Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - Cały czas czuję,że cos robię dalej nie tak

Anonymous - 2010-02-14, 19:21
Temat postu: Cały czas czuję,że cos robię dalej nie tak
Niedawno odszedł ode mnie po kilkunastu latach małżeństwa mąż.
Bardzo ciężko docierała do mnie świadomość, ze rozpada się moje małżeństwo. Słowa męża, ze już mnie nie kocha, ze właściwie tylko na początku małżeństwa było fajnie, ale potem już nie, bolały tak, że miałam myśli samobójcze, i wpadłam w depresję.
Jestem DDA, od dziecka pamiętam awantury, rękoczyny, potem rozwód rodziców i okropną samotność i zgorzknienie mojej mamy.
Bałam się wyjścia za mąż, ze nie podołam obowiązkom zony, bo nie miałam wzoru prawdziwej rodziny. Nie tylko moi rodzice się rozwiedli, ich siostry i bracia tez. Nie wiedziałam co to obiad rodzinny, spacer z ojcem, jak Dzielic obowiązki ( w moim małżeństwie wszystko zaczęłam robic sama, bo byłam długo w domu z dziecmi, a maz pracował i zarabiał, wiec po pracy odpoczywał)
Mój mąż był pierwszym mężczyzną, któremu bezgranicznie zaufałam. Jego rodzina, wydawała się taka przyjazna. Widziałam jak teściowie się kochali, jak wspierali.
Patrzyłam z nadzieją, ze mi się uda, że dam radę, mając oparcie w takim mężu, który doznał tyle miłości w rodzinie.
Przyszły różne lata i lepsze i gorsze. Ja przegapiłam moment, kiedy mąż zaczął zapijać stres. Może dlatego, ze było to picie nieregularne. Stracił przez to pracę. Udało się ten kryzys zażegnać.
Mąż dostał świetną pracę, przez kilka lat bardzo dobrze zarabiał, postanowiliśmy wziąć kredyt na większe mieszkanie ( przez kilkanaście lat gnieździliśmy się w małym mieszkaniu). Udało się wziąć kredyt, ale jak potem się okazało mieszkanie kupiliśmy w najgorszym momencie, a potem nastąpił kryzys, do tego mąż stracił posadę, dalej zarabiał dobrze, ale chyba to był początek kryzysu, który ja przegapiłam, bo miałam w rodzinie bardzo ciężko chorą osobę, która wymagała opieki.
Mijalismy się z męzem, ja miałam za duzo obowiązków, za mało odpoczynku. Zrobiłam się nerwowa,
Kiedy zapadłam w depresje, mąż woził mnie do lekarzy, ale się oddalił, widziałam to wyraźnie. Robił to z poczucia obowiązku, ale nie z miłosci.
Teraz wiem, że zauroczył się inna kobietą. Zaklina się, że nie mnie nie zdradził, ale do zauroczenia się przyznał.
Strasznie do przeżyłam. Kilka dni przez Wigilią wyprowadził się z naszego nowego mieszkania. Ale mieszka sam, twierdzi, że przez mnie nigdy się z żadna kobietą nie zwiąże. Chociaż nie powinno mnie to już obchodzić, bo on mnie nie kocha.
Ileż ja się naszukałam pomocy, byłam w wielu miejscach, u wielu osób szukałam pomocy.
Teraz z perpektywy czasu, wiem,że to był błąd. To tylko utwierdziło mojego męża w przekonaniu, że nie chce ze mna być ( tak mi mówi).
Zaczęłam się modlic, tak żarliwie,ze zasypiałam z różancem w ręku. Nie otrzymywałam dalej łaski uzdrowienia małżeństwa. Ale w modlitwie w tej intencji trwam nadal.
Nie wiem czy uda mi się to małżeństwo uratowac, choć ja bardzo tego chcę. Do naszych małżeńskich kłopotów dołączyły teraz straszne kłopoty finansowe.
Z ludzkiego punktu widzenia nie mam już nic. Mąz przestał mnie kochac, nie umiałam stworzyc mu rodziny, czuje się złą zoną, upokorzona kobietą, zła matką, bo nie potrafiłam zatrzymac ich ojca a teraz nie umiem przy dzieciach powstrzymać emocji. Dzieci tak przeze mnie pielęgnowane straciły poczucie bezpieczeństwa, a ja im sama tego nie umiem dac.
Jestem zraniona tym bardziej, że tak bardzo chciałam i tak bardzo wszystko rozwaliłam.
Teraz już wiem dlaczego. Za bardzo we mnie było chcenia,ż eby być super, a za mało modlitwy i pokory. Bo ja sobie wszystko układałm po swojemu. Mąz miał prawo czuc sie osaczony. Choć znajomi mi tłumaczą,że jesli by rzeczywiscie tak się czuł, to przeciez miał prawo powiedziec kobieto przestan, wracaj na terapię, a on uciekał w pracę.
Ktoś ze znajomych powiedział mi,że za bardzo robie wszystko ja, ja , ja. Za mało ufam Bogu, i jego Opatrznosci.

Teraz już dotarło do mnie, że TYLKO BÓG. Dotarło do mnie,ze „dostałam” meza,żeby spotkac Boga.
A ten przez ten kryzys Bóg chciał mnie zatrzymac, bo sama weszłam w kołowrotek zajęc i obowiązków, z których sama nie umiałam zrezygnowac.
Moje dotychczasowe Zycie było na pewno zgodne z przykazaniami, ale Boga traktowałam zawsze jako surowego ojca, którego nie miałam, który karze.
Nie mogę teraz powiedziec,ze już mi się wszystkie klapki pootwierały, mam w sobie bardzo duzo ran, i złych emocji, z którymi trudno mi się zyje.
Wiem jedno, że została mi modlitwa „Jezu zajmij się Tym”.
Jestem tak blisko dna, tak odarta ze wszystkiego, że Tylko Bóg.
Chciałabym podnieść się, nie wiem, czy wola Boga jest, żebym była dalej samotna, czy wysłucha moich modlitw, i męza uzdrowi ( znów ma problem z alkoholem, twierdzi, że przestał wierzyć w Boga). Prawdopodobnie stracimy mieszkanie z powodu lawiny długów.
Pisze to wszystko, może trochę chaotycznie, bo w strasznych emocjach, za co przepraszam, ale mam do Was prosbę.
Cała moja rodzina , moja mama, teściowie, najbliżsi kuzyni doradzaja mi rozwód. Na moje stwierdzenie, że się nie zgodzę, natarczywie mówia, że przeciez ułoże sobie Zycie z kimś innym, jestem młoda, atrakcyjna, mam bardzo dobre wykształcenie, świetną pracę, a dzieci są duże, zaraz pełnoletnie wylecą z domu, mam prawo Cieszyc się zyciem, a nie zajmowac mężem, który uciekł od problemów.
Nie ugnę się, nawet jeśli maż spełni swoje groźby, i wystapi o rozwód, a także o unieważnienie małżeństwa kościelnego. Rzekomo ukryłam przed slubem chorobe psychiczna- nie byłam chora, teraz mnie depresja dopadła, przez kilkanaście lat,żadna choroba się u mnie nie ujawniła, a maz wiedział,że mam syndrom DDA i musze chodzić na terapię.
Nie ugne się, ale szukam wsparcia, ze robię dobrze, próbując teraz TYLKO modlic się za męza. Nic więcej nie mogę zrobić. Odrzuca mnie cała, nie chce ze mną rozmawiac, nie dzwoni, stara się przyjeżdżać do dzieci jak nie ma mnie w domu. Tweirdzi, że nic ode mnie nie chce, a jego uczucia do mnie dawno się wypaliły, natomiast przysiega małżeńska jego nie dotyczy, bo przestał Wierzyc w Boga.
Cały czas czuję,że cos robię dalej nie tak. Jeśli w mojej wypowiedzi znaleźliście coś,że moglisbycie mi doradzić, to proszę. Tyle złego się wydarzyło, o wielu trudnych i skomplikowanych sprawach nie dam rady napisac.
Wiem,że zbyt się starałam, za bardzo chciałam, a Pan Bóg ma dla nas proste rzeczy.
Nie chcę rezygnowac z ratowania małżeństwa, tylko teraz, kiedy już wiem, że tylko z Bogiem mogę to zrobic, bo po ludzku przerosło to wszystko i mnie i męża, i dzieci, i cała naszą rodzinę, co robić?

Anonymous - 2010-02-14, 19:43

Witaj Heleno ! Twój post to krzyk rozpaczy, ale myślę, że na tym forum masz szansę znaleźć spokój, ukojenie i niezbędne wskazówki. Niestety mam podobną sytuację i wiem jak boli. Z mężem nie ma co rozmawiać, tłumaczyć - on już znalazł wyjście. Zaufaj Panu, że rozplącze ten problem, nie daj sie wciągać w kłótnie, manipulacje. Troche dystansu - owieczka musi sama zobaczyć, że się zgubiła. Ścisssssssskam mocno :-)
Anonymous - 2010-02-14, 19:50
Temat postu: Dobrze, że jesteś!
Wiele znalazłam w Twojej historii podobieństw.
Mnie też wszyscy wkoło wmawiają że jeszcze sobie ułożę zycie - a raczej wmawiali do jakiegoś czasu - dzisiaj nie pozwalam juz na to.
Tylko ostatnio moja mama patrzy razem ze mną w tym samym kierunku, bo widzi zmianę we mnie i o wszystkim z nią rozmawiam. Dobrze jest mieć wsparcie kogoś bliskiego.

Dwa lata temu dostałam od znajomej siostry zakonnej książeczkę "O naśladowaniu Chrystusa" - kazała mi ja czytać tam gdzie się otworzy i gdzie mój wzrok padnie.
I ta książeczka ciągle mi się otwierała na słowach "Trwaj mężnie w postanowieniu i szczerej intencji, skierowanej do Boga" (księga 3, rozdz.6)
I nie wiedziałam, co te słowa znaczą...
Dopóki słuchałam rad, moje zycie to było jak huśtawka - w górę i w dół.
Zabrało mi trochę czasu rozważenie, czy nie powinnam się rozwieść.
Kierowana "odgórnie" dojrzewałam dlugo do postawy spokoju - ale dopiero jak przestałam słuchać "dobrych rad" i wsłuchałam się w słowo Boże, przyszedł pokój ducha i radość.
Radość w cierpieniu jaest możliwa, ale tylko wtedy gdy żyjemy w zgodzie z przykazaniami - to jest ta lekkość - ja robię wszystko, co do mnie należy, ale to, czego nie mogę zmienić czyli wszystko oprócz siebie, zrzucam na Jezusa "Jezu zajmij się tym".
A jednocześnie niosę z radością ten mój krzyż i dziekuję za niego Bogu, bo zbawienie przyszło przez krzyż...

Inaczej to wszystko rozumiem i patrzę z bólem na dwie koleżanki, które przechodzą przez piekło rozwodu - i dziękuję Bogu że go uniknęłam.
Nie można mieć pokoju w sercu, jeśli się chodzi po sądach.

"Na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie, w szczęściu i w nieszczęsciu, w dobrei i w złej woli"

Najodważniejsi są ci, którzy kochają miłością silniejszą niż smierć

Pozdrawiam ciepło

Anonymous - 2010-02-15, 09:01

Heleno - wg mnie ogromną większość rzeczy robisz "tak" :-)
Co jest nie tak?
"Módl się jakby wszystko zależało od Boga, pracuj, jakby wszystko zależało od ciebie" - św. Ignacy Loyola.
Nie tylko módl się za męża i małżeństwo, podejmij solidną pracę, terapię nad swoim DDA. Sądzę, że to w tej chwili Twoje zadanie. I tak sobie myślę, że warto zmienić perspektywę, choć jest to niesamowicie trudne. Teraz bardzo chcesz ratować małżeństwo i męża. A może plan Boga zakłada, że masz najpierw uratować siebie? A jeśli plan Boski zakłada, że nie wrócicie do siebie, bo to właśnie doprowadzi Was oboje do świętości? Czy zgodzisz się na taki plan? Nie wiemy tego oczywiście, ani ja ani Ty. Ale warto mieć tę świadomość tak z tyłu głowy, modlić się - tak, pracować nad sobą - tak. I czekać nie czekając. :-)

Anonymous - 2010-02-15, 09:55

Cytat:
Mąz przestał mnie kochac, nie umiałam stworzyc mu rodziny, czuje się złą zoną, upokorzona kobietą, zła matką, bo nie potrafiłam zatrzymac ich ojca a teraz nie umiem przy dzieciach powstrzymać emocji. Dzieci tak przeze mnie pielęgnowane straciły poczucie bezpieczeństwa, a ja im sama tego nie umiem dac.

Heleno, napisałam do Ciebie długiego posta, ale cóż, wcięło. Więc teraz krócej.
To, co napisałaś powyżej - to rzeczywiście najprostsza droga do popadnięcia w stan depresji. I złą żoną byłaś , i złą matką i w ogóle jesteś do niczego, tak?? A ja wyczytałam w Twoim poście, że bardzo pielęgnowałaś dzieci i jeszcze wiele innych dobrych rzeczy o Tobie... Pewnie, że popełniłaś jakieś błędy, jak każdy z nas, bo jestesmy tylko grzesznymi, ułomnymi ludźmi, ale przecież tyle piękna w Tobie... I tego piękna trzymaj się kobieto, bo chyba nie chcesz pogrążyć się do reszty, masz też dla kogo żyć. I ciężaru winy pozostaw troszkę tej drugiej połowie, bo inaczej - przygniecie Cię on zupełnie.
Nie umiesz zapewnić dzieciom poczucia bezpieczeństwa i nic dziwnego, bo to jest zadanie dla dwojga, a Ty przecież jesteś sama. Gdzie odpowiedzialność drugiej strony??

Jesteś piękną matką, żoną... Możesz być jeszcze piekniejszą, ale już jesteś...

Przetrwałam wiele trudnych chwil w swoim małżeństwie, ale tym co mi pomogło, było spoglądanie na siebie w prawdzie i niedopuszczanie do siebie myśli, że pewnie jestem do niczego. Chodzi o to, żeby widzieć siebie w takim świetle w sam raz, nie - w zbyt ostrym, ale też nie - w zbyt słabym...


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group