Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Błogosławieństwa Bożego, aby narodzony tej świętej nocy Zbawiciel świata, obecny w naszym życiu, zawsze napełniał nas radością i nadzieją, a Jego światłość zwyciężała w nas to, co od Boga oddala - życzy administrator
Na chwilę obecną taka myśl o związaniu się z nią nie wiem czemu, ale przynosi mi ulgę.
Witaj,
takie myslenie już dopuszcza w sercu zdradę-poczytaj w Ewangelii, co jest zdradą i kiedy sie ona zaczyna. Jak chcesz naprawiać małżeństwo świadomie dopuszczając się zdrady?
(27)Słyszeliście, że powiedziano: Nie będziesz cudzołożył. (28) Ja wam natomiast mówię, że każdy kto patrzy na kobietę dla pożądania jej, już w swoim sercu popełnił z nią cudzołóstwo. Mat 5:27-28
Wujt napisał/a:
Żeby być z moją żoną, przebaczyć z całego serca, mieć szczęśliwą rodzinę i pokochać to nie swoje dziecko i żeby ten trzeci się gdzieś rozpłynął we mgle. Wtedy wszystko byłoby na swoim miejscu. Dałoby mi to dużo satysfakcji, że poradziłem sobie z taką beznadziejną sytuacją.
Dla Boga nie ma rzeczy niemożliwej, ale by stał się cud Ty sam musisz odzyskac czystość serca, ducha i ciała, a następnie przenieść to na swoje małżeństwo.
Wujt napisał/a:
Moja mama by się pogniewała na mnie gdybym się z nią znów związał i wolałaby żebym znalazł sobie kogoś nowego.
Ślubowałeś żonie, nie mamie, więc o co niby ma się obrażać? Mama chyba była na ślubie i słyszała co przysięgałeś przed Bogiem?
Nie myśl zatem o tym co pomyślą ludzie, Ty myśl co pomyśli Bóg, Twoje sumienie i żona
Wujt [Usunięty]
Wysłany: 2010-11-18, 11:26
Cytat:
Dla Boga nie ma rzeczy niemożliwej, ale by stał się cud Ty sam musisz odzyskac czystość serca, ducha i ciała, a następnie przenieść to na swoje małżeństwo.
Jeszcze jest jedna sprawa: jej wolna wola, a tego nawet Pan Bóg nie przeskoczy.
[ Dodano: 2010-11-26, 19:58 ]
Weekend...
Jakoś źle znoszę weekendy. Dziś nie mogłem iść do dziecka, więc od 2 godzin siedzę sam w domu, a wszyscy kogoś mają i sobie z kimś siedzą.
W sumie to odpowiada mi ta samotność. Może ja nie jestem stworzony do związku z kimś? Nikt nic ode mnie nie chce, nikt nic nie wymaga, bajka!
Apatia. Idę spać, bo nic już sensownego nie wymyślę.
[ Dodano: 2010-11-30, 20:12 ]
Chcę jej przebaczyć z całego serca i życzyć jej jak najlepiej tzn. żeby znalazła pracę, żeby sobie jakoś poradziła w życiu, ale czasami to mnie tak nachodzi, że marzę sobie żeby miała źle, jeszcze gorzej niż ma, żeby ją pokarało itd. To wciąż wraca, nie potrafię się tego pozbyć. Wstyd mi za to i przeszkadza mi to.
Jak się tego pozbyć?
Co do poczucia winy za to co się stało. To ciężko mi w sobie jakieś znaleźć. Tzn. dręczy mnie, że coś musiałem zawalić, że gdyby coś zrobił to wszystko potoczyłoby się inaczej. Jednocześnie jednak nie potrafię znaleźć niczego konkretnego, może poza tym, że należało więcej prosić, a mniej żądać, żeby być bardziej koncyliacyjnym, a mniej kłótliwym.
Jednocześnie jednak widzę, że nawet jak się pokłóciliśmy, to ja nie chowałem urazy, wyciągałem rękę na zgodę. Że w tym ostatnim okresie bycia razem, kiedy ona miała egzaminy, to ja w ogóle jej schodziłem z drogi żeby jej nie drażnić (przez 5 miesięcy).
Wszędzie piszą, że odpowiedzialnymi za kryzys są oboje małżonkowie, ale mi tak trudno w sobie znaleźć jakąś winę. Jak czytam tu wątki na forum, że ktoś pił, ktoś bił, ktoś zaniedbywał rodzinę, pochłaniała go praca, chodził na imprezy, wyzywał żonę, to ja się czuję aniołem. Nawet teściowa, z którą przecież mieszkaliśmy więc widziała jak funkcjonujemy i która próbuje mnie obciążać za to co się stało, to mało co mi potrafi wytknąć, a jak już to np. to, że dwa lata temu przed świętami jak żona stroiła mieszkanie i się tym cieszyła, to ja jej nie pomagałem tylko siedziałem naburmuszony na kanapie.
Czy zawsze obie strony muszą być winne?
Ostatnie 48 godzin spędziłem sam bez absorbujących zajęć, na co dzień jak mam co robić, to jest ok, ale te 48 godzin było ciężki. Kotłuję mi się w głowie: gniew na nią, że można tyle głupot zrobić, gniew, że mnie zdradziła, gniew, że mnie okłamywała, gniew, że nie potrafi wyrazić żadnej skruchy.
Napiszcie coś. Potrzebuję zwłaszcza jakieś dobrej rady jak wzbudzić w sercu taką autentyczną życzliwość dla żony. Tzn. na poziomie słów i czynów to ja jestem wobec niej życzliwy, ale z myślami już bywa gorzej.
Drugi problem, to jak przestać oczekiwać, że ona przyjdzie i wyrazi skruchę, już nawet nie żeby wracała, bo takie pragnienie mnie nie dręczy. Męczy mnie to, że czekam aż ona przyjdzie i się pokaja. Chcę tego jakby z dwóch powodów:
- dla satysfakcji, trochę na zasadzie ,,a nie mówiłem, ty głupia'',
- dla odzyskania wiary w nią, że to jest ta sama dobra pobożna dziewczyna, którą poślubiłem, z licznymi wadami, ale z taką zaletą, że Pan Bóg, przykazania, przysięga małżeńska, rodzina to jest coś naprawdę ważnego.
[ Dodano: 2010-11-30, 21:48 ] Co żonie we mnie nie odpowiada i co mnie zarażało do żony oraz jaka moja wina w tym wszystkim
Chyba trochę mało napisałem o tym co żonie we mnie nie odpowiada oraz o tym co mnie zraziło do niej i w czym upatruję swoją winę. Może to Wam pomoże w tym żeby mi jakoś pomóc.
Co mnie zraziło i w czym upatruję swoją winę)[b]
[b]1.
Taki punktem zwrotnym było, to, że żona mi jeszcze przed ślubem obiecała, że wyprowadzimy się pod miasto i wybudujemy sobie domek. Bardzo mi na tym zależało, sam się wychowałem w domu z dużym ogrodem, blisko pól, lasów i chciałem żeby nasze dzieci też wychowały się w takim otoczeniu. Było to dla mnie bardzo ważne i wiedziałem, że ona się do tego nie rwie dlatego nim się oświadczyłem to omówiłem z nią tą sprawę i powiedziała, że zgoda. Po tym jak się pobraliśmy nawet wyłożyła pieniądze na zakup działki choć już musiałem ją przekonywać, że to dobra inwestycja. Potem się wycofała z zgody na przeprowadzkę argumentując to tym, że nie będzie miała znajomych, że między nami nie jest tak jakby tego oczekiwała, że będzie się tam czuć sama, że nie chce domu. Zabolało mnie to, próbowałem ją przekonać, ale się nie dała. Koniec końców powiedziałem, że ja jej nie zmuszę i jej nie opuszczę z powodu swoich marzeń, ale że jest mi przykro i liczę, że jej się odmieni. Teraz teściowa mi powiedziała, że żona jej mówiła, że liczyła, że mnie urobi w tej sprawie. Żona zaprzecza, że tak mówiła swojej mamie, twierdzi, że po prostu ,,przestała czuć, że da radę się przeprowadzić''. Tak bardzo chciałbym jej wierzyć
Na mnie to miało taki wpływ, że miałem o to do niej żal, to gdzieś tam we mnie siedziało i przy każdej okazji jak marudziła, że mieszkamy z jej rodzicami mówiłem, że ,,sama tego chciała'', że mogliśmy mieć domek. Tak naprawdę to nie było na stać ani na domek ani na mieszkanie.
Żałuję, że nie potrafiłem się wnieść ponad to swoje marzenie, usiąść z nią i porozmawiać, że teraz jest ciężki okres, że jak odłożymy trochę pieniędzy to kupimy mieszkanie. Zamiast tego jak narzekała na mieszkanie z jej rodzicami mówiłem jej: ,,sama tego chciałaś''. Powiedziałem jej, że tego żałuję, że zamiast usiąść i nakreślić jakąś wizję to siliłem się na złośliwości.
2.
Druga sprawa to drażniło mnie, że ona nie potrafi się pogodzić jak się pokłócimy. Tzn. koniec końców się godziła, ale nie wybaczała i w niej narastała jakaś niechęć do mnie. Strasznie mnie to denerwowało. Ja wiem, że kobiety są pamiętliwe, ale ona chyba wyjątkowo. Łatwo ją dotknąć, a potem to rozpamiętuje.
3.
Trzeci sprawa, to byłem przewrażliwiony na punkcie tego, że ona próbuje mnie wziąć pod pantofel. To wynikało przede wszystkim z tego, że obawiałem się, że skończę jak jej ojciec i dziadek pod pantoflem swoich żon. Generalnie kobiety tam dominują. Faceci siedzą cicho, a dziadek jest rugany za wszystko.
Myślę, że moja reakcja obrona była nieadekwatna do zagrożenia i czasem to chciałem postawić na swoim tylko po to żeby zaznaczyć swoje istnienie.
4.
Drobne obowiązki domowe. Ja jestem leniwy. Jak mnie prosiła żebym umył podłogę to mi schodziło kilka dni nim się za to zabrałem. To tak tytułem przykładu. Generalnie takie rzeczy, które dla facetów są drobiazgami, ale rozumiem, że to może drażnić. Żałuję, że się bardziej nie starałem.
5. ,,Nie rozumiesz mnie'' Kolejna moja wina, że może jakoś za mało starałem się ją zrozumieć. Usprawiedliwienie: ona nie potrafi mówić o swoich emocjach, o tym co chce itd.
Nie, że nie chciałem z nią gadać, ale jak ona przychodziła pogadać, co zazwyczaj przybierało postać takiego babskiego marudzenie nie wiadomo o czym, to ja nie potrafiąc dociec o co jej chodzi, proponowałem żebyśmy wyszli na spacer, poszli pobiegać itp. Po prostu jak ja mam chandrę to humor mi się poprawia jak pójdę na basem, pobiegać itp. Takie więc miałem rozwiązanie też dla niej. Teraz ona mi wypomina, że jak chciała ze mną pogadać, to ja ją wysyłałem żeby poszła sobie pobiegać i ma o to żal do mnie.
Może trzeba było więcej cierpliwości, ale moim zdaniem to ona ma problem z mówieniem, a nie ja ze słuchaniem. Jak mi obwieszczała, że ma kochanka, to też najpierw gadała przez pół godziny takie babskie smęty z których nic nie wynikało, a ja cierpliwie słuchałem, a dopiero jak się zebrała w sobie to wydusiła, że ma kochanka.
6
Może byłem zbyt zamknięty w sobie. Może jestem za bardzo skoncentrowany na sobie. Ja jestem taką osobą, że za dużo nie mówię o swoim życiu wewnętrznym. Zresztą byłem w miarę szczęśliwy, uważałem, że wszystko idzie w dobrym kierunku tzn. mam pracę, coraz lepiej zarabiam, dziecko zdrowe, miło razem czas spędzamy, czym więc się zamartwiać? Może trzeba było z nią usiąść od czasu do czasu i pogadać o ,,życiu wewnętrznym''? Nie wiem.
Może chciałem zbyt dużo przestrzeni dla siebie samego. Lubię sobie pojechać sam na rower, jak nawet jadę z kimś na narty, to wolę jeździć sam w swoim tempie. Ja jestem taki, że większość swoich potrzeb, w tym emocjonalnych zaspokajam sam ze sobą.
Ja drugiej osoby w związku nie potrzebuję tak ,,na co dzień''. Tzn. potrzebuję żeby była, żeby w razie czego mieć w niej oparcie, ale nie potrzebuję jej tak, że mi jest codziennie do czegoś potrzebna. Innymi słowy potrzebowałem żony żeby jej się wyżalić od czasu do czasu, ale nie po to żeby do niej biegać z każdym problemem, każdą sprawą. Mi tak na co dzień wystarczyło żebyśmy wieczorem w łóżku porozmawiali chwilę, a w zasadzie to żeby ona coś powiedziała, przytulili się i poszli spać. Mi to wystarczało. Jak to opowiadam swoim koleżankom, to one z wyrzutem patrzą na swoich mężów, bo mało który wieczorem chce się przytulić i posłuchać co mają do powiedzenia ich żony.
Żona miała żal, że rzadko dzwonię w ciągu dnia z pracy, nie piszę. Ok, może trzeba było, ale nie mówcie mi, że to jest powód żeby porzucić męża.
Co żonie we mnie nie odpowiadało
To co powyżej napisałem to są bardziej moje odczucia niż to co mi powiedziała.
Od niej za dużo się nie dowiedziałem, a jak już to, że:
- nie pasujemy do siebie (bez podania konkretów),
- że zamknąłem się w małżeństwie jak w skorupie,
- że mówiłem ,,idź się przebiegnij'' (patrz wyżej),
- że jej nie rozumiem,
- że między nami pewnych rzeczy nigdy nie było (bez konkretów), a kochanek jej dał coś czego ja jej nigdy nie dałem (nie wiem co),
- że nad pewnymi rzeczami nie popracowaliśmy w małżeństwie (bez podania konkretów)
Zawsze we mnie było takie poczucie, że ona jest ze mną bo nikt inny się nie trafił. Ponadto mam poczucie, że ona mnie nigdy nie akceptowała takim jakim jestem, że miała jakieś tam wyobrażenie jak ma wyglądać jej idealny facet i próbowała mnie dociąć do tego swoje wzorca, a że się nie udawało to się do mnie zrażała.
Podsumowując to ciężko mi znaleźć w sobie winę za rozpad tego małżeństwa. Bo co jest moją winą? Że nie próbowałem się dostosować do jej oczekiwań tylko oczekiwałem, że mnie będzie akceptować takim jakim jestem? Znała mnie, ja nie udawałem przed ślubem lepszego niż jestem. Ja od niej nie oczekiwałem, że się zmieni. Widziałem jej wady, widziałem co mi w niej nie odpowiada, ale brałem ją z całym dobrodziejstwem inwentarza.
Kiedyś miałem dziewczynę i próbowałem ją nagiąć do swoich oczekiwań, to się nie udało, rozstaliśmy się. Nauczyło mnie to jednak tego, że nie chodzi o to żeby zmieniać człowieka, tylko żeby go akceptować takim jakim jest, bo wymarzonego ideału z niego nie zrobimy.
Ale się rozpisałem Taki mój rachunek sumienia.
Jak to wszystko napisałem, to znowu nie znalazłem winy w sobie tylko się utwierdziłem w przekonaniu, że byłem całkiem przyzwoitym mężem.
róża [Usunięty]
Wysłany: 2010-12-07, 13:40
Wujt napisał:
Cytat:
Jak to wszystko napisałem, to znowu nie znalazłem winy w sobie tylko się utwierdziłem w przekonaniu, że byłem całkiem przyzwoitym mężem.
Móc powiedzieć tak o sobie - jakże piękna to sprawa. Łatwiej, znośniej wtedy - pozostać ze sobą samym...
Mając jednak świadomość, że mężem swojej żony pozostaniesz do końca jej dni, można też ...zatrwożyć się nieco.
Czy będziesz tak mógł powiedzieć o sobie za lat dzieścia? Czy nie zdziwisz się na wspomnienie tego, co piszesz tutaj dziś, że widziałeś siebie aż tak roztropnym - niemalże niezdolnym do grzechu?
I tu wypadałoby spojrzeć na siebie z pokorą, bo jeśli nawet ocena przeszłości wypada pozytywnie - nie wiesz co przed Tobą...
Nikt z nas nie stoi aż tak mocno, aby nie mógł upaść.
Nikt z nas nie leży aż tak "mocno", aby nie mógł podnieść się.
Drogi Wujcie, czytam twoje posty od początku, a dzisiaj wczytałam się w twój rachunek sumienia. Problemy i sytuacje, które was dotknęły sa bardzo podobne jak nasze, tylko u nas chyba odwrotnie jak u Ciebie mąż jest bardzo uczuciowy-szukający zrozumienia w ramionach innych kobiet a ja zamknięta w sobie i realistka aż do bólu.
Z drugiej strony bardzo mi przypominasz mojego męża, jeśli chodzi o postawę wobec samego siebie. Ja twoją postawę odczytuje jako bezkrytycyzm, a tak naprawdę z tego co piszesz, nie dołożyłeś ze swojej strony zbyt wielu starań w czasie bycia z żoną, żeby lepiej ja ż zrozumieć. Z reszta ona pewnie też nie.
Dlatego weź sobie do serca słowa które tu często padają, za zdradę odpowiada zdradzacz, ale za kryzys, który do tego doprowadza zawsze oboje małżonkowie.
Piszesz o marzeniu posiadania domu, a żona bała się przeprowadzki, ale i piszesz że nie chciało ci się umyć podłogi kiedy cie prosiła. Nie pomyślałeś ze żona być może obawiała się,, że kiedy już będziecie mieli dom wiele spraw będzie na jej głowie , bo tobie się nie będzie chciało. Dodatkowo argumenty Twojej żony-mało konkretne według Ciebie, wcale nie oznaczają że jesteś ideałem. Nieangażowaniem się w sprawy dla żony ważne pokazywałeś mimo woli, że Ci na niej nie zależy-przynajmniej ona mogła tak to odbierać.
To ze nie krzyczałeś nie piłeś i nie biłeś, wcale nie oznacza, że byłeś idealnym mężem dla twojej żony.
Nie mówię że byłeś złym mężem w ogóle, ale nie dołożyłeś starań, żeby tak na prawdę poznać pragnienia swoje żony. Ty miałeś swoje wyobrażenie o małżeństwie, one swoje. Każde z Was miało swoje obawy, Ale głośno o nich nie mówiliście. Obydwoje popełniliście „grzech zaniechania” komunikacji małżeńskiej.
Teraz dobrze , ze zajmujesz się sobą i dobrze że jesteś miły dla żony. Nie każdego w takiej sytuacji byłoby na to stać, i wierz mi że kiedyś żona to doceni. Ale czy to nie jest tak ze zachęcasz żonę żeby wróciła, a jak wróci, to dla satysfakcji pokażesz jej drzwi. Mi to wygląda trochę na igranie z jej uczuciami. Ale to tylko moje wrażenie z tego co piszesz, a nie zawsze uda się dobrze opisać swoje odczucia.
Może pomoże cie , kiedy szczerze odpowiesz sobie na pytanie, czego tak na prawdę pragniesz Popracuj nad tym , żeby twoja postawa w stosunku do zony wynikała z serca a nie z wyrachowania. Jest czas adwentu, są rekolekcje, czas spowiedzi, pomódl się o dobrego spowiednika, który być może pomoże ci zrozumieć żonę i jej wybaczyć. Ja wiem , że to trudne, bo sama musiałam podjąć decyzję, czego pragnę w czasie kiedy mój świat się zawalił. Ja wybrałam prace na sobą i naszym małżeństwem i nie żałuje, chociaż wiele osób gdyby znało całą prawdę postukało by się w głowy. Nawet ci „bardzo wierzący”. Ale tym się nie przejmuję. Żałuję tylko , że dopiero kryzys doprowadził do takiej przemiany w naszym małżeństwie.
Życzę Tobie pogody ducha i wiary , że wszystko się ułoży. Są dowody na tym forum, że nie z takich sytuacji małżonkowie potrafią zbudować szczęśliwą rodzinę, czego i Tobie życzę.
Magda
Wujt [Usunięty]
Wysłany: 2010-12-07, 17:42
Dziękuję Ci, że tyle napisałaś. Dziękuję za poświęcony czas.
Na wstępie taka refleksja. Ja nie uważam siebie za ideał, nie twierdzę, że jestem łatwy we współżyciu, że jako ,,zamknięty w sobie, realista aż do bólu'' jest ze mną słodko. Jestem przy tym wszystkim leniwy (przysłowiowa nieumyta podłoga - zresztą koniec końców umyta, a chyba nie w każdym domu mąż myje jako jedyny podłogę). Chodzi mi o to, że ona mnie znała, ja się nie zmieniłem, nie udawałem kogoś innego przed ślubem. Nie potrafiła mnie jednak zaakceptować takim jakim jestem z moimi przywarami i wadami. Nie jestem i nigdy nie będę idealny. Ja nie piszę za dużo o jej wadach, bo to nie ma żadnego znaczenia. Ja ją po prostu akceptowałem z całą litanią niedoskonałości. Jeżeli poprzednie związki mnie czegoś nauczyły to tego, że nie należy oczekiwać, że ktoś się zmieni tak jakbyśmy tego pragnęli.
Cytat:
a ja zamknięta w sobie i realistka aż do bólu.
Ciekawe, czy z kimś takim jak my sami żyło by się nam dobrze?
Cytat:
nie dołożyłeś ze swojej strony zbyt wielu starań w czasie bycia z żoną, żeby lepiej ja ż zrozumieć.
Widać nie. Wydawało mi się, że ją rozumiem.
Cytat:
Piszesz o marzeniu posiadania domu, a żona bała się przeprowadzki, ale i piszesz że nie chciało ci się umyć podłogi kiedy cie prosiła. Nie pomyślałeś ze żona być może obawiała się,, że kiedy już będziecie mieli dom wiele spraw będzie na jej głowie , bo tobie się nie będzie chciało.
Być może. Chciałbym żeby to był powód, a nie to, że jak pisałem liczyła, że mnie urobi w tej sprawie.
Cytat:
Nieangażowaniem się w sprawy dla żony ważne pokazywałeś mimo woli, że Ci na niej nie zależy-przynajmniej ona mogła tak to odbierać.
To ze nie krzyczałeś nie piłeś i nie biłeś, wcale nie oznacza, że byłeś idealnym mężem dla twojej żony.
Jak już powyżej napisałem nie jestem ideałem, znam swoje wady, ale że jeszcze raz powtórzę, ona mnie znała, przed ślubem nie robiła mi uwag na każdym kroku, byłem przekonany, że mnie akceptuje.
Cytat:
Teraz dobrze , ze zajmujesz się sobą i dobrze że jesteś miły dla żony. Nie każdego w takiej sytuacji byłoby na to stać, i wierz mi że kiedyś żona to doceni. Ale czy to nie jest tak ze zachęcasz żonę żeby wróciła, a jak wróci, to dla satysfakcji pokażesz jej drzwi. Mi to wygląda trochę na igranie z jej uczuciami. Ale to tylko moje wrażenie z tego co piszesz, a nie zawsze uda się dobrze opisać swoje odczucia.
Dobrze odczytujesz stan mojego ducha. Pisałem o tym w innym wątku.
Ktoś mnie zapytał:
Pytanie zasadnicze sprowadza się do tego, czy zależy nam na rozwoju drugiej osoby i czy zachowania jakie podejmujemy i słowa jakie wypowiadamy mogą poskutkować takim rozwojem czy nie.
Odpowiedziałem:
Widzisz i z tym mam problem. Na poziomie tego co powinienem, to zależy mi na rozwoju żony i mam nadzieję, że moja postawa pełna spokoju i życzliwości (znalazła podrzucony wczoraj prezent mikołajkowy i uśmiechnęła się pogodnie do mnie).
Jednocześnie na poziomie uczuć, to zdarza się, że zwłaszcza gdy spotka mnie przykrość, to moja życzliwość jest już tylko przejawem sadomasochizmu (pluje na mnie, a ja mimo wszystko będę dla niej dobry, po to żeby w końcu przyszła skruszona, a ja będę mógł powiedzieć: nie chcę już nic od ciebie). Brzydkie, ale niestety powraca i trudno się tego pozbyć. Najczęściej to jednak mam tak, że czuję się tym uszlachetniony, że jestem taki w porządku mimo wszystko . To niestety jest podszyte trochę pychą.
Pytanie: co z tym zrobić?
Cytat:
Może pomoże cie , kiedy szczerze odpowiesz sobie na pytanie, czego tak na prawdę pragniesz.
WARIANT 1 ,,Optymistyczny''
Pragnę mieć się do kogo przytulić wieczorem jak idę spać i powiedzieć o swoich problemach dnia codziennego. To takie najprostsze pragnienie. Tego pragnę tak jak picia gdy jestem spragniony.
Pragnę mieć szczęśliwą rodzinę, jeszcze z jedno albo dwójkę dzieci, żeby czuć się spełnionym na tym świecie, żeby moje życie miało sens.
Pragnę mieć domek z ogródkiem żeby mieć swój kąt na ziemi i żeby wrócić trochę do czasów dzieciństwa spędzając czas z dzieckiem.
Pragnę to wszystko co powyżej pogodzić z tym co ślubowałem swojej żonie.
WARIANT 2 ,,Pesymistyczny''
Pragnę być szczęśliwy będąc samotnym.
Pragnę żeby moje dziecko wyrosło na dobrego i szczęśliwego człowieka oraz żebym miał z nim dobre relacje.
Cytat:
Popracuj nad tym, żeby twoja postawa w stosunku do zony wynikała z serca a nie z wyrachowania.
Staram się. Naprawdę mi ciąży, że przynajmniej w części jestem dla nie dobry z takich powodów jak wskazałem powyżej.
Cytat:
Jest czas adwentu, są rekolekcje, czas spowiedzi, pomódl się o dobrego spowiednika, który być może pomoże ci zrozumieć żonę i jej wybaczyć.
Wydaje mi, że ja ją rozumiem. Rozumiem jej aktualną postawę i sytuację (całe życie w rozsypce, nadzieja, że kochanek odejdzie od żony i do niej przyjdzie). Nad przebaczeniem pracuję, myślę, że źle mi nie idzie.
Cytat:
Ja wybrałam prace na sobą i naszym małżeństwem i nie żałuje, chociaż wiele osób gdyby znało całą prawdę postukało by się w głowy. Nawet ci „bardzo wierzący”.
Co Ciebie spotkało? Jest tu gdzieś Twój wątek?
Nie wiem, czy czytałaś moją refleksję dotyczącą ,,bardzo wierzących''. Ja mam takie doświadczenie, że ci których właśnie postrzegam jako bardzo pobożnych, to są najbardziej przeciw temu żeby dawać żonie jakąkolwiek szansę. Zabawne
Cytat:
Życzę Tobie pogody ducha i wiary , że wszystko się ułoży. Są dowody na tym forum, że nie z takich sytuacji małżonkowie potrafią zbudować szczęśliwą rodzinę, czego i Tobie życzę.
Nie wiem, czy to dobre życzenia. Trudno żyć wiarą, że to się ułoży. Wysoce prawdopodobne jest, że kochanek odejdzie od swojej żony i zaczną żyć razem. Łączy ich w końcu dziecko, to bardzo dużo. Żona będzie zdesperowana żeby go przy sobie zatrzymać. Zazwyczaj takie związki się nie udają, ale może im się udać, może rzeczywiście tak dobrze do siebie pasują jak twierdzi żona. Może więc lepiej mi życzyć żeby poczuć się szczęśliwym będąc samotnym?
Kari [Usunięty]
Wysłany: 2010-12-07, 19:03
Wujcie, Twoje pragnienia są jak najbardziej na miejscu, ale brakuje mi w nich pragnienia Boga i życia z nim w Niebie. Może Bóg w taki sposób upomina się o pierwsze miejsce w Twoim życiu? Może jeszcze nie zapragnąłeś przytulać się do Niego i Jemu o wszystkim opowiadać? On potrafi wypełnić samotność każdego, tylko trzeba Mu na to pozwolić i zaprosić Go do swojej samotności. Twoja sytuacja jest bardzo ciężka i podziwiam Twój wewnętrzny spokój mimo wszystko i życzliwość dla żony. Twoje wady, które nie są jakies strasznie rażące nie usprawiedliwiają postępowania Twojej żony. Każdy ma wady i w małżeństwie trzeba je akceptować u swojej drugiej połowy, a nad swoimi pracować. Dobrze, że Ty sporo u siebie zauważasz, bo wiesz juz co można zmienić dla samego siebie. Nie rozpamiętuj tego co było, i co można było zrobić, a czego się nie zrobiło, nie pisz też nowych scenariuszy. Twoje zadania na dziś to zapewnienie Twojemu dziecku Twojej aktywnej obecności jak najczęściej, przekazanie mu właściwych wzorców (może warto poradzić się kogoś jak rozmawiać z dzieckiem o tym wszystkim) , zapewnianie Twojej żony, że jesteś jej mężem i do śmierci się to nie zmieni, niezależnie czy razem, czy osobno i otoczenie żony wielką modlitwą o jej nawrócenie. I czekaj nie czekając. Szczęście tu na ziemi jest chwilowe i bardzo ulotne, a szczęście w Niebie nie kończy się, więc Tobie i żonie trzebaby życzyć takiego tu życia na ziemi, które zaprowadzi Was do Nieba, a życie z kochankiem czy kochanką do Nieba nie prowadzi. Myślę, że swoją samotnościa możesz obdarować osoby potrzebujące pomocy, które na pewno gdzieś tam wokół Ciebie są i w ten sposób możesz poczuć się spełniony, znam ludzi, którym pomaganie innym nadało sens ich życiu. Niekoniecznie samotność musi być wypełniona inna kobietą. Rozejrzyj się i czas, który nie może z jakiegoś powodu być poświęcony Twojemu dziecku, poświęć innym. Zapytaj Boga, jakie ma dla Ciebie na ten moment propozycje.
Wujt [Usunięty]
Wysłany: 2010-12-07, 22:33
Cytat:
Wujcie, Twoje pragnienia są jak najbardziej na miejscu, ale brakuje mi w nich pragnienia Boga i życia z nim w Niebie. Może Bóg w taki sposób upomina się o pierwsze miejsce w Twoim życiu?
Fakt nie ma we mnie takiego silnego pragnienia w tym zakresie. Może dlatego, że wierzę, że jak na razie to na niebo zasługuję. Dlatego też jest pragnienie żeby wytrwać w wierności żeby to nie ograniczało lub pozbawiało mnie szans na niebo.
Cytat:
Może jeszcze nie zapragnąłeś przytulać się do Niego i Jemu o wszystkim opowiadać? On potrafi wypełnić samotność każdego, tylko trzeba Mu na to pozwolić i zaprosić Go do swojej samotności.
Jakby to powiedzieć? Nie wiem. Muszę się zastanowić. Generalnie moje relacje z Panem Bogiem podobają mi się
Cytat:
Nie rozpamiętuj tego co było, i co można było zrobić, a czego się nie zrobiło, nie pisz też nowych scenariuszy.
Etap rozpamiętywania mam już raczej za sobą, choć czasem jeszcze powraca. Rozmyślania co można było zrobić także. Co do nowych scenariuszy, to powoli to się uspokaja, bo już za bardzo nie ma co się wydarzyć.
Cytat:
Twoje zadania na dziś to zapewnienie Twojemu dziecku Twojej aktywnej obecności jak najczęściej, przekazanie mu właściwych wzorców (może warto poradzić się kogoś jak rozmawiać z dzieckiem o tym wszystkim) , zapewnianie Twojej żony, że jesteś jej mężem i do śmierci się to nie zmieni, niezależnie czy razem, czy osobno i otoczenie żony wielką modlitwą o jej nawrócenie.
Dziecko na razie jest za małe żeby pytać. Nie wiem jak odpowiadać na pytania. Też myślałem o tym żeby pójść gdzieś zapytać. Bo co ja mam powiedzieć? Nie powiem przecież, że mamusia nie kocha tatusia i go zostawiła, bo spotkała miłość swojego życia. Nie powiem też, że mamusia jest chora. Nie wiem jak to zrobić żeby z jednej strony nie dać dziecku przekazu ,,mama jest zła'', a z drugiej strony powiedzieć prawdę. Może należy powiedzieć, że tak czasem w życiu bywa, że ludzie się kochają tak bardzo, że chcą mieć razem dziecko, a potem niestety coś się psuje i nie mogą już być razem.
Cytat:
I czekaj nie czekając.
Ładnie krótko powiedziane.
Cytat:
Myślę, że swoją samotnościa możesz obdarować osoby potrzebujące pomocy, które na pewno gdzieś tam wokół Ciebie są i w ten sposób możesz poczuć się spełniony, znam ludzi, którym pomaganie innym nadało sens ich życiu.
To niekoniecznie jest dobre rozwiązanie. Zresztą to nie rozproszy mojej samotności. Mam takiego dalekiego znajomego w podobnej sytuacji jak ja i on właśnie poświęca się potrzebującym i angażuje się w jakieś różne religijne sprawy. Moim zdaniem odbywa się to kosztem jego dziecka. (Tam to w ogóle jest masakra, bo jego żona żyje z dwójką facetów pod jednym dachem (nie wiem jaki to jest układ) z jednym z nich ma już dziecko i do tego 10 letni syn z ich małżeństwa). W każdym razie to uważam, że on zamiast zbawiać świat to powinien zacząć o dbania o to swoje dziecko.
Cytat:
Rozejrzyj się i czas, który nie może z jakiegoś powodu być poświęcony Twojemu dziecku, poświęć innym. Zapytaj Boga, jakie ma dla Ciebie na ten moment propozycje.
Ja jestem u mojego dziecka codziennie po 2 godziny, w weekendy je biorę do siebie albo spędzam pół dnia i prawdę powiedziawszy to mam jeszcze trochę czasu dla siebie i to tyle.
Jak staram się znaleźć jakieś pozytywy w tym wszystkim, to myślę, że może moje relacje z dzieckiem są lepsze niż gdybyśmy razem mieszkali. Jakbym miał je pod nosem, to pewnie by nie doceniał, że je mam tak bardzo jak teraz.
Cytat:
Niekoniecznie samotność musi być wypełniona inna kobietą.
Miło jest z kobietą...
Michaił [Usunięty]
Wysłany: 2010-12-08, 15:55
Wujt napisał/a:
Miło jest z kobietą...
a myślisz że kiedy już pogodzisz się z żoną to też będzie miło jak kiedyś? chyba że pisząc "z kobietą" nie masz na myśli żony
Wujt [Usunięty]
Wysłany: 2010-12-08, 16:58
Michaił napisał/a:
Wujt napisał/a:
Miło jest z kobietą...
a myślisz że kiedy już pogodzisz się z żoną to też będzie miło jak kiedyś? chyba że pisząc "z kobietą" nie masz na myśli żony
Napisałeś to tak jakby pewne było, że się pogodzę. Ona raczej nigdy nie wróci. Prędzej ją skręci. Zakładając, że się pogodzę, to liczę, że będzie jeszcze bardziej miło
Pisząc ,,z kobietą'' niekoniecznie mam na myśli żonę, ogólnie miło jest z kobietami. Nie zaprzeczysz?
Mirakulum [Usunięty]
Wysłany: 2010-12-08, 21:05
Wujt napisał/a:
jakby pewne było, że się pogodzę. Ona raczej nigdy nie wróci. Prędzej ją skręci.
Wujt chyba lubisz pisać scenariusze , i myśli o żonie też nie za bardzo pochlebne .
Od pisania scenariuszy jest ktoś Inny .
Łaska Boża jest tajemnicą i nie wiadomo kiedy i jak dotknie - twoja żonę .
kinga2 [Usunięty]
Wysłany: 2010-12-08, 21:07
Wujt napisał/a:
Napisałeś to tak jakby pewne było, że się pogodzę. Ona raczej nigdy nie wróci. Prędzej ją skręci. Zakładając, że się pogodzę, to liczę, że będzie jeszcze bardziej miło
Pisząc ,,z kobietą'' niekoniecznie mam na myśli żonę, ogólnie miło jest z kobietami.
Oj oj ojojoj Łostroznie bo tu ślizgo
Może lepiej nie ślizgać się po takich rozważaniach?Tu niebezpiecznie nawet w żartach gdy serce poranione i potargane.
Wiem,że piszecie to żartobliwie, ale nie każdy może to tak odebrać. Miejcie wzgląd na tych, którzy jeszcze nie są zdolni do takiego odbioru.
A co do tego czy pogodzisz się z żoną to będzie tak jak jak Bóg zechce, ale gdy nie ma w Twoim sercu gotowości oczekiwania i sam sobie w umyśle i sercu zamykasz tę drogę to jak ma to pojednanie nastąpić?
Wujt [Usunięty]
Wysłany: 2010-12-08, 21:25
Cytat:
A co do tego czy pogodzisz się z żoną to będzie tak jak jak Bóg zechce, ale gdy nie ma w Twoim sercu gotowości oczekiwania i sam sobie w umyśle i sercu zamykasz tę drogę to jak ma to pojednanie nastąpić?
Kinga, a co z jej wolną wolą? Tego nawet Pan Bóg nie przeskoczy.
Co do mnie to nie zamykam drogi, tylko ta droga jest już mniej dla niej wygodna niż była blisko rok temu. Rok temu chciałem ją przyjąć od tak, a teraz jej nie przyjmę np. na takiej zasadzie, że mi będzie robić łaskę, że wraca, albo będzie chciała wrócić udając, że nic się nie stało. To źle? Chciałbym zobaczyć poświęcenie z jej strony i wielką wolę.
kinga2 [Usunięty]
Wysłany: 2010-12-08, 22:21
Wujt napisał/a:
Kinga, a co z jej wolną wolą? Tego nawet Pan Bóg nie przeskoczy.
Tak wolnej woli Bóg nie narusza, ale chyba nie do końca większość osób rozumie na czym tak naprawdę polega ta nasza wolna wola. Ja sama miałam długo z tym problem.
Dobrze to tłumaczy ks. Dziewiecki w konferencji-wyraźnie pokazuje, że nie każda zła decyzja jest powodowana wolną wolą
( CZYM MIŁOŚĆ NIE JEST?
ks.dr. Marek Dziewiecki
http://www.kryzys.org/vie...t=4653&start=14 )
i do tego trzeba jeszcze ówzględniać wszelkie jej pozorne ograniczenia wynikające z ingerencji Zła. I tu dobrym przykładem będzie uzdrowienie opętanego z Gerazy.
(Ew. Marka 5:1-9, Biblia Tysiąclecia)
A do tego gwałtowne nawrócenie bez ingerencji w wolną wolę czyli poprzez naprawienie i obudzenie sumienia-np. nawrócenie Ratisbona. Tak się dzieje wtedy gdy ktoś mówi nie wiem czemu, ale nagle zacząłęm myśleć inaczej. Jest i u nas na forum gdzieś w świadectwach taki zapis od jednego z Sycharków. To wyjątkowa łaska-uzdrowienie sumienia.
Wolna wola jest przedziwnym darem Boga i chyba nie do końca poznanym jednak bardzo często źle rozumianym( zwróć uwagę na różnicę pomiędzy sumieniem, a wolną wolą, które często są wymieniane przez ludzi jednym tchem lub wręcz rozumiane zamiennie czyli jako synonimy tego samego daru ) i stąd pewne nieporozumienia w interpretacji zachowań ludzkich.
Wujt napisał/a:
Chciałbym zobaczyć poświęcenie z jej strony i wielką wolę.
Nie pisz w głowie scenariuszy, to sprzeczne z zawierzeniem Jezusowi i szkodliwe dla Ciebie. Nie wiesz jaką drogę wyznaczy żonie Bóg, Ty możesz ją tylko przyjąć lub odrzucić.
Ale do uzdrowienia małżeństwa potrzebna jest ogromna determinacja czasem jednej osoby przez dłuższy czas by potem to była praca dla dwojga.
Zatem zostaw wszystko Bogu, a Ty rób co możesz po ludzku, aby sie przygotować na ten radosny moment zwycięstwa Sakramentu Małżeństwa w Was obojgu. Czasem to jest po tygodniach, czasem po miesiącach czasem po latach, ale by nastąpiło najpierw trzeba zatroszczyć się o łaskę uzdrowienia wewnetrznego dla Ciebie i żony i pracować w realu nad soba by stać się lepszym człowiekiem i mężem/ żoną.
Michaił [Usunięty]
Wysłany: 2010-12-09, 07:40
Wujt napisał/a:
Kinga, a co z jej wolną wolą? Tego nawet Pan Bóg nie przeskoczy.
owszem nie przeskoczy, ale może podeśle jej dobrych ludzi dzięki którym zrozumie to i owo. a może jakieś ciekawe zdarzenia?
[ Dodano: 2010-12-09, 17:49 ]
Wujt napisał/a:
Ona raczej nigdy nie wróci.
naucz się paru rzeczy, pierwsza: nigdy nie używaj słowa "nigdy". szczególnie w połączeniu z "ja". to złe słowo / zwrot, gdym mam ochotę je wypowiedzieć w obecności żony zawsze gryzę się z język. lepiej brzmi: jest wielce prawdopodobne że twoja żona nie wróci.
druga rzecz: nigdy nie używaj słowa "zawsze". również unikaj połączenia z "ja". to też złe słowo / zwrot. lepiej brzmi: staraj się nie używać słowa "zawsze".
Wujt napisał/a:
Pisząc ,,z kobietą'' niekoniecznie mam na myśli żonę, ogólnie miło jest z kobietami. Nie zaprzeczysz?
moja żona jest moją pierwszą żoną i wcześniej dziewczyną i mam nadzieję że ostatnią kobietą. więc nie wiem jak jest z kobietami, za to wiem jak jest z moją żoną
inna sprawa. czytam Twoje posty i zawsze widzę to samo: zawsze piszesz że byłeś w porządku wobec żony, nie masz sobie specjalnie nic do zarzucenia itp.
np.
Cytat:
Ja całe życie jestem jako tako poukładany, jakieś skrajne stany emocjonalne są mi obce, nie potrafię pojąć jak można pragnąć tylko jednego, a całe życie przestaje się liczyć.
nigdy nie wyczytałem w Twoich postach jakiejś skromności.
off topic: i jak Ci się czyta powyższe? specjalnie użyłem zakazanych słów. specjalnie troszkę podkoloryzowałem swoje wypowiedzi, bo tak naprawdę nie czytałem całego Twojego tematu i nie wiem czy rzeczywiście tak o sobie piszesz.
ja też taki byłem wobec żony, i też zrozumiałem to zbyt późno. a co zrozumiałem? to że ja jestem taki czy owaki, w tym konkretnym przypadku idealny / poukładany itp. to nie znaczy że żona musi być taka sama. być może narzuciłeś jej, podobnie jak ja zbyt wysokie wymagania a ona im zwyczajnie nie podołała? być może używałeś zakazanych słów pokazując jej na każdym kroku swoją idealność?
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
"Metoda in vitro jest niezgodna z prawem Bożym i naturą człowieka..."
"Pan naprawdę Zmartwychwstał! Alleluja!
„Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał!” (Łk 24,5-6) "To się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia" (1 P 2,20b) "Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33)
„Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16,15)
To może być także Twoje zmartwychwstanie - zmartwychwstanie Twojego małżeństwa!
Jan Paweł II:
Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje „Westerplatte". Jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie — jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić — dla siebie i dla innych.
Dla tych, którzy kochają - propozycja wzoru odpowiedzi na pozew rozwodowy
W odpowiedzi na pozew wnoszę o oddalenie powództwa w całości i nie rozwiązywanie małżeństwa stron przez rozwód.
UZASADNIENIE
Pomimo trudności jakie nasz związek przechodził i przechodzi uważam, że nadal można go uratować. Małżeństwa nie zawiera się na chwilę i nie zrywa w momencie, gdy dzieje się coś niedobrego. Pragnę nadmienić, iż w przyszłości nie zamierzam się już z nikim innym wiązać. Podjąłem (podjęłam) bowiem decyzję, że będę z żoną (mężem) na zawsze i dołożę wszelkich starań, aby nasze małżeństwo przetrwało. Scalenie związku jest możliwe nawet wtedy, gdy tych dobrych uczuć w nas nie ma. Lecz we mnie takie uczucia nadal są i bardzo kocham swoją żonę (męża), pomimo, iż w chwili obecnej nie łączy nas więź fizyczna. Jednak wyrażam pragnienie ratowania Naszego małżeństwa i gotowy (gotowa) jestem podjąć trud jaki się z tym wiąże. Uważam, że przy odrobinie dobrej woli możemy odbudować dobrą relację miłości.
Dobro mojej żony (męża) jest dla mnie po Bogu najważniejsze. Przed Bogiem to bowiem ślubowałem (ślubowałam).
Moim zdaniem każdy związek ma swoje trudności, a nieporozumienia jakie wydarzyły się między nami nie są powodem, aby przekreślić nasze małżeństwo i rozbijać naszą rodzinę. Myślę, że każdy rozwód negatywnie wpływa nie tylko na współmałżonków, ale także na ich rodziny, dzieci i krzywdzi niepotrzebnie wiele bliskich sobie osób. Oddziaływuje również negatywnie na inne małżeństwa.
Z moją (moim) żoną (mężem) znaliśmy się długo przed zawarciem naszego małżeństwa i uważam, że był to wystarczający czas na wzajemne poznanie się. Po razem przeżytych "X" latach (jako para, narzeczeni i małżonkowie) żona (mąż) jest dla mnie zbyt ważną osobą, aby przekreślić większość wspólnie spędzonych lat. Według mnie w naszym związku nie wygasły więzi emocjonalne i duchowe. Podkreślam, iż nadal kocham żonę (męża) i pomimo, że oddaliliśmy się od siebie, chcę uratować nasze małżeństwo. Osobiście wyrażam wolę i chęć naprawy naszych małżeńskich relacji, gdyż mam przekonanie, że każdy związek małżeński dotknięty poważnym kryzysem jest do uratowania.
Orzeczenie rozwodu spowodowałoby, że ucierpiałoby dobro wspólnych małoletnich dzieci stron oraz byłoby sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Dzieci potrzebują stabilnego emocjonalnego kontaktu z obojgiem rodziców oraz podejmowania przez obie strony wszelkich starań, by zaspokoić potrzeby rodziny. Rozwód grozi osłabieniem lub zerwaniem więzi emocjonalnej dzieci z rodzicem zamieszkującym poza rodziną. Rozwód stron wpłynie także niekorzystnie na ich rozwój intelektualny, społeczny, psychiczny i duchowy, obniży ich status materialny i będzie usankcjonowaniem niepoważnego traktowania instytucji rodziny.
Wysoki Sądzie, proszę o danie nam szansy na uratowanie naszego małżeństwa. Uważam, ze każda rodzina, w tym i nasza, na to zasługuje. Nie zmienię zdania w tej ważnej sprawie, bo wtedy będę niewiarygodny w każdej innej. Brak wyrażenia mojej zgody na rozwód nie wskazuje na to, iż kierują mną złe emocje tj. złość czy złośliwość. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie zmuszę żony (męża) do miłości. Rozumiem, że moja odmowa komplikuje sytuację, ale tak czuję, takie są moje przekonania religijne i to dyktuje mi serce.
Bardzo kocham moją (mojego) żonę (męża) i w związku z powyższym wnoszę jak na wstępie.
List Episkopatu Polski na święto św. Rodziny
Warto jeszcze raz podkreślić, że u podstaw każdej rodziny stoi małżeństwo. Chrześcijańskie patrzenie na małżeństwo w pełni uwzględnia wyjątkową naturę tej wspólnoty osób. Małżeństwo to związek mężczyzny i niewiasty, zawierany na całe ich życie, i z tej racji pełniący także określone zadania społeczne. Chrystus podkreślił, że mężczyzna opuszcza nawet ojca i matkę, aby złączyć się ze swoją żoną i być z nią przez całe życie jako jedno ciało (por. Mt 19,6). To samo dotyczy niewiasty. Naszym zadaniem jest nieustanne przypominanie, iż tylko tak rozumianą wspólnotę mężczyzny i niewiasty wolno nazywać małżeństwem. Żaden inny związek osób nie może być nawet przyrównywany do małżeństwa. Chrześcijanie decyzję o zawarciu małżeństwa wypowiadają wobec Boga i wobec Kościoła. Tak zawierany związek Chrystus czyni sakramentem, czyli tajemnicą uświęcenia małżonków, znakiem swojej obecności we wszystkich ich sprawach, a jednocześnie źródłem specjalnej łaski dla nich. Głębia duchowości chrześcijańskich małżonków powstaje właśnie we współpracy z łaską sakramentu małżeństwa. więcej >>
Wszechświat na miarę człowieka
Wszechświat jest ogromny. Żeby sobie uzmysłowić rozmiary wszechświata, załóżmy, że odległość Ziemia - Słońce to jeden milimetr. Wtedy najbliższa gwiazda znajduje się mniej więcej w odległości 300 metrów od Słońca. Do Słońca mamy jeden milimetr, a do najbliższej gwiazdy około 300 metrów. Słońce razem z całym otoczeniem gwiezdnym tworzy ogromny system zwany Droga Mleczną (galaktykę w kształcie ogromnego dysku). W naszej umownej skali ten ogromny dysk ma średnicę około 6 tysięcy kilometrów, czyli mniej więcej tak, jak stąd do Stanów Zjednoczonych. Światło zużywa na przebycie od jednego końca tego dysku do drugiego - około 100 tysięcy lat. W tym dysku mieści się około 100 miliardów gwiazd. To jest ogromny dysk! Jeszcze mniej więcej sto lat temu uważano, że to jest cały wszechświat. Okazało się, że tak wcale nie jest. Wszechświat jest znacznie, znacznie większy! Jeżeli te 6 tysięcy kilometrów znowu przeskalujemy, tym razem do jednego centymetra, to cały wszechświat, który potrafimy zaobserwować (w tej skali) jest kulą o średnicy 3 kilometrów. I w tym właśnie obszarze, jest około 100 miliardów galaktyk (czyli takich dużych systemów gwiezdnych, oczywiście różnych kształtów, różnych wielkości). To właśnie jest cały wszechświat, który potrafimy badać metodami fizycznymi, wykorzystując techniki astronomiczne. (Wszechświat na miarę człowieka >>>)
Musicie zawsze powstawać!
Możecie rozerwać swoje fotografie i zniszczyć prezenty. Możecie podeptać swoje szczęśliwe wspomnienia i próbować dzielić to, co było dla dwojga. Możecie przeklinać Kościół i Boga.
Ale Jego potęga nie może nic uczynić przeciw waszej wolności. Bo jeżeli dobrowolnie prosiliście Go, by zobowiązał się z wami... On nie może was "rozwieść".
To zbyt trudne? A kto powiedział, że łatwo być
człowiekiem wolnym i odpowiedzialnym. Miłość się staje Jest miłością w marszu, chlebem codziennym.
Nie jest umeblowana mieszkaniem, ale domem do zbudowania i utrzymania, a często do remontu. Nie jest triumfalnym "TAK", ale jest mnóstwem "tak", które wypełniają życie, pośród mnóstwa "nie".
Człowiek jest słaby, ma prawo zbłądzić! Ale musi zawsze powstawać i zawsze iść. I nie wolno mu odebrać życia, które ofiarował drugiemu; ono stało się nim.
Klasycznym tekstem biblijnym ukazującym w świetle wiary wartość i sens środków ubogich jest scena walki z Amalekitami. W czasie przejścia przez pustynię, w drodze do Ziemi Obiecanej, dochodzi do walki pomiędzy Izraelitami a kontrolującymi szlaki pustyni Amalekitami (zob. Wj 17, 8-13). Mojżesz to Boży człowiek, który wie, w jaki sposób może zapewnić swoim wojskom zwycięstwo. Gdyby był strategiem myślącym jedynie po ludzku, stanąłby sam na czele walczących, tak jak to zwykle bywa w strategii. Przecież swoją postawą na pewno by ich pociągał, tak byli wpatrzeni w niego. On zaś zrobił coś, co z punktu widzenia strategii wojskowej było absurdalne - wycofał się, zostawił wojsko pod wodzą swego zastępcy Jozuego, a sam odszedł na wzgórze, by tam się modlić. Wiedział on, człowiek Boży, człowiek modlitwy, kto decyduje o losach świata i o losach jego narodu. Stąd te wyciągnięte na szczycie wzgórza w geście wiary ramiona Mojżesza. Między nim a doliną, gdzie toczy się walka, jest ścisła łączność. Kiedy ręce mu mdleją, to jego wojsko cofa się. On wie, co to znaczy - Bóg chce, aby on wciąż wysilał się, by stale wyciągał ręce do Pana. Gdy ręce zupełnie drętwiały, towarzyszący Mojżeszowi Aaron i Chur podtrzymywali je. Przez cały więc dzień ten gest wyciągniętych do Pana rąk towarzyszył walce Izraelitów, a kiedy przyszedł wieczór, zwycięstwo było po ich stronie. To jednak nie Jozue zwyciężył, nie jego wojsko walczące na dole odniosło zwycięstwo - to tam, na wzgórzu, zwyciężył Mojżesz, zwyciężyła jego wiara.
Gdyby ta scena miała powtórzyć się w naszych czasach, wówczas uwaga dziennikarzy, kamery telewizyjne, światła reflektorów skierowane byłyby tam, gdzie Jozue walczy. Wydawałoby się nam, że to tam się wszystko decyduje. Kto z nas próbowałby patrzeć na samotnego, modlącego się gdzieś człowieka? A to ten samotny człowiek zwycięża, ponieważ Bóg zwycięża przez jego wiarę.
Wyciągnięte do góry ręce Mojżesza są symbolem, one mówią, że to Bóg rozstrzyga o wszystkim. - Ty tam jesteś, który rządzisz, od Ciebie wszystko zależy. Ludzkiej szansy może być śmiesznie mało, ale dla Ciebie, Boże, nie ma rzeczy niemożliwych. Gest wyciągniętych dłoni, tych mdlejących rąk, to gest wiary, to ubogi środek wyrażający szaleństwo wiary w nieskończoną moc i nieskończoną miłość Pana.
„Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że ciebie nie opuszczę aż do śmierci" - to tekst przysięgi małżeńskiej wypowiadany bez żadnych warunków uzupełniających. Początek drogi. Niezapisana karta z podpisem: „aż do śmierci". A co, gdy pojawią się trudności, kryzys, zdrada?...
„Wtedy przystąpili do Niego faryzeusze, chcąc Go wystawić na próbę, zadali Mu pyta-nie: «Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?» On im odpowiedział: «czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich mężczyzną i kobietą? Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i będą oboje jednym ciałem. A tak nie są już dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela»"(Mt 19, 3-5). Dwanaście lat temu nasilający się kryzys, którego skutkiem byt nowy związek mojego męża, separacja i rozwód, doprowadził do rozpadu moje małżeństwo. Porozumienie zostało zerwane. Zepchnięta na dalszy plan, wyeliminowana z życia, nigdy w swoim sercu nie przestałam być żoną mojego męża. Sytuacje, wobec których stawałam, zda-wały się przerastać moją wytrzymałość, odbierały nadzieję, niszczyły wszystko we mnie i wokół mnie. Widziałam, że w tych trudnych chwilach Bóg stawał przy mnie i mówił: „wystarczy ci mojej łaski", „Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata". Był Tym, który uczył mnie, jak nieść krzyż zerwanej jedności, rozbitej rodziny, zdrady, zaparcia, odrzucenia, szyderstwa, cynizmu, własnej słabości, popełnionych grzechów i błędów. Podnosił, nawracał, przebaczał, uczyt przebaczać. Kochał. Akceptował. Prowadził. Nadawał swój sens wydarzeniom, które po ludzku zdawały się nie mieć sensu. Byt wierny przymierzu, które zawarł z nami przed laty przez sakrament małżeństwa. Teraz wiem, że małżeństwo chrześcijańskie jest czym innym niż małżeństwo naturalne. Jest wielką łaską, jest historią świętą, w którą angażuje się Pan Bóg. Jest wydarzeniem, które sprawia, „że mąż i żona połączeni przez sakrament to nie przypadkowe osoby, które się dobrały lub nie, lecz te, którym Bóg powiedział «tak», by się stały jednym ciałem, w drodze do zbawienia".
Ja tę nadzwyczajność małżeństwa sakramentalnego zaczęłam widzieć niestety późno, bo w momencie, gdy wszystko zaczęto się rozpadać. W naszym małżeństwie byliśmy najpierw my: mój mąż, dzieci, ja i wszystko inne. Potem Pan Bóg, taki na zasadzie pomóż, daj, zrób. Nie Ten, ku któremu zmierza wszystko. Nie Bóg, lecz bożek, który zapewnia pomyślność planom, spełnia oczekiwania, daje zdrowie, zabiera trudności... Bankructwo moich wyobrażeń o małżeństwie i rodzinie stało się dla mnie źródłem łaski, poprzez którą Bóg otwierał mi oczy. Pokazywał tę miłość, z którą On przyszedł na świat. Stawał przy mnie wyszydzony, opluty, odepchnięty, fałszywie osądzony, opuszczony, na drodze, której jedyną perspektywą była haniebna śmierć, I mówił: to jest droga łaski, przez którą przychodzi zbawienie i nowe życie, czy chcesz tak kochać? Swoją łaską Pan Bóg nigdy nie pozwolił mi zrezygnować z modlitwy za mojego męża i o jedność mojej rodziny, budowania w sobie postawy przebaczenia, pojednania i porozumienia, nigdy nie dał wyrazić zgody na rozwód i rozmyślne występowanie przeciwko mężowi. Zalegalizowanie nowego związku mojego męża postrzegam jako zalegalizowanie cudzołóstwa („A powiadam wam: Kto oddala swoją żonę (...) a bierze inną popełnia cudzołóstwo, I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo" (Mt,19.9)). I jako zaproszenie do gorliwszej modlitwy i głębszego zawierzenia. Nasza historia jest ciągle otwarta, ale wiem, że Pan Bóg nie powiedział w niej ostatniego Słowa. Jakie ono będzie i kiedy je wypowie, nie wiem, ale wierzę, że zostanie wypowiedziane dla mnie, mojego męża, naszych dzieci i wszystkich, których nasza historia dotknęła. Będzie ono Dobrą Nowiną dla każdego nas. Bo małżeństwo sakramentalne jest historią świętą, przymierzem, któremu Pan Bóg pozostaje wierny do końca.