Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Świadectwa - Tylko dla facetów ;-)

Anonymous - 2008-05-02, 10:33

Witajcie
A ja sobie tak myślę, że w naszym myśleniu tutaj na forum istnieje, co najmniej jeden zasadniczy błąd logiczny.
Gdy spotykamy się z trudną sytuacją – zdradą, porzuceniem, alkoholizmem wreszcie przemocą, natychmiast rozpoczynamy myślenie w kategorii ratowania małżeństwa. Jest to główny cel naszego działania. Zastanawiamy się, co czynić by skłonić małżonka do powrotu, zerwania z kochanką/kochankiem, leczenia z alkoholizmu. Najczęściej nic z tego nie wychodzi. Popadamy w coraz większą depresję, szukamy winy w sobie, walczymy z Bogiem itp. Jednocześnie czekamy na każdy, nawet najmniejszy gest ze strony małżonka i nawet jeśli jest on tylko przypadkowy i nic nie znaczący budujemy na nim nadzieję że znów wszystko będzie dobrze. Jeśli zdarza się ze niewierny wraca przyjmujemy go z otwartymi rękami, cieszymy się że mamy choć tyle nawet jeśli zdradzacz ani myśli przeprosić, zadośćuczynić, czy radykalnie zmienić się. Przyjmujemy go choć jego/jej postawa nadal sprawia nam ból. Staramy się zapomnieć, nie poruszać trudnych tematów bo a nuż znowu urazimy i zdradzasz gotów znów się wyprowadzić. Paradoksalnie postępując czy tez starając się postępować sprawiedliwie, uczciwie, wybaczając i przyjmując poddajemy się zgubnej logice sytuacji w którą sami się wpędzamy nie potrafiąc wymagać i jasno określać naszych oczekiwań oraz warunków wobec zdradzaczy. Myslę że Bóg byłby głupcem gdyby właśnie tego od nas oczekiwał. Stworzył nas z krwi i kości i nie był to przypadek.
Jednym słowem wpędzamy się w idiotyczną sytuację bo nie stawiamy na pierwszym miejscu siebie i swoich potrzeb. Naszym zadaniem w kryzysie powinno być przede wszystkim ratowanie siebie, dbanie o własny rozwój duchowy i robienie tego wszystkiego o czym często piszą dziewczyny zwłaszcza Zuza i Ola tj. dbanie o swoje małe potrzeby, swoje zdrowie, swoją pracę. A jeśli zdradzasz zechce wrócić to trzeba postawić jasne warunki i nie bać się mówić o swoich uczuciach. Nie wolno zakopywac problemu bo kiedyś albo wyjdzie albo nas w końcu zabije. Wybaczenie nie polega na przemilczaniu krzywdy bo potem często mamy do czynienia z recydywą.

Ze swojego doświadczenia mogę powiedzieć tyle, że gdyby nie radykalna zmiana w postawie mojej żony i prawdziwa chęć naprawy połaczona ze zrozumieniem krzywdy jaką mi wyrządziła to nie wytrzymałbym wspólnego życia pod jednym dachem z kimś kto lekceważy mój ból. Wolałbym separację.

Pozdrawiam
Jarek

Anonymous - 2008-05-02, 10:54

Uff
Żeś zasunął Jareczku
i słusznie

Potwierdzam krwią własną i przykładem negatywnym:
wybaczyłam w ciągu 3 sekund niemalże i problem zakopałam troszcząc się przez 3 lata coby broń Boże nie urazić pytaniami/wspomnieniami pod hasłem "Nieważne co się stało, ważne jest teraz, a teraz - jak na razie - nie szukam nikogo innego" hehe
i czułam się winna, że to wszystko nadal mnie boli i że MAM potrzeby kurna! m.in. potrzebę usłyszenia "przepraszam, już nigdy tego nie zrobię"

No i oczywiście - stałosię, co niby regułą pewnie nie jest, ale u mnie się wydarzyło:
pojawiły się kolejne razy i żadnych wyrzutów czy hamulców aż okazało się:
- że dla niego to jest 'normalne', że ja się niby o co ciskam
- że mnie to przerasta i nie jestem w stanie tak żyć zaprzeczając sobie, bo to żadne wybaczanie nie jest tylko idiotyczne samooszukiwanie

Odszedł, gdy zaczęłam być konsekwentna
Gdy zaczęłam troszczyć się o siebie
Odszedł
Boli
Jeśli jednak miałby być tak jak był do tej pory oszalałabym i znikła
godząc się na zło i poniewieranie sobą - w imię czego?

I nie sądzę, by tego chciał dla mnie Bóg - mój najlepszy Tatuś
Jezus - mój cudowny na zawołanie Przyjaciel
czy Duch Święty - rozsądek i roztropność moja, gdym ogłupiała z żalu i tęsknoty
albo Matuchna najsłodsza, co cierpliwa, aleć konsekwentna w wychowywaniu Syneczka niebieskiego był (vide: "Synu, czemuś nam to uczynił?!" - i rozważała w swoim sercu, a nie zapominała, bo było minęło)

No a mój Anioł Stróż, kumpel i złośnik, to nieraz mnie pewnie w ciągu tych trzech lat miał ochotę walnąć po łebku zakutym hehe
I wszyscy święci zamiast piać peany to nogę do kopa szykowali, jakżem durnowata była - tylkoj nie mogli, bo ten dobry Ojciec, to wolę człowieczą szanuje, choć czasem przyłożyć powinien :mrgreen:

nom - żem se podsumowała żywota kawałek gwoli pożytkowi potomności
i tak się zastanawiam - czy nasze niedole i głupoty kogokolwiek tu uchronią przed kolejnymi latami poniewierki i nędzy?
pewnieć każdy to przeżyć musi, by po latach/miesiącach naskrobać to co ja tylko w słowach innych...

ściskolę tych, co w trakcie pozdrawiając tych, co już po :roll:

Anonymous - 2008-05-02, 11:41

Wiatam na forum,
I ja zgadzam sie z Jarkiem. Należy postawić jasne warunki powrotu i być w tym konsekwętnym.
Ja też wybaczyłem, wybaczam itd... ale, cały czas poruszam z Żoną ten trudny temat. Nie zakopuje problemu i co ciekawe,teraz rozmawiamy ze sobą nie oskarżając się nawzajem. Myślę, że to już coś....
Żona od początku swojego...........skoku zna moje warunki powrotu, wie, że będzie musiała odbudować zaufanie.............
Ja znam też jej oczekiwania względem mnie i wierzę, że kiedyś się nam ułoży........
Czego życzę Wam i sobie

Anonymous - 2008-05-02, 12:59

Darek.............nie miałeś okazji komuś pomóc....ale masz pewność żebyś pomagał......pod jednym warunkiem Darek.....że ten ktoś by chciał Twojej pomocy. Sądzę ,że warto dokonać pewnej refleksji: czy Ty sam byś chciał aby ktoś Ci pomagał, szczególnie w pierwszym etapie kryzysu.
Najczęściej usiłujący pomagać słyszy odpowiedź, czy przekaz werbalny :to nasz problem małżeński i my sami musimy go rozwiązać(z autopsji Darek).
Jest jeszcze jeden problem...dość podstawowy. W początkowym stadium kryzysu zainteresowani najczęściej wcale nie mają świadomości kryzysu. Mają świadomość swojej urażonej dumy, pychy czy po prostu urażonego jestestwa. Chcą potwierdzenia swojego „urazu” a nie rozwiązywania problemów od zaczynania przez przyjrzenie się sobie.
I tu wcale mi nie chodzi o winę ................. chodzi po prostu o spojrzenie w siebie, próbę zobaczenia swojego odbicia w lustrze ,podczas dialogu z innym, nie związanym emocjonalnie człowiekiem. Do tego potrzeba szczerości i zaufania .,.... a z tym trudno. Określenia swojego „ja” w kontekście „mnie” . Co daje ,co mam „ja” ,a co oczekuje moje „mnie”( np. się należy)
I jeszcze jeden aspekt o którym piszesz: pokaz mi pary małżeńskie które zaczynając kryzys ,wchodząc w niego, szukają pomocy w poradniach małżeńskich związanych z ich wartościami etycznymi. Jest ich-tych małżeństw- naprawdę niewiele, choć coraz więcej. Mam w sąsiedztwie ośrodek prowadzony przez jezuitów...... coraz więcej samochodów, coraz więcej ludzi jest w dni, kiedy są rekolekcje dla małżeństw, spotkań małżeńskich.
Wielokrotnie spotykałem się ze zdaniem :bo to kosztuje za drogo(180-200 zł). A koszty kryzysu? Nie mówiąc o rozwodzie i rozpadzie rodziny. Te są zwykle jeszcze daleko...albo już za daleko.....

Dalej Darek piszesz o:” No pewnie, że mnie to dotknęło i dotyka bez przerwy i chyba nie ma w tym nic dziwnego. Nie zmieniam jej i nie będę tego robił, jak będzie chciała to zrobi to sama.”

Jasne ,to boli, a wiesz dlaczego tak boli? Bo została zaburzona wizja- przez Ciebie stworzona w wyobrażni - Twojego życia. Zraniła Cię, Zdradziła . To jest Twój ból. I do czasu aż nie przyjmiesz tego bólu jako coś co ma prawo być ,jako swojego, jako swojej klęski (po ludzku oczywiście) do tego czasu będzie bolało.
Darek..... dalej piszesz ( też pisze o tym Wito) że ktoś Wam każe się obwiniać za to co jest Waszym, wielu innych udziałem, za zdradę.
Byłem chyba jednym z pierwszych na tym forum który pisał o tym, że za kryzys w małżeństwie odpowiadają oboje małżonkowie (dostawałem gromy za to)...dziś już więcej ludzi pisze podobnie. Pisałem tak dlatego ,że aby zacząć naprawę czegokolwiek( w tym wypadku małżeństwa) to trzeba mieć choć podstawową wiedzę jak to robić. Naukę trzeba zaczynać od siebie.
I to jest podstawa ........ poznanie swoich mocnych i słabych stron, wad i zalet charakteru ,żądz i pragnień.
Nie można wybaczyć nie będąc gotowym na wybaczenie....i to nie tylko werbalnie poprzez głoszenie gotowości wybaczania. Do wybaczenia trzeba być mocnym emocjonalnie ,trzeba znać siebie czy jest się gotowym uczuciowo do wybaczenia.
W przeciwnym wypadku nici z naprawiania...... bo mylna jest postawa ,że aby wybaczyć to trzeba poznać wszystkie szczegóły zdrady. To jest najczęściej masochizm , zbędna ciekawość .
Dodatkowe ranienie siebie.
Podobnie jest wtedy gdy zdradzacz opowiada ze szczegółami swoją zdradę....... to jest egoizm.....uwalniając w dość dysfunkcyjny sposób siebie od winy przerzuca winę na zdradzonego.

W wychodzeniu z każdej dysfunkcji (zdrady czy kryzysu też) najważniejsza jest świadomość jej posiadania.
I chyba mniej ważne jest wypowiadanie różnego rodzaju przeprosin .Ważniejsze -wg mnie- solidne przyrzeczenie należytej poprawy, że delikwent/ka dołoży należytej staranności aby więcej tego zrobił/ła .Solidna praca nad wyeliminowaniem czy zapanowaniem nad żądzami które spowodowały zdradę(dysfunkcję)
O zdradzie należy pamiętać aby nie powróciła ,ale nie należy nią żyć

Pogody Ducha

[ Dodano: 2008-05-02, 13:12 ]
Sadzę ,że autorytety w wybaczaniu sa tu ....... jest Mąz Zosi(Jarek) lubie go czytać,jest El.jest Lena,Zuza,Ola .
Sztuka jest wybaczyć tak aby to było autentyczne wybaczenie,żeby to wybaczenie nie drapało po piętach dotkliwie............ bo wtedy trudno mówić o wybaczeniu

Anonymous - 2008-05-02, 13:19

nałóg napisał/a:
Darek..... dalej piszesz ( też pisze o tym Wito) że ktoś Wam każe się obwiniać za to co jest Waszym, wielu innych udziałem, za zdradę.
Byłem chyba jednym z pierwszych na tym forum który pisał o tym, że za kryzys w małżeństwie odpowiadają oboje małżonkowie (dostawałem gromy za to)...dziś już więcej ludzi pisze podobnie.


nałóg
Myslę że musimy wyraźnie rozróżnic dwie rzeczy. Zdradę i Kryzys
Za kryzys odpowiedzialne są zwykle obie strony. I z tym się zgadzam. Ale kryzys nie musi prowadzić do zdrady a nawet nie powinien. Za zdradę odpowiedzialny jest WYŁĄCZNIE zdradzający. I nie ma tu żadnego "ale".

To że zdrada i kryzys wystepują czesto ze soba wcale nie upowaznia nas do myslenia że skoro za kryzys odpowiadają obie strony a zdrada była "skutkiem" kryzysu to zdradzony ponosi wspłwine za zdradę małzonka. Własnie takiego pseudologicznego myslenia powinniśmy się wystrzegać.

Ja przrez moje przewinienia i zaniedbania byłem współwinny kryzysu ale nie dam sobie wmówić że w ten sposób wpakowałem moją żone do łóżka obcego faceta.
Takie myslenie poniekąd usprawiedliwia zdradę bo skoro małzonek nie daje mi czego oczekuje to "mogę" czuc się niejako zmuszony do poszukiwania na zewnatrz. Ostatecznie mam swoje potrzeby a zycie jest krótkie. Oczywiście robię to wyłacznie dla celów "terapeutycznych", by złapać oddech od codziennych kłopotów, zaznac ciepła, czułości.

Dla mnie sprawa jest jasna. Jesli zdradziłem to jest to moja wina i jesli chcę wrócić to zaczynam od zera i to ja muszę się starać by mnie ponownie zaakceptowano i obdarzono zaufaniem.

pozdrawiam
Jarek

Anonymous - 2008-05-02, 13:33

Jarek.....dalej stało napisane :za zdradę ponosi odpowiedzialność zdradzający.
I nie usprawiedliwiam 'zdradzaczy" .Usiłuje tylko -od dawna-uświadomić zdradzonym ,że naprawę siebie trzeba zaczynac od siebie.To nie zdradzacz(najcześciej) wyje z bólu,leje łzy,łyka psychotropy,ma mysli samobójcze....zdradzacz najczęściej "wypchnął " skutecznie poczucie winy,usprawiedliwił się w oczech swoich i współzdardzacza,zaakceptowali siebie nawzajem...... zdradzacz nie czuje sie winny.
Bo ma ileś tam powodów:
-bo za gruba...
-bo za chuda......
-bo za spkojna.....
-bo za bardzo rozrywkowa.....
-bo zniewoliła.......
-bo zołza............ itd...itd.............

Lekarza potrzebuja chorzy.A jak chory wchodzi na forum szukając pocieszenia w żalu poprzez użalania sie nad sobą ,a tu mu sugeruja jakieś kroki zaczynające sie od siebie.to najcześciej jest oburzony,rozgoryczony,zły..... wykrzykuje,złości sie,często nawet stara sie wierzgać.Wygląda to tak jakbychory poszedł do szpitala,połozył sie na łóżku i gadał sobie z innym chorymi.A zalecenia lekarza,zlecone leki wyrżucał do kosza.Bo on sobie tylko przyszedł pogadać z chorymi.............. w szpitalu sie leczy.... na forum tez najczęściej

Anonymous - 2008-05-02, 13:38

Mąż Zosi napisał/a:
Ze swojego doświadczenia mogę powiedzieć tyle, że gdyby nie radykalna zmiana w postawie mojej żony i prawdziwa chęć naprawy połaczona ze zrozumieniem krzywdy jaką mi wyrządziła to nie wytrzymałbym wspólnego życia pod jednym dachem z kimś kto lekceważy mój ból. Wolałbym separację.

A ja ze swojego doświadczenia dodam - nie było prośby o wybaczenie, nie było zadośćuczynienia - było moje bezgraniczne wybaczenie i nawet poświęcenie się dla zdradzacza. I co? Problem wrócił po 15 latach. Recydywa i pozew o rozwód. Rozbestwiony zdradzacz obwinia mnie o rozpad rodziny. Stara się zniszczyć relacje z dziećmi. Poniekąd mu sie to udaje. Czy o to chodzi? O głupkowatość z naszej strony? O ponowne zaufanie komuś, kto nie jest w stanie nawet palcem kiwnąć by zastanowić sie nad swoim postępowaniem? Dlatego uważam, że nawet najsłodsze przepraszam nie wystarczy, niczego nie zmieni. Nadzieję mam, ale przestaje powili żyć tym czy żona wróci czy nie. Staram się dbać o siebie - na tyle na ile daje radę.
Kiedyś kiedy słyszałem, ze to ja jestem winien - wpadałem w depresję, zamykałem się i szalałem z rozpaczy. Pytania: za co? dlaczego? wszak to ja mam powody ją obwiniać, a to nie ona to te cioty co sie koło niej kręcą są winni? i wiele innych idiotyzmów kłębiło sie pod kopułą.
Teraz kiedy usłyszałem podobny absurdalny zarzut - po chwili wściekłości zrobiło mi sie zwyczajnie żal kobiety, która zaczyna sama wierzyć w swoje kłamstwa, której jeszcze wydaje się, że robi to na mnie wrażenie.
sasanka napisał/a:
wybaczyłam w ciągu 3 sekund niemalże i problem zakopałam troszcząc się przez 3 lata coby broń Boże nie urazić pytaniami/wspomnieniami

U mnie to cwany zdradzacz po kolejnych rogach (o których jeszcze nie wiedziałem), kiedy chciała się wyprowadzić, badała mnie pytaniami - "co mi zarzucisz? nie chcę z tobą być i każdy sąd da mi rozwód. tamto? nikt już o tym nie pamięta - nikt nie potwierdzi."
A ja - cicho właśnie by nie urazić, broń Boże nie tupnąć nogą - bo sie wyprowadzi, nie przypomnieć tego co zrobiła - bo sie wyprowadzi, cicho - bo może faktycznie nikt nie potwierdzi.
I tak się wyprowadziła.
Gdyby nie Zuza i Ola - nigdy bym nie uwierzył, że ma nowego faceta!!! Nigdy bym nie znalazł dowodów, dzięki którym Sąd nie orzekł rozwodu z orzeczeniem mojej winy. Prawdopodobnie szukałbym do tej pory winy w sobie i czuł wstręt do siebie bo nie mogę jej wybaczyć, a to takie niechrześcijańskie.
Gdybym nie uświadomił sobie, że zawierzenie Bogu, modlitwa o uzdrowienie małżonka, nawet darzenie go dalej uczuciem nie wyklucza naszego działania i zaangażowania, słusznego sprzeciwu wobec jego niegodziwości - byłbym już na dnie.
Nie dajmy sie zwariować. To my zostaliśmy skrzywdzeni i mamy prawo być wściekli, mamy prawo być ostrożni i mamy prawo czuć, że samo przepraszam to za mało by kogoś na powrót przyjąć.

Anonymous - 2008-05-02, 14:03

nałóg napisał/a:
Wygląda to tak jakbychory poszedł do szpitala,połozył sie na łóżku i gadał sobie z innym chorymi.A zalecenia lekarza,zlecone leki wyrżucał do kosza.Bo on sobie tylko przyszedł pogadać z chorymi


Trafiłeś w samo sedno. Ja też znalazłem to forum bo chciałem pogadać z innymi chorymi. Poczuć rodzaj "ulgi" że nie tylko mnie to trafiło. Na szczęście potem zacząłem mysleć i zabrałem sie za siebie. tak że obyło się bez lekarzy, leków, doradców. dzieki temu nikt nie wie o tym co przeszlismy. To bardzo ułatwia sprawę.

Chcę jeszcze zwrócić uwagę na jedną subtelność, Nie wiem nałóg czy się ze mna zgodzisz.
piszesz
nałóg napisał/a:
,że naprawę siebie trzeba zaczynac od siebie


Tę naprawę siebie powinniśmy robić wyłącznie dla siebie. dlatego że chcemy, dlatego że chcemy być lepsi dlatego ze chcemy być z siebie zadaowoleni. Nie róbmy tej naprawy z poczucia winy. Nie naprawiajmy siebie dla naszego zdradzacza z myslą że może zauwazy, doceni i wróci. Bo co jak mimo wszystko nie wróci albo nie doceni?

Zdrowy egoizm i wyzwolenie spod emocjonalnego wpływu małżonka. To jest lekarstwo.

pozdrawiam
Jarek

Anonymous - 2008-05-02, 14:48

Jarek,zgadzam sie z Tobą:'Tę naprawę siebie powinniśmy robić wyłącznie dla siebie. dlatego że chcemy, dlatego że chcemy być lepsi dlatego ze chcemy być z siebie zadaowoleni"

Od chwili wejścia na to forum...... jeszcze jako "alkoholik" pisałęm o tym.Zmieniać ,naprawiać siebie nalezy dla siebie,dla swojego kontaktu z Bogiem.Nigdz dla kogođ,nawet najbardyiej kochanego........ Bo drugi cyowiek ma prawo do swojej wizji życia..... zawiedzie nas i co????? w gruzach leży podstawa naszych zmian.Bo nie mamy wpływu na innego człowieka. Na siebie mamy.Pogoda ducha potrzebna jest nam....przede wszystkim nam....... drugi człowiek musi o ni azadbac sam........ pod wływem naszej pogody ducha.


Wito....... (mam nadziejęże sie nie obrazisz) czyli Twoja głupota.......bo napisałes:"A ja - cicho właśnie by nie urazić, broń Boże nie tupnąć nogą - bo sie wyprowadzi, nie przypomnieć tego co zrobiła - bo sie wyprowadzi, cicho - bo może faktycznie nikt nie potwierdzi.
I tak się wyprowadziła"

Ale dziś masz inną świadomość.......wtedy miałeś inną,człowiek nieświadomy grzechu nie ma grzechu.Byłeś nieświadomy Witek.Nie wiedziałeś jak sie posługiwać tymi narzedziami ,które gdzieś tam krażyły wokół Ciebie.
Witek............. to juz było......nie wrócisz,więc nie masz co rozpatrywać.Pamiętasz o starych błędach,ale nie zyjesz nimi,nie dokopujesz sobie.
Pogody Ducha Witek

Anonymous - 2008-05-02, 15:13

I spotkało się trzech facetów i zaczęło "nazwać" wreszcie to, co należało nazwać po imieniu. Streszczenie najważniejszych rzeczy w jednym wątku - konkretnie i bez rozdzierania szat - gorąco polecam forumowiczkom do przeczytania!
No, chłopaki, jestem pod wrażeniem :mrgreen:

Anonymous - 2008-05-02, 20:50

Ola2 napisał/a:
I spotkało się trzech facetów i zaczęło "nazwać" wreszcie to, co należało nazwać po imieniu.


Toć przeca tytuł tego wątku "tylko dla facetów"
I se pogadali. I dogadali :-)

Anonymous - 2008-09-16, 16:10

Dziękuję za wsparcie modlitewne.

Dziękuję za życzenia. Dziś nasza rocznica ślubu.

Krótki raport:
8 sierpnia odbyła się druga sprawa. Żona nie zgadza się nawet na zawieszenie sprawy. Od strony prawnej przewaga po mojej stronie.

19 listopada termin trzeciej. Mój wniosek o badania w RODKu. Cel - wykazanie, że rozwód jest szkodliwy dla dzieci. Taktyka na przetrzymanie.

Mieszkamy nadal razem.

Złożyłem wniosek o rozdzielność majątkową z datą wsteczną (mam podstawy).

Rodzina mojej żony ... teść, teściowa, brat żony. Po tym co od nich zaznałem mam ochotę "wyrwać chwasty". I pewnie zrobiłbym to, gdyby kiedyś nie dotarło do mnie, że zła się nie wyrywa, bo odrośnie. Zło można przemienić w dobro. A więc Jezu przemieniaj! Przemieniaj i mnie!

Anonymous - 2008-09-16, 21:25

darek1 napisał/a:
Bardzo potrzebny byłby w tym kierunku jakiś duży ruch, organizacja działająca przy kościele głosząca taką właśnie postawę i dająca wsparcie. Obecnie pozostając rozwiedzionym (nikt z nas nie może być pewny, że taka postawa gwarantuje ocalenie rodziny) jest się przez większość naszego społeczeństwa postrzeganym jako ktoś gorszy, dużo gorszy niż ten co wchodzi w związek niesakramentalny, a nie powinno tak być.
Darek

Darku, kiedy pisałeś te zdania w kwietniu, w tym samym momencie "tworzył się" właśnie RWS. Zapraszamy serdecznie: www.rws.kryzys.org - ruch ten nazywa się Ruchem Wiernych Serc i otrzymał błogosławieństwo w kilku diecezjach Polski od Arcybiskupów, a powstał we współpracy z redakcją "Miłujcie się".

Chwała Panu!

RWS jest częścią Dzieła Wiernej Miłości Małżeńskiej,
które zasięgiem obejmuje całą Polskę.
Jeszcze w tym roku Dzieło zawita u Ojca Świętego.

Anonymous - 2009-01-31, 16:33

2 lutego o 12.30 kolejna sprawa rozwodowa. Dzisiaj odrzuciłem propozycję rozwodu z winy mojej żony (dla przypomnienia to ja jestem przez nią pozwany jako winny rozpadowi).

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group