Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - Historia Riley

Anonymous - 2009-11-28, 11:02
Temat postu: Historia Riley
W lipcu odszedł ode mnie ukochany mąż. Kryzys i rozpad naszego związku stanowiły rezultat przede wszystkim mojego zachowania. Mam świadomość, że sama doprowadziłam do tego wszystkiego. Ocknęłam się za późno..
Odwróciłam się od Boga, popadłam w wygodnictwo i egoizm. Przestaliśmy z mężem rozmawiać. Warczeliśmy do siebie. Coraz bardziej męczyliśmy się w swojej obecności. Zdradziłam męża. On inwigilował. Ja wiedziałam, ale udawałam głupią. On też udawał nieświadomego i pewnego dnia po prostu się wyprowadził. Błagania i łzy z mojej strony na niewiele się zdały. Zasłużyłam sobie na to.
W ciągu tygodnia ustanowiliśmy rozdzielność majątkową i podzieliliśmy majątek. Po miesiącu mąż złożył pozew o rozwód. Miało być na zgodny wniosek. Bez orzekania o winie. Prosił, abym pozwoliła mu odejść. Termin rozprawy wyznaczony został na grudzień.
Próbowałam się z tym pogodzić, ale tęsknota rosła wraz z wyrzutami sumienia i rozpaczą. Odsunęłam się od Boga już wcześniej i zaprzepaściłam miłość. Nic mi w życiu nie zostało. Pojawiły się myśli samobójcze. Chciałam zniknąć.
Błagałam męża o separację. Nie chciał o tym słyszeć. Nie chciał mnie widzieć, rozmawiać ze mną. Nie chciał mieć ze mną nic wspólnego. Trudno mu się dziwić.
7 lat związku, w tym niecałe trzy po ślubie...
Wstydziłam się modlić, wstydziłam się prosić Boga o pomoc. Wiedziałam, co mam na sumieniu. Schowałam nawet obraz "Jezu ufam Tobie", bo nie byłam w stanie znieść jego widoku. Tak gryzło mnie sumienie.
Pewnego dnia pękłam. Wyciągnęłam obraz, przytuliłam go do siebie i zapłakałam. Zaczęłam błagać o wsparcie, bo sięgnęłam dna i zdałam sobie sprawę, że z czysto ludzkiego punktu widzenia, nie widzę szans na ratunek. Zrozumiałam, że nie powinnam się poddawać, a wyrządzona przeze mnie krzywda, nie oznacza, że mam teraz obowiązek pozwolić męzowi pójść własną drogą i godzić się na rozwód. Postanowiłam walczyć o Niego i o separację. Nie miałam i nie mam pomysłu, co do sposobu, ale wiem, że mój upadek nie może pociągnąć na złą drogę również Jego. Czuję się odpowiedzialna za Nas.
Następnego dnia zadzwoniła moja mama, mówiąc, że umówiła mnie na wizytę u lekarza. To znakomita lekarka, która leczyła zarówno mnie, jak i męża i bardzo się wszyscy lubiliśmy. Skierowała mnie do znajomego psychiatry, który zgodził się przyjąć mnie następnego dnia. Lekarka zadzwoniła do męża, prosząc, aby mnie na tę wizytę zawiózł. Ja również go o to poprosiłam, tłumacząc, że nie jest to lekarz, do którego chciałabym jechać sama.
Lekarz stwierdził u mnie depresję lękową spowodowaną odejściem męża. Zapisał tabletki. Zasugerował indywidualną psychoterapię.
Zasygnalizowałam, że bardzo mi zależy na terapii wspólnej. Mąż wszedł na chwilę do lekarza, ale powiedział, że nie jest gotowy. Jeszcze. Co nie znaczy, że nie dojrzeje do tego za pewien czas. Oczywiście przy założeniu, że terapia nie będzie ukierunkowana na scalanie...
W drodze powrotnej mąż rozpłakał się. Pozwolił mi pogłaskać się po włosach. Prosił, żebym przez kilka dni nie pisała, nie dzwoniła. Potrzebuje dojść do siebie. Prosiłam go o separację i czas. Powiedziałam, że będę czekać, czuwać, trwać.
Modlę się, by zrodziło się u Niego pragnienie scalenia. Na razie broni się przede mną. Boję się, że naciskając, uzyskam odwrotny skutek. Z drugiej, boję się, że nie robiąc nic, stracę ukochanego człowieka. Zraniłam go okrutnie. Nie mogę niczego żądać, niczego oczekiwać, o nic prosić. Pragnę go dobrze i mądrze kochać. Czy w takiej sytuacji można mówić o szansie na lepsze?

Anonymous - 2009-11-28, 11:52

Witaj,
ciesze sie ze jestes tutaj z nami...ciesze sie ze jestes z Panem...i Jego sie trzymaj...choc kazda historia jest inna to kazdy z nas znalazl Jego,upadajac i dotykajac dna....walcz o sakrament, walcz o nawrocenie meza...trwaj w Panu...On Ci wskaze droge ,On Ci pomoze...szukaj Go bo On codziennie Ci mowi...
To Pan mnie wyciagnal, to On mi podaje reke kiedy upadam....slychaj ,czytaj i pisz...tutaj ludzie dziela sie z sercem,nikt nie osadza...gdyby nie to forum i ludzie ktorych tu spotkalam, to nigdy bym nie miala odwagi stanac i powiedziec Nie zlu,to swoja desperacja i egoizmen zniszczyla bym siebie, i malzenstwo...my tu wszyscy walczymy a naszym wodzem jest Bog...badz z nami
pozdrawiam

Anonymous - 2009-11-28, 13:07

Riley....piękn y post. Niewiele mogę dodać....bo co ...wszystko juz wiesz, wszystko zrobiłaś.....teraz tylko czas i cierpliwe czekanie.

Moim zdaniem, spróbuj jeszcze poprosic męża o czas. Bo co Mu tak naprawdę da, że w emocjach tak szybko sie rozwiedziecie ?
Przeciez Ty chyba pojutrze za mąz sie nie wydajesz....ani pewnie On sie nie żeni.

Poproś o czas dla siebie ale też obiecaj ten czas ( zagwarantuj ) mężowi.
Może odpoczynek od siebie....czas na przemyślenia.....

Zdaje mi się, że Twój mąz Twoją zdradę bardzo mocno przeżył....pewnie sie nie spodziewał a do tego dla mężczyzny zdrada to chyba największa potwarz. Musisz to zrozumieć i zaakceptować !

Teraz masz czas dla siebie ! Nie zmarnuj go ! Odbudowanie relacji z Bogiem, długie rozmowy, proste modlitwy, sakrament pokuty( spowiedź święta) , przystąpienie do Komunii świętej, uczestnictwo w mszach .
Musisz tez ochłonąć....podleczyć się , wyjśc z dołka= depresji. Bądź dla siebie dobra ! Bóg Ci wybaczy, jeżeli o to zadbasz .
Polub siebie na nowo, pokochaj , przytul siebie samą , bądź dobrą dla siebie i dbaj o siebie !
Życzę Ci szybkiego powrotu do równowagi i dalszych mądrych działan w celu odrodzenie Waszego małżeństwa !! Pozdrawiam !! EL.

Anonymous - 2009-11-28, 16:59

El. czekanie i cierpliwość to dla mnie wyzwania. Jestem "w gorącej wodzie kąpana". Szybko podejmuję decyzje i bywam w nich niestała. Ta sytuacja jest próbą charakteru. Nie mam wyboru. Nie mogę kaprysić i robić niezadowolonej miny. To nie zrobi na nikim wrażenia. Niczego nie zyskam w ten sposób. Uczę się pokory i cierpliwości. Zrozumiałam też jedno. Ta nauka byłaby niemożliwa, gdybym nie wierzyła, że będzie lepiej. Zaiwerzyłam Bogu. Czuję przez skórę, że On chce ratowania tego związku i pomoże. Być może potrzebowałam wreszcie twardej szkoły dojrzałości.

Mąż powiedział mi jakiś czas temu, że jego już moja miłość nie cieszy; że nie chce być z kimś, kto docenił coś, dopiero wtedy, gdy to stracił...
Mogę jedynie modlić się o dar przebaczenia dla Niego.

Napisałam do sióstr dominikanek prośbę o modlitwę. Napisały, że Bóg cieszy się z mego powrotu do Niego, że będą modlić się o to, by mąż zapragnął pojednania.

Teściowa radzi: nie osaczaj go, nie wymuszaj niczego na nim. A ja nie potrafiłam powstrzymać się i wysłałam do niego dwa maile, w których napisałam co czuję.

Wczoraj nie odpowiedział mi na pytanie, czy naprawdę chce tego rozwodu. Mruknął, że chyba nie zostawiam mu wyboru, co do separacji. Ale nie obstawał jak wcześniej, że to złośliwość z mojej strony.
Zasanawiam się, czy moja postawa wobec Boga nie jest jawną bezczelnością. Przez tyle lat ignorowałam Go i nagrzeszyłam w tak obrzydliwy sposób, że gdyby teraz szlag mnie trafił nie załapałabym się na czyściec. A teraz, gdy świat zawalił mi się pod nogami, dobijam się z prośbami.

Nie umiem się modlić. Na razie ograniczam się do rozmowy. Boję się iść do spowiedzi. Do przypadkowego księdza. A jednocześnie tak bardzo potrzebuję otuchy i ukojenia.

Anonymous - 2009-11-28, 17:35

Wiesz, co jest cudowne? Że Bóg, po szczerym wyznaniu przez nas grzechów na spowiedzi św - przebacza nam, a potem... już nie pamięta nam tych grzechów :-D Jest takie powiedzenie: natura nigdy nie wybacza, człowiek czasami, a tylko Bóg - zawsze :->
Idź, Riley, do spowiedzi... nie czekaj na to co ma Cię trafić ;-)

Anonymous - 2009-11-28, 21:02

Co do spowiedzi... Może poproś księdza o spowiedź w formie rozmowy? Tak nie w konfesjonale, ale na spokojnie i w cztery oczy. Kiedyś rozmawiałam z dziewczyną, której spowiedź wyglądała w ten sposób, że poszła z księdzem na spacer po łąkach. Jeszcze pamiętam z jaką wiarą i szczęsciem w oczach to opowiadała :) Widać było, że to dało jej dużo więcej niż spowiedź w kościele.


Pozdrowienia :)

Anonymous - 2009-11-28, 22:20

Riley - polecam Dominikanów w kwestii Spowiedzi Świętej. Za każdym razem, kiedy korzystałam z tego sakramentu właśnie u Dominikanów - miałam poczucie naprawdę dogłębnego oczyszczenia. To były długie spowiedzi - w zasadzie wyglądały jak rozmowy z terapeutą, odkrywały najgłębsze tajemnice mojej duszy. Żywo czuło się obecność Chrystusa.

Nie wiem, czy ktoś też ma podobne spostrzeżenia - ja zachęcam do spróbowania właśnie tam - zwłaszcza jeśli chodzi o spowiedź po dłuższej przerwie.

Ważne jest też, aby przed spowiedzią - w którejkolwiek świątyni - przeżyć szczery i dokładny rachunek sumienia, przygotować się do tej spowiedzi.

Może ta strona będzie pomocna.

http://www.spowiedz.pl/rach1.htm


Riley - zaufaj Panu.

Anonymous - 2009-11-28, 23:42

Riley pamiętaj mimo grzechu jesteś dla Boga ukochanym dzieckiem!!!!!!!! Ufaj Bogu a on cię nie opuści!!! Bo któż Ci pomoże jak nie On?! Proś by się przyczynił za tobą św.Juda Tadeusz (ten święty to specjalista od spraw beznadziejnych) Na razie spróbuj wewnętrznie się wyciszyć i opanować swoje emocje (choć wiem że to dla ciebie bardzo trudne).Pamiętasz Wasz ślub? Waszą przysięgę wobec Boga? Walcz o jedność małżeństwa , staraj się.Nie mysl o mężu jak o wrogu.Uważaj na prawników bo wielu z nich chce zrobić interes na cudzym nieszczęściu. Podpisuję się pod poprzednimi postami i modle się za Was.........
Anonymous - 2009-11-29, 13:47

Boli serce. Pęka głowa.
Rozmawiałam dziś przez chwilę z mężem. Zadzwoniłam do niego. Był zimny i oschły. Powiedział, że nie podoba mu się mój nacisk na separację, że na siłę, chcę mu przeszkodzić. On chce rozwodu, ponieważ dąży do "stanu zerowego" w naszych relacjach. Odpowiedziałam, że sądowa separacja może być właśnie takim stanem zerowym. Stwierdził, że to co innego, że nawet jeśli kiedykolwiek miałby rozpoczynać coś ze mną to od zera.
Mydlenie oczu.
Powiedziałam, że jest mi teraz szczególnie potrzebny. Odpowiedział, że od tego są lekarze, że muszę być silna i ponieść konsekwencje swego postępowania.
Prosił, abym nie dzwoniła i nie zakłócała mu spokoju.

[ Dodano: 2009-11-29, 23:13 ]
Nie wiem, co mnie podkusiło. Wieczorem po mszy, postanowiłam pojechać do męża. Zobaczyć go, porozmawiać. Aktualnie mieszka w domu teściowej.
Nie chcieli mnie wpuścić. Ona wychyliła się przez okno, mówiąc że jest u niej pedicurzystka więc nie ma jak zejść. Po chwili wybiegł mój jeszcze mąż. Wyszedł na zewnątrz natychmiast zamykając drzwi, tak abym nie przekroczyła progu domu. Oznajmił, że musi jechać do ojca, bo zapomniał dokumentów (ojciec mieszka na tym osiedlu, co ja). Pojechaliśmy więc na dwa auta. Na miejscu odruchowo się do niego przytuliłam po wyjściu z samochodu. Odepchnął mnie mocno niezadowolony, mówiąc, że tak nie można. Powiedział, że może poświęcić mi kilka mnut, ale generalnie się spieszy. Nie miał nawet skarpetek :> Chciał rozmawiać w aucie. Odmówił wejścia do domu.
Oświadczył, że nic do mnie nie czuje, że nie chce mnie w żadnej postaci, ani starej, ani nowej. Chce wolności, życia według własnych harmonogramów. Mam mu dać spokój i nie być egoistką. Zostawił mnie, kiedy byłam zdrowa. Mam sobie jakoś dać radę, bo zawsze gdy chcę, to mi się udaje. Wyszłam upokorzona, roztrzęsiona i zapłakana.
Tymczasem bezpośrednio po tym, on odwiedził moją mamę (to samo osiedle). Poskarżył się, że go nachodzę i nagabuję, że on teraz nie będzie wracał na noc do domu, bo będzie się bał, że go najdę. Oznajmił, że jestem dla niego rozdziałem zamkniętym, młodzieńczą miłością, pomyłką. Poprosił, aby wpłynęła na mnie, żebym dała mu spokój.

Jestem spokojna. Zastanawiam się, czy to tabletki, czy co innego.
Odpuszczam.
Wyraźnie widzę tutaj mnóstwo oznak niedojrzałości. Ten człowiek nie dorósł do sakramentu małżeństwa. W tygodniu wybiorę się do kurii. Z bólem w sercu, ale też z głębokim przekonaniem zmierzać będę w kierunku stwierdzenia nieważności.

Coś we mnie pękło. Przestałam płakać. Przestałam rozpaczać. Wystarczy już tego samobiczowania i upokorzeń. Czas ratować siebie.

Anonymous - 2009-11-30, 08:50

Jeżeli Twój mąż jest tak bardzo zraniony to nie dziw mu się że reaguje w taki właśnie sposób. Ja również zraniłam bardzo mojego męża. Nasza separacja trwała rok. Na początku też starałam się podtrzymać kontakt, rozmawiać, ale to chyba zawsze działa odwrotnie. W pewnym momencie odpuściłam. Nie mieliśmy kontaktu przez kilka miesięcy. Każdy z nas potrzebował czasu. I ten czas przyniósł rozwiązanie. Minęło już 3 laata. Dzisiaj jesteśmy bardzo szczęśliwi - bardzo!!! Pozdrawiam. Agata
Anonymous - 2009-11-30, 09:00

Riley napisał/a:
Z bólem w sercu, ale też z głębokim przekonaniem zmierzać będę w kierunku stwierdzenia nieważności.
Coś we mnie pękło. Przestałam płakać. Przestałam rozpaczać. Wystarczy już tego samobiczowania i upokorzeń. Czas ratować siebie.


Riley, byłaś u spowiedzi? Odnowiłaś relację z Panem Bogiem? Przemawia przez Ciebie ból odtrącenia... czyli emocje. Emocje są z reguły złym doradcą. Popracuj nad wyciszeniem i powrotem do Pana Boga, a nie powrotem do męża... a wtedy wszystkie decyzje będą po pierwsze łatwiejsze, a po drugie - bardziej zgodne z planem Bożym niż z Twoim chciejstwem.
Bo widzisz - na świecie tak jest, że zrealizowane plany Boże kończą się dobrze, a zrealizowane ludzkie chciejstwa - niekoniecznie.

Anonymous - 2009-11-30, 09:21

Riley....poczułaś jak boli odtrącenie ? To zrozum też trochę męża...że w Nim też cos pękło ! Daj Mu czas, aż Jego rany sie zagoją, zabliźnią.
Ty, kiedy On Cie odrzuciła juz jesteś gotowa prosić o stwierdzenie nieważności zawarcia związku....pomyslałaś co powiesz w Kurii ??
Zatrzymaj się i daj czasowi czas !
Pan Bóg patrzy na Ciebie i co widzi ? Kobitę, która tupie nogami i krzyczy...albo teraz albo idę do Kurii ?? Noooo Riley....trochę wytrwałości !1

I masz rację, czas zabrać się za siebie !!
Co zamierzasz zrobić ??

Piszemy Ci tu, że najpierw powinnaś odbudować relację z Bogiem....Zrobiłaś to już ?
Jak długo się ta relacja psuła i sypała ??
Myslisz, że odbudujesz w jeden dzień ??
Bez spowiedzi , mszy świętej i Komunii świętej - nie ruszysz !

Jak długo psuło sie sypało Wasze małżeństwo ?
Myslisz, żeby naprawić wystarczy - przepraszam - i jeden dzień naprawy ??

Riley....piszesz, że jesteś w gorącej wodzie kąpana....więc najpierw naucz się cierpliwości !

To co teraz robisz.....nie jest w gorącej wodzie kąpane....to jest Twój egoim i chciejstwo !!
Jeżeli kochasz męża ....to daj Mu czas !
Jeżeli umiesz już kochać siebie....to ten czas poświęc sobie ( nie mężowi) na przemianę siebie w dobrą i urzekającą córkę Boga, przyjaciółkę Jezusa ! Zadbaj o dobry kontakt z Duchem Swiętym , z Matka Bożą , świętymi, Aniołami......z samą sobą !! Pozdro !! EL.

Anonymous - 2009-12-09, 14:35

Czy jestem w gorącej wodzie kąpana? W tej kwestii chyba nie. Dałam męzowi czas. Ma go od lipca, odkąd się wyprowadził. Chyba już najwyższa pora na działanie? Ile można trwać w takim zawieszeniu?
W sobotę o 16:00 mamy spotkanie z księdzem. Wymuszone przeze mnie. Coś na kształt szantażu tuż przed rozprawą. On idzie dla świętego spokoju, a ja z nadzieją na separację.
Chociaż coraz większe zmęczenie i zniechęcenie mnie ogarnia.

Anonymous - 2009-12-09, 15:12

Riley napisał/a:
Czy jestem w gorącej wodzie kąpana? W tej kwestii chyba nie. Dałam męzowi czas. Ma go od lipca, odkąd się wyprowadził. Chyba już najwyższa pora na działanie? Ile można trwać w takim zawieszeniu?

jestem w podobnej sytuacji,od lipca maz sie wyprowadzil,chce rozwodu,mowi ze nie kocha..to nie chodzi o dawanie czasu mezowi...daj czas sobie...odbuduj relacje z Bogiem,najpierw...a dopiero pozniej,relacje z mezem....trwaj w milosci, ale trwaj z Bogiem ... ;-)


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group