Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Odbudowa związku po kryzysie, zdradzie, separacji, rozwodzie - Naprawić? A może znów zacząć od nowa...

Anonymous - 2010-01-28, 00:50

Niesamowite jak niezłomna jest Twoja wiara... Szkoda, że tak często trzeba przejść najgorsze by dostrzec wartości inne niż te które oferuje nam świat. Bóg przez takie wydarzenia uzdrawia w nas obszary naszej niewiary. Zakochałam się w Panu... dopiero jak "straciłam" męża. Mówisz- konfesjonał. Do tego trzeba dojrzeć, tego nikt ci nie narzuci. Ty również dojrzałeś- teraz czujesz, że jesteś częścią swej żony. Kiedyś pewnie nawet o tym tak nie myslałeś inaczej nie dałbyś się skusić. Bóg w różny sposób nas pociąga do Siebie. Nie ma dwóch tych samych sposobów.
Ktoś mądrzejszy podpowiedział mi taki sposób:
Idź do kaplicy wieczystej adoracji, podejdź do Tabernakulum i powiedz: " Panie, dałeś mi małżonka, związałeś nas sakramentem, pobłogosławiłeś... MAM PROBLEM Z MAŁŻONKIEM! SŁYSZYSZ? Mam problem... No dobrze... To ja już CI powiedziałem. Teraz TY masz problem, nie ja.
Oddać wszystko to znaczy pozbyć się wszystkiego. To również trzeba zrozumieć.
Nie wiem czy właściwie to tłumaczę ale jeśli jeszcze tego nie doświadczyłeś to się nie martw, Bóg da Ci to w prezencie w stosownym dla Ciebie czasie :-)

Tu na forum są tacy którym po rozwodzie i paruletniej rozłące udało się wrócić do siebie... Wiara czyni cuda.

[ Dodano: 2010-01-28, 00:57 ]
Co jeszcze warto przeczytać? "Dzikie serce"- coś dla Ciebie.

Anonymous - 2010-01-28, 01:14

Tak Agnieszko...mam wielką wiarę,że to wszystko wróci...chociaż po ludzku jest to niemożliwe!Teraz dopiero przejrzałem,że jest Pan...co z tego,że był w naszym życiu,że kościół co niedzielę...płytkie to było...!Konfesjonał?Tak...masz rację,bez narzucania...ale jakaś wspólna rozmowa w tej materii...przybliżenie mężowi...przecież ma wiarę...wierzy w Boga...chodzi do kościoła...modli się!Może oczekuje od Ciebie...jakiejś podpowiedzi?Jakiejś wskazówki jak teraz,którędy kroczyć!Może czeka na tą szczerą rozmowę!Przecież jesteś jego żoną...czyli jak nie Ty ,to kto...
Anonymous - 2010-01-28, 10:53

robertT napisał/a:
chociaż po ludzku jest to niemożliwe


No własnie robercieT-po ludzku niemozliwe.
Dlatego tak istotne co pisze ci Agnieszka.......

Nie ganiaj za tym,nie rozliczaj każdego dnia- dlaczego jeszcze nic.

Daj Bogu działać,daj ten czas by znowu Wskazał w sercu twojej zony gdzie jestes i dlaczego to ma nadal sens..........

Rozumiem ........rok to wiecznośc,miesiąc to niepojęty ogrom,tydzien przeraża,godzina
to męczarnia ,nawet minuty i sekundy trwaja tyle że???????????

Robert to nic- jak to mówia trzeba czekać-az Pan to wszystko naprawi.
I wiesz co na pocieszenie.....Ja trwam juz 1,5 roku w separacji i z każdym dniem jestem coraz bardziej przekonany o słuszności mojej miłości do zony i tym czego naprawde pragnę.

Oddając Bogu -masz przekonanie w jednym że Pan cie wspiera we wszystkim........

pozdrawiam

Anonymous - 2010-01-28, 17:29

Robercie, choć tak bardzo się różnią sytuacje w jakich się znajdujemy, jedno mamy wspólne. Doskonale wiesz jaki skutek odnoszą słowa dawane małżonkowi, słowa których nie chce on przyjąć, słowa które obracają sie przeciwko tobie i odnoszą skutek wprost odwrotny do oczekiwanego. Piszesz, że on czeka na słowa... Niestety tak nie jest. Też tak myślałam, chciałam mu dać szansę wytłumaczenia, chciałam go zrozumieć, chciałam by mnie zrozumiał... Diabeł łatwo zmienia sens słów i to co ty wypowiesz zupełnie inne trafia do serca współmałżonka. Doświadczyłeś tego aż za dobrze. Ja już nie mówię, milczę. W tym odnajduję siłę do wspierania go modlitwą. Bóg znajdzie drogę- nie będę Mu przeszkadzać. Zrobi to lepiej niż ja. Jeśli będzie chciał się mna posłużyć, zrobi to bez moich pomysłów.
To wszystko jest bardzo trudne zwłaszcza w zetknięciu z rzeczywistością... Przecież ciągle są dzieci do wychowania i kochania, rachunki do placenia, ludzie z którymi sie spotykamy, a którzy przyzwyczaili się do pewnych naszych postaw... Trudno się obnażyć, trudno stanąc w prawdzie i wystawić się na dziwne pytania, spojrzenia, komentarze... Trudno konsekwentnie zmagać się z tym wszystkim i nie stracić poczucia sensu. Robercie, idź na "pustynię". Tam są mysli, cisza i Bóg.
Norbert ma rację.

Anonymous - 2010-01-28, 23:56

Norbert masz rację...ale to co piszesz ja już wdrożyłem do swojego życia.Zostawiłem to wszystko na boku.Teraz działa ktoś inny w tej materii.Jestem tu egzemplarzem-tak mi się wydaje!Moja miłość to szaleństwo!Jest to niestety choroba!Musiało coś się wydarzyć w moim życiu...żeby to dostrzec...dostrzec jak bardzo ją kocham!Po ludzku już wykorzystałem wszystko...dosłownie WSZYSTKO...na nic to było!Nie będę opisywał bo nie uwierzycie.Teraz oddałem to w ręce Panu...mówisz półtora roku...no bracie ja już dwa latka! Tak Agnieszko,wiem jaki skutek odnosiły rozmowy z żoną.Dlatego nic...już.Pas w tej materii.Niech działa kto inny i kruszy jej serce.Może w końcu coś się wydarzy...będę czekał,prawdopodobnie bardzo długo...ale co tam!Nie potrafię ot tak...jak mój kolega..."dzięki,było fajnie przez te dwadzieścia lat ale coś się wypaliło...więc się rozstańmy i każdy w swoją stronę..." Nie,nie potrafię tak.Sam się zastanawiam,jak ja się zmieniłem jak zaczął mi się grunt pod nogami palić...walić.Może wyprowadził właśnie na tą pustynię żeby zobaczyć ile wiary jest we mnie?Czy podołam,czy się załamię i wyluzuję w tej walce.Tu akurat jestem twardziel...w innych sprawach trochę mięknę.To wina mojej miłości-ogromnej miłości...klapki na oczach!
Anonymous - 2010-01-29, 07:42

robertT napisał/a:
To wina mojej miłości-ogromnej miłości...klapki na oczach!

Robert 2 lata......zatem podaj dłoń bracie ;-) ;-)

Robert kiedyś ktos mi powiedział ..........
zraniłes kobietę swego życia...........to sam zginiesz od narzędzia tego zranienia........
a miłośc jej, jak była wielka ..tak przerodzi sie w wielka nienawiść...........


i wiesz wiele mądrości tego człowieka....sprawdzało się w mym życiu...

pozdrawiam i żarówa na lepsze czasy( :idea: :idea: :idea: )

Anonymous - 2010-01-29, 23:36

To jest prawda co piszesz!Właśnie ginę od tego narzędzia!Obróciło się to wszystko strasznie.Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział,że tak będzie kazał bym mu popukać się w czoło.Niestety nienawiść i jeszcze wiele innych rzeczy...bardziej dołujących.Nie myślałem,że to tak może wyglądać.Niestety,życie pisze okrutne scenariusze!Nie wiem czy wytrzymam w tym filmie.
Anonymous - 2010-01-30, 00:43
Temat postu: Wiara czyni cuda
Jak się cieszę że tutaj trafiłam i akurat dzisiaj na ten temat!
Moja historia tak jak wiele innych - czytając Wasze świadectwa natrafiam na fragmenty pod którymi sama mogłabym się podpisać...
Minie w kwietniu dwa lata, od kiedy dowiedziałam się że mąż "spotkał miłość swojego życia". Przebywa od 3,5 roku za granicą i mimo tego, że wyjazd przyczynił się do rozpadu małżeństwa, Bogu dziekuję za rozłąkę przez ostatnie 2 lata. Dzięki temu miałam czas żeby się wyryczeć, wykrzyczeć, a potem wyciszyć i pozwolic Jezusowi na "rewolucję"
Mężowi przebaczyłam choć ogarnia mnie czasem na niego wściekłość
Ale coraz częściej za niego się modlę.
Od kiedy pozwoliłam Bogu dotknąć każdej z moich ran i wkroczyć do każdej sfery życia, dzieją się we mnie i wokół mnie cuda...
Nie nakręcam się, odbudowałam dobre relacje z teściami, błogosławię co wieczór nasze dzieci i modlę się z nimi za ich ojca.
Nie zyję nadzieją na powrót męża.
I dopiero teraz mogę powiedzieć że żyje tak jak zawsze powinnam - "postepuję tak, jakby wszystko ode mnie zależało, a modlę sie tak, jakby ode mnie nic nie zależało"

Mój mąż jest bardzo biednym poranionym i skrzywionym psychicznie przez rodziców człowiekiem, w jego rodzinie od pokoleń zadomowiło się zło w postaci rozbitych i zwaśnionych rodzin (czasem się zastanawiam czy ktoryś z prozdków nie przeklął swoich potomków, bo historie rodzinne są takie że włos na głowie dęba staje)
Miałam to szczęscie, że wychowałam się w prawdziwie wierzącej rodzinie, w atmosferze szacunku dla zycia i drugiego czlowieka.
Zatraciłam te wartości w małżeństwie.
Jest takie powiedzenie, że Bóg zabiera nam to, co nas od Niego oddala.
Dopiero jak zostalam opuszczona, zwróciłam się do Boga.
Wszystko, co we mnie najlepsze i najgorsze, powierzam codziennie Jemu.

Dzisiaj skupiam się na codziennej modlitwie, na obowiązkach (a wychowując dwójkę dzieci i pracując nie narzekam na ich niedostatek ;-) ))
i na radościach - jak chociażby na codziennym turlaniu się po dywanie z dziećmi. Ich "chichranie się" odpędza wszelkie depresje.
Pracuje nad sobą
Bóg dokonał we mnie wielkich rzeczy
Co wieczór wysyłam mojego anioła stróża żeby czuwał nad moim mężem aby się nie zatracił.

To wspaniałe że jesteście i można to wszystko komus powiedzieć i nikt nie puka się w czoło, że taka niezyciowa jestem...
Mój Boże, od ilu osób duchownych słyszałam że powinnam wnieść o rozwód!
Pozdrawiam!

Anonymous - 2010-01-30, 00:47

robertT napisał/a:
To jest prawda co piszesz!Właśnie ginę od tego narzędzia!Obróciło się to wszystko strasznie.Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział,że tak będzie kazał bym mu popukać się w czoło.Niestety nienawiść i jeszcze wiele innych rzeczy...bardziej dołujących.Nie myślałem,że to tak może wyglądać.Niestety,życie pisze okrutne scenariusze!Nie wiem czy wytrzymam w tym filmie.


Robert byc może cierpienie????...za cierpienie?????.............
teraz wiesz czemu bez Boga ani rusz............

pozdrawiam

Anonymous - 2010-01-30, 13:55

katblo napisał/a:
Mój Boże, od ilu osób duchownych słyszałam że powinnam wnieść o rozwód!


:?: :?: :?:
Nie bardzo kumam. Przecież to Kościól stoi na straży nierozerwalności małżeństwa. Czy przypadkiem nie chodziło o stwierdzenie jego nieważności, a nie o rozwód?

I jeszcze coś. W takich sprawach zawsze słuchaj swego serca. Tam Świątynia Ducha Świętego, a On najlepiej wie, jaka jest kondycja Waszego Sakramentu. Ludzie mogą sie pomylić, można ich oszukać i zmanipulować, ale Boga NIGDY. :!:

Anonymous - 2010-01-30, 14:13
Temat postu: No niestety
ja też tego nie kumam
ale niestety wiele osób duchownych akceptuje rozwód jako rozwód a nie stwierdzenie nieważności małżeństwa.

Gdybym była bardziej zagubiona niż byłam, pewnie bym wniosła pozew, ale jestem szczęśliwa że do tego nie doszło.

Anonymous - 2010-01-30, 14:24

Trochę to dziwne ze osoby duchowne namawiają do rozwodu.Ja jeszcze nie spotkałam się z takim przypadkiem
Anonymous - 2010-01-30, 14:37

A moze tu nie chodzi o rozwod,moze przejezyczenie a chodzi o separacje ...
Mnie osobiscie ksiadz powiedzial,ze dochodzi do rozwodu i nie mamy wplywu na to,musimy sie z tym pogodzic ,ale jemu chodzilo o to ze to nie my skladamy pozew tylko malzonek i mozemy czasami robic cuda,a sad i tak orzeknie rozwod.

Anonymous - 2010-01-30, 15:45

katblo napisał/a:
ja też tego nie kumam
ale niestety wiele osób duchownych akceptuje rozwód jako rozwód a nie stwierdzenie nieważności małżeństwa.


W takim razie, skoro spotkałaś takie osoby to masz zadanie omodlenia ich, aby serca wróciły do Boga i Jego nakazów.

:-|

(1) Kierownikowi chóru. Na instrumenty strunowe. Psalm. Dawidowy. (2) Kiedy Cię wzywam, odpowiedz mi, Boże, co sprawiedliwość mi wymierzasz. Tyś mnie wydźwignął z utrapienia - zmiłuj się nade mną i wysłuchaj moją modlitwę! (3) Mężowie, dokąd będziecie sercem ociężali? Czemu kochacie marność i szukacie kłamstwa? (4) Wiedzcie, że Pan mi okazuje cudownie swą łaskę, Pan mnie wysłuchuje, ilekroć Go wzywam. (5) Zadrżyjcie i nie grzeszcie, rozważcie na swych łożach i zamilknijcie! (6) Złóżcie należne ofiary i miejcie w Panu nadzieję! (7) Wielu powiada: Któż nam ukaże szczęście? Wznieś ponad nami, o Panie, światłość Twojego oblicza! (8) Wlałeś w moje serce więcej radości niż w czasie obfitego plonu pszenicy i młodego wina. (9) Gdy się położę, zasypiam spokojnie, bo Ty sam jeden, Panie, pozwalasz mi mieszkać bezpiecznie.

(Ks. Psalmów 4:1-9, Biblia Tysiąclecia)


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group