Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Odbudowa związku po kryzysie, zdradzie, separacji, rozwodzie - Zdrada... zdrada.... zdrada...

Anonymous - 2010-06-12, 00:33
Temat postu: Zdrada... zdrada.... zdrada...
Witajcie! Tyle razy już zaczynałam do was wszystkich pisać... ale dziś napisze. Wiem,ze posłuchacie, pomożecie... Bo kto jak nie Wy? To forum ratowało mnie już nie raz.
Chyba pokrótce nakreślę sytuacje bo bez tego się nie obejdzie.
we wrześniu maż w płaczu wyznał mi że mnie zdradzał przez pól roku (dokładnie nie potrafi powiedzieć jak długo dokładnie). standardowo - koleżanka z pracy...
tyle ile przeżyłam bólu wiedza tylko Ci co byli w podobnej sytuacji. Nie umiem tego opisać. Zakleszczenie się. jedyny plus taki że z rozmiaru 42 wchodzę w 36... Z powodu zdrady ludzie popełniają samobójstwa i choć nie wchodzi to w grę u mnie to jednak to rozumiem. ten ogrom bólu... Tak sobie myślę że śmierć mniej boli.
Chciał odejść bo jak wynikało z tego co mówił (a jest bardzo zamknięty i trzeba nadludzkiej cierpliwości by coś wydobyć z tego człowieka) bo był ze mną nieszczęśliwy. jesteśmy razem 10 lat, a 5 lat po ślubie (we wrześniu było 4). Nic nie wiedziałam. Byłam bardzo szczęśliwa i nie zauważyłam że on nie podziela tego. Nigdy ani słowa skargi...
Było strasznie ciężko, ale chciał podjąć terapie wiec razem chodziliśmy na terapie - która nota bene uratowała mnie bym nie rozsypała się na kawałeczki... szło dobrze (wg mnie)...
W styczniu pojechał na szkolenie i wrócił zadumany (zresztą albo nie odbierał ode mnie tel albo szybko kończył rozmowę) - i potem trudna rozmowa z jego płaczem ze chyba mnie nie kocha. Kolejny raz umarłam. terapia par mnie poskładała. W marcu okazało się że koleżankę odwiózł do domu - ja pojechałam busem więc wykorzystał sytuację... domyśliłam się (w końcu intuicja zadziałała po latach ślepoty) i zresztą się przyznał. Ja powiedziałam ze dla mnie to koniec i skoro chciał rozwodu to proszę bardzo. Znowu płakał, długa rozmowa, pytanie co ma robić żeby ratować nasze małżeństwo...? Postawiłam sprawę na ostrzu noża i odzyskałam własną godność. Do tej pory wychodziło ze go błagam by został, ze bez niego sobie nie poradzę...
I wszystko szło dobrze. Zaczęłam odczuwać coś na kształt harmonii - oczywiście dalej wylewałam łzy i było mi czasami bardzo ciężko, ale widziałam ze moja inwestycja ma sens. Ze mamy szanse by było lepiej niż przed tym wszystkim.
No i proszę. Myliłam się. Naiwna jestem.
Ponieważ samochód przejęłam ja (sam mi oddal) to pod koniec maja (wykorzystując pogrzeb kolegi z pracy) pospacerował z koleżanka po parku a potem wsiedli w MPK i pojechali do niej. nie wiem co tam się działo, bo o to nie pytałam. Wcześniej nie było stosunków seksualnych bo ona nie chciała (za co zresztą darze ja w jakiś tam sposób szacunkiem) - jeśli to oczywiście prawda bo dziś już w nic nie wierzę.
Wrócił od niej załamany. chyba dopiero potem pomyślał co zrobił. Kazałam mu się wynosić, ale się przeraziłam jego krzykiem że nie chce rozwodu i nienawidzi Boga bo dal mu taka głowę z która nie umie sobie poradzić.
Jedyne co przyszło mi do głowy to propozycja wspólnej modlitwy codziennie. Wyniosłam się z sypialni, a on śpi na podłodze bo mówi ze to nasze wspólne łózko i nie chce tam sam spać. jest mi bardzo ciężko. Bo podświadomie spodziewam się kolejnego razu, bo terapia w sumie nic nie dała, bo zaczynam czuć zobojętnienie i taka ogromna złość, nienawiść. dałabym się pokroić wcześniej za niego, a on mi to robi. zrozumiałam wcześniejsze zachowanie i wzięłam cześć odpowiedzialności na siebie, ale to?...Widząc jak cierpię znowu to robi?
prosiłam o zmianę pracy ale mówi ze to byłoby tchórzostwo, a może tak mówi żebym mu dała spokój i nie męczyła? co powinnam zrobić? czy mam prawo żądać zmiany pracy? kosztuje mnie to tyle niepokoju. Zawiodłam tez siebie bo powiedziałam ze jeszcze jeden nr i się żegnamy, a tymczasem tkwimy tu razem. czuję się źle, obco i nie wiem w którą stronę iść. On też bardzo cierpi, jest bardzo wrażliwy i nie umie mówić nie. Jak małe dziecko.
Kościół każe trwać. Ale jak długo? Az wykończę się psychicznie? Okazuje się ze nie znam człowieka z którym żyję, ani on nie zna siebie. I sam się boi tego że jeszcze to powtórzy. paranoja.
Może nie pasujemy do siebie, a to co robi to jego bierny sprzeciw? A może robi tak podświadomie bo sam ma problem z podejmowaniem decyzji i tak mnie umęczy że sama podejmę ostateczną?
Nie tak miało być...

Anonymous - 2010-06-12, 11:43

Cytat:
Kazałam mu się wynosić, ale się przeraziłam jego krzykiem że nie chce rozwodu i nienawidzi Boga bo dal mu taka głowę z która nie umie sobie poradzić.

Lidka, to jest rozpaczliwe wołanie o pomoc, również do Ciebie "żono, nie radzę sobie z własną pożądliwością!"
I nic tu nie pomoże odwracanie się od męża, karanie... Pomogłaś troszkę sobie, a teraz trzeba szukać tej pomocy dla niego... Twoja (Wasza) miłość jest poddawana prawdziwemu sprawdzianowi - kochasz naprawdę męża, czy tylko siebie... Rozumiem Cię doskonale, co czujesz, jak boli, ale (jeśli chcesz być nadal z mężem, a chyba chcesz) spróbuj wznieść się ponad własną krzywdę (to jest możliwe, a pomoże również Tobie - zapewniam Cię), bo obok Ciebie człowiek też nieszczęśliwy, cierpiący - pewnie, że inaczej...
To nie jest nienawiść do Boga, ale do siebie samego, że nie panuję nad sobą, nad własnym popędem... I rzeczywiście potrzeba tu Boga, oparcia życia na Nim, a w ślad za tym, powoli przyjdzie inne - lepsze, mądrzejsze spojrzenie na siebie samego, na drugiego człowieka obok, w tym na kobietę... Nie da się przeprowadzić takich głębokich zmian w sobie tylko z pomocą psychoterapeuty, potrzeba czegoś więcej, Kogoś Większego do pomocy - Boga...
Lidka, odpowiedzcie sobie na pytanie - na czym budowaliście swoją miłość dotychczas... Cokolwiek by to nie było, okazuje się, że to za mało, że to zbyt słaby fundament - przecież runął...
Czas na miłość dojrzałą, czyli rozumiejącą również krzwdziciela, a to miłość trudna i wymagająca... Proponuję spróbować...
Mąż uśwaidomił sobie swój problem, przyznał się do niego, a to połowa sukcesu... Druga połowa zależy już w dużej mierze od Ciebie - co postanowisz z tym zrobić, jak pokierujesz mężem.
Miłość to także odpowiedzialność... Życzę Ci dużo roztropności w podejmowaniu decyzji.
Każde małżeństwo sakramentalne jest do uratowania, byle była dobra wola z obydwu stron...

Anonymous - 2010-06-13, 15:48

Dziękuje Ci Różo za odpowiedz.
Szybko postawiłaś diagnozę. Ja nad tym myślę już 9 miesięcy i nie wymyśliłam skąd to się wszystko wzięło. Zwykle przyczyn jest duzo.
Po czym wnioskujesz ze to problemy z pożądliwością? Jego związek z tamta panią ma niestety charakter emocjonalny. To wydaje mi się gorsze.
Wiem ze Bóg tylko może pomóc. Ale tak mi się wydaje ze to trochę tak jak w tym kawale, kiedy ktoś się modlił o wygranie w totolotka. Modlił i modlił i nic. W końcu Bóg nie wytrzymał i mówi "Synu daj mi szanse! Puść los!"
Więc nie tylko modlitwa ale i czyn. Masz racje dużo zależy ode mnie. Tyle że ja po prostu nie wiem jak się zachowywać. rzeczywiście był czas użalania się nad sobą i własnym bólem, ale w marcu przestałam i bardzo chciałam mężowi pomóc. Nie udało mi się skoro poszedł w swoją stronę... Skoro dostałam kolejny strzał to znowu zapadłam się we własny ból.
Masz rację Różo, ze muszę się ponad własny ból wznieść. Jestem do tego zdolna mimo wszystko, ale jak to okazywać? najgorsze co mogłabym zrobić to mu okazać litość i współczucie. On tego nie potrzebuje.
Doskonale sobie zdaję sprawę ze mąż cierpi. Czy kocham siebie czy jego? Nie wiem. Trudne pytanie.
A może on jest naprawdę ze mną nieszczęśliwy (choć nieszczęśliwy jest przede wszystkim ze sobą) i nie powinnam go trzymać? I staram się nie trzymać. Nie odchodzi. A mógłby.
Eh to wszystko jest takie skomplikowane jak tylko psychika ludzka może być.
Nie wiem czy tamta pani jest przyczyną czy efektem tego kryzysu. Czy zmiana pracy pomoże mojemu mężowi (mi napewno) czy nie bardzo. Jak sadzicie?

Anonymous - 2010-06-15, 16:30

Lidka10 napisał/a:
Nie wiem czy tamta pani jest przyczyną czy efektem tego kryzysu.

Witaj,
to zawsze wynik kryzysu, nigdy przyczyna. Przyczyną są zranienia w sferze emocjonalnej, być może nawet dzieciństwa. Aby to rozebrać potrzeba miłości, spokoju i cierpliwości.
Skoro sama masz problem z ustaleniem początku i przyczyn to proponuję rozmowę w poradni rodzinnej-w diecezji znajdziesz adresy, ale też spokojną rozmowę z mężem. Może nawet z teściami. Gdzieś jest punkt zapalny i trzeba go znaleźć. Kiedy to zrobisz oboje będziecie mogli przejść efektywną terapię małżeńską. Bez tego się nie obędzie.

Lidka10,
twoje podejrzenia kierują się w stronę zdrady i emocjonalnej i cielesnej i w jakimś stopniu masz rację, ale wyczuwam w tym co piszesz jeszcze jakąś inną obawę. Trudno być detektywem we własnym domu, ale poszukaj :zdrowie, praca, rodzina. Czuję ,że Twój problem nie jest taki oczywisty.

Lidka10 napisał/a:
zaczynam czuć zobojętnienie i taka ogromna złość, nienawiść.


Nie poddawaj się tym uczuciom. Walcz z nimi, bo nie pozwolą Ci na trzeźwe patrzenie. Nie pozwolą także na leczenie.
Złóż swoje życie w ręce Maryi i poproś o pomoc. Pokaże Ci o co sie modlić i gdzie szukać przyczyn. Ja ufam Jej całkowicie i z doświadczenia wiem ,że prowadzi najlepszą drogą do Jezusa, a On uzdrawia, daje ratunek i Zbawia.

Anonymous - 2010-06-15, 18:27

Dziękuje Kingo.
To prawda ze najtrudniej we własnym domu być detektywem. Obawa powtórnego zranienia jest straszna. Choć po każdej kolejnej porażce podnoszę się szybciej, tyle ze obojętnieje. Może taki mechanizm obronny?! Nie wiem jaka wyczuwasz jeszcze inna obawę. Będę o tym myśleć.
Po tych 9 miesiącach patrze zupełnie inaczej na świat i męża tez wiec może kiedyś stwierdzę ze dobrze się stało... choć nie musiało w taki sposób.
Tak ciężko żyć z podejrzliwością z którą muszę walczyć, tak łatwo wpadać w dołki kiedy człowiek zdaje sobie sprawę ze jest sam i tylko sobie może zaufać.
Dopóki mąż nie zacznie mówić co w nim siedzi nie ruszymy nigdzie. Bo racjonalnie dokonał wyboru że chce być ze mną ale w głowie chyba nie do końca skoro takie numery wycina.

Gdyby nie Maryja...Ona ciągle mnie ratuje.

[ Dodano: 2010-06-17, 16:01 ]
Sycharowicze jak radzicie sobie po zdradzie? Już nie rozpaczam, ale jest mi po prostu bardzo bardzo smutno...
Mąż niby chce ratować małżeństwo a dalej siedzi w pracy do 18tej, 19tej (od 8:30). Im później wraca tym bardziej jest mi źle. Jutro ma służbową imprezę i powiedział, że chce iść choć na chwilę, a mnie już boli żołądek. Czy to już zawsze tak będzie? Czy taka podejrzliwość i niepokój zostanie do końca życia?
Czy mam znowu dać całkowite zaufanie i przyjąć że nie zrobi nic złego?
Podejrzliwość niszczy mnie ale kolejny raz zawiedzione zaufanie zabije.
jak Wy to robicie?

Anonymous - 2010-06-17, 20:46

Kochana uszykuj się i idz z mężem na imprezę, przecież jesteś jego żoną i powinniście iśc razem i bawić się dobrze.Nawet jeśli będzie ciężko to uśmiechaj się i postaraj się być miła i dobrze się bawić.
Anonymous - 2010-06-17, 20:56

Ja oddaje moja nieufność do męża - Jezusowi - i on zabiera te lęki i strachy , przemienia :mrgreen:

a na imprezę to sie odpicuj i idź , z podniesioną głowa .

:mrgreen: Pamiętam w modlitwie

Anonymous - 2010-06-17, 22:06

Cytat:
Im później wraca tym bardziej jest mi źle. Jutro ma służbową imprezę i powiedział, że chce iść choć na chwilę, a mnie już boli żołądek. Czy to już zawsze tak będzie? Czy taka podejrzliwość i niepokój zostanie do końca życia?
Czy mam znowu dać całkowite zaufanie i przyjąć że nie zrobi nic złego?


Tak całkowicie zaufać po zdradzie? Chyba nie na 100%... U mnie minął prawie rok, ale pełnego zaufania nie mam, rozsądek podpowiada, że trzeba być ostrożnym, czujnym... Skoro zdarzyło się raz, może zdarzyć się drugi i trzeci... Jakaś niewidzialna bariera została już naruszona, słabość ujawniona, więc ta czujność (roztropność) jest w takiej sytuacji pożądana... Byle nie do przesady, żeby nie uczynić ze swojego życia koszmaru.
Pocieszające, że ten niepokój - powoli, w miarę coraz większego przekładania się mężowych słów na czyny - maleje, zaufanie rośnie, ale do poziomu, na którym było - niestety, nie dojdzie nigdy (i chyba nawet nie powinno)... To są te skutki nie do zlikwidowania, bo można przebaczyć, ale zaufać do końca - już nie.
Zmiana pracy - może mąż powinien jednak o tym pomyśleć, przede wszystkim dla Twojego dobra - łatwiej byś uporała się z problemem, byłabyś spokojniesza o niego, zaufanie pewnie szybciej by rosło - przynajmniej do poziomu, na którym można razem funkcjonować bez zadręczania siebie i męża. To jakby niepijący alkoholik zastawił stół ulubionym piwkiem i przełykając ślinkę twierdził, że na pewno nie napije się... No może i intencje ma dobre, ale czy wygra z pokusą? Wątpliwe... Zresztą, po co ma tak walczyć z samym sobą, po co? I tak z dnia na dzień..
Zdrada boli i to bardzo (kto ją przeżył ten rozmumie), ale naprawdę "czas leczy rany" - my żyjemy teraz wręcz lepiej niż kiedyś. Myślę, że tak już pozostanie :-)

Mam nadzieję, że tym razem diagnozy nie było, Lidko.

Sezon truskawkowy - zadbaj o siebie, bo ta ilość straconych kilogramów to trochę niepokojące... Witaminki, witaminki - Lidziu ;-)

[ Dodano: 2010-06-17, 23:11 ]
Nie potrafiłabym zaakceptować sytuacji, w której to mąż pracuje z kobietą, z którą dopuścił się (nawet jednorazowo) cudzołóstwa (przecież to tylko praca, można ją zmienić, to nie żona ), a co dopiero - z byłą kochanką... Jeśli ktoś to potrafi - chyba zaufał od nowa na 100%... :roll:

Anonymous - 2010-06-18, 13:19

Jesteście kochane ! naprawdę. To takie cudne uczucie że tam ktoś kto mnie nie zna myśli o mnie choć przez chwile...
Na imprezę iść nie mogę bo to służbowa i zaproszeni sa tylko pracownicy wiec odpada. W innym wypadku bym pewno poszła. ja nie zrobiłam nic złego i mogę kobiecie w oczy spojrzeć.
Cholerny kłopot z tą jego robotą. Zaparł się ze powinno sie go sprawdzić na placu boju... Nie spał z babą (chyba) ale emocjonalnie się związał. Ale dla mnie to tez kochanka. On teraz zajmuje się jakby szukaniem samego siebie. przez nasze wspólne lata ustępował mi, bo myślał ze jak ja będę zadowolona to on tez i wszystko będzie super. Musiałam podejmować decyzje (często nie podobało mi sie to), a teraz kiedy on chce wszystko zmienić to pewno nie chce mi ulec. takie błędne koło.
Mogę mu postawić ultimatum: rezygnujesz z pracy albo odchodzę. Ale czy tak można? W kropce jestem wiecie!? jak się mu czegoś "zabroni" to on robi odwrotnie. Zastanawiam się czy jak przestane o tym mówić czy sam się ruszy. Ale póki co to dosyć dobra praca w której tkwi od 12 lat(zresztą to jego pierwsza praca) wiec to nie takie hop siup. Ale jak pomyśle ze siedzą w jednym pokoju 8-10 godzin to mnie po ludzku szlag trafia... Tyle ze w innych pracach tez są kobiety...
Eh dziewczyny ale nas urządzili ci faceci. .. ha pewno zaraz tu się odezwie jakiś mężczyzna... :-)

Anonymous - 2010-06-19, 14:04

Oj Lidko, mialam i nadal mam podobne dylematy. Roznica jest tylko taka , ze to juz druga zdrada w przeciagu 10 lat malzenstwa. Smutne to i tak jak i Ty wkrada sie u mnie powoli obojetnosc. Najgorsze jest to, ze stracilam calkowiecie szacunek do meza. Nie mowie o zaufaniu, bo jego juz od dawna nie ma. Tez swiat mi sie zawalil. Szczegolnie za pierwszym razem, kiedy bylam jeszcze mlodsza, bardziej naiwna i bylam meza pewna i nigdy bym nie uwierzyla w to co zrobil. Tez razem pracowal z pania x. Ale tamtym razem walczylam jak lwica i poniewaz to byl nasz wlasny interes , kazalam jej sie wynosic. Ale to dopiero po dluzszym czasie, bo przez wiele miesiecy godzialam sie na decyzje meza, ze to jego wina i pani jest niewinna, wiec nie mozemy jej skrzywdzic i zwolnic. Ale z mojego doswiadczenia facet musi sie od kochanki calkowicie odciac, bo w innym przypadku beda ciagle wspomnienia, emocje....to nie sluzy. Ale trudno tak od zaraz zmienic prace. To dzisiaj nie jest takie proste. Rozumiem doglebnie Twoj bol Lidko. ALe powiem szczerze,ze to ze sie wyniosla nie pomoglo tak do konca, bo maz postaral sie i znalazl jej nowa prace , a potem i tak ja odwiedzal. Ale nie widzieli sie juz codziennie. To wszystko szybciej umarlo troche smiercia naturalna i tez dlatego ze pani zarzadala rozwodu a maz nie dawal jej takiego zapewnienia. jestem pewna ze gdyby pracowali ze soba codziennie, problem by trwal o wiele, wiele dluzej, a moze nawet skonczyloby sie rozpadem naszego malzenstwa.
Ale to bylo juz 6 lat temu... Teraz kolejny raz jestem zraniona. To takie straszne, ze ludzie nie wyciagaja wnioskow ze swoich wczesniejszych bledow......
Maz poddal sie terapii za moja namowa. I podobno jego problemy wedlug psychoterapeuty maja swoje zrodlo w dziecinstwie i w kontaktach z rodzicami. On nie umie cieszyc sie codziennoscia, nie umie byc tak po prostu szczesliwy z rodzina( mamy dwoje cudownych dzieci) on potrzebuje dreszczyka emocji, ktore zapewnialy mu romanse. Oczywiscie twierdzi, ze kocha rodzine, to jego oaza, bez rodziny by zginal. Fajnie miec taka oaze, do ktorej sie wraca, a poza nia prowadzic zycie pelne dreszczykow emocji. On mi powiedzial, ze jego trudno zaspokoic pod kazdym wzgledem. Moze jeden zwiazek z jedna kobieta to dla niego za malo... Nie chce odejsc. Czuje sie wykorzystywana. Zaspokajam jego potrzebe przez tworzenie cieplego gniazdka rodzinnego, w ktorym jest mu bardzo dobrze, staram sie byc dobra zona i mama, ale nie dostaje nic w zamian. Dostaje kolejne klamstwa. Maz nie ma juz kontaktu z pania, bo to ona go rzucila. Juz sie nim znudzila. Pobawila sie troche samotna pani w towarzystwie mezczyzny ale poczula , ze kochanek wymaga od niej lojalnosci i zobowiazania a to juz nie bylo fajne dla niej i sie ulotnila....( romans trwal rok) a kiedy on probowal do niej dzwonic do pracy, do domu, wysylal emaile tysiac razy dziennie i kwiaty, ona zglosila to na policje , ze moj maz ja neka. Wiec policja troche meza przestraszyla i dal spokoj. Nawet juz chyba sie odkochal po 6 miesiacach przemyslen.Cala historia jest jak z filmu. Uwierzycie?Tylko to nie film tylko moje smutne zycie. Pozostalam ja kochajaca zona i fajne ciepelko rodzinne. Z braku laku.... Znacie to przyslowie. I znowu zona przyjela. Ale ja nie widze, zeby maz o mnie walczyl, zeby staral sie naprawic wyrzadzone zlo.Czytam czesto, ze mezowie placza, blagaja o wybaczenie, zapewniaja ze wiecej to sie nie powtorzy.... Mysle ,ze taka postawa by mi pomogla. Ale moj maz ma poczucie "dumy" on nie znizy sie do takiego poziomu.
Odsunal sie od Boga. Zaczal wierzyc w horoskopy, gwiazdy i to ich pyta o przyszlosc , powodzenie w milosci i bisnesie. To mnie doprowadza do ekstremalnej zlosci. Prosze go i tlumacze, ze to zrodlo zla, ze to zatruwa nasze malzenstwo. Ale bezskutecznie. Poza tym nakrywam go ,jak siedzi w serwisach randkowych. I o czym to swiadczy???? Pewnie szuka nowych przygod. Wiem ,ze pozostala tylko modlitwa. tylko na ile mi wystarczy jeszcze woli zeby trwac i zeby sie o to modlic. Jestem tylko czlowiekiem........ Ja juz zaczynam byc tak jak i Ty Lidko obojetna i juz mnie to tak w tym momencie nie boli. moje uczucia przeksztalcaja sie z bolu we wscieklosc i zlosc.
Pozdrawiam. Pamietajmy o sobie w modlitwie. Wciaz wierze jeszcze w cuda, bo wiele malych cudow dotknelo mnie w zyciu. Weronika

Anonymous - 2010-06-19, 18:15

weronica napisał/a:
Odsunal sie od Boga. Zaczal wierzyc w horoskopy, gwiazdy i to ich pyta o przyszlosc , powodzenie w milosci i bisnesie. To mnie doprowadza do ekstremalnej zlosci. Prosze go i tlumacze, ze to zrodlo zla, ze to zatruwa nasze malzenstwo. Ale bezskutecznie.

Witaj Weroniko,
skoro juz powiedziałaś mężowi,że to co robi jest złe, a On nie zareagował, to nie kontynuuj swoich pouczeń. To może tylko rozpetać awanturę, a do Niego nie dotrzesz. Możesz jednak zrobić nastepujące rzeczy:
-zapoznaj się z ta stroną i skorzystaj z pomocy grupy wsparcia:
http://newage.info.pl/ind...=271&Itemid=271
-poczytaj to co zamieszczone jest na forum w dziale zagrożeń duchowych
-zabezpiecz siebie i swoich bliskich duchowo poprzez intensywne życie sakramentalne i modlitewne.
-zaopatrz sie w sakramentalia i koniecznie stosuj je w życiu codziennym
-postaraj się o rozmowę z duchownym-najlepiej z ks. egzorcystą i przedstaw mu sytuację, poproś o modlitwę za rodzinę, (podpowie Ci jak w praktyce bronić siebie i bliskich żyjąc pod jednym dachem ze zniewoloną osobą)
-zamów mszę św. w intencji nawrócenia małżonka i sama jesli możesz zacznij uczęszczać na takie z modlitwą o uzdrowienie i uwolnienie.
Jesli jesteś z W-wy to 1 lipca zapraszam na mszę św. z egzorcyzmem do par. Dzieciątka Jezus na Żoliborzu, będzie o 18.00. Możesz tam także zamówić w Waszej intencji indywidualną mszę św, którą odprawi ks. egzorcysta Jan Szymborski.
Możesz też listownie przesłać taką intencję na adres parafii ze wskazaniem na ks. Jana.
Rada dla Ciebie, gdy zaczynasz świadomie walczyć ze złem nie możesz dawać wyprowadzać się z równowagi- kiedy sie dekoncentrujesz na tychmiast może ukąsić. Gdy tracisz zimną krew chowaj się w ramiona Jezusa, bądź Maryi. Oni zawsze Cię obronią, zawsze ich wołaj.
Trudna batalia przed Tobą, ale nie możesz tego zostawić i bezczynnie się temu przyglądać. Dopóki mąż jest zniewolony, dopóty i Ty i dzieci nie bedziecie zdrowi duchowo. Ta zaraza nieustannie bedzie was atakować i infekować. Tylko aktywne przeciwstawienie się złu daje szansę uwolnienia.
Gdybyś miała dołki to pisz, przechodzę podobne szarpaniny, więc Cie zrozumiem. :-D
Niech Ci Bóg błogosławi na czas decyzji i zmagań, niech Maryja okryje Cię płaszczem i nieustannie chroni wraz z tymi, którzy tego potrzebują. Niech Wasz dom nawiedzi zwycięstwo nad złem i owoce Zmartwychwstania niech Wam niosą wsparcie i otuchę. W imię Ojca i Syna i Ducha Św. Amen

Oto pierwszy "horoskop" katolicki dla każdego i na każdy dzień
http://www.egzorcyzmy.kat...=104&Itemid=101

Anonymous - 2010-06-20, 21:25

Dziękuje Weroniko ze się podzieliłaś swoimi przeżyciami. Co z tymi facetami się dzieje? Nie widzą łez, szastają naszymi emocjami (mam oczywiście na myśli zdradzających facetów i kobiety też)... Skoro nie chcą odejść to czemu nic się nie zmienia? No po prostu nie mogę w to uwierzyć.
Mój mąż też mi zapewnił w piątek nieprzespana noc i to przed najgorszymi egzaminami (kończę podyplomowe studia). Otóż miał tą swoja imprezę - obiecał że pójdzie tylko na chwilę żebym się nie denerwowała... Wiec się na początku nie denerwowałam, ale o 21:30 zadzwoniłam bo już się stresowałam, a dodatkowo miał mi pomóc zrobić na rano prezentację (robił ja od dwóch tygodni...). Odebrał podchmielonym głosem i mówi kochanie już wychodzę. Wiec ok. Czekam. zjadłam kilka tabletek uspokajających, z nerwów nie byłam w stanie się uczyć ani nic pisać. O 23 znowu dzwonię, a ten mnie informuje kochanie JUŻ siedzę w busie... No trafiło mnie i rzuciłam słuchawkę. Znowu rozczarowanie, znowu płacz, znowu nieprzespana noc... Żadnego postępu w staraniu bym mu zaufała. Dostaje tylko ciągle po głowie. Już nie chodziło mi o ta babę tylko o to ze nie dotrzymuje słowa.
Wiec Weroniko tak sobie myślę ze postawię chyba na szale moje małżeństwo i powiem albo się zwalnia albo ja. Bo miłość miłością ale chyba nie można tak sobą pomiatać. Muszę tylko siebie przekonać że jestem w stanie sama żyć (finansowo byłoby kiepściutko), bo może się zaprzeć. Wiem ze zmiana pracy może niczego nie zmienić ale będę mieć namacalny dowód z kim żyję.
Też się czuję jakbym uczestniczyła w jakimś filmie.
Wiem że Bóg nigdy nie zsyła na nas nic czego byśmy nie byli w stanie znieść. tak sobie myślę ze porozmawiam z księdzem i zobaczę co poradzi.
Weroniko podziwiam Cię. A może Twojemu mężowi łatwo przychodzi powrót i wie że zawsze go przyjmiesz wiec może sobie robić co chce? Może i z moim tak jest... ehh




[/b]

Anonymous - 2010-06-20, 21:50

Nie wiem co powinnaś zrobić, ale odczekałabym z 10 dni od imprezy, z której spóźnił się mąż (takie oczekiwanie budzi bardzo duże emocje). Przemódl sprawę może
Anonymous - 2010-06-21, 11:24

Lidka10 napisał/a:
Wiec Weroniko tak sobie myślę ze postawię chyba na szale moje małżeństwo i powiem albo się zwalnia albo ja


A zanim to zrobisz moja sugestia:
post ( o chlebie i wodzie w środy i piątki) i modlitwa za męża.To najlepszy i najszybszy sposób, aby otrzymać pouczenie lub łaskę od Boga. Zdaj się na Jezusa, On sam najlepiej Ci pokaże co robić. :-D


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group