Gloria in excelsis Deo!

Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  KanałyKanały  BłogosławieństwaBłogosławieństwa  RekolekcjeRekolekcje  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  12 kroków12 kroków  StowarzyszenieStowarzyszenie  NewsNews
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  NagraniaNagrania  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
 Ogłoszenie 

12 kroków do wolności Uczta - Za Stołem Słowa - ks. Michał Muszyński | Słowo Boże na dziś | Ciężki krzyż | Róże różańcowe
"Ja ... biorę Ciebie ... za żonę/męża i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci."
Ogniska Wiernej Miłości Małżeńskiej SYCHAR:
Warszawa | Poznań | Żory | Zielona Góra | Bonn | Opole | Gorzów Wlkp | Kraków | Trójmiasto | Rzeszów | Chicago | Szczecin | Bydgoszcz | Lublin | Wrocław

ZAPRASZAMY do zgłaszania modlitewnych intencji za małżonków Siostrom Matki Bożej Miłosierdzia
Rekolekcje - Łagiewniki 2010: Uzdrowić zranione życie | Zamienić ranę w perłę | Zobacz kim jesteś - cz. 1 | cz. 2 | O przebaczeniu
Błogosławieństwo Księdza Biskupa Andrzeja Czai - ordynariusza diecezji opolskiej dla naszej Wspólnoty >>

Błogosławieństwa Bożego, aby narodzony tej świętej nocy Zbawiciel świata, obecny w naszym życiu, zawsze napełniał nas radością i nadzieją, a Jego światłość zwyciężała w nas to, co od Boga oddala - życzy administrator

Poprzedni temat «» Następny temat
Przypadek zupełnie beznadziejny
Autor Wiadomość
Wujt
[Usunięty]

Wysłany: 2010-11-04, 16:10   Przypadek zupełnie beznadziejny

Coś czuję, że zostanę na tym forum dłużej, więc postanowiłem założyć swój wątek, w którym będę wylewał swoje żale...


Moja historia


W u mnie było tak, że:
- pierwsze 3 miesiące jej romansu nie wiedziałem co się z nią dzieje - próbowałem z nią rozmawiać, prosiłem żebyśmy szli gdzieś po pomoc skoro sobie sami nie radzimy, błagałem, płakałem - nic żadnych efektów

- potem mi powiedziała co i jak, powiedziała, że to jest skończone, ale nie chce być ze mną i że musi się jeszcze spotykać z kochankiem żeby sobie wszystko wyjaśnić - powiedziałem, że to jest obłęd, że to0 trzeba przeciąć raz a dobrze, zamieszkaliśmy osobno, przez ponad miesiąc zabiegałem o nią, bombardowałem miłością itp. Po miesiącu dowiedziałem się, że mnie okłamuje, że się spotyka z tamtym człowiekiem regularnie, ale niby nie jako para przycisnąłem ją i mi powiedziała, że jest zakochana, że chciałaby z nim być, że jest dla niej ważniejszy niż ja, ale że nie jest z nim. Powiedziałem, że to już jest ponad moje siły i że to prawdopodobnie koniec z nami.

- Przez kolejny miesiąc już nie bombardowałem jej miłością, ale byłem życzliwy, nie poruszałem w ogóle tematu kochanka. Po miesiącu okazało się, że jednak z nim jest, że po raz kolejny mnie okłamała. Powiedziała, że on jej dał coś czego ja jej nigdy nie dałem, że między nami pewnych rzeczy nigdy nie było. Przytuliłem ją, powiedziałem, że ją pomimo wszystko kocham, wyszedłem z jej mieszkania i przestałem się do niej odzywać, patrzeć na nią poza takim zakresem jaki był konieczny z uwagi na dziecko. Wpadła w histerię, że ona tamto skończy, żebyśmy się wspólnie zajmowali dzieckiem itd. Powiedziałem, że to już bez znaczenia, że już w nic nie wierzę. Przez tydzień prosiła mnie o rozmowę, w końcu się ugiąłem i z nią porozmawiałem. Ona powiedziała, że to skończy, a ja że już nie jestem w stanie w nic wierzyć.

- Potem czekałem, że może jednak rzeczywiście coś z tym zrobi i to skończy, ale jak ją o to zapytałem po 2-3 tygodniach, to odpowiedziała, że ja przecież i tak nie chcę z nią być, to po co pytam. Ponadto powiedziała, że to skończy, ale że to musi być proces rozciągnięty w czasie, że tego nie da się tak ciągnąć i że muszą się rozstać, ale żeby się rozstać to muszą się z tym oboje pogodzić i że musi z nim rozmawiać i potrzymać go za rękę itp.

- Cały czas utrzymywała, że nim nie sypia. A to co wyprawia określiła jako autodestrukcje.

- Na początku czerwca napisałem jej list pożegnalny. Napisałem, że muszę się od tego wszystkiego odciąć, zacząć żyć bez niej, pogodzić się z tym, że jest już kimś innym niż tą osobą, z którą się pobrałem, podziękowałem jej za wszystko i dałem prezent. Zaproponowałem rozwód, powiedziała, że nie chce się teraz rozwodzić, że zrobimy to potem. Powiedziałem, że ok, tylko żeby mi nie robiła trudności.

- Ona tak do połowy lipca prosiła żebyśmy razem spędzali czas z dzieckiem, żebyśmy pojechali razem na wczasy, ja powiedziałem, że nie chcę żyć w takim trójkącie jak mi proponuje.

- W połowie lipca zaszła w ciążę. Twierdzi, że to wpadka. Nie chce nic więcej powiedzieć. Od ojca gacha wiem, że on w to wierzy i twierdzi, że to był jeden jedyny raz. Ja uważam, że ona go próbuje wyciągnąć na dziecko. Jak jej to powiedziałem, to stwierdziła, że nie jest głupia. Mam jakiś taki lęk, że to był akt zemsty na mnie albo akt rozpaczy i że jestem temu w jakiś sposób winien. Zakładając, że mówi prawdę, to jak do tego doszło, że jest w ciąży skoro mówiła, że to kończy, że jej na fizyczności nie zależy, że go tylko jeszcze musi potrzymać za rękę

- Przez czerwiec, lipiec, sierpień - byłem wobec niej oschły, ale życzliwy, nie wszczynałem kłótni, nie dokuczałem.

- Pod koniec sierpnia -ona do mnie zagadała w taki sposób, że odebrałem to, że chciałaby się jakoś do mnie zbliżyć. Napisałem jej, że albo to spróbujemy posklejać albo się rozwiedźmy, bo nie ma sensu tego tak dalej ciągnąć. Napisałem, że ten rozwód nic dla mnie nie zmienia, bo i tak będziemy małżeństwem więc jak jej się odmieni, to się cywilnie pobierzemy na nowo. Odpisała, że ona nie chce być ze mną, że teraz nie ma głowy do rozwodu, ale po 3 dniach zgodziła się na rozwód. Ja pod wpływem bliskich zmieniłem zdaniem i powiedziałem jej, że w sumie to na nic mi ten rozwód, a ją to pewnie oddali ode mnie jeszcze bardziej i jeszcze bardziej ją zrazi.

- Pod koniec sierpnia, powiedziała też, że ona jest sama. Powiedziałem, że nie wiem czy kłamie czy nie, ale że dla mnie ta rodzina jest zbyt ważna i że chowam swoją dumę do kieszeni i spróbuję się do niej zbliżyć przez dziecko. Ona powiedziała, że w takiej sytuacji, że ja chcę z nią być, a ona nie to nie możemy się wspólnie zajmować dzieckiem.

- Nie narzucałem jej się. Przez wrzesień i październik byłem wobec niej życzliwy, otwarty, mówiłem co u mnie słychać, czasem coś napisałem, z drugiej strony zazwyczaj otrzymywałem jakieś warczenie, ale już byłem ponad to i nie wpadałem w gniew.

- Parę dni temu powiedziała, że przyjdzie do mnie i chce pogadać o rozwodzie. Przyszła powiedziała, że złoży pozew rozwodowy, ja na to nic nie odpowiedziałem tylko trochę zacząłem chlipać. Po chwili powiedziała, że jest w ciąży. Objąłem ją, powiedziałem dziewczyno co ty zrobiłaś, potem się histerycznie śmiałem. Powiedziałem, że może jestem w szoku i że jak otrzeźwieję to zmienię zdanie, ale że ja jej pomogę, że jej nie zostawię, odmówiła, ale chyba trochę zaszkliły jej się oczy. Jednak przez godzinę jak była to była harda, dumna i zamknięta. Ma do mnie jakiś taki żal, że ja nic nie wiem, nic nie rozumiem, wydaje mi się, że wszystko wiem najlepiej itd.

Przypomniałem jej, że ją ostrzegałem, że jak tego nie skończy raz dwa to będzie to tak w kółko kończyć i zaczynać, a może nawet będzie bawić dziecko za rok. Spytałem czy się pomyliłem. Ona na to, że pomyliłem się, bo to wszystko nie jest tak jak myślę i nic nie rozumiem i jestem beton, bo nic do mnie nie dociera, i ona nie będzie ze mną rozmawiać, bo głową muru nie przebije.

Nie daje mi spokoju, czy gdybym był lepszym mężem, to by do tego nie doszło, czy gdybym inaczej z nią postępował przez ten ostatni rok to jakoś inaczej by się to potoczyło. Ona powiedziała mi , że te ostatnich kilka miesięcy tylko ją utwierdziło w przekonaniu, że do siebie zupełnie nie pasujemy.

Napisałem jej jeszcze, że życzę jej wszystkiego dobrego. Że nie będę miał żadnej satysfakcji jeżeli się okaże, że to wszystko był obłęd i ona się w końcu ocknie, bo wtedy i ona będzie nieszczęśliwa i ja będę nieszczęśliwy. Dodałem, że ciężko mi to przechodzi przez gardło, ale że skoro to ma dać jej szczęście to życzę jej żeby sobie ułożyła życie z tamtym facetem i zbudowała trwały związek o jakim marzy, a jakiego ja nie potrafiłem jej dać. Nic nie odpisała.

To tyle o mojej historii w telegraficzny skrócie żebyście wiedzieli jak to wygląda.

Może jeszcze dwa słowa o mojej żonie. Wydawała się być pobożną, mądrą dziewczyną z zasadami. Teraz postrzegam to tak, że jej wiara i cała ta pobożność była płytka, że co z tego, że co 3 miesiące biegała do spowiedzi i mi robiła wyrzuty, że ja nie chodzę, skoro nie jest w stanie z tej wiary czerpać jakiejkolwiek siły.

[ Dodano: 2010-11-04, 16:52 ]
Wiara, nadzieja i miłość

Nie wiem czemu strasznie kurczowo trzymam się tego małżeństwa. Nigdy nie postrzegałem siebie jako osoby specjalnie pobożnej. Chodziłem do kościoła w niedzielę tak z poczucia obowiązku, z przyzwyczajenia, z tradycji, pod presją żony. Do spowiedzi chodziłem od wielkiego dzwonu: ślub, chrzcin itp. W konsekwencji do komunii też rzadko.

Seks przedmałżeński mi nie przeszkadzał, choć nie chciałem mieszkać z żoną przed ślubem.

Generalnie zgodnie z katolicką ortodoksją nie żyłem.

Teraz chociaż tak po ludzku, to mam wszelkie podstawy żeby wypiąć się na żonę i poukładać sobie życie z kimkolwiek innym, to bardzo chciałbym żyć w zgodzie z tym co ślubowałem. Czuję jakiś przymus, że jakby ona chciała wrócić to muszę ją przyjąć, co więcej chcę tego, tzn. chciałbym żeby w wyniku chyba jakiegoś cudu, to małżeństwo się odrodziło i było cudowne jak nigdy. Nie wiem czemu tak.

Mam jakąś blokadę żeby związać się z kimkolwiek innym. Czasem mam wrażenie, że to jest trochę na zasadzie: o ja ci żono pokażę, jaki jestem wierny, a ty jesteś taka siaka i owaka. Przede wszystkim chyba jednak dlatego, że okazałbym się taki sam jak ona. W niczym nie byłbym lepszy, a jeżeli ona rzeczywiście się rozeszła z kochankiem, to ja bym żył w grzechu, a ona nie.

Momentami czuję się jakbym dostawał obłędu i że ze mną jest coś nie tak, że tak kurczowo się trzymam tego małżeństwa i nagle staram się być ortodoksyjnie pobożny. Czuję się tym wszystkim na swój sposób zniewolony. Jest we mnie pragnienie żeby mieć kogoś bliskiego, jakiegoś blond anioła ;-) , z którym poczuję się na nowo szczęśliwy, a jednocześnie czuję się związany przysięgą. Czuję, że byłoby niesprawiedliwie gdybym miał do końca życia zostać sam. Moim powołaniem było małżeństwo, rodzina i tego pragnę, to mi da szczęście.

Ja nie potrafię zbudować swojego poczucia szczęścia na czymś innym niż żona, dziecko, rodzina.

Nie umiem sobie wyobrazić, że miałbym czuć się szczęśliwy będąc sam. Czułbym się niespełniony jako mężczyzna, chciałbym jeszcze się tak po prostu fizycznie z kimś kochać i mieć dzieci. Co prawda teraz prawie w ogóle nie czuję popędu seksualnego, ale czuję się przez to trochę jak niepełnosprawny.

O tym jak bardzo czuję się oszukany, jak bardzo mnie zawiodła, jak bardzo jej ufałem, to nawet nie piszę, bo szkoda słów.


Zastanawiam się czy ja ją jeszcze kocham. Nie wiem. Taką jaka wydaje się teraz być, to nie, ale wierzę, że pod tą skorupą jest ta sama osobą, którą kiedyś pokochałem. Mam też wrażenia, że ta moja miłość choć tak bardzo poraniona jest głębsza i dojrzalsza niż wcześniej.

Co dalej?
Nie wiem co dalej robić? Jak żyć?

Mamy dziecko i chcą nie chcąc widujemy się codziennie lub słyszymy przez telefon. Ona dosyć często dzwoni z różnymi sprawami związanymi z dzieckiem, ale nie tylko, tak co najmniej raz dziennie, a bywa, że i 4 razy. Męczy mnie to. Jak jej jestem tak potrzebny, to po diabła odchodziła i jak to możliwe że było jej tak źle?!?

Chciałbym kupić mieszkanie gdzieś blisko niej i urządzić tam pokój dla dziecka, ale nie mogę tego zrobić, bo ona mówi, że nie wie gdzie będzie mieszkać, że się wyprowadzi na drugi koniec miasta żeby być dalej od rodziców itp. Chciałbym mieć przynajmniej jakieś swoje miejsce na ziemi, które mógłbym nazwać domem, gdzie mógłbym spędzać czas z dzieckiem,a teraz trochę się tak włóczę.



Raz mam gorsze dni (to dzisiaj) raz lepsze i wiem, że tak musi być, ale nie widzę jakiegoś celu w tym moim życiu. Takim celem mogłoby być żeby wychować dobrze dziecko, ale jakoś to mi nie wystarcza, a jeszcze mam takie poczucie, że sam nie dam rady, a boję się że Żona też mu nie zapewni tego co potrzebuje. Lękam się o to nasze maleństwo. To chyba jest dla mnie najtrudniejsze, że zmarnujemy dziecku życie. Czuję się za nie tak bardzo odpowiedzialny, że aż mnie to przytłacza.

To chyba tyle na dziś. Biegnę do dziecka.

[ Dodano: 2010-11-04, 20:56 ]
Wyjątkowo kiepski okres. Chyba najgorszy od 5 miesięcy. Nawytykałem jej od cudzołożnic i pożarliśmy się o jakąś pierdołę. Ona mnie traktuję z jakąś straszną niechęcią. Myślałem, że już jestem ponad to wszystko, a najpierw sam sprowokowałem, a potem wciągnąłem się w wymianę zdań.

Nie mogę się oduczyć tego, że moje napominanie nic nie da, poza jej gniewem.

Jak milczę, to czuję jakby to się równało, że akceptuję jej poczynania, a jak ją napominam to protestuję. Czy ja mam ją napominać? Powtarzać, że źle robi utrzymując kontakty z tamtym? Nie wiem. Pomóżcie.

Muszę chyba się odciąć od niej żeby wrócić do stanu jakiejś względnej równowagi. Ja jej nie zbawię, a już na pewno nie swoim gadaniem.
Ostatnio zmieniony przez Wujt 2010-11-08, 20:41, w całości zmieniany 1 raz  
 
     
kasia
[Usunięty]

Wysłany: 2010-11-05, 20:39   

wujcie :-) to wcale nie jest beznadziejny przypadek ;-) Siostra Brige McKenna w swojej książce "Moc Sakramentów" pisze o podobnym przypadku i przekazuje świadectwo Uzdrowienia tego Małżeństwa :->
 
     
Wujt
[Usunięty]

Wysłany: 2010-11-06, 14:21   

Najczęściej zadaję sobie pytanie: dlaczego mnie to spotkało?

Jak czytam te wszystkie historie o mężach pijakach, o tych co biją, znikają z domu, nie było ich jak rodziło się dziecko, to sobie myślę, że ja jestem jakimś ideałem.

Ja byłem przy żonie w każdym trudnym momencie. Ja może na co dzień jestem taki wycofany i konkretny: pójść do pracy, wrócić, zjeść, zająć się dzieckiem i nie rozmyślam na co dzień o problemach emocjonalnych, ale jak trzeba się zmobilizować to jestem.

Tak trudno mi znaleźć jakąś winę w sobie. Chyba wolałbym żebym wiedział za co cierpię.

Żona mi nie pomaga. Kwituje wszystko tym, że ja jej nie rozumiem, że byłem zamknięty w sobie, że do siebie nie pasujemy, że spotkała miłość swojego życia.

Ona mnie długo znała przed ślubem. Ja nie udawałem nikogo innego, a ona chyba liczyła, że mnie zmieni na swoją modłę.

My się nawet za dużo nie kłóciliśmy, a jak już to przede wszystkim o jakieś drobiazgi, poza jednym poważnym sporem o to gdzie mamy mieszkać.

Żałuję, że jak się kłóciliśmy, to ja jej często dogryzałem albo byłem złośliwy. Jak się zapędziłem to potrafiłem przeprosić i wyciągnąć rękę na zgodę, ale ona bardzo w sobie chowała wszelkie urazy. Może gdybym był bardziej powściągliwy w słowach to by to coś dało. Żebyśmy mieli jasność, to ja nigdy na nią nie klnąłem, a najgorsza obelga to była na poziomie ,,jesteś głupia'' albo ,,jesteś manipulatorka''. Musiałbym być świętym żeby się nigdy nie zdenerwować, nie pożreć o głupotę itd. Ona jest strasznie wrażliwa i rozpamiętuje takie różne rzeczy. Tak jak już napisałem jak mi się zdarzyło zagalopować, to zawsze przepraszałem, a z jej strony to chyba nigdy nie usłyszałem: ,,zagalopowałam się, przepraszam''. Najbardziej mnie jednak drażniło nie to, że nie potrafi przeprosić tylko, że chowa w sobie urazy do mnie.

Teraz to nasz komunikacja wygląda całkiem podobnie. Atmosfera jest napięta i jedno i drugie unika konfrontacji, ale jak już dojdzie, to ja potrafię przeprosić, a ona traktuje to tylko jako potwierdzenia, że ma świętą rację. Jest mi przykro, że ona jest wobec mnie nieprzyjemna. Marne pocieszenie, że wobec swojej rodziny również. Nie wiem jak z tego wybrnąć. Z uwagi na dziecko mam z nią dużo kontaktu i przeraża mnie, że mamy się tak szarpać przez kilkanaście lat dopóki ono nie urośnie. Chciałem żebyśmy gdzieś poszli do psychologa, ale ona za bardzo nie chce. Niby mówi, że pójdziemy, ale nic z tego nie wynika.

Mi się wydaje, że ona ma problem ze swoimi emocjami, z relacjami z innymi ludźmi.


Często tu piszecie żeby zacząć od siebie. Co mogę zrobić? Co ze mną jest nie tak?
 
     
w.z.
[Usunięty]

Wysłany: 2010-11-06, 16:11   

Wujt napisał/a:
dlaczego mnie to spotkało


Jest ciekawa książka: "Rozważania o wierze", Ks. Dajczera. Podoba mi się wiele myśli z tej książki i trochę wpisuje się ona w moje obserwacje. Pan Bóg daje czasem takie doświadczenia po to by się do Niego bardziej przybliżyć. Jeśli będziesz się szarpał to będzie bardziej bolało. Im bardziej Mu zaufasz tym więcej będzie mógł Ciebie zmienić, samemu naprawdę trudno to zrobić. Możesz wiele pracować nad sobą, a efekty będą mizerne.
Twoje cierpienie ma sens i może kiedyś uda Ci się to zrozumieć. Łatwe i szybkie rozwiązania naszych problemów rzadko się zdarzają.

Wujt napisał/a:
do siebie nie pasujemy


Nikt nie pasuje do siebie. Dopasowanie to praca na całe życie. Moim zdaniem w tej pracy ważniejszy jest akcent na komunię niż na komunikację, ale to tylko moje zdanie.
 
     
nałóg
[Usunięty]

Wysłany: 2010-11-06, 19:31   

Wujt napisał/a:
jczęściej zadaję sobie pytanie: dlaczego mnie to spotkało?


A co by było gdybys zapytał:PO CO MNIE TO SPOTKAŁO?????????

Odpowiesz??????
 
     
Wujt
[Usunięty]

Wysłany: 2010-11-07, 13:09   

Wiecie ja się buntuję przed taką wersją, że spotkało mnie to po to żebym się nawrócił. To jak się nie nawrócę, to ona będzie się staczać jeszcze bardziej? Ją spotyka kara za moje grzechy? Ja jestem najmniej skrzywdzony tą całą sytuacją. W porównaniu z moją żoną, żoną kochanka, kochankiem, dziećmi ich i naszym, to ja mam raj na ziemi.

Boję się, że z nią będzie coraz gorzej. W zasadzie co nie powiem albo zrobię to ją denerwuję, boję się, że zaczyna mnie odcinać od dziecka.

Cały czas dumam co ona teraz zrobi głupiego. Moje czarne wizje jak dotychczas niestety się sprawdzają. Obawiam się, że ona się rozpije. Jej siostra znalazła u niej w lodówce w połowie pustą ćwiartkę wódki. Żona się zarzeka, że to kupiła i wypiła nim była w ciąży, ale czort ją wie. Rozmawiałem też z kolegą, którego brat ma problem alkoholowy i jednym z objawów było to, że wszystko go drażniło, jego żona nie mogła z nim o niczym poważnym porozmawiać. Potem jeszcze rozmawiałem z koleżanką, które uczy w szkole i ma częsty kontakt z dziećmi z rozbitych rodzin i mówi, że ma takie mamusie, które sobie rodziny porozwalały i które niby odpicowane i żadna tam patologia, ale przychodzą po dzieci pijane.

Może niepotrzebnie się nakręcam. Nie chcę wierzyć, że tak rozum straciła, że pije w ciąży, ale to wszystko jest już tak absurdalne, że nie mogę tego wykluczyć.

Nie zapytam ją, czy pije, bo mnie zbeszta i się zacznie lepiej kryć. Nie mam też jak tego sprawdzić, bo w zasadzie mnie przestała wpuszczać do swojego mieszkania.

[ Dodano: 2010-11-10, 14:01 ]
Napiszcie coś proszę. Nie mam pomysłu jak dalej żyć, postępować.

Chcę mieć z nią jak najmniej kontaktu. Tak przynajmniej nie rozdrapuję ran. Bo jak jest niemiła to mnie boli, że nie zasłużyłem na takie traktowanie, a jak jest ,,normalnie'' to boli jeszcze bardziej, bo dlaczego to wszystko się posypało i nie mogło być normalnie.

Ta jej ciąża tak wiele zmienia, na wieki.

Może nie należało pozwolić jej się wyprowadzić, a ja jej jeszcze pomagałem? Czy ja miałem jakikolwiek wpływ na to co się dzieje? Czuję się współwinny, że ona tak głowę straciła. Może jakbym się zachowywał inaczej to coś by to zmieniło? Nie potrafię sobie z tym poradzić. Nie potrafię powiedzieć sobie, że jest dorosła i podjęła takie, a nie inne decyzje i nie mam na to wpływu. Strasznie mnie gnębi, że może jakbym coś zrobił inaczej, to wszystko inaczej by się potoczyło.

Tak mi strasznie żal naszego dziecka. Tak bardzo się o nie boję, że będzie emocjonalnie kalekie. Ja sobie jakoś poradzę i wcześniej czy później wrócę do normy, ale ono?

Boli mnie, że do mnie ona się tak powoli zbliżała fizycznie, a tu rach ciach i pozamiatane.

Długo by tak pisać.

Pomóżcie proszę. Jak żyć, jak postępować, co robić, co nie robić. Jak sobie ułożyć codzienne kontakty z żoną?

[ Dodano: 2010-11-10, 21:11 ]
Mam ciężki dzień. Strasznie mnie to wszystko przygnębia. Widać już po niej wyraźnie, że jest w ciąży, a ja ją muszę oglądać. To strasznie boli. Strasznie boli, że chodzi do tego samego lekarza, do którego chodziliśmy razem, że będzie rodzić w tym samym szpitalu, w którym ja wystawałem na korytarzu, na tej samej sali porodowej, a potem odwiedzałem przez blisko dwa tygodnie rano i po południu. I co teraz gach będzie tam sterczał? Potem będą chrzciny, a ja wyrzucony na śmietnik jak przestarzały telewizor.

Czuję się tak strasznie przegrany.

W niej nie ma żadnej skruchy, nawet się nie zająknie, że źle zrobiła. Jest harda, dumna i jeszcze mi robi uwagi na każdy temat.

Mam tego dość!!!

[ Dodano: 2010-11-15, 19:37 ]
Nie wiem po co, ale czytałem e-maile od niej, które pisaliśmy przez ostatnie pół roku.

W czerwcu ona zapewniała, że kończy romans, że rzadko się spotykają, że z nim nie spała.

Czy to wszystko było kłamstwo? Czy może jej coś odbiło w lipcu? No bo chyba tak się kończy romansu, że idzie się do łóżka.

Moje oczekiwania żeby to skończyła, nazywała szantażem.

Takie rozdrapywanie ran.

Ja się staram cały czas jakoś ją usprawiedliwiać, znajdować wytłumaczenie, tak trudno mi powiedzieć sobie: głupia, zła, idiotka i zamknąć temat. Tak bardzo chce się wierzyć w tego kogoś komu oddało się serce, poświęciło tyle lat życia.
 
     
Grażka
[Usunięty]

Wysłany: 2010-11-17, 12:17   

Nie jesteś sam...
 
     
marzena0711
[Usunięty]

Wysłany: 2010-11-17, 14:20   

Rozumiem Cie.Czuje się podobnie .Bardzo trudno przez to przejść ale mam jeszcze nadzieję chociaż po ludzku to nie możliwe
 
     
róża
[Usunięty]

Wysłany: 2010-11-17, 15:03   

Cytat:
Czuję się tym wszystkim na swój sposób zniewolony. Jest we mnie pragnienie żeby mieć kogoś bliskiego, jakiegoś blond anioła , z którym poczuję się na nowo szczęśliwy,

Wujcie, to fajnie, że masz przyjaciół, tego Ci teraz potrzeba - wsparcia. Ale, ale... Bądź czujny na ich sugestie, co do dalszego Twojego życia - łatwiejszego, szczęśliwszego...
Te marzenia o blondynce to już ...pokusa. Nie dyskutuj z nią!
Pamiętaj, że i :evil: ma swoich doradców.

Twoja NADZIEJA - zdecydowanie powinna zaprzyjaźnić się z CIERPLIWOŚCIĄ, bo zmiany na lepsze... To chyba nie stanie się szybko. Może to kwestia lat?
 
     
Wujt
[Usunięty]

Wysłany: 2010-11-17, 16:38   

Cytat:

Twoja NADZIEJA - zdecydowanie powinna zaprzyjaźnić się z CIERPLIWOŚCIĄ, bo zmiany na lepsze... To chyba nie stanie się szybko. Może to kwestia lat?


Roża trzeba jeszcze wierzyć, że coś się może zmienić na lepsze. Myślę, że paradoksalnie to dla jej uzdrowienia najlepsze byłoby żeby rzeczywiście zaczęła żyć z tym gościem. Takie związki zbudowane na porywie serca, nieszczęściu innych bardzo rzadko okazują się trwałe. Myślę, że wtedy najprędzej by dostrzegła, że on wcale jej tak super nie rozumie i że ma masę wad.

Jak zostanie sama, to może sobie tak do końca życia rozpamiętywać jaka ją wspaniała miłość spotkała, a świat jest zły i niedobry i nie mogła się z nim połączyć. Jeżeli nawet poczuje winę to przerobi to sobie na poczucie skrzywdzenia przeze mnie.

Słowem: nie widzę w niej choćby jakiejś najmniejszej iskry, żeby choćby pomyślała, żeby żyć po Bożemu.

No nic, muszę się skoncentrować na sobie. Staram się jej przebaczyć i temu gościowi też. Staram się być wobec niej delikatny i życzliwi. Ona mi dziś napisała, że ,,widzę, że zabawa w dobrego i złego policjanta sprawia Ci frajdę''. Odpisałem, że:
,,Nie bawię się w dobrego i złego policjanta. Zrozum proszę, że jest mi bardzo trudno, bardzo mnie skrzywdziłaś, strasznie cierpię i czasem wyrażam swój żal, gniew i smutek w taki sposób, że rozumiem, że może Cię to boleć. Przepraszam. Nie chcę Ciebie w żaden sposób krzywdzić. Naprawdę. Jak czasem powiem coś co Cię ma prawo zaboleć to jest mi źle i głupio, że nie ugryzłem się w język. Staram się Ci przebaczyć i nie tylko Tobie, ale Markowi też. To nie jest łatwe, ale myślę, że mi się uda. Nie chcę żyć z jakąś zadrą w sercu. Jakaś niechęć lub uraz potrafi bardziej związać z kimś niż miłość.''

A co do podszeptów złego, to odezwała się do mnie koleżanka, która też ma problem w małżeństwie. Mąż jej powiedział, że nie chce z nią być, że nie chciał dwójki dzieci itp. Nie wiem jakim cudem dowiedziała się o moich ,,przygodach'', bo mało kto o tym wie. Chciałaby pogadać. Powiem szczerze, że perspektywa tego, że ją zostawia mąż, a my się ,,zaprzyjaźnimy'' jest bardzo kusząca. To nie jest osoba, z którą chciałbym spędzić życie, ale pójść do kina, pogadać czemu nie. Lubię ją. Na dodatek wiem, że jakbym się z nią miał związać, to żonę to by prawdopodobnie zabolało. Wiem, że to brzydkie, ale sprawiłoby mi to jednak jakąś przyjemność. Nie potrafię się pozbyć tego uczucia. To tak żeby być z Wami szczerym.
 
     
nałóg
[Usunięty]

Wysłany: 2010-11-17, 17:24   

Wujt.............żeczywiście beznadziejny przypadek będzie gdy:

Wujt napisał/a:
To nie jest osoba, z którą chciałbym spędzić życie, ale pójść do kina, pogadać czemu nie. Lubię ją. Na dodatek wiem, że jakbym się z nią miał związać, to żonę to by prawdopodobnie zabolało. Wiem, że to brzydkie, ale sprawiłoby mi to jednak jakąś przyjemność. Nie potrafię się pozbyć tego uczucia. To tak żeby być z Wami szczerym
 
     
Mirakulum
[Usunięty]

Wysłany: 2010-11-17, 17:34   

Wujt napisał/a:
Chciałaby pogadać.


może będzie to kolejny Sycharek ????????

Tylko Ty najpierw znajdź odpowiedz na pytanie

CO JEST NAJWIĘKSZYM PRAGNIENIEM TWOJEGO SERCA ??????????

Mnie, w odpowiedzi na to pytanie pomogła ta konferencja Ks. Pawlukiewicza

http://video.google.com/v...95494538154798#


Owocnych poszukiwań
Czego tak naprawdę chcesz?????????? :mrgreen:
 
     
róża
[Usunięty]

Wysłany: 2010-11-17, 18:38   

Wujcie, być może w podobny sposób nawiązała romans Twoja żona? Wiesz, ile złego wynikło z tego dla Was. Już wiesz, jak to boli... Teraz - strzeż się Ty, możesz przyczynić się do rozpadu małżentwa, które zwyczajnie przeżywa kryzys - jak Wy kiedyś.

" Niech przeto ten, komu się zdaje, że stoi, baczy, aby nie upadł. Pokusa nie nawiedziła was większa od tej, która zwykła nawiedzać ludzi. Wierny jest Bóg i nie dozwoli was kusić ponad to, co potraficie znieść, lecz zsyłając pokusę, równocześnie wskaże sposób jej pokonania abyście mogli przetrwać. " 1Kor 10, 12-13

Sposobem na zwycięską walkę z pokusami - budowanie mocnego fundamentu, na którym będziesz mógł oprzeć się, pogłębianie relacji z Bogiem: Sakramenty, modlitwa.


Gdy ktoś mówi, że jego myśli krążyły wokół tematów seksualnych, zawsze podkreślam, że grzechem jest „świadome i dobrowolne przekroczenie Bożego przykazania", a w wypadku grzechu ciężkiego - w ważnej materii. W głowie pojawiają „się" jakieś myśli - to krótkie słówko „się" wskazuje na to, że to nie jest świadomy akt. Gorzej, jeśli pod wpływem tych myśli ułożyłeś sobie bardzo chytry plan uwiedzenia cudzej żony. Nawet jeżeli, mimo twoich usilnych starań, plan się nie powiódł, bo dostałeś od kobiety po pysku, to grzech jest. Nie jej - bo słusznie ci dała po gębie, ale twój - bo byłeś gotów popełnić zły czyn. Za to, że się nie udało, chwała wiernej małżonce.

Kiedy idziesz ulicą, zobaczysz dziewczynę i pomyślisz: „Ładna!", to podziękuj Panu Bogu, że stworzył nie tylko tak brzydkie dla nas zwierzęta jak ropuchy, ale i piękne kobiety. Skądinąd jest to dowód Jego dużego poczucia humoru.


http://www.list.media.pl/...rzechw-nie-mam/

http://www.list.media.pl/archiwum/
 
     
Wujt
[Usunięty]

Wysłany: 2010-11-17, 22:58   

Cytat:
być może w podobny sposób nawiązała romans Twoja żona? Wiesz, ile złego wynikło z tego dla Was. Już wiesz, jak to boli... Teraz - strzeż się Ty, możesz przyczynić się do rozpadu małżentwa, które zwyczajnie przeżywa kryzys - jak Wy kiedyś.


Tak, pewnie w podobny sposób nawiązał się romans mojej żony. Tym bardziej to jest kuszące, żeby zbliżyć się do ognia i do niego wpaść.

Co do przyczynienia się do rozpadu, to na pewno nie będę robił za pocieszyciela. Zresztą to na razie jest wszystko bardziej moja fantazja niż realne zagrożenie. Myślę, że takie fantazje zawsze mnie chroniły przed zrobieniem czegoś złego. Mając wiedzę jak się to może skończyć w nic się nie właduję nawet w zbyt intensywne koleżeństwo. Przynajmniej do czasu kiedy koleżanka będzie ze swoim mężem. Co potem? Nie wiem. Wiem, że mogę w to wpaść. Na chwilę obecną taka myśl o związaniu się z nią nie wiem czemu, ale przynosi mi ulgę. Może na zasadzie jak nie żona to raz dwa i ktoś fajny się znajdzie. To pomaga nabrać dystansu i nie patrzeć na to wszystko jak na koniec świata.

Czego pragnę?
Żeby być z moją żoną, przebaczyć z całego serca, mieć szczęśliwą rodzinę i pokochać to nie swoje dziecko i żeby ten trzeci się gdzieś rozpłynął we mgle. Wtedy wszystko byłoby na swoim miejscu. Dałoby mi to dużo satysfakcji, że poradziłem sobie z taką beznadziejną sytuacją.

To wydaje mi się jednak niemożliwe. Wydaje mi się, że dałbym radę, ale tak naprawdę to nie muszę się zmierzyć z takim problemem, bo ona mówi kategoryczne nie - never ever, choć uważa, że jak jest prawdziwie mocne uczucie to można być razem pomimo takiej sytuacji.

Dla większości rodziny i znajomych to byłaby przedziwna sytuacja. Moja mama by się pogniewała na mnie gdybym się z nią znów związał i wolałaby żebym znalazł sobie kogoś nowego. Mój ojciec by to zaakceptował. W ogóle to jest ciekawe jak ludzie do tego podchodzą, że moglibyśmy znów być razem. Jest sporo osób, dla których to jest do zaakceptowania.

Jakby tego dziecka nie było to byłoby łatwiej. Jakby mojej żony nie było to już byłoby w ogóle łatwo. A ja spotkałbym blond anioła, która pokochałaby nasze dziecko. Jakie to byłoby wszystko łatwe! Wstydzę się tego, że tak myślę.

Nie jest moim przemożnym pragnieniem żeby z kimś być. Trudno byłoby mi się z kimś związać. Zresztą pomijając kwestie religijne, to nie jest rozsądnym ładować się w coś nowego w takim stanie w jakim jestem. Odczekać jeszcze rok albo i dwa to minimum. Zresztą jeżeli przez dwa lata Żonie się nie odmieni, to szanse, że jej się kiedykolwiek odmieni spadną do prawie zera.
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group

To naprawdę bardzo ważna ankieta zwolenników in vitro - włącz się!
Możesz w niej wyrazić swój sprzeciw głosując przeciw petycji...




Stanowisko Episkopatu Polski:

"Metoda in vitro jest niezgodna z prawem Bożym i naturą człowieka..."













"Pan naprawdę Zmartwychwstał! Alleluja!

„Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał!” (Łk 24,5-6)
"To się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia" (1 P 2,20b)
"Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33)
„Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16,15)



To może być także Twoje zmartwychwstanie - zmartwychwstanie Twojego małżeństwa!









Jan Paweł II:

Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje „Westerplatte". Jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie — jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić — dla siebie i dla innych.





Dla tych, którzy kochają - propozycja wzoru odpowiedzi na pozew rozwodowy


W odpowiedzi na pozew wnoszę o oddalenie powództwa w całości i nie rozwiązywanie małżeństwa stron przez rozwód.

UZASADNIENIE

Pomimo trudności jakie nasz związek przechodził i przechodzi uważam, że nadal można go uratować. Małżeństwa nie zawiera się na chwilę i nie zrywa w momencie, gdy dzieje się coś niedobrego. Pragnę nadmienić, iż w przyszłości nie zamierzam się już z nikim innym wiązać. Podjąłem (podjęłam) bowiem decyzję, że będę z żoną (mężem) na zawsze i dołożę wszelkich starań, aby nasze małżeństwo przetrwało. Scalenie związku jest możliwe nawet wtedy, gdy tych dobrych uczuć w nas nie ma. Lecz we mnie takie uczucia nadal są i bardzo kocham swoją żonę (męża), pomimo, iż w chwili obecnej nie łączy nas więź fizyczna. Jednak wyrażam pragnienie ratowania Naszego małżeństwa i gotowy (gotowa) jestem podjąć trud jaki się z tym wiąże. Uważam, że przy odrobinie dobrej woli możemy odbudować dobrą relację miłości.

Dobro mojej żony (męża) jest dla mnie po Bogu najważniejsze. Przed Bogiem to bowiem ślubowałem (ślubowałam).

Moim zdaniem każdy związek ma swoje trudności, a nieporozumienia jakie wydarzyły się między nami nie są powodem, aby przekreślić nasze małżeństwo i rozbijać naszą rodzinę. Myślę, że każdy rozwód negatywnie wpływa nie tylko na współmałżonków, ale także na ich rodziny, dzieci i krzywdzi niepotrzebnie wiele bliskich sobie osób. Oddziaływuje również negatywnie na inne małżeństwa.

Z moją (moim) żoną (mężem) znaliśmy się długo przed zawarciem naszego małżeństwa i uważam, że był to wystarczający czas na wzajemne poznanie się. Po razem przeżytych "X" latach (jako para, narzeczeni i małżonkowie) żona (mąż) jest dla mnie zbyt ważną osobą, aby przekreślić większość wspólnie spędzonych lat. Według mnie w naszym związku nie wygasły więzi emocjonalne i duchowe. Podkreślam, iż nadal kocham żonę (męża) i pomimo, że oddaliliśmy się od siebie, chcę uratować nasze małżeństwo. Osobiście wyrażam wolę i chęć naprawy naszych małżeńskich relacji, gdyż mam przekonanie, że każdy związek małżeński dotknięty poważnym kryzysem jest do uratowania.

Orzeczenie rozwodu spowodowałoby, że ucierpiałoby dobro wspólnych małoletnich dzieci stron oraz byłoby sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Dzieci potrzebują stabilnego emocjonalnego kontaktu z obojgiem rodziców oraz podejmowania przez obie strony wszelkich starań, by zaspokoić potrzeby rodziny. Rozwód grozi osłabieniem lub zerwaniem więzi emocjonalnej dzieci z rodzicem zamieszkującym poza rodziną. Rozwód stron wpłynie także niekorzystnie na ich rozwój intelektualny, społeczny, psychiczny i duchowy, obniży ich status materialny i będzie usankcjonowaniem niepoważnego traktowania instytucji rodziny.

Wysoki Sądzie, proszę o danie nam szansy na uratowanie naszego małżeństwa. Uważam, ze każda rodzina, w tym i nasza, na to zasługuje. Nie zmienię zdania w tej ważnej sprawie, bo wtedy będę niewiarygodny w każdej innej. Brak wyrażenia mojej zgody na rozwód nie wskazuje na to, iż kierują mną złe emocje tj. złość czy złośliwość. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie zmuszę żony (męża) do miłości. Rozumiem, że moja odmowa komplikuje sytuację, ale tak czuję, takie są moje przekonania religijne i to dyktuje mi serce.

Bardzo kocham moją (mojego) żonę (męża) i w związku z powyższym wnoszę jak na wstępie.



List Episkopatu Polski na święto św. Rodziny

Warto jeszcze raz podkreślić, że u podstaw każdej rodziny stoi małżeństwo. Chrześcijańskie patrzenie na małżeństwo w pełni uwzględnia wyjątkową naturę tej wspólnoty osób. Małżeństwo to związek mężczyzny i niewiasty, zawierany na całe ich życie, i z tej racji pełniący także określone zadania społeczne. Chrystus podkreślił, że mężczyzna opuszcza nawet ojca i matkę, aby złączyć się ze swoją żoną i być z nią przez całe życie jako jedno ciało (por. Mt 19,6). To samo dotyczy niewiasty. Naszym zadaniem jest nieustanne przypominanie, iż tylko tak rozumianą wspólnotę mężczyzny i niewiasty wolno nazywać małżeństwem. Żaden inny związek osób nie może być nawet przyrównywany do małżeństwa. Chrześcijanie decyzję o zawarciu małżeństwa wypowiadają wobec Boga i wobec Kościoła. Tak zawierany związek Chrystus czyni sakramentem, czyli tajemnicą uświęcenia małżonków, znakiem swojej obecności we wszystkich ich sprawach, a jednocześnie źródłem specjalnej łaski dla nich. Głębia duchowości chrześcijańskich małżonków powstaje właśnie we współpracy z łaską sakramentu małżeństwa. więcej >>



Wszechświat na miarę człowieka

Wszechświat jest ogromny. Żeby sobie uzmysłowić rozmiary wszechświata, załóżmy, że odległość Ziemia - Słońce to jeden milimetr. Wtedy najbliższa gwiazda znajduje się mniej więcej w odległości 300 metrów od Słońca. Do Słońca mamy jeden milimetr, a do najbliższej gwiazdy około 300 metrów. Słońce razem z całym otoczeniem gwiezdnym tworzy ogromny system zwany Droga Mleczną (galaktykę w kształcie ogromnego dysku). W naszej umownej skali ten ogromny dysk ma średnicę około 6 tysięcy kilometrów, czyli mniej więcej tak, jak stąd do Stanów Zjednoczonych. Światło zużywa na przebycie od jednego końca tego dysku do drugiego - około 100 tysięcy lat. W tym dysku mieści się około 100 miliardów gwiazd. To jest ogromny dysk! Jeszcze mniej więcej sto lat temu uważano, że to jest cały wszechświat. Okazało się, że tak wcale nie jest. Wszechświat jest znacznie, znacznie większy! Jeżeli te 6 tysięcy kilometrów znowu przeskalujemy, tym razem do jednego centymetra, to cały wszechświat, który potrafimy zaobserwować (w tej skali) jest kulą o średnicy 3 kilometrów. I w tym właśnie obszarze, jest około 100 miliardów galaktyk (czyli takich dużych systemów gwiezdnych, oczywiście różnych kształtów, różnych wielkości). To właśnie jest cały wszechświat, który potrafimy badać metodami fizycznymi, wykorzystując techniki astronomiczne. (Wszechświat na miarę człowieka >>>)



Musicie zawsze powstawać!

Możecie rozerwać swoje fotografie
i zniszczyć prezenty.
Możecie podeptać swoje szczęśliwe wspomnienia
i próbować dzielić to, co było dla dwojga.
Możecie przeklinać Kościół i Boga.

Ale Jego potęga nie może nic uczynić
przeciw waszej wolności.
Bo jeżeli dobrowolnie prosiliście Go,
by zobowiązał się z wami...
On nie może was "rozwieść".

To zbyt trudne?
A kto powiedział, że łatwo być
człowiekiem wolnym i odpowiedzialnym.
Miłość się staje
Jest miłością w marszu, chlebem codziennym.

Nie jest umeblowana mieszkaniem,
ale domem do zbudowania i utrzymania,
a często do remontu.
Nie jest triumfalnym "TAK",
ale jest mnóstwem "tak",
które wypełniają życie, pośród mnóstwa "nie".

Człowiek jest słaby, ma prawo zbłądzić!
Ale musi zawsze powstawać i zawsze iść.
I nie wolno mu odebrać życia,
które ofiarował drugiemu; ono stało się nim.

Michel Quoist



Rozważania o wierze/Dynamizm wiary/Zwycięstwo przez wiarę

Klasycznym tekstem biblijnym ukazującym w świetle wiary wartość i sens środków ubogich jest scena walki z Amalekitami. W czasie przejścia przez pustynię, w drodze do Ziemi Obiecanej, dochodzi do walki pomiędzy Izraelitami a kontrolującymi szlaki pustyni Amalekitami (zob. Wj 17, 8-13). Mojżesz to Boży człowiek, który wie, w jaki sposób może zapewnić swoim wojskom zwycięstwo. Gdyby był strategiem myślącym jedynie po ludzku, stanąłby sam na czele walczących, tak jak to zwykle bywa w strategii. Przecież swoją postawą na pewno by ich pociągał, tak byli wpatrzeni w niego. On zaś zrobił coś, co z punktu widzenia strategii wojskowej było absurdalne - wycofał się, zostawił wojsko pod wodzą swego zastępcy Jozuego, a sam odszedł na wzgórze, by tam się modlić. Wiedział on, człowiek Boży, człowiek modlitwy, kto decyduje o losach świata i o losach jego narodu. Stąd te wyciągnięte na szczycie wzgórza w geście wiary ramiona Mojżesza. Między nim a doliną, gdzie toczy się walka, jest ścisła łączność. Kiedy ręce mu mdleją, to jego wojsko cofa się. On wie, co to znaczy - Bóg chce, aby on wciąż wysilał się, by stale wyciągał ręce do Pana. Gdy ręce zupełnie drętwiały, towarzyszący Mojżeszowi Aaron i Chur podtrzymywali je. Przez cały więc dzień ten gest wyciągniętych do Pana rąk towarzyszył walce Izraelitów, a kiedy przyszedł wieczór, zwycięstwo było po ich stronie. To jednak nie Jozue zwyciężył, nie jego wojsko walczące na dole odniosło zwycięstwo - to tam, na wzgórzu, zwyciężył Mojżesz, zwyciężyła jego wiara.

Gdyby ta scena miała powtórzyć się w naszych czasach, wówczas uwaga dziennikarzy, kamery telewizyjne, światła reflektorów skierowane byłyby tam, gdzie Jozue walczy. Wydawałoby się nam, że to tam się wszystko decyduje. Kto z nas próbowałby patrzeć na samotnego, modlącego się gdzieś człowieka? A to ten samotny człowiek zwycięża, ponieważ Bóg zwycięża przez jego wiarę.

Wyciągnięte do góry ręce Mojżesza są symbolem, one mówią, że to Bóg rozstrzyga o wszystkim. - Ty tam jesteś, który rządzisz, od Ciebie wszystko zależy. Ludzkiej szansy może być śmiesznie mało, ale dla Ciebie, Boże, nie ma rzeczy niemożliwych. Gest wyciągniętych dłoni, tych mdlejących rąk, to gest wiary, to ubogi środek wyrażający szaleństwo wiary w nieskończoną moc i nieskończoną miłość Pana.

ks. Tadeusz Dajczer "Rozważania o wierze"


Małżeństwo nierozerwalne?!... - wierność mimo wszystko

„Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że ciebie nie opuszczę aż do śmierci" - to tekst przysięgi małżeńskiej wypowiadany bez żadnych warunków uzupełniających. Początek drogi. Niezapisana karta z podpisem: „aż do śmierci". A co, gdy pojawią się trudności, kryzys, zdrada?...

„Wtedy przystąpili do Niego faryzeusze, chcąc Go wystawić na próbę, zadali Mu pyta-nie: «Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?» On im odpowiedział: «czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich mężczyzną i kobietą? Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i będą oboje jednym ciałem. A tak nie są już dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela»"(Mt 19, 3-5). Dwanaście lat temu nasilający się kryzys, którego skutkiem byt nowy związek mojego męża, separacja i rozwód, doprowadził do rozpadu moje małżeństwo. Porozumienie zostało zerwane. Zepchnięta na dalszy plan, wyeliminowana z życia, nigdy w swoim sercu nie przestałam być żoną mojego męża. Sytuacje, wobec których stawałam, zda-wały się przerastać moją wytrzymałość, odbierały nadzieję, niszczyły wszystko we mnie i wokół mnie. Widziałam, że w tych trudnych chwilach Bóg stawał przy mnie i mówił: „wystarczy ci mojej łaski", „Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata". Był Tym, który uczył mnie, jak nieść krzyż zerwanej jedności, rozbitej rodziny, zdrady, zaparcia, odrzucenia, szyderstwa, cynizmu, własnej słabości, popełnionych grzechów i błędów. Podnosił, nawracał, przebaczał, uczyt przebaczać. Kochał. Akceptował. Prowadził. Nadawał swój sens wydarzeniom, które po ludzku zdawały się nie mieć sensu. Byt wierny przymierzu, które zawarł z nami przed laty przez sakrament małżeństwa. Teraz wiem, że małżeństwo chrześcijańskie jest czym innym niż małżeństwo naturalne. Jest wielką łaską, jest historią świętą, w którą angażuje się Pan Bóg. Jest wydarzeniem, które sprawia, „że mąż i żona połączeni przez sakrament to nie przypadkowe osoby, które się dobrały lub nie, lecz te, którym Bóg powiedział «tak», by się stały jednym ciałem, w drodze do zbawienia".

Ja tę nadzwyczajność małżeństwa sakramentalnego zaczęłam widzieć niestety późno, bo w momencie, gdy wszystko zaczęto się rozpadać. W naszym małżeństwie byliśmy najpierw my: mój mąż, dzieci, ja i wszystko inne. Potem Pan Bóg, taki na zasadzie pomóż, daj, zrób. Nie Ten, ku któremu zmierza wszystko. Nie Bóg, lecz bożek, który zapewnia pomyślność planom, spełnia oczekiwania, daje zdrowie, zabiera trudności... Bankructwo moich wyobrażeń o małżeństwie i rodzinie stało się dla mnie źródłem łaski, poprzez którą Bóg otwierał mi oczy. Pokazywał tę miłość, z którą On przyszedł na świat. Stawał przy mnie wyszydzony, opluty, odepchnięty, fałszywie osądzony, opuszczony, na drodze, której jedyną perspektywą była haniebna śmierć, I mówił: to jest droga łaski, przez którą przychodzi zbawienie i nowe życie, czy chcesz tak kochać? Swoją łaską Pan Bóg nigdy nie pozwolił mi zrezygnować z modlitwy za mojego męża i o jedność mojej rodziny, budowania w sobie postawy przebaczenia, pojednania i porozumienia, nigdy nie dał wyrazić zgody na rozwód i rozmyślne występowanie przeciwko mężowi. Zalegalizowanie nowego związku mojego męża postrzegam jako zalegalizowanie cudzołóstwa („A powiadam wam: Kto oddala swoją żonę (...) a bierze inną popełnia cudzołóstwo, I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo" (Mt,19.9)). I jako zaproszenie do gorliwszej modlitwy i głębszego zawierzenia. Nasza historia jest ciągle otwarta, ale wiem, że Pan Bóg nie powiedział w niej ostatniego Słowa. Jakie ono będzie i kiedy je wypowie, nie wiem, ale wierzę, że zostanie wypowiedziane dla mnie, mojego męża, naszych dzieci i wszystkich, których nasza historia dotknęła. Będzie ono Dobrą Nowiną dla każdego nas. Bo małżeństwo sakramentalne jest historią świętą, przymierzem, któremu Pan Bóg pozostaje wierny do końca.

Maria

Forum Pomocy "Świadectwa"

Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 8