Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Błogosławieństwa Bożego, aby narodzony tej świętej nocy Zbawiciel świata, obecny w naszym życiu, zawsze napełniał nas radością i nadzieją, a Jego światłość zwyciężała w nas to, co od Boga oddala - życzy administrator
Wysłany: 2010-02-14, 19:21 Cały czas czuję,że cos robię dalej nie tak
Niedawno odszedł ode mnie po kilkunastu latach małżeństwa mąż.
Bardzo ciężko docierała do mnie świadomość, ze rozpada się moje małżeństwo. Słowa męża, ze już mnie nie kocha, ze właściwie tylko na początku małżeństwa było fajnie, ale potem już nie, bolały tak, że miałam myśli samobójcze, i wpadłam w depresję.
Jestem DDA, od dziecka pamiętam awantury, rękoczyny, potem rozwód rodziców i okropną samotność i zgorzknienie mojej mamy.
Bałam się wyjścia za mąż, ze nie podołam obowiązkom zony, bo nie miałam wzoru prawdziwej rodziny. Nie tylko moi rodzice się rozwiedli, ich siostry i bracia tez. Nie wiedziałam co to obiad rodzinny, spacer z ojcem, jak Dzielic obowiązki ( w moim małżeństwie wszystko zaczęłam robic sama, bo byłam długo w domu z dziecmi, a maz pracował i zarabiał, wiec po pracy odpoczywał)
Mój mąż był pierwszym mężczyzną, któremu bezgranicznie zaufałam. Jego rodzina, wydawała się taka przyjazna. Widziałam jak teściowie się kochali, jak wspierali.
Patrzyłam z nadzieją, ze mi się uda, że dam radę, mając oparcie w takim mężu, który doznał tyle miłości w rodzinie.
Przyszły różne lata i lepsze i gorsze. Ja przegapiłam moment, kiedy mąż zaczął zapijać stres. Może dlatego, ze było to picie nieregularne. Stracił przez to pracę. Udało się ten kryzys zażegnać.
Mąż dostał świetną pracę, przez kilka lat bardzo dobrze zarabiał, postanowiliśmy wziąć kredyt na większe mieszkanie ( przez kilkanaście lat gnieździliśmy się w małym mieszkaniu). Udało się wziąć kredyt, ale jak potem się okazało mieszkanie kupiliśmy w najgorszym momencie, a potem nastąpił kryzys, do tego mąż stracił posadę, dalej zarabiał dobrze, ale chyba to był początek kryzysu, który ja przegapiłam, bo miałam w rodzinie bardzo ciężko chorą osobę, która wymagała opieki.
Mijalismy się z męzem, ja miałam za duzo obowiązków, za mało odpoczynku. Zrobiłam się nerwowa,
Kiedy zapadłam w depresje, mąż woził mnie do lekarzy, ale się oddalił, widziałam to wyraźnie. Robił to z poczucia obowiązku, ale nie z miłosci.
Teraz wiem, że zauroczył się inna kobietą. Zaklina się, że nie mnie nie zdradził, ale do zauroczenia się przyznał.
Strasznie do przeżyłam. Kilka dni przez Wigilią wyprowadził się z naszego nowego mieszkania. Ale mieszka sam, twierdzi, że przez mnie nigdy się z żadna kobietą nie zwiąże. Chociaż nie powinno mnie to już obchodzić, bo on mnie nie kocha.
Ileż ja się naszukałam pomocy, byłam w wielu miejscach, u wielu osób szukałam pomocy.
Teraz z perpektywy czasu, wiem,że to był błąd. To tylko utwierdziło mojego męża w przekonaniu, że nie chce ze mna być ( tak mi mówi).
Zaczęłam się modlic, tak żarliwie,ze zasypiałam z różancem w ręku. Nie otrzymywałam dalej łaski uzdrowienia małżeństwa. Ale w modlitwie w tej intencji trwam nadal.
Nie wiem czy uda mi się to małżeństwo uratowac, choć ja bardzo tego chcę. Do naszych małżeńskich kłopotów dołączyły teraz straszne kłopoty finansowe.
Z ludzkiego punktu widzenia nie mam już nic. Mąz przestał mnie kochac, nie umiałam stworzyc mu rodziny, czuje się złą zoną, upokorzona kobietą, zła matką, bo nie potrafiłam zatrzymac ich ojca a teraz nie umiem przy dzieciach powstrzymać emocji. Dzieci tak przeze mnie pielęgnowane straciły poczucie bezpieczeństwa, a ja im sama tego nie umiem dac.
Jestem zraniona tym bardziej, że tak bardzo chciałam i tak bardzo wszystko rozwaliłam.
Teraz już wiem dlaczego. Za bardzo we mnie było chcenia,ż eby być super, a za mało modlitwy i pokory. Bo ja sobie wszystko układałm po swojemu. Mąz miał prawo czuc sie osaczony. Choć znajomi mi tłumaczą,że jesli by rzeczywiscie tak się czuł, to przeciez miał prawo powiedziec kobieto przestan, wracaj na terapię, a on uciekał w pracę.
Ktoś ze znajomych powiedział mi,że za bardzo robie wszystko ja, ja , ja. Za mało ufam Bogu, i jego Opatrznosci.
Teraz już dotarło do mnie, że TYLKO BÓG. Dotarło do mnie,ze „dostałam” meza,żeby spotkac Boga.
A ten przez ten kryzys Bóg chciał mnie zatrzymac, bo sama weszłam w kołowrotek zajęc i obowiązków, z których sama nie umiałam zrezygnowac.
Moje dotychczasowe Zycie było na pewno zgodne z przykazaniami, ale Boga traktowałam zawsze jako surowego ojca, którego nie miałam, który karze.
Nie mogę teraz powiedziec,ze już mi się wszystkie klapki pootwierały, mam w sobie bardzo duzo ran, i złych emocji, z którymi trudno mi się zyje.
Wiem jedno, że została mi modlitwa „Jezu zajmij się Tym”.
Jestem tak blisko dna, tak odarta ze wszystkiego, że Tylko Bóg.
Chciałabym podnieść się, nie wiem, czy wola Boga jest, żebym była dalej samotna, czy wysłucha moich modlitw, i męza uzdrowi ( znów ma problem z alkoholem, twierdzi, że przestał wierzyć w Boga). Prawdopodobnie stracimy mieszkanie z powodu lawiny długów.
Pisze to wszystko, może trochę chaotycznie, bo w strasznych emocjach, za co przepraszam, ale mam do Was prosbę.
Cała moja rodzina , moja mama, teściowie, najbliżsi kuzyni doradzaja mi rozwód. Na moje stwierdzenie, że się nie zgodzę, natarczywie mówia, że przeciez ułoże sobie Zycie z kimś innym, jestem młoda, atrakcyjna, mam bardzo dobre wykształcenie, świetną pracę, a dzieci są duże, zaraz pełnoletnie wylecą z domu, mam prawo Cieszyc się zyciem, a nie zajmowac mężem, który uciekł od problemów.
Nie ugnę się, nawet jeśli maż spełni swoje groźby, i wystapi o rozwód, a także o unieważnienie małżeństwa kościelnego. Rzekomo ukryłam przed slubem chorobe psychiczna- nie byłam chora, teraz mnie depresja dopadła, przez kilkanaście lat,żadna choroba się u mnie nie ujawniła, a maz wiedział,że mam syndrom DDA i musze chodzić na terapię.
Nie ugne się, ale szukam wsparcia, ze robię dobrze, próbując teraz TYLKO modlic się za męza. Nic więcej nie mogę zrobić. Odrzuca mnie cała, nie chce ze mną rozmawiac, nie dzwoni, stara się przyjeżdżać do dzieci jak nie ma mnie w domu. Tweirdzi, że nic ode mnie nie chce, a jego uczucia do mnie dawno się wypaliły, natomiast przysiega małżeńska jego nie dotyczy, bo przestał Wierzyc w Boga.
Cały czas czuję,że cos robię dalej nie tak. Jeśli w mojej wypowiedzi znaleźliście coś,że moglisbycie mi doradzić, to proszę. Tyle złego się wydarzyło, o wielu trudnych i skomplikowanych sprawach nie dam rady napisac.
Wiem,że zbyt się starałam, za bardzo chciałam, a Pan Bóg ma dla nas proste rzeczy.
Nie chcę rezygnowac z ratowania małżeństwa, tylko teraz, kiedy już wiem, że tylko z Bogiem mogę to zrobic, bo po ludzku przerosło to wszystko i mnie i męża, i dzieci, i cała naszą rodzinę, co robić?
cola [Usunięty]
Wysłany: 2010-02-14, 19:43
Witaj Heleno ! Twój post to krzyk rozpaczy, ale myślę, że na tym forum masz szansę znaleźć spokój, ukojenie i niezbędne wskazówki. Niestety mam podobną sytuację i wiem jak boli. Z mężem nie ma co rozmawiać, tłumaczyć - on już znalazł wyjście. Zaufaj Panu, że rozplącze ten problem, nie daj sie wciągać w kłótnie, manipulacje. Troche dystansu - owieczka musi sama zobaczyć, że się zgubiła. Ścisssssssskam mocno
katblo [Usunięty]
Wysłany: 2010-02-14, 19:50 Dobrze, że jesteś!
Wiele znalazłam w Twojej historii podobieństw.
Mnie też wszyscy wkoło wmawiają że jeszcze sobie ułożę zycie - a raczej wmawiali do jakiegoś czasu - dzisiaj nie pozwalam juz na to.
Tylko ostatnio moja mama patrzy razem ze mną w tym samym kierunku, bo widzi zmianę we mnie i o wszystkim z nią rozmawiam. Dobrze jest mieć wsparcie kogoś bliskiego.
Dwa lata temu dostałam od znajomej siostry zakonnej książeczkę "O naśladowaniu Chrystusa" - kazała mi ja czytać tam gdzie się otworzy i gdzie mój wzrok padnie.
I ta książeczka ciągle mi się otwierała na słowach "Trwaj mężnie w postanowieniu i szczerej intencji, skierowanej do Boga" (księga 3, rozdz.6)
I nie wiedziałam, co te słowa znaczą...
Dopóki słuchałam rad, moje zycie to było jak huśtawka - w górę i w dół.
Zabrało mi trochę czasu rozważenie, czy nie powinnam się rozwieść.
Kierowana "odgórnie" dojrzewałam dlugo do postawy spokoju - ale dopiero jak przestałam słuchać "dobrych rad" i wsłuchałam się w słowo Boże, przyszedł pokój ducha i radość.
Radość w cierpieniu jaest możliwa, ale tylko wtedy gdy żyjemy w zgodzie z przykazaniami - to jest ta lekkość - ja robię wszystko, co do mnie należy, ale to, czego nie mogę zmienić czyli wszystko oprócz siebie, zrzucam na Jezusa "Jezu zajmij się tym".
A jednocześnie niosę z radością ten mój krzyż i dziekuję za niego Bogu, bo zbawienie przyszło przez krzyż...
Inaczej to wszystko rozumiem i patrzę z bólem na dwie koleżanki, które przechodzą przez piekło rozwodu - i dziękuję Bogu że go uniknęłam.
Nie można mieć pokoju w sercu, jeśli się chodzi po sądach.
"Na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie, w szczęściu i w nieszczęsciu, w dobrei i w złej woli"
Najodważniejsi są ci, którzy kochają miłością silniejszą niż smierć
Pozdrawiam ciepło
Nirwanna [Usunięty]
Wysłany: 2010-02-15, 09:01
Heleno - wg mnie ogromną większość rzeczy robisz "tak"
Co jest nie tak?
"Módl się jakby wszystko zależało od Boga, pracuj, jakby wszystko zależało od ciebie" - św. Ignacy Loyola.
Nie tylko módl się za męża i małżeństwo, podejmij solidną pracę, terapię nad swoim DDA. Sądzę, że to w tej chwili Twoje zadanie. I tak sobie myślę, że warto zmienić perspektywę, choć jest to niesamowicie trudne. Teraz bardzo chcesz ratować małżeństwo i męża. A może plan Boga zakłada, że masz najpierw uratować siebie? A jeśli plan Boski zakłada, że nie wrócicie do siebie, bo to właśnie doprowadzi Was oboje do świętości? Czy zgodzisz się na taki plan? Nie wiemy tego oczywiście, ani ja ani Ty. Ale warto mieć tę świadomość tak z tyłu głowy, modlić się - tak, pracować nad sobą - tak. I czekać nie czekając.
róża [Usunięty]
Wysłany: 2010-02-15, 09:55
Cytat:
Mąz przestał mnie kochac, nie umiałam stworzyc mu rodziny, czuje się złą zoną, upokorzona kobietą, zła matką, bo nie potrafiłam zatrzymac ich ojca a teraz nie umiem przy dzieciach powstrzymać emocji. Dzieci tak przeze mnie pielęgnowane straciły poczucie bezpieczeństwa, a ja im sama tego nie umiem dac.
Heleno, napisałam do Ciebie długiego posta, ale cóż, wcięło. Więc teraz krócej.
To, co napisałaś powyżej - to rzeczywiście najprostsza droga do popadnięcia w stan depresji. I złą żoną byłaś , i złą matką i w ogóle jesteś do niczego, tak?? A ja wyczytałam w Twoim poście, że bardzo pielęgnowałaś dzieci i jeszcze wiele innych dobrych rzeczy o Tobie... Pewnie, że popełniłaś jakieś błędy, jak każdy z nas, bo jestesmy tylko grzesznymi, ułomnymi ludźmi, ale przecież tyle piękna w Tobie... I tego piękna trzymaj się kobieto, bo chyba nie chcesz pogrążyć się do reszty, masz też dla kogo żyć. I ciężaru winy pozostaw troszkę tej drugiej połowie, bo inaczej - przygniecie Cię on zupełnie.
Nie umiesz zapewnić dzieciom poczucia bezpieczeństwa i nic dziwnego, bo to jest zadanie dla dwojga, a Ty przecież jesteś sama. Gdzie odpowiedzialność drugiej strony??
Jesteś piękną matką, żoną... Możesz być jeszcze piekniejszą, ale już jesteś...
Przetrwałam wiele trudnych chwil w swoim małżeństwie, ale tym co mi pomogło, było spoglądanie na siebie w prawdzie i niedopuszczanie do siebie myśli, że pewnie jestem do niczego. Chodzi o to, żeby widzieć siebie w takim świetle w sam raz, nie - w zbyt ostrym, ale też nie - w zbyt słabym...
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
"Metoda in vitro jest niezgodna z prawem Bożym i naturą człowieka..."
"Pan naprawdę Zmartwychwstał! Alleluja!
„Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał!” (Łk 24,5-6) "To się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia" (1 P 2,20b) "Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33)
„Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16,15)
To może być także Twoje zmartwychwstanie - zmartwychwstanie Twojego małżeństwa!
Jan Paweł II:
Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje „Westerplatte". Jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie — jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić — dla siebie i dla innych.
Dla tych, którzy kochają - propozycja wzoru odpowiedzi na pozew rozwodowy
W odpowiedzi na pozew wnoszę o oddalenie powództwa w całości i nie rozwiązywanie małżeństwa stron przez rozwód.
UZASADNIENIE
Pomimo trudności jakie nasz związek przechodził i przechodzi uważam, że nadal można go uratować. Małżeństwa nie zawiera się na chwilę i nie zrywa w momencie, gdy dzieje się coś niedobrego. Pragnę nadmienić, iż w przyszłości nie zamierzam się już z nikim innym wiązać. Podjąłem (podjęłam) bowiem decyzję, że będę z żoną (mężem) na zawsze i dołożę wszelkich starań, aby nasze małżeństwo przetrwało. Scalenie związku jest możliwe nawet wtedy, gdy tych dobrych uczuć w nas nie ma. Lecz we mnie takie uczucia nadal są i bardzo kocham swoją żonę (męża), pomimo, iż w chwili obecnej nie łączy nas więź fizyczna. Jednak wyrażam pragnienie ratowania Naszego małżeństwa i gotowy (gotowa) jestem podjąć trud jaki się z tym wiąże. Uważam, że przy odrobinie dobrej woli możemy odbudować dobrą relację miłości.
Dobro mojej żony (męża) jest dla mnie po Bogu najważniejsze. Przed Bogiem to bowiem ślubowałem (ślubowałam).
Moim zdaniem każdy związek ma swoje trudności, a nieporozumienia jakie wydarzyły się między nami nie są powodem, aby przekreślić nasze małżeństwo i rozbijać naszą rodzinę. Myślę, że każdy rozwód negatywnie wpływa nie tylko na współmałżonków, ale także na ich rodziny, dzieci i krzywdzi niepotrzebnie wiele bliskich sobie osób. Oddziaływuje również negatywnie na inne małżeństwa.
Z moją (moim) żoną (mężem) znaliśmy się długo przed zawarciem naszego małżeństwa i uważam, że był to wystarczający czas na wzajemne poznanie się. Po razem przeżytych "X" latach (jako para, narzeczeni i małżonkowie) żona (mąż) jest dla mnie zbyt ważną osobą, aby przekreślić większość wspólnie spędzonych lat. Według mnie w naszym związku nie wygasły więzi emocjonalne i duchowe. Podkreślam, iż nadal kocham żonę (męża) i pomimo, że oddaliliśmy się od siebie, chcę uratować nasze małżeństwo. Osobiście wyrażam wolę i chęć naprawy naszych małżeńskich relacji, gdyż mam przekonanie, że każdy związek małżeński dotknięty poważnym kryzysem jest do uratowania.
Orzeczenie rozwodu spowodowałoby, że ucierpiałoby dobro wspólnych małoletnich dzieci stron oraz byłoby sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Dzieci potrzebują stabilnego emocjonalnego kontaktu z obojgiem rodziców oraz podejmowania przez obie strony wszelkich starań, by zaspokoić potrzeby rodziny. Rozwód grozi osłabieniem lub zerwaniem więzi emocjonalnej dzieci z rodzicem zamieszkującym poza rodziną. Rozwód stron wpłynie także niekorzystnie na ich rozwój intelektualny, społeczny, psychiczny i duchowy, obniży ich status materialny i będzie usankcjonowaniem niepoważnego traktowania instytucji rodziny.
Wysoki Sądzie, proszę o danie nam szansy na uratowanie naszego małżeństwa. Uważam, ze każda rodzina, w tym i nasza, na to zasługuje. Nie zmienię zdania w tej ważnej sprawie, bo wtedy będę niewiarygodny w każdej innej. Brak wyrażenia mojej zgody na rozwód nie wskazuje na to, iż kierują mną złe emocje tj. złość czy złośliwość. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie zmuszę żony (męża) do miłości. Rozumiem, że moja odmowa komplikuje sytuację, ale tak czuję, takie są moje przekonania religijne i to dyktuje mi serce.
Bardzo kocham moją (mojego) żonę (męża) i w związku z powyższym wnoszę jak na wstępie.
List Episkopatu Polski na święto św. Rodziny
Warto jeszcze raz podkreślić, że u podstaw każdej rodziny stoi małżeństwo. Chrześcijańskie patrzenie na małżeństwo w pełni uwzględnia wyjątkową naturę tej wspólnoty osób. Małżeństwo to związek mężczyzny i niewiasty, zawierany na całe ich życie, i z tej racji pełniący także określone zadania społeczne. Chrystus podkreślił, że mężczyzna opuszcza nawet ojca i matkę, aby złączyć się ze swoją żoną i być z nią przez całe życie jako jedno ciało (por. Mt 19,6). To samo dotyczy niewiasty. Naszym zadaniem jest nieustanne przypominanie, iż tylko tak rozumianą wspólnotę mężczyzny i niewiasty wolno nazywać małżeństwem. Żaden inny związek osób nie może być nawet przyrównywany do małżeństwa. Chrześcijanie decyzję o zawarciu małżeństwa wypowiadają wobec Boga i wobec Kościoła. Tak zawierany związek Chrystus czyni sakramentem, czyli tajemnicą uświęcenia małżonków, znakiem swojej obecności we wszystkich ich sprawach, a jednocześnie źródłem specjalnej łaski dla nich. Głębia duchowości chrześcijańskich małżonków powstaje właśnie we współpracy z łaską sakramentu małżeństwa. więcej >>
Wszechświat na miarę człowieka
Wszechświat jest ogromny. Żeby sobie uzmysłowić rozmiary wszechświata, załóżmy, że odległość Ziemia - Słońce to jeden milimetr. Wtedy najbliższa gwiazda znajduje się mniej więcej w odległości 300 metrów od Słońca. Do Słońca mamy jeden milimetr, a do najbliższej gwiazdy około 300 metrów. Słońce razem z całym otoczeniem gwiezdnym tworzy ogromny system zwany Droga Mleczną (galaktykę w kształcie ogromnego dysku). W naszej umownej skali ten ogromny dysk ma średnicę około 6 tysięcy kilometrów, czyli mniej więcej tak, jak stąd do Stanów Zjednoczonych. Światło zużywa na przebycie od jednego końca tego dysku do drugiego - około 100 tysięcy lat. W tym dysku mieści się około 100 miliardów gwiazd. To jest ogromny dysk! Jeszcze mniej więcej sto lat temu uważano, że to jest cały wszechświat. Okazało się, że tak wcale nie jest. Wszechświat jest znacznie, znacznie większy! Jeżeli te 6 tysięcy kilometrów znowu przeskalujemy, tym razem do jednego centymetra, to cały wszechświat, który potrafimy zaobserwować (w tej skali) jest kulą o średnicy 3 kilometrów. I w tym właśnie obszarze, jest około 100 miliardów galaktyk (czyli takich dużych systemów gwiezdnych, oczywiście różnych kształtów, różnych wielkości). To właśnie jest cały wszechświat, który potrafimy badać metodami fizycznymi, wykorzystując techniki astronomiczne. (Wszechświat na miarę człowieka >>>)
Musicie zawsze powstawać!
Możecie rozerwać swoje fotografie i zniszczyć prezenty. Możecie podeptać swoje szczęśliwe wspomnienia i próbować dzielić to, co było dla dwojga. Możecie przeklinać Kościół i Boga.
Ale Jego potęga nie może nic uczynić przeciw waszej wolności. Bo jeżeli dobrowolnie prosiliście Go, by zobowiązał się z wami... On nie może was "rozwieść".
To zbyt trudne? A kto powiedział, że łatwo być
człowiekiem wolnym i odpowiedzialnym. Miłość się staje Jest miłością w marszu, chlebem codziennym.
Nie jest umeblowana mieszkaniem, ale domem do zbudowania i utrzymania, a często do remontu. Nie jest triumfalnym "TAK", ale jest mnóstwem "tak", które wypełniają życie, pośród mnóstwa "nie".
Człowiek jest słaby, ma prawo zbłądzić! Ale musi zawsze powstawać i zawsze iść. I nie wolno mu odebrać życia, które ofiarował drugiemu; ono stało się nim.
Klasycznym tekstem biblijnym ukazującym w świetle wiary wartość i sens środków ubogich jest scena walki z Amalekitami. W czasie przejścia przez pustynię, w drodze do Ziemi Obiecanej, dochodzi do walki pomiędzy Izraelitami a kontrolującymi szlaki pustyni Amalekitami (zob. Wj 17, 8-13). Mojżesz to Boży człowiek, który wie, w jaki sposób może zapewnić swoim wojskom zwycięstwo. Gdyby był strategiem myślącym jedynie po ludzku, stanąłby sam na czele walczących, tak jak to zwykle bywa w strategii. Przecież swoją postawą na pewno by ich pociągał, tak byli wpatrzeni w niego. On zaś zrobił coś, co z punktu widzenia strategii wojskowej było absurdalne - wycofał się, zostawił wojsko pod wodzą swego zastępcy Jozuego, a sam odszedł na wzgórze, by tam się modlić. Wiedział on, człowiek Boży, człowiek modlitwy, kto decyduje o losach świata i o losach jego narodu. Stąd te wyciągnięte na szczycie wzgórza w geście wiary ramiona Mojżesza. Między nim a doliną, gdzie toczy się walka, jest ścisła łączność. Kiedy ręce mu mdleją, to jego wojsko cofa się. On wie, co to znaczy - Bóg chce, aby on wciąż wysilał się, by stale wyciągał ręce do Pana. Gdy ręce zupełnie drętwiały, towarzyszący Mojżeszowi Aaron i Chur podtrzymywali je. Przez cały więc dzień ten gest wyciągniętych do Pana rąk towarzyszył walce Izraelitów, a kiedy przyszedł wieczór, zwycięstwo było po ich stronie. To jednak nie Jozue zwyciężył, nie jego wojsko walczące na dole odniosło zwycięstwo - to tam, na wzgórzu, zwyciężył Mojżesz, zwyciężyła jego wiara.
Gdyby ta scena miała powtórzyć się w naszych czasach, wówczas uwaga dziennikarzy, kamery telewizyjne, światła reflektorów skierowane byłyby tam, gdzie Jozue walczy. Wydawałoby się nam, że to tam się wszystko decyduje. Kto z nas próbowałby patrzeć na samotnego, modlącego się gdzieś człowieka? A to ten samotny człowiek zwycięża, ponieważ Bóg zwycięża przez jego wiarę.
Wyciągnięte do góry ręce Mojżesza są symbolem, one mówią, że to Bóg rozstrzyga o wszystkim. - Ty tam jesteś, który rządzisz, od Ciebie wszystko zależy. Ludzkiej szansy może być śmiesznie mało, ale dla Ciebie, Boże, nie ma rzeczy niemożliwych. Gest wyciągniętych dłoni, tych mdlejących rąk, to gest wiary, to ubogi środek wyrażający szaleństwo wiary w nieskończoną moc i nieskończoną miłość Pana.
„Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że ciebie nie opuszczę aż do śmierci" - to tekst przysięgi małżeńskiej wypowiadany bez żadnych warunków uzupełniających. Początek drogi. Niezapisana karta z podpisem: „aż do śmierci". A co, gdy pojawią się trudności, kryzys, zdrada?...
„Wtedy przystąpili do Niego faryzeusze, chcąc Go wystawić na próbę, zadali Mu pyta-nie: «Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?» On im odpowiedział: «czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich mężczyzną i kobietą? Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i będą oboje jednym ciałem. A tak nie są już dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela»"(Mt 19, 3-5). Dwanaście lat temu nasilający się kryzys, którego skutkiem byt nowy związek mojego męża, separacja i rozwód, doprowadził do rozpadu moje małżeństwo. Porozumienie zostało zerwane. Zepchnięta na dalszy plan, wyeliminowana z życia, nigdy w swoim sercu nie przestałam być żoną mojego męża. Sytuacje, wobec których stawałam, zda-wały się przerastać moją wytrzymałość, odbierały nadzieję, niszczyły wszystko we mnie i wokół mnie. Widziałam, że w tych trudnych chwilach Bóg stawał przy mnie i mówił: „wystarczy ci mojej łaski", „Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata". Był Tym, który uczył mnie, jak nieść krzyż zerwanej jedności, rozbitej rodziny, zdrady, zaparcia, odrzucenia, szyderstwa, cynizmu, własnej słabości, popełnionych grzechów i błędów. Podnosił, nawracał, przebaczał, uczyt przebaczać. Kochał. Akceptował. Prowadził. Nadawał swój sens wydarzeniom, które po ludzku zdawały się nie mieć sensu. Byt wierny przymierzu, które zawarł z nami przed laty przez sakrament małżeństwa. Teraz wiem, że małżeństwo chrześcijańskie jest czym innym niż małżeństwo naturalne. Jest wielką łaską, jest historią świętą, w którą angażuje się Pan Bóg. Jest wydarzeniem, które sprawia, „że mąż i żona połączeni przez sakrament to nie przypadkowe osoby, które się dobrały lub nie, lecz te, którym Bóg powiedział «tak», by się stały jednym ciałem, w drodze do zbawienia".
Ja tę nadzwyczajność małżeństwa sakramentalnego zaczęłam widzieć niestety późno, bo w momencie, gdy wszystko zaczęto się rozpadać. W naszym małżeństwie byliśmy najpierw my: mój mąż, dzieci, ja i wszystko inne. Potem Pan Bóg, taki na zasadzie pomóż, daj, zrób. Nie Ten, ku któremu zmierza wszystko. Nie Bóg, lecz bożek, który zapewnia pomyślność planom, spełnia oczekiwania, daje zdrowie, zabiera trudności... Bankructwo moich wyobrażeń o małżeństwie i rodzinie stało się dla mnie źródłem łaski, poprzez którą Bóg otwierał mi oczy. Pokazywał tę miłość, z którą On przyszedł na świat. Stawał przy mnie wyszydzony, opluty, odepchnięty, fałszywie osądzony, opuszczony, na drodze, której jedyną perspektywą była haniebna śmierć, I mówił: to jest droga łaski, przez którą przychodzi zbawienie i nowe życie, czy chcesz tak kochać? Swoją łaską Pan Bóg nigdy nie pozwolił mi zrezygnować z modlitwy za mojego męża i o jedność mojej rodziny, budowania w sobie postawy przebaczenia, pojednania i porozumienia, nigdy nie dał wyrazić zgody na rozwód i rozmyślne występowanie przeciwko mężowi. Zalegalizowanie nowego związku mojego męża postrzegam jako zalegalizowanie cudzołóstwa („A powiadam wam: Kto oddala swoją żonę (...) a bierze inną popełnia cudzołóstwo, I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo" (Mt,19.9)). I jako zaproszenie do gorliwszej modlitwy i głębszego zawierzenia. Nasza historia jest ciągle otwarta, ale wiem, że Pan Bóg nie powiedział w niej ostatniego Słowa. Jakie ono będzie i kiedy je wypowie, nie wiem, ale wierzę, że zostanie wypowiedziane dla mnie, mojego męża, naszych dzieci i wszystkich, których nasza historia dotknęła. Będzie ono Dobrą Nowiną dla każdego nas. Bo małżeństwo sakramentalne jest historią świętą, przymierzem, któremu Pan Bóg pozostaje wierny do końca.