Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Sakrament małżeństwa - czystość, seksualność, przyjaźń, miłość

Anonymous - 2010-08-04, 09:49
Temat postu: czystość, seksualność, przyjaźń, miłość
Warto posłuchać!

tutaj

Anonymous - 2010-08-26, 22:09

Miłość przemienia
ks. Marek Dziewiecki

rozdział:
Zdrady małżeńskie

Więź małżeńska to najsilniejszy, najbardziej intymny i zarazem najbardziej niezwykły związek między mężczyzną a kobietą. Chrystus podkreślił wagę tego związku i jego niezwykłość stwierdzeniem, że małżonkowie opuszczą swoich najbliższych i staną się jednym ciałem. Ponieważ więź małżeńska - właśnie dlatego, że jest więzią najsilniejszą - opiera się na miłości wiernej i wyłącznej, to również najbardziej intymne przejawy czułości między ludźmi powinny być okazywane wyłącznie w małżeństwie. Wzajemna wierność małżonków odnosi się nie tylko do współżycia seksualnego, lecz także do wszelkich form fizycznej bliskości i czułości, jakie mogą zaistnieć między mężczyzną i kobietą. Niewierność to jedna z najbardziej bolesnych ran dla małżonków, a jednocześnie jedna z najbardziej dramatycznych form kryzysu małżeńskiego. Pozamałżeńskie współżycie seksualne jest tak bolesnym i głębokim zranieniem więzi i miłości małżeńskiej, że prawo kanoniczne Kościoła katolickiego uznaje, iż udowodniona zdrada małżeńska to wystarczająca podstawa do uzyskania trwałej separacji.

Chcąc zrozumieć podłoże zdrad małżeńskich, trzeba pamiętać, że pozamałżeńskie współżycie seksualne nie jest zachowaniem przypadkowym czy wyizolowanym z całego kontekstu sytuacji między małżonkami. Przeciwnie, niewierność to raczej jedno z ostatnich ogniw nawarstwiającego się kryzysu danego związku. Problemy z wiernością małżeńską nie zaczynają się zwykle od współżycia pozamałżeńskiego, ale mają mniej zauważalny czy mniej drastyczny punkt wyjścia. Każda para małżeńska tworzy w jakimś sensie niepowtarzalną historię, ale można określić pewne typowe zjawiska i tendencje, które stanowią poważne zagrożenie dla wierności małżeńskiej. Punktem wyjścia zagrożeń w tej dziedzinie mogą być negatywne doświadczenia czy błędne postawy jeszcze przed zawarciem małżeństwa. Warto pamiętać, że przecież współżycie przedmałżeńskie jest już zranieniem przyszłej więzi małżeńskiej, nawet jeśli dokonuje się między ludźmi, którzy mają zamiar się pobrać. Mężczyzna i kobieta, podejmując współżycie seksualne w takiej sytuacji, wzajemnie sobie wtedy deklarują, że dopuszczają kontakt seksualny poza kontekstem małżeństwa. Z oczywistych względów jeszcze większym zagrożeniem dla przyszłej wierności małżeńskiej jest wielokrotne współżycie z różnymi osobami. Czystość przedmałżeńska jest zatem optymalną drogą do zachowania wierności małżeńskiej.

Innego rodzaju podłożem czy punktem wyjścia przyszłych zdrad małżeńskich może być pornografia lub masturbacja. Pornografia sprawia, że małżonek uczy się odnosić do drugiej osoby tak, jak do przedmiotu, którym można się w dowolny sposób posługiwać dla zaspokojenia swego popędu czy dla osiągnięcia fizycznej satysfakcji. Tego typu mentalność prowadzi do uczenia się filozofii życia opartej na szukaniu doraźnej przyjemności, a taka postawa ogromnie utrudnia zachowanie wierności w małżeństwie. Wystawianie się na działanie seksualnie prowokujących czy niepokojących lektur, obrazów, filmów, rozmów lub innych bodźców to typowy w naszych czasach punkt wyjścia, który prowadzi do pojawienia się trudności w panowaniu nad popędem seksualnym i w zachowaniu wierności małżeńskiej.

Z kolei masturbacja jednego z małżonków już zupełnie bezpośrednio godzi w wierność i czystość małżeńską, chociaż nie pojawia się jeszcze wtedy trzecia osoba. Masturbacja sprawia, że współmałżonek czuje się zdradzony, poniżony i odtrącony. Także osoba, która się masturbuje, z jednej strony okazuje niedojrzałość i niezdolność do panowania nad popędem, a z drugiej strony pośrednio deklaruje małżonkowi, że ich wzajemna więź wchodzi w fazę kryzysu. Z powyższych względów masturbacja jednego z małżonków jest częstym punktem wyjścia do współżycia pozamałżeńskiego. Przy okazji warto zdawać sobie sprawę, że nie tylko masturbacja w małżeństwie, ale także masturbacja przedmałżeńska może być źródłem poważnych trudności małżeńskich. Z jednej bowiem strony onanizm prowadzi do postaw egoistycznych, do nadmiernego skupiania się na samym sobie, do osłabienia woli i wewnętrznej dyscypliny oraz do traktowania samego siebie oraz innych ludzi przedmiotowo. Tego typu negatywny bagaż doświadczeń i postaw jest zagrożeniem dla miłości i wierności małżeńskiej. Z drugiej strony masturbacja może powodować zaburzenia w małżeńskim pożyciu seksualnym.

W czasie rozmów z małżonkami nieraz spotkałem się z wyznaniem, iż masturbacja przedmałżeńska doprowadziła daną osobę np. do nerwic na tle seksualnym, do oziębłości w tej dziedzinie albo że jedną z konsekwencji masturbacji stał się przedwczesny wytrysk podczas stosunków w małżeństwie. W rezultacie ktoś, kto masturbował się przed zawarciem małżeństwa, ma teraz poważne problemy ze współżyciem seksualnym w małżeństwie.

Ogromnym zagrożeniem wierności małżeńskiej są błędne czy naiwne poglądy na temat zdrad małżeńskich. Przykładem takiej sytuacji może być coraz modniejsze twierdzenie, że pozamałżeńskie współżycie seksualne czasami jest jedynie zdradą "fizyczną" a nie "psychiczną". Tego typu rozróżnianie rodzajów zdrady małżeńskiej jest absurdalne od strony merytorycznej, gdyż człowiek to przecież jedność psychofizyczna oraz duchowa i dlatego tylko ludzie zaburzeni psychicznie mogą się łudzić, że jakiegoś działania dokonało wyłącznie ich ciało, a nie oni sami. Ponadto sugerowanie, że istnieje jakaś różnica między zdradą "fizyczną" a "psychiczną" okazuje się groźne również od strony wychowawczej. Jest bowiem wykorzystywane do cynicznego usprawiedliwiania zdrad małżeńskich oraz do naiwnego pocieszania zdradzonego współmałżonka poprzez sugerowanie, że w danym przypadku chodzi "tylko" o zdradę "fizyczną".

Jeszcze większym zagrożeniem dla zachowania wierności małżeńskiej jest twierdzenie, że wierność małżeńska w ogóle nie jest konieczna do tego, by być dobrym małżonkiem i że ewentualne pozamałżeńskie współżycie seksualne w ogóle nie stanowi żadnego problemu. Jeden z maturzystów zwrócił się do mnie z następującą wątpliwością: "Chciałbym w przyszłości spotkać wspaniałą dziewczynę, ożenić się i mieć szczęśliwą rodzinę. Kiedy jednak będziemy już kilka lat po ślubie i przyjdą na świat dzieci, to nadejdzie czas, by zająć się też sobą. Może gdzieś spotkam miłą dziewczynę, zaczniemy rozmawiać, zwierzać się i może w końcu dojść do współżycia, przed którym nie będę się bronił. Jednak po powrocie do domu będę nadal dobrym mężem i ojcem. Przyznaję, że gdy o tym teraz myślę, to czuję pewien niepokój, ale to jest chyba tylko skutek otrzymanego wychowania. Jeśli tylko zmienię moje nastawienie, które wpoili mi rodzice i w innym duchu wychowam moje dzieci, to nie będzie problemów z seksualnym współżyciem pozamałżeńskim. Co ksiądz o tym sądzi?".

Zareagowałem na tę wypowiedź maturzysty w taki sposób, aby dać mu szansę na samodzielne odkrycie prawdy o zdradach małżeńskich i ich skutkach. Najpierw spytałem mojego rozmówcę, czy zgodziłby się, aby to jego żona poznała jakiegoś mężczyznę i współżyła z nim, sądząc, że w małżeństwie wszystko będzie nadal w porządku. Młody człowiek aż zerwał się z krzesła i krzyknął: "Ależ nie! Jej nie wolno, to ja.". Dzięki własnej reakcji chłopiec uświadomił sobie, iż bardzo by cierpiał, gdyby zdradziła go jego przyszła żona, mimo że nawet jeszcze jej nie zna! Powiedziałem wtedy: "Masz już pierwszą ważną informację o tym, że zdrada małżeńska bardzo boli. Zawsze. Wróćmy jednak do twojej wersji. A gdyby okazało się, że poznana przez Ciebie dziewczyna zakochała się w Tobie i pewnego dnia przychodzi do twojej żony, mówiąc: ".

Chłopiec spojrzał na mnie z zakłopotaniem i powiedział: "Rzeczywiście, tak mogłoby się to zakończyć. W takiej sytuacji bardzo bym cierpiał nie tylko ja, ale też moja żona i dzieci. Ta dziewczyna również znalazłaby się w trudnej sytuacji. Wszystkim nam skomplikowałoby się życie. Nie pomyślałem wcześniej o tym". Ów maturzysta sam odkrył błędy i złudzenia we własnych przekonaniach. Zrozumiał, że jeśli chce myśleć o jakiejkolwiek dziedzinie życia w sposób realistyczny i odpowiedzialny, to musi - jak szachista - przewidywać przynajmniej kilka ruchów naprzód, aby zdawać sobie sprawę z konsekwencji planowanych postaw czy zachowań. Powinniśmy stale pamiętać, że nie żyjemy na bezludnej wyspie i że każdy nasz czyn ma wpływ na życie innych ludzi. Jeśli decyduję się na określone zachowanie, to nawet gdyby mi się wydawało, że to wyłącznie moja prywatna sprawa i że nikt nie wie, co robię, to zawsze z moim czynem związani są inni ludzie - pośrednio lub bezpośrednio. Jeśli dokonam czegoś niewłaściwego przeciw mojemu mężowi czy żonie, to wcześniej czy później, bezpośrednio czy pośrednio, będzie z tego powodu cierpieć współmałżonek, a w konsekwencji nasze małżeństwo. Nikt nie jest szczęśliwy żyjąc w kłamstwie. Bez względu na to czy prawda zostanie ujawniona, czy nie - zło, naiwność, kłamstwo czy lekkomyślność prowadzi do rozluźnienia, a potem do zerwania więzi i dobrych relacji nawet z najbliższym człowiekiem. Z tego względu każdy człowiek powinien nauczyć się przewidywać konsekwencje swoich zachowań. W przeciwnym przypadku może bowiem pojawić się krzywda, której nie da się już cofnąć, odwrócić ani zapomnieć.

Po naszej rozmowie młodzieniec nie miał już trudności z uznaniem, że zdrada małżeńska przynosi cierpienie i krzywdę niezależnie od rodzaju wychowania czy przekonań religijnych. Boli ona tak samo ludzi wierzących, jak i niewierzących. Człowiek może bowiem zmienić rodzaj wychowania, ale nie może przez to zmienić własnej natury. Przypisanie współżycia seksualnego wyłącznie małżeństwu wynika z samej natury człowieka oraz z natury miłości, a nie z określonej koncepcji wychowania.

Warto ponadto pamiętać, że ryzyko zdrad małżeńskich pojawia się także wtedy, gdy człowiek przeżywa silne lęki, frustracje czy inne formy bolesnego cierpienia psychicznego, moralnego czy duchowego w jakiejkolwiek dziedzinie życia. A zatem nawet wtedy, gdy owe napięcia, niepokoje czy cierpienia nie mają nic wspólnego z jego sferą seksualną czy z popędem seksualnym. Zachowania seksualne nie zawsze są bowiem rezultatem potrzeb seksualnych. Mogą być również przejawem somatyzacji. Somatyzacja polega na wyrażaniu za pomocą ciała napięć i konfliktów pozacielesnych. Im bardziej sfrustrowany i niedojrzały jest dany małżonek jako człowiek, im bardziej czuje się nieszczęśliwy, im mniej satysfakcji i radości doświadcza w różnych dziedzinach życia, tym bardziej atrakcyjna wydaje mu się seksualność, gdyż traktuje ją jako łatwy sposób na doraźne odreagowanie swoich napięć, rozczarowań czy niepokojów. W konsekwencji rośnie wtedy ryzyko, że dopuści się zdrady małżeńskiej, choć jego podstawowy problem nie leży wtedy w sferze seksualnej, lecz w sferze egzystencjalnej. To dlatego właśnie seksualność jest regulowana piątym, a nie pierwszym przykazaniem. Jeśli ktoś ma zaburzoną postawę wobec Boga, wobec człowieka (począwszy od rodziców) czy wobec ludzkiego życia, to nie ma szans, by zajął dojrzałą postawę wobec seksualności. Sposób przeżywania i wyrażania seksualności jest zatem rodzajem termometru dojrzałości oraz sprawdzianem całej sytuacji życiowej danego człowieka. Właśnie z tego względu w okresach trudnych i kryzysowych potrzebna jest szczególna czujność i roztropność w odniesieniu do sfery seksualnej. Ludziom niedojrzałym, niespełnionym w różnych dziedzinach życia seksualność może bowiem wydawać się jedyną drogą do szczęścia, albo łatwym sposobem na doraźne odreagowanie napięć i problemów. Współżycie seksualne staje się dla takich osób patologicznie atrakcyjne i stąd trudno wtedy o zdrowy rozsądek, czujność i wierność złożonej przysiędze małżeńskiej. Pamiętajmy, że nie jest możliwa dojrzała seksualność bez dojrzałej osobowości.

Jeśli dochodzi do zdrady małżeńskiej, to mamy wtedy do czynienia z ogromnym cierpieniem obydwu małżonków. Zwykle w początkowej fazie bardziej intensywnie cierpi zdradzony współmałżonek, jednak w dłuższej perspektywie czasowej okazuje się, że z reguły jeszcze większe cierpienie dotyka tego, kto dopuścił się zdrady. Takiemu człowiekowi zaczyna coraz bardziej komplikować się życie osobiste. Stopniowo uświadamia sobie, że skrzywdził nie tylko współmałżonka, ale również samego siebie oraz że uczynił coś, co w jakimś sensie jest już nieodwracalne. Coś, czego nie da się już wykreślić z jego życiorysu i co w jakimś stopniu będzie do śmierci wpływało na jego sposób myślenia o sobie i odnoszenia się do samego siebie. Zdrada małżeńska powoduje bolesne konsekwencje psychiczne i moralne. Czasem także konsekwencje prawne i ekonomiczne, które wynikają na przykład z pojawienia się dziecka pozamałżeńskiego. Ponadto mogą pojawić się dramatyczne konsekwencje zdrowotne w postaci zarażenia się różnymi chorobami, w tym najgroźniejszą obecnie chorobą AIDS.

W czasie któregoś z moich spotkań z maturzystami jedna z dziewcząt postawiła następujący problem: "Jeśli mój przyszły mąż zachoruje na AIDS, a ja mimo to będę go kochała i chciała z nim współżyć, to chyba rozsądną rzeczą będzie wtedy stosowanie prezerwatywy". W reakcji na ten typowy obecnie sposób myślenia zachęciłem młodzież do szczegółowej analizy sytuacji przedstawionej przez ich koleżankę. Tylko w ten bowiem sposób można uwolnić się od odpowiedzi naiwnych czy dyktowanych jakąś ideologią. Przypatrując się bliżej tej sytuacji trzeba stwierdzić, po pierwsze, że jeśli jeden z małżonków zachorował na AIDS, to prawdopodobnie oznacza to, iż dopuścił się on zdrady małżeńskiej. W niewielkim tylko procencie przypadków choroba ta pojawia się bez winy dotkniętego nią człowieka (np. na skutek transfuzji zakażonej krwi). W obliczu zakażenia wirusem HIV - nawet jeśli współmałżonek jest skłonny wybaczyć ewentualną zdradę małżeńską - to i tak nie powinno dojść do współżycia seksualnego. Jeśli bowiem chory na AIDS naprawdę kocha swego współmałżonka, to - właśnie dlatego, że kocha - on sam nie zgodzi się na współżycie! Nie będzie bowiem chciał narażać kochaną osobę na zarażenie wirusem HIV i na śmiertelną chorobę. Jeśli ktoś kocha, to nie wmawia ani sobie samemu, ani współmałżonkowi, że prezerwatywa gwarantuje bezpieczne współżycie seksualne z nosicielem wirusa HIV.

Ten przykład ukazuje prawdę, że osoba chora na AIDS nie ma prawa wymuszać na swoim współmałżonku współżycia, szukając wątpliwych w takim przypadku środków ostrożności, a jeśli naprawdę go kocha, to nie zgodzi się na współżycie seksualne nawet wtedy, gdy proponuje to druga strona. Człowiek zarażony wirusem HIV powinien do śmierci zachować wstrzemięźliwość seksualną, nawet jeśli choroba pojawiła się bez jego winy. Tego bowiem wymaga miłość do drugiego człowieka, którego nie wolno skrzywdzić. Postawę wstrzemięźliwości seksualnej do śmierci w przypadku pojawienia się choroby AIDS traktuje się obecnie już nie tylko jako obowiązek moralny, lecz także jako obowiązek prawny, gdyż w przypadku ukrycia faktu tej choroby i zarażenia nią innej osoby poprzez kontakt seksualny grożą sankcje karne.

Pamiętam dramatyczną rozmowę na ten temat w pewnej grupie narkomanów, nosicieli wirusa HIV. Jeden z nich powiedział, że zaraził się wirusem HIV, używając wspólnej strzykawki z innymi narkomanami. Odkąd odkrył, że jest zarażony, stosuje zawsze prezerwatywę, gdy współżyje ze swoją żoną. Mówiąc o tym sprawiał wrażenie kogoś przekonanego, że postępuje w sposób właściwy. Wtedy inny z narkomanów opowiedział swoją historię. Nie sięgał nigdy po narkotyki stosowane dożylnie. Zaraził się wirusem HIV w czasie współżycia seksualnego, mimo że zawsze stosował prezerwatywę. Gdy badania wykazały, że jest chory na AIDS, postanowił zrezygnować ze współżycia seksualnego, gdyż wie, że teraz on z kolei może przekazać śmiertelną chorobę drugiej osobie. Po tym wyznaniu pierwszy z wypowiadających się narkomanów zaczął płakać, a po chwili powiedział: "Ja też zdaję sobie sprawę, że współżyjąc z moją żoną, narażam ją na śmierć. Dotąd jednak próbowałem o tym w ogóle nie myśleć, gdyż to strasznie trudne leżeć obok osoby, którą ogromnie kocham, dotykać jej ciała, a mimo to powstrzymać się od współżycia". Oto współczesne tematy tabu. Oto codzienne dramaty ludzi dotkniętych chorobą AIDS. Dramaty skrzętnie skrywane przed młodzieżą przez większość osób i środowisk, które kierują się modnymi ideologiami czy chęcią zysku, zamiast troską o dobro młodego pokolenia. Uświadamianie młodzieży wyżej opisanych nieodwracalnych konsekwencji zdrad małżeńskich, czy choroby AIDS, jest czynnikiem mobilizującym do czujności, do odpowiedzialnego przygotowania się do małżeństwa oraz do dochowania wierności małżeńskiej.

Ponieważ zdrady małżeńskie są wyjątkowo bolesną krzywdą wyrządzoną współmałżonkowi i samemu sobie, a jednocześnie powodują bardzo negatywne, trwałe i w pewnych wymiarach nieodwracalne skutki fizyczne, psychiczne i moralne, to najlepszym sposobem przezwyciężenia zagrożeń w tej dziedzinie jest zapobieganie zdradom małżeńskim oraz wszelkim sytuacjom, które mogą w tym kierunku prowadzić. Zapobiegać zdradom małżeńskim to znaczy najpierw czuwać nad własnym myśleniem, czyli strzec się iluzji, że pozamałżeńskie współżycie seksualne nie jest czymś złym, że nie krzywdzi współmałżonka, że nie niszczy życia małżeńskiego czy rodzinnego. Po drugie, zapobiegać zdradom to eliminować te bodźce, sytuacje, kontakty czy zachowania, które są zagrożeniem dla zachowania wierności małżeńskiej. Po trzecie, należy troszczyć się o pogłębianie więzi ze współmałżonkiem, a także z Bogiem, który poprzez swoją łaskę i głos sumienia pomaga małżonkom respektować wzajemną przysięgę wierności. Po czwarte, należy wcześnie demaskować te zachowania czy kontakty, które mogą stać się punktem wyjścia do ewentualnych zdrad małżeńskich. Wczesne i stanowcze reagowanie w takich przypadkach może uratować wiele małżeństw.

Jeśli jednak już doszło do zdrady, wtedy następuje kryzys małżeństwa, a cierpienie obojga małżonków jest nieuniknione. Zwykle odkrycie, że jest się zdradzanym w małżeństwie, jest ogromnym szokiem i powoduje długotrwały psychiczny i moralny ból. Czasem poczucie krzywdy okazuje się wtedy tak wielkie i tak bardzo boleśnie przeżywane, że nie ma raczej szans na złagodzenie bólu i na powrót do harmonijnego życia małżeńskiego. W takim przypadku nie pozostaje zwykle nic innego, jak wystąpienie do sądu kościelnego z wnioskiem o separację. Przypomnijmy, że udowodniona zdrada małżeńska jest wystarczającą podstawą do orzeczenia trwałej separacji danego małżeństwa.

Oczywiście rozwiązaniem optymalnym w świetle Ewangelii nie jest separacja, lecz przezwyciężenie kryzysu małżeńskiego przez przebaczenie i pojednanie. W świecie ludzi nie ma sytuacji nieodwracalnych, z których nie można byłoby się wyzwolić. Na tej ziemi zawsze możliwa jest przemiana życia i przezwyciężenie bolesnej przeszłości. Przebaczenie i pojednanie to droga, którą człowiekowi podpowiada Chrystus i Jego Kościół w obliczu każdego grzechu i każdej formy krzywdy między ludźmi. Droga ta nie może mieć jednak nic wspólnego z naiwnością, z tolerowaniem zła czy ze zgodą na kolejną krzywdę. Z tego względu przebaczenie i pojednanie - także w kontekście zdrad małżeńskich - jest możliwe wyłącznie wtedy, gdy małżonek, który dopuścił się zdrady, jednoznacznie uznaje swoją winę, gdy nawraca się i gdy wprowadza konkretne zmiany w swoim życiu i postępowaniu. Jeśli warunek ten zostaje spełniony, to między małżonkami może dojść do przebaczenia i pojednania. W takiej sytuacji pojawia się pełna szansa na przezwyciężenie bolesnej przeszłości oraz na budowanie lepszej teraźniejszości. Potrzebne jest wtedy zadośćuczynienie wyrządzonej krzywdy i zadanego bólu. Najdojrzalszym sposobem wynagrodzenia zdrad małżeńskich nie jest nieustanne wypominanie samemu sobie bolesnej przeszłości, lecz uczenie się dojrzałej, ofiarnej i wiernej miłości w obecnym życiu małżeńskim i rodzinnym.

Warto podkreślić, że czuwanie nad zachowaniem wierności małżeńskiej staje się czymś oczywistym i stosunkowo łatwym wtedy, gdy opiera się na pozytywnej motywacji. Motywacja negatywna oznacza sytuację, w której małżonek interpretuje dochowanie wierności małżeńskiej głównie w kategoriach narzuconego nakazu, czy tradycji, albo unika współżycia pozamałżeńskiego jedynie z lęku przed grzechem lub bolesnymi konsekwencjami ewentualnej zdrady małżeńskiej. Zachowanie wierności małżeńskiej przeżywa wtedy jako trudny obowiązek, a nie jako osobisty zysk. Tego typu negatywna motywacja jest powierzchowna i okazuje się mało skuteczna. Człowiek dojrzały kieruje się natomiast motywacją pogłębioną i pozytywną. W kontekście wierności małżeńskiej motywacja pozytywna oznacza, że małżonek przeżywa czystość małżeńską jako wyraz miłości wobec współmałżonka, a jednocześnie jako osobisty zysk i potwierdzenie, że potrafi on samego siebie przyjąć z prawdziwą miłością i odpowiedzialnością. Innymi słowy człowiek dojrzały rozumie, że dochowanie wierności małżeńskiej leży w jego własnym interesie, gdyż chroni go przed bolesną frustracją i krzywdą, przynosi ogromną radość i wewnętrzny pokój, a jednocześnie jest widzialnym potwierdzeniem podwójnej miłości - do współmałżonka i do samego siebie.



Warto zapamiętać:

Zdrada małżeńska oznacza złamanie przysięgi małżeńskiej i wyrządzenie bolesnej krzywdy współmałżonkowi oraz samemu sobie.

. Podłożem zdrad małżeńskich może być lekceważenie wierności i dziewictwa przed ślubem, masturbacja, oglądanie pornografii, a także kryzys wewnętrzny oraz osłabienie więzi w małżeństwie.

. Podłożem zdrady małżeńskiej może być również somatyzacja, czyli próba doraźnego odreagowania życiowych napięć i niepowodzeń przez współżycie pozamałżeńskie.

. Zdrady małżeńskie powodują dotkliwe konsekwencje fizyczne, psychiczne, moralne, prawne, finansowe. Jednym z nieodwracalnych skutków współżycia pozamałżeńskiego może być choroba AIDS. Wtedy chory jest moralnie zobowiązany do powstrzymania się od współżycia seksualnego do końca życia.

. Zapobieganie zdradom małżeńskim wymaga prawego myślenia, eliminowania niewłaściwych bodźców, kontaktów czy zachowań oraz pogłębiania więzi ze współmałżonkiem i z Bogiem.

. Jeśli doszło do zdrady małżeńskiej, wtedy przebaczenie i pojednanie jest możliwe i dojrzałe wtedy, gdy małżonek, który dopuścił się zdrady, uzna swoją winę, nawróci się i dokona zasadniczej zmiany swego postępowania.

. Dochowanie wierności małżeńskiej nie powinno być traktowane jako zewnętrzny nakaz czy narzucony obowiązek, ale powinno stanowić oczywistą konsekwencję miłości do współmałżonka oraz szacunku do siebie samego.


tekst za stroną portalu katolik.pl:
http://www.katolik.pl/ind...id_r=169&id=602

Anonymous - 2010-10-18, 08:12

Wklejam realcję znajomych ,którzy uczestniczyli w konferencji na temat in vitro


Witajcie,


Mieliśmy okazję uczestniczyć w konferencji "Świętość życia małżeńskiego", która odbyła się wczoraj w Radomiu.
Chcemy się z Wami podzielić tym, co zapamiętaliśmy.


dr. med. Tadeusz Wasilewski - lekarz ginekolog, który przez wiele lat wykonywał program in-vitro, w 2007 roku zaprzestał, obecnie zajmuje się naprotechnologią


W pierwszej części swojego wystąpienia przedstawił metodę zapłodnienia in vitro.
Pierwsze dziecko na świecie urodzone tą metoda przyszło na świat w 1978 roku, w Polsce w 1987.
Definicja niepłodności - niemożność posiadania dziecka w sposób naturalny po okresie 1 roku starań. Niepłodność dotyka pary we wszystkich stronach świata.
15-20% par nie może doczekać się potomstwa. Wśród par niepłodnych: w 40% przypadków problem leży po stronie kobiety, w 40% po stronie mężczyzny, w 20% po obu stronach.
Obecnie w Polsce działa około 50 ośrodków przeprowadzających metodę in vitro. Jedna tura kosztuje minimum 7tys zł, często więcej (do kilkunastu).
Wiele par wielokrotnie oddaje się tej procedurze. Po dostarczeniu nasienia, mężczyzna może pojechać na drugi koniec świata - reszta dzieje się bez jego udziału.
Po stymulacji jajników pobiera się kilka komórek jajowych (przy kilkuminutowej narkozie). Najlepsze wyniki można uzyskać zapładniając 6-8 komórek jajowych. Dwa zarodki wprowadza się 'świeże' do macicy, resztę zamraża się w ciekłym azocie (przy zapłodnieniu tylko jednej kom. jajowej skuteczność in vitro wynosi 5%). Decyzję, które zarodki najlepiej rokują podejmuje lekarz.
Wielkie rozczarowanie, jeśli nie pojawią się dwie kreski na teście ciążowym mija przy kolejnej próbie implantacji. Tym razem manipuluje się zarodkami zamrożonymi. Dla zarodka zamrażanie i rozmrażanie to "jakby przebiec maraton w jedną i drugą stronę". Powoduje wielkie obciążenie a nieraz śmierć zarodka.
Gdy wreszcie uda się, czyli zarodek się zagnieździ wtedy "najważniejszym dla kobiety mężczyzną na świecie staje się lekarz wykonujący zabieg" (tak się wyraził dr Wasilewski). Ale nie zawsze dojdzie do szczęśliwego porodu. Największym absurdem tej metody jest, gdy zabija się dziecko w łonie, aby ratować kobietę - gdyż zdarzają się groźne powikłania hiperstymulacji jajników. Innym razem, gdy zagnieździ się większa ilość zarodków, są małe szanse na donoszenie ciąży.


Skutki uboczne metody in vitro:
- Hyperstymulacja jajników (HSOS) - wciąż jajeczkują
- ciąże mnogie (25%) - wcześniactwo, niska masa urodzeniowa, wzrost śmiertelności okołoporodowej
- obniżenie wskaźników zdrowia dzieci - rodzą się wprawdzie zdrowe dzieci, ale szacuje się, że jest 30-40% więcej wad wrodzonych (niż u dzieci poczętych naturalnie).


Etyczne aspekty:
- wybór zarodka (ten będzie żył, ten nie)
- mrożenie (grozi śmiercią zarodków)
- diagnostyka przedimplantacyjna (pobiera się komórki zarodka i bada czy nie ma wad, jak ma - nie implantuje się go)
- embrioredukcja (niekiedy wszczepia się więcej niż 2 zarodki i może się zdarzyć, że wszystkie się zaczynają rozwijać, wtedy nadmiarowe się zabija)


Zapobieganie niepłodności:
- cnota czystości (zamiast wczesnej inicjacji seksualnej)
- eliminacja szkodliwych czynników (np antykoncepcja - szyjka macicy starzeje się 3 razy szybciej pod wpływem antykoncepcji) - tu padło przejmujące wyznanie dr Wasilewskiego: "wstydzę się, że przez tyle lat zapisywałem pacjentkom antykoncepcję hormonalną",
- zdrowy styl życia
- dbałość o środowisko naturalne
- zmiana modelu starań o pierwszą ciążę (po 30-35 roku życia)


W drugiej części prelegent dał świadectwo swojego życia.
Pochodzi z Supraśla, pracuje w Białymstoku. W latach 1993-2007 pracował w Klinice Leczenia Niepłodności Małżeńskiej, w zespole, który doprowadził do pierwszej w Polsce ciąży z in vitro. Był wtedy młodym lekarzem, z czasem został szefem zespołu. Miał bardzo dobre wyniki w pracy, ludzie przyjeżdżali z całego świata do niego. Otrzymywał setki listów pełnych wdzięczności, ze zdjęciami dzieci. Czuł, że pomaga ludziom. Słyszał nieraz, że to metoda nieetyczna, ale puszczał to mimo uszu.
Aż wreszcie zrozumiał, że nie ma prawa decydować, którym zarodkom da szansę rozwoju, a które skaże na zamrożenie i śmierć. W czasie przemiany tak intensywnie to przeżywał, że nawet bał się nadepnąć na trawnik, aby nie zgnieść jakiegoś żyjątka.
Poszedł, i prawie z dnia na dzień złożył wymówienie z pracy. Czuł, że nie może tam więcej pracować. Jego żona i syn wspierali go w tej decyzji, rozumieli i pomagali. Myślał, że będzie się musiał zatrudnić jako dozorca, bo specjalistyczna wiedza jaką posiadał już mu się na nic nie przyda. Otrzymał mnóstwo nadzwyczajnych znaków od Boga, który go prowadził. Wreszcie dowiedział się o Naprotechnologii - metodzie rozpoznawania i leczenia niepłodności. Uczył się u samego twórcy - prof. Thomasa Hilgers'a. (który otrzymywał środki na swoje badania m/innymi od samego Jana Pawła II). W styczniu 2009 roku założył pierwszą w Polsce klinikę leczenia niepłodności NaproMedica.
http://www.napromedica.pl
O zarodkach mówi "moi pacjenci".
Chce opisać swoje doświadczenie i przemianę w książce.
Łzy kręciły się w oczach, gdy opowiadał.

Anonymous - 2011-01-03, 19:16

Mieszkanie razem przed ślubem oznacza problemy po ślubie

To była para jeszcze z liceum. Wydawało się: para idealna - znali się wiele lat w szkole, ona była śliczna, on - bardzo zdolny i męski. Oboje bardzo zakochani. Zaczęli spotykać pod koniec liceum, poszli na wymarzone studia i... od razu zamieszkali razem w Warszawie. Przemieszkali razem sześć lat i wzięli ślub. A potem sześć lat byli małżeństwem i się rozwiedli...
Ich rozstanie było dla znajomych prawdziwą niespodzianką - nie tylko wydawali się do siebie idealnie pasować, ale też przecież - w myśl obecnie lansowanych poglądów - podczas mieszkania razem przed ślubem sami mogli się przekonać, czy do siebie pasują, a nawet się do siebie do-pasować. Co więc poszło nie tak i czy musiało się tak skończyć czy też był to tylko przypadek? Czy mogli coś zrobić lepiej i czy powinni dłużej się do siebie dopasowywać przed ślubem? Okazuje się, że przeciwnie: w ogóle nie powinni mieszkać ze sobą bez ślubu!

Wraz ze wzrostem liczby par, które mieszkają razem przed lub bez ślubu zwiększa się ilość badań na temat efektów na późniejsze ich życie. A badanie przeprowadzone na Uniwersytecie w Denver dowodzi, że opisany wyżej przypadek pary jest niestety nie tyle wyjątkowy, ale wręcz modelowy: pary mieszkające razem przed ślubem znacznie częściej się rozwodzą niż małżeństwa, które odkładały wspólne zamieszkanie na po ślubie! Badaczka Galena Rhoades, profesor statystyki Scott Stanley oraz profesor psychologii Howard Markman przez 5 lat obserwowali ponad tysiąc osób - pary żyjące razem przed ślubem oraz te, które zamieszkały ze sobą dopiero po zawarciu małżeństwa lub po zaręczynach. [...]
Natomiast wspólne mieszkanie bez ślubu okazało się jednoznacznie złe: małżeństwa poprzedzone wspólnym mieszkaniem są dwa razy bardziej gotowe się rozejść w przypadku problemów i konfliktów. Jak podsumował profesor Stanley - pary, mieszkające ze sobą bez ślubu są niestety o wiele mniej zainteresowane tym, by małżeństwo przetrwało. Najwyraźniej po prostu zbyt nisko je cenią. Ponadto - co również podkreśla Stanley, który był inicjatorem przeprowadzenia badań, gdyż temat trwałości związków poprzedzonych wspólnym mieszkaniem interesuje go od wielu lat - bez względu na to, w jak korzystnym świetle przedstawiane jest mieszkanie bez ślubu w popularnych mediach, zamieszkanie razem bez ślubu nie tylko nie sprawia, że ewentualne późniejsze małżeństwo jest bardziej udane, ale wyraźnie je osłabia i zwiększa ryzyko jego rozpadu. Wskazuje na to nie tylko jego własne badanie, ale szereg innych przeprowadzonych wcześniej. Z danych, które przestudiował, wynika ponadto wiele innych przesłanek przemawiających za tym, by decyzję o mieszkaniu razem zakochani odłożyli na czas po ślubie: pary, które się pospieszyły z zamieszkaniem razem i zrobiły to przed zawarciem małżeństwa mają po ślubie większe problemy z porozumieniem się, co - rzecz jasna - powoduje u nich mniejszą satysfakcję z małżeństwa, w tych związkach obserwowane jest zdecydowanie mniejsze zaangażowanie w związek ze strony mężczyzny, za to wyraźnie większa niestabilność związku...

Kto naprawdę jest zakochany i naprawdę mu zależy na małżeństwie, powinien wytrwać do ślubu i dopiero po nim budować wspólne gniazdko. Skoro Bóg nigdy nie zniósł przykazania "nie cudzołóż", na pewno ma powód. Kto mądry, ten Go słucha. Czego życzę zwłaszcza młodym kobietom, które zastanawiają się, czy nie warto z ukochanym-zakochanym już teraz zamieszkać, by się sprawdzić, a także życzę tego ukochanym-zakochannym młodym mężczyznom, którym zależy na tym, by stworzyć szczęśliwe małżeństwo: decyzję o wspólnym mieszkaniu odłóżcie na po ślubie.

tekst pochodzi z :
http://www.weddingtv.pl/5...blemy-po-slubie


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group