Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - miłośc na zasadzie... jesteś moja

Anonymous - 2010-10-23, 13:50
Temat postu: miłośc na zasadzie... jesteś moja
Witam serdecznie i szczęść Boże!

Tak czytam Wasze posty i uświadamiam sobie, że żeby cokolwiek zrobić dobrego trzeba stać się lepszym człowiekiem. Małżeństwo jest właśnie takim punktem krytycznym-zapalnym-zwrotnym. Bo to w nim dowiadujemy się prawdy o sobie, prawdy o naszej wierze, nadziei i miłości- jednym słowem tego jakim jestem człowiekiem. A ten, kto uświadomi sobie, że żeby być dobrą żoną, mężem należy pracować nad sobą a nie nad zmianą współmałżonka jest na dobrej drodze. ...chociaż przychodzi też bunt - dlaczego to ja mam wszystko zmieniać. Odpowiedź: ponieważ inaczej kryzys się pogłębi, a bezczynne czekanie na druga stronę też nie poprawi relacji. Tylko ten szatan, atakuje nas z każdej strony i odwleka nasze działania - bo duch ochoczy, ale ciało słabe. I wtedy potrzeba modlitwy, modlitwy i zawierzenia do Boga, żeby skruszył mur wokół naszych serc...
Ja właśnie cofnęłam się do takiego muru w moim sercu, bo tak bezpiecznie... w małżeństwo weszłam nieprzygotowana, chociaż w swej pysze myślałam, że wiem, ponieważ przeczytałam kilka publikacji Pulikowskiego. A życie jest życiem.
Mój mąż na wstępie zapowiedział mi, że On będzie żadnych kwiatków, prezentów, romantycznych rzeczy, ponieważ On taki nie jest. (hmm gdyby powiedział to przed ślubem, to bym uciekła). Próbowałam z Nim rozmawiać jak On widzi nasze małżeństwo, a On na to, że będzie dobrze jak będę Go słuchać. A jak chcę rządzić, to mam powiedzieć.
Spowodowało to tylko tyle, że stanęłam w postawie obronnej, ponieważ nikt mi nigdy nie narzucał niczego ani mną nie komenderował. Próbowałam też tłumaczyć, że mamy być razem i razem dyskutować nad przyszłością, że mamy być partnerami, a nie władcą i sługą. Doczekałam się stwierdzenia, że za dużo wymagam, że to nienormalne. Ponieważ ja chcę się rozwijać i nasze życie, czytać, zwiedzać, poznawać. A mój mąż przychodzi po pracy (pracuje co prawda 10h dziennie) i zawsze zmęczony - jedzenie i dobranoc. Nawet w niedzielę, ja skaczę wkoło Niego - obiadek - a On na metr od łóżka się nie ruszy. Na spacer ze mną też nie pójdzie, bo ... coś zawsze nie tak. A jak kolega zadzwoni, to 5 minut i Go nie ma. Rozumiem, potrzeba z kolegami też się spotkać, ale nie w taki sposób, żeby ignorować żonę. Ja się nie domagam jakieś szczególnej uwagi, ale współmałżonek to powinna być przynajmniej najważniejsza osoba. Nie wolno oczywiście w żadną stronę przesadzać. Słyszałam kiedyś takie zdanie, że w małżeństwie trzeba żyć razem i osobno, czyli nie zapominać całkowicie o sobie na rzecz współmałżonka, ale stworzyć razem dom, wspierać sie i pomagać sobie nawzajem. U mnie właśnie tego brakuje. Po 3 miesiącach mieszkania razem o mało nie przypłaciłam tego depresją, dziękuję Panu, bo postawił na mojej drodze człowieka, który mi pomógł realnie spojrzeć na moją rozpacz. Ja jestem z natury cicha, ugodowa i nie narzucam się bez potrzeby, ale jak coś się dzieje to pytam, proszę o pomoc. Nie znalazłam w moim mężu oparcia. cały czas jest tylko to, jaki On jest biedny, jak mało ma, a inni mają więcej. Cały czas domaga się uwagi, obsługiwania przez cały czas. Jak opowiedziałam Mu o mojej rozpaczy, to nic nie powiedział. Sam zwraca się do mnie z każdą sprawą, nawet z rzeczami, o których wolałabym nie wiedzieć. Mam problem z tym, że mąż nie rozstał się z domem, potrafi codziennie po 2 razy dzwonić do domu i wypytać o wszystko. Ojcu też podobno wszystko opowiada, bo jak stwierdził, nie ma przed Nim tajemnic. a ja się z tym źle czuję, ponieważ jesteśmy małżeństwem i powinniśmy żyć samodzielnie. Ja rozumiem, że można się poradzić w jakieś sprawie, ale żeby o wszystkim informować rodziców, a to potem pójdzie dalej w świat, to mi się nie podoba. Nie o to chodzi w życiu, żeby robić coś przed ludźmi. Ja chciałam żebyśmy żyli swoim życiem- mamy tylko jedno. A On, chyba się boi. Jak nie czuje się pewnie, to mówi, że wrócimy do Jego Taty. ...a ja nie chcę się chować, ja wiem, że trzeba ufać Panu i próbować od nowa. Nie umiem dotrzeć z tym do męża. Widzę, że On próbuje grać wielkiego pana, ale tak się nie da. Czasem przyzna mi rację, ale oczywiście opatrzy to komentarzem, żeby nie wyszło, że jestem mądrzejsza. A ja już przestałam Mu tłumaczyć, że mi nie chodzi o to czyje na wierzchu, tylko że jak można coś lepiej zrobić, to czemu nie. To wtedy jest w drugą stronę - to Ty sie tym zajmij, bo On nie ma czasu (raczej chęci).
W takich przepychankach traci się radość z bycia z drugą osobą. Ja nie chcę Go pouczać. I On też nie chce niczego się dowiedzieć, bo nie lubi czytać. On uważa, że lepszego męża bym nie znalazła, że On jest taki super dobry. ehh... A ja nie umiem fałszywie nadskakiwać, chwalić. Tego to ja muszę się nauczyć - znaleźć w mężu takie rzeczy, żeby móc go docenić. Trudno...
To się odbija też na naszym współżyciu - On nie zwraca uwagi na to czy chcę czy nie - "sam sobie wezmę". I w sumie tak to teraz wygląda...
A ja... trwam wiernie... modlę się, szukam, czytam. Dzięki modlitwie odzyskałam wewnętrzny spokój i nie popadam już w rozpacz. Zajęłam się swoim życiem.
Ale chciałabym być szczęśliwa z mężem - nikt nie chcę inaczej zawierając małżeństwo.
A On wydaje się jakby z innej planety...
jak do Niego trafić...
pozostawić to Bogu, Ty Panie się tym zajmij!
kto szuka znajduje... nawet nie spodziewałam się, że znajdę w takim zamęcie taki spokój ducha.
Ale to wszystko uwiera. No i miłość też jest wymagająca.
Proszę o radę.
Może ktoś zna jakąś dobrą pozycję książkową.
Będę wdzięczna.

Błogosławieństwa Bożego!!

Anonymous - 2010-10-23, 16:25

Witaj.........w dobre miejsce trafiłaś.
A co do pozycji do przeczytania.................... czytaj to forum...są tez archiwalne.
Kopalnia złota to forum...................

Anonymous - 2010-10-23, 16:43

kassiasz napisał/a:
myślałam, że wiem, ponieważ przeczytałam kilka publikacji Pulikowskiego


Witaj!

Ostatnio sporo słucham jego wykładów i szczerze mówiąc nie za bardzo mi się podobają. Choć gdybyś uważnie czytała Pulikowskiego być może nie zdecydowałabyś się na małżeństwo, choć to nie znaczy, że popełniłaś błąd.
Jeśli jednak lubisz go słuchać to na tej stronie jest wiele materiałów:
http://www.jacek-pulikowski.izajasz.pl/

Jesteście na etapie docierania się więc pewnie "wióry będą lecieć" i trzeba z dużą mądrością do tego podejść.

Moim zdaniem powinnaś spróbować "wychować" sobie męża. Przydał by się dobry doradca małżeński, rekolekcje i zbliżenie się do Boga. Wiadomo to by było idealnie. Nie jest łatwo zachęcić współmałżonka do wiary i pracy nad sobą.

będę pamiętał w modlitwie
pozdrawiam

Anonymous - 2010-10-23, 17:40

Witaj.
Kasiu, miłość to chyba takie trochę odrywanie się od siebie, zapominanie o sobie, żeby lepiej widzieć, kochać drugiego człowieka...
Dopóty Twoje myśli będą krążyć wokół Ciebie samej, czego to Ty byś pragnęła ze strony męża, a niestety nie masz - będzie ciągle ten niedosyt, niespełnienie, czyli brak szczęścia.
Proponuję Ci zapomnieć na chwilę o sobie i pomyśleć, co Ty (mimo, że sama nie otrzymujesz tego, czego pragniesz) możesz dać mężowi, tak zupełnie bezinteresownie. I nie czekając na jutro, pojutrze, kiedy to mąż stanie się już 'mężem idealnym' (takim może nigdy nie być) - dać to coś...
Piszesz, że uczciwie mówiąc, to nie wiesz za co można by pochwalić męża. No dobrze, ale przecież jeszcze nie tak dawno byłaś zapewne zauroczona nim, był tym najlepszym mężczyzną na świecie. Chyba tak, skoro wyszłaś za niego za mąż? I gdzie to całe jego piękno podziało się? Znikło ot tak - z miesiąca na miesiąc? Niemożliwe :-D


Cytat:
On uważa, że lepszego męża bym nie znalazła, że On jest taki super dobry. ehh...


Kasiu, dostrzeż wreszcie w mężu coś, za co można go pochwalić... Już widzę - praca po 10 godzin dziennie, to przecież dla Was... Ty, jako żona, doszukasz się na pewno tych plusów dużo więcej... Weź pod uwagę rzeczy złe, których nie robi...
Przecież to wyznanie brzmi jak proszenie wręcz o pochwały. Przytaknęłaś mu kiedykolwiek, że rzeczywiście jest tym najlepszym, skoro został Twoim mężem?

Pewna sprawa mnie zaniepokoiła... Piszesz o spokoju ducha, jaki wypracowałaś... A ja zapytam Cię - gdzie podział się Twój uśmiech :?:
Chłodem wieje z Twojego posta, Kasiu... A kobieta, żona - ma być ciepła. Może tego ciepła i uśmiechu mężowi w Tobie brakuje. Chyba zbyt mocno analizujesz, dlaczego nie jest tak, jak to być powinno. A może raczej, jak to sobie wyobrażałaś.....
Lekkie rozczarowanie sobą w małżenstwie - to nieuchronne... Nie ma ludzi idealnych, nie można jednak wyolbrzymiać problemów i wad współmałżonka. Trzeba kochać go takim, jakim jest dziś, a przyszłość może mile zaskoczyć. I tego Ci życzę. I miłej niedzieli :-D

http://www.youtube.com/watch?v=SQxGETFtk18

Anonymous - 2010-10-25, 14:48

Witam :-)

w.z. napisał/a:
Moim zdaniem powinnaś spróbować "wychować" sobie męża.


Tak, to bardzo bolesne docieranie. A z wychowaniem męża - chciałabym to najlepiej zrobić swoim przykładem, ale widzę, że mężczyźni tak nie działają. Do nich trzeba mówić i wymagać, a ja się trochę tego boję. Bo już mi kiedyś zarzucił, że wymagam i że to nienormalne. Boję się, że nie starczy mi argumentów. Bo jak nie będzie chciał tego zrobić po prostu dla mnie, to przynajmniej dla racjonalnych powodów. Np. wczoraj wybraliśmy się na rower i ja pojechałam w stronę, w którą nigdy nie jeździliśmy, a On od razu zaczął na mnie krzyczeć, że tam nie pojedzie, że jak chcę to sama mam jechać. To pojechałam, a On w końcu też pojechał za mną i jak na koniec się okazało był zadowolony, bo zobaczył rzeczy, które go zainteresowały. A jakby nie znalazł... Ale chodzi o krzyk. Tłumaczyłam Mu później, że proszę, żeby na mnie nie krzyczał, bo to w niczym nie pomaga. A On na to, że w Jego domu krzyczą i tak jest dobrze, bo wiadomo, że się żyje. Ja proszę, żeby w naszym domu nie krzyczał i mam nadzieję, że tłumaczeniem i prośbą uda mi się uzyskać spokojne zwracanie się do siebie.
w.z. napisał/a:
Przydał by się dobry doradca małżeński,

Ja bym bardzo chciała pójść do doradcy, ale aż się boję na samą myśl o zaproponowaniu tego mężowi. Mężczyznom trudniej prosić o pomoc. Oni sami chcą być autorytetem. A ja wiem, że to pomaga - rozmowa z osobą trzecią, która obiektywnie spojrzy na nasze punkty widzenia i pomoże dojść do porozumienia. Może kiedyś...
w.z. napisał/a:
Ostatnio sporo słucham jego wykładów i szczerze mówiąc nie za bardzo mi się podobają. Choć gdybyś uważnie czytała Pulikowskiego być może nie zdecydowałabyś się na małżeństwo, choć to nie znaczy, że popełniłaś błąd.

Nie słuchałam wszystkiego, więc pewnie nie trafiłam na odpowiednie kazania, które ustrzegły by mnie przed tym małżeństwem. Ponieważ przez pierwsze miesiące miałam ogromne poczucie żalu i winy za to, że wyszłam za mąż za takiego człowieka. Że w swej naiwności zignorowałam kilka sytuacji, które pokazały, że może lepiej się wstrzymać z tą decyzją. Nie szukałam wtedy pomocy, bo bałam się, że moje wątpliwości są albo za błahe albo za prawdziwe. Chciałam być w porządku i postąpić odpowiedzialnie. Przeliczyłam się. Nie poznałam Go zbyt dobrze, właściwie to miałam obraz o Nim posklejany z kilku spotkań sprzed 9 laty, rozmów telefonicznych, tego co mówiła o Nim ciocia i ponownego kontaktu telefonicznego kiedy odezwał się do mnie zza granicy i wtedy wszystko potoczyło się szybko. Kilka spotkań, zauroczenie, ślub.
Przepracowałam tamto poczucie winy i żalu i powierzyłam to Bogu, który w swej mądrości wie co dla nas lepsze. Może taka właśnie jest moja droga, może to służy większemu dobru. Dlatego teraz chcę jak najlepiej to wykorzystać, odrzucić siebie i budować dobre małżeństwo. Jest to trudne i to bardzo - bo trudno zapomnieć o sobie, nie dawać ponosić się emocjom.

róża napisał/a:
Chłodem wieje z Twojego posta


Masz rację Róża. To jest moja postawa obronna - analizowanie i zamykanie się w sobie. Boję się wypowiadać swoje zdanie, ponieważ w moim domu panowało przekonanie, że "dzieci i ryby głosu nie mają". Nie było takiego ciepła - dlatego nie bardzo umiem je dać. Dlatego uciekam w rozmyślania, czytanie książek, publikacji. To jest to czego muszę się nauczyć - dawać, pomimo zranień. Dziękuję, że zwracasz mi uwagę, bo wiesz jak to jest, to z czym człowiek wychodzi z domu uważa za normalne, choć nie zawsze takie jest. To jakie błędy teraz popełniam wynika z tego, czego doświadczyłam. Dlatego też zwracam się do Was na tym forum. Potrzebuję przykładu, rady, kubła zimnej wody.
Wycofałam się i czekam, żeby nie było potem na mnie, ponieważ On bardzo lubi rzucać osądy i oskarżać wszystkich wkoło za swoje błędy.
W domu nigdy nie dowiedziałam się jak to było kiedy moi rodzice się pobrali, jak się poznali. Pytałam kilka razy, ale nie chcieli mi opowiedzieć, ani Mama ani Tata. Nie mówili w domu o uczuciach ani nie okazywali czułości. Dlatego ja mam taki wewnętrzny sprzeciw i takie zafiksowanie na temat okazywania uczuć, że wychodzi na to, że nie wiadomo kiedy je okazać, czyli nigdy..ehhh zabrnęłam w ślepą uliczkę z tym.
Czasem słyszę od męża, że brakuje Mu mnie. A ja, czekam aż się poprawi, aż zasłuży (bo ja nigdy nie zasłużyłam na czułość ze strony mamy). Dlatego za Niego wyszłam, bo On ma taką łatwość w okazywaniu czułości - złapie w wielki uścisk, aż mnie nie widać:-) Był pierwszym, który przedarł się przez moją barierę, bo nie zwracał na Nią uwagi. I wtedy się potoczyło, był pierwszym, który zburzył mój spokój, do tego niestety doszedł grzech przed ślubem i potem ślub, żeby było wszystko tak jak ma być. To było tak, że dałam się porwać emocjom, namiętności, a potem parę sytuacji zburzyło to zauroczenie(bo przecież nikt nie jest idealny) i włączyło się moje myślenie, analizowanie, wycofanie. Tak jakby pociąg wjechał z powrotem na stare tory. I wróciłam na swoją wysoką górę, do której nikt nie ma wstępu. Tak wiele kosztuje okazać po prostu czułość, ponieważ wiąże się to w mojej pogamtwanej głowie z przyzwoleniem na inne zachowania. Jak na przykład krzyczenie na siebie. A to przecież nie jest tak. Można okazać czułości i wymagać cichego, spokojnego zwracania się do siebie. Muszę się nauczyć być dla Niego, a jednocześnie pamiętać o sobie i nie dać się zawłaszczyć. Bo mój mąż chciałby, żebym się Go słuchała. A ja to odbieram jako próbę rządzenia mną i od razu się stawiam. A On ma taki tradycyjny obraz roli kobiety i mężczyzny. Kobieta biega i obsługuje męża - Pana, a mąż ją tylko pogania i żąda. Choć mój umie jeszcze podziękować. :-)

róża napisał/a:
Już widzę - praca po 10 godzin dziennie, to przecież dla Was...

Ciężko mi to zobaczyć, ponieważ mieszkamy teraz za granicą i mąż chciał, żebym została w Polsce. Na początku On miał wrócić, ale nie znalazł pracy i wydawało Mu się za małe zarobki. To ja postanowiłam pojechać do Niego. Miał mi załatwić pracę, co okazało się niełatwe. I zrodził się kryzys. Ponieważ z teściem uważali, że ja tu od razu na czarno pójdę do pracy, mąż swoje pieniądze będzie odkładał, a za moje żył. Zarobimy i wrócimy za około 10 lat. Z moją pracą się nie udało, miałam kilka nieciekawych sytuacji. Z drugiej strony narzekanie męża ile to pieniędzy traci płacąc za mieszkanie, a co w Polsce by sobie za to kupił. Takie było Jego podejście na początku - On zarabia swoje, ja swoje. A gdzie nasze, my?
Nie udało mi się z pracą i trochę złagodniał. Ja zaczęłam się dowiadywać jak żyć legalnie, co potrzeba. A On nadal wszystko do Polski, do rodziców ciągnie. Tu nie umie, albo nie chce się odnaleźć, ułożyć sobie życia. A przecież już przerobiliśmy Jego powrót do Polski - też było źle, bo za mało pieniędzy. A tu można odłożyć i ułożyć sobie życie. Ale mój mąż ciągle żyje jedną nogą w Polsce, ja próbuję Go zainteresować życiem tu, bo uważam, że jest lepsze i spokojniejsze. A On jest przyzwyczajony do prostego życia na wsi, gdzie zawsze jest jakaś praca przy maszynach, w polu. A tu mieszkamy w mieście i dla Niego nie ma co robić, albo trzeba za duży wysiłek włożyć. A przecież tu też można znaleźć coś ciekawego jak się okazuje(wczorajsza przejażdżka rowerem), tylko trzeba się ruszyć, bo nie ma na podwórku i samo nie przyjdzie. On się jednak woli skupiać na ciągłym narzekaniu. A ja już nie mam siły tego słuchać. Mnie też nie jest łatwo, ale szukam i próbuję. A On sam żąda wsparcia, a jak ja proszę, żeby wziął dzień wolny, żeby pomóc mi pracę załatwić to Mu szkoda. A jak do Polski chce do Ojca jechać, to wszystko jest w porządku. Czuję się dla Niego nieważna, ważniejszy jest Ojciec - a ja sama mam sobie dać radę. Bo On jest z Ojcem bardzo związany, a ja.. żona... zabrakło dla mnie miejsca. Jest tylko takie dla woła roboczego: przynieś, podaj, posprzątaj, zarób a jak jest źle to do Taty wracamy. Tak to mniej więcej wygląda.


Dziękuję, że pomagacie mi zrozumieć.

Błogosławieństwa Bożego!!

Anonymous - 2010-10-25, 15:51

Cytat:
Czasem słyszę od męża, że brakuje Mu mnie. A ja, czekam aż się poprawi, aż zasłuży (bo ja nigdy nie zasłużyłam na czułość ze strony mamy).


Kasiu, to nie tak, że nigdy nie zasłużyłaś na czułość mamy :!: Mama nie potrafiła okazywać uczuć, może również wyniosła to ze swojego domu. To ogroomna różnica. Nawiasem mówiąc, na miłość nie trzeba zasługiwać, ona należy się każdemu człowiekowi, nawet najgorszemu łajdakowi - jego trzeba kochać, a jego łajdactwa nienawidzieć.

Ani Ty, ani Twój mąż nie musicie zasługiwać na miłość... Ona, jest Waszą powinnością. Ślubowaną...


Cytat:
Dlatego za Niego wyszłam, bo On ma taką łatwość w okazywaniu czułości - złapie w wielki uścisk, aż mnie nie widać:-)


To jest super :-D To jest piękne!
Pomyśl, co podpowiada Ci wtedy serce i koniecznie - pójdź za jego głosem. Zacznij już dziś. Nie czekaj, kiedy będą te zasługi ;-) , bo problem nie leży w ich braku, ale w Tobie samej.
Mąż czeka na Ciebie - taką właśnie ciepłą, czułą... Otwórz się, zimna na zewnątrz, a w środku cieplutka - dziewczyno :-D Jesienne chłody powinny Cię do tego zmobilizować.
Powodzenia.

http://www.list.media.pl/...je-uzdrowienia/

http://kmt.pl/ksiazki/?gd=5&gm=801


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group