Gloria in excelsis Deo!

Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  KanałyKanały  BłogosławieństwaBłogosławieństwa  RekolekcjeRekolekcje  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  12 kroków12 kroków  StowarzyszenieStowarzyszenie  NewsNews
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  NagraniaNagrania  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
 Ogłoszenie 

12 kroków do wolności Uczta - Za Stołem Słowa - ks. Michał Muszyński | Słowo Boże na dziś | Ciężki krzyż | Róże różańcowe
"Ja ... biorę Ciebie ... za żonę/męża i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci."
Ogniska Wiernej Miłości Małżeńskiej SYCHAR:
Warszawa | Poznań | Żory | Zielona Góra | Bonn | Opole | Gorzów Wlkp | Kraków | Trójmiasto | Rzeszów | Chicago | Szczecin | Bydgoszcz | Lublin | Wrocław

ZAPRASZAMY do zgłaszania modlitewnych intencji za małżonków Siostrom Matki Bożej Miłosierdzia
Rekolekcje - Łagiewniki 2010: Uzdrowić zranione życie | Zamienić ranę w perłę | Zobacz kim jesteś - cz. 1 | cz. 2 | O przebaczeniu
Błogosławieństwo Księdza Biskupa Andrzeja Czai - ordynariusza diecezji opolskiej dla naszej Wspólnoty >>

Błogosławieństwa Bożego, aby narodzony tej świętej nocy Zbawiciel świata, obecny w naszym życiu, zawsze napełniał nas radością i nadzieją, a Jego światłość zwyciężała w nas to, co od Boga oddala - życzy administrator

Poprzedni temat «» Następny temat
nie chce rozwodu...
Autor Wiadomość
róża
[Usunięty]

Wysłany: 2010-11-12, 15:06   

Nasze wychodzenie z kryzysu to był przede wszystkim - czas wielkiej szczerości, takiej aż do bólu. Wskutek tego osiągnęliśmy pożądany od dawna efekt - poznaliśmy swoje (głównie te zawiedzione) oczekiwania, nadzieje, ujawniliśmy wszystko, co bolało i boli (na przestrzeni tylu przecież lat). Nie było żadnego udawania, że jest fajnie - kiedy nie jest, że łatwo przebaczyć, kiedy przecież bardzo trudno... Ale to wszystko zadziało się dopiero wtedy, kiedy już opadły nieco emocje związane z... A było ich co nie miara!

Rozalko, trudno żyje się z człowiekiem zamkniętym w sobie, a być może Twój mąż takim jest. Jego tajemniczość... Taki człowiek potrzebuje dla siebie nieco więcej przestrzeni [to wolność, o której marzy... tylko marzy, bo tak naprawdę to ma klatkę w sobie (otwarcie się to przecież ryzyko - nie zawsze opłacalne)], nie lubi gadulstwa, a już zupełnie nie toleruje krytyki. Nawet w domu, powinien mieć swój - chociaż kącik, czyli taki azyl, gdzie może pobyć sam ze sobą, bo on to wręcz uwielbia. Takiego trzeba uważnie słuchać, kiedy już (o dziwo!) - zdecyduje się coś powiedzieć.
Hmm, Twój mąż marzy aż o "samotni" - niczym mnich :-D Pomyśl, czy nie znajdzie się w Waszym domu miejsce na celę, żeby tu mógł odpoczywać, medytować - bez uciekania z domu :mrgreen:
Zastanawia mnie, dlaczego mąż tak chętnie podjął się opieki nad dziećmi, ale poza Waszym domem... Może tak bardzo skrywa swoje prawdziwe oblicze - ciepłego, wrażliwego mężczyzny, że nie chce abyś Ty je rozpoznała? Bo ta maska twardziela to taka wygodna, taka męska, dająca też przewagę... Już sobie wyobrażam, jak oni tam bawią się, zresztą dzieci na pewno zdadzą Ci relację :-D .
Rozalko, a może kiedyś skrytykowałaś sposób, w jaki mąż zajmuje się dziećmi? A może skrytykowałaś coś ... jeszcze większego. Przypomnij sobie, to może być to - ta urażona męska duma (jaki cierń tkwi tam w jego sercu?). Jeśli tak, dla przeciwwagi - trzeba ją pozytywnie wzmocnić, ot choćby pochwałą za opiekę nad dziećmi, że taka super.
Być sobą - to ważne, żeby nie zmęczyć się w pewnym momencie odgrywaną rolą i nie zawieść na nowo... Owszem - kontrolować swoje zachowania nieco więcej i mocniej niż dotychczas, żeby tego co we mnie mniej dobre, mniej piękne, co ma prawo nie podobać się innym - było coraz mniej. Rozwijać i wzmacniać to, co jest we mnie wartościowe. Przecież nie zmienisz się tak natychmiast, tylko dlatego, że Ty sama lub ktoś - tak chce. Ileż frustracji niesie świadomość, że ktoś nie kocha mnie taką, jaką jestem... A ja próbuję, ale nie potrafię aż tak szybko. Mam na to całe życie przed sobą, a może i więcej... :-D
Jak najmniej wytykania mężowi błędów, jak najwięcej akceptacji. Na tym można coś zbudować. Dobro budujemy na dobru. Plus spokój, bo w sytuacji kryzysu tego spokoju w sercu zwykle brak, więc o duże błędy bardzo łatwo...
Do rozmów o NAS trzeba dojrzeć, to musi zadziać się w stosownym czasie, kiedy ta druga strona choć w minimalnym stopniu przejawia dobrą wolę.
Póki co, radziłabym - bardziej starać się, aby nie pogarszać niż już naprawiać.
Umiar - złoty środek.
Oczywiście modlitwa, z nią można największy kryzys przetrwać z niewielkim uszczerbkiem, a nawet z niego wyjść.
I uśmiech :-D I zdrowy dystans ;-)
Ostatnio zmieniony przez róża 2010-11-13, 11:52, w całości zmieniany 1 raz  
 
     
rozalka
[Usunięty]

Wysłany: 2010-11-13, 10:21   

TO już chyba naprawdę koniec...wczoraj trochę mnie poniosło i w czasie rozmowy telefonicznej ( o zgrozo!) z moim mężem powiedziałam mu wszystko co wiem,o czym donoszą mi znajomi np ze nie mieszka z kumplem ( a niby gdzie miałbym mieszkać). Oczywiście na wszystko miał odpowiedz.Już sama nie wiem jak doszło do wątku o rozwodzie ale powiedział mi ze chce się rozwieść i tej decyzji nie zmieni i ze powinnam się do tego przyzwyczaić. wiem ze ktoś mu podpowiada co ma robić bo do tej pory pieniądze dawał mi " do ręki" wczoraj wpłacił na moje konto choć widzieliśmy się osobiście.Pomyślałam sobie chce mieć papierek dla sądu...Wiem ze przez jakiś czas nic nie zrobi.Mówił mi ze musi minąć pól roku odkąd wyprowadził się z domu żeby sąd mógł orzec rozwód...powiedziałam mu ze ja nie zgadzam się na rozwód bo bardzo go kocham i chciałabym walczyć o nasza rodzeni. Był zaskoczony.A co myślał ze tak mu to łatwo pójdzie...ale teraz zastanawiam się czy mogę zrobić jeszcze cokolwiek? książkę zamówiłam tylko nie wiem czy będzie mi jeszcze potrzebna.co mogę jeszcze zrobić...modlić się i czekać? Żyć swoim życiem a nim się nie przejmować...pozwolić mu odejść? nie wiem którędy pójść dalej...[/fade]
 
     
róża
[Usunięty]

Wysłany: 2010-11-13, 12:00   

Gdyby tak udało się w porę zdemaskować tego "doradcę"... Nie może być doradcą dobrym, skoro ukrywa się i jest ukrywany.
Ktoś powie w trudnej chwili "a daj sobie spokój, wy nigdy nie dogdacie się, z kim innym możesz żyć inaczej, lepiej; możesz żyć sam, po co tak się męczyć" i kiedy w głowie już zamieszka iluzja życia szczęśliwego, na które to przecież zasługuje każdy człowiek - trudno podjąć trud naprawy.
Rozalko, może rzeczywiście trzeba dać mężowi nieco odetchnąć. Wcześniej pisałaś o natarczywości wielu osób w kwestii jego powrotu, a on może ze zwykłej przekory - pokazuje teraz wszystkim, że nic nie musi.
Powiedziałaś ważne słowa, że ciągle kochasz i chcesz ratować Waszą rodzinę. Moim zdaniem - pozwól mężowi pobyć trochę sam na sam z tą ważną wiadomością, z tym - zdziwieniem.

Cytat:
Żyć swoim życiem a nim się nie przejmować...pozwolić mu odejść?


Czy to jest możliwe?
To skrajność, jak skrajnością jest (pozbawione godności) błaganie niemalże na kolanach - o powrót.

To nie koniec, to dopiero początek...
 
     
ania4
[Usunięty]

Wysłany: 2010-11-13, 12:14   

hehe, lecimy na tej samej fali :( ja tez sie wczoraj nasluchalam o rozwodzie (mojego na razie nie stac na rozwod na szczescie, czyli az tak zdesperowany zeby sie rozwodzic widac jeszcze nie jest), o tym ze jestem dla niego tylko matka jego dziecka i nic nas juz nie laczy, zebym zapomniala o ratowaniu bo nie ma czego - takie standarciki...

Ja tez sie upieram ze nie chce rozwodu (co go wpienia i uwaza ze mu na zlosc robie) Nauczylam sie juz zeby sie nie zamartwiac niepotrzebnie - nikt nie wie na 100% co bedzie jutro. I nie wolno dac sie prowokowac, lepiej nie powiedziec nic, niz powiedziec cos co zaogni sytuacje (a meza w takim stanie to byle co wpienia). Na trudne pytania odpowiadam ze nie wiem, musze sie zastanowic albo skonsultowac z kims.
I staram sie zyc swoim zyciem, chociaz tak jak kiedys pisalas - jest ten dylemat czesto czy nie powoduje w ten sposob ze jeszcze bardziej sie od siebie oddalamy... trudne to i bez pomocy "z gory" raczej nie da rady...

Jednoczesnie mysle ze warto miec oczy otwarte na takie ruchy jak np. wplacanie kasy na konto, jak masz mozliwosc to porozmawiaj moze z jakims prawnikiem, zebys nie popelnila bledow, ktore moglyby sie kiedys obrocic przeciwko Tobie i dzieciom. Skoro on grozi rozwodem to trzeba sie liczyc z taka ewentualnoscia (co oczywiscie nie oznacza zgody). I zebys wiedziala jakie masz prawa - wtedy on nie da rady zastraszac paragrafami.
 
     
rozalka
[Usunięty]

Wysłany: 2010-11-13, 12:50   

Rożo bardzo lubię czytać Twoje posty.Są pełne mądrości życiowej i dają mi dużo do myślenia.Musze dojrzeć do tego żeby na każdym kroku nie myśleć o nim.muszę pomyśleć o sobie bo mam dwójkę wspaniałych maluchów dla których muszę sie trzymać w kupie.Mateusz powiedział ze te 2 miesiące poza domem więcej zrobiły złego niż dobrego i ze on ma dosyć knucia,mieszania.Może on faktycznie potrzebuje oddechu.choć tak myślałam jak się wyprowadzał...ze się opamięta i wróci...a on nie wraca

ANIA4jak czytam to forum to widzę jak wiele osób ma te same problemy co my.z Twojego postu bije taki spokój.Ja po takiej rozmowie nie potrafię się otrząsnąć.może dlatego ze pierwszy raz o rozwodzie usłyszałam jakieś 2 tyg temu i jeszcze tego nie przetrawiłam.ZA każdym razem obiecuje sobie ze to już ostatni raz kiedy podejmuje z mężem rozmowę o nas...tym razem mam nadzieje ze wytrzymam.Po co się denerwować.Tak sobie myślę nawet jeśli teraz ma kogoś to przecież i tak tego nie zmienię.On sam musi do tego dojrzeć i sam musi chcieć.na siłe odepchne go jeszcze bardziej.Poki co cieszę się z tego ze ma dobry kontakt z dziećmi, ze przychodzi po nich do przedszkola dwa razy w tygodni i zabiera ich najczęściej do teściowej bo u nas się nie pokazuje- wstyd mu przed moimi rodzicami.w weekend zabiera dzieci na jeden dzien...Maluchy bardzo kochaja tatusia i on ich też...i to takie smutne ze nie mogą byc razem...ale może jeszcze kiedys bedą... :-)
 
     
Mirela
[Usunięty]

Wysłany: 2010-11-13, 13:43   

rozalka napisał/a:
Rożo bardzo lubię czytać Twoje posty.Są pełne mądrości życiowej


ROZALKO :) też bardzo lubię czytać posty róży :)
Pozdrawiam dziewczyny :)
 
     
róża
[Usunięty]

Wysłany: 2010-11-13, 13:54   

Cytat:
bo u nas się nie pokazuje- wstyd mu przed moimi rodzicami.

Rozalko, czyli zamieszkujecie wspólnie z Twoimi rodzicami?
Jeśli tak, może to i oni przyczynili się w jakimś sensie do tej ucieczki.
Tobie może być trudno spojrzeć obiektywnie na sytuację od tej strony, bo to przecież ciągle Twoi kochani i kochający rodzice... Dla męża to jednak tylko teściowie i już niekoniecznie kochani i aż tak mocno kochający...
Może więcej spotkań na neutralnym gruncie, jakieś pomysły na zamieszkanie osobno. Ale to chyba jeszcze nie teraz...
Bardzo trudno budować szczęśliwą rodzinę, kiedy ingerencja rodziców z obydwu (a nawet tylko z jednej) stron. Może przed tym ucieka mąż?
Hmm, czy na pewno wstydzi się teraz... A jeśli czegoś już nie umie, nie chce - tolerować?
Co było głównym powodem konfliktów między Wami wcześniej , kiedy jeszcze mieszkaliście razem?
Bywa, że trudno rozeznać (a jeszcze trudniej przyznać się), skąd bierze się we mnie ten bunt, gniew... Jaka jest jego właściwa przyczyna, gdzie tkwi jego źródło...
Ostrożnie z tymi pochwałami, bo widzę, że ...już Caps Lock włącza mi się usilnie :-D

http://www.youtube.com/watch?v=2YfhlztndB8
 
     
rozalka
[Usunięty]

Wysłany: 2010-11-13, 19:08   

RÓŻO taki mieszkaliśmy z moimi rodzicami i to był największy błąd jaki mogliśmy popełnić.Mateusz nigdy sie nie skarżył bo tak naprawdę my nigdy nie rozmawialiśmy.Dopiero teraz zaczęliśmy mówić o tym co nas boli i wiem ze mój maź nie toleruje mojej mamy.I co gorsze ma ku temu prawo.?Ja o wielu sytuacjach nawet nie wiedziałam.Wiem ze wiele razy bylo tak ze stawałam za rodzicami a nie za moim mężem i o to Mateusz ma wielki żal do mnie.On nigdy nie czuł się tu jak u siebie,nie mógł podjąć żadnej decyzji.Wiem ze czul się tu źle.nie mieliśmy możliwości zamieszkania osobno,nie stać nas na to było.Choć w połowie sierpnia podjęliśmy decyzje o tym ze się wyprowadzamy.Moja koleżanka akurat wyjeżdżała i chciała nam wynająć mieszkanie.Tylko ze od października. Mieliśmy zamieszkać razem zobaczyć jak to jest jak się mieszka samemu bo tak naprawdę my nigdy nie byliśmy sami,nigdy nie mieszkaliśmy sami ze sobą.Tylko ze Mateusz nie doczekał i się wyprowadził wcześniej.a w zasadzie co to za wyprowadzka.On nawet nie zabrał swoich rzeczy.Wszystko leży w szafie,jego kosmetyki stoją w łazience,jego płyty...wszystko...nie chce niczego ruszać.Próbowałam zdjąć nasze zdjęcia ze ściany w sypialni ale zrobiło mi się tak jakoś głupio i powiesiłam je od nowa.a z tym mieszkaniem to wyszło tak ze ja je wynajęłam. myślałam ze jak pójdziemy na swoje to on do nas wróci i się wprowadzi,Ale usłyszałam nie ma takiej opcji...i tak pomyślałam sobie.nie dość ze pieniędzy będzie mi wiecznie brakowało to będę siedziała sama w 4 ścianach i myślała. Będę płakała i czekała aż zapuka do drzwi..tam byłabym na swoim ale byłoby mi bardzo ciężko zwłaszcza ze bliźniaki sa małe.Mają 3 i poł roku...Tu mam na kogo liczyć zawsze mi ktoś pomoże.Dzieci czuja się tu bezpiecznie.wiec zrezygnowałam z mieszkania...ale wiem ze Mateusz tu nigdy nie wróci...ja za to na dzień dzisiejszy pójdę za nim na koniec świata...
 
     
róża
[Usunięty]

Wysłany: 2010-11-13, 20:31   

Rozalko, w takim razie bez sensu zachęcanie męża do powrotu, bo to byłby raczej powrót do tego, co było. A on tego nie chce i pewnie ma troszkę racji. Bardzo frustrujące muszą być dla dorosłego mężczyzny, męża i ojca - sytuacje, kiedy to nie może decydować o losach swojej rodziny, bo teście (z racji, że zwykle wiedzą lepiej) czynią to za niego. Eh, mieszkanie z teściami to dla zięcia/synowej - zwykle same problemy. A czasem i dla nich samych...
Na razie dużo złości i przekory w mężu, może chęć odegrania się za sytuacje, kiedy to Ty stawałaś po stronie rodziców, a on czuł się w tym domu obcym i niepotrzebnym. A skoro złość, to tym więcej spokoju, opanowania potrzeba z Twojej strony, żeby już nie dolewać oliwy do ognia. W takim stanie wzburzenia trudno o "dobre" uczucia , one gdzieś umykają. Byle nie pomylić ich braku - z końcem miłości...
Myślę, że daj mężowi chwilkę wytchnienia, a przy najbliższej dobrej okazji (nie w domu Twoich rodziców) - przyznaj się, że już dostrzegasz błędy przeszłości i jesteś otwarta na jego pomysły, co do Was. Ale najpierw pozwól mężowi "wyzłościć" się do końca, wypowiedzieć swoje racje ....
Zrozumieć , a potem to zrozumienie okazać - tak szczerze... To może być punktem zwrotnym w Waszym kryzysie.

Rozalko, mąż zabierając dzieci na weekend - coś ważnego Ci sygnalizuje.
Potrafię i chcę zająć się naszymi dziećmi :-D Na wypadek, gdybyśmy...
 
     
rozalka
[Usunięty]

Wysłany: 2010-11-14, 09:05   

Staram się jak mogę żeby nie naciskać na męża.NIe dzwonię ,nie pisze.Myślę ze na rozmowę jest za wcześnie bo on nie chce rozmawiać.Powie mi to samo...Ze chce rozwodu i nie zmieni zdania...wiem ze go skrzywdziłam i nie powinno to wszystko tak wyglądać. Ja bardzo się zmieniłam i wiem ze potrafiłabym naprawić błędy.Ale Mateusz boi się ze zmienię sie na chwilkę a potem będzie to samo...tzn ze będę taka jak moja mama...Ze będę taka jak byłam.Poza tym tu jest też problem toksycznej matki mojego męża. Psycholog powiedział mi ze dopóki mój maż nie uwolni się od matki dopóty będzie miał problemy w związkach i to bez względu na to czy ze mną czy z kim kimkolwiek innym.Jego kazdy wcześniejszy związek wyglądał dokładnie tak samo...po kilku latach " dusił" się i uciekał...TYlko ze teraz przyrzekał...na dobre i na złe...teraz ma dzieci...nie powinien uciekać... a jednak uciekl...
 
     
laura1981
[Usunięty]

Wysłany: 2010-11-14, 10:41   

Moja droga to b. ciężka sytuacja.. rozumiem bo znalazłam się w podobnej sytuacji... nie proś go, nie płacz, nie zmuszaj do jakichkolwiek decyzji... chce wolności to mu ją daj, a Ty układaj swoje życie bez niego... chce rozwodu to powiedz,żeby sam napisał i złożył pozew do sądu.. bądź stanowcza... i wiesz co myślę za pół roku zachłyśnie się tą wolnością i będzie chciał wrócić ( u mnie tak jest).. on sam musi to zrozumieć, że jesteś dla niego ważna Ty i dzieci, jeśli nie dotrze do niego myśl że może was stracić to nigdy tego nie zrozumie.. nie możesz go zmusić do tego,żeby był z Wami. Wiem to bolesne, ale nie ma innego wyjścia.
Pamiętaj: Jeśli coś kochasz to puść to wolno, jeśli wróci to znaczy, że jest Twoje.. jeśli nie wróci to znaczy że nigdy nie było Twoje.... powtarzaj sobie to każdego dnia...on musi sam zrozumieć, że chce z Wami być, ale wówczas nie wiadomo czy Wy będziecie chcieli jeszcze z nim być...
 
     
rozalka
[Usunięty]

Wysłany: 2010-11-14, 13:23   

LAURO marzę o tym żeby nawet za pól roku mój mąż do nas zatęsknił. Mam nadzieję ze starczy mi siły by czekać...ale przecież " miłość cierpliwa jest"...Mnie czasem tej cierpliwości brakuje.Ja chciałabym już...Zamówiłam już sobie Dobsona " Miłość wymaga stanowczości" mam nadzieje ze po lekturze będzie mi łatwiej zrozumieć pewne sprawy.Póki co szukam,myślę,modlę się i cały czas mam nadzieje...

[ Dodano: 2010-11-17, 16:27 ]
U mnie tydzień wyciszenia i spokoju...o ile można mówić w naszej sytuacji o spokoju.Od piątku nie miałam żadnego kontaktu z mężem.Nie dzwoniłam,nie pisałam. I nawet nie sprawdzałam gdzie jest.Cały czas modlę się aby Pan otworzył jego oczy i serce a mnie dal sile abym miała silę walczyć o nas. Dziś napisał czy nic się nie zmieniło i tak jak co tydzień on odbiera dzieci dziś i jutro z przedszkola i się nimi zajmuje do wieczora. Poprosił mnie też o to ze chciałby zabrać dzieci na sobotę. niestety w sobotę umówiłam się na spotkanie ze znajomymi i jesteśmy zajęci.pytal czy w takim razie choć do południa mógłby zabrać dzieci...Zaproponowałam mu ze może zabrać dzieci w niedziele.Niestety w niedzielę jemu nie bardzo pasuje...Tak sobie pomyślałam ze przecież nie muszę zmieniać planów tylko dlatego ze on tak chce...Przecież równie dobrze on może zmienić plany na niedziele...Nie wiem czy robię dobrze ale dlaczego mam robić tak żeby jemu było wygodnie...On wyprowadzając się nie myślał o tym jak dam sobie radę jak to wszystko zorganizuję...ja przecież muszę sobie dać rade wyjścia nie mam...

[ Dodano: 2010-11-19, 11:38 ]
ciąg dalszy
U nas coraz gorzej.Przez tydzień nie miałam kontaktu z Mateuszem ale w czwartek zabrał dzieci i kiedy ich odwoził znów pojawił się temat rozwodu.Zapytał mnie w prost czy chciałabym rozwodu za porozumieniem stron czy z orzekaniem o winie...W ogóle co to za pytanie? Ja utrzymuje ze nie chcę rozwodu,Ale jeśli już do niego dojdzie to z orzekaniem o winie...Zapytał mnie też czy ja się z kimś spotykam,bo podobno dotarły do niego takie wiadomości. i dodał jeszcze ze on nie ma nic przeciwko temu ale żebym mu dała znać to on się wtedy zajmie dziećmi.Co to za pomysł? Jak mogłabym kogoś mieć skoro kocham mojego meza... nie chciałam z nim rozmawiać na ten temat.Potem napisał mi jeszcze kilka smsów żebyśmy się dogadali, żebyśmy nieciągali się latami po sądach i żebyśmy to załatwili jak cywilizowani ludzie? Ja się nie znam na tych wszystkich kruczkach prawnych.musze porozmawiać z prawnikiem i się jakoś przygotować na każdą ewentualność. Wczoraj prosił mnie o rozmowę.I choć nie chciałam uległam i znów się nasłuchałam o tym ze on chcę się rozwieść i żebyśmy się dogadali.Kiedy zapytałam po co mu rozwód stwierdził ze chcę wyjechać do innego miasta,wziąśc kredyt,kupić kawalerkę i zacząć nowa pracę...I po to mu rozwód żeby mógł wziąć kredyt?coś mi tu nie pasuje.Poza tym mówił ze on nie chcę nikomu robić żadnych nadziei, on nie chce niczego ratować i jedyna na czym mu zależy to przyzwoity kontakt z dziećmi...(Jak będzie mieszkał godzinę drogi stąd to na pewno będzie miał super kontakt).I nie wiem co mam robić. Sprawa wydaje mi się beznadziejna i mam wrażenie ze on się nie cofnie...Wieczorem znów mnie atakował...Już nie wytrzymałam i podniosłam głos żeby dal mi spokój ze nie chce z nim teraz rozmawiać o żadnym rozwodzie...widziałam ze był wściekły.A no i zapytał z czyjej niby winy miałby być ten rozwód...czy on naprawdę nie zdaje sobie sprawy z tego wszystkiego?myśli ze pójdziemy do sądu,dogadamy się,rozwiedziemy i będziemy najlepszymi przyjaciółmi...Szczerze mówiąc zastanawiam się nad złożeniem wniosku o alimenty - jak chcę wyjechać to mogę go potem nie " znaleźć " i myślę o rozdzielności majątkowej- wtedy będzie mógł wziąć sobie kredyt i go spłacać. nad rozwodem wolałabym się nie zastanawiac bo po co ?

a wogóle przeczytałam Dobsona " miłosc wymaga stanowczosci".I rozpatrując nasz przypadek ja powinnam pozwolić mu odejść. i pewnie bym to zrobiła( szkoda ze nie przeczytałam tej książki poł roku wczesniej)gdyby on cały czas nie mówił o rozwodzie...co mam mu powiedzieć? Ze bardzo go kocham i nie chcę rozwodu ale jeśli on podjął taką decyzje to ja akceptuję? Nie wiem może tego małżeństwa naprawdę nie da się już uratować? co ja mam robić? modliłam się zeby Pan wskazał mi drogę która mam isc ale nie mogę trafić na odpowiednią scieżkę.Boję się cokolwiek zrobić zeby nie zgasić iskierki być może tlącej się jeszcze w sercu mojego meza?
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group

To naprawdę bardzo ważna ankieta zwolenników in vitro - włącz się!
Możesz w niej wyrazić swój sprzeciw głosując przeciw petycji...




Stanowisko Episkopatu Polski:

"Metoda in vitro jest niezgodna z prawem Bożym i naturą człowieka..."













"Pan naprawdę Zmartwychwstał! Alleluja!

„Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał!” (Łk 24,5-6)
"To się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia" (1 P 2,20b)
"Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33)
„Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16,15)



To może być także Twoje zmartwychwstanie - zmartwychwstanie Twojego małżeństwa!









Jan Paweł II:

Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje „Westerplatte". Jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie — jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić — dla siebie i dla innych.





Dla tych, którzy kochają - propozycja wzoru odpowiedzi na pozew rozwodowy


W odpowiedzi na pozew wnoszę o oddalenie powództwa w całości i nie rozwiązywanie małżeństwa stron przez rozwód.

UZASADNIENIE

Pomimo trudności jakie nasz związek przechodził i przechodzi uważam, że nadal można go uratować. Małżeństwa nie zawiera się na chwilę i nie zrywa w momencie, gdy dzieje się coś niedobrego. Pragnę nadmienić, iż w przyszłości nie zamierzam się już z nikim innym wiązać. Podjąłem (podjęłam) bowiem decyzję, że będę z żoną (mężem) na zawsze i dołożę wszelkich starań, aby nasze małżeństwo przetrwało. Scalenie związku jest możliwe nawet wtedy, gdy tych dobrych uczuć w nas nie ma. Lecz we mnie takie uczucia nadal są i bardzo kocham swoją żonę (męża), pomimo, iż w chwili obecnej nie łączy nas więź fizyczna. Jednak wyrażam pragnienie ratowania Naszego małżeństwa i gotowy (gotowa) jestem podjąć trud jaki się z tym wiąże. Uważam, że przy odrobinie dobrej woli możemy odbudować dobrą relację miłości.

Dobro mojej żony (męża) jest dla mnie po Bogu najważniejsze. Przed Bogiem to bowiem ślubowałem (ślubowałam).

Moim zdaniem każdy związek ma swoje trudności, a nieporozumienia jakie wydarzyły się między nami nie są powodem, aby przekreślić nasze małżeństwo i rozbijać naszą rodzinę. Myślę, że każdy rozwód negatywnie wpływa nie tylko na współmałżonków, ale także na ich rodziny, dzieci i krzywdzi niepotrzebnie wiele bliskich sobie osób. Oddziaływuje również negatywnie na inne małżeństwa.

Z moją (moim) żoną (mężem) znaliśmy się długo przed zawarciem naszego małżeństwa i uważam, że był to wystarczający czas na wzajemne poznanie się. Po razem przeżytych "X" latach (jako para, narzeczeni i małżonkowie) żona (mąż) jest dla mnie zbyt ważną osobą, aby przekreślić większość wspólnie spędzonych lat. Według mnie w naszym związku nie wygasły więzi emocjonalne i duchowe. Podkreślam, iż nadal kocham żonę (męża) i pomimo, że oddaliliśmy się od siebie, chcę uratować nasze małżeństwo. Osobiście wyrażam wolę i chęć naprawy naszych małżeńskich relacji, gdyż mam przekonanie, że każdy związek małżeński dotknięty poważnym kryzysem jest do uratowania.

Orzeczenie rozwodu spowodowałoby, że ucierpiałoby dobro wspólnych małoletnich dzieci stron oraz byłoby sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Dzieci potrzebują stabilnego emocjonalnego kontaktu z obojgiem rodziców oraz podejmowania przez obie strony wszelkich starań, by zaspokoić potrzeby rodziny. Rozwód grozi osłabieniem lub zerwaniem więzi emocjonalnej dzieci z rodzicem zamieszkującym poza rodziną. Rozwód stron wpłynie także niekorzystnie na ich rozwój intelektualny, społeczny, psychiczny i duchowy, obniży ich status materialny i będzie usankcjonowaniem niepoważnego traktowania instytucji rodziny.

Wysoki Sądzie, proszę o danie nam szansy na uratowanie naszego małżeństwa. Uważam, ze każda rodzina, w tym i nasza, na to zasługuje. Nie zmienię zdania w tej ważnej sprawie, bo wtedy będę niewiarygodny w każdej innej. Brak wyrażenia mojej zgody na rozwód nie wskazuje na to, iż kierują mną złe emocje tj. złość czy złośliwość. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie zmuszę żony (męża) do miłości. Rozumiem, że moja odmowa komplikuje sytuację, ale tak czuję, takie są moje przekonania religijne i to dyktuje mi serce.

Bardzo kocham moją (mojego) żonę (męża) i w związku z powyższym wnoszę jak na wstępie.



List Episkopatu Polski na święto św. Rodziny

Warto jeszcze raz podkreślić, że u podstaw każdej rodziny stoi małżeństwo. Chrześcijańskie patrzenie na małżeństwo w pełni uwzględnia wyjątkową naturę tej wspólnoty osób. Małżeństwo to związek mężczyzny i niewiasty, zawierany na całe ich życie, i z tej racji pełniący także określone zadania społeczne. Chrystus podkreślił, że mężczyzna opuszcza nawet ojca i matkę, aby złączyć się ze swoją żoną i być z nią przez całe życie jako jedno ciało (por. Mt 19,6). To samo dotyczy niewiasty. Naszym zadaniem jest nieustanne przypominanie, iż tylko tak rozumianą wspólnotę mężczyzny i niewiasty wolno nazywać małżeństwem. Żaden inny związek osób nie może być nawet przyrównywany do małżeństwa. Chrześcijanie decyzję o zawarciu małżeństwa wypowiadają wobec Boga i wobec Kościoła. Tak zawierany związek Chrystus czyni sakramentem, czyli tajemnicą uświęcenia małżonków, znakiem swojej obecności we wszystkich ich sprawach, a jednocześnie źródłem specjalnej łaski dla nich. Głębia duchowości chrześcijańskich małżonków powstaje właśnie we współpracy z łaską sakramentu małżeństwa. więcej >>



Wszechświat na miarę człowieka

Wszechświat jest ogromny. Żeby sobie uzmysłowić rozmiary wszechświata, załóżmy, że odległość Ziemia - Słońce to jeden milimetr. Wtedy najbliższa gwiazda znajduje się mniej więcej w odległości 300 metrów od Słońca. Do Słońca mamy jeden milimetr, a do najbliższej gwiazdy około 300 metrów. Słońce razem z całym otoczeniem gwiezdnym tworzy ogromny system zwany Droga Mleczną (galaktykę w kształcie ogromnego dysku). W naszej umownej skali ten ogromny dysk ma średnicę około 6 tysięcy kilometrów, czyli mniej więcej tak, jak stąd do Stanów Zjednoczonych. Światło zużywa na przebycie od jednego końca tego dysku do drugiego - około 100 tysięcy lat. W tym dysku mieści się około 100 miliardów gwiazd. To jest ogromny dysk! Jeszcze mniej więcej sto lat temu uważano, że to jest cały wszechświat. Okazało się, że tak wcale nie jest. Wszechświat jest znacznie, znacznie większy! Jeżeli te 6 tysięcy kilometrów znowu przeskalujemy, tym razem do jednego centymetra, to cały wszechświat, który potrafimy zaobserwować (w tej skali) jest kulą o średnicy 3 kilometrów. I w tym właśnie obszarze, jest około 100 miliardów galaktyk (czyli takich dużych systemów gwiezdnych, oczywiście różnych kształtów, różnych wielkości). To właśnie jest cały wszechświat, który potrafimy badać metodami fizycznymi, wykorzystując techniki astronomiczne. (Wszechświat na miarę człowieka >>>)



Musicie zawsze powstawać!

Możecie rozerwać swoje fotografie
i zniszczyć prezenty.
Możecie podeptać swoje szczęśliwe wspomnienia
i próbować dzielić to, co było dla dwojga.
Możecie przeklinać Kościół i Boga.

Ale Jego potęga nie może nic uczynić
przeciw waszej wolności.
Bo jeżeli dobrowolnie prosiliście Go,
by zobowiązał się z wami...
On nie może was "rozwieść".

To zbyt trudne?
A kto powiedział, że łatwo być
człowiekiem wolnym i odpowiedzialnym.
Miłość się staje
Jest miłością w marszu, chlebem codziennym.

Nie jest umeblowana mieszkaniem,
ale domem do zbudowania i utrzymania,
a często do remontu.
Nie jest triumfalnym "TAK",
ale jest mnóstwem "tak",
które wypełniają życie, pośród mnóstwa "nie".

Człowiek jest słaby, ma prawo zbłądzić!
Ale musi zawsze powstawać i zawsze iść.
I nie wolno mu odebrać życia,
które ofiarował drugiemu; ono stało się nim.

Michel Quoist



Rozważania o wierze/Dynamizm wiary/Zwycięstwo przez wiarę

Klasycznym tekstem biblijnym ukazującym w świetle wiary wartość i sens środków ubogich jest scena walki z Amalekitami. W czasie przejścia przez pustynię, w drodze do Ziemi Obiecanej, dochodzi do walki pomiędzy Izraelitami a kontrolującymi szlaki pustyni Amalekitami (zob. Wj 17, 8-13). Mojżesz to Boży człowiek, który wie, w jaki sposób może zapewnić swoim wojskom zwycięstwo. Gdyby był strategiem myślącym jedynie po ludzku, stanąłby sam na czele walczących, tak jak to zwykle bywa w strategii. Przecież swoją postawą na pewno by ich pociągał, tak byli wpatrzeni w niego. On zaś zrobił coś, co z punktu widzenia strategii wojskowej było absurdalne - wycofał się, zostawił wojsko pod wodzą swego zastępcy Jozuego, a sam odszedł na wzgórze, by tam się modlić. Wiedział on, człowiek Boży, człowiek modlitwy, kto decyduje o losach świata i o losach jego narodu. Stąd te wyciągnięte na szczycie wzgórza w geście wiary ramiona Mojżesza. Między nim a doliną, gdzie toczy się walka, jest ścisła łączność. Kiedy ręce mu mdleją, to jego wojsko cofa się. On wie, co to znaczy - Bóg chce, aby on wciąż wysilał się, by stale wyciągał ręce do Pana. Gdy ręce zupełnie drętwiały, towarzyszący Mojżeszowi Aaron i Chur podtrzymywali je. Przez cały więc dzień ten gest wyciągniętych do Pana rąk towarzyszył walce Izraelitów, a kiedy przyszedł wieczór, zwycięstwo było po ich stronie. To jednak nie Jozue zwyciężył, nie jego wojsko walczące na dole odniosło zwycięstwo - to tam, na wzgórzu, zwyciężył Mojżesz, zwyciężyła jego wiara.

Gdyby ta scena miała powtórzyć się w naszych czasach, wówczas uwaga dziennikarzy, kamery telewizyjne, światła reflektorów skierowane byłyby tam, gdzie Jozue walczy. Wydawałoby się nam, że to tam się wszystko decyduje. Kto z nas próbowałby patrzeć na samotnego, modlącego się gdzieś człowieka? A to ten samotny człowiek zwycięża, ponieważ Bóg zwycięża przez jego wiarę.

Wyciągnięte do góry ręce Mojżesza są symbolem, one mówią, że to Bóg rozstrzyga o wszystkim. - Ty tam jesteś, który rządzisz, od Ciebie wszystko zależy. Ludzkiej szansy może być śmiesznie mało, ale dla Ciebie, Boże, nie ma rzeczy niemożliwych. Gest wyciągniętych dłoni, tych mdlejących rąk, to gest wiary, to ubogi środek wyrażający szaleństwo wiary w nieskończoną moc i nieskończoną miłość Pana.

ks. Tadeusz Dajczer "Rozważania o wierze"


Małżeństwo nierozerwalne?!... - wierność mimo wszystko

„Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że ciebie nie opuszczę aż do śmierci" - to tekst przysięgi małżeńskiej wypowiadany bez żadnych warunków uzupełniających. Początek drogi. Niezapisana karta z podpisem: „aż do śmierci". A co, gdy pojawią się trudności, kryzys, zdrada?...

„Wtedy przystąpili do Niego faryzeusze, chcąc Go wystawić na próbę, zadali Mu pyta-nie: «Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?» On im odpowiedział: «czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich mężczyzną i kobietą? Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i będą oboje jednym ciałem. A tak nie są już dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela»"(Mt 19, 3-5). Dwanaście lat temu nasilający się kryzys, którego skutkiem byt nowy związek mojego męża, separacja i rozwód, doprowadził do rozpadu moje małżeństwo. Porozumienie zostało zerwane. Zepchnięta na dalszy plan, wyeliminowana z życia, nigdy w swoim sercu nie przestałam być żoną mojego męża. Sytuacje, wobec których stawałam, zda-wały się przerastać moją wytrzymałość, odbierały nadzieję, niszczyły wszystko we mnie i wokół mnie. Widziałam, że w tych trudnych chwilach Bóg stawał przy mnie i mówił: „wystarczy ci mojej łaski", „Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata". Był Tym, który uczył mnie, jak nieść krzyż zerwanej jedności, rozbitej rodziny, zdrady, zaparcia, odrzucenia, szyderstwa, cynizmu, własnej słabości, popełnionych grzechów i błędów. Podnosił, nawracał, przebaczał, uczyt przebaczać. Kochał. Akceptował. Prowadził. Nadawał swój sens wydarzeniom, które po ludzku zdawały się nie mieć sensu. Byt wierny przymierzu, które zawarł z nami przed laty przez sakrament małżeństwa. Teraz wiem, że małżeństwo chrześcijańskie jest czym innym niż małżeństwo naturalne. Jest wielką łaską, jest historią świętą, w którą angażuje się Pan Bóg. Jest wydarzeniem, które sprawia, „że mąż i żona połączeni przez sakrament to nie przypadkowe osoby, które się dobrały lub nie, lecz te, którym Bóg powiedział «tak», by się stały jednym ciałem, w drodze do zbawienia".

Ja tę nadzwyczajność małżeństwa sakramentalnego zaczęłam widzieć niestety późno, bo w momencie, gdy wszystko zaczęto się rozpadać. W naszym małżeństwie byliśmy najpierw my: mój mąż, dzieci, ja i wszystko inne. Potem Pan Bóg, taki na zasadzie pomóż, daj, zrób. Nie Ten, ku któremu zmierza wszystko. Nie Bóg, lecz bożek, który zapewnia pomyślność planom, spełnia oczekiwania, daje zdrowie, zabiera trudności... Bankructwo moich wyobrażeń o małżeństwie i rodzinie stało się dla mnie źródłem łaski, poprzez którą Bóg otwierał mi oczy. Pokazywał tę miłość, z którą On przyszedł na świat. Stawał przy mnie wyszydzony, opluty, odepchnięty, fałszywie osądzony, opuszczony, na drodze, której jedyną perspektywą była haniebna śmierć, I mówił: to jest droga łaski, przez którą przychodzi zbawienie i nowe życie, czy chcesz tak kochać? Swoją łaską Pan Bóg nigdy nie pozwolił mi zrezygnować z modlitwy za mojego męża i o jedność mojej rodziny, budowania w sobie postawy przebaczenia, pojednania i porozumienia, nigdy nie dał wyrazić zgody na rozwód i rozmyślne występowanie przeciwko mężowi. Zalegalizowanie nowego związku mojego męża postrzegam jako zalegalizowanie cudzołóstwa („A powiadam wam: Kto oddala swoją żonę (...) a bierze inną popełnia cudzołóstwo, I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo" (Mt,19.9)). I jako zaproszenie do gorliwszej modlitwy i głębszego zawierzenia. Nasza historia jest ciągle otwarta, ale wiem, że Pan Bóg nie powiedział w niej ostatniego Słowa. Jakie ono będzie i kiedy je wypowie, nie wiem, ale wierzę, że zostanie wypowiedziane dla mnie, mojego męża, naszych dzieci i wszystkich, których nasza historia dotknęła. Będzie ono Dobrą Nowiną dla każdego nas. Bo małżeństwo sakramentalne jest historią świętą, przymierzem, któremu Pan Bóg pozostaje wierny do końca.

Maria

Forum Pomocy "Świadectwa"

Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 8