... itp, itp

Czy ja jestem głupi, bo wierzę w miłość która wszystko zwycięży, która nigdy się nie kończy… ?
Ostatnio zmieniony przez GregS 2008-04-27, 14:49, w całości zmieniany 1 raz  
 
     
Mirela
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-27, 11:29   Re: Tylko dla facetów ;-)

markow napisał/a:
Mało tu mężczyzn na forum więc głównie do nich to piszę. To już 8 miesięcy od momentu, kiedy usłyszałem od żony:"Chcę rozwodu!". W odpowiedzi mój sprzeciw. Dwójka dzieci syn 7 lat, córka 5,5. A co z nimi? Słyszę:"Jakoś im to wytłumaczę". Żona chce rozwodu, ale w sposób znany z różnych kolorowych pisemek i tym podobnych mediów - "rozwód z klasą" bez orzekania o winie. Dobra, czyli ja facet pakuję torbę mówię "do widzenia" i płacę alimenty. Nie zgodziłem się. Taka przekorna świnka ze mnie. I cóż słyszę z ust mojej małżonki: Jesteś facetem bez jaj! Słaby psychicznie! Nic dziwnego znalazła sobie przecież takiego silnego z jajami ;-)

Ok. dowiaduję się, że jestem zdradzany i popełniam mnóstwo błędów. Wciąż wierzę, że zdołam ją zatrzymać przy sobie. I co? I ... nic. Ona dalej z nim.
Ale powoli budzi się we mnie mężczyzna. Nie ten zniewieściały, który był na każde zawołanie swojej ukochanej. Nie ten, który milczał, gdy wiele razy raniła jego godność. Budzi się mężczyzna, który poznaje swoją wartość. Ten silny facet dla którego jasne staje się, że musi emocjonalnie uwolnić się od kobiety, której ślubował wierność a nie służalczość.
Jasny cel - wyjdziesz z tego, ale sam nie dasz rady. Jaki kierunek? Jeden jedyny właściwy -> Bóg.

Jednak to proces. Upadki, szarpanina z myślami: Gdzie ona teraz jest? Co oni robią? Dlaczego? Szukanie pomocy u psychologa, szukanie ludzkich sposobów na poprawę sytuacji. Kurczę, staram się i nie wychodzi. Czasami jest jeszcze gorzej. Wymiana ciosów i tych słownych i tych przy pomocy ręki też. Jak nisko człowiek może upaść, kiedy targają nim emocje.

Po drodze Rybno i słyszę od jednej z sióstr: "Jezus się tym zajmie". Tak naprawdę dociera to do mnie kilkanaście tygodni później.

Uczę się dbać o siebie. To trudne, bo trzeba też zadbać o dzieci. O żonę w dalszym ciągu "dba" ktoś inny. Dzieci są na dalszym planie. To kobiety mogą być takie? A gdzie instynkt macierzyński? W końcu pojawia się myśl: "Taka kobieta do szczęścia nie jest mi potrzebna. Kocham ją, ale nie chcę takiej żony!" Nie zmienię jej. Sama to zrobi ... jak zechce. Na razie nie chce.
A co z dziećmi? Mam pozwolić, żeby obcy facet udawał, że je kocha, jak sobie wymarzyła żonka. Niedoczekanie. Ale to policjant zrobisz mu coś - kryminał. A jednak decyzja! Wizyta u komendanta. Pomogło. Przynajmniej nie robią tego w bezczelny sposób.

Ile cierpienia ... Mam wierzyć w Nadzieję wbrew ludzkiej nadziei? Ile człowiek może wytrzymać. Okazuje się że może i to dużo.
Wątpliwości, kiedy ksiądz mówi:"Zgódź się na rozwód, nie przedłużaj swojego cierpienia" Coś mi tu nie gra? Szukam dalej i znalazła się odpowiedź Forum Sychar :-) Dziękuję

Ludzie i Ci wspaniali i Ci mniej. Dla niektórych rozwód to zło, ale to przecież nie nasza sprawa. Nie wasza? Przecież to wasza córka chce rozbić moją rodzinę! Ale ja nie chcę stracić córki. To po co robiłaś jej awanturę jak wyszło na jaw, że się z tamtym spotyka? Milczenie...

21 kwietnia miałem pierwszą rozprawę. Nie zgodziłem się na rozwód bez orzekania o winie w odwecie wniosek - rozwód z winy męża. I karuzela zaczęła się kręcić ... "Mój mąż jest zagorzałym katolikiem i dlatego nie chce zgodzić się na rozwód" Dlaczego to powiedziała, przecież jeszcze niedawno wyrażała zdziwienie, że małżeństwa się rozwodzą. Biegła wcześniej do kościoła, żeby zająć dobre miejsce podczas rekolekcji...
A Ty patrzysz i widzisz po drugiej stronie sali, jak osoba, którą kochasz coraz bardziej upada. I po ludzku nic nie możesz zrobić, żeby jej pomóc. A jednak robisz! Modlisz się o uzdrowienie swojego małżeństwa i trwasz wierny przysiędze.

Aha, panowie macie "przechlapane" w sądach. Weźcie na adwokata kobietę pomoże wam to na sali sądowej. Sam to odczułem :-) Ciąg dalszy 8 sierpnia ... A w tym czasie życie pod jednym dachem z osobą, która nie odzywa się do ciebie, nawet w kluczowych sprawach dotyczących wychowania dzieci. O porozumieniu w sprawach finansowych: opłaty, kredyty itp nawet nie marząc. Ale to przecież życie, jakże piękne, bo w relacji z Bogiem. Tylko nie schrzań tego ty zagorzały katoliku ;-)


Serdecznie Witam:)
Ten pogrubiony tekst mówi mi ,że nie rozumiesz pojęcia miłości, co jest normalne ,albo nie wiesz , lub nie masz prawidłowego wzorca mężczyzny... Przede wszystkim , to Ty pozwalałeś się tak traktowac !!! Dałeś sam żonie no to przyzwolenie... Myślę sobie ,że wiele w tym prawdy co mówi Twoja żona o "facecie z jajami", wspominasz ,że stajesz sie mężczyzną...Chłopie Ty już jesteś OJCEM...!!! Myślę sobie,że kiedy Twoja żona mówiła sakramentalne TAK , to miała przekonanie ,że mówi to MężCZYźNIE!!! Hm...wtedy miała przekonanie, dlaczego je straciła?
I jeszcze coś ..."W dalszym ciągu ktoś inny DBA o żonę". A Ty jak dbasz w tych okolicznościach, bo przecież one z niczego nie zwalniają? I jak to możliwe,że na to pozwoliłeś,żeby ktoś inny zadbał?
Dalej ,co składa sie na ślubowanie , na sakramentalne TAK, co to miłośc?

"Kto wie, czym miłość nie jest, ten łatwiej może zrozumieć, na czym ona polega. Kochać to troszczyć się o czyjś rozwój. Kochać to tak być obecnym w życiu drugiego człowieka, by przy nas mógł on stawać się najpiękniejszą - Bożą i świętą - wersją samego siebie. Kochać to pomagać rosnąć nawet wtedy, gdy pomoc ta wiąże się z cierpieniem, albo z koniecznością stawiania twardych wymagań. Miłość chroni, a nie szuka dobrego nastroju. Jednak właśnie dlatego przynosi zaskakującą radość, gdyż radość ukryta jest w miłości. Wie o tym tylko ten, kto kocha.

Kochać dojrzale to największy cud na tej ziemi. To tak dobierać słowa i czyny, by wprowadzać drugą osobę w świat dobra, prawdy i piękna. Trafny dobór słów i czynów to największy kunszt w miłości. Obowiązują tu dwie zasady. Pierwsza z nich brzmi: to, czy kocham ciebie, zależy ode mnie, ale to, w jaki sposób wyrażam miłość, zależy od Ciebie i od twojego postępowania. Zasada druga jest równie ważna: to, że kocham ciebie, nie daje ci prawa, byś mnie krzywdził. Obydwie te zasady potwierdził Chrystus, który ludzi dobrej woli uzdrawiał, rozgrzeszał, przytulał, stawiał za wzór, bronił przed krzywdą. Natomiast tych, którzy byli cyniczni, upominał, wzywał do nawrócenia i rozwalał im stoły. Tylko takie słowa i zachowania stwarzały tym ludziom szansę na refleksję i zmianę postępowania.

Jednak najdoskonalsze nawet zrozumienie natury miłości nie wystarczy do tego, by rzeczywiście kochać w sposób wierny i odpowiedzialny. Miłość wymaga niezwykłej, nadludzkiej wręcz siły. Trzeba być u źródła, jeśli chce się pić. Podobnie trzeba trwać przy Bogu - Miłości, żeby zaczerpnąć tej siły, która jest konieczna po to, by kochać. Właśnie dlatego nie ma miłości bez Miłości."

źródło: http://www.opoka.org.pl/b...roponuje_q.html

Myślę sobie ,że wiele przed nami Wszystkimi...wiele do zrobienia i naprawienia.
Jest to możliwe gdy staniemy w PRAWDZIE...
Pozdrawiam serdecznie i cieszy mnie fakt ,ze chcesz walczyc o MIłOśC

Ps. Nie traktuj tego postu jak atak... To spostrzeżenia...które mogą okazac się meritum i mogą pomóc zmienic wiele na lepsze..
ODPOWIEDZI NA ZADANE PYTANIA Są DLA CIEBIE, NIE MA POTRZEBY ODPOWIADAC MI NA NIE...
 
     
nałóg
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-27, 14:41   

Darek...... piszesz:"Proszę Was, zarówno Panie, jak i Panów nie czujcie się winni tego, co się stało"

Darek,za małżeństwo,za komunikacje w małżeństwie odpowiadają obie strony,tak kobieta jak i meżczyzna.
Pisałeś o tym ze żona pracowała z samymi rozwódkami.Oczywiście ,ze otoczenie ma swój wpływ na człowieka,otoczenie jest lustrem,pokazuje albo prawdziwy obraz albo zafałszowany.Twojej żonie pokazywało zafałszowany.Ale oboje wiedzieliście o tym,i Ty i żona.
Po za tym to w ogromniej większości jak facet należycie dba kobietę,o jej bezpieczeństwo,o nią,o jej potomstwo,słucha tego co ona ma do powiedzenia,utrzymuje własciwą komunikację to żona nie skacze jak małpa z jedego drzewa,z jednej gałezi na drugie drzewo.Nie zdradza,nie szuka innego goryla.
(Wyjątki potwierdzą regułę.)

I nie jest ważne czy Ty czujesz sie winny czy nie.Nawet jak czujesz sie niewinny to poniosłeś klęskę.A w efekcie dostałeś rogi w spadku.
I nie czuj sie winny.......................
Darek,mnie chodzi nie o wine kodeksową,ale jesteś/byłeś odpowiedzialny za kobietę która została Twoja żoną,która chciała abyś został ojcem jej dzieci,nie panem i głową,ale partnerem i ojcem.
Każda klęska,kazda strata czy rana,uraz może być podstawą do zmieniania siebie,do poznawania swoich mocnych i słabych stron.
Nie sukces,nie radość,nie szczęście jest tym uczuciem które daje właściwy, prawadziwy obraz naszej duszy,naszej duchowości(nie mylic z wiarą)ale porazka,klęska,rana.Tylko taki stan jest trampoliną do uzyskiwaniu zmian w sobie, do pogody ducha.

Pogody Ducha
 
     
chris
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-27, 20:41   

jakie te historie podobne...
Ostatnio zmieniony przez chris 2010-05-12, 06:44, w całości zmieniany 1 raz  
 
     
Darek
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-27, 22:10   

nałóg napisał/a:
Pisałeś o tym ze żona pracowała z samymi rozwódkami.

To akurat nie ja pisałem, a GregS. Moja żona poszła do pracy do zonatego starego lubieżnika, który ślini się na młode kobietki (nie wiedziałem o tym, dowiedziałem się po odejściu, podejrzewałem, ale nic nie zrobiłem). Podejrzane było dla mnie, że nie ma żadnych kwalifikacji i umiejetności (wielka niekompetencja), a on robił wszystko dla niej, przetrzymywał w pracy, nie wiedziłem, że nastawia ją przeciwko mnie - powiedziała mi o tym starsza pani, jego klientka - mówił to przy niej. Byłem wściekły - płacił jej 200 PLN, i przetrzymywał w pracy. Zarabiam wystarczająco, aby nie dać się ponizać w ten sposób. Nie wiem, czy moja żona z nim coś miała, najgorsze dno by z niej było gdyby tak się stało, bo facet jest przykry zewnętrznie i wewnętrznie.
nałóg napisał/a:
jesteś/byłeś odpowiedzialny za kobietę

Oczywiście, że bardzo zależy mi na tym, żeby obudziła się, odzyskała wiarę, nie była skazana na wieczną śmierć. Nie mogę jednak odpowiadać za to na co nie mam kompletnie wpływu, za swoje czyny oczywiście.
nałóg napisał/a:
Tylko taki stan jest trampoliną do uzyskiwaniu zmian w sobie

Zmieniłem się i to bardzo, mam zupełnie inne nastawienie do życia, nie boję się już kompletnie pewnych rzeczy i wiem co jest najważniejsze. Moją największą słabością jest to, że ja ją chyba naprawdę mocno kocham.
chris napisał/a:
jak można mówić takie rzeczy dziecku

Można! Zdradzjący zachowują się jak opętani, zrobią wszystko, aby usprawiedliwić swoje zachowanie, nie ma granic, wszystkie chwyty są dozwolone. Aż nie chce mi się wierzyć jak nie którzy tutaj piszą, że zdradzający przyznał się do winy, okazał skruchę, przeprosił, nawrócił się. Może mam ograniczoną wyobraźnię?
 
     
w.z.
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-28, 07:35   

darek1 napisał/a:
Oczywiście, że bardzo zależy mi na tym, żeby obudziła się, odzyskała wiarę, nie była skazana na wieczną śmierć.

Czytając Twoje posty darku, odnoszę wrażenie, że jesteś człowiekiem o bardzo mocnym charakterze i wyrazistych poglądach. Mam pytanie - czy Twoja żona wie, że ma możliwośc powrotu.
Jedną z pierwszych rzeczy jaką zrobiłem gdy odeszła, to przeprosiłem ją za wszystko (mimo, że niektórzy byli tym zgorszeni) i powiedziałem, że ma prawo w każdej chwili wrócic do mnie.
Trochę z tego co piszesz przypominasz mi moich doradców (notabene mądrych i prawych ludzi), którzy radzili mi bym poczekał aż ona spadnie na samo dno i wróci "na kolanach". Tak się nie stało. Wróciła z podniesioną głową, a ja obiecałem, że stanę po jej stronie - w sumie cała jej i moja rodzina była przeciwko niej. Teraz pomału to się odbudowuje i np. w relacjach z moją mamą jest nawet lepiej. Niestety nie może jeszcze pogodzic się ze swoimi rodzicami, ale to kwestia czasu.

darek1 napisał/a:
Aż nie chce mi się wierzyć jak nie którzy tutaj piszą, że zdradzający przyznał się do winy, okazał skruchę, przeprosił, nawrócił się.


To też nie nastąpiło tak od razu. Jak już ktoś napisał małżeństwo to taki nieustający kryzys. U mnie nie było radykalnego nawrócenia, przełomu. Wszystko odbywało się stopniowo. Są jednak pozytywne sygnały - np. za kilka dni jedziemy z dziecmi na rekolekcje. Kiedyś, nie do pomyslenia.

Dlatego też skrytykuję Twoje radykalne poglądy - dobrze, że je masz, ale czasami potrzebny jest dystans do siebie. Mam znajomych - od kilkunastu lat mocno zaangażowani katolicy. On - silny charakter. Ona - słabsza, ale modląca się. Niestety on jest na tyle silny, że nie potrafi przyznac się do błedów, porażek, nie potrafi przytulic żony itp. - Bóg niby na pierwszym miejscu - ale efekt - małżeństwo w rozsypce, w faktycznej separacji.
 
     
agnieszka78
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-28, 08:23   

mój mąż również nie wrócił na kolanach ale z podniesioną głową, powiedziałabym, ze zgrywa...bohatera,
ale to dlatego, ze on nie zdaje sobie sprawy z krzywdy którą mi wyrządził, uważa, ze powinnam ZAPOMNIEĆ i nie wracać, nie przypominać mu-a jakże, niech ma biedaczek spokój sumienia...szukam sposobu na oczyszczenie siebie, na podniesienie się-samemu, momentami zaczynam wszystko psuć swoimi wybuchami...muszę sie usamodzielnić, wybić,
u nas również relacje rodzinne poszarpane tragicznie, szkoda słów, on boi sie spotkać z moją rodziną, moja rodzina ma go za zero, w niedziele uroczystość rodzinna na która mąż stwierdził ze na pewno nie pojedzie, cholerka a tak blisko byliśmy ze wszystkimi :( ale on nie zamierza wypić tego piwa....
 
     
ekola
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-28, 09:41   

Agnieszko,
mój na razie nie wrócił (duchem, bo ciałem jest), ale jeżeli nawet to zrobi, na pewno nie "na kolanach". Już teraz mówi że to ja wymuszałam na nim słowa, których on nie chciał powiedzieć, że go rozliczam z tych własnie słów i że się nie staram! A on tu tyle robi dla poprawienia stosunków!!! To co robi, to chyba tylko to że zajął się wreszcie trochę dzieckiem (tez z przymusu, bo akurat miałam zajęty weekend), zrobił pierwsze od tygodni zakupy itd. No i podobno się po ludzku do mnie odzywa. Ale jak powiem coś choć troszke niewygodnego - znów wylewa na mnie wiadro pomyj: wszystko przez mnie, niszczyłam go przez całe małżeństwo, to jedna wielka pomyłka, a tej swojej nowej miłości to pomagał i wspierał. Taki dobry Samarytanin!

I mimo że widzę jakieś nieśmiałe przebłyski, może trochę nadziei - to zupełnie nie widzę poczucia winy, świadomości krzywdy jaką mi wyrządził. Może to jego samoobrona, nie wiem... Co najgorsze, teraz to ja nie mam siły na jakiekolwiek działanie. Staram się już nie popadać w rozpacz, ale nie mogę się zmusić do tego, by -jak tu wielokrotnie pisano - stać się Urzekająca. I tak w zaklętym kręgu pretensji, wyrzutów...
 
     
w.z.
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-28, 10:27   

ekola napisał/a:
Ale jak powiem coś choć troszke niewygodnego - znów wylewa na mnie wiadro pomyj

Mam podobnie. No może bez tych "pomyj". Po prostu nie ruszam pewnych tematów. Wczoraj spróbowałem o czymś z przeszłości pogadac, ale nie dało się. Zostawiam to. Liczę, że Bóg, może przez inne osoby coś jej pokaże.
U nas rozstanie nastąpiło głównie z tego powodu, że byłem "chorobliwie zazdrosny". Tzn. nie podobało mi sie jak moja żona przesiaduje z kolegami na zapleczu sklepu przy piwku, jak zamyka się z nimi z magazynku i jak jeździ na dyskoteki i wraca nad ranem. No po prostu dziwny facet jestem, że na to się nie godziłem ;). No bo przecież nie robiła nic złego. Ale niestety na razie nie da się o tym porozmawiac, za dużo bólu z jednej i z drugiej strony. Może kiedyś ...
Jedynie boję się by ta moja zazdrośc znowu czegoś nie popsuła.
 
     
Małgorzta
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-28, 11:43   

Powiem Wam, że te wszystkie ciężkie doświadczenia, to po ludzku są nie do zniesienia. Mój maż jest ciałem tylko bo wcale nie rozmawiamy i wogóle mnie nie widzi, ale przynajmniej troszke dziećmi się zajmuje, jest to potworne cierpienie i gdyby nie fakt zaufania Bogu i tego, że czuje Jego pomoc to chyba bym na prochach była cały czas.
Ja nie moge pojąć jednego jak ludzie myśla o sobie o tym, że ma być im dobrze a przecież nie ma już ja jesteśmy my jesteśmy jednym ciałem na dobre i złe i jeżeli dotyka nas jakaś przykrośc to trzeba to wyjasnić wszystko jest do uratowaia tylko obie strony muszą odpowiedzialnie podchodzić do tego, że świadomie założyły rodzinę i nie wolno nam niszczyć drugiego człowieka. Wyczytałam ostatnio, że w człowieku jest taka walka dobra ze złem że on nie zazna spokoju jeżeli zrobił źle to sumienie nie da mu normalnie myśleć i funkcjonować a modlitwa za tą osobę daje jeszcze większe wyrzuty sumienia dlatego nie poddawajmy się ratujmy pobłogosławione przez Bogiem małżeństwa i wierzmy, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych.
Pamietam o Was w modlitwie.
JEZU UFAM TOBIE!
 
     
atama
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-28, 11:46   

Mirela napisał/a:
Jednak najdoskonalsze nawet zrozumienie natury miłości nie wystarczy do tego, by rzeczywiście kochać w sposób wierny i odpowiedzialny. Miłość wymaga niezwykłej, nadludzkiej wręcz siły. Trzeba być u źródła, jeśli chce się pić. Podobnie trzeba trwać przy Bogu - Miłości, żeby zaczerpnąć tej siły, która jest konieczna po to, by kochać. Właśnie dlatego nie ma miłości bez Miłości."


Obyśmy mogli korzystać z tego Żródła, ile tylko zapragniemy...

Pozdrawiam
a
 
     
agnieszka78
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-28, 11:50   

w.z., rozmawiałam ostatnio z Miriam o tym, ze forum jest ubogie w tematy o odbudowywaniu, ciężka to droga i można popełnić mnóstwo błędów, ja czuje sie jakbym działała po omacku, choćby to , ze my liczymy że krzywdziciel przyjdzie na kolanach i jakby czekamy na to no bo przecież to by nam samym pomogło uporać sie z poniżeniem jakiego doznaliśmy, ale to nie nastąpi, może kiedyś krzywdziciele do tego dojdą, może zrozumieją, ale najczęściej wypierają to z siebie, chcą zapomnieć, z resztą czy można pojąc tą krzywdę jeśli samemu sie jej nie doświadczyło,
mimo że on wrócił ja nadal czuję sie samotna bo przecież jak mogłabym na niego liczyć
nie wierzę w jego słowa o miłości, tęsknocie, w jego uśmiech a jak sie kochamy to ja myślę ze on myśli ze robi to z kochanką, myślę np., ze może mi dzisiaj powiedzieć-że jednak nie, że znowu mu sie odmieniło i nie chce być razem-i to wszystko mimo, że on zachowuje sie lepiej niz kiedys
wiem, ze muszę sie usamodzielnić sama w sobie, rzeczywiście stać sie w środku kimś samotnym

[ Dodano: 2008-04-28, 13:10 ]
ekola, po czasie widzisz pewnie sama , ze taki krąg pretensji, wyrzutów, smutku działa inaczej jakbyśmy tego oczekiwali, sama muszę to uciąć bo na razie nie ma i u mnie jak i u ciebie fundamentu na takie rozmowy czyli jakiejś tam stabilizacji,
co do słów twojego męża teraz to są typowe, wiele nas takie słyszało, mój też podobnie podsumowywał nasze małżeństwo, taki ich amokkkkkkkkkkk

[ Dodano: 2008-04-28, 13:15 ]
czasami zabawnie jest jak moje chłopiszcze szuka grzechu we mnie np pyta sie czy to moralne że jestem za sterylizacją kotów w sensie że przeciez kot też człowiek buhahahahahahhaahahahahahhahahaha na szczęście nie był to końca poważny ;) no ale czuje że węszy co by tu na mnie zawiesić ;)
Ostatnio zmieniony przez agnieszka78 2008-04-28, 12:15, w całości zmieniany 1 raz  
 
     
Mirela
[Usunięty]

Wysłany: 2008-04-28, 12:15   

w.z. napisał/a:
ekola napisał/a:
Ale jak powiem coś choć troszke niewygodnego - znów wylewa na mnie wiadro pomyj

Mam podobnie. No może bez tych "pomyj". Po prostu nie ruszam pewnych tematów. Wczoraj spróbowałem o czymś z przeszłości pogadac, ale nie dało się. Zostawiam to. Liczę, że Bóg, może przez inne osoby coś jej pokaże.
U nas rozstanie nastąpiło głównie z tego powodu, że byłem "chorobliwie zazdrosny". Tzn. nie podobało mi sie jak moja żona przesiaduje z kolegami na zapleczu sklepu przy piwku, jak zamyka się z nimi z magazynku i jak jeździ na dyskoteki i wraca nad ranem. No po prostu dziwny facet jestem, że na to się nie godziłem ;). No bo przecież nie robiła nic złego. Ale niestety na razie nie da się o tym porozmawiac, za dużo bólu z jednej i z drugiej strony. Może kiedyś ...
Jedynie boję się by ta moja zazdrośc znowu czegoś nie popsuła.


Te"pomyje" o których wspominacie mają swój koniec...w momencie PRZEBACZENIA samemu sobie za łaską Bożą. To jest proces..., ale w tym procesie musi zaistniec uznanie Boga jako Boga MIłOSIERNEGO .Bez Boga człowiek nie stanie w Prawdzie. Człowiek samodzielnie nie jest w stanie uznac swojej winy, grzechu... Bez przebaczenia nie może zaistniec skrucha, chęc poprawy ,zmian...Człowiek nie zna wolnosci dopóki nie pozwoli na to uwolnienie przez uzdrowieńcze Sakramenty Pokuty i Eucharystii, a proces ten trwa w zadoścuczynieniu BOGU i bliźnim.

"Kto oddala się od Uczty Eucharystycznej, ten przyjmuje zaproszenia na zupełnie inne, toksyczne „uczty”, w czasie których karmi się zaburzonymi więziami i fi kcyjnymi wartościami. Każdy z nas potrzebuje spotkania i oparcia w jakiejś drugiej osobie. Jeśli oparciem tym nie są ramiona Boga, to ryzykujemy, że wpadniemy w ramiona kogoś, kto daleko odszedł od Boga i kto może nas skrzywdzić. Ci, którzy karmią się miłością Boga w Eucharystii, nie muszą nieustannie zabiegać o to, by ktoś z ludzi ich wybrał czy zaakceptował. Nie muszą tego czynić, dlatego że potrafi ą sobie radzić z samotnością i z różnymi formami odrzucenia. Co więcej, to właśnie ci, którzy regularnie karmią się Bożą miłością, imponują innym ludziom swoją szlachetnością, stanowczością i radością. Oni nie muszą zabiegać o czyjeś towarzystwo za wszelką cenę. Przeciwnie, to właśnie oni są poszukiwani przez wielu ludzi, którzy pragną z nimi przebywać i dzielić swój los. Chętnie przecież przebywamy pośród tych, którzy imponują nam dojrzałością i entuzjazmem życia."

źródło:
http://www.opoka.org.pl/b...ezykiem_05.html



Pozdrawiam serdecznie:)
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group

To naprawdę bardzo ważna ankieta zwolenników in vitro - włącz się!
Możesz w niej wyrazić swój sprzeciw głosując przeciw petycji...




Stanowisko Episkopatu Polski:

"Metoda in vitro jest niezgodna z prawem Bożym i naturą człowieka..."













"Pan naprawdę Zmartwychwstał! Alleluja!

„Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał!” (Łk 24,5-6)
"To się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia" (1 P 2,20b)
"Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33)
„Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16,15)



To może być także Twoje zmartwychwstanie - zmartwychwstanie Twojego małżeństwa!









Jan Paweł II:

Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje „Westerplatte". Jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie — jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić — dla siebie i dla innych.





Dla tych, którzy kochają - propozycja wzoru odpowiedzi na pozew rozwodowy


W odpowiedzi na pozew wnoszę o oddalenie powództwa w całości i nie rozwiązywanie małżeństwa stron przez rozwód.

UZASADNIENIE

Pomimo trudności jakie nasz związek przechodził i przechodzi uważam, że nadal można go uratować. Małżeństwa nie zawiera się na chwilę i nie zrywa w momencie, gdy dzieje się coś niedobrego. Pragnę nadmienić, iż w przyszłości nie zamierzam się już z nikim innym wiązać. Podjąłem (podjęłam) bowiem decyzję, że będę z żoną (mężem) na zawsze i dołożę wszelkich starań, aby nasze małżeństwo przetrwało. Scalenie związku jest możliwe nawet wtedy, gdy tych dobrych uczuć w nas nie ma. Lecz we mnie takie uczucia nadal są i bardzo kocham swoją żonę (męża), pomimo, iż w chwili obecnej nie łączy nas więź fizyczna. Jednak wyrażam pragnienie ratowania Naszego małżeństwa i gotowy (gotowa) jestem podjąć trud jaki się z tym wiąże. Uważam, że przy odrobinie dobrej woli możemy odbudować dobrą relację miłości.

Dobro mojej żony (męża) jest dla mnie po Bogu najważniejsze. Przed Bogiem to bowiem ślubowałem (ślubowałam).

Moim zdaniem każdy związek ma swoje trudności, a nieporozumienia jakie wydarzyły się między nami nie są powodem, aby przekreślić nasze małżeństwo i rozbijać naszą rodzinę. Myślę, że każdy rozwód negatywnie wpływa nie tylko na współmałżonków, ale także na ich rodziny, dzieci i krzywdzi niepotrzebnie wiele bliskich sobie osób. Oddziaływuje również negatywnie na inne małżeństwa.

Z moją (moim) żoną (mężem) znaliśmy się długo przed zawarciem naszego małżeństwa i uważam, że był to wystarczający czas na wzajemne poznanie się. Po razem przeżytych "X" latach (jako para, narzeczeni i małżonkowie) żona (mąż) jest dla mnie zbyt ważną osobą, aby przekreślić większość wspólnie spędzonych lat. Według mnie w naszym związku nie wygasły więzi emocjonalne i duchowe. Podkreślam, iż nadal kocham żonę (męża) i pomimo, że oddaliliśmy się od siebie, chcę uratować nasze małżeństwo. Osobiście wyrażam wolę i chęć naprawy naszych małżeńskich relacji, gdyż mam przekonanie, że każdy związek małżeński dotknięty poważnym kryzysem jest do uratowania.

Orzeczenie rozwodu spowodowałoby, że ucierpiałoby dobro wspólnych małoletnich dzieci stron oraz byłoby sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Dzieci potrzebują stabilnego emocjonalnego kontaktu z obojgiem rodziców oraz podejmowania przez obie strony wszelkich starań, by zaspokoić potrzeby rodziny. Rozwód grozi osłabieniem lub zerwaniem więzi emocjonalnej dzieci z rodzicem zamieszkującym poza rodziną. Rozwód stron wpłynie także niekorzystnie na ich rozwój intelektualny, społeczny, psychiczny i duchowy, obniży ich status materialny i będzie usankcjonowaniem niepoważnego traktowania instytucji rodziny.

Wysoki Sądzie, proszę o danie nam szansy na uratowanie naszego małżeństwa. Uważam, ze każda rodzina, w tym i nasza, na to zasługuje. Nie zmienię zdania w tej ważnej sprawie, bo wtedy będę niewiarygodny w każdej innej. Brak wyrażenia mojej zgody na rozwód nie wskazuje na to, iż kierują mną złe emocje tj. złość czy złośliwość. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie zmuszę żony (męża) do miłości. Rozumiem, że moja odmowa komplikuje sytuację, ale tak czuję, takie są moje przekonania religijne i to dyktuje mi serce.

Bardzo kocham moją (mojego) żonę (męża) i w związku z powyższym wnoszę jak na wstępie.



List Episkopatu Polski na święto św. Rodziny

Warto jeszcze raz podkreślić, że u podstaw każdej rodziny stoi małżeństwo. Chrześcijańskie patrzenie na małżeństwo w pełni uwzględnia wyjątkową naturę tej wspólnoty osób. Małżeństwo to związek mężczyzny i niewiasty, zawierany na całe ich życie, i z tej racji pełniący także określone zadania społeczne. Chrystus podkreślił, że mężczyzna opuszcza nawet ojca i matkę, aby złączyć się ze swoją żoną i być z nią przez całe życie jako jedno ciało (por. Mt 19,6). To samo dotyczy niewiasty. Naszym zadaniem jest nieustanne przypominanie, iż tylko tak rozumianą wspólnotę mężczyzny i niewiasty wolno nazywać małżeństwem. Żaden inny związek osób nie może być nawet przyrównywany do małżeństwa. Chrześcijanie decyzję o zawarciu małżeństwa wypowiadają wobec Boga i wobec Kościoła. Tak zawierany związek Chrystus czyni sakramentem, czyli tajemnicą uświęcenia małżonków, znakiem swojej obecności we wszystkich ich sprawach, a jednocześnie źródłem specjalnej łaski dla nich. Głębia duchowości chrześcijańskich małżonków powstaje właśnie we współpracy z łaską sakramentu małżeństwa. więcej >>



Wszechświat na miarę człowieka

Wszechświat jest ogromny. Żeby sobie uzmysłowić rozmiary wszechświata, załóżmy, że odległość Ziemia - Słońce to jeden milimetr. Wtedy najbliższa gwiazda znajduje się mniej więcej w odległości 300 metrów od Słońca. Do Słońca mamy jeden milimetr, a do najbliższej gwiazdy około 300 metrów. Słońce razem z całym otoczeniem gwiezdnym tworzy ogromny system zwany Droga Mleczną (galaktykę w kształcie ogromnego dysku). W naszej umownej skali ten ogromny dysk ma średnicę około 6 tysięcy kilometrów, czyli mniej więcej tak, jak stąd do Stanów Zjednoczonych. Światło zużywa na przebycie od jednego końca tego dysku do drugiego - około 100 tysięcy lat. W tym dysku mieści się około 100 miliardów gwiazd. To jest ogromny dysk! Jeszcze mniej więcej sto lat temu uważano, że to jest cały wszechświat. Okazało się, że tak wcale nie jest. Wszechświat jest znacznie, znacznie większy! Jeżeli te 6 tysięcy kilometrów znowu przeskalujemy, tym razem do jednego centymetra, to cały wszechświat, który potrafimy zaobserwować (w tej skali) jest kulą o średnicy 3 kilometrów. I w tym właśnie obszarze, jest około 100 miliardów galaktyk (czyli takich dużych systemów gwiezdnych, oczywiście różnych kształtów, różnych wielkości). To właśnie jest cały wszechświat, który potrafimy badać metodami fizycznymi, wykorzystując techniki astronomiczne. (Wszechświat na miarę człowieka >>>)



Musicie zawsze powstawać!

Możecie rozerwać swoje fotografie
i zniszczyć prezenty.
Możecie podeptać swoje szczęśliwe wspomnienia
i próbować dzielić to, co było dla dwojga.
Możecie przeklinać Kościół i Boga.

Ale Jego potęga nie może nic uczynić
przeciw waszej wolności.
Bo jeżeli dobrowolnie prosiliście Go,
by zobowiązał się z wami...
On nie może was "rozwieść".

To zbyt trudne?
A kto powiedział, że łatwo być
człowiekiem wolnym i odpowiedzialnym.
Miłość się staje
Jest miłością w marszu, chlebem codziennym.

Nie jest umeblowana mieszkaniem,
ale domem do zbudowania i utrzymania,
a często do remontu.
Nie jest triumfalnym "TAK",
ale jest mnóstwem "tak",
które wypełniają życie, pośród mnóstwa "nie".

Człowiek jest słaby, ma prawo zbłądzić!
Ale musi zawsze powstawać i zawsze iść.
I nie wolno mu odebrać życia,
które ofiarował drugiemu; ono stało się nim.

Michel Quoist



Rozważania o wierze/Dynamizm wiary/Zwycięstwo przez wiarę

Klasycznym tekstem biblijnym ukazującym w świetle wiary wartość i sens środków ubogich jest scena walki z Amalekitami. W czasie przejścia przez pustynię, w drodze do Ziemi Obiecanej, dochodzi do walki pomiędzy Izraelitami a kontrolującymi szlaki pustyni Amalekitami (zob. Wj 17, 8-13). Mojżesz to Boży człowiek, który wie, w jaki sposób może zapewnić swoim wojskom zwycięstwo. Gdyby był strategiem myślącym jedynie po ludzku, stanąłby sam na czele walczących, tak jak to zwykle bywa w strategii. Przecież swoją postawą na pewno by ich pociągał, tak byli wpatrzeni w niego. On zaś zrobił coś, co z punktu widzenia strategii wojskowej było absurdalne - wycofał się, zostawił wojsko pod wodzą swego zastępcy Jozuego, a sam odszedł na wzgórze, by tam się modlić. Wiedział on, człowiek Boży, człowiek modlitwy, kto decyduje o losach świata i o losach jego narodu. Stąd te wyciągnięte na szczycie wzgórza w geście wiary ramiona Mojżesza. Między nim a doliną, gdzie toczy się walka, jest ścisła łączność. Kiedy ręce mu mdleją, to jego wojsko cofa się. On wie, co to znaczy - Bóg chce, aby on wciąż wysilał się, by stale wyciągał ręce do Pana. Gdy ręce zupełnie drętwiały, towarzyszący Mojżeszowi Aaron i Chur podtrzymywali je. Przez cały więc dzień ten gest wyciągniętych do Pana rąk towarzyszył walce Izraelitów, a kiedy przyszedł wieczór, zwycięstwo było po ich stronie. To jednak nie Jozue zwyciężył, nie jego wojsko walczące na dole odniosło zwycięstwo - to tam, na wzgórzu, zwyciężył Mojżesz, zwyciężyła jego wiara.

Gdyby ta scena miała powtórzyć się w naszych czasach, wówczas uwaga dziennikarzy, kamery telewizyjne, światła reflektorów skierowane byłyby tam, gdzie Jozue walczy. Wydawałoby się nam, że to tam się wszystko decyduje. Kto z nas próbowałby patrzeć na samotnego, modlącego się gdzieś człowieka? A to ten samotny człowiek zwycięża, ponieważ Bóg zwycięża przez jego wiarę.

Wyciągnięte do góry ręce Mojżesza są symbolem, one mówią, że to Bóg rozstrzyga o wszystkim. - Ty tam jesteś, który rządzisz, od Ciebie wszystko zależy. Ludzkiej szansy może być śmiesznie mało, ale dla Ciebie, Boże, nie ma rzeczy niemożliwych. Gest wyciągniętych dłoni, tych mdlejących rąk, to gest wiary, to ubogi środek wyrażający szaleństwo wiary w nieskończoną moc i nieskończoną miłość Pana.

ks. Tadeusz Dajczer "Rozważania o wierze"


Małżeństwo nierozerwalne?!... - wierność mimo wszystko

„Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że ciebie nie opuszczę aż do śmierci" - to tekst przysięgi małżeńskiej wypowiadany bez żadnych warunków uzupełniających. Początek drogi. Niezapisana karta z podpisem: „aż do śmierci". A co, gdy pojawią się trudności, kryzys, zdrada?...

„Wtedy przystąpili do Niego faryzeusze, chcąc Go wystawić na próbę, zadali Mu pyta-nie: «Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?» On im odpowiedział: «czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich mężczyzną i kobietą? Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i będą oboje jednym ciałem. A tak nie są już dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela»"(Mt 19, 3-5). Dwanaście lat temu nasilający się kryzys, którego skutkiem byt nowy związek mojego męża, separacja i rozwód, doprowadził do rozpadu moje małżeństwo. Porozumienie zostało zerwane. Zepchnięta na dalszy plan, wyeliminowana z życia, nigdy w swoim sercu nie przestałam być żoną mojego męża. Sytuacje, wobec których stawałam, zda-wały się przerastać moją wytrzymałość, odbierały nadzieję, niszczyły wszystko we mnie i wokół mnie. Widziałam, że w tych trudnych chwilach Bóg stawał przy mnie i mówił: „wystarczy ci mojej łaski", „Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata". Był Tym, który uczył mnie, jak nieść krzyż zerwanej jedności, rozbitej rodziny, zdrady, zaparcia, odrzucenia, szyderstwa, cynizmu, własnej słabości, popełnionych grzechów i błędów. Podnosił, nawracał, przebaczał, uczyt przebaczać. Kochał. Akceptował. Prowadził. Nadawał swój sens wydarzeniom, które po ludzku zdawały się nie mieć sensu. Byt wierny przymierzu, które zawarł z nami przed laty przez sakrament małżeństwa. Teraz wiem, że małżeństwo chrześcijańskie jest czym innym niż małżeństwo naturalne. Jest wielką łaską, jest historią świętą, w którą angażuje się Pan Bóg. Jest wydarzeniem, które sprawia, „że mąż i żona połączeni przez sakrament to nie przypadkowe osoby, które się dobrały lub nie, lecz te, którym Bóg powiedział «tak», by się stały jednym ciałem, w drodze do zbawienia".

Ja tę nadzwyczajność małżeństwa sakramentalnego zaczęłam widzieć niestety późno, bo w momencie, gdy wszystko zaczęto się rozpadać. W naszym małżeństwie byliśmy najpierw my: mój mąż, dzieci, ja i wszystko inne. Potem Pan Bóg, taki na zasadzie pomóż, daj, zrób. Nie Ten, ku któremu zmierza wszystko. Nie Bóg, lecz bożek, który zapewnia pomyślność planom, spełnia oczekiwania, daje zdrowie, zabiera trudności... Bankructwo moich wyobrażeń o małżeństwie i rodzinie stało się dla mnie źródłem łaski, poprzez którą Bóg otwierał mi oczy. Pokazywał tę miłość, z którą On przyszedł na świat. Stawał przy mnie wyszydzony, opluty, odepchnięty, fałszywie osądzony, opuszczony, na drodze, której jedyną perspektywą była haniebna śmierć, I mówił: to jest droga łaski, przez którą przychodzi zbawienie i nowe życie, czy chcesz tak kochać? Swoją łaską Pan Bóg nigdy nie pozwolił mi zrezygnować z modlitwy za mojego męża i o jedność mojej rodziny, budowania w sobie postawy przebaczenia, pojednania i porozumienia, nigdy nie dał wyrazić zgody na rozwód i rozmyślne występowanie przeciwko mężowi. Zalegalizowanie nowego związku mojego męża postrzegam jako zalegalizowanie cudzołóstwa („A powiadam wam: Kto oddala swoją żonę (...) a bierze inną popełnia cudzołóstwo, I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo" (Mt,19.9)). I jako zaproszenie do gorliwszej modlitwy i głębszego zawierzenia. Nasza historia jest ciągle otwarta, ale wiem, że Pan Bóg nie powiedział w niej ostatniego Słowa. Jakie ono będzie i kiedy je wypowie, nie wiem, ale wierzę, że zostanie wypowiedziane dla mnie, mojego męża, naszych dzieci i wszystkich, których nasza historia dotknęła. Będzie ono Dobrą Nowiną dla każdego nas. Bo małżeństwo sakramentalne jest historią świętą, przymierzem, któremu Pan Bóg pozostaje wierny do końca.

Maria

Forum Pomocy "Świadectwa"

Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 8