Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - Sytuacja bez wyjścia?

Anonymous - 2010-01-09, 00:22
Temat postu: Sytuacja bez wyjścia?
Na forum trafiłam przypadkowo (a może działanie z Góry?) i czytam Was od listopada. Dzięki temu trafiłam do ogniska sychar (byłam na otwarciu w Łagiewnikach) i dzięki temu rozpoznałam "dziwne" zachowania męża. Jak u wielu z Was zostałam zaskoczona wiadomaścią "nie kocham, odchodzę" To był szok i ból, który ciągle jeszcze powraca falami. Jesteśmy małżeństwem od 25 lat, mamy troje dzieci (23,20,17) i uchodzilśmy za dobre małżeństwo, takie, które blisko kościoła,zaangażowane w działalnośc na rzecz środowiska. Uważałam męża za człowieka dobrego ,oddanego rodzinie, wesołego i zaradnego. Byłam przekonana, że jest nam dobrze, bo przecież go tak kocham, podziwiam i tak dbam o niego i dom. Z resztą przeżyliśmy wiele trudnych sytuacji i poradzilśmy sobie z nimi.Wydawało mi się, że jesteśmy tak blisko siebie, a tu taki komunikat! I jeszcze usłyszłam, żę mąż nic nie ma mi do zarzucenia, ale to on jest nic nie wart i on mnie zwalnia z przysięgi i mogę znależć kogoś, kto mnie będzie tak kochał, jak na to zasługuję. Wpadłam w panikę bo mąż nigdy żle o sobie nie mówił. Był tylko bardziej nerwowy. Myślałam depresja, wypalenie zawodowe, bo dużo pracował. Pośpieszyłam na ratunek bo godzinami nie ruszał się z fotela, nie odzywał się, tylko czasem stwierdzał, żę wszystko mu się posypało i potrzebuje czasu. Ito był mój pierwszy błąd nie dałam mu go , tylko męczyłam pytaniami i dobrymi radami. Wreszcie wydusił to "nie kocham, odchodzę" Wpadłam w panikę i popełniłam wszystkie możliwe błędy : płacz, błaganie, wyliczanie własnych zasług, błdów, płacz, awanyury a wszystko na emocjach sięgających zenitu. Już przestałam być idałem, a stałam się tą, która raniła, nie doceniała, nie rozumiała chyba nigdy. Ale jeszcze czuł się żle z tym, że krzywdzi, uważał, że nie powinnam siebie winić, bo to on zawiódł i przestał w nas wierzyć, ale jest w takim miejscu, że się nie cofnie. Kategorycznie zaprzeczał, że jest ktoś trzeci. Ale ja już straciłam zaufanie, zaczęłam kontrolować i wydaje mi się, że między nami może być koleżanka z pracy, ale 100% pewności nie mam. Byłam w takim stanie, że nie mogłam spać, jeśc, normalnie funkcjonować( schudłam 20 kilo).
Goniłam za mężęm listami, esemesami, ptowokowaniem sytuacjiintymnych, proponowaniem terapii, rekolekcji małżeńskich. Na wszystko słyszałam "nie". Sama na warsztaty asrtywności, komunikacji małżeńsiej i rozwiązywania konliktów, "fundament rekolekcji ignacjańskich". Zobaczyłam swoje błędy i uznałam je przed mężem licząc, że jak stanę w prawdzię, to będzie odzew. Był w postaci "kupienia" ich i teraz już słyszę "sama mówiłaś". Nadal utwierdzałam go, żę jest najważniejszy, że bez niego nie potrafię żyć. Tak szarpałam się, nas przez rok i dopiero wasze posty otworzyły mi oczy, dodatkowo miałam szczęście poznać osobiście El., która cierpliwie prostuje mnie od dwóch mieśięcy, ale ciągle jestem oporny materiał. Co przerobiłam? Jestem DDA, więc zaniżone poczucie własnej wartości, więc zasługiwanie na miłóść, więc kontrolowanie, więc nadopiekuńczość, zaborczość i ja wiem najlepiej, co dobre dla męża, dzieci. Poświęcałam się i kochałam za bardzo, ucikając się często w rozwiązywaniu konlików do manipulacji, czy szantażu emocjonalnego. Na moje usprawiedliwienie - nie zdawałam sobie z tego sprawy. Byłam przekonana, że robię wszystko dobrze. Mąż też miał swoje dysunkcje - pochodził z rodziny rozbitej( ojciec odszedł po20 latach). Dodatowo jest trzeżwym alkoholikiem od 11lat. Trafiłam do psychterapełty- diagnoza "uzależnienie od męża". I w tym cały sęk - nie potrafię się odciąć emocjonalnie od mężą.
Na dziś sytuacja taka: mąż chce rozwodu, ale nie chce się wyprowadzić, choć straszy od roku. Praktycznie ze mną nie rozmawia, żyje własnym życiem i konsekwentnie zrywa wszelkie więzy. To milczenie, to nie zauważanie mnie bardzo rani, bo to był czuły, serdeczny i opiekuńczy kiedyś mąż. Przeczytałam Dobsona, otworzyłam klatkę, ale tak naprawdę ciągle nie ma we mnie zgody na jego decyzję.Staram się zająć sobą, wyjeżdzam do przyjaciół, rodziny, dbam o siebie,próbuje się odcinać, To wtedy zauważam zazdrość u męża. Coś na kształt" psa ogrodnika". Takie zachowania budzą nadzieję, ale jak się przybliżę, dostaje po łapach. El. krzyczy na mnie, bym wreszcie pozwolła mu doświadczyć i potłuc się. W listopadzie oświadzczył,żę wniósł sprawę do sądu, ale do dziś nie dostałam pozwu. Wyprowadzić się nie chce, choć wcze,sniej twierdził, że wyjdzie z jedną walizką, naprawiać nie chce, bo twierdzi, że odchodzi. Stał się zimny, zdystansowany, często agresywny słownie. Niby go nie interesuję, ale jak pojechałam sama na sylwestra do ogniska był wściekły. Nie wiem co mam robić? Chcę uratować to małżeństwo, ale już raczej nic nie mogę . Modlę się, staram się być codziennie na mszy św., ale jednocześnie we mnie łęk przed życiem bez męża, czyli nie potrafię zaufać Bogu. Nałogu kiedyś pisałam do Ciebie na priv - tak jestem gotowa pójść na terapię DDA, ale wolałabym 12 kroków, a może to to samo? Na dziś potrzebuję rady jak zdrowo zezłościć się na męża i uznać, że to, co robi jest krzywdą moją i dzieci. Ja ciągle winię siebie i gotowa jestem usprawiedliwić i nie potrafię przestać żebrać, choć upadki są coraz rzadsze i nie ma błagania, ale nie potrafię zdecydowanie pokazać pleców i ciągle tłumie uczucia, bo chyba boję się, że wtedy napewno już nic się nie da zrobić. Zdecydowałam się napisać, bo twierdzicie, że każde małżeństwo jest do oratowania, więc prostujcie mnie!

Anonymous - 2010-01-09, 07:18

AWS, witaj :-)
Po pierwsze - nie ma przypadków :-P
Do drugie - skoro czytasz forum, to sporo wiesz. Wiesz rozumem, ale nie masz na to w sobie zgody wewnętrznej. Ja się przede wszystkim zapytam - co dla Ciebie oznacza "otworzenie klatki"? jak to zrobiłaś? Jaki efekt? Bo ja odnoszę wrażenie - że otworzyłaś klatkę słownie, a w realu, w Twoim postępowaniu - nic się nie zmieniło. Dalej - otwarcie klatki, i co dalej? "Twarda miłość" to nie tylko otwarcie klatki, to poszanowanie siebie, niepozwalanie na krzywdzenie siebie, i egzekwowanie tego, czasem posunięte do ultimatum stawianego krzywdzicielowi.
Pytasz - jak się zezłościć na męża...? A musisz? Pytam dlatego, że decyzje podejmowane pod wpływem złości z reguły nie są dobrym rozwiązaniem. Chyba że chodzi Ci o zezłoszczenie się które zaskutkuje emocjonalnym odcięciem od czynów męża? Wg mnie kluczowa tu jest właśnie praca nad uzależnieniem od męża. W tym kierunku bym poszła.

Anonymous - 2010-01-09, 09:58

AWS... cześć :-)
Nie wiem czy mnie pamiętasz z Krakowa, ja Ciebie (chyba?) dobrze kojarzę i powiem Ci, że jak tak Ciebie czytam to jakbym czytała siebie sprzed 4 lat.
AWS napisał/a:
Wpadłam w panikę i popełniłam wszystkie możliwe błędy : płacz, błaganie, wyliczanie własnych zasług, błdów, płacz, awanyury a wszystko na emocjach sięgających zenitu. Już przestałam być idałem, a stałam się tą, która raniła, nie doceniała, nie rozumiała chyba nigdy
AWS napisał/a:
Jestem DDA, więc zaniżone poczucie własnej wartości, więc zasługiwanie na miłóść, więc kontrolowanie, więc nadopiekuńczość, zaborczość i ja wiem najlepiej, co dobre dla męża, dzieci. Poświęcałam się i kochałam za bardzo, ucikając się często w rozwiązywaniu konlików do manipulacji, czy szantażu emocjonalnego. Na moje usprawiedliwienie - nie zdawałam sobie z tego sprawy. Byłam przekonana, że robię wszystko dobrze
AWS napisał/a:
Goniłam za mężęm listami, esemesami, ptowokowaniem sytuacjiintymnych, proponowaniem terapii, rekolekcji małżeńskich.

Normalnie identyko!! Też byłam przekonana, że wszystko robie dobrze, że jestem "normalna", nie miałam pojęcia co to DDA, w ogóle coś takiego nie istniało w mojej głowie... I kiedy nagle koleżanka w pracy (panienka) przyniosła mi wydrukowany z portalu randkowego anons mojego męża (ze zdjęciem, które sama mu zrobiłam!) normalnie świat mi sie zawalił... Śmiem twierdzić, że do końca życia nie zapomnę tego strachu, paniki, upokorzenia, bólu i rozpaczy... Wtedy też zaczęłam szukać, co ze mna jest nie tak i przypadkowo (choc nie wierzę - jak Nirwanna - w przypadki) znalazłam stronę DDA, weszłam, poczytałam... to było o mnie. Szok, ale też i ulga, bo wreszcie elementy układanki wskoczyły na swoje miejsca. Powiedziałam mężowi o tym, miałam nadzieję, że mnie wesprze, że przeczyta kilka książek, które kupiłam, aby dowiedzieć sie więcej o sobie, że zrozumie (lub chociaż będzie próbował zrozumieć), że moje zachowanie w pewnych sytuacjach nie do końca jest moja winą. I też błagałam, aby nas (oprócz mnie dwoje dzieci, wtedy 2 i 8 lat) nie zostawiał, smsowałam, mówiłam, że zrobię wszystko co zechce, że bez niego sobie nie poradzę, itp.... Straszne to było doświadczenie. I on został. A ja dzisiaj, po 4 latach, wiem, że NIE WARTO BYŁO. Wtedy nie potrafiłam otworzyć klatki, zastosować twardej miłości, być stanowcza i konsekwentna. Teraz moge co najwyżej starac sie nie popełnic tego samego błędu drugi raz. Bo to był błąd!! Oplotłam mojego męża jak powój oplata kijek... a kiedy kijek zaczął się wysuwać powój przeraził sie własnej giętkości i uczucia bezwładnego osuwania sie w dół... więc zaczął rozpaczliwie czepiać się kijka, za wszelką cenę... To straszne, kiedy nie potrafimy być niezależni, taką zdrową niezależnością. Uświadamiam to sobie każdego dnia i każdego dnia staram sie zrobić kroczek w kierunku własnego, zdrowego JA. Przeszłam terapie indywidualną, grupową DDA (ta dała mi najwięcej). chodziłam na grupę wsparcia. Obecnie terapeutyzuję sie sama: książkami, kazaniami, czytaniem tego forum, modlitwą. Mam w planach udział w 12 krokach, spotkania indywidualne z terapeutą, bo wiem, że sama nie dam rady.
"Mowa jest srebrem a milczenie złotem" staram sie stosować ta zasadę w rozmowach z mężem, jeśli juz do tych rozmów dochodzi, bo wcześniej chciałam "zagadać do na smierć". Uczę sie słuchać, analizować i stosowac schemat "bodziec-pauza-reakcja" (a nie jak wczesniej "bodziec-wybuch" ;-) )

AWS.. cóż Ci moge poradzić, jak pomóc? Niewiele, bo samej sobie nie potrafię... Ale może świadomość, że nie jesteś sama, że ktoś ma prawie identyczne problemy, będzie dla Ciebie jakimś pocieszeniem? Dla mnie była i jest...

Trzymaj się i głowa do góry. Dasz radę, masz dzieci, które wesprą Cię w działaniu, moga pilnować Twojej konsekwencji. Sa juz na tyle duże (dorosłe), aby sprostac temu zadaniu, teraz one powinny zaopiekować się Tobą, jak Ty opiekowałas się nimi, kiedy były małe, bo teraz Ty potrzebujesz ich siły.

Powodzenia!!

Anonymous - 2010-01-09, 10:00

Tak chyba "otworzenie klatki" pozostoło na poziomie werbalnym. Fakt, że trochę się odsunęłam, przestałam błagać, chwilami byłam już przekonana, że dam radę sama, a póżniej dół.Zezłościć się, by umieć odciąć się emocjonalnie. Kilka dni radzę sobie i przychodzi taki moment, że chcę tylko jednego: mojego męża znów przy mnie! TA jego obojętność rozwala mnie zupełnie. Ciągle nie potrafię się z tym pogodzić i uwierzyć, żę mój mąż może mnie tak traktować. Gdyby się wyprowadził może byłoby mi łatwiej, z drugiej strony może to lepiej, że ciągle jest obok - chociaż córka ma z nim stały kontakt, a ja nie muszę martwić się utrzymaniem domu, bo wszystkie płatności ponosi. Oświadczył zdecydowanie:"nas już nie ma" i konsekwentnie swym zachowaniem to potwierdza. i wydląda to tak, że zbieram, co siałam przez 25 lat. Mąż uważa, że też się do tego przyczynił, ale nie chce już niczego naprawiać. Gdy pytałam czemu wcześniej nie mówił, że jest mu żle, to stwierdził, że bał się mojej reakcji, bo ja od razu czułam się atakowana. Twierdzi,że nie ma nikogo, więc gdzie bywa, gdy go nie ma w domu? Dziś już o 7.00 wyjechał i nie jest to pierwsza sobota poza domem. Nie chcę pisać własnych scenariuszy, ale czy brak dobrej komunikacji w małżeństwie, nie do końca zaspakajane potrzeby wzajemne, ale przy tym dom otwarty dużo radości i dobrze spędzanego czasu może spowodować taką deyerminację w odchodzeniu i takie bezwzględne odrzucenie? Nasi przyjaciele, znajomi i sąsiedzi są zaszokowani, że taki kryzys między nami. Wiem popełniałam błędy, ale mąż zawsze był kimś najważniejszym w moim życiu. Pewnie za bardzo żyłam jego i dzieci życiem i teraz nie potraię tej pustki zastąpić (dwoje dzieci już na studiach). Tak cieszyłam się na ten czas, gdy już nie będziemy mieć tylu obowiązków na bycie razem, a tu okazało sie, że mąż nie bierze mnie pod uwagę w swoich planach na przyszłość. To tak bardzo boli i nie potrafię dać na to swojej zgody. Wiem, że jest wolnym człowiekiem i że nie da się nikogo zmusić do miłości, ale tak żal.
Anonymous - 2010-01-09, 16:03

Kochana AWS, najbardziej mnie cieszy to, że jesteś już z nami na forum ! Gratulację i witam Cię tu właśnie serdecznie !!

Moim zdaniem, nie ma po co szukać winy w tym co się stało.
Ty swoje niedoskonałości zobaczyłaś, starasz się naprawiać i walczyć o małżeństwo.
A mąż ??
Mąż woli zieleńszą trawkę.....i musisz Mu na to pozwolić !
On już wszystkiego się od Ciebie dowiedział, że kochasz , że chcesz z Nim być nadal, że potrzebujesz....ale On brnie nalej w tę trawę zieleńszą......więc zostaw !
Zostaw i pozwól Mu się tą trawą napaść, nasycić i przejeść. Pozdówl Mu na doświadczanie konsekwencji swoich czynów.
A TY się odetnij od grzechów męża i powiedz im NIE !
Nie ma zgody na takie życie, na odrzucenie, na odejście i na złe traktowanie Ciebie !
Unieś głowę wyżej, powstań ze swoich dołków i rozpocznij szczęśliwe swoje nowe życie ! I niech będzie tak cudowne, jak nigdy dotąd !!
AWS , TY jesteś już Aniołem , pozwól , niech sam Bóg Cię prowadzi i będzie teraz Twoim przewodnikiem !!
Całuję najmocniej !!!!! EL.

Anonymous - 2010-01-09, 20:58

AWS - na żal za przeszłością wręcz powinnaś sobie pozwolić, bo żal nie przeżyty jak należy będzie nas zjadał od środka... . To przeżywanie żałoby jest - za tym co było i już nie wróci. Bowiem jeśli nawet zaczniecie z mężem odbudowywać małżeństwo - to będzie to coś już zupełnie innego, zupełnie inna jakość. Należy wierzyć, że z Panem Bogiem - ta jakoś będzie już tylko lepsza :-) Natomiast bardzo trudno pogodzić się z tym, że coś co my uważaliśmy za piękne i dobre - w oczach współmałżonka teraz takie nie jest, choć kiedyś to coś za takie również uważał.... No, trudne... Na rozum nie do pojęcia. Po prostu - trzeba zaakceptować zjawiska, których nie rozumiemy i wpływu na nie nie mamy. Ale też umieć sobie z nimi poradzić tak, aby nas na dno nie pociągnęły.
AWS - to powinno iść równolegle - żałoba za starym życiem, i nie pozwalanie na niszczenie ciągu dalszego naszego życia. To jest trudne, bo jest w nas dzika niechęć do własnoręcznego niszczenia czegoś, co właśnie chcielibyśmy zachować - resztki naszego starego życia, które uważaliśmy za dobre... Tylko, że to nie jest tak naprawdę niszczenie, to jest OCZYSZCZANIE podłoża pod solidny fundament, na którym można od nowa budować.
AWS - pozdrawiam i dużo siły życzę! :-)

Anonymous - 2010-01-09, 21:43

Nie jest każde małżeństwo do uratowania, ale trzeba walczyć dopóki jest nadzieja. Często mężczyzna w głębi serca kocha, cos go ugryzie, cos spowoduje niepokój( zazdrość) i zaczyna grac znudzonego, niekochającego, albo jest kłótliwy i wybuchowy - to dziwne i głupie zachowanie, ale czasami tak bywa. Musicie umieć ze sobą spokojnie porozmawiać, w żadnym wypadku nie możecie się obwiniać. Spróbuj przytulic się do niego ( wtedy wszystko łagodnieje) i zapytaj go( tylko nie płacz) co się z Wami stało, zapytaj dlaczego wszystko chce przekreślić, zapomnieć wszystkie te cudowne wspólne lata, chwile… Powiedz mu ,ze zasłużyłaś na prawdę, na odpowiedz, bo go nadal bardzo kochasz… musi cos powiedzieć, wyjaśnić swoje zachowanie( może jest chory?) Myślę, ze tylko rozmowa, bliskość, wyrozumiałość i czułość może zbliżyć Was znowu do siebie. Bądź cierpliwa, jeżeli pragniesz dowiedzieć się o co chodzi. Nie zamykaj się , walcz o Wasza miłość. W małżeństwie ze stażem najgorsza jest obojętność, w głębi serca kocha się, na zewnątrz pokazuje obojętność, znudzenie. Jesteś mądrą kobieta, niech poczuje ,ze go kochasz, żeby się otworzył przed Toba… cos musiało się stać, ze tak się zachowuje( przecież pisałaś, ze był kochającym mężem, poza tym nie napisałaś, że Cie zdradza, że ma inna kobietę,, chyba ,ze cos nie doczytałem) Może punkt widzenia faceta tu cos wniesie? :) Życzę żeby znowu patrzyliście na siebie jak małolaty:):)
AWS głowa do góry, wszystko się ułoży… Pozdrawiam..

Anonymous - 2010-01-09, 21:57

Dziwczyny dziękuje za odzew! Od razu jest człowiekowi lżej, że nie jest sam. a Wy przerobiłyście na własnej skórze, więc wiecie jak to jest. Odpisałam pięknego posta i coś zjadło - ech nie ma to jak młode pokolenie, co rodzi się z myszką w ręce!
Ponieważ jeszcze nie potraię wklejać, odpiszę tak:
Nirwana - jest psychotrrapeuta, ale chyba jeszcze trzeba czasu na efekty. Właśnie z przeżywaniem żałoby to mi trochę za dobrze idzie, gorzej z tym ,jak funkcjonować obok męża, umieć zatrzymać zło na sobie, a jednocześnie stawiać granice i stosować twardą miłość?
ak70- Widzę dużo pracy przede mną. Kłopot w tym, że mieszkam w niewielkiej mieścinie i po każdą pomoc trzeba70 km. Dlaczego uważasz, że nie warto było walczyć o męża ? On chyba widzi Twoją pracę nad własnym popapraniem i Twoje zmiany? Nie poprawiło to waszych relacji?
El. daleko mi jeszcze do "Anioła", ale dzięki. Czy ja naprawdę muszę pogodzić się z tym, że jest ta zieleńsza trawa? A może to tylko taki ostry kryzys wieku średniego? Taka stara, a taka naiwna! Zakłamywać rzeczywistośc to ja potrafie dośc dobrze.
I jeszcze jedno: rozmawiać z mężem, czy nie rozmawiać? Dodam, że od paru miesięcy sam sobie pierze, prasuje, robi zakupy, sprząta, przygotowuje posiłki(zaproszony czasem zje z nami). To jego decyzja. Przyznam, że początkowo dotykało mnie to, a teraz uważam- twój wybór1

Anonymous - 2010-01-09, 22:13

Kochana AWS, tak na zdrowy rozum- to dokładnie moja historia! Te same słowa, zachowania. Dlatego bardzo, bardzo Cie rozumiem. Ja równiez przeszłam te etapy, co Ty: zaskoczenie, jak grom z jasnego nieba " chce rozwodu, nas juz nie ma...", potem łzy, gniew, rozpacz, łzy, ...Teraz wyciszyłam się nieco-duzo dało mi to forum, modlitwa, przyjaciółka i rodzina.Myslę,że duzo już "przejrzałam",ale jakże długa droga przede mną,dobrze to wiem. Jak pisał poprzednik-spróbuj się przytulić, nie płakac, spokojnie zapytać- własnie przed chwilą to zrobiłam. Nie odtracił, ale przytulił jak...znajomy z ulicy! Ten chłód nieznośny. Przy tym upokorzenie z mojej strony-wyciagam ręke-, a on uparcie odtraca, zamiast byc odwrotnie! Daltego mówię,że długa droga przede mną:)
Ściskam mocno, nie dajmy się :-> Magdarynka

Anonymous - 2010-01-09, 22:58

W tym właśnie problem - że przytulanie, próby rozmowy, takiej szczerej, pytania o chorobę... to wszystko wiąże się z oczekiwaniami, że choć w części nawiążemy taki kontakt jak dawniej. Ale kiedy współmałżonek nie chce tego kontaktu - odczuwamy to jako upokorzenie.... Dokładnie tak, jak pisze Magdarynka. Dlatego - nie róbmy na siłę takich kroków - aby wywołać odzew na jakim nam zależy. Bo go nie dostajemy, bo druga strona czuje jakiś podtekst, nasze oczekiwania, których nie chce już spełniać...bo już jest na etapie, kiedy szczerze rozmawiać nie chce....
Dlatego tak istotne jest - by wzmacniać siebie. Abyśmy mogli się przytulić, bo my sami chcemy... a chłód od strony współmałżonka - to jest jego emocja, do której ma prawo. Abyśmy w wewnętrznej wolności okazywali nasze uczucia - bo chcemy je okazać, a nie dlatego, że chcemy nimi coś osiągnąć.

Anonymous - 2010-01-10, 02:08

bob55 napisał/a:
Nie jest każde małżeństwo do uratowania, ale trzeba walczyć dopóki jest nadzieja.


Nie masz racji.
Każde małżeństwo jest do uratowania. Każde małżeństwo sakramentalne, bo jest oparte na Miłości Boga do człowieka nawet jeśli nie zauważamy tej Miłości i nie zapraszamy Jej do siebie. Kiedy to się zmienia i Bóg przejmuje stery wtedy wszystko, absolutnie jest możliwe.
Bóg czyni cuda dla tych , którzy w Niego nie wierzą, aby go poznali, o ileż więcej cudów czyni tym, którzy mu ufają. :-D
I jeszcze jedno, nadzieja ludzka wypływa z Miłości, a Miłośc nigdy nie umiera. Miłość jest wieczna i zawsze wskrzesza nadzieję...
...ona w trudnych chwilach pomaga nam żyć i przeżyć.

Anonymous - 2010-01-10, 10:14

Kinga2 proszę Cię o modlitwę za mnie, bym wreszcie umiała Bogu oddać swoje tonące małżeństwo i zaufała całym sercem, że On się tym zajmie.
bob55 -gdyby to było takie proste! Sęk w tym, że to już nie działa, a wywołuje wręcz odwrotny skutek. Nie chciałbyś nigdy zobaczyć takiej miny i takich zimnych oczu. Mój mąż już nie chce mojej czułości, troski, zainteresowania, bliskości... On chce jednego: zgody na rozwód bez orzekania winy!
Magdarynka - nie wiem jak długo trwa twój kryzys, ale radzę Ci bądż silniejsza ode mnie i słuchaj sugestii dawanych Ci tutaj, bo wiem z własnego podwórka, że słabość i bieganie za drugą stroną powoduje u niej brak szacunku wobec goniącego. Mój mąż mnie zawsze szanował, a teraz coraz częściej spotykam się z lekceważeniem. To boli bardzo.
Kinga2 Ja już jestem gotowa dawać miłość bez oczekiwania na odzew, ale druga strona może nadal odbierać to, jak nacisk, próbę wymuszenia. Jak dawać, by być czytelnym, że szanujemy wybór drugiej strony, a jednocześnie nie odwracamy się od niej?
I jeszcze jedno moja kobieca intuicja i pewne skojarzenia mogą sugerować, że gdzieś w tle może być "pocieszycielka", która ujawni się po rozwodzie. Mąż zaprzecza, twierdzi że chce być sam, więc dlaczego tak bardzo zależy mu na rozwodzie? Gdy pytam o to milczy.

Anonymous - 2010-01-10, 14:12

AWS,
wolałabym się mylić, ale ja też myślę, że jest jakaś "pocieszycielka" :-?
Twoje posty zaczynają się podobnie, jak historia Margolci, która pisała tu pół roku temu. Też jej mąż nie przyznawał się do niczego, ale chciał odejść z domu. W końcu wyjaśniło się, że nie odchodzi, by żyć sam, ale .... jest inna kobieta.
Naprawdę chciałabym się mylić, ale mam takie odczucia. :oops:

Co zaś do pytania, czy każde małżeństwo jest do uratowania, to można odpowiedzieć tak:
Każde małżeństwo jest do uratowania, pod warunkiem, że chcą tego OBOJE małżonkowie.
Widać to zresztą tu, na tym forum. Piszą tu dziesiątki osób zdradzonych, porzuconych, rozwiedzionych. Piszą osoby, które chcą ratować swoje małżeństwa. Ale świadectw o uratowaniu jest naprawdę niewiele. Niestety.
Jedna osoba (której się udało) napisała: "do tanga trzeba dwojga".... do małżeństwa też.

Oczywiście nie możesz tracić nadziei, że Tobie się uda, bo jak napisała Kinga,
nadzieja ...." w trudnych chwilach pomaga nam żyć i przeżyć. "_________________

Anonymous - 2010-01-10, 14:38

Dlatego mi tak trudno, bo nie wiem jak na codzień się zachować wobec męża? Z jednej strony chcę ratować, wiem już, że bieganie nic nie daje, a z drugiej strony nie chcę, aby mąż moją bierność uznał za przyzwolenie na życie w trójkącie. Nie chcę też, żeby się wygodnie ustawił: tu dom ,dzieci (ja odtrącona, więc nie mam prawa się wtrącać), a tam gdzieś romans. Nie potrafię dać sobie rady z zazdrością i z brakiem bliskości. Jak sobie pomóc?

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group