Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Odbudowa związku po kryzysie, zdradzie, separacji, rozwodzie - Przypadek zupełnie beznadziejny

Anonymous - 2010-11-04, 16:10
Temat postu: Przypadek zupełnie beznadziejny
Coś czuję, że zostanę na tym forum dłużej, więc postanowiłem założyć swój wątek, w którym będę wylewał swoje żale...


Moja historia


W u mnie było tak, że:
- pierwsze 3 miesiące jej romansu nie wiedziałem co się z nią dzieje - próbowałem z nią rozmawiać, prosiłem żebyśmy szli gdzieś po pomoc skoro sobie sami nie radzimy, błagałem, płakałem - nic żadnych efektów

- potem mi powiedziała co i jak, powiedziała, że to jest skończone, ale nie chce być ze mną i że musi się jeszcze spotykać z kochankiem żeby sobie wszystko wyjaśnić - powiedziałem, że to jest obłęd, że to0 trzeba przeciąć raz a dobrze, zamieszkaliśmy osobno, przez ponad miesiąc zabiegałem o nią, bombardowałem miłością itp. Po miesiącu dowiedziałem się, że mnie okłamuje, że się spotyka z tamtym człowiekiem regularnie, ale niby nie jako para przycisnąłem ją i mi powiedziała, że jest zakochana, że chciałaby z nim być, że jest dla niej ważniejszy niż ja, ale że nie jest z nim. Powiedziałem, że to już jest ponad moje siły i że to prawdopodobnie koniec z nami.

- Przez kolejny miesiąc już nie bombardowałem jej miłością, ale byłem życzliwy, nie poruszałem w ogóle tematu kochanka. Po miesiącu okazało się, że jednak z nim jest, że po raz kolejny mnie okłamała. Powiedziała, że on jej dał coś czego ja jej nigdy nie dałem, że między nami pewnych rzeczy nigdy nie było. Przytuliłem ją, powiedziałem, że ją pomimo wszystko kocham, wyszedłem z jej mieszkania i przestałem się do niej odzywać, patrzeć na nią poza takim zakresem jaki był konieczny z uwagi na dziecko. Wpadła w histerię, że ona tamto skończy, żebyśmy się wspólnie zajmowali dzieckiem itd. Powiedziałem, że to już bez znaczenia, że już w nic nie wierzę. Przez tydzień prosiła mnie o rozmowę, w końcu się ugiąłem i z nią porozmawiałem. Ona powiedziała, że to skończy, a ja że już nie jestem w stanie w nic wierzyć.

- Potem czekałem, że może jednak rzeczywiście coś z tym zrobi i to skończy, ale jak ją o to zapytałem po 2-3 tygodniach, to odpowiedziała, że ja przecież i tak nie chcę z nią być, to po co pytam. Ponadto powiedziała, że to skończy, ale że to musi być proces rozciągnięty w czasie, że tego nie da się tak ciągnąć i że muszą się rozstać, ale żeby się rozstać to muszą się z tym oboje pogodzić i że musi z nim rozmawiać i potrzymać go za rękę itp.

- Cały czas utrzymywała, że nim nie sypia. A to co wyprawia określiła jako autodestrukcje.

- Na początku czerwca napisałem jej list pożegnalny. Napisałem, że muszę się od tego wszystkiego odciąć, zacząć żyć bez niej, pogodzić się z tym, że jest już kimś innym niż tą osobą, z którą się pobrałem, podziękowałem jej za wszystko i dałem prezent. Zaproponowałem rozwód, powiedziała, że nie chce się teraz rozwodzić, że zrobimy to potem. Powiedziałem, że ok, tylko żeby mi nie robiła trudności.

- Ona tak do połowy lipca prosiła żebyśmy razem spędzali czas z dzieckiem, żebyśmy pojechali razem na wczasy, ja powiedziałem, że nie chcę żyć w takim trójkącie jak mi proponuje.

- W połowie lipca zaszła w ciążę. Twierdzi, że to wpadka. Nie chce nic więcej powiedzieć. Od ojca gacha wiem, że on w to wierzy i twierdzi, że to był jeden jedyny raz. Ja uważam, że ona go próbuje wyciągnąć na dziecko. Jak jej to powiedziałem, to stwierdziła, że nie jest głupia. Mam jakiś taki lęk, że to był akt zemsty na mnie albo akt rozpaczy i że jestem temu w jakiś sposób winien. Zakładając, że mówi prawdę, to jak do tego doszło, że jest w ciąży skoro mówiła, że to kończy, że jej na fizyczności nie zależy, że go tylko jeszcze musi potrzymać za rękę

- Przez czerwiec, lipiec, sierpień - byłem wobec niej oschły, ale życzliwy, nie wszczynałem kłótni, nie dokuczałem.

- Pod koniec sierpnia -ona do mnie zagadała w taki sposób, że odebrałem to, że chciałaby się jakoś do mnie zbliżyć. Napisałem jej, że albo to spróbujemy posklejać albo się rozwiedźmy, bo nie ma sensu tego tak dalej ciągnąć. Napisałem, że ten rozwód nic dla mnie nie zmienia, bo i tak będziemy małżeństwem więc jak jej się odmieni, to się cywilnie pobierzemy na nowo. Odpisała, że ona nie chce być ze mną, że teraz nie ma głowy do rozwodu, ale po 3 dniach zgodziła się na rozwód. Ja pod wpływem bliskich zmieniłem zdaniem i powiedziałem jej, że w sumie to na nic mi ten rozwód, a ją to pewnie oddali ode mnie jeszcze bardziej i jeszcze bardziej ją zrazi.

- Pod koniec sierpnia, powiedziała też, że ona jest sama. Powiedziałem, że nie wiem czy kłamie czy nie, ale że dla mnie ta rodzina jest zbyt ważna i że chowam swoją dumę do kieszeni i spróbuję się do niej zbliżyć przez dziecko. Ona powiedziała, że w takiej sytuacji, że ja chcę z nią być, a ona nie to nie możemy się wspólnie zajmować dzieckiem.

- Nie narzucałem jej się. Przez wrzesień i październik byłem wobec niej życzliwy, otwarty, mówiłem co u mnie słychać, czasem coś napisałem, z drugiej strony zazwyczaj otrzymywałem jakieś warczenie, ale już byłem ponad to i nie wpadałem w gniew.

- Parę dni temu powiedziała, że przyjdzie do mnie i chce pogadać o rozwodzie. Przyszła powiedziała, że złoży pozew rozwodowy, ja na to nic nie odpowiedziałem tylko trochę zacząłem chlipać. Po chwili powiedziała, że jest w ciąży. Objąłem ją, powiedziałem dziewczyno co ty zrobiłaś, potem się histerycznie śmiałem. Powiedziałem, że może jestem w szoku i że jak otrzeźwieję to zmienię zdanie, ale że ja jej pomogę, że jej nie zostawię, odmówiła, ale chyba trochę zaszkliły jej się oczy. Jednak przez godzinę jak była to była harda, dumna i zamknięta. Ma do mnie jakiś taki żal, że ja nic nie wiem, nic nie rozumiem, wydaje mi się, że wszystko wiem najlepiej itd.

Przypomniałem jej, że ją ostrzegałem, że jak tego nie skończy raz dwa to będzie to tak w kółko kończyć i zaczynać, a może nawet będzie bawić dziecko za rok. Spytałem czy się pomyliłem. Ona na to, że pomyliłem się, bo to wszystko nie jest tak jak myślę i nic nie rozumiem i jestem beton, bo nic do mnie nie dociera, i ona nie będzie ze mną rozmawiać, bo głową muru nie przebije.

Nie daje mi spokoju, czy gdybym był lepszym mężem, to by do tego nie doszło, czy gdybym inaczej z nią postępował przez ten ostatni rok to jakoś inaczej by się to potoczyło. Ona powiedziała mi , że te ostatnich kilka miesięcy tylko ją utwierdziło w przekonaniu, że do siebie zupełnie nie pasujemy.

Napisałem jej jeszcze, że życzę jej wszystkiego dobrego. Że nie będę miał żadnej satysfakcji jeżeli się okaże, że to wszystko był obłęd i ona się w końcu ocknie, bo wtedy i ona będzie nieszczęśliwa i ja będę nieszczęśliwy. Dodałem, że ciężko mi to przechodzi przez gardło, ale że skoro to ma dać jej szczęście to życzę jej żeby sobie ułożyła życie z tamtym facetem i zbudowała trwały związek o jakim marzy, a jakiego ja nie potrafiłem jej dać. Nic nie odpisała.

To tyle o mojej historii w telegraficzny skrócie żebyście wiedzieli jak to wygląda.

Może jeszcze dwa słowa o mojej żonie. Wydawała się być pobożną, mądrą dziewczyną z zasadami. Teraz postrzegam to tak, że jej wiara i cała ta pobożność była płytka, że co z tego, że co 3 miesiące biegała do spowiedzi i mi robiła wyrzuty, że ja nie chodzę, skoro nie jest w stanie z tej wiary czerpać jakiejkolwiek siły.

[ Dodano: 2010-11-04, 16:52 ]
Wiara, nadzieja i miłość

Nie wiem czemu strasznie kurczowo trzymam się tego małżeństwa. Nigdy nie postrzegałem siebie jako osoby specjalnie pobożnej. Chodziłem do kościoła w niedzielę tak z poczucia obowiązku, z przyzwyczajenia, z tradycji, pod presją żony. Do spowiedzi chodziłem od wielkiego dzwonu: ślub, chrzcin itp. W konsekwencji do komunii też rzadko.

Seks przedmałżeński mi nie przeszkadzał, choć nie chciałem mieszkać z żoną przed ślubem.

Generalnie zgodnie z katolicką ortodoksją nie żyłem.

Teraz chociaż tak po ludzku, to mam wszelkie podstawy żeby wypiąć się na żonę i poukładać sobie życie z kimkolwiek innym, to bardzo chciałbym żyć w zgodzie z tym co ślubowałem. Czuję jakiś przymus, że jakby ona chciała wrócić to muszę ją przyjąć, co więcej chcę tego, tzn. chciałbym żeby w wyniku chyba jakiegoś cudu, to małżeństwo się odrodziło i było cudowne jak nigdy. Nie wiem czemu tak.

Mam jakąś blokadę żeby związać się z kimkolwiek innym. Czasem mam wrażenie, że to jest trochę na zasadzie: o ja ci żono pokażę, jaki jestem wierny, a ty jesteś taka siaka i owaka. Przede wszystkim chyba jednak dlatego, że okazałbym się taki sam jak ona. W niczym nie byłbym lepszy, a jeżeli ona rzeczywiście się rozeszła z kochankiem, to ja bym żył w grzechu, a ona nie.

Momentami czuję się jakbym dostawał obłędu i że ze mną jest coś nie tak, że tak kurczowo się trzymam tego małżeństwa i nagle staram się być ortodoksyjnie pobożny. Czuję się tym wszystkim na swój sposób zniewolony. Jest we mnie pragnienie żeby mieć kogoś bliskiego, jakiegoś blond anioła ;-) , z którym poczuję się na nowo szczęśliwy, a jednocześnie czuję się związany przysięgą. Czuję, że byłoby niesprawiedliwie gdybym miał do końca życia zostać sam. Moim powołaniem było małżeństwo, rodzina i tego pragnę, to mi da szczęście.

Ja nie potrafię zbudować swojego poczucia szczęścia na czymś innym niż żona, dziecko, rodzina.

Nie umiem sobie wyobrazić, że miałbym czuć się szczęśliwy będąc sam. Czułbym się niespełniony jako mężczyzna, chciałbym jeszcze się tak po prostu fizycznie z kimś kochać i mieć dzieci. Co prawda teraz prawie w ogóle nie czuję popędu seksualnego, ale czuję się przez to trochę jak niepełnosprawny.

O tym jak bardzo czuję się oszukany, jak bardzo mnie zawiodła, jak bardzo jej ufałem, to nawet nie piszę, bo szkoda słów.


Zastanawiam się czy ja ją jeszcze kocham. Nie wiem. Taką jaka wydaje się teraz być, to nie, ale wierzę, że pod tą skorupą jest ta sama osobą, którą kiedyś pokochałem. Mam też wrażenia, że ta moja miłość choć tak bardzo poraniona jest głębsza i dojrzalsza niż wcześniej.

Co dalej?
Nie wiem co dalej robić? Jak żyć?

Mamy dziecko i chcą nie chcąc widujemy się codziennie lub słyszymy przez telefon. Ona dosyć często dzwoni z różnymi sprawami związanymi z dzieckiem, ale nie tylko, tak co najmniej raz dziennie, a bywa, że i 4 razy. Męczy mnie to. Jak jej jestem tak potrzebny, to po diabła odchodziła i jak to możliwe że było jej tak źle?!?

Chciałbym kupić mieszkanie gdzieś blisko niej i urządzić tam pokój dla dziecka, ale nie mogę tego zrobić, bo ona mówi, że nie wie gdzie będzie mieszkać, że się wyprowadzi na drugi koniec miasta żeby być dalej od rodziców itp. Chciałbym mieć przynajmniej jakieś swoje miejsce na ziemi, które mógłbym nazwać domem, gdzie mógłbym spędzać czas z dzieckiem,a teraz trochę się tak włóczę.



Raz mam gorsze dni (to dzisiaj) raz lepsze i wiem, że tak musi być, ale nie widzę jakiegoś celu w tym moim życiu. Takim celem mogłoby być żeby wychować dobrze dziecko, ale jakoś to mi nie wystarcza, a jeszcze mam takie poczucie, że sam nie dam rady, a boję się że Żona też mu nie zapewni tego co potrzebuje. Lękam się o to nasze maleństwo. To chyba jest dla mnie najtrudniejsze, że zmarnujemy dziecku życie. Czuję się za nie tak bardzo odpowiedzialny, że aż mnie to przytłacza.

To chyba tyle na dziś. Biegnę do dziecka.

[ Dodano: 2010-11-04, 20:56 ]
Wyjątkowo kiepski okres. Chyba najgorszy od 5 miesięcy. Nawytykałem jej od cudzołożnic i pożarliśmy się o jakąś pierdołę. Ona mnie traktuję z jakąś straszną niechęcią. Myślałem, że już jestem ponad to wszystko, a najpierw sam sprowokowałem, a potem wciągnąłem się w wymianę zdań.

Nie mogę się oduczyć tego, że moje napominanie nic nie da, poza jej gniewem.

Jak milczę, to czuję jakby to się równało, że akceptuję jej poczynania, a jak ją napominam to protestuję. Czy ja mam ją napominać? Powtarzać, że źle robi utrzymując kontakty z tamtym? Nie wiem. Pomóżcie.

Muszę chyba się odciąć od niej żeby wrócić do stanu jakiejś względnej równowagi. Ja jej nie zbawię, a już na pewno nie swoim gadaniem.

Anonymous - 2010-11-05, 20:39

wujcie :-) to wcale nie jest beznadziejny przypadek ;-) Siostra Brige McKenna w swojej książce "Moc Sakramentów" pisze o podobnym przypadku i przekazuje świadectwo Uzdrowienia tego Małżeństwa :->
Anonymous - 2010-11-06, 14:21

Najczęściej zadaję sobie pytanie: dlaczego mnie to spotkało?

Jak czytam te wszystkie historie o mężach pijakach, o tych co biją, znikają z domu, nie było ich jak rodziło się dziecko, to sobie myślę, że ja jestem jakimś ideałem.

Ja byłem przy żonie w każdym trudnym momencie. Ja może na co dzień jestem taki wycofany i konkretny: pójść do pracy, wrócić, zjeść, zająć się dzieckiem i nie rozmyślam na co dzień o problemach emocjonalnych, ale jak trzeba się zmobilizować to jestem.

Tak trudno mi znaleźć jakąś winę w sobie. Chyba wolałbym żebym wiedział za co cierpię.

Żona mi nie pomaga. Kwituje wszystko tym, że ja jej nie rozumiem, że byłem zamknięty w sobie, że do siebie nie pasujemy, że spotkała miłość swojego życia.

Ona mnie długo znała przed ślubem. Ja nie udawałem nikogo innego, a ona chyba liczyła, że mnie zmieni na swoją modłę.

My się nawet za dużo nie kłóciliśmy, a jak już to przede wszystkim o jakieś drobiazgi, poza jednym poważnym sporem o to gdzie mamy mieszkać.

Żałuję, że jak się kłóciliśmy, to ja jej często dogryzałem albo byłem złośliwy. Jak się zapędziłem to potrafiłem przeprosić i wyciągnąć rękę na zgodę, ale ona bardzo w sobie chowała wszelkie urazy. Może gdybym był bardziej powściągliwy w słowach to by to coś dało. Żebyśmy mieli jasność, to ja nigdy na nią nie klnąłem, a najgorsza obelga to była na poziomie ,,jesteś głupia'' albo ,,jesteś manipulatorka''. Musiałbym być świętym żeby się nigdy nie zdenerwować, nie pożreć o głupotę itd. Ona jest strasznie wrażliwa i rozpamiętuje takie różne rzeczy. Tak jak już napisałem jak mi się zdarzyło zagalopować, to zawsze przepraszałem, a z jej strony to chyba nigdy nie usłyszałem: ,,zagalopowałam się, przepraszam''. Najbardziej mnie jednak drażniło nie to, że nie potrafi przeprosić tylko, że chowa w sobie urazy do mnie.

Teraz to nasz komunikacja wygląda całkiem podobnie. Atmosfera jest napięta i jedno i drugie unika konfrontacji, ale jak już dojdzie, to ja potrafię przeprosić, a ona traktuje to tylko jako potwierdzenia, że ma świętą rację. Jest mi przykro, że ona jest wobec mnie nieprzyjemna. Marne pocieszenie, że wobec swojej rodziny również. Nie wiem jak z tego wybrnąć. Z uwagi na dziecko mam z nią dużo kontaktu i przeraża mnie, że mamy się tak szarpać przez kilkanaście lat dopóki ono nie urośnie. Chciałem żebyśmy gdzieś poszli do psychologa, ale ona za bardzo nie chce. Niby mówi, że pójdziemy, ale nic z tego nie wynika.

Mi się wydaje, że ona ma problem ze swoimi emocjami, z relacjami z innymi ludźmi.


Często tu piszecie żeby zacząć od siebie. Co mogę zrobić? Co ze mną jest nie tak?

Anonymous - 2010-11-06, 16:11

Wujt napisał/a:
dlaczego mnie to spotkało


Jest ciekawa książka: "Rozważania o wierze", Ks. Dajczera. Podoba mi się wiele myśli z tej książki i trochę wpisuje się ona w moje obserwacje. Pan Bóg daje czasem takie doświadczenia po to by się do Niego bardziej przybliżyć. Jeśli będziesz się szarpał to będzie bardziej bolało. Im bardziej Mu zaufasz tym więcej będzie mógł Ciebie zmienić, samemu naprawdę trudno to zrobić. Możesz wiele pracować nad sobą, a efekty będą mizerne.
Twoje cierpienie ma sens i może kiedyś uda Ci się to zrozumieć. Łatwe i szybkie rozwiązania naszych problemów rzadko się zdarzają.

Wujt napisał/a:
do siebie nie pasujemy


Nikt nie pasuje do siebie. Dopasowanie to praca na całe życie. Moim zdaniem w tej pracy ważniejszy jest akcent na komunię niż na komunikację, ale to tylko moje zdanie.

Anonymous - 2010-11-06, 19:31

Wujt napisał/a:
jczęściej zadaję sobie pytanie: dlaczego mnie to spotkało?


A co by było gdybys zapytał:PO CO MNIE TO SPOTKAŁO?????????

Odpowiesz??????

Anonymous - 2010-11-07, 13:09

Wiecie ja się buntuję przed taką wersją, że spotkało mnie to po to żebym się nawrócił. To jak się nie nawrócę, to ona będzie się staczać jeszcze bardziej? Ją spotyka kara za moje grzechy? Ja jestem najmniej skrzywdzony tą całą sytuacją. W porównaniu z moją żoną, żoną kochanka, kochankiem, dziećmi ich i naszym, to ja mam raj na ziemi.

Boję się, że z nią będzie coraz gorzej. W zasadzie co nie powiem albo zrobię to ją denerwuję, boję się, że zaczyna mnie odcinać od dziecka.

Cały czas dumam co ona teraz zrobi głupiego. Moje czarne wizje jak dotychczas niestety się sprawdzają. Obawiam się, że ona się rozpije. Jej siostra znalazła u niej w lodówce w połowie pustą ćwiartkę wódki. Żona się zarzeka, że to kupiła i wypiła nim była w ciąży, ale czort ją wie. Rozmawiałem też z kolegą, którego brat ma problem alkoholowy i jednym z objawów było to, że wszystko go drażniło, jego żona nie mogła z nim o niczym poważnym porozmawiać. Potem jeszcze rozmawiałem z koleżanką, które uczy w szkole i ma częsty kontakt z dziećmi z rozbitych rodzin i mówi, że ma takie mamusie, które sobie rodziny porozwalały i które niby odpicowane i żadna tam patologia, ale przychodzą po dzieci pijane.

Może niepotrzebnie się nakręcam. Nie chcę wierzyć, że tak rozum straciła, że pije w ciąży, ale to wszystko jest już tak absurdalne, że nie mogę tego wykluczyć.

Nie zapytam ją, czy pije, bo mnie zbeszta i się zacznie lepiej kryć. Nie mam też jak tego sprawdzić, bo w zasadzie mnie przestała wpuszczać do swojego mieszkania.

[ Dodano: 2010-11-10, 14:01 ]
Napiszcie coś proszę. Nie mam pomysłu jak dalej żyć, postępować.

Chcę mieć z nią jak najmniej kontaktu. Tak przynajmniej nie rozdrapuję ran. Bo jak jest niemiła to mnie boli, że nie zasłużyłem na takie traktowanie, a jak jest ,,normalnie'' to boli jeszcze bardziej, bo dlaczego to wszystko się posypało i nie mogło być normalnie.

Ta jej ciąża tak wiele zmienia, na wieki.

Może nie należało pozwolić jej się wyprowadzić, a ja jej jeszcze pomagałem? Czy ja miałem jakikolwiek wpływ na to co się dzieje? Czuję się współwinny, że ona tak głowę straciła. Może jakbym się zachowywał inaczej to coś by to zmieniło? Nie potrafię sobie z tym poradzić. Nie potrafię powiedzieć sobie, że jest dorosła i podjęła takie, a nie inne decyzje i nie mam na to wpływu. Strasznie mnie gnębi, że może jakbym coś zrobił inaczej, to wszystko inaczej by się potoczyło.

Tak mi strasznie żal naszego dziecka. Tak bardzo się o nie boję, że będzie emocjonalnie kalekie. Ja sobie jakoś poradzę i wcześniej czy później wrócę do normy, ale ono?

Boli mnie, że do mnie ona się tak powoli zbliżała fizycznie, a tu rach ciach i pozamiatane.

Długo by tak pisać.

Pomóżcie proszę. Jak żyć, jak postępować, co robić, co nie robić. Jak sobie ułożyć codzienne kontakty z żoną?

[ Dodano: 2010-11-10, 21:11 ]
Mam ciężki dzień. Strasznie mnie to wszystko przygnębia. Widać już po niej wyraźnie, że jest w ciąży, a ja ją muszę oglądać. To strasznie boli. Strasznie boli, że chodzi do tego samego lekarza, do którego chodziliśmy razem, że będzie rodzić w tym samym szpitalu, w którym ja wystawałem na korytarzu, na tej samej sali porodowej, a potem odwiedzałem przez blisko dwa tygodnie rano i po południu. I co teraz gach będzie tam sterczał? Potem będą chrzciny, a ja wyrzucony na śmietnik jak przestarzały telewizor.

Czuję się tak strasznie przegrany.

W niej nie ma żadnej skruchy, nawet się nie zająknie, że źle zrobiła. Jest harda, dumna i jeszcze mi robi uwagi na każdy temat.

Mam tego dość!!!

[ Dodano: 2010-11-15, 19:37 ]
Nie wiem po co, ale czytałem e-maile od niej, które pisaliśmy przez ostatnie pół roku.

W czerwcu ona zapewniała, że kończy romans, że rzadko się spotykają, że z nim nie spała.

Czy to wszystko było kłamstwo? Czy może jej coś odbiło w lipcu? No bo chyba tak się kończy romansu, że idzie się do łóżka.

Moje oczekiwania żeby to skończyła, nazywała szantażem.

Takie rozdrapywanie ran.

Ja się staram cały czas jakoś ją usprawiedliwiać, znajdować wytłumaczenie, tak trudno mi powiedzieć sobie: głupia, zła, idiotka i zamknąć temat. Tak bardzo chce się wierzyć w tego kogoś komu oddało się serce, poświęciło tyle lat życia.

Anonymous - 2010-11-17, 12:17

Nie jesteś sam...
Anonymous - 2010-11-17, 14:20

Rozumiem Cie.Czuje się podobnie .Bardzo trudno przez to przejść ale mam jeszcze nadzieję chociaż po ludzku to nie możliwe
Anonymous - 2010-11-17, 15:03

Cytat:
Czuję się tym wszystkim na swój sposób zniewolony. Jest we mnie pragnienie żeby mieć kogoś bliskiego, jakiegoś blond anioła , z którym poczuję się na nowo szczęśliwy,

Wujcie, to fajnie, że masz przyjaciół, tego Ci teraz potrzeba - wsparcia. Ale, ale... Bądź czujny na ich sugestie, co do dalszego Twojego życia - łatwiejszego, szczęśliwszego...
Te marzenia o blondynce to już ...pokusa. Nie dyskutuj z nią!
Pamiętaj, że i :evil: ma swoich doradców.

Twoja NADZIEJA - zdecydowanie powinna zaprzyjaźnić się z CIERPLIWOŚCIĄ, bo zmiany na lepsze... To chyba nie stanie się szybko. Może to kwestia lat?

Anonymous - 2010-11-17, 16:38

Cytat:

Twoja NADZIEJA - zdecydowanie powinna zaprzyjaźnić się z CIERPLIWOŚCIĄ, bo zmiany na lepsze... To chyba nie stanie się szybko. Może to kwestia lat?


Roża trzeba jeszcze wierzyć, że coś się może zmienić na lepsze. Myślę, że paradoksalnie to dla jej uzdrowienia najlepsze byłoby żeby rzeczywiście zaczęła żyć z tym gościem. Takie związki zbudowane na porywie serca, nieszczęściu innych bardzo rzadko okazują się trwałe. Myślę, że wtedy najprędzej by dostrzegła, że on wcale jej tak super nie rozumie i że ma masę wad.

Jak zostanie sama, to może sobie tak do końca życia rozpamiętywać jaka ją wspaniała miłość spotkała, a świat jest zły i niedobry i nie mogła się z nim połączyć. Jeżeli nawet poczuje winę to przerobi to sobie na poczucie skrzywdzenia przeze mnie.

Słowem: nie widzę w niej choćby jakiejś najmniejszej iskry, żeby choćby pomyślała, żeby żyć po Bożemu.

No nic, muszę się skoncentrować na sobie. Staram się jej przebaczyć i temu gościowi też. Staram się być wobec niej delikatny i życzliwi. Ona mi dziś napisała, że ,,widzę, że zabawa w dobrego i złego policjanta sprawia Ci frajdę''. Odpisałem, że:
,,Nie bawię się w dobrego i złego policjanta. Zrozum proszę, że jest mi bardzo trudno, bardzo mnie skrzywdziłaś, strasznie cierpię i czasem wyrażam swój żal, gniew i smutek w taki sposób, że rozumiem, że może Cię to boleć. Przepraszam. Nie chcę Ciebie w żaden sposób krzywdzić. Naprawdę. Jak czasem powiem coś co Cię ma prawo zaboleć to jest mi źle i głupio, że nie ugryzłem się w język. Staram się Ci przebaczyć i nie tylko Tobie, ale Markowi też. To nie jest łatwe, ale myślę, że mi się uda. Nie chcę żyć z jakąś zadrą w sercu. Jakaś niechęć lub uraz potrafi bardziej związać z kimś niż miłość.''

A co do podszeptów złego, to odezwała się do mnie koleżanka, która też ma problem w małżeństwie. Mąż jej powiedział, że nie chce z nią być, że nie chciał dwójki dzieci itp. Nie wiem jakim cudem dowiedziała się o moich ,,przygodach'', bo mało kto o tym wie. Chciałaby pogadać. Powiem szczerze, że perspektywa tego, że ją zostawia mąż, a my się ,,zaprzyjaźnimy'' jest bardzo kusząca. To nie jest osoba, z którą chciałbym spędzić życie, ale pójść do kina, pogadać czemu nie. Lubię ją. Na dodatek wiem, że jakbym się z nią miał związać, to żonę to by prawdopodobnie zabolało. Wiem, że to brzydkie, ale sprawiłoby mi to jednak jakąś przyjemność. Nie potrafię się pozbyć tego uczucia. To tak żeby być z Wami szczerym.

Anonymous - 2010-11-17, 17:24

Wujt.............żeczywiście beznadziejny przypadek będzie gdy:

Wujt napisał/a:
To nie jest osoba, z którą chciałbym spędzić życie, ale pójść do kina, pogadać czemu nie. Lubię ją. Na dodatek wiem, że jakbym się z nią miał związać, to żonę to by prawdopodobnie zabolało. Wiem, że to brzydkie, ale sprawiłoby mi to jednak jakąś przyjemność. Nie potrafię się pozbyć tego uczucia. To tak żeby być z Wami szczerym

Anonymous - 2010-11-17, 17:34

Wujt napisał/a:
Chciałaby pogadać.


może będzie to kolejny Sycharek ????????

Tylko Ty najpierw znajdź odpowiedz na pytanie

CO JEST NAJWIĘKSZYM PRAGNIENIEM TWOJEGO SERCA ??????????

Mnie, w odpowiedzi na to pytanie pomogła ta konferencja Ks. Pawlukiewicza

http://video.google.com/v...95494538154798#


Owocnych poszukiwań
Czego tak naprawdę chcesz?????????? :mrgreen:

Anonymous - 2010-11-17, 18:38

Wujcie, być może w podobny sposób nawiązała romans Twoja żona? Wiesz, ile złego wynikło z tego dla Was. Już wiesz, jak to boli... Teraz - strzeż się Ty, możesz przyczynić się do rozpadu małżentwa, które zwyczajnie przeżywa kryzys - jak Wy kiedyś.

" Niech przeto ten, komu się zdaje, że stoi, baczy, aby nie upadł. Pokusa nie nawiedziła was większa od tej, która zwykła nawiedzać ludzi. Wierny jest Bóg i nie dozwoli was kusić ponad to, co potraficie znieść, lecz zsyłając pokusę, równocześnie wskaże sposób jej pokonania abyście mogli przetrwać. " 1Kor 10, 12-13

Sposobem na zwycięską walkę z pokusami - budowanie mocnego fundamentu, na którym będziesz mógł oprzeć się, pogłębianie relacji z Bogiem: Sakramenty, modlitwa.


Gdy ktoś mówi, że jego myśli krążyły wokół tematów seksualnych, zawsze podkreślam, że grzechem jest „świadome i dobrowolne przekroczenie Bożego przykazania", a w wypadku grzechu ciężkiego - w ważnej materii. W głowie pojawiają „się" jakieś myśli - to krótkie słówko „się" wskazuje na to, że to nie jest świadomy akt. Gorzej, jeśli pod wpływem tych myśli ułożyłeś sobie bardzo chytry plan uwiedzenia cudzej żony. Nawet jeżeli, mimo twoich usilnych starań, plan się nie powiódł, bo dostałeś od kobiety po pysku, to grzech jest. Nie jej - bo słusznie ci dała po gębie, ale twój - bo byłeś gotów popełnić zły czyn. Za to, że się nie udało, chwała wiernej małżonce.

Kiedy idziesz ulicą, zobaczysz dziewczynę i pomyślisz: „Ładna!", to podziękuj Panu Bogu, że stworzył nie tylko tak brzydkie dla nas zwierzęta jak ropuchy, ale i piękne kobiety. Skądinąd jest to dowód Jego dużego poczucia humoru.


http://www.list.media.pl/...rzechw-nie-mam/

http://www.list.media.pl/archiwum/

Anonymous - 2010-11-17, 22:58

Cytat:
być może w podobny sposób nawiązała romans Twoja żona? Wiesz, ile złego wynikło z tego dla Was. Już wiesz, jak to boli... Teraz - strzeż się Ty, możesz przyczynić się do rozpadu małżentwa, które zwyczajnie przeżywa kryzys - jak Wy kiedyś.


Tak, pewnie w podobny sposób nawiązał się romans mojej żony. Tym bardziej to jest kuszące, żeby zbliżyć się do ognia i do niego wpaść.

Co do przyczynienia się do rozpadu, to na pewno nie będę robił za pocieszyciela. Zresztą to na razie jest wszystko bardziej moja fantazja niż realne zagrożenie. Myślę, że takie fantazje zawsze mnie chroniły przed zrobieniem czegoś złego. Mając wiedzę jak się to może skończyć w nic się nie właduję nawet w zbyt intensywne koleżeństwo. Przynajmniej do czasu kiedy koleżanka będzie ze swoim mężem. Co potem? Nie wiem. Wiem, że mogę w to wpaść. Na chwilę obecną taka myśl o związaniu się z nią nie wiem czemu, ale przynosi mi ulgę. Może na zasadzie jak nie żona to raz dwa i ktoś fajny się znajdzie. To pomaga nabrać dystansu i nie patrzeć na to wszystko jak na koniec świata.

Czego pragnę?
Żeby być z moją żoną, przebaczyć z całego serca, mieć szczęśliwą rodzinę i pokochać to nie swoje dziecko i żeby ten trzeci się gdzieś rozpłynął we mgle. Wtedy wszystko byłoby na swoim miejscu. Dałoby mi to dużo satysfakcji, że poradziłem sobie z taką beznadziejną sytuacją.

To wydaje mi się jednak niemożliwe. Wydaje mi się, że dałbym radę, ale tak naprawdę to nie muszę się zmierzyć z takim problemem, bo ona mówi kategoryczne nie - never ever, choć uważa, że jak jest prawdziwie mocne uczucie to można być razem pomimo takiej sytuacji.

Dla większości rodziny i znajomych to byłaby przedziwna sytuacja. Moja mama by się pogniewała na mnie gdybym się z nią znów związał i wolałaby żebym znalazł sobie kogoś nowego. Mój ojciec by to zaakceptował. W ogóle to jest ciekawe jak ludzie do tego podchodzą, że moglibyśmy znów być razem. Jest sporo osób, dla których to jest do zaakceptowania.

Jakby tego dziecka nie było to byłoby łatwiej. Jakby mojej żony nie było to już byłoby w ogóle łatwo. A ja spotkałbym blond anioła, która pokochałaby nasze dziecko. Jakie to byłoby wszystko łatwe! Wstydzę się tego, że tak myślę.

Nie jest moim przemożnym pragnieniem żeby z kimś być. Trudno byłoby mi się z kimś związać. Zresztą pomijając kwestie religijne, to nie jest rozsądnym ładować się w coś nowego w takim stanie w jakim jestem. Odczekać jeszcze rok albo i dwa to minimum. Zresztą jeżeli przez dwa lata Żonie się nie odmieni, to szanse, że jej się kiedykolwiek odmieni spadną do prawie zera.


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group