Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  AlbumAlbum  NagraniaNagrania  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  StowarzyszenieStowarzyszenie  Chat
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  12 kroków12 kroków  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
 Ogłoszenie 

Poprzedni temat «» Następny temat
Przesunięty przez: administrator
2006-07-27, 11:11
Witam w kąciku psychologicznym
Autor Wiadomość
Błękitna
[Usunięty]

Wysłany: 2006-04-24, 23:09   Witam w kąciku psychologicznym

Witam nareszcie w kąciku psychologicznym!!!

Niektórzy z was znają mnie już ze starego forum. Jestem psychologiem i pracuję jako psycholog ( trochę na oddziale nerwic, trochę z pacjentami oddziałow chirurgicznych (dorośli i dzieci), a także z potrzebującymi skupionymi wokół księdza Pałygi (problemy związków i indywidualne). Prowadzę szkolenia i warsztaty, jestem w trakcie podyplomowego szkolenia na certyfikat psychoterapeuty).

Ale przede wszystkim jestem szczęsliwą żoną i matką dwójki cudnych potworków:)

I wiem,że Bóg jest tuż , tuż :) blisko.

Chcę być tu z Wami, służyć Wam swoją pomocą na miarę moich możliwości.
Nie umiem poradzić Ci co masz zrobić, bo to Ty znasz prawdę o sobie. Ale mogę poddać Ci pomysł, pomóc rozszerzyć możliwości wyboru. Mogę też przytoczyć to, co na dany temat twierdzi psychologia.
Bardzo chętnie wysłucham Cię ( tak jak to robię od miesiąca na gadu gadu). Czekam też na maile.
Juz niedługo wprowadzimy w tym kąciku mini - wykłady na ważne tematy. Będzie też coś takiego jak "pytanie do psychologa".

Liczę na Waszą pomoc. Mam nadzieję,że będziecie zgłaszać zapotrzebowanie na konkretne tematy. Bardzo pomogloby mi też, gdybym dowiedziała się, jakie są wasze oczekiwania co do pracy psychologa na tym forum.

I jeszcze jedno. Jeśli w jakimkolwiek poście usłyszycie, że ktoś pyta konkretnie o natychmiastową pomoc psychologa skierujcie go do naszego kącika. Niech wie,że ma tą możliwość.

I najważniejsze. Najpierw jest Bóg, a potem psychologia. Prawa psychologii zostały wpisane przez Boga w świat, który stworzył. Nie bójcie się z nich korzystać. Chodzi tylko o to, żeby nie zrobić z psychologii bożka. Jak wiadomo najlepsze nawet lekarstwo przedawkowane prowadzi do opłakanych rezultatów.

Pozdrawiam Was bardzo serdecznie, jesteście w moich modlitwach. Błękitna
 
     
Anula
[Usunięty]

Wysłany: 2006-04-25, 06:56   

Witaj Błękitna . Prawdę mówiąć czekam tu na Ciebie już jakiś czas bo potrzebuję od Ciebie rady czy też informacji na temat mojego , jak tu określamy czasem naszych mężów " klona " . CZy z punktu psychologicznego jest wytłumaczenie obecnego zachowania się mojego klona ? Umawia się i nie przychodzi , np. na śniadanie świateczne pisząc sms że nie zasługuje na takie chwile , na naszą miłość . Stoi po środku nie wiedząć kogo wybrać - nas rodzinę czy "tą panią". Nawet jak ich spotkałam na ulicy i stojąc obok niej pytałam czy podjął decyzję to odpowiedział , że nie . Skąd to jego niezdecydowanie ? Szerzej omówiłam nasz problem w pierwszym poscie jak rozgryźć swojego męża . Czy mogłabyś mi doradzić czy ja w obecnej sytuacji mmam jakiś na niego wpływ ? Czy mogę zrobić coś jeszce poza cierpliwym czekaniem ?
 
     
zuza
[Usunięty]

Wysłany: 2006-04-25, 07:53   

Jak pomóc sobie samej- jak przestać mysleć lub chociaż pamiętać . Muszę to zrobić w sposób samoobsługowy bo mąz utknął w krzakach i tkwi tam nadal.
Zawsze szczyciłam się b.dobrą pamięcią. Teraz to jak przekleństwo.
 
     
MajkaB
[Usunięty]

Wysłany: 2006-04-25, 19:03   

Cześć Błękitna i dziewcvzyny tu zaglądające.
Jak wcześniej pisałam ja jestem na etapie odbudowywania naszego małżeństwa.Ale to jest też bardzo trudny okres.W czasie kryzysu brałam leki antydepresyjne .Wtedy czułam się w miarę dobrze i moja psychika też była w nizłej formie.Po odstawieniu leków zaczęły mnie nurtować myśli i pytania dotyczące przeszłości.I z tym mam WIELKI PROBLEM.Nie wiem jak mam pozbyć się tych złych wspomnień.Dalej jestem podejrzliwa( nie tak bardzo jak w kryzysie) ale to mnie nie opuszcza.Jak dłużej rozmyślam o tym co się wydarzyło, to zaczynam mieć zły humor i jestem zazdrosna o te ich chwile.Zastanawiam sie co ona miała w sobie ,że on tak zgłupiał i był bliski zniszczenia naszego małżeństwa,dzieciństwa naszej córeczki ,całej naszej rodziny.Niestety nie umiem nad tym zapanować.
Często wtedy zaczynam się modlić np. jadąc tramwajem rano do pracy.Modlitwa mobilizuje mnie do skupienia się nad tym o czym chcę powiedzieć w rozmowie z naszym Panem.
Jednak niekiedy jest coś silniejszego i kieruje moje myśli w bardzo złym kierunku.A wtedy często bywa tak,że mówię coś czego potem mogę żałować.Dziś właśnie mam dzień wspomnień, bo np.pan mąż ma gorszy nastrój , a ja już zaczynam domniemywać dlaczego.Dobrze ,że jest forum i tu można napisać o swoich przemyśleniach,rozterkach i problemach.Już mi troszkę lepiej.Błękitna może masz jakiś pomysł na moje nastroje ,jak sobie z tym radzić.Bardzo chciałabym zacząć nad tym panować.Daj chociaż wskazówkę co można zrobić , aby to poprawić i żeby było lepiej.
 
     
zuza
[Usunięty]

Wysłany: 2006-04-26, 07:15   

Majka,
Sorrki że się wtrącam ( jak zwykle nie mogę się opanować).
To chyba normalne że pamiętasz. Każdy pamięta. Pomyśl-czy nadal pamiętasz przygody z wczesnego dzieciństwa. Zapewne. Zapomnieć chyba się nie da.
ALE: chyba można osłabić "wrażenie" jakie robi na nas takie przykre wspomnienie. Co więcej można zapanować nad tą przykrą "przygodą" którą mamy w pamięci tak , aby nie warunkowała treści naszych wypowiedzi oraz ich np. tonu. I chyba tak trzeba o tym wszystkim myśleć. Wykasować się nie da. Trzeba panować. Mnie nurtuje ten sam problem. Co prawda mąż nadal w "krzakach" ale to chyba ważne już teraz - dla mnie. I też szukam lekarstwa - jak to zrobić.
Więc nie rób sobie wyrzutów że pamiętasz. TO CHYBA NORMALNE.
Inaczej mogliby myśleć- co tam, nawywijam znowu- ona i tak zapomni.
Trzymaj się.
 
     
kasia
[Usunięty]

Wysłany: 2006-04-26, 09:23   

Majka, pomyśl o ojcu syna marnotrawnego. Módl się o taką postawę. Mężowie marnotrawni dopuszczają się takiej "zbrodni", że po ludzku nie jest ona do odpracowania. Wiedzą o tym i dlatego ich uzdrowienie jest w rękach naszego miłosiernego postępowania. Dlatego tak ważna jest praca nad sobą w czasie kryzysu. Zbieranie sił, wzmocnienie wiary w siebie, swojej godności, żeby móc nie wracać, nie drążyć. Silną jesteś kobietą wierzę w to :-D
 
     
Błękitna
[Usunięty]

Wysłany: 2006-04-26, 09:47   

Dzień Dobry, przeczytałam wasze posty. Dziękuję,że jesteście. Już o Was myślę i wieczorem, a najpóźniej w nocy usiądę i napiszę odpowiedzi. Teraz muszę zmykać do pracy. Pozdrawiam Was gorąco. Błękitna
 
     
MajkaB
[Usunięty]

Wysłany: 2006-04-26, 23:08   

Cześć Błękitna i dziewczyny!
Wczorajszy dzień pełen napięć musiał się skończyć dosyć nieprzyjemną wymianą zdań.Mój nasrój był podły i to spowodowało ,że powiedziałam co mi leży na sercu.Muszę stwierdzić ,że przez moment poczułam ulgę i zadowolenie że mam odwagę rozmawiać na tematy ,które nie chętnie są poruszane.Mąż był zaskoczony tym co usłyszał ode mnie i też zachował się jak kiedyś.Chciał pokazać kto tu zawsze ma rację i góruje.Niestety i tu go zaskoczyłam bo mu się nie dawałam pokonać w argumentach.Byłam dumna z mojej postawy ,ponieważ potrfiłam mu stawić czoła.Nie obraziłam się na niego, ale rano nie wysłałam mu sms-a ( między innymi dlatego ,że miałam dużo pracy i przyznam się ,że zapomniałam).On natomiast w swoim smesie przeprosił mnie za swoje nieodpowiednie zachowanie i obiecał poprawę oraz prosił abyśmy się nie kłocili o błachostki.Kiedyś to Ja pierwsza wysyłałam wiadomości i przepraszałam za wszytko co byłe złe czy to z mojej winy czy jego.Teraz tego juz nie robię i to też zaczęło działać na moją korzyść.Przestałam być namolna tzn.mniej telefonuję, mniej sms-ów .Nawet jak wyjechał w 2-dniową delegację to nie nagabywałam go pytaniami co robi ,gdzie jest.I w tym przypadku on też to zauważył,że inaczej postępuje aniżeli wcześniej.No i najważniejsze nie czekałam na niego w domu z obiadkiem tylko wyjechałam do mojej przyjaciółki,która mieszka w innym mieście.Wróciłam wieczorkiem następnego dnia kiedy mąż już był.Zaczełam być bardziej samodzielna chociażby jeżdżę sama samochodem.Wcześniej bałam się i prosiłam go aby zawiózł mnie .Mam nadzieję ,że takie odstawienie od "cycka" i bycie bardziej samodzielną bez narzucania się daje dobre efekty.Mam nadzieję ,że się nie mylę i postępuję słusznie.
 
     
Błękitna
[Usunięty]

Wysłany: 2006-04-27, 02:09   

Jestem już.
Annie, Twój mąż, wygląda na strasznie zagubionego człowieka, który generalnie w życiu porusza się dość nieporadnie (te wieloletnie kwestie finansowe). Jeśli Ciebie tak bardzo dziwi jego niezdecydowanie, to pomyśl jak bardzo trudno musi być jemu samemu, w całej tej plątaninie sprzecznych dążeń. Taki stan, kiedy człowiek nie wie co wybrać i żyje w zawieszeniu, bez podejmowania decyzji, nazywa się wewnętrznym konfliktem. Nie chodzi mi, o to ,żeby Twojego męża usprawiedliwiać, lub użalać się nad nim, bo jego wina jest niezaprzeczalna, a stan zawieszenia może być całkiem wygodnym dla niego wyjściem.
Chodzi mi o to, żebyś mogła przyjrzeć się lepiej swojej w tym wszystkim roli. I zobaczyła co możesz zrobić.
On jest po trochu jak dziecko, które chciałoby mieć najlepiej i pączka i eklerkę i żeby ta eklerka nie płakała, że on ma jeszcze ochotę na coś więcej.
Czy jest sens zastanawiać się dlaczego on tak ma?

Wyobraź sobie, że Ty jesteś dorosła, a on jest dzieckiem. Masz w domu skarb: bezcenny wazon z chińskiej porcelany. Nie dość tego, jeszcze jest to jedyna pamiątka po Twojej ukochanej babci. Masz w domu dwuletnie dziecko, a jednak stawiasz ten wazon w pokoju na stole z serwetą. I przychodzi ten dzień, kiedy dziecko uwiesza się na serwecie i w jednej sekundzie twoja rodzinna pamiątka ląduje na podłodze w stu kawałkach.
Możesz oczywiście od tej pory zacząć zadręczać się pytaniami "dlaczego on mi to zrobił""dlaczego on taki jest". Możesz wymyślać najprzeróżniejsze hipotezy, że jest złośliwy, że tępy, bo "tyle razy mu mówiłam", etc... Ale tak naprawdę to jest po prostu dziecko, które tak ma. Dwulatki w 70 procentach na sto sięgną po serwetę leżącą na stole, żeby ją ściągnąć.
Możesz też zastanowić się nad swoją rolą jako dorosłego. po pierwsze już wiesz, że nie wolno kłaść wazonu w zasięgu małych rączek i przenigdy na obrusie. Po drugie wiesz, że trzeba jeszcze wyraźniej stawiać granice. Z cierpliwością będziesz powtarzała takiemu maluchowi: Tego NIE WOLNO, na to się NIE ZGADZAM, a jak nie poskutkuje to wyniesiesz do drugiego pokoju i powiesz: ponieważ nie sluchasz, nie możesz bawić się blisko wazonu. Aż któregoś dnia zobaczysz, że dziecko zachowuje się ciut inaczej, spokojniej. Może poprosi Cię żebyś pokazała mu coś równie cennego, a wtedy ty zrobisz to trzymając skarb w swoich rękach, ale pozwalając mu go dotknąć. A potem przyjdzie chwila, kiedy pozwolisz mu potzrymać to coś przez moment, potem na jeszcze dłużej. W końcu okaże się, że obok Ciebie wyrósł drugi, równie odpowiedzialny jak ty człowiek, który poradzi sobie z najdelikatniejszym nawet cudeńkiem.

Czy kiedykolwiek dorósłby, gdybyś ty cały czas zastanawiała się dlaczego on to zrobił, albo dlaczego ty postawiłaś tam ten wazon?

Twój mąż tak prawdopodobnie ma. Nie jest dzieckiem, ale w środku ma zamęt.

Co możesz zrobić:
- pogłębiać samoswiadomośc, przyglądać się sobie, poznawać swoje mocne i słabe strony, odkrywać swoje pragnienia, odkrywać swoje lęki. Wszystko po to, żeby wiedzieć gdzie stawiać granice drugiemu człowiekowi. Kiedy mówić: " na to się NiE ZGADZAM".

- uczyć się jak rozmawiać z drugim człowiekiem (te zasady są naprawdę bardzo skuteczne, napiszę kiedyś o nich),

- uczyć się kontrolować emocje ( czyli wypośrodkowywać je; żeby nie tłumić ich, ale też nie ulegać im non stop).

- pielęgnować przyjaźnie, pomagać innym ( zawsze jest ktoś obok, kto czeka na pomoc),

- i nie rezygnować z męża, dawać mu sygnały, że czekasz na krok z jego strony, ale pod pewnymi warunkami ( to znaczy, nie zgadzasz sie na to i to, albo wymagasz tego i tego).


Jeśli pomyślisz sobie Annie, że obok Ciebie stale jest Twój najlepszy Przyjaciel, który czuwa nad każdym Twoim krokiem, i do którego możesz zwrócić się o każdej porze dnia i nocy w modlitwie, a On doda Ci sił , to naprawde nie jesteś sama!

Zuza, Majka, cierpliwości.
Pozdrawiam serdecznie.
 
     
weronika
[Usunięty]

Wysłany: 2006-04-27, 06:14   

Do Błękitnej
Bardzo ładnie opisałaś annie zachowanie jej męża.Chciałabym,abyś mnie również doradziła,opowiem w skrócie.
Znasz dobrze chyba moją sytuację,bo dużo pisałam na forum,ale chciałam opowiedzieć o ostatnich sytuacjach.
Mój syn jest w szpitalu(ale nic poważnego),siedzę tam prawie całymi dniami,mój mąż dojeżdża tam(fakt,że nie codziennie) i spotyka się z moją i jego rodziną,od której się całkowicie odsunął.Siedzimy razem przy stoliku,my wszyscy razem rozmawiamy,on nie mówi nic,tylko słucha.Do mnie też nic nie mówi,nawet się nic nie zapyta,potrafi jednak odpowiedzieć,jak ja się go coś zapytam(dziwne te jego zachowanie).Kupiłam dla wszystkich ciastka,to oczywiście się częstuje,mnie to nie przeszkadza,ja się z tego cieszę,ale ja go nie rozumiem.Wczoraj np.wyszliśmy wszyscy razem ze szpitala i wszyscy poszliśmy do naszego samochodu,pezyjechaliśmy na nasze osiedle(ja,mama tata,teściowa),wyśiedliśmy,a on pojechał znowu tam do niej.Poprostu chodzi mi o to,o to ,co on czuje,czy jest to na plus,czy on szuka jakiegoś usprawiedliwienia,kontaktu,chcę poprostu zrozumieć te jego zachowanie,proszę podpowiedz mi,pozdrawiam
 
     
Błękitna
[Usunięty]

Wysłany: 2006-04-27, 21:54   

Weroniko, Dobry wieczór.
Prawie nic nie wiem o Twoim mężu.
Ale to,że przyjeżdża do synka i decyduje się na spotkania z rodziną( co najmniej trudne spotkanie) świadczy prawdopodobnie o tym, że chce być blisko syna (blisko Was?) w tych trudnych chwilach pobytu w szpitalu. Dalej można już tylko zgadywać. Według mnie w każym razie dobrze, że twój mąż pamięta o dziecku i poczuwa się do wspierania was, choćby milcząc. Może inaczej nie umie, nie chce. Ale jest.

Pozdrawiam Cię serdecznie. Czekam na kolejne Twoje posty.
 
     
Błękitna
[Usunięty]

Wysłany: 2006-04-27, 22:04   

Zuza, Majka pytałyście jak bronić się przed natrętnymi wspomnieniami. Zapraszam Was i wszystkich innych do nowego postu pt; Przeżyć zdradę i odzyskać nadzieję. Opiszę w nim etapy przeżywania żałoby po stracie (kiedyś Ci to obiecałam Zuza), będzie też o pamięci i jak sobie z tym wszystkim radzić.
 
     
relinka
[Usunięty]

Wysłany: 2006-05-09, 21:42   

Witaj Błękitna,

Jak dobrze, że powstał taki kącik. Potrzebuję z kimś porozmawiać. Szukałam swego czasu rozpaczliwie
pomocy. To forum pomogło mi przetrwać, chyba też dzięki niemu bardziej rozumiem swoją sytuację. Ale
potrzebuję konkretnej, fachowej pomocy specjalisty. Takiej pomocy dostępnej, taniej, bo rozmowy
przez telefon kosztują, a mieszkam w mieście, gdzie nie ma gdzie zwrócić się o pomoc.
Spróbuję opisać więc moją sytuację. Więc sytuacja patowa w moim małżeństwie trwa już kilka lat.
Była zdrada fizyczna (dawno temu, ale podejrzewam, że mogły być w bliższej przeszłości), były zdrady
wirtualne (poprzez gg, poczta elektroniczna, strony randkowe).
Ta zdrada fizyczna była dawno temu. 12 lat. Sam mi o tym powiedział. Ja wspaniałomyślnie mu
wybaczyłam. Po czym zasnęłam na długie lata, wychodząc z założenia, że on nie zrobi już drugi raz
tego samego błędu, że będzie mi wierny. Pobudka nastąpiła 2 lata temu. Coś bardzo chował się pisząc
na gg. Zajrzałam tam. Jak to się mówi włos mi się zjeżył. Okazało się, że on rozmawiał na gg o
seksie. Tak jak nigdy ze mną nie rozmawiał. A co gorsze dużo rozmawiał z taką jedną. Ona mu
przysyłała swoje! pornograficzne zdjęcia. I wiem, że raz prawie do niej pojechał (50 km).
A moja reakcja. W pierwszym momencie. Zaczęłam zachowywać się jak nie ja, chciałam stać się
kochanką, uwodziłam męża, prowokowałam, ubiorem, zachowaniem. I obserwowałam co on robi. Śledziłam
go. Czytałam jego archiwum na gg. Ale nic mu nie mówiłam. Nie wytrzymałam, gdy odkryłam, że chciał
jechać do tej od tych zdjęć. A dowiedziałam się oczywiście z podglądu rozmów na gg. Jego reakcja?
Jak ja śmiem czytać jego korespondencję prywatną. On chce rozwodu. A ja głupia mimo wszystko nie
chciałam rozwodu. I wyszło tak, że to ja prosiłam, żeby nie odchodził. Teraz z perspektywy czasu
widzę, że to był mój okropny błąd, który popełniam co jakiś czas.
Potem była jeszcze jakaś sytuacja damsko –męska. I znowu on chciał rozwodu. Był to jeszcze
czas, gdy go śledziłam, pilnowałam. Potem na jakiś czas sytuacja się poprawiła. Wydaje mi się, że
dałam mu więcej swobody, nie kontrolowałam. Wydaje mi się, że przestał szukać tego typu znajomości.
Ale awantury nie znikły. Co jakiś czas pojawia się słowo rozwód. Tylko jest inny powód. To znaczy te
powody były tez wcześniej, ale nie czyniły one wtedy takich skutków.
Ostatni powód: mąż ochrzaniał córkę. Ja powiedziałam coś w jej obronie. I jakoś tak od słowa do
słowa doszło do rękoczynów. On mnie uderzył. Córka mnie broniła. I znowu padło słowo rozwód. Dla
niego najgorsze jest to, że spowodowałam (Ja bym powiedziała spowodowaliśmy), że dzieci rzuciły się
na niego z pięściami , a synek wpadł w panikę. I ma rację.
I nie wiem co teraz robić. My potrzebujemy pomocy.
Wiem, że to co się teraz dzieje u nas, ma swoje początki dużo wcześniej. On już od dłuższego czasu
daje mi sygnały, żeby mu pomóc zmagać się z życiem. A Ja nie potrafię. Może faktycznie powinnam
pozostać sama. Musiałabym wtedy dać sobie radę. Chyba naprawdę jestem takim pasożytem, co żyje
dzięki temu, że dzieci mnie kochają. Czasami mam ochotę odejść. Sama. Bo on jest na tyle
odpowiedzialny, że zajmie się dobrze dziećmi. Ale z drugiej strony nie mogę im tego zrobić. To
zresztą tchórzostwo.
Jak pisała mi kiedyś Agnieszka z forum, jestem bluszczem oplatającym męża. I on się dusi w tych
uściskach. I Dobson mówi – trzeba zwolnić ten uścisk. Zgadzam się z tym. Ale ogarnia mnie
panika. I wtedy bym żebrała, prosiła, żeby tylko został!
Już drugi tydzień trwamy w tym stanie. Między czasie była I Komunia synka. Do przygotowań której
prawie nie przyłożył palca. Zabrał mi kartę do bankomatu. Samochodu jeszcze nie zabrał. Jestem od
niego całkiem uzależniona. Targana sprzecznymi uczuciami. Jak chce odejść, niech odchodzi. Nie ma
sensu, żebym znowu wyciągała rękę o zgodę. Bo jeżeli to zrobię, i on się zgodzi, nic to w naszym
życiu nie zmieni. On musiałby zaakceptować moje wady. Próbowałam się zmienić. Ale mam wieloletnie
nawyki, a to jest ciężkie do
odzwyczajenia się. I przede wszystkim musiałabym mieć swoje zdanie i twardo się jego trzymać. A ja
szybko rezygnuję. Kiedyś wydawało mi się, że tak trzeba robić, gdy się kogoś kocha. Ale potem
wychodzą takie sytuacje: robię coś niezgodnie np. z moim sumieniem. A gdybym twardo powiedziała nie,
pozłościłby się, ale nie miałby pretensji o to, że go okłamuję, że nie dotrzymuję obietnic.
Proszę Cię Błękitna (kojarzysz mi się z błekitną linią) napisz, co sądzisz o tym co Ci napisałam.
Potrzebowałabym takich kierunkowskazów, może wsparcia w tym co robię. Tylko nie wiem co mam robić.
Miotam się. Jestem niekonsekwentna.
Łatwiej byłoby mi to wszystko przeżyć, gdybym potrafiła się modlić, oddać swoje kłopoty. Nie
potrafię się modlić, tak całą duszą. Bo ze mnie to w sumie taki niedowiarek co musi dotknąć,
zobaczyć, żeby uwierzyć. A potrzebuję wiary.
Relinka
 
     
Błękitna
[Usunięty]

Wysłany: 2006-05-10, 21:04   

Relinka, cieszę się, że nas znalazłaś. Dziękuję za maila. Odpowiem Ci drogą mailową jutro lub w piątek. Przepraszam, że to dość długo trwa.
Jesteś w moich modlitwach.
 
     
arenata1
[Usunięty]

Wysłany: 2006-05-13, 14:45   

Dzien dobry

Mam prośbę wielka i bardzo dla mnie ważną-jedynie zastanawiam sie czy to własciwe miejsce bo raczej pomagacie tu sobie w tematach głównie małżeńskich, moj problem jest bardziej rodzinny, bo dotyczy głównie dzieci.

Błękitna czy możesz mi pomóc, podpowiedzieć, no nie wiem cokolwiek--jak mamy postępowac z nastoletnimi synami, ja wiem że popoełniliśmy z mężem mase błędów i że stąd teraz problemy. Jesteśmy można powiedzieć "normalną" rodziną, ale brak tu miłości i wzajemnego szacunku i to niestety od lat. Mam z tego powodu niesamowite wyrzuty sumienia i poczucie winy, ale to za mało aby naprawić co sie psuło przez lata.

Chcę to zmienić, naprawić ale teraz oni wogóle mnie nie słuchają, drwią z tego co mówię, czasem czuje sie we wlasnym domu jak mały robaczek gnieciony przez chamstwo swoich dzieci. Nieraz trudno doprosić się o jakąkolwiek pomoc z ich strony, sa ordynarni, ja jestem nerwowa i czasem emocje biorą górę, a wtedy to już całkowita klapa.

Może nie będę już więcej szczegółów opisywać, bo są naprawde przykre, może jeszcze dodam, że mąż to chciałby wszystko twarda ręką, tzn ostre słowa pod ich adresem, owszem pomoże bo jego się jeszcze troche boją, ale to na krótko i mnie się nie podobają takie metody.
Ja po prostu nie umiem być dobrą matką, nie wiem jak mam do nich mówić, jak rozmawiać, jak prosić by, pomogli, jak nauczyć ich szacunku, obowiązkowości, ambicji......
Wiem, że pomyslałam o tym o jakieś kilkanaście lat za późno, ale czy na prawde już nic nie można zrobić.
Jestem słaba psychicznie i oni to czują i wykorzystują. Chcę aby nasz dom był pełen miłości abyśmy się dobrze w nim czuli, ale jest niestetycoraz gorzej i czasem wszyscy tu na siebie warczymy -co jest z nami nie tak?
Ja czuję że to wszystko moja wina, bo nie czułam sie nigdy kochana, pewna siebie, jakaś taka wystraszona i chyba dlatego psułam cały czas nasze małżeństwo, rodzinę.

Modlę się jak potrafię czasem mocno i z całego serca czasem jakoś słabsza moja wiara, ale bardzo proszę Boga o pomoc dla naszej rodziny.

Pozdrawiam wszystkich, szczęść Wam Boże
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 11