Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - Już po wszystkim....?

Anonymous - 2010-07-22, 12:04
Temat postu: Już po wszystkim....?
Witam serdecznie, wszystkich forumowiczów :)

Od dawna śledzę to forum, ale jak dotąd nie miałam odwagi napisać, może dlatego, że nie lubię pisać, wolę rozmawiać.
Moja historia jest podobna do wielu, które tu przeczytałam.
8 lat znajomości , 5 lat małżeństwa + 1 rok nieformalnej separacji- poprzedzony regularnymi wojnami....udręką, kłótniami , brakiem wspólnych planów i celów, miałam uzasadnione podejrzenia o zdradę męża, w naszym małżeństwie była agresja słowna , a niekiedy zdarzała się fizyczna.....w końcu wyprowadzka męża ....w tamtym roku.....rok cierpienia z mojej strony, płaczu, smutku.....i bólu bo tak na prawdę nigdy nie chciałam rozstania...oczywiście przyczyniłam się do kryzysu....nie jestem aniołem.....przez ten rok śledziłam to forum...zrozumiałam, że nie jestem sama, że wiele osób przeżywa podobne dramaty....podziwiałam i podziwiam wiarę i nadzieję tych którzy zdecydowali walczyć o małżeństwa do końca....i nie godzą się na rozwód.
Ja się zgodziłam............miałam już dosyć....ten rok kosztował mnie wiele emocjonalnie i fizycznie .....jestem wykończona.....długo nie mogłam podjąć ....decyzji co do rozwodu....nie chciałam go gdzieś w głębi serca.....pytałam Boga, siebie i ludzi.....w końcu analizując całą swoją sytuację zgodziłam się.......i już jest po wszystkim.......od 10 dni jestem rozwódką....ale wciąż myślę, że mam męża.....postanowiłam być mu wierna , zresztą z mojej strony nie było zdrady i boli mnie, że układa sobie życie z kimś innym.....że nie będziemy razem.....że być może nie jesteśmy zdolni do bycia razem do dojrzałej miłości. Tym bardziej jest to bolesne ....bo mamy wspaniałą córeczkę (5,5 lat) ....która przez naszą głupotę.....nasz egoizm będzie wychowywana w rozbitym domu. Mąż nie jest mi obojętny , wciąż w jakiś sposób go kocham....inaczej przez pryzmat zadanych ran.....a może dopiero uczę się go kochać.....czasem jednak czuję i złość i gniew a nawet nienawiść do niego....staram się tego nie uzewnętrzniać....choć nie zawsze się udaje , proszę więc Boga by przemienił me serce.
Dzięki temu kryzysowi zrozumiałam, że wiele jest spraw które muszę przepracować.....że to co się wydarzyło.....jest po to bym stała się inną osobą....niż byłam w tym małżeństwie, niż byłam do tej pory , że to choć bolesna ale jednak szansa......na rozwój duchowy....na zbawienie.....mam taką nadzieję.....
Przepraszam za błędy i chaotyczność tej wypowiedzi ale tak jak pisałam .....po prostu nie lubię pisać.

Anonymous - 2010-07-22, 12:11

anabell,
Witaj na forum.
Dobrze,że jednak zdecydowałaś się odezwać. Tu w naszej netowej społeczności spotykają się przeróżne historie ludzkiego cierpienia na różnych etapach, ale łączy nas wiara w to,że mozna i trzeba się zmieniać dla dobra własnego i otoczenia, a także dla mozliwości odbudowy naszych poranionych małżeństw.
Twoje tez da się uratować nawet z tej pozycjiw jakiej się znalazłaś. Wszystko w ręku Boga. Dopóki pamietasz,że to On nas pierwszy ukochał i wszystko dzieje się według jakiegoś planu, który dla nas przeznaczył, to każde uchybienie z naszej strony, przy Jego pomocy uda sie naprawić. :-D

Pisz tyle ile chcesz. Chętnie będziemy wspierać i towarzyszyć Ci w procesie uzdrawiania. Bedziemy świadkami Bożej Miłości w Twoim życiu, jeśli nam pozwolisz. :-D

Anonymous - 2010-07-22, 13:06

Kochana Anabell

Ja jestem ponad 3 lata po rozwodzie , a od 11 miesięcy jestem na forum i odbudowuje od nowa mój sakrament małżeństwa .
:mrgreen:
Wszystko po ludzku mówiło że to koniec , ale dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych . :mrgreen:

Pisze do Ciebie ze Szkocji - jestem u męża ( nie widziałam go ponad 2 lata ) od 3 tygodni - wspólnie w Bogiem odbudowujemy nasze małżeństwo . :mrgreen:

Ja uwierzyłam Bogu - że choć, czasami przychodzi 15 min za późno to zawsze zdąży. :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:

To forum było światkiem naszego cudu .

Z Bogiem i pamiętam w modlitwie

Anonymous - 2010-07-22, 15:11

Kinga2 , Mirakulum dziękuję za ciepłe przyjęcie na forum.
To duże wsparcie, wiedzieć, że są osoby które uważają, że w tak beznadziejnej po ludzku sytuacji jak moja można mieć jeszcze nadzieję.
Jestem taka zdezorientowana, musiałby się wydarzyć cud. Mąż ma kobietę.....ukrywa się ale jeździ tam, nocuje i nawet gdy widzi córkę.....ma ustalone regularne kontakty z małą.....zabiera ją do niej.
To trudne....nie wiem jak z nim rozmawiać....co robić.....zranienie jest wciąż silne.....więc trzymam go na dystans.....staram się milczeć.....bo cokolwiek bym nie powiedziała.....jestem atakowana, wyzywana......obrażana więc wyznaczam granice......
teraz po rozwodzie mąż nie robi problemów....mniej atakuje......zabiera córkę regularnie.....przystaje na moje propozycje......gdy np. wzięłam dodatkowe dni wolne bo wyjeżdżam sama by odpocząć i poprosiłam by zajął się małą......
ma tak jak chciał.....a ja czuję że przegrałam, choć na pozór wygląda, że jestem silna.....
Wszyscy mówią, że to nie ma szans , że to nie mogło się udać....związek od początku był burzliwy.....wszędzie słyszę sugestie, że są podstawy do stwierdzenia nieważności tego małżeństwa.......sama się nad tym zastanawiam......
postanowiłam jednak na spokojnie rozeznać.........co dalej....oczywiście staram się rozeznawać swoją drogę z Bogiem.....ale to niełatwe.....brak mi zaufania.....boję się Jego woli ....i czasem po prostu chciałbym być po prostu szczęśliwa ot tak po ludzku......wiem jednak i przekonałam się...że próba układania sobie życia wyłącznie po swojemu ......kończy się często......."cegłą na głowie".
Mirakulum ja bardzo się cieszę , że Bóg czyni takie cuda jak u Ciebie.....gdy czytam o takich cudach mam łzy w oczach.........ale Twoja sytuacja może jest inna....mąż może nie miał kobiety........z romansu ciężko jest się wyplątać.....szczególnie gdy "nowe" życie jawi się przynajmniej na początku jako piękne i szczęśliwe.
W każdym razie dziękuję za pełne otuchy słowa i bardzo proszę o modlitwę.

Anonymous - 2010-07-22, 15:44

anabell,
zapraszam Cię do różańca za dzieci tu na forum, bedzie Ci łatwiej, bo wsparcie jest stałe.

http://www.kryzys.org/viewtopic.php?t=5228

a moja modlitwę już masz. Włączę Cię do dziesiejszego mojego różańca. :-D

Anonymous - 2010-07-23, 11:04

Witaj Anabell :-D
anabell napisał/a:
oczywiście staram się rozeznawać swoją drogę z Bogiem.....ale to niełatwe.....brak mi zaufania.....boję się Jego woli ...

Anabell... lubisz śpiewać?
Wsłuchaj się w słowa tej piosenki i zaśpiewaj z całego serca Panu Bogu...

http://www.youtube.com/wa...feature=related

"Ty tylko mnie poprowadź" :lol: :lol: :lol:

Anonymous - 2010-07-23, 22:28

Mirakulum napisał/a:
Ja uwierzyłam Bogu - że choć, czasami przychodzi 15 min za późno to zawsze zdąży.
To ja dopiszę jeszcze inną mądrość dla dodania Koleżance otuchy, a mianowicie: Jeśli Bóg zamyka człowiekowi wszystkie drzwi, to pozostawia otwarte choćby jedno okno.
anabell napisał/a:
Dzięki temu kryzysowi zrozumiałam, że wiele jest spraw które muszę przepracować.....że to co się wydarzyło.....jest po to bym stała się inną osobą....niż byłam w tym małżeństwie, niż byłam do tej pory
Dlaczego musi dochodzić to takich sytuacji jak kryzys małżeński, rozwód, by człowiek dopiero zrozumiał swe postępowanie? :-(
Nie wiem czy opowiadałem Wam pewną historię, ale zaryzykuję i spróbuję najwyżej raz jeszcze (ewentualnie moderator wytnie). Historia ta nie tyczy stricte sytuacji małżeńskich, ale jest z życia wzięta (jak większość opowiadanych przeze mnie tutaj historii) i tyczy się ludzkiego powołania, przed którym tak naprawdę człowiek nie jest w stanie uciec, jednak problemem jest to, że im bardziej będzie uciekał, tym więcej cierpienia go dotknie, a co będzie go miało spotkać to i tak spotka (taka predestynacja ludzkich losów).
W mojej rodzinnej parafii dość często widywałem pewnego pana grającego na trąbce, zamawianego na okoliczność pogrzebu. Postać ta była bardzo charakterystyczna ponieważ miał tylko jedną rękę, natomiast druga była protezą, na której miał założoną czarną skórzaną rękawiczkę. Dość często go widywałem że trąbi na tych pogrzebach więc pewnego razu podszedłem i ośmieliłem się rozpocząć rozmowę. Dowiedziałem się, że Pan od dziecka czuł w sobie pragnienia gry na trąbce, chciał pójść do szkoły, uczyć się gry, ale jakoś tak życie mu się potoczyło, że zmarnował te chęci i poszedł pracować na kopalnie. Założył rodzinę, przyszły na świat dzieci i myślał, że z kopalni wypracuje emeryturę jednak miał nieszczęśliwy wypadek (bodajże z kombajnem) w którym stracił rękę. Przeżył załamanie bo nie wyobrażał sobie co dalej pocznie i jak utrzyma rodzinę, kiedy nagle zrozumiał, że właśnie w tej chwili może robić to, czego w życiu pragnął najbardziej czyli trąbić. Poszedł do szkoły, a że był bardzo zdolny więc zaliczył w trybie przyśpieszonym kilka lat nauki, potem wyjeżdżał zagranicę na kontrakty a obecnie mówi mi: "Drogi Panie, z tego trąbienia to ja dom wybudowałem i obecnie drugi córce buduje". I moja refleksja jest następująca: Czy on musiał stracić tą rękę? Pewnie musiał, ale podobnie jest z nami niektórymi tutaj. Dopiero jak dostaną od życia kopa -za przeproszeniem- w tyłek, to wtedy zauważają co "dobrego" się nawyprawiało, a wcześniej gdy Bóg daje wspaniałe możliwości do wzrostu, do hołubienia miłości, do wzajemnego uczenia się siebie, to nie doceniają tego i po swojemu chcą budować partnerstwo. Do czego jednak to Moi Drodzy prowadzi? Wielu z WAS przekonało się już, że mówiąc krótko - donikąd, do niczego dobrego.
Póki jednak trwa walka - przegranymi nie jesteśmy jak już kiedyś mówiłem więc głowa do góry! Grunt tylko by nie popełniać tych samych błędów i rozwijać się do przodu.
Mirakulum napisał/a:
Pisze do Ciebie ze Szkocji - jestem u męża
No proszę.. moja rodzina właśnie tam przebywa na wypoczynku wakacyjnym. Jaki ten świat mały :)
Pozdrawiam

Anonymous - 2010-07-24, 00:09

diagoras napisał/a:
ale podobnie jest z nami niektórymi tutaj. Dopiero jak dostaną od życia kopa -za przeproszeniem- w tyłek, to wtedy zauważają co "dobrego" się nawyprawiało, a wcześniej gdy Bóg daje wspaniałe możliwości do wzrostu, do hołubienia miłości, do wzajemnego uczenia się siebie, to nie doceniają tego i po swojemu chcą budować partnerstwo. Do czego jednak to Moi Drodzy prowadzi? Wielu z WAS przekonało się już, że mówiąc krótko - donikąd, do niczego dobrego.


Diagorasie przeciez sa powiedzenia...........

madry polak po szkodzie............

dopiero szanujemy to co stracimy.......


Ale tak jest ....Pmietam jak rok przed moim kryzysem spotkalem kolegę....pokazywal mi zdjęcie dwóch córeczek......i mowił to moje kochane córeczki nie widuje sie z nimi bo zona zakladająć rozwód ograniczyła mi prawa rodzicielskie.

Pamietam jak spytałem kurcze a co takiego zrobiłes-zdradziłem ale to był impuls,idiotyzm.Chcialem wrocić,przepraszałem -ale nie bylo o tym mowy,złośc,nienawiśc i szkoda gadać....zostalem tak jak stałem.

Nie wiedziałem nawet co powiedzieć,jak poradzic??? co poradzić???? wymieniliśmy sie tylko telefonami-prosił o znak jak bęe mógl mu zalatwic lepsza pracę.

Wracałem do domu i myslałem -jak wszedłem spojrzałem kurcze jak to dobrze że u mnie wszystko super,że jestesmy razem,cala rodzina i moi chłopcy.....


Rok pózniej zaczeło się...........i popłyneło w takim tempie.
Dzis często ta sytuacja mi sie przypomina -gdybym wtedy wierzył,gdybym był blisko Boga...pewnie bym zrozumiał czemu postawił mi na drodze tego kolege.


Tak diagorasie nieraz trzeba doświadczyc na własnym grzbiecie...stracic wszystko by zrozumiec jak mocno i czego naprawde brak.

w trakcie separacji....poznalem smak samotności,poznałem smak braku rodziny...

I choc niektórzy znajomi mówili....kurcze człowieku masz wolnośc a ty nie chcesz tej wolności....co jest????

A mnie wolnośc nie interesowała..bo moim pragnieniem było to co utraciłem RODZINA

Dzis mam namiastkę tego..i wiem bo mocno doświadczylem dalczego ta namiastke tak mocno szanuję............


pozdrawiam ;-) ;-)

Anonymous - 2010-07-24, 09:18

Fajnie, że napisałeś Norbert.
Po Twojej wypowiedzi pojawiła się w mojej głowie pewna refleksja ukazująca konieczność czasowej rozłąki małżonków, a którą sam staram się praktykować. Mnie jest o tyle łatwiej wdrażać to w życie, gdyż mam specyficzną pracę i w zasadzie najwięcej pracuję jak inni odpoczywają więc gdy np. zbliża się długi weekend odwożę żonę z dzieckiem do Jej rodziny, by nie siedziała kobiecina w domu z dzieckiem w czasie, w którym winno się przebywać z drugim człowiekiem i świętować. I w moim przypadku działanie takie ma podwójną korzyść:
1) Zagospodarowanie czasu żonie, dziecku by mogły go w wolnym czasie od pracy spędzić jak najbardziej owocnie, rodzinnie gdy męża nie ma w domu.

2)Umożliwienie celowej rozłąki, dzięki której można zastanowić się nad pewnymi ważnymi sprawami (a nad którymi nie zastanawia się będąc razem ponieważ zwykle nie ma na to czasu bądź są sprawy „ważniejsze”),
- dzięki rozłące można uzmysłowić sobie, że mimo iż chwilowo obecnie jestem sam, to jednak mam ukochanego człowieka, z którym już niebawem znów będę tworzyć rodzinę;

- można bardziej docenić to co się ma i w wolnym od małżonka czasie zastanowić się jak żyć, jakim być człowiekiem-partnerem, by odpowiedzieć Bogu na moje wezwanie do roli ojca, roli matki i swoją postawą uszczęśliwić drugiego człowieka, a nie czynić mu życia bardziej czarnego niż ono już jest w swej istocie;

- „moim pragnieniem było to co utraciłem RODZINA” – można poczuć smak wyobrażenia utraty rodziny (jednocześnie jej nie tracąc), wzbudzić takie w sobie pragnienie działania, by w przyszłości uczynić wszystko co po ludzku wykonalne, by tej rodziny nie utracić (tzn. z własnej woli l i głupoty, bo za wolną wolę współmałżonka odpowiadać nie możemy i nigdy nie wiemy co nas może spotkać z jego strony).

Takich dóbr płynących z celowych rozłąk jest zapewne znacznie więcej, lecz w tej chwili nie sposób wszystkich wymienić. Na pewno warto raz za czas oddalić się od siebie i pobyć w samotni z dala od współmałżonka by naładować akumulatory, by pobyć dłużej z Jezusem, zapytać o to i owo.
Gdy małżonkowie przebywają razem często nie doceniają tego, co jest im dane lub też w nadmiarze obowiązków nie mają czasu by zastanawiać się nad pewnymi sprawami. Czas rozłąki więc może być czasem błogosławieństwa dla małżeństwa, bo odpowiednio wykorzystany może przyczynić się do wzrostu miłości małżonków jak też ożywienia ich relacji

Kolega Norberta napisał/a:
zdradziłem ale to był impuls,idiotyzm.Chcialem wrocić,przepraszałem -ale nie bylo o tym mowy,złośc,nienawiśc i szkoda gadać....zostalem tak jak stałem.
To nigdy nie jest takie proste, bo gdyby nawet żona przyjęła tego człowieka w imię Miłości, dając kolejną szansę, to zawsze w głowie pozostanie skaza i wyobrażenie, że ten pierwszy raz nie był razem ostatnim. Wiele kobiet (a może i większość lub wszystkie) uważają, że jak raz mężczyzna zdradził, to kiedyś łatwo będzie mu to powtórzyć z tą różnicą, że wówczas nie powie o tym żonie, znając jej reakcję po pierwszej zdradzie. Wiele kobiet przez ten strach i to poczucie oszukiwania, nie mogą sobie pozwolić na danie kolejnej szansy swemu mężowi.

Norbert napisał/a:
jak będę mógl mu zalatwic lepsza pracę.
Dobrze wiedzieć do kogo mam się udać, gdy rodzina mi się powiększy i będę poszukiwał jakiegoś bardziej intratnego stanowiska ;-)
Pozdrawiam

Anonymous - 2010-07-24, 11:03

NORBERT napisał/a:
Dzis często ta sytuacja mi sie przypomina -gdybym wtedy wierzył,gdybym był blisko Boga...pewnie bym zrozumiał czemu postawił mi na drodze tego kolege.


mi prawie rok przed Bóg postawił na drodze pewnego księdza. zaproponował mi wtedy spotkania małżeńskie. jakoś się tam wykpiłem..

Anonymous - 2010-07-24, 11:46

Michaił napisał/a:
NORBERT napisał/a:
Dzis często ta sytuacja mi sie przypomina -gdybym wtedy wierzył,gdybym był blisko Boga...pewnie bym zrozumiał czemu postawił mi na drodze tego kolege.


mi prawie rok przed Bóg postawił na drodze pewnego księdza. zaproponował mi wtedy spotkania małżeńskie. jakoś się tam wykpiłem..


A mnie w grudniu rekolekcje "Remont małżeński" - też się wykręciłam, bo pomyślałam - po co nam to? A teraz... jak napisał Norbert... mądry Polak po szkodzie

Anonymous - 2010-08-20, 17:38

Dzięki za wszystkie mądre słowa za głosy Pań i Panów...
Kasia 1 dzięki za ładną piosenkę....lubię śpiewać i kiedy jest mi źle śpiewam lub czasem gdy coś robię podśpiewuję sobie.....w uszach brzmi "...Ty tylko mnie poprowadź..." dla mnie to prowadzenie nie jest takie proste.....zawsze byłam dość niezależna...podejmowałam decyzje....wynikało to trochę z sytuacji rodzinnej.....więc z tym prowadzeniem u mnie ciężko....
ale....od roku staram się ufać.....i rzeczywiście czuję się przeprowadzana przez różne sytuacje od odejścia męża..........np, w tamtym roku w pojechałam z córką na urlop....na który z powodu finansów miałam nie jechać.....znajoma zaproponowała mi pobyt u siebie w przepięknej nadmorskiej miejscowości ....a ja kocham morze......
mam wsparcie modlitewne jednej z sióstr klauzurowych.....którą poznałam ....jakiś czas wcześniej......
teraz też byłam na fajnym wyjeździe z córką.....zupełnie nieodpłatnie dostałam propozycję....wyjazdu.....
znalazłam bardzo sympatyczną Panią psycholog.....o chrześcijańskim katolickim światopoglądzie......znowu nieodpłatnie korzystam z pomocy......dodam że moja sytuacja finansowa nie jest najlepsza ale jak widać Bóg to wie najlepiej więc funduje mi takie niespodzianki....dzieje się dużo.....wracam do tego co było dawno temu zapomniane np. gry na instrumencie ....no i dużo pomagało mi czytanie tego forum....choć nie pisałam....czytanie o podobnych dramatach ....jak mój.....uświadomiło mi że nie jestem sama....że są ludzie tak samo cierpiący i że jedni od drugich możemy się uczyć i pomagać sobie ....skorzystałam z niektórych rad np.: przeczytałam Miłość wymaga stanowczości Dobsona.......oraz Urzekającą.......i uwierzyłam po części w to że mogę być królewską córką.......:) a po tym co fundował mi mąż w trakcie małżeństwa i przed rozwodem trudno było w to wierzyć.....trzeba więc ufać i dać się prowadzić ale czasem....boję się że za zakrętem będzie coś strasznego...że wola Boga może wiązać się z jeszcze jakimś większym cierpieniem a ja się boję cierpienia....więc standardowo popadam w zwątpienie i lęk.....wiele w życiu przeszłam.....nie mówię że więcej niż inni czy mniej dla mnie to dużo.....i dlatego czasem się boję.....
Diagoras ciekawa teoria nt. tych czasowych rozstań.......myślę, że czasem to może pomóc małżeństwu uświadomić sobie jak bardzo się kochają.....mogą za sobą zatęsknić.....
ale np u nas było za dużo tych rozstań.....mąż często wyjeżdżał....delegacje a potem jak między nami się pogorszyło.....ja czasem z dumy, czy z obrazy ze zranienia nie chciałam z nim gdzieś jechać...nie chciałam się komunikować......a on może to wykorzystywał....i miał czas żalić się komuś innemu ...może tak jego znajomość z koleżanką stała się bardziej intymna.....na rozstania trzeba też uważać ...
Niestety nasze rozstanie nie jest czasowe....tylko wygląda na stałe i nieodwracalne.....zresztą tak jak pisał diagoras po wszystkim co się wydarzyło między nami ciężko by było to posklejać....zaufać....w tej chwili nie ma nawet cienia szansy ....by tak się stało....przynajmniej ze strony męża.
Podobała mi się również opowieść o Panu z trąbką....co nie chciał na niej grać....:) .to daje jakąś nadzieję......mam wrażenie że może Bóg nigdy nie chciał....abym wychodziła za mąż za tego człowieka....ale ja byłam tak po ludzku zakochana....tak pragnęłam mieć rodzinę......i tak się uparłam.....no i mam co chciałam.
Norbert mogę się z Tobą zgodzić...że mądry człowiek po szkodzie...jeszcze w trakcie małżeństwa mam wrażenie że Bóg dawał nam szansę byliśmy na rekolekcjach dla małżeństw, mąż w pewnym momencie nawet zbliżył się do Boga, kościoła.....ale ja się wtedy oddaliłam skupiłam się na własnym bólu , frustracji i złości ....wierzyłam ale nie żyłam pełnią życia sakramentalnego......mogłam w tym czasie bardziej modlić się za męża a przede wszystkim zadbać o swoją relację z Bogiem a jakieś pół roku przed ostateczną wyprowadzką.....mąż...przestał wierzyć....chodzić do Kościoła....a obecnie dostaje piany nt. Kościoła, wiary i Boga....wyzywa....nawet jeżeli ja nie szukam takiego tematu....staram się też nie moralizować.....on często w swoich wypowiedziach nawiązuje do wiary atakuje Kościół i Boga...i to dość agresywnie......nie wiem jak to rozumieć....? Cz to jakieś podświadome wołanie o pomoc ? Często mam taki wewnętrzną potrzebę lub wręcz polecenie by się modlić za niego.

Dziękuję jeszcze raz, wszystkim którzy zechcieli się wypowiedzieć w moim wątku, proszę o modlitwę i zapewniam o swojej.
[/quote]

[ Dodano: 2010-09-01, 13:53 ]
Chciałam powiedzieć....że jest ciężko.......trudno jest kochać człowieka po rozwodzie.......w sercu jest samotność, ból, dodatkowo przychodzą wątpliwości czy to ma sens......czy jest sens cierpieć i modlić się......za człowieka który nieustannie atakuje. Człowiek zaczyna myśleć, że jemu też może należy się szczęście, człowiek u boku kochający, szanujący.
Jestem w takim nastroju, może przez pogodę....przez deszcz i panującą szarość.
Nie rozumiem tego wszystkiego.............gdy nie chciałam się zgodzić na rozwód....było źle....wyzwiska, ataki, szantaże.......gdy zgodziłam się........bo nie miałam siły na tą straszną szarpaninę przed sądem............też jest źle.................mąż widocznie ma potrzebę jakiegoś chorego kontaktu ze mną.....zaczęły się dyskusje......że jak bym była taka czy inna to byśmy się nie rozeszli.....dalej ataki....jakieś wyzwiska......jakieś niepochlebne opinie na mój temat......pretensje, że za wysokie alimenty, za wysokie poniósł koszty na prawnika itp jakieś próby zainteresowanie mnie na siłę jego życiem kochanki życiem....jakby mi chciał pokazać, patrz co straciłaś....jak mi się świetnie układa.....choć jego zachowanie i agresja i złość którą ma w sobie mówi co innego.
Staram się nie reagować....odcinać emocje.....odpowiadać rzeczowo, logicznie albo wcale.....nie kontynuować rozmowy jak zaczynają się wyzwiska itp......jednym słowem wyznaczać granice.......jesteśmy jednak skazani na kontakt ze sobą, mamy córkę więc musimy się komunikować.....nie daje się prowokować........nie chcę atakować.....nie płaczę.....nie dzwonię.....nie wyzywam .......nie szukałam i nie szukam kontaktów z jego kochanką.....chociaż powiem szczerze myślałam o tym........ale jest mi tak smutno.....staram się znosić z godnością....spokojem......radzić sobie......on widzi, że się nie daję.....że rozwiązuje problemy....że chociaż odszedł i mnie okrutnie zranił........i dalej chce ranić.....nie poddaję się....nie załamuję....a dlaczego tak postępuję......ma to czego pragnął.........czego jeszcze chce ode mnie? Nie rozumiem i chyba nigdy nie zrozumiem.


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group