Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - Płaczę....

Anonymous - 2011-01-02, 10:41

buquiet, przeczytaj dokładnie post Satine, nic dodać, nic ująć!
Nasi współmałżonkowie często tak właśnie działają, biorą na litość, na wspomnienia, grają na naszych emocjach aby osiągnąć... swój cel (np. szybki, łatwy rozwód), a jak to nie działa to grają na naszym poczuciu winy, uciekają się do szantaży, tych emocjonalych również.
Trzeba to wyfiltrowac z ich zachowania i być konsekwentnym (konkrety, argumenty)

Anonymous - 2011-01-02, 11:34

Posłuchaj zgadzam się z poprzednikami moja żona też najpierw mówiła o tym że jesteśmy poranieni że powinniśmy sprawę załatwić itp. owszem ja się poczuwam do winy a żony nigdy nie uderzyłem nie zawsze traktowałem ja super ale ona stwierdziła że mnie nie kocha bo sie wypaliła jak próbowałem ratować małżeństwo to na nic najpierw powiedziałaże mnie zdradziła a niedawno zapewne pod wpływem pranika powiedziała że to nie prawda że chciała tylko żebym ją sobie obrzydził zrobiła też rodzicom awanturę o to że są za mną i w sądzie chcą powiedzieć że byliśmy dobrym małżeństwem itd. świeta spędziła sama a potem pojechała do jakis przyjaciół też uparła sie na rozwód i mimo moich próśb i starań jeszcze bardziej się zawzięła i powiedziała że i tak go dostanie bez względu na świadków. Trzymaj siś chłopie to chyba faktycznie gra i tak jak ja nie masz gwarancji czy kogoś nie ma, u mnie to jeszcze gorzej bo jest dziecko którym manipuluje a sprawa już w styczniu do tego dziecko nie spędziło świat z matka tylko ze mną podobnie jak nowy rok ona to argumentuje tym że mogłem ewentualne wspólne świeta wykorzystać przeciwko niej w sądzie, cały czas próbuje wymusić na mnie rozwód na pierwszej rozprawie i twierdzi że to ja jestem wszsytkiemu winien itp. Co dalej nie wiem jest mi cholernie ciężko i nadal jak ty mam jeszcze uczucia do niej ale trzeba sobie radzić rozumiem cię ale na razie musisz czekać i od czasu do czasu próbować oraz módl się ja też tak robię
Anonymous - 2011-01-02, 12:42

buquiet - pobudka :lol:

rafal 41, w.z, EL, Satine, Ania77, Trojka, pr ... i reszta... wszyscy pisza Ci to samo - a Ty jak świstak - zawijasz dalej...

Mozesz nadal utrzymywać się na etapie zaprzeczania - ale idąc ta drogą wkrótce zostaniesz rozwodnikiem wbrew swojej woli i to na pierwszej rozprawie.

Twoja zona idzie prawniczym schematem który jesli nie zostanie przez Ciebie zakłócony - doprowadzi ja do uragnionej wolnosci...
Robi to co kazała jej prawniczka - te wszystkie wasze herbatki, trzymanie za rączki, smsy, pogaduchy - to tylko narzedzia które pomoga jej wykazać w sądzie, ze zrobiła WSZYSTKO - ABSOLUTNIE WSZYSTKO aby zwiazek ratować... ze jej decyzja jest ugruntowana, że podjęła próbe ratowania itp...
To także znieczulenie dla Ciebie abys nie osmielił sie zachowac niestandardowo...

Tak działaja równiez menagerowie w duzych korporacjach którzy zwalniaja ludzi naginajac kodeks pracy... identyczna manipulacja - czyli niby słaby standing finansowy firmy, wysyłają na chwilowy urlop - ale oczywiscie później kolego znów Cie przyjmiemy - bądź cierpliwy, nie idź do sądu pracy - wszystko bedzie dobrze... :mrgreen: a tak naprawdę maja juz kogos innego na Twój etat... rozumiesz?

Wiecej na razie pisać Ci nie bedę bo z tego co widzę kompletnie nie akceptujesz faktów - musisz po prostu mieć swiadomość, ze jeśli nadal będziesz tańczył jak Ci małżonka z prawniczką zagraja - to wkrótce każda z wymienionych przeze mnie powyżej osób bedzie Ci mogła tylko napisać: A NIE MÓWIŁAM?

Anonymous - 2011-01-02, 14:49

Dziękuję kochani za słowa, chyba wreszcie do mnie dotarło....
Muszę jasno przekazać żonie moje stanowisko i to co myślę, aby ona to usłyszła zrobię to chyba w formie listu, mówią do niej połowy może nawet nie usłyszec, tak zawsze będzie mogła do niego wrócic.

Satine...
Nie mam stałego spowiednika, spowiadam się w klasztorze na Jasnej Górze

Co zrobiłem z moim problemem - agresja. Poddałem sie badaniom psychologicznym i nie teraz a znacznie wczesniej. Wszystko to wykazało iz nie jestem osobą agresywną. W konsekwencji przeszedłem terapie treningi jak sobie radzić z negatywnymi emocjami.
Co oprócz tego, może zbyt wyniosłe ale zabrałem żonę właśnie na Jasna Górę zawsze było mi tam blisko i modliliśmy sie o spokój dla nas i tam w tym miejscu przeprosiłem żonę i prosiłem o wybaczenie oraz złożyłem jej obietnice ze nigdy wiecej przenigdy nie podniose na nią ręki.

Anonymous - 2011-01-02, 15:22

uważam, że przekazanie swojego stanowiska na piśmie to bardzo dobry pomysł.
Ty na spokojnie zawrzesz tam wszystko co chcesz powiedziec a żona bedzie mogła wracać do listu - jesli zechce...

tylko mała rada:

Ten list potencjalnie moze stac sie Twoim samobójem jesli napiszesz tam o kilka słów za duzo...
Na początku napisz jaki jest twój stosunek do rozwodu i Twoja decyzja - ale stała i ostateczna.
Jesli później zaczniesz kluczyć, zmieniac zdanie lub decyzje - ona pokaże list w sądzie na dowód, że jestes chwiejny, niestabilny i zadziałasz przeciwko sobie.

Koniecznie napisz cos w stylu: "jak niezmiennie Ci powtarzam podczas kazdego naszego spotkania - uważam iz nasze małzeństwo jest do uratowania i powinniśmy udac sie na terapię"
Dodatkowo koniecznie w tym liscie wspomnij: " Wierzę, ze i Ty uważasz ze jest ratunek dla naszego zwiazku skoro tak chetnie i często wracasz do wspomnień i wspólnie spedzonych chwil, podkreślając równiez nasze dobranie i udane lata"...
Napisz również o tym iz dokonale jej wiadomo iz byłes na badaniach psychologicznych które wykluczyły u Ciebie agresję, ze pragnałes spędzić z nia święta itp....

Oczywiście później napisz wszystko to co dyktuje Ci serce - ale cały czas pamietaj, ze ten list bedzie czytany nie tylko przez nia ale zostanie rozebrany na czynniki pierwsze przez jej prawniczkę pod kątem wyłuskania czegos negatywnego...

I jeszcze jedno - musisz sie liczyć z tym - ze ten list zmieni jej stosunek do Ciebie... kiedy ona zorientuje się że piszesz zachowawczo a jej strategia odwoływania sie do przeszłosci nie działa - moze wpaść w szał...

Wiesz - tak dobrze jej szło do tej pory...

przeczytaj list 7 razy zanim go przekażesz zonie...

Anonymous - 2011-01-02, 15:48

A najlepiej daj go na drugi dzień od napisania, po przespaniu się z tym - przeczytaj go jeszcze raz i upewnij się, że jest tam wszystko, co chcesz przekazać żonie, oraz że wszystko jest prawdą.

Malta dobrze podpowiada, również uważam, że takie informacje i komunikaty powinieneś zawrzeć w swoim liście. Są one ważne, bo to wreszcie jakieś konkrety.

Co do terapii i Twojego działania w aspekcie przemocy - to tak trzymaj. Jeśli rzeczywiście dotrzymujesz słowa i w taki sposób przeprosiłeś żonę - myślę, że zrobiłeś wszystko, co można było zrobić w tej sytuacji. Przeszłości nie zmienisz, ale teraźniejszością rządzisz, więc oby tak dalej...

Anonymous - 2011-01-02, 15:55

Satine - ciesze się że piszesz - Twoje rady -- BEZCENNE
Buqiuet - juz trafiłeś na mądrych ludzi na swojej drodze (oczywiście nie myślę o sobie) :mrgreen: - stosuj / my te rady

Anonymous - 2011-01-02, 17:08

Jeszcze raz dziękuję za cenne rady.
Gdybyście jeszcze mogli coś podpowiedziec w sprawie listu, takie stwierdzenia "klucze" to będę wdzięczny.

Anonymous - 2011-01-02, 17:37

no wiesz - to musi być Twoje - musisz to czuć a przy okazji wziąć odpowiedzialność za to co tam napiszesz...

Ta odpowiedzialność za własne słowa to ważne - bo jesli napiszesz tam, że nie zgadzasz się na rozwód z powodów religijnych a takze dlatego że widzisz szanse na naprawę związku - po czym zona udowodni w sądzie ze w tym samym czasie spotykałes sie z kims, do koscioła nie chodzisz, balujesz lub coś w tym stylu to bedzie słabo...

Tak więc prawda, prawda, prawda!

Nie pisz absolutnie nic o swoich przewinieniach ani tym co było złe - ona zrobi to za Ciebie :lol:
Nie błagaj ani nie uzalaj się nad sobą - jak Ci mądrze napisała Satine - kobiety tego niecierpią.

Tymi kluczami o które prosisz ma być zdemaskowanie jej zagrywek - czyli to co napisałam wyżej - wykorzystaj jej grę i napisz: "Skoro sama tak czesto wspominasz jak było nam dobrze - idźmy na terapię która pozwoli nam to odnaleźć", "Skoro sama zapewniasz mnie, ze nie spotykasz sie z nikim - dajmy sobie szansę", "Skoro sama wspominasz że być może znów bedziemy razem - wstrzymajmy się z podejmowaniem decyzji ostatecznych". itp...

Widzisz - wyroki sądu to troche matematyka, trochę puzzle a trochę ślepy traf...
Aby małżeństwo rozwiazać - małżonkowie muszą udowodnic trwały i nieodwracalny rozpad pozycia - i nie chodzi tylko o fizyczność.
Jesli uda Ci sie udowodnić w sądzie iż małzonka zajmuje się głównie wspominaniem przeszłości i robieniem maslanych oczu, do tego nie mineło pół roku separacji - ma małe szanse na rozwód...
Tyle, ze jak na razie tylko Ty to wiesz... zostaw sobie kopię listu dla siebie.
Kiedy sąd zada Ci pytanie jak walczyłes o utrzymanie związku - będzie jak znalazł.
Jesli masz smsy od niej, bilingi połączeń - zbieraj, zachowuj...
To ważny kwit dla sądu - jeśli udowodnisz, ze jestescie w stałym kontakcie telefonicznym, smsowym, mailowym, herbatkowym - to jest kryzys a nie rozpad zwiazku i powództwo ma sznasę zostac oddalone na ok rok...

Pytanie tylko co Ty z tym rokiem zrobisz - bo w całej tej historii morał jest następujący:

Jeśli żona zechce - rozwód i tak dostanie - tego mozesz być pewnien - czy z Twoja zgodą czy bez niej... teraz jedynie dostaniesz - bonus - CZAS - który pozoli Ci doprowadzić do tego aby ona z rozwodu zrezygnowała...

Jeden z wiekszych błedów popełnianych przez pozwanych w procesach rozwodowych to niedpuszczenie do orzeczenia rozwodu na drodze formalno prawnej - czyli utrudnianie procesu, absencja na rozprawach, świadkowie,odwoływanie sie do przekonań religijnych itp... a sedno lezy gdzie indziej... W PRZEKONANIU WSPÓŁMAŁŻONKA ŻE TAK NAPRAWDE TEGO ROZWODU NIE CHCE - ZE WOLI BYC Z TOBĄ.

Co to za satysfakcja zycie z kims kto Cie nie chce a jedynie nie potrafi sie formalnie od Ciebie wyplatać... sztuka jest doprowdzenie do tego aby żona uznała decyję o rozwodzie za najgłupszy pomysł w swoim zyciu...

... czego Ci w Nowym Roku zyczę...

Anonymous - 2011-01-02, 21:35

witajcie,
witaj buquiet!

od jakiegoś czasu śledzę to forum i właśnie teraz poczułam, że zostałam wywołana do odpowiedzi :!:
czytając twoje wypowiedzi buquiet, miałam wrażenie, że troszkę... może i bardzo dobrze rozumiem twoją żonę

dlatego to piszę, bo mam nadzieję, że może u was nie chodzi o osobę trzecią tylko naprawdę o poniżanie... :-(

u mnie tak właśnie było i jeszcze często jest... :oops:

wyszłam za mąż za człowieka którego bardzo kochałam i bardzo kocham do dziś, ale on niestety inaczej rozumie miłość :-(

po siedmiu latach bycia razem odkryłam, że dla niego i jego rodziny, małżeństwo to taka forma układu w którym każda ze stron powinna znać swoje miejsce i wykonywać swoje zajęcia w sposób perfekcyjny, bo jak nie to czeka go kara np. gderanie, poniżanie albo zwyczajna awantura...
wg nich małżeństwo jest bez zarzutu jeżeli w tym układzie jest szacunek( tego nam życzyła jego cała rodzina w dniu ślubu... nie miłości tylko żebyśmy się szanowali :-? )

i tak u nas mąż pracował całymi dniami ( 7.00-15.00, 17.00-22.00 )z ojcem- wspólna firma- a ja miałam się zająć domem, później dziećmi i jeszcze praca zawodowa ale jakaś taka, żebym była dyspozycyjna np. jakieś tłumaczenia w wolnych chwilach... :shock:

gdy stawiałam veto mówiąc, że to nie małżeństwo
on wraz ze swoimi bliskimi z taką ironią mówili, że cały czas żyję latami studenckimi i jeszcze nie dorosłam do normalnej rzeczywistości,
miałam odczucie, traktują mnie jak osobę, która marzy o kolorowym, nierealnym życiu... a ja pragnęłam tylko pięknej, prawdziwej miłości
(nadmienię, że zamieszkałam w mieście męża oddalonym od mojej miejscowości o 460km, tak więc daleko miałam do mojego bajecznego świata i do ludzi którzy świat pojmują jak ja...).
gdy próbowałam wytłumaczyć mężowi, że jest mi bardzo źle, to on mi mówił a czego ty chcesz, jesteśmy razem, kochamy się, ja zarabiam na nasze życie, rodzina moja ciebie lubi i nas wspierają...
a ja widziałam wszystko inaczej...
pusty dom perfekcyjnie wysprzątany, kontrola i punktowanie ze strony uśmiechającej się obłudnie rodziny, próba nacisków na mnie żebym przyjęła wszystko to, co w posagu chcą nam dać przodkowie męża i on który w dalszym ciągu jest bardziej ich synem jak moim mężem...
jeszcze jedna trudność, ze względu na odległość byliśmy rzadkimi gośćmi w moich stronach, a jak przyjechaliśmy to na bardzo krótko bo mąż musiał wracać do pracy... i tak te kilka chwil, które spędzaliśmy u mnie były jak w bajce... on kochający, zatroskany, uśmiechnięty, trochę małomówny ale przy mojej gadatliwości było to atutem i taki pracowity.... komu ja miałam powiedzieć o mojej goryczy, jak każdy mi mówił: przesadzasz, taki mąż to skarb... więc sama próbowałam się borykać z moim smutkiem...
takim przełomem, był mój pobyt w szpitalu, właśnie traciłam nasze dziecko, gdy mój mąż powiedział, że nie może ze mną dłużej siedzieć, bo musi wracać do firmy... wtedy wyłam bo byłam w trakcie poronienia i wyłam bo nawet mój mąż, który twierdził, że mnie bardzo kocha i nie może beze mnie żyć, wybrał firmę...
przyjechał do mnie w odwiedziny po trzech dniach-w niedzielę ( 120km) i był ze mną :idea: :!: 1,5 godz bo otrzymał telefon od ojca, który kazał mu wracać, bo mają jakąś nieskończoną pracę, którą musieli oddać w poniedziałek... i tak facet, który ciągle twierdził, że kocha tylko mnie a rodzice jego nie mają ani na niego ani na nasze życie żadnego wpływu odjeżdża i zostawia mnie samą po takim krótkim telefonie...

gdy wróciłam do domu,....
gdy zebrałam trochę siły,...
gdy przeanalizowałam o co chodzi ...
i gdy zrozumiałam , że ci dobrzy ludzie- bo naprawdę tacy są- zwyczajnie nie potrafią kochać drugiej osoby, tylko siebie i są zadowoleni z siebie nie mają nic sobie do zarzucenia,....
powiedziałam stop :!: odchodzę i wracam do siebie...

wtedy mąż zaczął, błagać, płakać, obiecywać...
napisałam w punktach czego nie zniosę i co musimy wprowadzić w dom
najważniejsze było:odcięcie pępowiny, wolne weekendy dla rodziny, wspólna co miesięczna spowiedź, wspólna codzienna modlitwa... dałam mu na to kilka miesięcy i powiedziałam, że po tym czasie zapadnie ostateczna decyzja (jestem i byłam bardzo stanowcza i konsekwentna tak więc on wiedział, że nie będzie już odwołania..)

i stało się ...
odcinając pępowinę, nastąpiła taka obraza tego domu, który zawsze twierdził, że nie wpływa na nasze życie, że teściowa przy mężu bardzo brzydko mnie wyzwała i on po raz pierwszy jednoznacznie stanął w mojej obronie i solidarnie trwał w oczekiwaniu na gest przeprosin (trwało to dobre pół roku), w tym czasie pozakręcali wszystkie "kurki" pomocy czy współpracy nawet dzieci nie mogliśmy zostawić, gdy np jechaliśmy do lekarza...mąż musiał oddzielić swoją firmę...
mąż trwał, choć cierpiał, mnie było prościej ale też cierpiałam widząc jak on się wije...
pozostałe punkty też realizował... i dlatego jesteśmy do dziś
...ale nie jest łatwo, przyzwyczajenia są tak silne, że ciągle wraca do swoich nawyków, wtedy mnie "karze"np nieodzywaniem się, albo wykpi wszystko to, co do tej pory budowaliśmy
... ale wiem, że mnie kocha, choć w dalszym ciągu jest to trudna miłość...
wiem, że stara się... ale potrafi bardzo zranić i najgorsze jest to, że twierdzi, że nie wie o co mi chodzi...

buquiet, zastanów się :
czy ty nie zostawiłeś jej samej, dbając o rzeczy drugo, czy trzeciorzędne...
czy ty kiedyś pomyślałeś czego ona pragnie, a nie czego ty dla niej pragniesz...
czy wiesz co ona lubi a nie co wg ciebie powinna lubić...

mój tata powtarzał: jak chcecie mi zrobić coś dobrego do jedzenia to nie dawajcie mi pieczonych kurczaków, które są dla was rarytasem tylko dajcie mi dobrych ziemniaków, którymi wy gardzicie...

buquiet , módl się o to abyś pokochał ją i zapomniał o sobie... to takie ważne w miłości małżeńskiej...

wszystkiego dobrego...

anna

Anonymous - 2011-01-02, 22:47

Aniu...

Zaglądam na to forum co kilka godzin szukając natchnienia.... Znajduje wiele mądrego i wierzcie mi wszyscy że bardzo pragnął bym aby dostać tą szansę i ja wykorzystać....
Mam świadomość jak czasmi dla mnie błachymi rzeczami głeboko mogłem ranić Kamile.

Moze faktycznie żle podszedłem do małżeństwa moze faktycznie nie rozmawialismy i mijali sie w oczekiwaniach... Gdzie gorycz żony narastała aż miarka się przbrała.... Idziewczyna juz tak po ludzku psychicznie ma dosc... Ja jestem pewien ze nie ma nikogo.

Niestety trafiam na mur którego nie jestem w stanie przebic.... A zona tak jak i ty napisałas o sobie jest stanowcza....

Anonymous - 2011-01-02, 23:16

[quote="buquiet"]Aniu...
Ja jestem pewien ze nie ma nikogo.
[quote]
i trzymaj się tego,
nie myś o niej źle
myślę ,że wcale nie musi Cię zdradzać
może jest pogubiona tak jak Ty - nie wie czego chce,
tak naprawdę czuje się w sidłach -wygląda to jak depresja
i Ty bądź silny , daj jej odetchnąć lecz nie odtrącaj jej
Z Bogiem

Anonymous - 2011-01-02, 23:32

Nie potrafie o niej źle myśleć. I pewnie nigdy nie pomysle....
Gdyby ona tak dołączyła sie tu do tej dyskusji..... ale to niemozliwe....

I nie odtrącę na pewno kocham Kamile

Anonymous - 2011-01-03, 07:32

malta napisał/a:
Nie pisz absolutnie nic o swoich przewinieniach ani tym co było złe - ona zrobi to za Ciebie


I chyba lepiej będzie, gdy na razie nie będziesz myślał o tym i dręczył się przeszłością. Masz dużo do zrobienia tu i teraz.

Trzymaj się tego co Ci napasała Satine, czy Malta. Masz wyłożoną kawę na ławę. Proste drogowskazy. I tego się trzymaj.

Chyba lepiej, że Twoja żona nie uczestniczy w tej dyskusji. Czasami współmałżonkowie reagują agresją gdy dowiadują się, że mąż lub żona pisze o takich sprawach na forum.


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group