Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Błogosławieństwa Bożego, aby narodzony tej świętej nocy Zbawiciel świata, obecny w naszym życiu, zawsze napełniał nas radością i nadzieją, a Jego światłość zwyciężała w nas to, co od Boga oddala - życzy administrator
Zuza nic dodac nic ujac,a kaganek jedynie slusznej opinii to strzal w dziesiatke.
Pozdrawiam
_zosia_
wito [Usunięty]
Wysłany: 2007-10-02, 06:27
Pozwólcie, że zadam proste pytanie:
Nasz sakramentalny małżonek wstępuje w nowy niesakramentalny związek. W tym związku rodzi sie dziecko. I nagle taki małżonek dostrzega że popełnił błąd rozbijając sakramentalny związek. Co wtedy?? Co jest ważniejsze dobro dziecka, które chce mieć szczęśliwą rodzinę - rodziców czy nasze "chciejstwo".
Okazuje się, że pytanie wcale nie jest proste. I tak naprawdę nie jest ono moje.
Czasami, życie płata nam ogromne figle.
Andrzej napisał/a:
Pomagamy tym, którzy chcą się nawracać, pragną zachować wierność Bogu - Jego sakramentowi, swoim współmałżonkom, którzy pragną pojednania ze swoim współmałżonkiem. A więc pomagamy także naszym marnotrawnym współmałżonkom (np. zapraszając ich na nasze spotkania), jeśli mają dobrą wolę poznania prawdy i woli Bożej, którą wyraża sakrament małżeństwa.
Dobra Andrzej - nasz współmałżonek zawarł drugi związek, czy też go zapraszamy na rekolekcje??
-zgadzam się że ma prawo tam być.
Ma dziecko w tym drugim związku.
-zgadzam się że ma prawo tam być
Ale muszę zauważyć jedno - jego powrót do sakramentalnej rodziny = krzywda dziecka z zrodzonego w drugim związku.
Nie muszę tego chyba tłumaczyć.
Taki marnotrawny małżonek może być na rekolekcjach ale w zgoła innym celu jak większość małżonków z naszej wspólnoty.
Jeżeli naprawdę pojął swój błąd powinien dążyć przede wszystkim do tego by swoje dziecko uchronić przed błędami, które sprowadziły go na złą drogę, bo powrót do sakramentu oznacza tragedię dziecka. Tak to Andrzej widzę i nie jest to czarne = czarne a białe = białe.
Powód, dla którego My pragną się znaleźć w Olsztynie= nie mamy zielonego pojęcia. Więc może nie stawajmy w ich obronie, ani nie potępiajmy w czambuł.
Byłoby bardzo miło, gdyby byli właśnie tą parą, która się nawróciła.
Znam przykład małżeństwa, które po 5 latach konkubinatu wzięło ślub kościelny.
Syn i dwójka bliźniaków. Ślub niczego w ich relacjach nie zmienił - dał jedynie nazwisko ich dzieciom. Dalej mąż daje tylko pieniądze na wychowanie dzieci i żyje w swoim świecie. Dalej kocha tak samo swoje dzieci. Żona = nie raczej matka jego dzieci.
Wydaję mi się, że zbyt często szafujemy słowem sakrament. W bardzo wielu wypadkach jest on jedynie formalnością, uroczystością. Wielu z nas wstępując w związek małżeński nie ma pojęcia czym on naprawdę jest. Dlatego w chwili kryzysu tak trudno go przezwyciężyć.
Mam nadzieję, że dotta się nie obrazi że zacytuję fragment jej postu: "Natomiast mój mąż, obracał się w towarzystwie kilku kolegów rozwodników lub kawalerów w tzw.wolnych związkach i z bestroskim stwierdzeniem na ustach:"przecież wszyscy tak robia" spakował walizkę i się wyprowadził." To wszyscy tak robią tyczy sie również zawierania małżeństwa w kościele.
Nasi współmałżonkowie, którzy odeszli mają niestety sakrament za nic. I nasze "chciejstwo" niczego tu nie zmieni. Nasze modlitwy? Owszem, możemy coś dla naszego współmałżonka wymodlić. Ale co gdy jest On i nowym związku, co gdy jeszcze gorzej - w tym związku są dzieci? Przecież Bóg nie chce ich krzywdy. Więcej - sadzę że każdy z nas nie chciałby w imię swojego "chciejstwa" rozbijać bądź co bądź rodziny - niesakramentalnej ale jednak rodziny.
Dopóki młodym ludziom wstępującym w związki małżeńskie nie uświadomimy, że życie to nie wieczna bajka, że przyjdą trudne chwile, że właśnie w tych chwilach trzeba szukać oparcia w Bogu, czerpać moc z sakramentu. Że środowisko, przyjaciele, z którymi mają kontakt, zwłaszcza w chwilach kryzysu, mogą mieć zgubny wpływ na ich życie (pisze o tym dotta i wielu innych forumowiczów). To do nich należy wręcz trąbić w kółko czym tak naprawdę jest sakrament, nie do nas. To ich należy przestrzec przed naszymi błędami, bo błędy nasze, naszych współmałżonków są już często nie do naprawienia. Często życie tak namiesza, że nie ma powrotu do sakramentalnych małżonków. A jeżeli nawet teoretycznie jest on możliwy to pociągnie za sobą kolejną tragedię i łzy.
[ Dodano: 2007-10-02, 07:39 ]
wracając do pobytu MY w Olsztynie - myślę, że wykład pana Guzewicza będzie odpowiedni właśnie dla nich. Tadeusz podał jego tytuł - „Moc sakramentu małżeństwa”.
Dla nas? Myślę, że wspólna modlitwa będzie o wiele bardziej potrzebna.
Imię małżonka/i: Kama
Wiek: 31 Dołączył: 22 Mar 2006 Posty: 301 Skąd: Warszawa
Wysłany: 2007-10-02, 10:58 Czy dziecko usprawiedliwia zdradę, cudzołóstwo?
wito napisał/a:
Pozwólcie, że zadam proste pytanie:
Nasz sakramentalny małżonek wstępuje w nowy niesakramentalny związek. W tym związku rodzi sie dziecko. I nagle taki małżonek dostrzega że popełnił błąd rozbijając sakramentalny związek. Co wtedy?? Co jest ważniejsze dobro dziecka, które chce mieć szczęśliwą rodzinę - rodziców czy nasze "chciejstwo".
Okazuje się, że pytanie wcale nie jest proste. I tak naprawdę nie jest ono moje.
Czasami, życie płata nam ogromne figle.
Andrzej napisał/a:
Pomagamy tym, którzy chcą się nawracać, pragną zachować wierność Bogu - Jego sakramentowi, swoim współmałżonkom, którzy pragną pojednania ze swoim współmałżonkiem. A więc pomagamy także naszym marnotrawnym współmałżonkom (np. zapraszając ich na nasze spotkania), jeśli mają dobrą wolę poznania prawdy i woli Bożej, którą wyraża sakrament małżeństwa.
Dobra Andrzej - nasz współmałżonek zawarł drugi związek, czy też go zapraszamy na rekolekcje??
-zgadzam się że ma prawo tam być.
Ma dziecko w tym drugim związku.
-zgadzam się że ma prawo tam być
Ale muszę zauważyć jedno - jego powrót do sakramentalnej rodziny = krzywda dziecka z zrodzonego w drugim związku.
Nie muszę tego chyba tłumaczyć.
Taki marnotrawny małżonek może być na rekolekcjach ale w zgoła innym celu jak większość małżonków z naszej wspólnoty.
Jeżeli naprawdę pojął swój błąd powinien dążyć przede wszystkim do tego by swoje dziecko uchronić przed błędami, które sprowadziły go na złą drogę, bo powrót do sakramentu oznacza tragedię dziecka. Tak to Andrzej widzę i nie jest to czarne = czarne a białe = białe.
Tak po ludzku Wito mogłoby się wydawać, że jest to najlepsze rozwiązanie, ale jak się okazuje tylko pozornie. Otóż z punktu widzenia nauki Pana Jezusa i Kościoła wygląda to inaczej.
Między dziećmi a rodzicami nie ma sakramentu, między małżonkami jest. Dobrze to tłumaczy ks. Piotr Pawlukiewicz ("Sakrametnt małżeństwa a dobro dziecka?"), a także p. Mieczysław Guzewicz w swoim wykładzie z naszego spotkania w Górce Klasztornej ("We czci niech będzie małżeństwo pod każdym względem i łoże nieskalane" (Hbr 13,4a)). Najważniejsi po Bogu są dla siebie sakramentalni małżonkowie. W ich przysiędze sakramentalnej nie ma klauzuli zwalniającej ich z obowiązku wierności.
W Nowym Testamencie prorok św. Jan Chrzciciel w imieniu Boga zakazuje być Herodowi i Herodiadzie razem, a przecież mają oni na wychowaniu córkę Herodiady – Salome, która ich potrzebuje. Św. Jan Chrzciciel za przypomnienie prawa Bożego przypłaca to życiem (Herod ścina mu głowę). A więc jego świadectwo jest bardzo mocne wyrażające jednoznacznie wolę Bożą zakazującą cudzołóstwa, zdrady. Cała nauka Pana Jezusa nt. nierozerwalności małżeństwa jest jednoznaczna, nie zawiera wyjątków.
Kościół katolicki też podchodzi do tej sprawy jednoznacznie. Oto kilka przykładów:
Scena z Ewangelii, gdy dwunastoletni Jezus gubi się Rodzicom. Oni odchodzili od zmysłów!!! Trzy dni! Strasznie cierpieli!! Po ludzku Jezus zrobił rzecz okrutną. Właśnie... po ludzku...
Patrząc po ludzku, rzeczywiście lepiej żyć bez ślubu i być przy dziecku...
Jezus pokazał, że w konflikcie po ludzku i po Bożemu trzeba wybrać Boga, CHOĆBY NAWET KTOS BLISKI MIAŁ CIERPIEĆ. Nieraz nie da się i te wymiary po ludzku i po Bożemu stają w konflikcie. Trzeba wybrać.
Jezus nauczał: kto bardziej miłuje matkę, ojca, brata niż Mnie, nie jest mnie godzien. Ile razy pójście syna czy córki do klasztoru powoduje ROZPACZ RODZICÓW!!!! Zakon powie może: "poczekaj rok, spróbuj przekonać rodziców, żeby zmniejszyć ich ból." Ale jeśli po roku rodzice mówią: "Synu, córko, zabraniamy CI!!! Zniszczysz nasze życie!!! Znienawidzimy Cię." To mimo takich zaklęć każdy klasztor przyjmie takiego chłopaka czy córkę jeśli rozezna jego prawdziwe powołanie. Choć rodzice będą latami strasznie cierpieć. A przecież oni wychowywali latami to dziecko i tez maja jakoś do niego prawo... Takie odejście do kapłaństwa ukochanego syna, czy do zakonu córki może na starość u niepogodzonych rodziców spowodować ciężka chorobę, nawet śmierć. To co. Przyjmować takich kandydatów czy nie przyjmować?
Zdarza się, że ksiądz spłodzi dziecko. Jeśli stawianie dobra dziecka (i to nie siedemnastoletniego, ale malutkiego) było by priorytetowe, to natychmiast biskup i Stolica Apostolska zwalniały by go ze służby kapłańskiej i mówili mu: "idź do dziecka, ono Cie potrzebuje." Otóż nie. Taki ksiądz ma płacić na dziecko, ale nie jest zwolniony ze służby Bożej!!! Fakt posiadania dziecka nie stanowi podstaw do zwolnienia z celibatu.... Często biskup przenosi takiego księdza dalej od "swojej" wybranki...
Jeśli małżeństwo jest sakramentalne, to nie ma na świecie sprawy i osoby, która usprawiedliwiałaby rozstanie małżonków i sytuację, że mąż jest z inną kobietą, a jego żona z innym mężczyzną. Nawet dziecko. Jak sprawę najdelikatniej załatwić to inna sprawa. Małżonkowie powinni powrócić do siebie. Powiedzieli kiedyś przed Bogiem : "I nie opuszczę Cię aż do śmierci". I tam nie było żadnych klauzul dodatkowych.
Kościół katolicki jednoznacznie się wypowiada, że nic nie usprawiedliwia życia w grzechu ciężkim. Małżonkowie sakramentalni w każdej sytuacji powinni dążyć do pojednania między sobą i Bogiem. W pewnych sytuacjach, gdy małżonkowie sakramentalni uwikłani są w związki niesakramentalne, takie pojednanie może być trudniejsze, ale jest zawsze możliwe. Dopóki żyją małżonkowie, zawsze jest szansa, żeby do siebie wrócili. I nawet wówczas, jeśli w nowym pozamałżeńskim związku pojawiają się dzieci. W tych najtrudniejszych sytuacjach, również jest możliwe (we współpracy z łaską sakramentu) przywrócenie jedności małżeńskiej, gdy np. opuszczony prawowity i prawowierny małżonek gotów jest przyjąć współmałżonka wraz z dziećmi z niesakramentalnego związku (dzieko też miałoby rodzinę - z rodzicami mogłoby przystępować do Komunii św.). Takie pojednanie z Bogiem i współmałżonkiem oznacza definitywne rozstanie się z niesakramentalnym partnerem, z którym również nie można wykluczyć pojednania. Nic przecież nie usprawiedliwia życia w grzechu, a dziecko nie może być kartą przetargową. Często słyszy się zdanie: „Nie mogę wrócić do sakramentalnego męża/sakramentalnej żony, bo jest dziecko”. Od strony prawa Bożego i prawa moralnego niewyobrażalna jest sytuacja, w której dziecko jest przeszkodą w pojednaniu się małżonków i usprawiedliwieniem trwania w grzechu. Nic nie usprawiedliwia życia w grzechu ciężkim. Święta przysięga małżeńska nie zawiera takiej klauzuli zwalniającej z wierności. W sytuacji konfliktu wartości zawsze wybiera się dobro wyższe, a Ewangelia wskazuje jednoznacznie, że po Bogu małżonkowie są dla siebie najważniejsi. Serce każdego człowieka posiada zdolność do otwarcia się na łaskę Bożą. „Co więc Bóg złączył, niech człowiek nie rozdziela” (Mt 19,6). Jednoznacznie jest tu wyrażona wola Boża, aby małżonkowie sakramentalni byli ze sobą, albowiem Bóg widzi ich zawsze razem - nawet jeżeli którykolwiek z małżonków jest po rozwodzie i zawarł w formie cywilnej nowy związek małżeński.
Na koniec przypomnę słowa Jana Pawła II, który jeszcze jako kard. Wojtyła w „Elementarzu etycznym” pokazał jak odróżnić fałszywe miłosierdzie (fałszywą litość) od prawdziwego miłosierdzia. Otóż napisał tak:
Cytat:
Wedle nauki katolickiej żadne miłosierdzie, ani Boskie, ani ludzkie, nie oznacza zgody na zło, tolerowania zła. Miłosierdzie jest zawsze związane z poruszeniem od zła ku dobru. Tam, gdzie ono zachodzi, zło efektywnie ustępuje. Gdzie zło nie ustępuje, tam nie ma miłosierdzia - ale dodajmy też: tam, gdzie nie ma miłosierdzia, nie ustąpi zło. Zło bowiem samo z siebie nie potrafi urodzić dobra. Dobro może być zrodzone tylko przez jakieś inne dobro. Otóż miłosierdzie Boga jest to właśnie Dobro, które rodzi dobro na miejscu zła. Miłosierdzie nie akceptuje grzechu i nie patrzy nań przez palce, ale tylko i wyłącznie pomaga w nawróceniu z grzechu - w różnych sytuacjach, czasem naprawdę ostatecznych i decydujących, i na różne sposoby. Miłosierdzie Boga idzie ściśle w parze ze sprawiedliwością.
_________________ "Módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga, a działaj, jakby wszystko zależało tylko od ciebie" (Święty Ignacy Loyola)
"Najpierw modlitwa, potem przebłaganie, dopiero na trzecim miejscu - daleko "na trzecim miejscu"- działanie" (Święty Josemaria Escriva)
„Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia” (List św. Pawła do Filipian 4:13)
„I nie uczynił tam wielu cudów z powodu ich niewiary” (Ew. Mateusza 13:58)
www.separacja.org ::: www.sychar.org ::: www.modlitwa.info
wito [Usunięty]
Wysłany: 2007-10-02, 11:58
Andrzej napisał/a:
I nawet wówczas, jeśli w nowym pozamałżeńskim związku pojawiają się dzieci. W tych najtrudniejszych sytuacjach, również jest możliwe (we współpracy z łaską sakramentu) przywrócenie jedności małżeńskiej, gdy np. opuszczony prawowity i prawowierny małżonek gotów jest przyjąć współmałżonka wraz z dziećmi z niesakramentalnego związku (dzieko też miałoby rodzinę - z rodzicami mogłoby przystępować do Komunii św.).
A czy nie zastanowiłeś się, że to dziecko chce żyć w rodzinie ze swoim niesakramentalnym ojcem i swoją niesakramentalną matką?? Że rozstanie biologicznych rodziców będzie dla niego tragedią?? Nie można dzieci traktować przedmiotowo = pójdziesz ze mną do nowego tatusia czy mamusi, bo on jest moim sakramentalnym. Lub ja sobie pójdę do nowego tatusia czy mamusi a ty zostań tu. Andrzej nie masz pojęcia ile cierpienia dzieci niesie za sobą rozstanie rodziców. Nie masz pojęcia ile rodzice cierpią. I uważam, że nie ma tu znaczenia czy są sakramentalni czy nie.
Andrzej napisał/a:
Kościół katolicki jednoznacznie się wypowiada, że nic nie usprawiedliwia życia w grzechu ciężkim.
Uważam, że takim grzechem jest rozbijanie każdej rodziny, sakramentalnej czy nie. Oczywiście jestem przeciwny rozwodom i całemu złu, które niosą ze sobą.
A co jeżeli pozostawiony niesakramentalny małżonek będzie cierpiał. "Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych maluczkich mnie uczyniliście" (z pamięci cytuję wiec może nie jest dokładnie tak). To że nie jest On sakramentalny nie oznacza, że nie jest człowiekiem.
Idąc Twoim tokiem rozumowania rodzina to mąż i żona. Dzieci są tylko dodatkiem. A po co ten mąż i żona się łączą ze sobą??
Andrzej napisał/a:
W sytuacji konfliktu wartości zawsze wybiera się dobro wyższe, a Ewangelia wskazuje jednoznacznie, że po Bogu małżonkowie są dla siebie najważniejsi.
Pięknie by było gdyby wszyscy kierowali sie dobrem wyższym. Z drugiej strony wykorzystując Twój cytat można w imię nierozerwalności sakramentu małżeństwa, w imię dobra wyższego, usprawiedliwić każde zło. Od aborcji, poprzez rozbicie rodziny na eutanazji kończąc.
Andrzej napisał/a:
Od strony prawa Bożego i prawa moralnego niewyobrażalna jest sytuacja, w której dziecko jest przeszkodą w pojednaniu się małżonków i usprawiedliwieniem trwania w grzechu.
Nie można prawem Bożym, ani moralnym usprawiedliwiać niszczenia dziecku jego rodziny, jego świata, w którym żyje - często, będąc pełnoprawnym członkiem kościoła. "Bóg jest miłością... i kocha bardzo nas dzieci swe... więc śpiewaj duszo ma, Bóg jest miłością..." - śpiewają dzieci przygotowujące sie do pierwszej komunii św. Jaka to miłość, która każe niszczyć i sieje zło?? Dziecko to nie pies, który przyzwyczai sie do życia w nowym domu. To nie obrazy, które możemy z "niesakramentalnego" domu zabrać do sakramentalnego.
Imię małżonka/i: Kama
Wiek: 31 Dołączył: 22 Mar 2006 Posty: 301 Skąd: Warszawa
Wysłany: 2007-10-02, 13:23 Boża wola a fałszywe miłosierdzie
wito napisał/a:
Andrzej napisał/a:
I nawet wówczas, jeśli w nowym pozamałżeńskim związku pojawiają się dzieci. W tych najtrudniejszych sytuacjach, również jest możliwe (we współpracy z łaską sakramentu) przywrócenie jedności małżeńskiej, gdy np. opuszczony prawowity i prawowierny małżonek gotów jest przyjąć współmałżonka wraz z dziećmi z niesakramentalnego związku (dzieko też miałoby rodzinę - z rodzicami mogłoby przystępować do Komunii św.).
A czy nie zastanowiłeś się, że to dziecko chce żyć w rodzinie ze swoim niesakramentalnym ojcem i swoją niesakramentalną matką?? Że rozstanie biologicznych rodziców będzie dla niego tragedią?? Nie można dzieci traktować przedmiotowo = pójdziesz ze mną do nowego tatusia czy mamusi, bo on jest moim sakramentalnym. Lub ja sobie pójdę do nowego tatusia czy mamusi a ty zostań tu. Andrzej nie masz pojęcia ile cierpienia dzieci niesie za sobą rozstanie rodziców. Nie masz pojęcia ile rodzice cierpią. I uważam, że nie ma tu znaczenia czy są sakramentalni czy nie.
Andrzej napisał/a:
Kościół katolicki jednoznacznie się wypowiada, że nic nie usprawiedliwia życia w grzechu ciężkim.
Uważam, że takim grzechem jest rozbijanie każdej rodziny, sakramentalnej czy nie. Oczywiście jestem przeciwny rozwodom i całemu złu, które niosą ze sobą.
A co jeżeli pozostawiony niesakramentalny małżonek będzie cierpiał. "Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych maluczkich mnie uczyniliście" (z pamięci cytuję wiec może nie jest dokładnie tak). To że nie jest On sakramentalny nie oznacza, że nie jest człowiekiem.
Wito, podchodzisz do sprawy bardzo emocjonalnie oskarżając Pana Jezusa, Kościół , biskupów, ks. Piotra i mnie, że jesteśmy tacy niemiłosierni, że zwracamy uwagę, że zbawienie jest ważniejsze i prawo Boże jest ważniejsze niż nasze ludzkie ułomne wyobrażenia o miłości.
Przytoczyłem w moim poprzednim poscie argumenty, wypowiedzi autorytetów, ksiedza Piotra (przesłuchałeś jego nagranie? - "Sakrametnt małżeństwa a dobro dziecka?"), biskupów, przykłady z Ewangelii, Ty jednak masz swoją wizję sprawiedliwości i miłosierdzia. A tu chodzi o prawdę opartą na argumentach. Zresztą tych można by podać więcej chociazby ten, że jesli jakiś ojciec popełnia przestępstwo i sąd skazuje go na karę, to musi iść do więzienia. Wiadamo, że dziecko cierpi w wyniku grzechu rodzica. Ale czy to oznacza, że sąd jest tak niemiłosierny, że go skazuje na karę. Twoim zdaniem powinien pozostac przy dziecku? Przecież dziecko cierpi!
Piszesz:
Cytat:
Uważam, że takim grzechem jest rozbijanie każdej rodziny, sakramentalnej czy nie. Oczywiście jestem przeciwny rozwodom i całemu złu, które niosą ze sobą.
A co jeżeli pozostawiony niesakramentalny małżonek będzie cierpiał
To ja się Ciebie zapytam: A co z cierpieniem prawowiernego sakramentalnego małżonka, który wg Ciebie ma dalej cierpieć, bo niesakramentalny cierpi, gdy mu się grzeszny cudzołożny związek rozpada? I żona nie powinna do sakramentalnego wrócić, żeby "nie skrzywdzić" niesakramentalnego, bo ten przeciez też cierpi. A co Chrystus mówił o grzechu? Mówił żeby nawet rękę, która jest powodem grzechu ucinać... (*)
Sędziowie również powinni zlikwidować karę wiezienia dla przestępców - ojców, no bo ta kara powoduje cierpienia ich dzieci. A może wogóle powinno sie zlikwidować instytucję sądu karnego, gdyż skazanie powoduje cierpienia skazanego!
A biskupi, którzy nie nie zwalniają księdza ze służby, gdy ten spłodzi dziecko, nie zgadzają się by ten wychowywał dziecko razem z matką - też wg Ciebie są bardzo niemiłosierni? Przecież dziecko cierpi...
Witek, przynajmniej uczciwie wysłuchaj nagranie ks. Piotra. Polecam Ci również zastanowić się nad sensem słów Chrystusa z Ewangelii Mateusza, rozdział 10, od wersetu 34....
Cytat:
Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową; i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy. Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien. Kto chce znaleźć swe życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je.
(*) (Mk 9,41-50) Jezus powiedział do swoich uczniów: Kto wam poda kubek wody do picia,dlatego że należycie do Chrystusa, zaprawdę, powiadam wam, nie utraci swojej nagrody. Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą, temu byłoby lepiej uwiązać kamień młyński u szyi i wrzucić go w morze. Jeśli twoja ręka jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie ułomnym wejść do życia wiecznego, niż z dwiema rękami pójść do piekła w ogień nieugaszony. I jeśli twoja noga jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie, chromym wejść do życia, niż z dwiema nogami być wrzuconym do piekła. Jeśli twoje oko jest dla ciebie powodem grzechu, wyłup je; lepiej jest dla ciebie jednookim wejść do królestwa Bożego, niż z dwojgiem oczu być wrzuconym do piekła, gdzie robak ich nie umiera i ogień nie gaśnie. Bo każdy ogniem będzie posolony. Dobra jest sól; lecz jeśli sól smak utraci, czymże ją przyprawicie? Miejcie sól w sobie i zachowujcie pokój między sobą.
_________________ "Módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga, a działaj, jakby wszystko zależało tylko od ciebie" (Święty Ignacy Loyola)
"Najpierw modlitwa, potem przebłaganie, dopiero na trzecim miejscu - daleko "na trzecim miejscu"- działanie" (Święty Josemaria Escriva)
„Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia” (List św. Pawła do Filipian 4:13)
„I nie uczynił tam wielu cudów z powodu ich niewiary” (Ew. Mateusza 13:58)
www.separacja.org ::: www.sychar.org ::: www.modlitwa.info
elzd1 [Usunięty]
Wysłany: 2007-10-02, 16:11 Re: Boża wola a fałszywe miłosierdzie
Andrzej:
Wracając do tematu postu, napisałeś:
" A więc pomagamy także naszym marnotrawnym współmałżonkom (np. zapraszając ich na nasze spotkania), jeśli mają dobrą wolę poznania prawdy i woli Bożej, którą wyraża sakrament małżeństwa. "
Andrzej, a Ty zaprosiłeś swoją żonę na spotkanie Wspólnoty? A może zaprosiłeś kogoś, o kim wiesz, że żyje w konkubinacie?
Wciąż uważam, iż są to spotkania dla nas. A nasi małżonkowie - owszem, ale najpierw musieliby rozstać się z cywilnym partnerem. To byłby jakiś znak, że chcą coś zmienić.
"micszpaku, a co jeśli posłuchają, jeśli chcą posłuchać i robią kroki w kierunku nawrócenia. To co? Nie powinniśmy im pomóc, skoro mamy takie możliwości i Niebo od nas tego oczekuje jako aktu miłosierdzia? I od tej pomocy zależy również nasze zbawienie. Czy Twoim zdaniem mamy być obojętni jak ten bogacz z przypowieści?"
Jeśli zechcą. Na razie żyją w swoim świecie i nijak nie widzę sygnałów, coby mieli wracać. Przynajmniej mój mąż takich sygnałów nie daje.
Cóż, z każdego zdania w Piśmie św. można wyciągać inne wnioski, każde zdanie inaczej sobie tłumaczyć. Tylko, nie do nas należy interpretacja, a już na pewno nie na miejscu jest ich naciąganie, w zależności od potrzeb. Są
Ja również rozumiem jak micszpak: sami muszą chcieć nawrócenia, sami przyjść do Prawdy.
"...(Sychar)...Jest dla wszystkich, którzy pragną, by wszystkie sakramentalne małżeństwa przeżywające kryzys były uzdrawiane na drodze wiary w Jezusa - wiary w moc Jego sakramentu. A każde sakramentalne małżeństwo ma szanse być uzdrowione, bo taka jest wola Boża, - wola Jezusa,"
Z tych wypowiedzi wynika, iż Wspólnota jest tylko dla tych, którzy do końca życia będą oczekiwali powrotu marnotrawnych i ze przez wszystkie lata będą składać ofiary dla nich na ołtarzu miłości.
A co, jeżeli ja już tego nie chcę? Tylko mi nie mów, że przysięgałam "że cię nie opuszczę aż do śmierci". Nie opuszczam, tylko mam wolną wolę już nie modlić się do bożka męża, mam wolną wolę żyć z godnością i nie narazać się na jego ew. kolejne wybryki. I nie zamierzam zakładać drugiego związku - żeby było jasne.
Budowałam ołtarzyk dla męża dość długo, a teraz powoli i systematycznie rozkładam go na czynniki pierwsze. I już bo bożka męża modlić się nie zamierzam.
Mogę, i robię to: modlić się za męża człowieka, już nie bożka.
"Przecież to On - Bóg ustanowił ten sakrament, a więc taka była Jego wola, by sakramentalni małżonkowali trwali w wierności i jedności!"
Pokaż mi chociaż jedną osobę tutaj na forum, albo we Wspólnocie - która nie realizuje tego.
Z całej tej dyskusji wynika, że Miłosierdziem rzucamy na prawo i lewo. Ale jest ono tylko dla niesakramentalnych, dla nas - skrzywdzonych, porzuconych, obolałych - są jest tylko Słowo Boże, którego używasz jako maczugi do bicia człowieka Prawdą. Zresztą nie tylko Ty.
Dla nas - jeżeli mamy inne zdanie - miłosierdzia nie ma. Są tylko suche cytaty, wybiórczo dostosowane do Twojego widzimisię. Dla dzieci ze związków niesakramentalnych miłosierdzia nie ma. Hmmm, jakoś tego nie potrafię zrozumieć.
Może, mniej cytatów i boskości, a więcej ludzkiego zrozumienia?
Jeden z Twoich ulubionych przykładów: Herod i Heroliada. Czy Jan Chrzciciel miał opory przed mówieniem, iż żyją w grzechu?
Przecież, wiedząc o tym, że może być zamordowany - mógł chodzić na uczty, ostrożnie mówić, żeby nie urazić możnowładców, nawracać stopniowo i długo. Nie zrobił tego, mówił wprost i wiemy, co się stało.
A przecież naprawdę mógłby stosować te same metody, które teraz mają być wprowadzone u nas, wspólne spotkania z niesakramentalnymi, świętowanie z nimi i okazywanie miłosierdzia, może się nawrócą. A jeśli nie , przynajmniej będziemy mieli poczucie dobrze spełnionego obowiązku. Tu nawiązuję do zapraszania ludzi ze związków cywilnych, oraz takich, którzy porzucają swoich ślubnych małżonków.
No jestem na Ciebie zła, że nijak nie chcesz zrozumieć: nawracając jednych, nie można tego robić kosztem innych. I tego, że Wspólnota jest dla nas, nie my dla wspólnoty.
Wito:
"A co jeżeli pozostawiony niesakramentalny małżonek będzie cierpiał. "Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych maluczkich mnie uczyniliście" (z pamięci cytuję wiec może nie jest dokładnie tak). To że nie jest On sakramentalny nie oznacza, że nie jest człowiekiem."
To już mnie osobiście najmniej interesuje. Każdy, kto łączy się z mężem/żoną innego czxłowieka musi liczyć się z odrzuceniem. Taki człowiek wybiera świadomie, pakuje się w związek, który od początku jest krzywdzący dla kogoś.
I nie chodzi tu o moją zemstę, raczej o ponoszenie konsekwencji swoich wyborów.
Pozdrawiam. Elżbieta.
------------------------------------------------------------
Nawet świadcząc dobro można to robić egoistycznie, dla własnej satysfakcji.
Ostatnio zmieniony przez elzd1 2007-10-02, 23:20, w całości zmieniany 1 raz
wito [Usunięty]
Wysłany: 2007-10-02, 17:20
Cytat:
Wito, podchodzisz do sprawy bardzo emocjonalnie oskarżając Pana Jezusa, Kościół , biskupów, ks. Piotra i mnie, że jesteśmy tacy niemiłosierni, że zwracamy uwagę, że zbawienie jest ważniejsze i prawo Boże jest ważniejsze niż nasze ludzkie ułomne wyobrażenia o miłości.
Andrzej - Boże drogi brakuje tylko tekstu, że idę pod rękę z rogatym.
A ja tylko chciałem zwrócić uwagę, że rodzina to nie tylko mąż i żona.
I proszę Cię wskaż miejsce w którym rzucam oskarżenia pod czyimkolwiek adresem.
Andrzej napisał/a:
Ty jednak masz swoją wizję sprawiedliwości i miłosierdzia. A tu chodzi o prawdę opartą na argumentach
Andrzej ja nie mam żadnych wizji. Ja jestem ojcem.
Argument z więzieniem
Andrzej napisał/a:
To ja się Ciebie zapytam: A co z cierpieniem prawowiernego sakramentalnego małżonka, który wg Ciebie ma dalej cierpieć, bo niesakramentalny cierpi, gdy mu się grzeszny cudzołożny związek rozpada? I żona nie powinna do sakramentalnego wrócić, żeby "nie skrzywdzić" niesakramentalnego, bo ten przeciez też cierpi.
Wiesz Andrzej wydaje mi się, że nauczanie Jana Pawła II coś mówiło o miłości do Starszych braci w wierze, do odszszczepieńców, innowierców, niewierzących..., wydaje mi się, że czasy kiedy płonęły stosy dawno minęły. Nie usprawiedliwiaj wyrządzania oczywistej krzywdy sakramentem.
A co do cierpienia - pisałeś coś o "dobru wyższym, o braniu swego krzyża".
Andrzej napisał/a:
A co Chrystus mówił o grzechu? Mówił żeby nawet rękę, która jest powodem grzechu ucinać... (*)
Andrzej a co jeżeli to małżonek jest powodem grzechu? Sakramentalny małżonek!!! Trzeba "uciąć" ten związek???
Andrzej napisał/a:
A biskupi, którzy nie nie zwalniają księdza ze służby, gdy ten spłodzi dziecko, nie zgadzają się by ten wychowywał dziecko razem z matką - też wg Ciebie są bardzo niemiłosierni? Przecież dziecko cierpi...
Coś Ty sie tego księdza płodzącego dzieci tak uczepił. To są skrajne przypadki. I nie rozpatruję tu moralności księży tylko chodzi mi o rodzinę.
Andrzej napisał/a:
Witek, przynajmniej uczciwie wysłuchaj nagranie ks. Piotra. Polecam Ci również zastanowić się nad sensem słów Chrystusa z Ewangelii Mateusza, rozdział 10, od wersetu 34....
Andrzej jest to rozdział Ewangelii Mateusza zatytułowany "Wysłanie dwunastu Apostołów". To do nich Jezus kierował te słowa. Wiesz wydaje mi się, że Jezus przestrzega Apostołów i nas przed czynieniem bożka z miłości. Także tej do sakramentalnego małżonka, który jawnie nas krzywdzi, krzywdzi nasze dzieci. Przestrzega nas też przed wyrządzaniem miłością krzywdy a taką będzie rozbicie kolejnej rodziny.
Tak sie składa, że ludzie mają różne powołania, jedni do życia zakonnego inni kapłańskiego, jeszcze inni do życia w rodzinie. Rodzina to najtrudniejsze powołanie.
Andrzej to są trudne sprawy i nie można ich rozstrzygać posługując sie wyrwanymi z kontekstu cytatami z Biblii. odnosząc się do części wypowiedzi, które można obalić pomijając niewygodne akapity. W taki sposób można usprawiedliwić wszystko. W taki sposób zbijano miliony Indian - polecam film "Misja".
I odniosę sie jeszcze do ciągłego powoływania się na autorytety. Nie wierzę w to, że spowiednik powie komuś w niesakramentalnym związku, w którym są dzieci "wróć do poprzedniego sakramentalnego małżonka". Może mówić o pojednaniu z poprzednim małżonkiem, o utrzymywaniu kontaktów z dziećmi, o nie niszczeniu więzów rodzinnych. Ale takie postawienie sprawy jak Ty to widzisz byłoby kolejnym destrukcyjnym następstwem rozwodu. Byłoby wyrzuceniem niesakramentalnych rodzin poza nawias Kościoła. I nie ma tu znaczenia czy małżonek dostanie rozgrzeszenie czy nie. Oni chcą być w Kościele. Więcej mają prawo tam być. (przypomnij sobie księdza Pałygę). Chcą by ich dzieci były w Kościele i podejrzewam, że wielu z nich jak nie wszyscy nie chcą by ich dzieci kiedyś przeżywały koszmar rozwodu. Tylko ich obecność w Kościele, w którym zobaczą takich dinozaurów jak my, w którym zobaczą szczęśliwe sakramentalne małżeństwa od którego nie zostaną przepędzeni (jako dzieci niesakramentalnych małżonków) da im wiarę, że warto założyć sakramentalną rodzinę.
Jeżeli postawimy sprawę tak jak Ty to rozumiesz to taki młody człowiek może powiedzieć: "a po cholerę mi taki sakrament skoro w jego imię rozpadła się moja rodzina, cóż ja byłem temu winien, że mama czy tato znów zachowali sie nieodpowiedzialnie??"
[ Dodano: 2007-10-02, 18:30 ]
elzd1 napisał/a:
Wito:
"A co jeżeli pozostawiony niesakramentalny małżonek będzie cierpiał. "Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych maluczkich mnie uczyniliście" (z pamięci cytuję wiec może nie jest dokładnie tak). To że nie jest On sakramentalny nie oznacza, że nie jest człowiekiem."
To już mnie osobiście najmniej interesuje. Każdy, kto łączy się z mężem/żoną innego czxłowieka musi liczyć się z odrzuceniem. Taki człowiek wybiera świadomie, pakuje się w związek, który od początku jest krzywdzący dla kogoś.
I nie chodzi tu o moją zemstę, raczej o ponoszenie konsekwencji swoich wyborów.
Elzd1 zgadzam się z Tobą - chciałem tylko wykazać, że nie można sprawy powrotu rozpatrywać na płaszczyźnie - sakramentalny mąż, sakramentalna żona. W grę wchodzą już dzieci z niesakramentalnego związku i kolejni niesakramentalni małżonkowie. Skoro dostrzegamy krzywdę dzieci, musimy też dostrzec krzywdę tych - bądź co bądź porzuconych przez powracającego syna lub córkę marnotrawną. Dostrzec ich krzywdę. Bo nie zawsze to Oni rozbijali nasze związki. Od razu zgadzam się że pakując się w związek z "rozwodnikiem/ką" powinni być przygotowani na taką okoliczność. Człowiek jednak pozostaje człowiekiem i potrzeba dostrzec jego krzywdę.
micszpak [Usunięty]
Wysłany: 2007-10-02, 18:36
Kochany Andrzeju, pytasz mnie o kilka rzeczy, o których napisałam, a które są dla Ciebie niejasne.
1. Syn marnotrawny.
My jesteśmy bezradni jak on. Rekolekcje sycharowe są dla nas ucztą. Poczytaj forum, zobacz, ile znaczą one dla uczestników. I jak ojciec marnotrawnego syna przygotował ucztę TYLKO DLA NIEGO, tak ta uczta była tylko dla nas. Inni (żyjący w związkach niesakramentalnych również) mają wspólne święta, sylwestry, wigilie, niedziele, a my tylko tę JEDNĄ ucztę. Ciągniemy na nią z całej Polski, kosztem innych zajęć, odpoczynku, dzieci, często za ostatnie pieniądze. Symbolika tej uczty zupełnie się zmieni, jeśli przestanie ona być tylko nasza: przestanie pełnić swe funkcje.
2. Łazarz i bogacz. Nie, nie chcę, żebyśmy byli podobni do bogacza. Jestem podobna - jak i inni z tego forum - do Łazarza, choć tego też nie chcę. Natomiast postawa prezentowana przez niektórych tutaj wydaje mi się podobna do postawy bogacza: nie widzą naszych cierpień, obojętnieją na nasz los, nie interesują się naszym samopoczuciem, ale gdy czują, że - jak Łazarzowi po śmierci - przydarza się nam coś dobrego (spotkanie z Bogiem, rekolekcje), od razu powołując się na miłosierdzie chcą "pomóc" tym, którzy "zasługi" mają zgoła inne od łazarzowych. Zauważ, bogacz używa tej samej argumentacji, co Ty, teraz nagle chce być miłosierny, chce zapewnić dobrą przyszłość... ale komu? I jaką dostaje odpowiedź?
3. Cytat: "O jakim prawie myślisz? Jeśli masz na myśli Komunię św., to muszą z pomocą łaski sakramentu Spowiedzi św. oczyścić się z grzechów czyli pojednać się z Bogiem i ludźmi, by zjednoczyć się z Bogiem w łasce Komunii św. Inaczej byłoby to świętokradztwo, czyli kpina z Boga, z wiary i Kościoła."
Myślę o harmonii, o Dekalogu, o tym, że Pan Bóg "za dobre wynagradza, a za złe karze". Poczytaj Biblię, zwłaszcza Stary Testament, ale i Nowy też. Dokładnie i szczegółowo. Nie ma chaosu. Wszystko ma swoje miejsce. Wszystko jest sprawdzone przez pokolenia, ustalone, wody oddzielone od powietrza i ziemi, grzech od łaski, nagroda od kary, czystość od nieczystości, sakrament od jego braku. Miłość jest bezwarunkowa, ale reszta jest "pod warunkiem". Taki doskonały model. Jeśli ktoś się nie ochrzci - nie pójdzie do bierzmowania, jak nie przyjmie sakramentu pokuty - sam piszesz, że nie powinien iść do Komunii. To nie znaczy, że ktoś wygania go z kościoła. Ale trzeba działać po kolei. I mądrze. Nasza droga w Kościele prowadzi przez Sychar, franciszkanów przez ubóstwo, kamilianów przez służbę umierającym, młodzieży przez ruch oazowy, innych przez Opus Dei... Droga małżeństw niesakramentalnych - przez specjalnie do tego powołane wspólnoty, grupy i rekolekcje.
"Inaczej byłoby to świętokradztwo, czyli kpina z Boga, z wiary i Kościoła." - jak sam piszesz.
[ Dodano: 2007-10-02, 19:43 ]
Doskonały model wszechświata- ale się rozmarzyłam. Macie rację, te tematy zastępcze mogą być baaardzo pożyteczne! Proszę, nie nazywajcie ich "kłótniami". Zażarta dyskusja pozwala na upust pęczniejących emocji, zajmuje (żeby nie powiedzieć: zabija) czas, uczy argumentacji.
zuza [Usunięty]
Wysłany: 2007-10-02, 20:24
Łał,
No powiem tak- ciekawi mnie:
1. Czy Andrzej odpowie?
2.Kiedy Andrzej odpowie oraz
3.Co Andrzej odpowie
bo pamiętam jak kiedyś napisał że gotowy przyjąć żone swoją sakramentalną co w niesakramentalnym związku jest- i jest dziecko tam.
I pamiętam swoje oburzenie jak to dziecko przedmiotowo potraktował był wtedy.
I widzę - że nadal to robi- być może dlatego że nie jest ojcem.
I to właśnie uważam za błąd Andrzeja- nie wie o czym mówi a mówi i to jak!!! .
Sorki Andrzej- zagalopowałeś się ponownie- aczkolwiek ja akurat mimo że mój mąz sakramentalny wybrał tę zieleńszą trawę po drugiej stronie płotu-jestem jak pisałam za zapraszaniem "My" na wasze spotkania.
I nie dlatego że nie mam żadnego zamiaru tam jechać- tylko uważam że dobrze zrobiłeś zapraszając- oby sie tylko zdecydowali- bo ostatnio czytałam że im dyskusja wywietrzyła ten pomysł z głowy.
Jeśli zaś chodzi o mnie- chętnie bym sie z nimi spotkała- ot ludzie którzy coś chcą zmienić i chcieli skorzytać z okazji- ale im wybito ten pomysł- tu akurat nie do Ciebie piję.
Pozdrawiam dyskutantów- dalej Moi Drodzy- robi się ciekawie- i to ostatnie bez zbytków i żartów napisałam.
micszpak [Usunięty]
Wysłany: 2007-10-02, 21:20
Zuzo, skoro jest taka potrzeba, żeby organizować również spotkania "intergrupowe", to powinnien się ktoś zająć ich organizacją. Wówczas zanim zacznie się zbierać uczestników, trzeba jasno sprecyzować program i zaznaczyć, dla kogo mają być przeznaczone poszczególne konferencje (rekolekcje, prelekcje, pogadanki, wycieczki, pielgrzymki itp). Byłoby to uczciwe postawienie sprawy i dawałoby możliwość wyboru, może rozwoju czy zmiany nastawienia. Bo ja mówię cały czas o GŁÓWNEJ idei grupy Sychar, a nie akurat o tych dwojgu.
I zauważ, jak bardzo doświadczenie, zwłaszcza złe, graniczne, jednoczy ludzi. Więźniowie obozów koncentracyjnych czy członkowie AK mają do końca życia przymus spotykania się, podtrzymywania więzi, solidarności. A grupy ludzi spędzających ze sobą porównywalnie długi czas, ale mające nie tak traumatyczne wspólne doświadczenia, np. grupy ludzi studiujących razem, trudno zebrać nawet na uroczysty zjazd po 10 latach.
Dlatego sycharki trzymają się razem latami, a uczestnicy rekolekcji dla narzeczonych nawet na nauki przedślubne przychodzą z oporem. Nie sądzę, żeby oferta programowa wspólnoty Sychar była atrakcyjna dla =My=. Przyjadą na rekolekcje - pojadą - wejdą na forum i o czym będą z nami rozmawiać? Może się mylę. Ale przecież jeśli chciałabyś nawiązać z nimi kontakt czy przyjaźń, spotkać się, porozmawiać czy pomodlić się z nimi, to przecież nikt Ci tego nie broni. Zdaje się, że nawet jesteście z jednego miasta, nie musicie nigdzie się tłuc na prowincję.
Jeśłi komuś z sakramentalnych W KRYZYSIE uda się zainteresować (nawrócić?) na dłużej jakąś parę, proszę się pochwalić. Z góry chylę czoła.
Agnieszka [Usunięty]
Wysłany: 2007-10-02, 22:18
OJEJ OJEJ OJEJ
Jest strasznie gorąco....dyskusja wielowątkowa. I tak naprawdę, nie osmieliłabym się powiedzieć -Ty masz rację, Ty jej nie masz, nawet bym nie umiała.
Elzd1 masz prawo czuć się źle w towarzystwie niesakramentalnych. Masz prawo jako pełnoprawny czlonek Wspólnoty decydować o towarzystwie , w którym będziesz przebywać.
Andrzej, Tadeusz , Mirela macie prawo zapraszać inne osoby na rekolekcje , czując ,że realizujecia przesłanie miłosierdzia, że umacniacie charyzmat Wspólnoty itd..
Kto ma większe prawo? Kto ma rację? Ten , kto bardziej zraniony? Ten kto ma większą misję do wypełnienia?
Myślę, że ten spór jest trudny do rozstrzygnięcia i każdy ma swoje racje.
Może warto byłoby rozważyć rodzaj rekolekcji. W zasadzie każda wspólnota ma swoje rekolekcje wewnętrzne, z zasady zamknięte. Umacnia na nich swój charyzmat, a przede wszystkim umacnia się jako WSPÓLNOTA .Patrząć na ww opinie , zresztą nie tylko na te, możnaby się zastanawiać czy to jeszcze jest wspólnota. Cóz taka dysfunkcyjna wspólnota może przekazać ludziom z zewnątrz, obawiam się, że niewiele.
Inny rodzaj rekolekcji to rekolekcje otwarte. Wtedy mogliby jechać Ci , którzy czują się na siłach usiąść obok tego brata , trochę innego....bez większych obciążeń
Dla wielu takie spotkania to ładowanie akumulatorów na cały rok jak piszecie.
Kurcze Tadeusz, Ty dobry organizator,,,,działaj
[ Dodano: 2007-10-02, 23:51 ]
Andrzej a co ksiądz Pałyga na temat dzieci ??
Wiele myśłałam o tym wszystkim i to nie tak. Bach, odcinam rękę, O ile czlowiek dorosły może tę rękę gorszącą uciąć i o ile człowiek dorosły może skłocić się w imię wiary, to sprawa z dziećmi ma się inaczej, Ja mając dzieci nie wyobrażam sobie wzięcia dziecka z domu, ze świata, który zna, wyrwać Go i przesadzić. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie takiej traumy . Ty nagle przestajesz być moim rodzicem, od jutra będzie nim ktoś inny.
Może właśnie tak bardzo potrzebne są Wspólnoty niesakramentalnych, by każdy mógł odnależc drogę do Boga, nie rujnując i taranując wszystkiego po drodze. Dlatego pewnie ta droga jest tak długa i trudna.I jestem przekonana ,że nie istnieje jedna droga do Boga, nie ma jedenj recepty, Najważniejsza jest wola człowieka, który zrozumiał swój grzech i się nawraca z całego serca, Jeżeli robi to z całego serca to Bóg mu pomoże w tym powrocie. Może trzeba będzie poczekać całe lata aż dzieci dorosną i ich nie staranujemy? Nie wiem...Możę niektórzy będą mogli wrócić od razu, bo wydarzenia się poukładają jak puzzle? Nie wiem....Może trzeba będzie żyć w celibacie ? Nie wiem....
Wiem na pewno,że nie ma jednej recepty, Że ktoś mówi, w jednym dniu, w imię tego Sakramentu rozwałam życie innym. (Choc uważam,że osoby dorosłe zniosą pewne rzeczy)
Andrzej wiesz ,że szanuję Cię za Twoją wolę walki, za niezłomną siłę, za to ,że dajesz przykład i trwasz. Szanuję Twoje ogromne zaangażowanie . Podziwiam Cię, ża to ,że jesteś wierny Ewangelii i ,że to ,że jesteś ortodoksyjny. Tak, nie ma kompromisów ze złem. Podpisuję się pod tym. Nie można przestrzegać kilku przykazań a kilku nie.
Ale temat powrotów w sytuacji o jakiej piszemy jest bardzo trudny. Nie wiem, po prostu nie wiem....
Przecież KK mylił się w wielu rzeczach na przestrzeni wieków i w imię wiary dochodziło do strasznych sytuacji. Nie można po trupach do celu. Chyba w Dzienniczku s. Faustyny wyczytałam,że bardziej liczy się wola i postawa serca od celu. Czasem trudno go osiągnąć bo sprawy zaszły za daleko...
elzd1 [Usunięty]
Wysłany: 2007-10-02, 23:38
Agnieszka, myślę że tutaj każdy ma rację. Swoją własną, opartą na osobistych doświaczeniach, może na większej lub mniejszej wierze?
Moja jest malutka i może w tym tkwi przyczyna kontrowersyjnych wypowiedzi, które tutaj podaję?
Cóż, każdy z nas wybiera sobie własne argumenty. Ja uważam, iż spotkanie było dla nas, że każde spotkanie jest dla nas - żebyśmy się umacniali. I to jest moje odczucie.
Ktoś się ze mną nie zgadza - i ma pełne prawo.
Poruszono temat dzieci. Moim zdaniem rozbijanie dziecięcego świata jest dla dziecka tragedią, być może wiekszą niż nasze osobiste tragedie. Bo to ma wpływ na przyszłość tego dziecka, na jego poczucie stabilizacji i poczucie iż jest ono kochane. I traktowane jak Człowiek, nie jak przedmiot.
I Andrzej się z tym nie zgadza, argumentuje, bo tak odczuwa - iż sakrament ponad wszystkie uczucia, nawet kosztem dziecka.
Też ma prawo, bo tak odczuwa.
Kto wie, jaką mamy tutaj rolę do wypełnienia. Może moim zadaniem jest poruszyć sumienie choćby jednej osoby? A rolą innych osób jest uświadomienie mi, iż powinnam bardziej trzymać się Boga?
Każdy ma swoje zadanie.
Pozdrawiam. Elżbieta.
------------------------------------------------------------
Nawet świadcząc dobro można to robić egoistycznie, dla własnej satysfakcji.
Imię małżonka/i: Kama
Wiek: 31 Dołączył: 22 Mar 2006 Posty: 301 Skąd: Warszawa
Wysłany: 2007-10-03, 00:59 Mt 21,22
Agnieszka napisał/a:
Ale temat powrotów w sytuacji o jakiej piszemy jest bardzo trudny. Nie wiem, po prostu nie wiem....
Żona wie, że ją kocham, jestem jej wierny i gotów jestem ją przyjąć wraz z dzieckiem, które pokocham jak własne. Wszyscy księża do których się zwracałem o wsparcie, rozeznanie sytuacji – jednoznacznie opowiedzieli się za powrotem żony (ks. Jan Pałyga również) przytaczając te argumenty, które podałem wyżej. Że tak wynika z nauki Pana Jezusa, Kościoła.
Wierzę, że Bóg nas wszystkich pojedna, że będę z żoną razem. Wierzę w uzdrowienie mojego sakramentalnego małżeństwa. Wiem, że Bóg jest naszym największym obrońcą, gwarantem naszego związku i zrobi wszystko byśmy faktycznie byli przed Nim jedno ciało. W każdym razie w Nim - w Bogu opieram całą swoją ufność i nadzieję.
Otrzymacie wszystko, o co na modlitwie z wiarą prosić będziecie... - Mt 21,22
_________________ "Módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga, a działaj, jakby wszystko zależało tylko od ciebie" (Święty Ignacy Loyola)
"Najpierw modlitwa, potem przebłaganie, dopiero na trzecim miejscu - daleko "na trzecim miejscu"- działanie" (Święty Josemaria Escriva)
„Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia” (List św. Pawła do Filipian 4:13)
„I nie uczynił tam wielu cudów z powodu ich niewiary” (Ew. Mateusza 13:58)
www.separacja.org ::: www.sychar.org ::: www.modlitwa.info
wito [Usunięty]
Wysłany: 2007-10-03, 06:33
Andrzej napisał/a:
Żona wie, że ją kocham, jestem jej wierny i gotów jestem ją przyjąć wraz z dzieckiem, które pokocham jak własne.
Agnieszka napisał/a:
a mając dzieci nie wyobrażam sobie wzięcia dziecka z domu, ze świata, który zna, wyrwać Go i przesadzić. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie takiej traumy . Ty nagle przestajesz być moim rodzicem, od jutra będzie nim ktoś inny.
Znam dzieci, które "przesadzono" w imię własnego szczęścia. Udowadniano to oczywiście ich dobrem. Znam ich ból. Znam dzieci, którym zburzono ich świat, które teraz są tak zagubione, że nie potrafią sie odnaleźć. Takie dzieci szukają oparcia w koleżankach, kolegach, sektach, narkotykach, alkoholu... To są słabe, kruche istoty...
Andrzej jako zadanie domowe (jeżeli można) - pomyśl przez minutę, że to Ty jesteś dzieckiem swojej żony, które jako jej sakramentalny małżonek wraz z nią przyjmujesz. Pomyśl, że ono ma ojca.
Andrzej rodzina to nie tylko mąż i żona. Tu wśród małżonków piszących na tym forum dzieci uratowały niejeden związek. Oczywiście, kiedy w grę wchodzi przemoc to co innego. Czasami egoistyczna decyzja jednego z małżonków burzy przez lata układane puzle. Dziecko nie umie się wtedy odnaleźć. Widzi zło ale nie ma odwagi go nazwać. Boi sie skrzywdzić któregoś z rodziców. Podświadomie ucieka tam gdzie mu będzie łatwiej. Jest wielce prawdopodobne, że skumpluje się z nieciekawym towarzystwem, że w ten sposób ucieknie od losu jaki zgotowali mu rodzice.
Czy pomyślałeś kiedyś co czuje dziecko, które wśród 22 rówieśników stoi samo, z laurką dla mamy którą samo zrobiło, na klasowej uroczystości z okazji dnia matki??? Matka nie siedzi w więzieniu, nie umarła - jest. Dziecko kocha tą matkę, pomyśl co dzieje sie w jego sercu, jaka rysa pozostaje.
"Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą a bliźniego swego jak siebie samego. Nie ma innego przykazania większego od tych"
Andrzej - czy chciałbyś przeżyć traumę "przesadzanego" dziecka???
Czy sądzisz, że takie dziecko jest w stanie pokochać Cię jako ojca???
Czy nie uważasz, że krzywda, która mu zostanie wyrządzona w imię sakramentu, wiary, może na zawsze je odwrócić od Kościoła???
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
"Metoda in vitro jest niezgodna z prawem Bożym i naturą człowieka..."
"Pan naprawdę Zmartwychwstał! Alleluja!
„Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał!” (Łk 24,5-6) "To się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia" (1 P 2,20b) "Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33)
„Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16,15)
To może być także Twoje zmartwychwstanie - zmartwychwstanie Twojego małżeństwa!
Jan Paweł II:
Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje „Westerplatte". Jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie — jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić — dla siebie i dla innych.
Dla tych, którzy kochają - propozycja wzoru odpowiedzi na pozew rozwodowy
W odpowiedzi na pozew wnoszę o oddalenie powództwa w całości i nie rozwiązywanie małżeństwa stron przez rozwód.
UZASADNIENIE
Pomimo trudności jakie nasz związek przechodził i przechodzi uważam, że nadal można go uratować. Małżeństwa nie zawiera się na chwilę i nie zrywa w momencie, gdy dzieje się coś niedobrego. Pragnę nadmienić, iż w przyszłości nie zamierzam się już z nikim innym wiązać. Podjąłem (podjęłam) bowiem decyzję, że będę z żoną (mężem) na zawsze i dołożę wszelkich starań, aby nasze małżeństwo przetrwało. Scalenie związku jest możliwe nawet wtedy, gdy tych dobrych uczuć w nas nie ma. Lecz we mnie takie uczucia nadal są i bardzo kocham swoją żonę (męża), pomimo, iż w chwili obecnej nie łączy nas więź fizyczna. Jednak wyrażam pragnienie ratowania Naszego małżeństwa i gotowy (gotowa) jestem podjąć trud jaki się z tym wiąże. Uważam, że przy odrobinie dobrej woli możemy odbudować dobrą relację miłości.
Dobro mojej żony (męża) jest dla mnie po Bogu najważniejsze. Przed Bogiem to bowiem ślubowałem (ślubowałam).
Moim zdaniem każdy związek ma swoje trudności, a nieporozumienia jakie wydarzyły się między nami nie są powodem, aby przekreślić nasze małżeństwo i rozbijać naszą rodzinę. Myślę, że każdy rozwód negatywnie wpływa nie tylko na współmałżonków, ale także na ich rodziny, dzieci i krzywdzi niepotrzebnie wiele bliskich sobie osób. Oddziaływuje również negatywnie na inne małżeństwa.
Z moją (moim) żoną (mężem) znaliśmy się długo przed zawarciem naszego małżeństwa i uważam, że był to wystarczający czas na wzajemne poznanie się. Po razem przeżytych "X" latach (jako para, narzeczeni i małżonkowie) żona (mąż) jest dla mnie zbyt ważną osobą, aby przekreślić większość wspólnie spędzonych lat. Według mnie w naszym związku nie wygasły więzi emocjonalne i duchowe. Podkreślam, iż nadal kocham żonę (męża) i pomimo, że oddaliliśmy się od siebie, chcę uratować nasze małżeństwo. Osobiście wyrażam wolę i chęć naprawy naszych małżeńskich relacji, gdyż mam przekonanie, że każdy związek małżeński dotknięty poważnym kryzysem jest do uratowania.
Orzeczenie rozwodu spowodowałoby, że ucierpiałoby dobro wspólnych małoletnich dzieci stron oraz byłoby sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Dzieci potrzebują stabilnego emocjonalnego kontaktu z obojgiem rodziców oraz podejmowania przez obie strony wszelkich starań, by zaspokoić potrzeby rodziny. Rozwód grozi osłabieniem lub zerwaniem więzi emocjonalnej dzieci z rodzicem zamieszkującym poza rodziną. Rozwód stron wpłynie także niekorzystnie na ich rozwój intelektualny, społeczny, psychiczny i duchowy, obniży ich status materialny i będzie usankcjonowaniem niepoważnego traktowania instytucji rodziny.
Wysoki Sądzie, proszę o danie nam szansy na uratowanie naszego małżeństwa. Uważam, ze każda rodzina, w tym i nasza, na to zasługuje. Nie zmienię zdania w tej ważnej sprawie, bo wtedy będę niewiarygodny w każdej innej. Brak wyrażenia mojej zgody na rozwód nie wskazuje na to, iż kierują mną złe emocje tj. złość czy złośliwość. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie zmuszę żony (męża) do miłości. Rozumiem, że moja odmowa komplikuje sytuację, ale tak czuję, takie są moje przekonania religijne i to dyktuje mi serce.
Bardzo kocham moją (mojego) żonę (męża) i w związku z powyższym wnoszę jak na wstępie.
List Episkopatu Polski na święto św. Rodziny
Warto jeszcze raz podkreślić, że u podstaw każdej rodziny stoi małżeństwo. Chrześcijańskie patrzenie na małżeństwo w pełni uwzględnia wyjątkową naturę tej wspólnoty osób. Małżeństwo to związek mężczyzny i niewiasty, zawierany na całe ich życie, i z tej racji pełniący także określone zadania społeczne. Chrystus podkreślił, że mężczyzna opuszcza nawet ojca i matkę, aby złączyć się ze swoją żoną i być z nią przez całe życie jako jedno ciało (por. Mt 19,6). To samo dotyczy niewiasty. Naszym zadaniem jest nieustanne przypominanie, iż tylko tak rozumianą wspólnotę mężczyzny i niewiasty wolno nazywać małżeństwem. Żaden inny związek osób nie może być nawet przyrównywany do małżeństwa. Chrześcijanie decyzję o zawarciu małżeństwa wypowiadają wobec Boga i wobec Kościoła. Tak zawierany związek Chrystus czyni sakramentem, czyli tajemnicą uświęcenia małżonków, znakiem swojej obecności we wszystkich ich sprawach, a jednocześnie źródłem specjalnej łaski dla nich. Głębia duchowości chrześcijańskich małżonków powstaje właśnie we współpracy z łaską sakramentu małżeństwa. więcej >>
Wszechświat na miarę człowieka
Wszechświat jest ogromny. Żeby sobie uzmysłowić rozmiary wszechświata, załóżmy, że odległość Ziemia - Słońce to jeden milimetr. Wtedy najbliższa gwiazda znajduje się mniej więcej w odległości 300 metrów od Słońca. Do Słońca mamy jeden milimetr, a do najbliższej gwiazdy około 300 metrów. Słońce razem z całym otoczeniem gwiezdnym tworzy ogromny system zwany Droga Mleczną (galaktykę w kształcie ogromnego dysku). W naszej umownej skali ten ogromny dysk ma średnicę około 6 tysięcy kilometrów, czyli mniej więcej tak, jak stąd do Stanów Zjednoczonych. Światło zużywa na przebycie od jednego końca tego dysku do drugiego - około 100 tysięcy lat. W tym dysku mieści się około 100 miliardów gwiazd. To jest ogromny dysk! Jeszcze mniej więcej sto lat temu uważano, że to jest cały wszechświat. Okazało się, że tak wcale nie jest. Wszechświat jest znacznie, znacznie większy! Jeżeli te 6 tysięcy kilometrów znowu przeskalujemy, tym razem do jednego centymetra, to cały wszechświat, który potrafimy zaobserwować (w tej skali) jest kulą o średnicy 3 kilometrów. I w tym właśnie obszarze, jest około 100 miliardów galaktyk (czyli takich dużych systemów gwiezdnych, oczywiście różnych kształtów, różnych wielkości). To właśnie jest cały wszechświat, który potrafimy badać metodami fizycznymi, wykorzystując techniki astronomiczne. (Wszechświat na miarę człowieka >>>)
Musicie zawsze powstawać!
Możecie rozerwać swoje fotografie i zniszczyć prezenty. Możecie podeptać swoje szczęśliwe wspomnienia i próbować dzielić to, co było dla dwojga. Możecie przeklinać Kościół i Boga.
Ale Jego potęga nie może nic uczynić przeciw waszej wolności. Bo jeżeli dobrowolnie prosiliście Go, by zobowiązał się z wami... On nie może was "rozwieść".
To zbyt trudne? A kto powiedział, że łatwo być
człowiekiem wolnym i odpowiedzialnym. Miłość się staje Jest miłością w marszu, chlebem codziennym.
Nie jest umeblowana mieszkaniem, ale domem do zbudowania i utrzymania, a często do remontu. Nie jest triumfalnym "TAK", ale jest mnóstwem "tak", które wypełniają życie, pośród mnóstwa "nie".
Człowiek jest słaby, ma prawo zbłądzić! Ale musi zawsze powstawać i zawsze iść. I nie wolno mu odebrać życia, które ofiarował drugiemu; ono stało się nim.
Klasycznym tekstem biblijnym ukazującym w świetle wiary wartość i sens środków ubogich jest scena walki z Amalekitami. W czasie przejścia przez pustynię, w drodze do Ziemi Obiecanej, dochodzi do walki pomiędzy Izraelitami a kontrolującymi szlaki pustyni Amalekitami (zob. Wj 17, 8-13). Mojżesz to Boży człowiek, który wie, w jaki sposób może zapewnić swoim wojskom zwycięstwo. Gdyby był strategiem myślącym jedynie po ludzku, stanąłby sam na czele walczących, tak jak to zwykle bywa w strategii. Przecież swoją postawą na pewno by ich pociągał, tak byli wpatrzeni w niego. On zaś zrobił coś, co z punktu widzenia strategii wojskowej było absurdalne - wycofał się, zostawił wojsko pod wodzą swego zastępcy Jozuego, a sam odszedł na wzgórze, by tam się modlić. Wiedział on, człowiek Boży, człowiek modlitwy, kto decyduje o losach świata i o losach jego narodu. Stąd te wyciągnięte na szczycie wzgórza w geście wiary ramiona Mojżesza. Między nim a doliną, gdzie toczy się walka, jest ścisła łączność. Kiedy ręce mu mdleją, to jego wojsko cofa się. On wie, co to znaczy - Bóg chce, aby on wciąż wysilał się, by stale wyciągał ręce do Pana. Gdy ręce zupełnie drętwiały, towarzyszący Mojżeszowi Aaron i Chur podtrzymywali je. Przez cały więc dzień ten gest wyciągniętych do Pana rąk towarzyszył walce Izraelitów, a kiedy przyszedł wieczór, zwycięstwo było po ich stronie. To jednak nie Jozue zwyciężył, nie jego wojsko walczące na dole odniosło zwycięstwo - to tam, na wzgórzu, zwyciężył Mojżesz, zwyciężyła jego wiara.
Gdyby ta scena miała powtórzyć się w naszych czasach, wówczas uwaga dziennikarzy, kamery telewizyjne, światła reflektorów skierowane byłyby tam, gdzie Jozue walczy. Wydawałoby się nam, że to tam się wszystko decyduje. Kto z nas próbowałby patrzeć na samotnego, modlącego się gdzieś człowieka? A to ten samotny człowiek zwycięża, ponieważ Bóg zwycięża przez jego wiarę.
Wyciągnięte do góry ręce Mojżesza są symbolem, one mówią, że to Bóg rozstrzyga o wszystkim. - Ty tam jesteś, który rządzisz, od Ciebie wszystko zależy. Ludzkiej szansy może być śmiesznie mało, ale dla Ciebie, Boże, nie ma rzeczy niemożliwych. Gest wyciągniętych dłoni, tych mdlejących rąk, to gest wiary, to ubogi środek wyrażający szaleństwo wiary w nieskończoną moc i nieskończoną miłość Pana.
„Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że ciebie nie opuszczę aż do śmierci" - to tekst przysięgi małżeńskiej wypowiadany bez żadnych warunków uzupełniających. Początek drogi. Niezapisana karta z podpisem: „aż do śmierci". A co, gdy pojawią się trudności, kryzys, zdrada?...
„Wtedy przystąpili do Niego faryzeusze, chcąc Go wystawić na próbę, zadali Mu pyta-nie: «Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?» On im odpowiedział: «czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich mężczyzną i kobietą? Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i będą oboje jednym ciałem. A tak nie są już dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela»"(Mt 19, 3-5). Dwanaście lat temu nasilający się kryzys, którego skutkiem byt nowy związek mojego męża, separacja i rozwód, doprowadził do rozpadu moje małżeństwo. Porozumienie zostało zerwane. Zepchnięta na dalszy plan, wyeliminowana z życia, nigdy w swoim sercu nie przestałam być żoną mojego męża. Sytuacje, wobec których stawałam, zda-wały się przerastać moją wytrzymałość, odbierały nadzieję, niszczyły wszystko we mnie i wokół mnie. Widziałam, że w tych trudnych chwilach Bóg stawał przy mnie i mówił: „wystarczy ci mojej łaski", „Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata". Był Tym, który uczył mnie, jak nieść krzyż zerwanej jedności, rozbitej rodziny, zdrady, zaparcia, odrzucenia, szyderstwa, cynizmu, własnej słabości, popełnionych grzechów i błędów. Podnosił, nawracał, przebaczał, uczyt przebaczać. Kochał. Akceptował. Prowadził. Nadawał swój sens wydarzeniom, które po ludzku zdawały się nie mieć sensu. Byt wierny przymierzu, które zawarł z nami przed laty przez sakrament małżeństwa. Teraz wiem, że małżeństwo chrześcijańskie jest czym innym niż małżeństwo naturalne. Jest wielką łaską, jest historią świętą, w którą angażuje się Pan Bóg. Jest wydarzeniem, które sprawia, „że mąż i żona połączeni przez sakrament to nie przypadkowe osoby, które się dobrały lub nie, lecz te, którym Bóg powiedział «tak», by się stały jednym ciałem, w drodze do zbawienia".
Ja tę nadzwyczajność małżeństwa sakramentalnego zaczęłam widzieć niestety późno, bo w momencie, gdy wszystko zaczęto się rozpadać. W naszym małżeństwie byliśmy najpierw my: mój mąż, dzieci, ja i wszystko inne. Potem Pan Bóg, taki na zasadzie pomóż, daj, zrób. Nie Ten, ku któremu zmierza wszystko. Nie Bóg, lecz bożek, który zapewnia pomyślność planom, spełnia oczekiwania, daje zdrowie, zabiera trudności... Bankructwo moich wyobrażeń o małżeństwie i rodzinie stało się dla mnie źródłem łaski, poprzez którą Bóg otwierał mi oczy. Pokazywał tę miłość, z którą On przyszedł na świat. Stawał przy mnie wyszydzony, opluty, odepchnięty, fałszywie osądzony, opuszczony, na drodze, której jedyną perspektywą była haniebna śmierć, I mówił: to jest droga łaski, przez którą przychodzi zbawienie i nowe życie, czy chcesz tak kochać? Swoją łaską Pan Bóg nigdy nie pozwolił mi zrezygnować z modlitwy za mojego męża i o jedność mojej rodziny, budowania w sobie postawy przebaczenia, pojednania i porozumienia, nigdy nie dał wyrazić zgody na rozwód i rozmyślne występowanie przeciwko mężowi. Zalegalizowanie nowego związku mojego męża postrzegam jako zalegalizowanie cudzołóstwa („A powiadam wam: Kto oddala swoją żonę (...) a bierze inną popełnia cudzołóstwo, I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo" (Mt,19.9)). I jako zaproszenie do gorliwszej modlitwy i głębszego zawierzenia. Nasza historia jest ciągle otwarta, ale wiem, że Pan Bóg nie powiedział w niej ostatniego Słowa. Jakie ono będzie i kiedy je wypowie, nie wiem, ale wierzę, że zostanie wypowiedziane dla mnie, mojego męża, naszych dzieci i wszystkich, których nasza historia dotknęła. Będzie ono Dobrą Nowiną dla każdego nas. Bo małżeństwo sakramentalne jest historią świętą, przymierzem, któremu Pan Bóg pozostaje wierny do końca.