Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - Historia Zagubionej

Anonymous - 2009-11-29, 21:44

Zagubiona, bo widzisz, to nie jest tak, że jak zastosujesz nasze rady, to coś drgnie, może za tydzień może za kilka dni... Wiesz czemu? Bo podejrzewam, że stosujesz te rady jako tabletkę, czyli coś zrobisz (podanie tabletki) = mąż wróci (efekt działania tabletki). Ludzka dusza i psyche tak nie działają.... Też byłam na etapie pt. "co zrobić, żeby..." Ale to tylko amerykańskie pseudo-poradniki dają łatwe rozwiązania na każdy zakręt życiowy...
Zagubiona, nie szukaj tabletki, bo takowej nie ma. Poczytaj jeszcze raz nałoga i EL. Poczytaj zakładki na górze strony forum. O charyzmacie twardej miłości i miłości małżeńskiej. I o tym - po co dane są nam kryzysy. Dopóki nie odrobisz tej lekcji - nie przejdziesz do następnej klasy. A jeśli nawet przemkniesz się bokiem do następnej klasy bez przerobienia tej lekcji, to w następnej klasie dostaniesz podobną lekcję, tylko o kafel trudniejszą... I okoliczności będą takie, że będziesz już musiała ją przerobić... W ten sposób działa sinusoida kryzysów małżeńskich, rodzinnych, życiowych... Każdych.
Nie czekaj więc, na męża, na to co on zrobi, nie masz na to wpływu, każdego dnia szkoda, a lekcja czeka na odrobienie :-)

Anonymous - 2009-11-30, 17:40

Nirwana ja stosuję Wasze metody jakiś miesiąc gdyż przed tym jak znalazłam to forum czytałam Dobsona i od razu wprowadziłam wszystko w życie ale jak widzę to nie przynosi żadnego efektu, nawet minimalnej zmiany i dlatego mnie to wszystko już załamuje. Jeszcze nadchodzą święta a to tym bardziej trudne gdyż zawsze święta i sylwestra spędzaliśmy razem a teraz tych świąt w ogóle sobie nie wyobrażam. Nie mam pojęcia jak to będzie. Mój mąż ma dopiero 25 lat i jego to wszystko po prostu nie rusza zresztą powiedział mi żebym nawet nie robiła sobie nadziei bo on i tak nie wróci. Żyje tak jak by w swoim świecie i nie dopuszcza do siebie żadnych argumentów nawet od swojej matki, psychologa czy kogokolwiek. Myślę że on nie zmieni swojego zdania, bo jest tak uparty że chyba bardziej być nie można... :cry:
Anonymous - 2009-11-30, 18:08

zagubiona, jestem w podobnej sytuacji, swieta mnie tez przygnebiaja i jeszcze dzis przez przypadek zobaczylam zdjecie mojego meza z jego kochanka,upadlam ale zaraz szybko spojrzalam na krzyz ,przytulilam rozaniec pomodlilam sie i jestem z wami z powrotem...i jeszcze wiele upadkow przede mna toba i nami wszystkimi...ale wiesz co najwazniejsze to zaufac Panu...On wie co dla nas dobre...i choc w moim sercu goscil spokoj i radosc, dzis przyszedl smutek,bo Pan chce ode mnie abym Mu jeszcze bardziej sie oddala,abym nie spoczywala na tej radosci ale podazala dalej...i jeszcze nie jeden upadek przede mna...ale wiesz co wiem ze nie jestem sama...On kroczy tuz obok...
Zaufaj Bogu,oddaj Mu wszystko....a swieta no coz...damuy rade z mezami czy bez nich, bo jest ktos wazniejszy...BOG....oczekuj Go...

Anonymous - 2009-11-30, 18:30

Kangoo ten smutek dopada mnie każdego dnia gdy widzę mojego męża a to zdarza się bardzo często. Czasem naprawdę mam już tego wszystkiego serdecznie dość i chciała bym zniknąć gdzieś i już nie myśleć o tym wszystkim ale wiem że nie mogę, bo w ten sposób się nie uwolnię od problemów tylko ucieknę a właśnie ucieczkę od problemów zastosował mój mąż... Nie wiem czy wrócimy jeszcze do siebie bo to chyba na prawdę tylko Bóg wie ale ja myślę że raczej nie ma szans na to i te myśli jeszcze bardziej mnie dobijają. Chyba nie mam tyle wiary w uzdrowienie małżeństwa co niektórzy ludzie na tym forum... :-( tym bardziej że mój mąż daje mi to do zrozumienia cały czas żebym dała sobie spokój bo i tak nic nie pomoże i nie wróci :cry:
Anonymous - 2009-11-30, 19:22

a ty myslisz ze moj maz mowi mi abym mu dala czas?nie kochana, slysze duzo przykrych slow, zadnych nadzieji nic...
Anonymous - 2009-11-30, 20:08

Dziewczyny - a zdejmijcie Wy tych mężów-bożków z piedestałów! Jak dają do zrozumienia - to przyjąć do wiadomości, że ich stan ducha na dziś jest właśnie taki. I nie pytać czy się zmienił od wczoraj, jak zechcą sami o tym zawiadomią, tego możecie być pewne. Nie wnikać, nie analizować... Zmienić perspektywę!!!
Dlatego zaproponowałam poczytanie o charyzmacie "twardej miłości" - do siebie, do męża, do innych ludzi w relacji z nami... To jak, lekcja odrobiona? ;-)
Swego czasu o tym charyzmacie bardzo ładnie nałóg pisał o tym tu: http://www.kryzys.org/vie...?t=4022&start=0 ("mój" wątek nawiasem mówiąc)

Anonymous - 2009-11-30, 23:39

Witam Panie. Witam Nirwano (dzięki za Twoje odpowiedzi). Cóż mogę jedynie powiedzieć że ja jako facet czuję się zupełnie tak samo. Nie chce dokładać tutaj swoich żali. Mam natomiast pytanie. Jak radzicie sobie ze strachem? Myślę tutaj o starch przed "życiem'? Obawa o jutro, o kolejny dzień, strach przed kolejnym upadkiem. Wiem, że podstawą wszystkiego jest wiara, jest Bóg. Ale wynika to z chyba z mojej lichutkiej wiary, bo chciałbym się dowiedzieć, jeśli można, jak to wygląda w praktyce (typowo po męsku prawda :lol: )
Powiem szczerze, że ja nawet mam obawy przed pełnym otwarciem się na tym forum. Przedstawieniem pełnej wersji, historii mojego małżeństwa i tym co się we mnie dzieje, pomimo że w moim sercu jest pożoga i tornado. No i jeszcze komu by się chciało tyle czytac o czyimś życiu i problemach, mało to swoich macie, nie :-P
Wynika to z wielu rzeczy, choć nie jestem typowym introwertykiem.
Z góry dziękuję.

Anonymous - 2009-12-01, 00:07

Witam Zkszacior. Powiem szczerze że z mojej strony wygląda to tak że znalazłam sobie jak najwięcej zajęć żeby tylko nie myśleć o tym wszystkim, co i tak się nie udaje. Lęk o to co przyniesie kolejny dzień i następne mam ogromny ale w moim przypadku staram się nic nie planować, po prostu żyję z dnia na dzień. Nie wiadomo co przyniesie jutro, czy będzie lepiej czy nie... Po prostu ja sobie cały czas tłumaczę że gorzej już chyba być nie może i poddaję się przeznaczeniu. Co ma być to będzie i nie jestem w stanie niczemu zapobiec. Każdy z urodzeniem się ma dla siebie zapisaną jakąś drogę przez życie, jedni lepszą inni gorszą i na to wpływu nie mamy. Powtarzam sobie w chwilach słabości jedno mądre zdanie: "co Cię nie zabije to cię wzmocni" i tego się trzeba trzymać... :->
Anonymous - 2009-12-01, 01:23

Witaj Zagubiona. W jakiś sposób tez żyję z dnia na dzień. Praca, dom, codzienne obowiązki. Tylko że ja dalej uważam, że może być gorzej i to dużo gorzej. Zgadzam się, trzeba być asertywnym, nie mam wpływu na wszystko co się wokół mnie dzieje, co się wydarzy. Zdrowym podejściem, właściwym z psychologicznego punktu widzenia jest takie, że mamy wpływ jedynie na to co my sami robimy, myślimy, jakie podejmujemy działania. Jeśli robimy to w zgodzie ze sobą to jest OK. Trzeba posłuchać siebie.
Tylko dlaczego mnie to nie pomaga? Coś jest nie tak. Albo ja nie jestem pogodzony sam ze sobą, albo nie godzę się na sytuację w jakiej się znalazłem, albo...
Dzięki za odpowiedź. Nadzieja ciągle w kolejnym dniu. Zobaczę co będzie jak się obudzę.
Czyli co, piosenka Grechuty na każdy dzień, tak?
"Ważne są tylko te dni których jeszcze nie znamy,
Ważne są tylko te dni, te na które czekamy..." na na na ;-)

Anonymous - 2009-12-01, 08:29

Zagubiona, wiesz że to manipulacja złego, to o przeznaczeniu - że każdy przed urodzeniem ma zapisaną drogę życia? To niby co się dzieje z wolną wolą, którą od Boga otrzymaliśmy? Pic na wodę i fotomontaż??? Czy może raczej to co się dzieje - to właśnie przejaw wolnej woli naszej i innych ludzi? Nasze konsekwencje naszych czynów i konsekwencje czynów innych ludzi? Do przedumania modlitwa o Pogodę Ducha - tam są słowa o tym, na co wpływu nie mamy, i słowa o tym - NA CO MAMY WPŁYW
Anonymous - 2009-12-01, 13:39

zkszacior napisał/a:
ak radzicie sobie ze strachem? Myślę tutaj o starch przed "życiem'? Obawa o jutro, o kolejny dzień, strach przed kolejnym upadkiem. Wiem, że podstawą wszystkiego jest wiara, jest Bóg. Ale wynika to z chyba z mojej lichutkiej wiary, bo chciałbym się dowiedzieć, jeśli można, jak to wygląda w praktyce (typowo po męsku prawda :lol:

Prawda :mrgreen: ale niektóre panie maja podobny sposób myślenia, więc może pomogą ;-)
Ja się nastawiłam na małe, wręcz mikroskopijne kroczki. Przełamywałam ten strach dzień po dniu, robiąc nowe rzeczy, tylko małe i małymi etapami (wzmacnianie poczucia własnej wartości), albo specjalnie "stare" rzeczy (aby mieć poczucie, że nie wszystko w życiu mi się zawaliło). Każda działalność (moralnie pozytywna), która kiedyś sprawiała frajdę - to ta frajda była jakby ponownie przeze mnie odkrywana. Takie było moje myślenie - skoro cieszyła mnie niegdyś jazda konna, to niech i teraz mnie cieszy, bo to jest działalność którą JA lubię, i ona nie ma nic wspólnego z zawaloną resztą życia. Bo JA w swoim wnętrzu - wciąż to lubię. Potem gdzieś wyczytałam, że to było takie jakby na nowo odkrywanie w sobie Prawdziwego Człowieka. A nowe rzeczy - tez takie, o których sądziłam że mi albo sprawią przyjemność, albo jakoś poprawią komfort życia. I tak było. Efektem ubocznym był wzrost poczucia własnej wartości. Warto pamiętać, że te środki pomocowe nie muszą pomóc bardzo wyraźnie, one mogą raptem utrzymywać cię tylko w takim stanie jakim jesteś, ale może właśnie nie pozwalają stoczyć się na dno rozpaczy? Bilans nie musi być od razu na plus

zkszacior napisał/a:
Cóż mogę jedynie powiedzieć że ja jako facet czuję się zupełnie tak samo. Nie chce dokładać tutaj swoich żali

Czemu nie chcesz? Czemu nie chcesz opisać swej historii?
Ja Ciebie odczytuje tak trochę na kształt powiedzenia "szewc bez butów chodzi". Czyli pomagasz innym, ale sobie - nie umiesz. Może być to o czym piszesz - obawa przed otwarciem. Tylko, że dopóki nie zrobisz tego, nie przekonasz się że to działa. Widzisz, to nie jest tak, że na forum (i w każdej grupie samopomocy) są ci w dołku (pomocy potrzebujący) i ci poza dołkiem (pomagający). Te role są wymienne, nigdy nie wiesz, czy Twoja historia nie pomoże komuś, nie naprowadzi na właściwy kierunek... Ja zresztą też, mimo że komuś tam może pomogłam (jeśli tak - dzięki Ci Dobry Boże za uczynienie mnie tak użytecznym narządkiem!), to wciąż czerpię z forum pełnymi garściami w moich dołkach, smutkach, w moim rozwoju, i od tych którzy wg mnie pełniejszą mają wiarę od mojej, i od tych, którzy w dole rozpaczy się znajdują... Każdy każdemu jest potrzeby. To może plusy za otwarciem przeważają nad minusami? Do rozważenia przez Ciebie....

Anonymous - 2009-12-01, 18:05

Hej. Nirwana wyczułaś mnie. :lol: Już prze jakieś trzy dni zbierałem się do opisania swojej historii i dzisiaj to zrobiłem. A powiedzenie "szewc bez butów chodzi". Pasuje do mnie i znowu zgadłaś, to samo stwierdzenie umieściłem w swojej opowiastce.
A co do małych kroków to zgadza się. Ponadto ja lubię też takie porównanie ze strzałami. Strzały to nasze troski i problemy. Jeśli wyjmiemy je wszystkie z kołczana i spróbujemy je złamać, to... zostaną nam tylko odciski i pot. Celu nie osiągniemy. Jeśli jednak będziemy je wyjmowali pojedynczo i w ten sposób zabierzemy się do dzieła zniszczenia, to...
Jeśli chodzi o pracę z grupą i w grupie to mam już doświadczenie. To forum jest taką grupą. Fajne jest też to że w grupach często "jedzie się na cudzych doświadczeniach". Dlatego tutaj jestem. Chcę pojechać. ;-)
Pozdrawiam.

Anonymous - 2009-12-01, 23:29

Witam dziś znowu mam chwilę zwątpienia w ratowanie małżeństwa. Wiem że tak może nie powinnam robić ale zastanawiam się czy nie zgodzić się na rozwód i po prostu zacząć życia od nowa. Na prawdę nie widzę perspektyw na dalsze bycie ze sobą gdyż wiem że mąż kocha inną i on zdania nie zmieni. A co mi po tym że ja nadal go kocham i żyję w takim martwym punkcie... Ile można czekać na kogoś kto nie daje nawet najmniejszego sygnału że coś jeszcze da się uratować... Chyba te moje działania nie mają sensu. On zachowuje się jak nastolatek, któremu przestała podobać się jedna dziewczyna to znalazł inną. To co zyskałam na tym całym kryzysie to tylko że schudłam bardzo dużo zmieniłam styl ubierania i bardziej zajęłam się sobą i zmieniłam się fizycznie co działa na innych facetów ale nie na męża niestety... :-(
Anonymous - 2009-12-02, 08:22

"zgodzić się na rozwód"
masz takie myśli....


Myślę, że najpierw Bóg - na pierwszym miejscu. Twoje myśli zanurz w Panu Bogu.
Wszystko inne na drugim.
Zagubiona, znasz Osobę Jezusa Chrystusa?

"Nie mieszkamy razem od prawie 2 miesięcy i nic się nie zmienia w jego zachowaniu. Nie wiem jak mam z nim postępować, jak rozmawiać... Jestem pewna jednego: ja go kocham i chcę naprawić nasze małżeństwo ale nie mam pojęcia w jaki sposób się do tego zabrać skoro on jest tak negatywnie nastawiony i nie chce dać mi szansy..."

NIE CZEKAJ NA ZMIANĘ JEGO ZACHOWANIA !
Błąd w myśleniu !

Szansy nie daje Tobie mąż...
Szansę Tobie daje Bóg - na nawrócenie.

To najważniejsze, siebie nawracać ! Nieustannie, a więc cały czas. Na tym się skupiaj, na swojej relacji z Bogiem i Chrystusem, a nie na czymś co jest poza Twoim zasięgiem.
Pozdrawiam. :-)

--------------------------------------------------
WSZYSTKIE NASZE ZDRADY


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group