Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - Glondi dla Kangoo

Anonymous - 2009-12-11, 20:13

Witajcie wszyscy!Witaj kangoo! Jestem codzienną bywalczynią forum od blisko 4 mies., narazie tylko czytam i baaardzo dużo stąd biorę. Myślę, że przyjdzie czas to oddać innym:) Choć w tym niedoścignionym wzorem dla mnie jest EL., za co jej bardzo dziękuję:) Czytam na bieżąco Twoją historię kangoo i znajduję podobieństwa do siebie w Twoich postach - nie umiem tego wyrazić, po trosze chodzi o nasze historie, po trosze sposób przeżywania kryzysu, reakcje, odczucia (oczywiście na tyle, na ile to opisałaś). Ale zmobilizowałaś mnie do „wyjścia z ukrycia”, za co Ci dziękuję:) Może kiedyś opiszę swoją historię dokładniej. A narazie o wychodzeniu z etapu rozpaczy.Niektórzy wolą uzewnętrzniać się nieznajomym, inni bliskim ludziom-ja należę do tej drugiej grupy, stąd moje wcześniejsze opory w pisaniu. Na tę chwilę powiem tak – straciłam w ciągu pół roku wszystko co było dla mnie najcenniejsze - dziecko i męża. Od 7mies. jesteśmy w nieformalnej separacji, mieszkam sama.Wtedy, w tym koszmarze, w najgorszym czasie mojego życia przekonałam się dodatkowo na własnej skórze co znaczy powiedzenie „prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie”. Nie mieszkam za granicą jak Ty, ale czułam się samiuteńka na tym świecie. Owszem, byli wspaniali rodzice, była jedna prawdziwa przyjaciółka choć fizycznie daleko. Ale oni byli na parę godzin od czasu do czasu, przez dłuugie dni i noce byłam samotna. Czułam się jakbym leżała połamana na ziemi, błagała o pomoc, krzyczała, a koło mnie przechodzili roześmiani ludzie,najbliżsi, i mnie deptali, nikt mnie nie dostrzegł. To nie tak,że chciałam być w centrum uwagi, daleko mi było do tego, potrzebowałam tylko fizycznej obecności kogoś bliskiego. Koleżanki z pracy chórem radziły:odpuść go sobie, jesteś młoda, ułożysz sobie jeszcze życie. Moja „najbliższa przyjaciółka” nagle nie miała dla mnie czasu, rodzina męża przestała się odzywać. Czułam, że moja dusza umarła, a po świecie chodzę jako pusta powłoka. Chodziłam do pracy, zmuszałam do uśmiechu, a w środku mnie, na dnie siedziała taka malutka ja i darła się wniebogłosy z bólu, wyła, sypała się na kawałki. Z ledwością wytrzymywałam 8godz. w pracy, po czym biegłam do domu, zrzucałam swoją maskę, padałam na podłogę i wyłam, wyłam, wyłam... Czasem bałam się zostawać sama ze sobą w domu, zdarzało się że mama przyjeżdżała na noc bo się dusiłam, ciało mi sztywniało. Błagałam Boga, żeby mnie zabrał do siebie bo tego już nie wytrzymam, nie uniosę kolejnego nieszczęścia...Straciłam wszystko co było dla mnie sensem życia, to kochane maleństwo, mąż... No i też jestem pod trzydziechę, a zostałam z niczym – bez rodziny, mieszkanie nie moje/nie nasze, samochód wziął mąż.
W związku z tym ośmielę się stwierdzić, że wiem co przeżywasz... .
Też modliłam się dużo - owszem, ale nie potrafiłam jeszcze oddać tego wszystkiego w Jego ręce, całkowicie zawierzyć. Modlitwa przynosiła ulgę choć tylko na chwilę. Słyszałam podczas modlitwy coś jakby wewnętrzny głos „bądź spokojna”, ale nadal upadałam. Doszłam do stanu, w którym załamałam się całkowicie, poczułam, że za chwilę oszaleję, stracę rozum z rozpaczy, ze stresu zatrzymała mi się miesiączka. Zrozumiałam, że potrzebuję lekarza bo wyląduję w psychiatryku. To była sobota. To było całkowite dno. Następnego dnia stało się coś dziwnego. Po raz pierwszy odczułam tak wielką bliskość Jezusa podczas Mszy Św. Była czytana ewangelia Św. Marka o burzy na jeziorze i bardzo przejmujące kazanie (akurat wyjątkowo wygłoszone przez księdza, który udzielał nam sakramentu małżeństwa). Czułam jakby każde słowo Jezus ustami księdza kierował konkretnie do mnie. Spłynął na mnie taki spokój, ciepło, ulga, nadzieja, że czułam to każdą komórką swojego ciała. Czułam się taka „zaopiekowana”, przytulona i jakbym unosiła się nad ziemią. Pół kroku przede mną stała wtedy moja mama, po Mszy spytałam jej jak się podobało kazanie. Odpowiedziała mi, że nie wie o czym było, prawie nic nie słyszała bo z zewnątrz dochodziła jakaś głośna, rozpraszająca muzyka... Do dziś nie wiem o czym mówiła, bo ja słyszałam wyłącznie słowa księdza. Jakbym była tam tylko z nim i z Panem Bogiem...Jeszcze wiele razy było mi źle, ale już nie tak dramatycznie, bo wiedziałam, że On jest, nawet jak tego w danej chwili nie odczuwałam.
Kolejny raz wielki spokój poczułam, po telefonie męża, który po moim nie wyrażeniu zgody na rozdzielność majątkową, zagroził rozwodem. Krzyczał i płakał zarazem, a ja cała się trzęsłam ze strachu. Padłam wtedy na kolana i zaczęłam się modlić. Znowu usłyszałam , że mam być spokojna i „co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela” - ogarnął mnie błogi spokój, nie wiedziałam co będzie dalej, ale wiedziałam, że „będzie dobrze” (choć było mi mało, chciałam dochodzić, dociekać, ale co to znaczy dobrze? wróci?nie wróci?ale Bóg milczał, więc dalej niedosyt).
Mimo tego jeszcze i tak wiele razy upadałam, dziesiątki razy serce się rozdarło, ale wiedziałam już że nie jestem sama.
15 sierpnia, święto Matki Bożej, byłam z rodzicami nad jeziorem, piękna pogoda, cieplutko, a wokół... same pary, rodziny z dziećmi, roześmiani ludzie. A we mnie znowu rozdarte serce, wyjące z rozpaczy. Wróciłam do domu, weszłam zaryczana na net i wtedy znalazłam stronę Sychar, a potem to forum. I tak się zaczęło moje wyjście z rozpaczy, odkrywanie sensu.
Czytałam i czytałam.. aż odkryłam, że to we mnie problem, nie w mężu. To ja byłam stroną rządzącą, dominującą, ale bardziej niedojrzałą, to ja wymagałam za dużo, nie doceniałam go choć był dla mnie taki dobry. To jego chciałam zmieniać, a nie siebie. To mój egoizm, moje „chcę”, moje zbytnie oczekiwania że to on zaspokoi wszystkie potrzeby – dotarło do mnie co tak naprawdę nas zniszczyło. Plus zła komunikacja, nieumiejętność słuchania,itp. A za taką super-żonę się miałam, taka dobra dla niego, kochająca i oddana... Taki szok! Wiesz co się wtedy we mnie stało? Poczucie skrzywdzenia przez męża, zamieniło się w ogromne poczucie winy. Kiedy uświadomiłam sobie jak bardzo go skrzywdziłam swoim postępowaniem, jak bardzo potrzebował mojego wsparcia, którego nie otrzymał po utracie dziecka, docenienia...to było chyba jeszcze gorsze uczucie od poczucia krzywdy. Nie wiedziałam o „jaskini”, myślałam że jego ucieczka w komputer jest ucieczką ode mnie, że mnie nie kocha. Poza tym zepchnęliśmy Boga do kąta, nie pracowaliśmy wspólnie nad naszą duchowością. Była niedzielna Msza, sakramenty, ale zabrakło Go w naszej codzienności. A teraz...teraz Pan codziennie otwiera mi oczy na to co robię źle i nad czym powinnam pracować. Dosłownie cały czas! A ja jestem z Nim pojednana i z uwagą Go słucham. Bardzo trudno było mi uwierzyć, że On mi przebacza i przebaczyć sobie(nie wiem czy mi się to do końca udało). Dużo pracy przede mną, właściwie do końca życia, ale chcę tej pracy. Męża przy mnie nie ma, więc naukę pokory i dawania siebie innym „ćwiczę” na rodzinie i koleżankach z pracy:)Powoli i mozolnie.
Zaczęłam od wydrukowania wspaniałych modlitw ze strony głównej Sychar i codziennego ich odmawiania. Drukowałam fragmenty wypowiedzi forumowiczów, które odnosiłam do swojego życia – by móc często do nich wracać. Przeczytałam i czytam nadal wiele książek, które tu polecają, słucham codziennie wspaniałych kazań ks. Pawlukiewicza, dużo się modlę. I wiesz co? Doszłam w pewnej chwili do momentu, w którym doceniłam to cierpienie i ten kryzys. W pierwszej chwili gdy przyszła ta myśl, powiedziałam sobie „ no i masz-oszalałam!” :) Może i tak, nie wiem. Ale naprawdę dziękuję Bogu za ten czas, bo to dar. Długo żywiłam urazę do mojej „przyjaciółki”, która po 11 latach zostawiła mnie samą w najgorszym cierpieniu. Modliłam się, żeby tego nie czuć. I wiesz kangoo co zrozumiałam? Że mi ta samotność była potrzebna. Pomyślałaś o tym kiedyś w ten sposób? Może jesteśmy same, pozornie pozostawione samym sobie (bo przecież jest z nami On-to już wiesz), bez tych mężów, dzieci, czy przyjaciółek, które by zagłuszały nasze serca ciągłym wyciąganiem na imprezy czy zakupy (choć nie mówię, że to nie jest potrzebne od czasu do czasu!) – właśnie po to by Pan działał w nas. I to jest dar dla nas w tym całym kryzysie! Może akurat my-tzn.Ty i ja- mamy właśnie tak go przeżyć. Nic nie dzieje się bez przyczyny.Zobacz, ile tu jest zranionych ludzi, których najbliższa osoba nadal codziennie rani. Nie mówię, że separacja jest dobra. Ale dla nas taką może się stać, skoro już w niej jesteśmy. Ciebie mąż też rani, mnie mój czasem też choć słaby kontakt, ale może akurat nam ona jest dana po to, by się zdystansować do mężów, do naszych małżeństw? W samotności i ciszy łatwiej Boga usłyszeć. Do mnie próbował „się przebić” w okresie rozpaczy, ale chyba nie do końca dałam mu szansę do siebie dotrzeć. Więc dał mi tę samotnośc, to wyciszenie wewnętrzne i zewnętrzne, bym wreszcie usłyszała co ma mi do powiedzenia. Ale szatan walczy o nas, nie ma lekko. A im bliżej jesteś Boga tym walczy bardziej, jeszcze nie raz upadniesz a On jeszcze nie raz Cię podniesie. Ale już każdy upadek będzie mniej bolał. Aż dojdziesz do tego poczucia spokoju wewnętrznego, do pogodzenia się z Jego wolą i bezgraniczną wiarą w to, że On chce przede wszystkim naszego dobra. I nie zsyła na nas więcej niż możemy unieść, choć wydaje nam się czasem że już umarliśmy. Może Cię drażni to co tu piszemy, bo chciałabyś już i teraz z tego wyjść. Mnie to drażniło na początku, te teksty forumowiczów :„wycisz się”, „daj czas czasowi”, „potrzeba czasu”, „nie czekaj na męża” – bo ja byłam taka, że chcę już, bo ja już nie dam rady i nie mogę już tak żyć. Jak mam nie czekać skoro męża tak kocham i potrzebuję. No ale tak widocznie trzeba. Po paru mies. sama tak piszę, jak przeczytałam od innych:)

Kangoo, ja wiem już, że byłam uzależniona od męża, zrobiłam sobie z niego boga. To on był dla mnie na 1 miejscu. Jak jest u Ciebie to tylko Ty sama wiesz. Najgorsze w tej mojej rozpaczy dla mnie było tak –jak i Ty piszesz-wizja przyszłości bez dzieci, męża. Ja-powołana do roli żony i matki miałabym być sama do końca życia??? Myślenie o tym przeraża, wiem. Ale Pan Bóg nas kocha i zna nasze pragnienia. Więc nie zadręczaj się tym, co będzie. Czytaj forum, zobacz jak cierpią inni, dostrzeż że są ludzie, którzy mają dużo gorzej, a jednak nie tracą nadziei. Jak wielka wiara, nadzieja i miłość musi być w nich??? Ja w swoim umieraniu byłam sama, nie znałam jeszcze tego forum. A ilu osobom w ogóle nie będzie dane go poznać? Ty masz tu wsparcie, modlitwę. Doceniaj to, doceniaj drobiazgi w swoim życiu. Wydaje Ci się teraz beznadziejne, ale może stało się dziś coś za co możesz podziękować, choćby malutkiego, czego byś dawniej nie dostrzegła? Jeszcze jedno, pisałaś, że zaraz po ślubie kościelnym sypnęły się na Was choroby, tragedie jedna za drugą. Mnie się od razu nasuwa pytanie: dlaczego po zawarciu małżeństwa a nie przed, skoro to prawie zbiegło się w czasie? Może Pan wybrał Ciebie, bo inna kobieta nie wytrwałaby przy Twoim mężczyźnie w tych trudnych chwilach? Może rozwiodłaby się z nim wiedząc-najpierw że jest śmiertelnie chory, a potem że bezpłodny -a Ciebie trzyma przy nim przysięga? Bo może tu o niego chodzi, o jego nawrócenie, a Pan wie, że Ty to przetrwasz, pomożesz mu w odnalezieniu właściwej drogi swoją modlitwą i wytrwałością? Bo może jesteś silniejsza niż Ci się wydaje i zostałaś wybrana do realizacji Bożego planu? Nie znamy pytań na wiele odpowiedzi, na wiele nigdy nie poznamy. Ale ufaj, że Pan Bóg najbardziej doświadcza tych, których najbardziej kocha. Ja też wierzę, że mój mąż wróci. Bardzo go kocham. Zaprosiłam go na święta, nie znam jeszcze jego decyzji. Ale od wtorkowej Godziny Łaski jest we mnie wielka siła i wiara... Kangoo, jeszcze długo będzie bolało, mnie czasem też „weźmie”. I lecę znowu w dół, spadam, spadam. Ale znalazłam taki sposób: powtarzam sobie zdania z Pisma Św., które szczególnie dodają mi sił, np. „Czemu tak bojaźliwi jesteście? Jakże wam brak wiary!” albo „Zaprawdę powiadam wam, kto powie tej górze:podnieś się i rzuć w morze, a nie zwątpi w duszy, lecz wierzy, że spełni się to, co mówi, tak mu się stanie. Dlatego powiadam wam: wszystko, o co prosicie w modlitwie, stanie się wam, tylko wierzcie że otrzymacie”. Albo po prostu do upadłego –„Jezu ufam Tobie, Ty prowadź”. Wierzę, że –jak to ktoś tu napisał-musiało zostać zburzone, to co było złe, żeby Bóg pomógł nam zbudować od nowa: już na skale. Wiesz kangoo, jak mąż jeszcze mieszkał ze mną i było źle, to wiele, wiele Mszy św. ofiarowałam za uzdrowienie naszego małżeństwa, wiele Komuni Św. A tu nagle się zawaliło wszystko, runął mój świat. Miałam żal do Boga: dlaczego? Przecież tak bardzo Cię prosiłam.A tu co, śmierć maluszka, rozwód? My, taka wielka miłość? Taka ostatnia szansa na dobry związek(bo byliśmy już „po przejściach”)?
A teraz myślę sobie, że Pan właśnie odpowiada na moje prośby. Tylko w taki nieoczekiwany sposób, ”po swojemu”...:) No i jak narazie od lipca temat rozwodu nie był poruszany.
Życzę Ci dużo siły i wytrwałości kangoo. Może wątpisz w swoją siłę, ja wątpiłam w siebie, bo generalnie miałam się za baardzo słabą psychicznie osobę. Ale ta siła nie pochodzi z nas. Pan Bóg da Ci jej tyle, ile będziesz potrzebowała. Pamiętaj, że nie jesteś sama. To, że nie słyszysz w tej chwili Pana Boga, nie czujesz Go, to nie znaczy, że jest dalej niż jak Go wcześniej odczuwałaś. O tym też mówi ks. Pawlukiewicz w którymś ze swoich kazań. Zdystansuj się do tego wszystkiego kangoo, wiem że ciężko, wiem że baardzo boli. Ale wytrwasz, wiem to, modlę się za Ciebie i za was wszystkich też. Za tych, co to forum stworzyli, tworzą, którzy tu szukają pomocy i którzy tę pomoc dają. No dobra kończę, bo zaraz przebiję zkszaciora:) Pozdrawiam Was gorąco!!!

Anonymous - 2009-12-11, 22:33

Droga Glondi

Piękne świadectwo otwierania się na Pana Boga:). Dziękuję

Kangoo
Upadać jest rzeczą ludzką,ale najważniejszą jest wola powstania. A ty ją masz :).Ty wiesz,że twoje życie nie skończyło się na tej chwili, ono się na nowo zaczyna z Chrystusem. Myśle, że każdy z nas miał i ma takie chwile w swoim życiorysie

Anonymous - 2009-12-11, 23:12

Chciałaś skromnie napisać w poście dla Kangoo, a ja przesunęłam ten post jako odrębny temat. Pro Publico Bono 8-)
!Niech Duch Święty ożywia Waszą Miłość!

Anonymous - 2009-12-12, 00:07

Witaj Glondi , witaj kochana :-> Piękne cudowne świadectwo dziłania żywego Boga w życiu człowieka który jest otwarty na Niego i , który aktywnie z Nim wspólpracuje . Chwała Panu !!!!

Glondi pisz , dziel się z nami swoją drogą , juz jesteś wygrana , juz przyjmujesz Jego zwycięstwo :->

Anonymous - 2009-12-12, 07:24

Glondi-dziękuję,ze napisałaś....łzy mam w oczach...tyle ważnych i pięknych rzeczy napisałaś,a najbardziej we mnie utkwiło to:
Glondi napisał/a:
Bo może tu o niego chodzi, o jego nawrócenie, a Pan wie, że Ty to przetrwasz, pomożesz mu w odnalezieniu właściwej drogi swoją modlitwą i wytrwałością? Bo może jesteś silniejsza niż Ci się wydaje i zostałaś wybrana do realizacji Bożego planu


pisz,nam wszystkim pomagasz w tym trwaniu ,w zawierzeniu i ufaniu-wszystko dla DOBRA.

Całuski!

Anonymous - 2009-12-12, 10:13

dziekuje Ci,dotknelas mojego serca,po raz pierwszy czuje ze ktos mnie rozumie..tak samo sie czuje...postawilam meza na oltarzu a sama zeszlam na dol i trwalam w tym dole,zawsze czulam sie gorsza od niego,jakas nie godna,slaba...a on mnie w tym utwierdzal...ja Boga znalazlam w tej ciszy,przygotowujac sie do Narodzin Pana,wyciszylam sie ,uspokoilam...i tak jak slusznie zauwazyli inni...bylam w eufori,moje serce bylo przepelnione radoscia,modlitwy ktore mowilam z serca i wiedzialam ze :evil: nie spi, ze kusi i udalo mi sie oprzec pokusie...chodze na terapie i czuje sie dobrze bo nawet na terapi rozmawiamy o Bogu,3 razy w tygodniu rozmawiam z ksiedzem czytamy pisma i odnosimy do zycia....panowala euforia...Pan ze mna codziennie czulam Jego obecnosc...odnawial mnie...maz zszedl na dalszy plan,nadal sie modle o jego nawrocenie ale bardziej o siebie...ostatnio modle sie o jego byla ktora zginela w wypadku,to mi pomaga....myslalam ze silna jestem,pamietacie na jednym z moich postow przytoczylam fragment madrosci syracha...to Pan przemowil wtedy do mnie ostrzegl mnie przed proba...mialam byc jak belka w budowie..i wlasnie wczoraj :evil: zaotakowal razem z 7 innymi...i odrazu uderzyli w najbardziej rozdarta rane i zabolalo,upadlam...upadlam bardzo mocno...i dziekuje Bogu ze znow mnie podniosl...kochani dziekuje wam z calego serca ze jestescie,modle sie za was wszystkich...Glondi,dzieki tobie nie czuje sie sama.dziekuje...dzis pierwsza moja modlitwa bylo ofiarowanie siebie i zawierzenie Bogu....Jezu Ufam Tobie....
Anonymous - 2009-12-12, 13:56

Glondi, bardzo dziękuję.
Anonymous - 2009-12-12, 16:57

Ja też Wam dziękuję kobitki! ;-) Robiko, swojego czasu Twoje świadectwo też mi bardzo pomogło, dziękuję Ci z całego serca! A tak w ogóle to podzielę się z Wami jeszcze pewnym pomysłem, który przyszedł mi do głowy - myślę, że jako odpowiedź na moje prośby do Ducha Św. o ukazywanie mi moich błędów i tego co zmieniać. Ogólnie nie jest to jakieś odkrycie Ameryki, ale mi dużo dało. Jestem z natury pesymistką (choć latami wmawiałam sobie, że realistką :-) ) i niestety dużo narzekam, zrzędzę, krytykuję. Parę tygodni temu naszła mnie taka myśl: "a znajdź w ciągu każdego dnia choćby 3 rzeczy, którymi mogłabyś się zachwycić, zatrzymać się, zauważyć,może pochwalić. Nawet jakby to na początku miało być takie wymuszone, nienaturalne.Zrób chociaż 1 dobry uczynek dziennie, choćby to miał być uśmiech/miłe słowo do kogoś." Spodobał mi się ten pomysł. Kurczę, ale jakie to trudne! Zachwycić się torebką czy sukienką na wystawie-ooo, to tak!Z łatwością :-) No ale nie o to chodzi. Wiecie co, dopiero wtedy dostrzegłam z jaką łatwością przychodzi mi ocenianie ludzi, wściekanie się na nich, a jak trudno dostrzec coś dobrego - zwłaszcza w np. niemiłej pani na poczcie :-) Ale otwierają mi się oczy na to jaka byłam, jak często ktoś oczekiwał ode mnie dobrego słowa, pomocy a ja to olewałam. Dziękuję codziennie Bogu, że otworzył mi na to oczy i mocno nad tym pracuję! Choć nadal te 3 rzeczy czasem ciężko znaleźć :-) Pozdrawiam!
Anonymous - 2009-12-12, 20:34

Witam. Glondi dziękuję za wywołanie mnie do odpowiedzi :mrgreen: . Wiesz Twoje świadectwo spowodowało że jeszcze raz przejrzałem forum, przeczytałem inne świadectwa, to jak kryzys przeżywają inni. Cudowne świadectwo. A tak na marginesie, widzę że spełniły się moje obawy, tzn. stałem się przestrogą i przykładem którego nie należy naśladować a wręcz wystrzegać się. Taak, wiedziałem że moje gadulstwo mnie zgubi!
Nie wiem jak to się dzieje, ale zaczynam dostrzegać pewne różnice. Przeraża mnie to jeszcze ale jakoś zaczynam się godzić z myślą że żona może w końcu kiedyś powiedzieć że odchodzi, chociaż chciałbym tego uniknąć. Dalej, jakoś czuję się od niej silniejszy.
Następnie, znowu zaczynam przyjmować że Pan Bóg tak jakby pozwala na pewne rzeczy aby potem było lepiej, i wcale nie jest to tak jak ktoś napisał, że jest to pewna furtka, wentyl bezpieczeństwa żeby nie zwariować, wytłumaczyć to sobie. Dzięki kryzysowi znów zacząłem się modlić, starać się każdy dzień odnosić do Pana Boga i powierzać mu każdą sprawę, modlić się o przemianę dla mnie i mojej żony, powierzać mu wszystkie troski, prosić o łaskę i wskazówki.
Dostrzegam po pewnym czasie, zaczynam rozumieć to co się stało w moim życiu w naszym małżeństwie. Pewne wnioski wyciągnąłem od razu ale jakoś tak czysto analitycznie, tak chłodno po ludzku. Na szczegóły naprowadził mnie franciszkanin u którego byłem w środę. W trakcie naszej rozmowy wyszło co było nie tak z nami i ze mną. Nie od razu do mnie to dotarło. Dzisiaj tak jakbym doznał iluminacji i o dziwo uspokoiło mnie to, nie przeraziłem się, bo to tak jakbym pracował nad jakimś wynalazkiem, nie wychodzi, jestem podłamany i nagle...łał wychodzi moja nieudolność i niewiedza i ciesze się bo wiem już co robić. Spojrzałem na to od strony takiej bardziej uczuciowej, jeśli tak to można określić. Kolejna rzecz, dostrzegłem swoje błędy takie moje osobiste, ale również związane z moją relacją z żoną. Pewnie nie wszystkie ale i tak się cieszę.
Nie dawno na swoim wątku napisałem jak to mnie dobiła informacja o tym że nie dostanę pieniędzy z zakładu pracy. Teraz myślę sobie OK, trudno, kierownik obiecał większą premię, dobre i to. Wiem że będę musiał teraz pracować niemal cały czas, żeby wyjść z dołka finansowego, oczywiście żona będzie musiała to zaakceptować, bo prawdę mówiąć jest w tym jej trochę a może nawet więcej winy i ona o tym wie, ale jakoś tym wszystkim się nie przejmuje za bardzo.
Jak widzicie jestem w niezłym nastroju. Tak jak Glondi jestem pesymistą, ale zaczynam weryfikować takie spojrzenie na siebie. Kiedyś z dumą mówiłem że jestem pesymistą i czarnowidzem. Obecnie chcę cieszyć się ze wszystkiego co mam, pragnę wręcz tego i powoli się udaje.
Jeśli chodzi o moją żonę. Coraz mocniej chcę i zaczynam wierzyć że wróci do mnie, tak na prawdę. Kiedy byłem na spotkaniu ze wspomnianym zakonnikiem, który tez zajmuje się kryzysami małżeńskimi, podając mi różne przykłady powiedział że w sumie nie jest tak źle. Od razu zaakcentował że pewnie to mi nie pomaga. ale teraz tak nie jest. W tej chwili uważam że żona nie wiem pewnych rzeczy, nie wie co to miłość. Być może ja też nie wiem, ale licytując się Ona nie wie bardziej. :-P
Nie wiem do czego powołął mnie Pan Bóg. Będąc we wspólnocie odnowy w Duchu Świętym był czas, pewien etap poprzedzony pewnym okresem formacyjnym nazywanym wylaniem Ducha Świętego, takie odnowienie bierzmowania. Dostałem pewne słowa. Wiecie że będąc w odnowie poznałem żonę. Zawsze myślałem że dzięki mnie (cóż za opycha) nawróci się. Modliłem się, a potem przestałem aż do kryzysu.
Tak więc reasumując, dziękuję wszystkim za Wasze świadectwa, dzięki nim trwam, choć są chwilę totalnego zwątpienia, a moja wiara i ufność w Boże działanie jest jeszcze mizerna. Gdzie mi tam do ziarna gorczycy.
I znowu się rozgadałem na dodatek zajmując nie mój post. Wybaczcie.
Pozdrawiam. :-D

Anonymous - 2009-12-12, 20:42

zkszacior napisał/a:
Wiecie że będąc w odnowie poznałem żonę. Zawsze myślałem że dzięki mnie (cóż za opycha) nawróci się.

Skoro była w Odnowie, to chyba była nawrócona? :roll:

Anonymous - 2009-12-12, 21:05

Hej. Gwoli jasności. To ja byłem w odnowie, żona zawsze była jakoś dalej od religii, Boga, Kościoła. Wierzyła, jest ochrzczona, Komunia św, ale w zasadzie nigdy nie była praktykująca. Tak została wychowana. Jedyną osobą poza mną z którą wcześniej sporo rozmawiał o Panu Bogu, był jej przyjaciel, obecnie chrzestny naszego syna. On również stał się mi bliską osobą. Ale o tym pisałem na swoim wątku.
Anonymous - 2009-12-12, 21:45

Ok, rozumiem. Pozdrawiam.
Anonymous - 2009-12-12, 22:01

Zkszacior, to jest wspólny temat, to nie ja go założyłam, po prostu mój post został zatutyłowany i wyodrębniony, więc jest wspólny i czuj się jak u siebie :-) Zauważam pewną prawidłowość - w wielu małżeństwach jeden z małżonków ma głębszą wiarę od drugiego. Być może tak to jest już "ustawione", by w tych trudnych chwilach choć jedno trwało w Bogu dla dobra obojga. Może się mylę, ale gdyby nie Twoja wiara, nadzieja i miłość, być może nie byłoby już Waszego małżeństwa. A tak-jest nadzieja. Także trwaj w niej i się nie poddawaj.
Dobrze, że myślisz pozytywnie. Mój brat jest niepoprawnym optymistą, nie ma lekko w życiu, ale podchodzi do wszystkiego z dystansem i jakoś ze wszystkich kłopotów wychodzi obronną ręką. Podziwiam go za to. Wytrwałości! Pozdrawiam!

Anonymous - 2009-12-12, 23:20

Dzięki za zaproszenie. Jestem chyba najbardziej miotającą się osobą na tym forum, każdy mi to powtarza (ależ jestem pyszny i próżny że pozwoliłem określić się takim mianem).
To jest ciągła huśtawka. Przykład z dzisiaj. Napisałem na tym wątku te parę zdań :-P a przed chwilą na swoim opisałem totalną klapę. Oczywiście nie odwołuję tego co tutaj napisałem, tylko że ta hustawka mnie wykończy a moja niewierność wobec Boga, słaba wiara i niezrozumienie nauki Kościoła spowoduja rozpad mojego małżeństwa i moją śmierć w każdym znaczeniu tego słaowa. Nie chę mi się przepisywać czy też kopiowac tego co napisałem u siebie, zainteresowanych zapraszam. Tak naprawdę to błagam o pomoc. Gubię się nie jestem teologiem, przewodnikiem duchowym, gdzie mi tam do nich. Dlatego jeśli ktoś mi coś podpowie to będę wdzięczny.


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group