Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - Bo w tym cały jest ambaras, żeby dwoje chciało na raz.

Anonymous - 2010-10-02, 01:24
Temat postu: Bo w tym cały jest ambaras, żeby dwoje chciało na raz.
Zaglądam na to forum od marca i się czaję niczym czajnik, żeby opisać moja historię. Chyba faktycznie błąd popełniłam, myśląc, że najgorsze już za nami i doszłam do wniosku, że skoro jakoś się kula, to nie potrzebują znikąd pomocy. Jakże się myliłam.
Jesteśmy małżeństwem z 7-letnim stażem. Przed ślubem znaliśmy się również 7 lat. Oboje pochodzimy z rodzin dysfunkcyjnych, Męża rodzice się rozstali kilka lat temu, moi żyją razem, ale raczej bez fajerwerków. W Rodzinie K zasadniczo Boga nie było. Ojciec nie chodził do Kościoła w ogóle, mama od wielkiego dzwonu, czyli na Pasterkę i pogrzeby. Kiedy się poznaliśmy K przybliżył się do Boga, były pielgrzymki, niedzielne msze, rekolekcje oazowe. Było wspólne czytanie Pisma Św. często inicjowane przez K. Potem był Ślub.
I Dzieci (6 lat i 4 lata).
Przez pierwsze 2 lata mieszkaliśmy z moimi Rodzicami. Później kupiliśmy mieszkanie i w sumie wtedy zaczęły się problemy. K w domu nie miał prawa głosu. Rodzice wyznawali zasadę, że są starsi, mają doświadczenie i wszystko wiedzą najlepiej. Szczególnie ojciec nie znosił sprzeciwu, nie pozwalał na nic. Na swoim K poczuł się wolny (póki mieszkaliśmy z moimi rodzicami, też musieliśmy liczyć się z ich zdaniem - szczególnie mojego ojca, który łatwy w kontaktach nie jest, choruje na depresję od 15 lat i do tego ma despotyczne zapędy, owszem słucha innego zdania, ale jest doskonałym manipulatorem i nie spocznie, póki nie przekona adwersarza do swojej racji). K przed ślubem nie radził sobie z sytuacją jaką miał w domu, nie raz i nie dwa ciął sobie ręce, próbując zwrócić na siebie uwagę. Też uwielbia stawiać na swoim i decydować o wielu sprawach. Na swoim poczuł się panem domu, do tego został ojcem i niejako tu miał również pole do popisu.
Pierwsza taka sytuacja, którą zapamiętałam to moment, gdy nasz syn nie chciał otworzyć buzi aby wypić lekarstwo. Po kilku próbach, chciał zrobić to siłą, kiedy się sprzeciwiłam ze złością rzucił butelką o podłogę, a że siła była duża, odbiła się ona od podłogi i uderzyła w wiszącą na ścianie antyramę, która roztrzaskała się na kawałki. Wszystko na oczach przestraszonego dwulatka. Wtedy po raz pierwszy usłyszałam, że to moja wina, że się zdenerwował, bo wyraziłam sprzeciw. Jednak poczułam się na tyle bezradnie, że zamiast ubrać dzieci i wyjść gdziekolwiek ja uspokoiłam je, a następnie zaczęłam sprzątać szkło. Tak jak wcześniej mogliśmy rozmawiać godzinami, a nasz związek opierał się głównie na przyjaźni, tak po ślubie, kiedy teoretycznie powinniśmy mieć więcej czasu, zatraciliśmy to. Coraz bardziej oddalaliśmy się od siebie, od Boga również. Modlitwy nie było, niedzielna msza, też jakoś się nie składała (a to za zimno, a to dziecko akurat usnęło, a to imieniny u rodziny i inne takie wytłumaczenia). Wiem, że nie jestem żoną idealną. Dla wiele czasu marnuję, zaniedbuję dom, aczkolwiek naprawdę niemiło jest sprzątać pod presją, a zamiast pochwały słyszeć: jak się na ciebie wrzaśnie, to się zabierasz do roboty. Po pewnym czasie mąż stał się jeszcze bardziej agresywny, ale wyżywał się na przedmiotach tylko, no ale była to typowa przemoc psychiczna, bo miała na celu rozładowanie jego emocji, kosztem mojego zastraszenia. Moim marzeniem było by sobie kogoś znalazł i odszedł, bo wiedziałam, że mi samej odejść z dziećmi nie pozwoli, bo za bardzo je kocha.
Taką deklarację wypowiedziałam nawet kilkakrotnie w drugiej połowie 2008 roku. Gdybym tylko wiedziała, że moje słowa będą miały taką moc sprawczą...
Mam przyjaciela, można powiedzieć, że traktuję go jak brata. Jakiś czas temu zostawiła go żona, a w tamtym okresie mimo, że byli po rozwodzie, zaczęli próbować odbudowywać swoje małżeństwo. Stwierdziłam, że jeśli na takim etapie można coś zdziałać, to ja tez dam radę. I postanowiłam, że będę się starać z całych sił. Jak się okazało... Było już za późno.
Na początku zeszłego roku, mój mąż nawiązał internetową znajomość z pewną panią z drugiego końca Polski. Po kilku dniach okazało się, że jest to największa miłość jaką można sobie wyobrazić.
Jak się dowiedziałam? Kobieca intuicja. Usiadłam do komputera i znalazłam plik zrzutekranu, z ciekawości zajrzałam, a tam rozmowa na skype 2 zdjęcia i teksty o miłości, zapytałam o co chodzi, usłyszałam, że koleżanka ma strasznego męża, który zaniedbuje dziecko i on ją wspiera, a tekst o miłości to tylko cytat z piosenki. Miesiąc później znowu miałam dziwne przeczucia, rozpoczęłam serię pytań, strzelałam nimi z prędkością karabinu maszynowego, nie wytrzymał i powiedział, że się zakochał. Że nieważne, że dzieli ich 600 km, nieważne, że się na oczy nie widzieli, nieważne, że oboje mają rodziny, w których są dzieci, to jest miłość i tylko to się liczy. Byłam wtedy bez pracy, nie miałam żadnego wyjścia, dlatego błagałam by ze mną został. Mówił, że to niemożliwe, bo tamto uczucie jest tak silne, owszem mnie też kocha, ale nie potrafi zrezygnować z niej. Dzień później doszłam do wniosku, że nie będę błagać o litość, jak chce, to droga wolna, oczekuję jedynie, że zobowiąże się notarialnie do alimentów jakie zaproponował (tu akurat wykazał się wielkim sercem, bo postanowił praktycznie ponosić wszystkie opłaty stałe, łącznie z kredytem na mieszkanie). Wtedy przyjechał z kwiatami i obiecywał, że zakończy tamtą znajomość... Jakaż byłam naiwna. Przez trzy miesiące myślałam, że nasz związek przeżywa odrodzenie, a on po prostu jak to dziś określa grał na czas. Kupił sobie drugi numer, by swobodnie z nią się kontaktować. Po trzech miesiącach znalazłam doładowanie, po krótkim dochodzeniu przyznał się. Znów postawiłam ultimatum, albo zrywa tę znajomość, albo ja informuję o wszystkim jej męża (niech żyje internet - namierzyłam połowę jej rodziny, razem z adresem teściów). Odbyłam również godzinną rozmowę z ideałem mojego męża, podczas której powiedziałam, że to ja jestem jego żoną i ma się od niego trzymać z daleka, a jeśli go chce, to na pewno nie zadowolę się 400 zł alimentów (bo takie zaplanowała - to jest informacja od mojego męża). Oczywiście oboje obiecywali, że kończą znajomość. Znów były kwiaty... i dalsze kłamstwa. I znowu jakaś wpadka. A ja ciągle wybaczałam i na nowo ufałam. I nie dzwoniłam do jej męża, mimo kilkukrotnych zapowiedzi. Kiedy w grudniu znowu zorientowałam się, że romans kwitnie w najlepsze, zadzwoniłam do niej i powiedziałam, że miarka się przebrała i niestety zaraz dzwonię do jej męża. Prosiła, błagała, że jej syn ma komunię, że to będzie krach dla jej dzieci, oni już nigdy... Ale ja tym razem postanowiłam być konsekwentna. I zadzwoniłam. Wiem, że jej mąż potraktował sprawę poważnie, że powiedział jej rodzicom o wszystkim, że zabrał z domu komputer. Wiem, że ona jemu obiecywała, że już nigdy, nigdy... I wiem, że mówiła, że to K był natrętny, to on ciągle dzwonił, pisał, zaczepiał (hihi, a mi przez telefon mówiła, że to jej wina). Myślałam, że temat się skończył.
Owszem K otwarcie mówił, że nadal ją kocha, ale nadmieniał, że mnie kocha również... miałam nadzieję, że jakoś to sie ułoży, że jeśli oboje będziemy się starać, to jakoś zapomnimy i będziemy w stanie odbudować to co było. Pod koniec czerwca, K zaczął znów być nieobecny, znów puszczały mu nerwy, albo wszystko mu zwisało. Znów armia pytań i dowiedziałam się, że tamto uczucie jest w nim pielęgnowane, nie potrafi i nie chce się go pozbyć, miał nadzieję, że ona się odezwie po komunii syna, a tu cisza. Bo jak się dowiedziałam, mieli plany na wspólne zamieszkanie, właśnie po komunii syna. Czyli co? Cały czas żyliśmy w iluzji, bo on już dawno nas skreślił i tylko chciał pobyć z dziećmi.
Ja się jednak zaparłam, wierzyłam, że kiedyś zapomni.
I nadszedł taki dzień, że K przez telefon poinformował mnie, że to wszystko jest bez sensu (pracuje teraz w delegacji i wraca do domu tylko na weekndy, a w ten w ogóle nie przyjechał), że chce się wyprowadzić, on cały czas żyje marzeniami, że ona się kiedyś odezwie, nie chce mnie więcej ranić (łaskawca) i nie potrafi być dla mnie czuły, nie potrafi powiedzieć mi, że mnie kocha, nie potrafi przytulić, zmusza się do tego, ale to nie jest szczere. No i nie chce by dzieci patrzyły na to, jak rodzice są nieszczęśliwi. Bo on szczęśliwy nie jest, bo tęskni za nią i jest w nieszczęśliwym związku, a ja też nie jestem szczęśliwa, bo on nie jest w stanie mi tego szczęścia dać... I przez to, że dzieci mają taki obraz w przyszłości nie będą w stanie mieć szczęśliwych rodzin, bo nie będą miały wzorca. Dlatego chce się rozstać, a ja mam sobie kogoś poszukać z kim będę szczęśliwa, aby dzieci mogły nauczyć się jak żyć w szczęśliwym związku.
Od tej rozmowy minął prawie miesiąc. Mamy ze sobą dobry kontakt, czasem mam wrażenie, że on chce zdobyć medal najlepszego ex na świecie. Jest miły, kupił mi nawet buty ostatnio, twierdząc, że nadal ma mnie na utrzymaniu, dalej deklaruje, że wszystko zostawi, razem z 3/4 niemałej pensji.
Powiedziałam mu, że go kocham (mam ogromny kłopot z mówieniem o uczuciach, nie nauczono mnie tego w domu, mimo, że dom był na swój sposób ciepły i partnerski, to K był romantykiem w naszym związku, zawsze dbał o kartki, liściki, czułe słówka, wiersze, wspólne świętowanie comiesięcznego bycia razem - ja z czasem też się tego nauczyłam, jednak trudno było mi mówić kocham cię, jak widziałam wybijanie szyby pięścią). Powiedziałam, że nie chcę rozwodu (to pod wpływem tego forum), wcześniej mówiłam, że może iść w długą, bo ja nie chcę żyć w kłamstwie.
Przyjaciel, który jest zakonnikiem, uważa, że K nie dorósł do roli męża i ojca, jest niestabilny emocjonalnie i uciekł ze swojego domu w małżeństwo, by zataić przed rodzicami zawalenie studiów. Mówi, że jeśli się zdecyduję to będzie zeznawał, by stwierdzić nieważność tego małżeństwa.
Pewnie, gdyby nie było dzieci... rozważałabym taką opcję. K na hasło stwierdzenie nieważności bardzo się buntuje i uważa, że to moja sprawa, ale według niego wszystko było ważne, bo on mnie naprawdę kochał.
I teraz tak...
Nie mam pewności, że on już się z nią nie kontaktuje. Mam przeczucia (dotychczas mnie nie myliły) że przestał być dla niej atrakcyjnym kąskiem, póki znała wysokość jego pensji i ułożyła sobie plan że na alimenty przeznaczy 400 zł, był atrakcyjny, teraz nie. Tym bardziej, że chce mieć codzienny kontakt z dziećmi, więc chciał wynająć mieszkanie w pobliżu.
Nie wiem czy powinnam pozwolić Mu na wyprowadzkę. Wiem, że póki tu mieszka na pewno będę w stanie mu wybaczyć wszystko, ale jeśli wyjdzie i pokosztuje życia singla, to mogę nie mieć tyle siły by wybaczyć i przygarnąć na nowo marnotrawnego męża.
Łzy mi się już skończyły. Ale w tym tygodniu kończy on swoją delegację i będziemy więcej czasu ze sobą spędzać. Nie wiem jak z nim rozmawiać. Czy prosić by został? O terapiach, ani wspólnotach, ani rozmowie z żadnym księdzem nie chce słyszeć, bo ma świadomość, że zdrada mimo, że "tylko" emocjonalna będzie napiętnowana. Mi w twarz powiedział, że nigdy nie przestanie jej kochać i na nowo zaangażować się w nasz związek. Mogę liczyć jedynie na fikcję. Może być przy mnie ciałem, ale duchem nigdy. I on zawsze będzie w sobie pielęgnował tamto uczucie i cały czas będzie czekał aż ów ideał, którego na oczy nie widział kiedyś się do niego odezwie i zaproponuje wspólne życie. I wtedy bez mrugnięcia okiem za nią pójdzie. Teraz może zostać jedynie dla dzieci, ale i tu uważa, że dzieci widzą fikcję, więc będzie to dla nich destruktywne.
Przepraszam, że tak się rozwlekłam, ale musiałam to z siebie wyrzucić. Z moją rodziną nie rozmawiam, bo namawialiby mnie na rozwód, znajomi zasadniczo też. Bo od prawie dwóch lat widzą jaką mam huśtawkę emocjonalną związaną z odkrywaniem kolejnych kłamstw mojego męża.
Proszę o modlitwę i kopniaki mobilizujące do działania (także w kierunku poprawy relacji ja - Bóg), bo trzeba mi tego bardzo.

Anonymous - 2010-10-02, 03:03

kajtusia,
Witaj na forum.
Dobrze Cię Bóg skierował. ;-) Znajdziesz tu pomoc i wsparcie nie tylko duchowe ale i czysto ludzkie.Sycharki to fajna społeczność, pomogą, przytulą i dadzą po łapach ja trzeba. :-P

Na początek poradzę Ci to samo co wszystkim, postaraj się jak najbardziej wyciszyć i przylgnąć do Jezusa. Tylko w nim jest nasze uzdrowienie, a ściślej mówiąc w Jego ranach jest nasze zdrowie.
Potem zamiast mysleć o stwierdzeniu nieważności małzeństwa, porozmawiaj ze znajomym zakonnikiem o modlitwie uwolnienia i uzdrowienia, niech Ci wyjasni na czym polega i jesli sam się jej nie podejmie niech Ci pomoże znaleźć księdza, który Ci pomoże. Oboje z mężem jej potrzebujecie, ale zacznij od siebie, bo to pomoże Ci w procesie wybaczenia i sobie i innym.
Rodziny dysfunkcyjne dają chwiejne podstawy emocjonalno-moralne, ale z tym można powalczyć w DDD ( polecam Ci poszukać takiej grupy wsparcia w okolicy zamieszkania), natomiast samookaleczanie, jakiekolwiek nie miałoby mieć przyczyny to zawsze, ale to zawsze jest widomym znakiem zachwiania psychicznego oraz demonicznych wpływów-autodestrukcja nie leczona i duchowo i psycho-fizycznie prowadzi prosta dróżką do prób samobójczych lub agresji skierowanej przeciw bliskim. I tak jest u Twojego męża, tu trzeba będzie znaleźć rzeczywiste przyczyny tego stanu, wyleczyć je i spróbować także pomóc rodzicom.
Trzeba koniecznie rozejrzeć się za grupą wsparcia dla osób dotknietych przemocą w rodzinie i tam rozpocząć terapię , przyswoić sobie sposoby zachowań-jak się bronić i stosować twardą miłość wobec męża.
Przepraszam,że piszę nieco skrótowo, ale jest późno i nie do końca jestem w stanie się skupić.
Polecam lekture innych wątków dotyczących przemocy, wiele tam jest wyjaśnione i opisane sposoby radzenia sobie z problemem.
Trudna droga przed Tobą do uzdrowienia siebie, męża , małżeństwa i ochrony dzieci przed złem.
Przytul się do Maryi i Jezusa, a ludziom zaufaj w terapiach.
Mamy wiele kół w terenie, może jest koło CIebie jakieś i bedziesz mogła uczęszczać na spotkania w realu?
Kajtusiu, mamy na forum żywy różaniec za rodziny i różę różańcową za dzieci, może zechcesz się przyłączyć?
http://www.kryzys.org/viewforum.php?f=31
Niech Ci Bóg błogosławi i strzeże.

Anonymous - 2010-10-02, 13:35

Cytat:
Moim marzeniem było by sobie kogoś znalazł i odszedł, bo wiedziałam, że mi samej odejść z dziećmi nie pozwoli, bo za bardzo je kocha.

Kajtusiu, wybacz, ale trudno dziwić się dalszemu ciagowi wydarzeń... :-( Pewnie też informowałaś szczerze o tym męża... w zamian za co, on - przyciśnięty do muru - przyznał się , może nie tyle do swojej miłości ku tamtej, ile do zauroczenia tamtej - nim... (Oczywiście nie takim, jakim jest, ale jego wirtualnym wizerunkiem.) To daje mu namiastkę bycia kochanym, akceptowanym, szczęśliwym.
Każdy człowiek chce być kochany, nawet ten nie panujący nad swoimi emocjami, chory... Twój mąż też. Może nawet bardziej niż Ci 'normalni', bo nie stosujący przemocy - ludzie...
Mówiłaś też o rozwodzie... Żadne z takich słów nie pozostaje bez odzewu... Zwykle utożsamiamy je z brakiem miłości wypowiadającego je - męża/ żony.
Jak odzyskać męża? Chyba trzeba powrócic do tych raniących słów - sprostować... I czekać... Bez pytań, jak to napisałaś, niczym kule z karabinu... Bez naciskania...
Swoją codzienną postawą wykazać, że kochasz i żałujesz tamtych słów. Może z czasem - zachęcony, dostrzeże szansę dla Was, może zechce naprawiać siebie samego. Musi poczuć, że jest w tym domu naprawdę - kochany, potrzebny...

Anonymous - 2010-10-02, 18:56

Kajtusia... romans netowy... skąd ja to znam... :cry:
Nie poradzę Ci, co masz zrobić, bo nie wiem. Ja miałam podobną sytuację do Twojej i choć to było prawie 5 lat temu, nie potrafię zapomnieć i nie potrafię wybaczyć... choć jesteśmy razem - pewnie za duże słowo - to juz nigdy nie odzyskam tego co straciłam, z czego mój mąż i jego kochanka mnie okradli.

Jedno Ci powiem: jest Ktoś, Kto powoli, dzień po dniu pomaga mi się pozbierać. Tylko Jemu mogę ufać i czuć się bezpiecznie tylko przy Nim, choć to dla mnie niełatwe i wciąż się tego uczę, każdej minuty mojego życia. Reszta to fikcja...

Pozdrawiam Cię i trzymaj się... z Bogiem!

Anonymous - 2010-10-03, 20:09

róża napisał/a:
Cytat:
Moim marzeniem było by sobie kogoś znalazł i odszedł, bo wiedziałam, że mi samej odejść z dziećmi nie pozwoli, bo za bardzo je kocha.

Kajtusiu, wybacz, ale trudno dziwić się dalszemu ciagowi wydarzeń... :-( Pewnie też informowałaś szczerze o tym męża... w zamian za co, on - przyciśnięty do muru - przyznał się , może nie tyle do swojej miłości ku tamtej, ile do zauroczenia tamtej - nim... (Oczywiście nie takim, jakim jest, ale jego wirtualnym wizerunkiem.) To daje mu namiastkę bycia kochanym, akceptowanym, szczęśliwym.


Po pierwsze, mój mąż nigdy nie usłyszał o tym, że marzyło mi się, by się zakochał. Autentycznie bałabym się przyznać do takich marzeń. Jest człowiekiem na tyle nieprzewidywalnym, że mogłabym mieć z tego spore problemy.
Druga kwestia. Sam moment przyznania się... Jak znalazłam jej numer gg, zaczęłam śledzić jej opisy. I znalazłam KCK, UCieKam i tym podobne. Nie wiem jakim cudem udało mi się je właściwie rozszyfrować... Ale udało mi się strzelić w dziesiątkę. I podczas tamtej rozmowy powiedziałam to, wtedy się zmieszał i już po minie widziałam, że mam rację, później to potwierdził, a na koniec zapytałam, czy się zakochał. I powiedział, że kocha, że jest kochany i że nigdy sie tego uczucia nie pozbędzie, bo jest mu z tym dobrze. No i że w wakacje, zamieszkają razem.
Nie twierdzę, że jestem bez winy.

[ Dodano: 2010-10-03, 20:16 ]
kinga2 napisał/a:
kajtusia,
Rodziny dysfunkcyjne dają chwiejne podstawy emocjonalno-moralne, ale z tym można powalczyć w DDD ( polecam Ci poszukać takiej grupy wsparcia w okolicy zamieszkania),

Myślałam o tym, żeby uczestniczyć w Spotkaniach Sycharowych i DDA, jednak mimo wszystko może mi się nie udać z powodów czasowych. Jeśli zostanę sama (a wszystko na to wskazuje, bo mąż na facebook'u wpisał już sobie miejsce zamieszkania Warszawa i szuka tam pokoju) to przede wszystkim będę potrzebna moim Dzieciom. A nie będę w stanie podrzucać dzieci 2 czy 3 razy w tygodniu rodzicom na noc, poza tym syn poszedł do szkoły i lekcje musi zrobić... nie chcę wszystkim obarczać rodziców, bo z jakiej racji oni mają wykonywać obowiązki, które należą do mnie i do K, tylko dlatego, że K planuje poszukiwać szczęścia gdzieś indziej?

Anonymous - 2010-10-04, 08:11

Kajtusia ,piszesz:
kajtusia napisał/a:
Myślałam o tym, żeby uczestniczyć w Spotkaniach Sycharowych i DDA, jednak mimo wszystko może mi się nie udać z powodów czasowych

Juz takie założenie spowoduje ,że Ci sie nie uda.Dlaczego???bo tak nprawdę to Ty nie chcesz sie z tym zmierzyć
kajtusia napisał/a:
Jeśli zostanę sama (a wszystko na to wskazuje, bo mąż na facebook'u wpisał już sobie miejsce zamieszkania Warszawa i szuka tam pokoju) to przede wszystkim będę potrzebna moim Dzieciom

Czyżby???a w jakim stanie emocjonalnym?co dasz swoim dzieciom w przekazie międzypokoleniowym?Jakie wzorce?Jaki achetyp mężczyzny przekaesz swoim dzieciom??


Wiesz co??? kiedyś spotykam znajomego niewidzianego długo........... był pijany,w ciągu alkoholowym.
Zaczeliśmy rozmowę......namawiam go do podjęcia terapi,mityngów,pracy nad sobą by wyrwac sie z oparów dysfunkcji.............
Odpowiada mi tak: wiesz...muszę sie trochę ogranać,zarobić trochę kasy,długi poodawać,jakoś poprawić stosunki z tą wredną żoną ,bo mnie o alimenty chce podać do sądu,rozwodem grozi.......dzieciaki trochę udobruchać i ......wtedy pójdę na terapię czy zadzwonię i pójdziemy na mitryng AA.Teraz nie mam czasu...................
Mineło kilka lat............... nie miał czasu ani na mityng ,ani na terpię.............. dziś już nie żyje.
Ty też piszesz o czymś co jest jednak mimo wszystko dysfunkcyjne:
kajtusia napisał/a:
to przede wszystkim będę potrzebna moim Dzieciom


Wybór jaka będziesz potrzebna dzieciom należy do Ciebie

Anonymous - 2010-10-12, 18:03

Autorka wątku to moja koleżanka skądinąd :-D troszkę ją mobilizowałam, aby się ujawniła w naszej wspólnocie, więc apeluję do ogniska z jej miasta o troskliwe zajęcie się Kajtusią.
Anonymous - 2010-10-12, 20:30

Aniu, dziekuje za opieke i troske. 20 pazdziernika bede na pewno. W niedziele nie dotarlam, bo najpierw K obiecal mi ze pojdzie z Chlopcami do Kosciola, potem byl spacer i uznal, ze jest zmeczony. Wiec zrezygnowalam ze spotkania i zabralam Dzieci do Kosciola a K ostatecznie poszedl z nami.

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group