Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Świadectwa - Tylko dla facetów ;-)

Anonymous - 2008-04-26, 18:04

markow napisał/a:
Wątpliwości, kiedy ksiądz mówi:"Zgódź się na rozwód, nie przedłużaj swojego cierpienia"

GregS napisał/a:
Ja usłyszałem od teściowej „no przecież nie wszystkim się udaje”, a dodatkowo za wszystko podziękowała mi w sądzie jak zeznawała jako świadek żony.

Trudno mi powiedzieć, czy Ty markow miałeś pecha, czy ja miałem szczęście. Mój proboszcz miał stanowisko całkowicie odmienne. To właśnie on przekonał mnie (nie od razu), że należy wytrwać w stanowczym "nie" dla rozwodu. Z początku jego słowa niebardzo do mnie docierały. Miałem wrażenie, że głosi jakieś utopijne teorie. Przed tym wszystkim byłem bardzo pewny swojej wiary, że wytrwam, że nikt i nic mnie nie złamie. Rzeczywistość okazała się jednak trochę inna. Początkowo próbowałem szukać pomocy u rodziny, tak jak u swojej, jak i żony. Zawsze "Święta" na pokaz, wielodzietna rodzina mojej żony okazała się być kompletnie niezainteresowana dobrem mojej rodziny, a jedynie pragnieniami siostry i córki, no i oczywiście żeby mi dokopać. Z kolei moja matka, która jest w niesakramentalnym związku, zamiast mówić o uratowaniu mojej rodziny, radziła mi jak po niej "posprzątać" no i pomyśleć o nowej. Tak samo mówił mój ojciec: "znajdz sobie jak najszybciej kogoś, zabaw się" itd. Mało tego, gdzie to nie byłem: sąd, urząd, ośrodek pomocy rodzinie, adwokat, prawnik, psycholog, psychiatra, policja, krewni to wszyscy chcieli mnie rozwieść. Przez długi czas zastanawiałem się czy tylko ze mnie jest taki idiota, że chcę ratować swoją rodzinę? Dobiło mnie to ostatecznie, mimo, że wewnątrz ciągle walczyłem. Miałem wrażenie, że to ja działam wszystkim na przekór, że mnie jakiś wariat nie nadający się do życa we współczesnym świecie. Z jednej strony ciągle wierzyłem, że Pan mi pomoże, z drugiej dobijałem się poprzez destrukcyjny tryb życia. Zacząłem się budzić jak dostałem skierowanie od lekarza do poradni odwykowej ... (całe życie byłem astynentem, mam w domu 10 - cio letnią butelkę wódki).
Na podstawie tego uważam, że szczególnie w tym temacie bardzo ważny jest dobry przykład. Kto chce poradzi się duchownego, znajdzie to forum, ale ilu jest ludzi, którzy pod naciskiem otoczenia, mediów itp zostanie złamanych, mimo, że wcześniej dobrze myśleli i postępowali. Nie każdy jest wystarczająco silny psychicznie, i ma wystarczająco silną wiarę, żeby wytrwać.
Zenujące jest dla mnie, że kościół dużo bardziej się troszczy o dobro ludzi wstępujących w niesakramentalne związki niż o tych, którzy mimo wszystko pozostali wierni. Teraz wiem jak jest im ciężko i jaką przeżywają gehennę. Bardzo potrzebny byłby w tym kierunku jakiś duży ruch, organizacja działająca przy kościele głosząca taką właśnie postawę i dająca wsparcie. Obecnie pozostając rozwiedzionym (nikt z nas nie może być pewny, że taka postawa gwarantuje ocalenie rodziny) jest się przez większość naszego społeczeństwa postrzeganym jako ktoś gorszy, dużo gorszy niż ten co wchodzi w związek niesakramentalny, a nie powinno tak być.
GregS napisał/a:
Moje zdecydowane „NIE” dla „kulturalnego” rozwodu zaowocowało, zdecydowanym działaniem mojej żony. W piśmie zmieniający jej stanowisko procesowe aż roi się od kłamstw i przekręcania faktów i stwierdzeń „od zawsze…”, „całkowita wina męża…” itp. Ale to co mnie najbardziej dotknęło: "Pozbawić praw rodzicielskich, a decydowanie o dzieciach ograniczy do minimum".

Ja nie miałem propozycji kulturalnego rozwodu. Żona znała moje stanowisko w tych sprawach, wiedziała, że się nigdy nie zgpdzę, przygotowywała się od około pół roku i od razu dostałem z tzw. "grubej rury", w pierwsze dni nie wiedziałem jak się nazywam. Chciała mnie na dzień dobry zdeptać i postawić w takim świetle prawa, abym nie mógł już nic zrobić na swoją obronę przy rozwodzie. Nie udało jej się to za bardzo, pozostała mi ciężka reklamówka z aktami i dokumentami z rozpraw sądowych.
Minęło już półtorej roku jak to się u mnie rozpętało, od tej pory moja żona nie wystąpiła o rozwód (bynajmniej nic mi o tym nie wiadomo), zgłupiałem już co się dzieje, byłbym wdzięczny, gdyby ktoś mi pomógł to zrozumieć i coś poradził.
w.z. napisał/a:
To co mi się spodobało to to, że w trudnych momentach potrafiliście podejmowac właściwe decyzje: 1. Bóg, 2. NIE dla rozwodu. 3. Zadbanie o siebie i uniezależnienie się psychiczne od partnera i wiele innych, o których pewnie wcześniej nie pomyśleliście, że będziecie musieli podjąc.

Jak realizacja dwóch pierwszych punktów jest stosunkowo łatwa dla osoby wierzącej, tak trzeci punkt jest bardzo trudny do spełnienia.
Miłość oddalonego małżonka jest prawdziwą miłością, nie tą pochdzącą od porządania, zauroczenia, egoizmu, a tą prawdziwą pochodzącą od Chrystusa. Jest uświęcona przez Pana Boga, tylko Pan Jezus głosił abyśmy kochali swoich wrogów.
Trudno normalnie funkcjonować żyjąc w ciągłej nadziei, że on/ona kiedyś wróci, patrzeć na inne rodziny bez łzy w oku, patrząc jak nasze dzieci są rozdwojone, wyniszczane całą tą sytuacją. Mimo, że jestem facetem nie raz zdarzyło mi się poprostu rozpłakać w obliczu bezsilności i cierpienia. A przecież rodzina miała być czymś w czym czujemy się bezpiecznie, czymś, na co zawsze możemy liczyć, a nie jaskinią zbójców.
Każdy z nas ma potrzebę zarówno okazywania miłości, jak i bycia kochanym. Bardzo ciężko żyć ze świadomością, że być może, aby wytrwać bedziemy musieli pozostać sami do końca życia.
GregS napisał/a:
Na Sali sądowej to jedyny czas kiedy ją widzę. Raz widziałem ją na ulicy – udała że mnie widzi.

GregS napisał/a:
Olbrzymia ilość cierpienia i bólu. Nie mieszkamy razem prawie rok, a cały czas myślę o niej, zastanawiam się gdzie jest, co robi, co u niej słychać.

w.z. napisał/a:
W pewnym momencie jeździłem nawet w nocy pod nowe mieszkanie mojej żony gdzie przebywała z kochankiem i dziecmi i w jakimś sensie sam się tym katowałem.

Oj Panowie mimo, że powinniśmy być twardzi i tacy jesteśmy, to każdy z nas strasznie cierpi z tego powodu. Na początku każda rzecz, która przypominała mi, że gdzieś na świecie jest moja żona i dzieci, że oni żyją tylko nie ze mną doprowadzała mnie do totalnego załamania. Po spotkaniu z dziećmi miałem co najmniej tydzień załamania. Chodziło mi po głowie, żeby do własnego dobra nie widywać się z nimi, ale robił tak mój ojciec . . . Myślałem, że wyleczy mne z tego psycholog i psychiatra, bardzo się pomyliłem. Teraz jest ze mną syn, czuję się o wiele lepiej, mam dla kogo żyć, opiekuję się nim, robię mu jedzenie itd. Staram się żyć godnie, nie być zniewolony przez miłość do żony, lecz nadal nie potrafię na nią spojżeć, nie rozmawiam z nią poprostu chcę żyć tak, jakby jej nie było, nie chcę się rozklejać. Tęsknota za kimś, kogo się kocha jest ogromnym cierpieniem, zwłaszcza, że ponoć jesteśmy jednym ciałem . . .
wito napisał/a:
PS. CO do adwokata uważam, że nie masz racji. To czy jest to kobieta czy mężczyzna nie ma znaczenia.

Różnie to bywa. Doświadczyłem tego z obydwu stron.

Czytając te wszystkie smutne wieści na forum z jednej strony czuję się bardzo przygnębiony i smutny ile to ludzie muszą się nacierpieć z powodu najbliższej osoby, miłości, ale z drugiej strony cieszę się, że są jeszcze na świecie ludzie wierzący w Boga, ceniący uczciwość, wierność i inne wartości, które są odrzucane i degradowane przez tzw. współczesne społeczeństwa.

Proszę Was, zarówno Panie, jak i Panów nie czujcie się winni tego, co się stało. Żaden z nas nie jest idealny w oczach Pana Boga. Rozbijanie rodziny i sakramentalnego małżeństwa jest jednym z największych wykroczeń przeciwko Bogu i nic, żadne argumenty nie usprawiedliwiają strony która dąży do jego zniszczenia. Zła nie można niczym usprawiedliwić.

Życzę wszystkim dużo optymizmu, wytrwania w takiej właśnie postawie, Darek

Anonymous - 2008-04-26, 19:36

darek1 napisał/a:
Ja nie miałem propozycji kulturalnego rozwodu.

Ja również nie miałem takiej propozycji, ale nawet jakby ona padła to bym odmówił.
Po 3 rozprawie, a pierwszej na jakiej byłem (o 2 pierwszych nic nie wiedziałem) na korytarzu usłyszałem od żony, że "myślała iż jestem rozsądny i bez problemu zgodzę się na kulturalny rozwód".
Moja żona o niczym mnie informowała i nie informuje. O tym, że się wyprowadziła z jednym dzieckiem dowiedziałem się po 3 dniach o 10 letniej wówczas córki. O tym, że złożyła pozew dowiedziałem się od kuratora sadowego, kiedy przyszedł na wywiad środowiskowy. O tym, że przestała 6 m-cy wcześniej opłacać z konta rachunki m.in za prąd i gaz ( każdy taki wydatek refundowałem jej przelewając wszystkie należności na jej konto) dowiedziałem się gdy odcięto mi prąd, a z gazowni pojawili się windykatorzy.
darek1 napisał/a:
Na podstawie tego uważam, że szczególnie w tym temacie bardzo ważny jest dobry przykład. Kto chce poradzi się duchownego, znajdzie to forum, ale ilu jest ludzi, którzy pod naciskiem otoczenia, mediów itp zostanie złamanych, mimo, że wcześniej dobrze myśleli i postępowali. Nie każdy jest wystarczająco silny psychicznie, i ma wystarczająco silną wiarę, żeby wytrwać.


To prawda. U mojej żony w pracy chyba jedynie moją żona była mężatką. Jakieś 5-6 lat temu żona mi powiedziała, że koleżanki muszą ją rozwieść bo nie pasuje do środowiska. Jak widać są już blisko. Rodzice i siostra (żyjąca w kolejnym, wolnym związku) nie widzieli nic złego w tym, że córka ma o 12 lat młodszego "przyjaciela". O tym fakcie, zresztą jako pierwsza, dowiedziała się jej mama. Co zrobili dla ratowania małżeństwa swojej córki? Nic. Nawet się nie dziwię, żona mówiła mi nieraz, że rodzice zawsze będą za nią niezależnie od tego co zrobi. Tak jak pisałem od teściowej usłyszałem tylko, że "nie wszystkim musi się udać" tak jakby małżeństwo było polem z pomidorami, jak będzie sprzyjąca pogoda to pomidorki będą super, jak będzie za sucho to słońce wszystko spali, jak za wilgotno bo rzuci się jakies choróbsko i zbiory będa marne.
Książki i gazety które czyta, rodzina, koleżanki i współpracownicy, jej nowe środowisko, cały nowoczesny świat podają na tacy szybkie i proste rozwiązania - pomyśl o sobie, rozwiedź się, tobie też możesz być wolna, żyć łatwiej i swobodniej, znajdziesz sobie kogoś lepszego, jesteś przecież jeszcze młoda... itp, itp

Czy ja jestem głupi, bo wierzę w miłość która wszystko zwycięży, która nigdy się nie kończy… ?

Anonymous - 2008-04-27, 12:29
Temat postu: Re: Tylko dla facetów ;-)
markow napisał/a:
Mało tu mężczyzn na forum więc głównie do nich to piszę. To już 8 miesięcy od momentu, kiedy usłyszałem od żony:"Chcę rozwodu!". W odpowiedzi mój sprzeciw. Dwójka dzieci syn 7 lat, córka 5,5. A co z nimi? Słyszę:"Jakoś im to wytłumaczę". Żona chce rozwodu, ale w sposób znany z różnych kolorowych pisemek i tym podobnych mediów - "rozwód z klasą" bez orzekania o winie. Dobra, czyli ja facet pakuję torbę mówię "do widzenia" i płacę alimenty. Nie zgodziłem się. Taka przekorna świnka ze mnie. I cóż słyszę z ust mojej małżonki: Jesteś facetem bez jaj! Słaby psychicznie! Nic dziwnego znalazła sobie przecież takiego silnego z jajami ;-)

Ok. dowiaduję się, że jestem zdradzany i popełniam mnóstwo błędów. Wciąż wierzę, że zdołam ją zatrzymać przy sobie. I co? I ... nic. Ona dalej z nim.
Ale powoli budzi się we mnie mężczyzna. Nie ten zniewieściały, który był na każde zawołanie swojej ukochanej. Nie ten, który milczał, gdy wiele razy raniła jego godność. Budzi się mężczyzna, który poznaje swoją wartość. Ten silny facet dla którego jasne staje się, że musi emocjonalnie uwolnić się od kobiety, której ślubował wierność a nie służalczość.
Jasny cel - wyjdziesz z tego, ale sam nie dasz rady. Jaki kierunek? Jeden jedyny właściwy -> Bóg.

Jednak to proces. Upadki, szarpanina z myślami: Gdzie ona teraz jest? Co oni robią? Dlaczego? Szukanie pomocy u psychologa, szukanie ludzkich sposobów na poprawę sytuacji. Kurczę, staram się i nie wychodzi. Czasami jest jeszcze gorzej. Wymiana ciosów i tych słownych i tych przy pomocy ręki też. Jak nisko człowiek może upaść, kiedy targają nim emocje.

Po drodze Rybno i słyszę od jednej z sióstr: "Jezus się tym zajmie". Tak naprawdę dociera to do mnie kilkanaście tygodni później.

Uczę się dbać o siebie. To trudne, bo trzeba też zadbać o dzieci. O żonę w dalszym ciągu "dba" ktoś inny. Dzieci są na dalszym planie. To kobiety mogą być takie? A gdzie instynkt macierzyński? W końcu pojawia się myśl: "Taka kobieta do szczęścia nie jest mi potrzebna. Kocham ją, ale nie chcę takiej żony!" Nie zmienię jej. Sama to zrobi ... jak zechce. Na razie nie chce.
A co z dziećmi? Mam pozwolić, żeby obcy facet udawał, że je kocha, jak sobie wymarzyła żonka. Niedoczekanie. Ale to policjant zrobisz mu coś - kryminał. A jednak decyzja! Wizyta u komendanta. Pomogło. Przynajmniej nie robią tego w bezczelny sposób.

Ile cierpienia ... Mam wierzyć w Nadzieję wbrew ludzkiej nadziei? Ile człowiek może wytrzymać. Okazuje się że może i to dużo.
Wątpliwości, kiedy ksiądz mówi:"Zgódź się na rozwód, nie przedłużaj swojego cierpienia" Coś mi tu nie gra? Szukam dalej i znalazła się odpowiedź Forum Sychar :-) Dziękuję

Ludzie i Ci wspaniali i Ci mniej. Dla niektórych rozwód to zło, ale to przecież nie nasza sprawa. Nie wasza? Przecież to wasza córka chce rozbić moją rodzinę! Ale ja nie chcę stracić córki. To po co robiłaś jej awanturę jak wyszło na jaw, że się z tamtym spotyka? Milczenie...

21 kwietnia miałem pierwszą rozprawę. Nie zgodziłem się na rozwód bez orzekania o winie w odwecie wniosek - rozwód z winy męża. I karuzela zaczęła się kręcić ... "Mój mąż jest zagorzałym katolikiem i dlatego nie chce zgodzić się na rozwód" Dlaczego to powiedziała, przecież jeszcze niedawno wyrażała zdziwienie, że małżeństwa się rozwodzą. Biegła wcześniej do kościoła, żeby zająć dobre miejsce podczas rekolekcji...
A Ty patrzysz i widzisz po drugiej stronie sali, jak osoba, którą kochasz coraz bardziej upada. I po ludzku nic nie możesz zrobić, żeby jej pomóc. A jednak robisz! Modlisz się o uzdrowienie swojego małżeństwa i trwasz wierny przysiędze.

Aha, panowie macie "przechlapane" w sądach. Weźcie na adwokata kobietę pomoże wam to na sali sądowej. Sam to odczułem :-) Ciąg dalszy 8 sierpnia ... A w tym czasie życie pod jednym dachem z osobą, która nie odzywa się do ciebie, nawet w kluczowych sprawach dotyczących wychowania dzieci. O porozumieniu w sprawach finansowych: opłaty, kredyty itp nawet nie marząc. Ale to przecież życie, jakże piękne, bo w relacji z Bogiem. Tylko nie schrzań tego ty zagorzały katoliku ;-)


Serdecznie Witam:)
Ten pogrubiony tekst mówi mi ,że nie rozumiesz pojęcia miłości, co jest normalne ,albo nie wiesz , lub nie masz prawidłowego wzorca mężczyzny... Przede wszystkim , to Ty pozwalałeś się tak traktowac !!! Dałeś sam żonie no to przyzwolenie... Myślę sobie ,że wiele w tym prawdy co mówi Twoja żona o "facecie z jajami", wspominasz ,że stajesz sie mężczyzną...Chłopie Ty już jesteś OJCEM...!!! Myślę sobie,że kiedy Twoja żona mówiła sakramentalne TAK , to miała przekonanie ,że mówi to MężCZYźNIE!!! Hm...wtedy miała przekonanie, dlaczego je straciła?
I jeszcze coś ..."W dalszym ciągu ktoś inny DBA o żonę". A Ty jak dbasz w tych okolicznościach, bo przecież one z niczego nie zwalniają? I jak to możliwe,że na to pozwoliłeś,żeby ktoś inny zadbał?
Dalej ,co składa sie na ślubowanie , na sakramentalne TAK, co to miłośc?

"Kto wie, czym miłość nie jest, ten łatwiej może zrozumieć, na czym ona polega. Kochać to troszczyć się o czyjś rozwój. Kochać to tak być obecnym w życiu drugiego człowieka, by przy nas mógł on stawać się najpiękniejszą - Bożą i świętą - wersją samego siebie. Kochać to pomagać rosnąć nawet wtedy, gdy pomoc ta wiąże się z cierpieniem, albo z koniecznością stawiania twardych wymagań. Miłość chroni, a nie szuka dobrego nastroju. Jednak właśnie dlatego przynosi zaskakującą radość, gdyż radość ukryta jest w miłości. Wie o tym tylko ten, kto kocha.

Kochać dojrzale to największy cud na tej ziemi. To tak dobierać słowa i czyny, by wprowadzać drugą osobę w świat dobra, prawdy i piękna. Trafny dobór słów i czynów to największy kunszt w miłości. Obowiązują tu dwie zasady. Pierwsza z nich brzmi: to, czy kocham ciebie, zależy ode mnie, ale to, w jaki sposób wyrażam miłość, zależy od Ciebie i od twojego postępowania. Zasada druga jest równie ważna: to, że kocham ciebie, nie daje ci prawa, byś mnie krzywdził. Obydwie te zasady potwierdził Chrystus, który ludzi dobrej woli uzdrawiał, rozgrzeszał, przytulał, stawiał za wzór, bronił przed krzywdą. Natomiast tych, którzy byli cyniczni, upominał, wzywał do nawrócenia i rozwalał im stoły. Tylko takie słowa i zachowania stwarzały tym ludziom szansę na refleksję i zmianę postępowania.

Jednak najdoskonalsze nawet zrozumienie natury miłości nie wystarczy do tego, by rzeczywiście kochać w sposób wierny i odpowiedzialny. Miłość wymaga niezwykłej, nadludzkiej wręcz siły. Trzeba być u źródła, jeśli chce się pić. Podobnie trzeba trwać przy Bogu - Miłości, żeby zaczerpnąć tej siły, która jest konieczna po to, by kochać. Właśnie dlatego nie ma miłości bez Miłości."

źródło: http://www.opoka.org.pl/b...roponuje_q.html

Myślę sobie ,że wiele przed nami Wszystkimi...wiele do zrobienia i naprawienia.
Jest to możliwe gdy staniemy w PRAWDZIE...
Pozdrawiam serdecznie i cieszy mnie fakt ,ze chcesz walczyc o MIłOśC

Ps. Nie traktuj tego postu jak atak... To spostrzeżenia...które mogą okazac się meritum i mogą pomóc zmienic wiele na lepsze..
ODPOWIEDZI NA ZADANE PYTANIA Są DLA CIEBIE, NIE MA POTRZEBY ODPOWIADAC MI NA NIE...

Anonymous - 2008-04-27, 15:41

Darek...... piszesz:"Proszę Was, zarówno Panie, jak i Panów nie czujcie się winni tego, co się stało"

Darek,za małżeństwo,za komunikacje w małżeństwie odpowiadają obie strony,tak kobieta jak i meżczyzna.
Pisałeś o tym ze żona pracowała z samymi rozwódkami.Oczywiście ,ze otoczenie ma swój wpływ na człowieka,otoczenie jest lustrem,pokazuje albo prawdziwy obraz albo zafałszowany.Twojej żonie pokazywało zafałszowany.Ale oboje wiedzieliście o tym,i Ty i żona.
Po za tym to w ogromniej większości jak facet należycie dba kobietę,o jej bezpieczeństwo,o nią,o jej potomstwo,słucha tego co ona ma do powiedzenia,utrzymuje własciwą komunikację to żona nie skacze jak małpa z jedego drzewa,z jednej gałezi na drugie drzewo.Nie zdradza,nie szuka innego goryla.
(Wyjątki potwierdzą regułę.)

I nie jest ważne czy Ty czujesz sie winny czy nie.Nawet jak czujesz sie niewinny to poniosłeś klęskę.A w efekcie dostałeś rogi w spadku.
I nie czuj sie winny.......................
Darek,mnie chodzi nie o wine kodeksową,ale jesteś/byłeś odpowiedzialny za kobietę która została Twoja żoną,która chciała abyś został ojcem jej dzieci,nie panem i głową,ale partnerem i ojcem.
Każda klęska,kazda strata czy rana,uraz może być podstawą do zmieniania siebie,do poznawania swoich mocnych i słabych stron.
Nie sukces,nie radość,nie szczęście jest tym uczuciem które daje właściwy, prawadziwy obraz naszej duszy,naszej duchowości(nie mylic z wiarą)ale porazka,klęska,rana.Tylko taki stan jest trampoliną do uzyskiwaniu zmian w sobie, do pogody ducha.

Pogody Ducha

Anonymous - 2008-04-27, 21:41

jakie te historie podobne...
Anonymous - 2008-04-27, 23:10

nałóg napisał/a:
Pisałeś o tym ze żona pracowała z samymi rozwódkami.

To akurat nie ja pisałem, a GregS. Moja żona poszła do pracy do zonatego starego lubieżnika, który ślini się na młode kobietki (nie wiedziałem o tym, dowiedziałem się po odejściu, podejrzewałem, ale nic nie zrobiłem). Podejrzane było dla mnie, że nie ma żadnych kwalifikacji i umiejetności (wielka niekompetencja), a on robił wszystko dla niej, przetrzymywał w pracy, nie wiedziłem, że nastawia ją przeciwko mnie - powiedziała mi o tym starsza pani, jego klientka - mówił to przy niej. Byłem wściekły - płacił jej 200 PLN, i przetrzymywał w pracy. Zarabiam wystarczająco, aby nie dać się ponizać w ten sposób. Nie wiem, czy moja żona z nim coś miała, najgorsze dno by z niej było gdyby tak się stało, bo facet jest przykry zewnętrznie i wewnętrznie.
nałóg napisał/a:
jesteś/byłeś odpowiedzialny za kobietę

Oczywiście, że bardzo zależy mi na tym, żeby obudziła się, odzyskała wiarę, nie była skazana na wieczną śmierć. Nie mogę jednak odpowiadać za to na co nie mam kompletnie wpływu, za swoje czyny oczywiście.
nałóg napisał/a:
Tylko taki stan jest trampoliną do uzyskiwaniu zmian w sobie

Zmieniłem się i to bardzo, mam zupełnie inne nastawienie do życia, nie boję się już kompletnie pewnych rzeczy i wiem co jest najważniejsze. Moją największą słabością jest to, że ja ją chyba naprawdę mocno kocham.
chris napisał/a:
jak można mówić takie rzeczy dziecku

Można! Zdradzjący zachowują się jak opętani, zrobią wszystko, aby usprawiedliwić swoje zachowanie, nie ma granic, wszystkie chwyty są dozwolone. Aż nie chce mi się wierzyć jak nie którzy tutaj piszą, że zdradzający przyznał się do winy, okazał skruchę, przeprosił, nawrócił się. Może mam ograniczoną wyobraźnię?

Anonymous - 2008-04-28, 08:35

darek1 napisał/a:
Oczywiście, że bardzo zależy mi na tym, żeby obudziła się, odzyskała wiarę, nie była skazana na wieczną śmierć.

Czytając Twoje posty darku, odnoszę wrażenie, że jesteś człowiekiem o bardzo mocnym charakterze i wyrazistych poglądach. Mam pytanie - czy Twoja żona wie, że ma możliwośc powrotu.
Jedną z pierwszych rzeczy jaką zrobiłem gdy odeszła, to przeprosiłem ją za wszystko (mimo, że niektórzy byli tym zgorszeni) i powiedziałem, że ma prawo w każdej chwili wrócic do mnie.
Trochę z tego co piszesz przypominasz mi moich doradców (notabene mądrych i prawych ludzi), którzy radzili mi bym poczekał aż ona spadnie na samo dno i wróci "na kolanach". Tak się nie stało. Wróciła z podniesioną głową, a ja obiecałem, że stanę po jej stronie - w sumie cała jej i moja rodzina była przeciwko niej. Teraz pomału to się odbudowuje i np. w relacjach z moją mamą jest nawet lepiej. Niestety nie może jeszcze pogodzic się ze swoimi rodzicami, ale to kwestia czasu.

darek1 napisał/a:
Aż nie chce mi się wierzyć jak nie którzy tutaj piszą, że zdradzający przyznał się do winy, okazał skruchę, przeprosił, nawrócił się.


To też nie nastąpiło tak od razu. Jak już ktoś napisał małżeństwo to taki nieustający kryzys. U mnie nie było radykalnego nawrócenia, przełomu. Wszystko odbywało się stopniowo. Są jednak pozytywne sygnały - np. za kilka dni jedziemy z dziecmi na rekolekcje. Kiedyś, nie do pomyslenia.

Dlatego też skrytykuję Twoje radykalne poglądy - dobrze, że je masz, ale czasami potrzebny jest dystans do siebie. Mam znajomych - od kilkunastu lat mocno zaangażowani katolicy. On - silny charakter. Ona - słabsza, ale modląca się. Niestety on jest na tyle silny, że nie potrafi przyznac się do błedów, porażek, nie potrafi przytulic żony itp. - Bóg niby na pierwszym miejscu - ale efekt - małżeństwo w rozsypce, w faktycznej separacji.

Anonymous - 2008-04-28, 09:23

mój mąż również nie wrócił na kolanach ale z podniesioną głową, powiedziałabym, ze zgrywa...bohatera,
ale to dlatego, ze on nie zdaje sobie sprawy z krzywdy którą mi wyrządził, uważa, ze powinnam ZAPOMNIEĆ i nie wracać, nie przypominać mu-a jakże, niech ma biedaczek spokój sumienia...szukam sposobu na oczyszczenie siebie, na podniesienie się-samemu, momentami zaczynam wszystko psuć swoimi wybuchami...muszę sie usamodzielnić, wybić,
u nas również relacje rodzinne poszarpane tragicznie, szkoda słów, on boi sie spotkać z moją rodziną, moja rodzina ma go za zero, w niedziele uroczystość rodzinna na która mąż stwierdził ze na pewno nie pojedzie, cholerka a tak blisko byliśmy ze wszystkimi :( ale on nie zamierza wypić tego piwa....

Anonymous - 2008-04-28, 10:41

Agnieszko,
mój na razie nie wrócił (duchem, bo ciałem jest), ale jeżeli nawet to zrobi, na pewno nie "na kolanach". Już teraz mówi że to ja wymuszałam na nim słowa, których on nie chciał powiedzieć, że go rozliczam z tych własnie słów i że się nie staram! A on tu tyle robi dla poprawienia stosunków!!! To co robi, to chyba tylko to że zajął się wreszcie trochę dzieckiem (tez z przymusu, bo akurat miałam zajęty weekend), zrobił pierwsze od tygodni zakupy itd. No i podobno się po ludzku do mnie odzywa. Ale jak powiem coś choć troszke niewygodnego - znów wylewa na mnie wiadro pomyj: wszystko przez mnie, niszczyłam go przez całe małżeństwo, to jedna wielka pomyłka, a tej swojej nowej miłości to pomagał i wspierał. Taki dobry Samarytanin!

I mimo że widzę jakieś nieśmiałe przebłyski, może trochę nadziei - to zupełnie nie widzę poczucia winy, świadomości krzywdy jaką mi wyrządził. Może to jego samoobrona, nie wiem... Co najgorsze, teraz to ja nie mam siły na jakiekolwiek działanie. Staram się już nie popadać w rozpacz, ale nie mogę się zmusić do tego, by -jak tu wielokrotnie pisano - stać się Urzekająca. I tak w zaklętym kręgu pretensji, wyrzutów...

Anonymous - 2008-04-28, 11:27

ekola napisał/a:
Ale jak powiem coś choć troszke niewygodnego - znów wylewa na mnie wiadro pomyj

Mam podobnie. No może bez tych "pomyj". Po prostu nie ruszam pewnych tematów. Wczoraj spróbowałem o czymś z przeszłości pogadac, ale nie dało się. Zostawiam to. Liczę, że Bóg, może przez inne osoby coś jej pokaże.
U nas rozstanie nastąpiło głównie z tego powodu, że byłem "chorobliwie zazdrosny". Tzn. nie podobało mi sie jak moja żona przesiaduje z kolegami na zapleczu sklepu przy piwku, jak zamyka się z nimi z magazynku i jak jeździ na dyskoteki i wraca nad ranem. No po prostu dziwny facet jestem, że na to się nie godziłem ;). No bo przecież nie robiła nic złego. Ale niestety na razie nie da się o tym porozmawiac, za dużo bólu z jednej i z drugiej strony. Może kiedyś ...
Jedynie boję się by ta moja zazdrośc znowu czegoś nie popsuła.

Anonymous - 2008-04-28, 12:43

Powiem Wam, że te wszystkie ciężkie doświadczenia, to po ludzku są nie do zniesienia. Mój maż jest ciałem tylko bo wcale nie rozmawiamy i wogóle mnie nie widzi, ale przynajmniej troszke dziećmi się zajmuje, jest to potworne cierpienie i gdyby nie fakt zaufania Bogu i tego, że czuje Jego pomoc to chyba bym na prochach była cały czas.
Ja nie moge pojąć jednego jak ludzie myśla o sobie o tym, że ma być im dobrze a przecież nie ma już ja jesteśmy my jesteśmy jednym ciałem na dobre i złe i jeżeli dotyka nas jakaś przykrośc to trzeba to wyjasnić wszystko jest do uratowaia tylko obie strony muszą odpowiedzialnie podchodzić do tego, że świadomie założyły rodzinę i nie wolno nam niszczyć drugiego człowieka. Wyczytałam ostatnio, że w człowieku jest taka walka dobra ze złem że on nie zazna spokoju jeżeli zrobił źle to sumienie nie da mu normalnie myśleć i funkcjonować a modlitwa za tą osobę daje jeszcze większe wyrzuty sumienia dlatego nie poddawajmy się ratujmy pobłogosławione przez Bogiem małżeństwa i wierzmy, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych.
Pamietam o Was w modlitwie.
JEZU UFAM TOBIE!

Anonymous - 2008-04-28, 12:46

Mirela napisał/a:
Jednak najdoskonalsze nawet zrozumienie natury miłości nie wystarczy do tego, by rzeczywiście kochać w sposób wierny i odpowiedzialny. Miłość wymaga niezwykłej, nadludzkiej wręcz siły. Trzeba być u źródła, jeśli chce się pić. Podobnie trzeba trwać przy Bogu - Miłości, żeby zaczerpnąć tej siły, która jest konieczna po to, by kochać. Właśnie dlatego nie ma miłości bez Miłości."


Obyśmy mogli korzystać z tego Żródła, ile tylko zapragniemy...

Pozdrawiam
a

Anonymous - 2008-04-28, 12:50

w.z., rozmawiałam ostatnio z Miriam o tym, ze forum jest ubogie w tematy o odbudowywaniu, ciężka to droga i można popełnić mnóstwo błędów, ja czuje sie jakbym działała po omacku, choćby to , ze my liczymy że krzywdziciel przyjdzie na kolanach i jakby czekamy na to no bo przecież to by nam samym pomogło uporać sie z poniżeniem jakiego doznaliśmy, ale to nie nastąpi, może kiedyś krzywdziciele do tego dojdą, może zrozumieją, ale najczęściej wypierają to z siebie, chcą zapomnieć, z resztą czy można pojąc tą krzywdę jeśli samemu sie jej nie doświadczyło,
mimo że on wrócił ja nadal czuję sie samotna bo przecież jak mogłabym na niego liczyć
nie wierzę w jego słowa o miłości, tęsknocie, w jego uśmiech a jak sie kochamy to ja myślę ze on myśli ze robi to z kochanką, myślę np., ze może mi dzisiaj powiedzieć-że jednak nie, że znowu mu sie odmieniło i nie chce być razem-i to wszystko mimo, że on zachowuje sie lepiej niz kiedys
wiem, ze muszę sie usamodzielnić sama w sobie, rzeczywiście stać sie w środku kimś samotnym

[ Dodano: 2008-04-28, 13:10 ]
ekola, po czasie widzisz pewnie sama , ze taki krąg pretensji, wyrzutów, smutku działa inaczej jakbyśmy tego oczekiwali, sama muszę to uciąć bo na razie nie ma i u mnie jak i u ciebie fundamentu na takie rozmowy czyli jakiejś tam stabilizacji,
co do słów twojego męża teraz to są typowe, wiele nas takie słyszało, mój też podobnie podsumowywał nasze małżeństwo, taki ich amokkkkkkkkkkk

[ Dodano: 2008-04-28, 13:15 ]
czasami zabawnie jest jak moje chłopiszcze szuka grzechu we mnie np pyta sie czy to moralne że jestem za sterylizacją kotów w sensie że przeciez kot też człowiek buhahahahahahhaahahahahahhahahaha na szczęście nie był to końca poważny ;) no ale czuje że węszy co by tu na mnie zawiesić ;)

Anonymous - 2008-04-28, 13:15

w.z. napisał/a:
ekola napisał/a:
Ale jak powiem coś choć troszke niewygodnego - znów wylewa na mnie wiadro pomyj

Mam podobnie. No może bez tych "pomyj". Po prostu nie ruszam pewnych tematów. Wczoraj spróbowałem o czymś z przeszłości pogadac, ale nie dało się. Zostawiam to. Liczę, że Bóg, może przez inne osoby coś jej pokaże.
U nas rozstanie nastąpiło głównie z tego powodu, że byłem "chorobliwie zazdrosny". Tzn. nie podobało mi sie jak moja żona przesiaduje z kolegami na zapleczu sklepu przy piwku, jak zamyka się z nimi z magazynku i jak jeździ na dyskoteki i wraca nad ranem. No po prostu dziwny facet jestem, że na to się nie godziłem ;). No bo przecież nie robiła nic złego. Ale niestety na razie nie da się o tym porozmawiac, za dużo bólu z jednej i z drugiej strony. Może kiedyś ...
Jedynie boję się by ta moja zazdrośc znowu czegoś nie popsuła.


Te"pomyje" o których wspominacie mają swój koniec...w momencie PRZEBACZENIA samemu sobie za łaską Bożą. To jest proces..., ale w tym procesie musi zaistniec uznanie Boga jako Boga MIłOSIERNEGO .Bez Boga człowiek nie stanie w Prawdzie. Człowiek samodzielnie nie jest w stanie uznac swojej winy, grzechu... Bez przebaczenia nie może zaistniec skrucha, chęc poprawy ,zmian...Człowiek nie zna wolnosci dopóki nie pozwoli na to uwolnienie przez uzdrowieńcze Sakramenty Pokuty i Eucharystii, a proces ten trwa w zadoścuczynieniu BOGU i bliźnim.

"Kto oddala się od Uczty Eucharystycznej, ten przyjmuje zaproszenia na zupełnie inne, toksyczne „uczty”, w czasie których karmi się zaburzonymi więziami i fi kcyjnymi wartościami. Każdy z nas potrzebuje spotkania i oparcia w jakiejś drugiej osobie. Jeśli oparciem tym nie są ramiona Boga, to ryzykujemy, że wpadniemy w ramiona kogoś, kto daleko odszedł od Boga i kto może nas skrzywdzić. Ci, którzy karmią się miłością Boga w Eucharystii, nie muszą nieustannie zabiegać o to, by ktoś z ludzi ich wybrał czy zaakceptował. Nie muszą tego czynić, dlatego że potrafi ą sobie radzić z samotnością i z różnymi formami odrzucenia. Co więcej, to właśnie ci, którzy regularnie karmią się Bożą miłością, imponują innym ludziom swoją szlachetnością, stanowczością i radością. Oni nie muszą zabiegać o czyjeś towarzystwo za wszelką cenę. Przeciwnie, to właśnie oni są poszukiwani przez wielu ludzi, którzy pragną z nimi przebywać i dzielić swój los. Chętnie przecież przebywamy pośród tych, którzy imponują nam dojrzałością i entuzjazmem życia."

źródło:
http://www.opoka.org.pl/b...ezykiem_05.html



Pozdrawiam serdecznie:)


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group