Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - nie chce rozwodu...

Anonymous - 2010-11-12, 15:06

Nasze wychodzenie z kryzysu to był przede wszystkim - czas wielkiej szczerości, takiej aż do bólu. Wskutek tego osiągnęliśmy pożądany od dawna efekt - poznaliśmy swoje (głównie te zawiedzione) oczekiwania, nadzieje, ujawniliśmy wszystko, co bolało i boli (na przestrzeni tylu przecież lat). Nie było żadnego udawania, że jest fajnie - kiedy nie jest, że łatwo przebaczyć, kiedy przecież bardzo trudno... Ale to wszystko zadziało się dopiero wtedy, kiedy już opadły nieco emocje związane z... A było ich co nie miara!

Rozalko, trudno żyje się z człowiekiem zamkniętym w sobie, a być może Twój mąż takim jest. Jego tajemniczość... Taki człowiek potrzebuje dla siebie nieco więcej przestrzeni [to wolność, o której marzy... tylko marzy, bo tak naprawdę to ma klatkę w sobie (otwarcie się to przecież ryzyko - nie zawsze opłacalne)], nie lubi gadulstwa, a już zupełnie nie toleruje krytyki. Nawet w domu, powinien mieć swój - chociaż kącik, czyli taki azyl, gdzie może pobyć sam ze sobą, bo on to wręcz uwielbia. Takiego trzeba uważnie słuchać, kiedy już (o dziwo!) - zdecyduje się coś powiedzieć.
Hmm, Twój mąż marzy aż o "samotni" - niczym mnich :-D Pomyśl, czy nie znajdzie się w Waszym domu miejsce na celę, żeby tu mógł odpoczywać, medytować - bez uciekania z domu :mrgreen:
Zastanawia mnie, dlaczego mąż tak chętnie podjął się opieki nad dziećmi, ale poza Waszym domem... Może tak bardzo skrywa swoje prawdziwe oblicze - ciepłego, wrażliwego mężczyzny, że nie chce abyś Ty je rozpoznała? Bo ta maska twardziela to taka wygodna, taka męska, dająca też przewagę... Już sobie wyobrażam, jak oni tam bawią się, zresztą dzieci na pewno zdadzą Ci relację :-D .
Rozalko, a może kiedyś skrytykowałaś sposób, w jaki mąż zajmuje się dziećmi? A może skrytykowałaś coś ... jeszcze większego. Przypomnij sobie, to może być to - ta urażona męska duma (jaki cierń tkwi tam w jego sercu?). Jeśli tak, dla przeciwwagi - trzeba ją pozytywnie wzmocnić, ot choćby pochwałą za opiekę nad dziećmi, że taka super.
Być sobą - to ważne, żeby nie zmęczyć się w pewnym momencie odgrywaną rolą i nie zawieść na nowo... Owszem - kontrolować swoje zachowania nieco więcej i mocniej niż dotychczas, żeby tego co we mnie mniej dobre, mniej piękne, co ma prawo nie podobać się innym - było coraz mniej. Rozwijać i wzmacniać to, co jest we mnie wartościowe. Przecież nie zmienisz się tak natychmiast, tylko dlatego, że Ty sama lub ktoś - tak chce. Ileż frustracji niesie świadomość, że ktoś nie kocha mnie taką, jaką jestem... A ja próbuję, ale nie potrafię aż tak szybko. Mam na to całe życie przed sobą, a może i więcej... :-D
Jak najmniej wytykania mężowi błędów, jak najwięcej akceptacji. Na tym można coś zbudować. Dobro budujemy na dobru. Plus spokój, bo w sytuacji kryzysu tego spokoju w sercu zwykle brak, więc o duże błędy bardzo łatwo...
Do rozmów o NAS trzeba dojrzeć, to musi zadziać się w stosownym czasie, kiedy ta druga strona choć w minimalnym stopniu przejawia dobrą wolę.
Póki co, radziłabym - bardziej starać się, aby nie pogarszać niż już naprawiać.
Umiar - złoty środek.
Oczywiście modlitwa, z nią można największy kryzys przetrwać z niewielkim uszczerbkiem, a nawet z niego wyjść.
I uśmiech :-D I zdrowy dystans ;-)

Anonymous - 2010-11-13, 10:21

TO już chyba naprawdę koniec...wczoraj trochę mnie poniosło i w czasie rozmowy telefonicznej ( o zgrozo!) z moim mężem powiedziałam mu wszystko co wiem,o czym donoszą mi znajomi np ze nie mieszka z kumplem ( a niby gdzie miałbym mieszkać). Oczywiście na wszystko miał odpowiedz.Już sama nie wiem jak doszło do wątku o rozwodzie ale powiedział mi ze chce się rozwieść i tej decyzji nie zmieni i ze powinnam się do tego przyzwyczaić. wiem ze ktoś mu podpowiada co ma robić bo do tej pory pieniądze dawał mi " do ręki" wczoraj wpłacił na moje konto choć widzieliśmy się osobiście.Pomyślałam sobie chce mieć papierek dla sądu...Wiem ze przez jakiś czas nic nie zrobi.Mówił mi ze musi minąć pól roku odkąd wyprowadził się z domu żeby sąd mógł orzec rozwód...powiedziałam mu ze ja nie zgadzam się na rozwód bo bardzo go kocham i chciałabym walczyć o nasza rodzeni. Był zaskoczony.A co myślał ze tak mu to łatwo pójdzie...ale teraz zastanawiam się czy mogę zrobić jeszcze cokolwiek? książkę zamówiłam tylko nie wiem czy będzie mi jeszcze potrzebna.co mogę jeszcze zrobić...modlić się i czekać? Żyć swoim życiem a nim się nie przejmować...pozwolić mu odejść? nie wiem którędy pójść dalej...[/fade]
Anonymous - 2010-11-13, 12:00

Gdyby tak udało się w porę zdemaskować tego "doradcę"... Nie może być doradcą dobrym, skoro ukrywa się i jest ukrywany.
Ktoś powie w trudnej chwili "a daj sobie spokój, wy nigdy nie dogdacie się, z kim innym możesz żyć inaczej, lepiej; możesz żyć sam, po co tak się męczyć" i kiedy w głowie już zamieszka iluzja życia szczęśliwego, na które to przecież zasługuje każdy człowiek - trudno podjąć trud naprawy.
Rozalko, może rzeczywiście trzeba dać mężowi nieco odetchnąć. Wcześniej pisałaś o natarczywości wielu osób w kwestii jego powrotu, a on może ze zwykłej przekory - pokazuje teraz wszystkim, że nic nie musi.
Powiedziałaś ważne słowa, że ciągle kochasz i chcesz ratować Waszą rodzinę. Moim zdaniem - pozwól mężowi pobyć trochę sam na sam z tą ważną wiadomością, z tym - zdziwieniem.

Cytat:
Żyć swoim życiem a nim się nie przejmować...pozwolić mu odejść?


Czy to jest możliwe?
To skrajność, jak skrajnością jest (pozbawione godności) błaganie niemalże na kolanach - o powrót.

To nie koniec, to dopiero początek...

Anonymous - 2010-11-13, 12:14

hehe, lecimy na tej samej fali :( ja tez sie wczoraj nasluchalam o rozwodzie (mojego na razie nie stac na rozwod na szczescie, czyli az tak zdesperowany zeby sie rozwodzic widac jeszcze nie jest), o tym ze jestem dla niego tylko matka jego dziecka i nic nas juz nie laczy, zebym zapomniala o ratowaniu bo nie ma czego - takie standarciki...

Ja tez sie upieram ze nie chce rozwodu (co go wpienia i uwaza ze mu na zlosc robie) Nauczylam sie juz zeby sie nie zamartwiac niepotrzebnie - nikt nie wie na 100% co bedzie jutro. I nie wolno dac sie prowokowac, lepiej nie powiedziec nic, niz powiedziec cos co zaogni sytuacje (a meza w takim stanie to byle co wpienia). Na trudne pytania odpowiadam ze nie wiem, musze sie zastanowic albo skonsultowac z kims.
I staram sie zyc swoim zyciem, chociaz tak jak kiedys pisalas - jest ten dylemat czesto czy nie powoduje w ten sposob ze jeszcze bardziej sie od siebie oddalamy... trudne to i bez pomocy "z gory" raczej nie da rady...

Jednoczesnie mysle ze warto miec oczy otwarte na takie ruchy jak np. wplacanie kasy na konto, jak masz mozliwosc to porozmawiaj moze z jakims prawnikiem, zebys nie popelnila bledow, ktore moglyby sie kiedys obrocic przeciwko Tobie i dzieciom. Skoro on grozi rozwodem to trzeba sie liczyc z taka ewentualnoscia (co oczywiscie nie oznacza zgody). I zebys wiedziala jakie masz prawa - wtedy on nie da rady zastraszac paragrafami.

Anonymous - 2010-11-13, 12:50

Rożo bardzo lubię czytać Twoje posty.Są pełne mądrości życiowej i dają mi dużo do myślenia.Musze dojrzeć do tego żeby na każdym kroku nie myśleć o nim.muszę pomyśleć o sobie bo mam dwójkę wspaniałych maluchów dla których muszę sie trzymać w kupie.Mateusz powiedział ze te 2 miesiące poza domem więcej zrobiły złego niż dobrego i ze on ma dosyć knucia,mieszania.Może on faktycznie potrzebuje oddechu.choć tak myślałam jak się wyprowadzał...ze się opamięta i wróci...a on nie wraca

ANIA4jak czytam to forum to widzę jak wiele osób ma te same problemy co my.z Twojego postu bije taki spokój.Ja po takiej rozmowie nie potrafię się otrząsnąć.może dlatego ze pierwszy raz o rozwodzie usłyszałam jakieś 2 tyg temu i jeszcze tego nie przetrawiłam.ZA każdym razem obiecuje sobie ze to już ostatni raz kiedy podejmuje z mężem rozmowę o nas...tym razem mam nadzieje ze wytrzymam.Po co się denerwować.Tak sobie myślę nawet jeśli teraz ma kogoś to przecież i tak tego nie zmienię.On sam musi do tego dojrzeć i sam musi chcieć.na siłe odepchne go jeszcze bardziej.Poki co cieszę się z tego ze ma dobry kontakt z dziećmi, ze przychodzi po nich do przedszkola dwa razy w tygodni i zabiera ich najczęściej do teściowej bo u nas się nie pokazuje- wstyd mu przed moimi rodzicami.w weekend zabiera dzieci na jeden dzien...Maluchy bardzo kochaja tatusia i on ich też...i to takie smutne ze nie mogą byc razem...ale może jeszcze kiedys bedą... :-)

Anonymous - 2010-11-13, 13:43

rozalka napisał/a:
Rożo bardzo lubię czytać Twoje posty.Są pełne mądrości życiowej


ROZALKO :) też bardzo lubię czytać posty róży :)
Pozdrawiam dziewczyny :)

Anonymous - 2010-11-13, 13:54

Cytat:
bo u nas się nie pokazuje- wstyd mu przed moimi rodzicami.

Rozalko, czyli zamieszkujecie wspólnie z Twoimi rodzicami?
Jeśli tak, może to i oni przyczynili się w jakimś sensie do tej ucieczki.
Tobie może być trudno spojrzeć obiektywnie na sytuację od tej strony, bo to przecież ciągle Twoi kochani i kochający rodzice... Dla męża to jednak tylko teściowie i już niekoniecznie kochani i aż tak mocno kochający...
Może więcej spotkań na neutralnym gruncie, jakieś pomysły na zamieszkanie osobno. Ale to chyba jeszcze nie teraz...
Bardzo trudno budować szczęśliwą rodzinę, kiedy ingerencja rodziców z obydwu (a nawet tylko z jednej) stron. Może przed tym ucieka mąż?
Hmm, czy na pewno wstydzi się teraz... A jeśli czegoś już nie umie, nie chce - tolerować?
Co było głównym powodem konfliktów między Wami wcześniej , kiedy jeszcze mieszkaliście razem?
Bywa, że trudno rozeznać (a jeszcze trudniej przyznać się), skąd bierze się we mnie ten bunt, gniew... Jaka jest jego właściwa przyczyna, gdzie tkwi jego źródło...
Ostrożnie z tymi pochwałami, bo widzę, że ...już Caps Lock włącza mi się usilnie :-D

http://www.youtube.com/watch?v=2YfhlztndB8

Anonymous - 2010-11-13, 19:08

RÓŻO taki mieszkaliśmy z moimi rodzicami i to był największy błąd jaki mogliśmy popełnić.Mateusz nigdy sie nie skarżył bo tak naprawdę my nigdy nie rozmawialiśmy.Dopiero teraz zaczęliśmy mówić o tym co nas boli i wiem ze mój maź nie toleruje mojej mamy.I co gorsze ma ku temu prawo.?Ja o wielu sytuacjach nawet nie wiedziałam.Wiem ze wiele razy bylo tak ze stawałam za rodzicami a nie za moim mężem i o to Mateusz ma wielki żal do mnie.On nigdy nie czuł się tu jak u siebie,nie mógł podjąć żadnej decyzji.Wiem ze czul się tu źle.nie mieliśmy możliwości zamieszkania osobno,nie stać nas na to było.Choć w połowie sierpnia podjęliśmy decyzje o tym ze się wyprowadzamy.Moja koleżanka akurat wyjeżdżała i chciała nam wynająć mieszkanie.Tylko ze od października. Mieliśmy zamieszkać razem zobaczyć jak to jest jak się mieszka samemu bo tak naprawdę my nigdy nie byliśmy sami,nigdy nie mieszkaliśmy sami ze sobą.Tylko ze Mateusz nie doczekał i się wyprowadził wcześniej.a w zasadzie co to za wyprowadzka.On nawet nie zabrał swoich rzeczy.Wszystko leży w szafie,jego kosmetyki stoją w łazience,jego płyty...wszystko...nie chce niczego ruszać.Próbowałam zdjąć nasze zdjęcia ze ściany w sypialni ale zrobiło mi się tak jakoś głupio i powiesiłam je od nowa.a z tym mieszkaniem to wyszło tak ze ja je wynajęłam. myślałam ze jak pójdziemy na swoje to on do nas wróci i się wprowadzi,Ale usłyszałam nie ma takiej opcji...i tak pomyślałam sobie.nie dość ze pieniędzy będzie mi wiecznie brakowało to będę siedziała sama w 4 ścianach i myślała. Będę płakała i czekała aż zapuka do drzwi..tam byłabym na swoim ale byłoby mi bardzo ciężko zwłaszcza ze bliźniaki sa małe.Mają 3 i poł roku...Tu mam na kogo liczyć zawsze mi ktoś pomoże.Dzieci czuja się tu bezpiecznie.wiec zrezygnowałam z mieszkania...ale wiem ze Mateusz tu nigdy nie wróci...ja za to na dzień dzisiejszy pójdę za nim na koniec świata...
Anonymous - 2010-11-13, 20:31

Rozalko, w takim razie bez sensu zachęcanie męża do powrotu, bo to byłby raczej powrót do tego, co było. A on tego nie chce i pewnie ma troszkę racji. Bardzo frustrujące muszą być dla dorosłego mężczyzny, męża i ojca - sytuacje, kiedy to nie może decydować o losach swojej rodziny, bo teście (z racji, że zwykle wiedzą lepiej) czynią to za niego. Eh, mieszkanie z teściami to dla zięcia/synowej - zwykle same problemy. A czasem i dla nich samych...
Na razie dużo złości i przekory w mężu, może chęć odegrania się za sytuacje, kiedy to Ty stawałaś po stronie rodziców, a on czuł się w tym domu obcym i niepotrzebnym. A skoro złość, to tym więcej spokoju, opanowania potrzeba z Twojej strony, żeby już nie dolewać oliwy do ognia. W takim stanie wzburzenia trudno o "dobre" uczucia , one gdzieś umykają. Byle nie pomylić ich braku - z końcem miłości...
Myślę, że daj mężowi chwilkę wytchnienia, a przy najbliższej dobrej okazji (nie w domu Twoich rodziców) - przyznaj się, że już dostrzegasz błędy przeszłości i jesteś otwarta na jego pomysły, co do Was. Ale najpierw pozwól mężowi "wyzłościć" się do końca, wypowiedzieć swoje racje ....
Zrozumieć , a potem to zrozumienie okazać - tak szczerze... To może być punktem zwrotnym w Waszym kryzysie.

Rozalko, mąż zabierając dzieci na weekend - coś ważnego Ci sygnalizuje.
Potrafię i chcę zająć się naszymi dziećmi :-D Na wypadek, gdybyśmy...

Anonymous - 2010-11-14, 09:05

Staram się jak mogę żeby nie naciskać na męża.NIe dzwonię ,nie pisze.Myślę ze na rozmowę jest za wcześnie bo on nie chce rozmawiać.Powie mi to samo...Ze chce rozwodu i nie zmieni zdania...wiem ze go skrzywdziłam i nie powinno to wszystko tak wyglądać. Ja bardzo się zmieniłam i wiem ze potrafiłabym naprawić błędy.Ale Mateusz boi się ze zmienię sie na chwilkę a potem będzie to samo...tzn ze będę taka jak moja mama...Ze będę taka jak byłam.Poza tym tu jest też problem toksycznej matki mojego męża. Psycholog powiedział mi ze dopóki mój maż nie uwolni się od matki dopóty będzie miał problemy w związkach i to bez względu na to czy ze mną czy z kim kimkolwiek innym.Jego kazdy wcześniejszy związek wyglądał dokładnie tak samo...po kilku latach " dusił" się i uciekał...TYlko ze teraz przyrzekał...na dobre i na złe...teraz ma dzieci...nie powinien uciekać... a jednak uciekl...
Anonymous - 2010-11-14, 10:41

Moja droga to b. ciężka sytuacja.. rozumiem bo znalazłam się w podobnej sytuacji... nie proś go, nie płacz, nie zmuszaj do jakichkolwiek decyzji... chce wolności to mu ją daj, a Ty układaj swoje życie bez niego... chce rozwodu to powiedz,żeby sam napisał i złożył pozew do sądu.. bądź stanowcza... i wiesz co myślę za pół roku zachłyśnie się tą wolnością i będzie chciał wrócić ( u mnie tak jest).. on sam musi to zrozumieć, że jesteś dla niego ważna Ty i dzieci, jeśli nie dotrze do niego myśl że może was stracić to nigdy tego nie zrozumie.. nie możesz go zmusić do tego,żeby był z Wami. Wiem to bolesne, ale nie ma innego wyjścia.
Pamiętaj: Jeśli coś kochasz to puść to wolno, jeśli wróci to znaczy, że jest Twoje.. jeśli nie wróci to znaczy że nigdy nie było Twoje.... powtarzaj sobie to każdego dnia...on musi sam zrozumieć, że chce z Wami być, ale wówczas nie wiadomo czy Wy będziecie chcieli jeszcze z nim być...

Anonymous - 2010-11-14, 13:23

LAURO marzę o tym żeby nawet za pól roku mój mąż do nas zatęsknił. Mam nadzieję ze starczy mi siły by czekać...ale przecież " miłość cierpliwa jest"...Mnie czasem tej cierpliwości brakuje.Ja chciałabym już...Zamówiłam już sobie Dobsona " Miłość wymaga stanowczości" mam nadzieje ze po lekturze będzie mi łatwiej zrozumieć pewne sprawy.Póki co szukam,myślę,modlę się i cały czas mam nadzieje...

[ Dodano: 2010-11-17, 16:27 ]
U mnie tydzień wyciszenia i spokoju...o ile można mówić w naszej sytuacji o spokoju.Od piątku nie miałam żadnego kontaktu z mężem.Nie dzwoniłam,nie pisałam. I nawet nie sprawdzałam gdzie jest.Cały czas modlę się aby Pan otworzył jego oczy i serce a mnie dal sile abym miała silę walczyć o nas. Dziś napisał czy nic się nie zmieniło i tak jak co tydzień on odbiera dzieci dziś i jutro z przedszkola i się nimi zajmuje do wieczora. Poprosił mnie też o to ze chciałby zabrać dzieci na sobotę. niestety w sobotę umówiłam się na spotkanie ze znajomymi i jesteśmy zajęci.pytal czy w takim razie choć do południa mógłby zabrać dzieci...Zaproponowałam mu ze może zabrać dzieci w niedziele.Niestety w niedzielę jemu nie bardzo pasuje...Tak sobie pomyślałam ze przecież nie muszę zmieniać planów tylko dlatego ze on tak chce...Przecież równie dobrze on może zmienić plany na niedziele...Nie wiem czy robię dobrze ale dlaczego mam robić tak żeby jemu było wygodnie...On wyprowadzając się nie myślał o tym jak dam sobie radę jak to wszystko zorganizuję...ja przecież muszę sobie dać rade wyjścia nie mam...

[ Dodano: 2010-11-19, 11:38 ]
ciąg dalszy
U nas coraz gorzej.Przez tydzień nie miałam kontaktu z Mateuszem ale w czwartek zabrał dzieci i kiedy ich odwoził znów pojawił się temat rozwodu.Zapytał mnie w prost czy chciałabym rozwodu za porozumieniem stron czy z orzekaniem o winie...W ogóle co to za pytanie? Ja utrzymuje ze nie chcę rozwodu,Ale jeśli już do niego dojdzie to z orzekaniem o winie...Zapytał mnie też czy ja się z kimś spotykam,bo podobno dotarły do niego takie wiadomości. i dodał jeszcze ze on nie ma nic przeciwko temu ale żebym mu dała znać to on się wtedy zajmie dziećmi.Co to za pomysł? Jak mogłabym kogoś mieć skoro kocham mojego meza... nie chciałam z nim rozmawiać na ten temat.Potem napisał mi jeszcze kilka smsów żebyśmy się dogadali, żebyśmy nieciągali się latami po sądach i żebyśmy to załatwili jak cywilizowani ludzie? Ja się nie znam na tych wszystkich kruczkach prawnych.musze porozmawiać z prawnikiem i się jakoś przygotować na każdą ewentualność. Wczoraj prosił mnie o rozmowę.I choć nie chciałam uległam i znów się nasłuchałam o tym ze on chcę się rozwieść i żebyśmy się dogadali.Kiedy zapytałam po co mu rozwód stwierdził ze chcę wyjechać do innego miasta,wziąśc kredyt,kupić kawalerkę i zacząć nowa pracę...I po to mu rozwód żeby mógł wziąć kredyt?coś mi tu nie pasuje.Poza tym mówił ze on nie chcę nikomu robić żadnych nadziei, on nie chce niczego ratować i jedyna na czym mu zależy to przyzwoity kontakt z dziećmi...(Jak będzie mieszkał godzinę drogi stąd to na pewno będzie miał super kontakt).I nie wiem co mam robić. Sprawa wydaje mi się beznadziejna i mam wrażenie ze on się nie cofnie...Wieczorem znów mnie atakował...Już nie wytrzymałam i podniosłam głos żeby dal mi spokój ze nie chce z nim teraz rozmawiać o żadnym rozwodzie...widziałam ze był wściekły.A no i zapytał z czyjej niby winy miałby być ten rozwód...czy on naprawdę nie zdaje sobie sprawy z tego wszystkiego?myśli ze pójdziemy do sądu,dogadamy się,rozwiedziemy i będziemy najlepszymi przyjaciółmi...Szczerze mówiąc zastanawiam się nad złożeniem wniosku o alimenty - jak chcę wyjechać to mogę go potem nie " znaleźć " i myślę o rozdzielności majątkowej- wtedy będzie mógł wziąć sobie kredyt i go spłacać. nad rozwodem wolałabym się nie zastanawiac bo po co ?

a wogóle przeczytałam Dobsona " miłosc wymaga stanowczosci".I rozpatrując nasz przypadek ja powinnam pozwolić mu odejść. i pewnie bym to zrobiła( szkoda ze nie przeczytałam tej książki poł roku wczesniej)gdyby on cały czas nie mówił o rozwodzie...co mam mu powiedzieć? Ze bardzo go kocham i nie chcę rozwodu ale jeśli on podjął taką decyzje to ja akceptuję? Nie wiem może tego małżeństwa naprawdę nie da się już uratować? co ja mam robić? modliłam się zeby Pan wskazał mi drogę która mam isc ale nie mogę trafić na odpowiednią scieżkę.Boję się cokolwiek zrobić zeby nie zgasić iskierki być może tlącej się jeszcze w sercu mojego meza?


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group