Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  AlbumAlbum  NagraniaNagrania  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  StowarzyszenieStowarzyszenie  Chat
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  12 kroków12 kroków  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
 Ogłoszenie 

Poprzedni temat «» Następny temat
Jak żyć po zdradzie
Autor Wiadomość
w.z.
[Usunięty]

Wysłany: 2009-09-15, 07:44   

Basia73 napisał/a:
Problem polega na tym, że najpierw trzeba samemu chcieć coś w sobie zmienić i bić się w piersi


Basiu z Twoich postów przebija brak wybaczenia samej sobie. To tak jakbys chciała to uczucie przerzucic na męża. Z drugiej strony Twój mąż napisał, że potrzebuje bezpieczeństwa. Jeśli go dobrze odczytałem to chce Ci zaufac. Mi też czasami do głowy przychodzą takie myśli jak jemu, ale zdaję sobie sprawę, że na tym żeruje szatan i wtedy najlepszą obroną jest spowiedź, sakramenty.

To co mi dało poczucie bezpieczeństwa to szczere nawrócenie mojej żony. I mimo, że było natychmiastowe to jej przemiana cały czas trwa, na lepsze. Cały czas idzie do przodu. Po prostu trzeba czasu i wytrwania w Bogu.

A czy Ty przeżyłaś już swoje "drugie nawrócenie"? Czy Pan Jezus został Twoim Panem i Zbawicielem?
 
     
Basia73
[Usunięty]

Wysłany: 2009-09-15, 09:14   

w.z. nawrócenie jest procesem ciągłym, bo codziennie mamy się nawracać.
Nie jest to ot tak, ze się stało nawrócenie i jest. Jeśli chodzi o powrót do Boga, to tak wróciłam do niego, staram się ciągle pogłębiać relację z Nim.
Poza tym chodzę na terapię indywidualną i grupową.
Nie rozumiem co masz na myśli pisząc, że "uczucie to próbujesz przerzucić na męża"?

Kinga napisała, że:
Cytat:
Szok wywołany zdradą dla strony porzuconej jest niewspółmiernie trudniejszy do przezwyciężenia, niż dla osoby wracajacej od kochanka lub kochanki. Odczucia nie są i nie mogą być jednakowe.


Owszem odczucia nie są jednakowe, tylko Kingo zapomniałaś o tym, że krzywdziciel jak to nazywacie krzywdzi nie tylko współmałżonka, rodzinę ale też siebie. Ciężar odpowiedzialności za skrzywdzenie tylu osób jest ogromny. Ciężko się nosi świadomość uczynienia zła.
Dlatego bardzo proszę miejcie to na uwadze, bo z części postów przebija tak i schemat:" ja to jestem taki biedny, poraniony przez tego co mnie skrzywdził, a on nic sobie z tego nie robi. On/ona to się bawił/a a ja cierpiałem/am. "
Uwierzcie po tych "kolorowych światłach" zostaje tylko niesmak, ból i złość na siebie. Cukierek w kolorowym papierku okazuje się g.....

Żeby było jasne NIE NEGUJĘ NICZYJEGO CIERPIENIA. Przeszłam już próbę postawienia się z tej drugiej strony, zresztą trochę miałam powody. Czułam ogromny ból, płakałam.
Nie wolno mi jednak patrzeć do tyłu, odpowiedzialna jestem za tu i teraz, dlatego staram się jak tylko mogę. Niedawno o.Pałyga podszedł do mnie i powiedział: "dziecko rób co do Ciebie należy + jeszcze więcej. Wypełniaj swoje obowiązki jak najlepiej."
Więc tak robię.

Czy sobie wybaczyłam ? Pan Bóg mi wybaczył i z szacunku do Jego miłosierdzia uznaję, że sobie wybaczyłam. Ale jak jest to do końca nie wiem. To jest moim zdaniem proces a nie takie hop siup i wybaczyłam.
Wiem, że wybaczanie mojego Męża tez jest procesem, że trzeba czasu. Tylko ten czas trzeba dobrze spożytkować a nie żyć tylko zdradami, krzywdami i karmić się takową literaturą, to nie pomaga iść do przodu, to raczej pomaga wpaść w pułapkę niewybaczonej krzywdy.

Kocham mojego Męża. Jest dobrym człowiekiem. Tego co się stało już nie odwrócę, chociaż bardzo bym chciała. Mam wpływ tylko na dzień dzisiejszy, dlatego tutaj trzeba działać. Nie mam już wpływu na przeszłość .Nie zmienię jej. Zmieniam więc siebie, żeby i mnie, Mężowi i dzieciom żyło się lepiej. Nie jest łatwo ale staram się.
 
     
ekola
[Usunięty]

Wysłany: 2009-09-15, 09:39   

Nie sądzicie, że bardziej na współczucie zasługuje ten, kto poprzez zdradę odwrócił się od Boga, podeptał przykazania, skrzywdził najbliższe sobie osoby? Dla chwilowej przyjemności, źle pojętego szczęścia - wybrał życie bez Boga.
A kiedy ów zdradzacz dostrzega wreszcie swoją winę, kiedy przyzna się do błędu, wyspowiada przed Bogiem i uzyska przebaczenie - to my, skrzywdzeni, szykujemy dla niego długotrwałą pokutę.

Przecież kiedy małżonek krzywdził, zdradzał, ze łzami błagaliśmy Boga, by wrócił. Wrócił, przeprosił, stara się zadośćuczynić - a my co? Zamiast uczty radosnej, tak jak Ojciec powitał syna marnotrawnego, my urządzamy tym małżonkom wielomiesięczną stypę.

Elu, nie zgadzam się że to co dzieje się w małżeństwie po powrocie marnotrawnego małżonka - jest tylko winą osoby która zdradziła. Każdy odpowiada za siebie. Jeśli ktoś przez wiele miesięcy nie jest w stanie oderwać się od przeszłości, wypomina doznane krzywdy, na każdym kroku podkreśla brak zaufania - to jest to jego działanie i nie ma sensu usprawiedliwiać go tym, że kiedyś rok, pół roku temu małżonek zawiódł.
Zdradził, stało się... Bolało, a rany szybko się nie zabliźnią. Ale nie bądźmy teraz tymi, którzy nie potrafią spojrzeć w przód, tylko wciąż odwracają się do tyłu i rozpamiętują doznane krzywdy.
Bo najczęściej problem polega na tym że to MY doznaliśmy tych krzywd. NAS zdradzono. I chyba z tym MNIE najtrudniej się pogodzić.

Wiem, jak trudno jest wybaczyć. Przez prawie rok usiłowałam sobie z tym poradzić. Wiem również, że w ten sposób sama zamykałam się na działanie Pana Boga i na miłość męża.
Tak, widziałam jego rozpacz, jego wstręt do samego siebie. Tak, był na skraju depresji.
Nie wiem czy cierpiał tak jak ja wcześniej. Ale wiem, że tak jak on nie chciał (nie mógł?) mi pomóc w tym najgorszym czasie, tak ja nie chciałam (nie mogłam?) pomóc mu potem.

Mówimy sobie że to ludzkie zachowanie, normalne... Trudny jest ten czas po zdradzie... Codziennie rano obiecywałam sobie, że nie będę nawiązywać do przeszłości, że choć przez jeden dzień nie przypomnę mężowi, co mi zrobił... I przez wiele dni nie dotrzymywałam tej obietnicy. Szczerze mówiąc, nie czułam się z tym dobrze. Nawet jeśli to ludzkie...

Gdybym wcześniej potrafiła oderwać się od tej mojej krzywdy... A tak krzywdziłam męża i... siebie. Bo to ja wciąż tkwiłam i na siłę wpychałam moje małżeństwo w przeszłość. Tak jakby przyjemniej było taplać się w tym swoim poczuciu krzywdy niż wreszcie ruszyć do przodu i zobaczyć co przyszykował dla nas, razem, Pan Bóg.
 
     
w.z.
[Usunięty]

Wysłany: 2009-09-15, 10:39   

Basia73 napisał/a:
w.z. nawrócenie jest procesem ciągłym, bo codziennie mamy się nawracać.


Na pewno tak, ale z mojego doświadczenia wiem, że jest to też decyzja. Decyzja o spowiedzi, o przystąpieniu do sakramentu Eucharystii itp.

Jednak nie odpowiedziałaś na moje pytanie: czy Jezus jest Twoim Panem i Zbawicielem? Czy przyjęłaś Go do swojego serca i do swojego domu (małżeństwa) ?
 
     
..monika..
[Usunięty]

Wysłany: 2009-09-15, 10:41   

Elu,

Ela1969 napisał/a:

Odpowiedz sobie sama na pytanie jeszcze raz czy Twoja krzywda i jego jest taka sama? A gdzie były wytrzuty sumienia wasze (piszę to również o swoim mężu) jak nas zdradzaliście, czy umieliście sami z własnej woli to zakończyć, bo mój mąż nie umiał, ciągnął to rok. A teraz chcecie aby ta naprawa małżeństwa nastąpiła szybko, bo wy żałujecie, macie wyrzuty sumienia? Ludzie cierpliwości!!!! Teraz porównam Ciebie i siebie bo obie jesteśmy kobietami i to po dwu stronach. Powiedz proszę, czy Ty ze swoimi wytrzutami sumienia i chęcią naprawy płakałaś codzienie, nie mogłaś jeść, spać, masz depresję, huśtawki nastrojów, czy same łzy leciałay Ci codziennie jadąc do pracy i z pracy autobusem, czy nie chciałaś widzieć ludzi bo ja tak, miałm i mam do dzisiaj to wszystko. Przepraszam, że tak piszę, nie poczuj się proszę urażona, ale chcę ci powiedzieć że poczycie krzywdy jaką nam wyrządziliście (ty swojemu mężowi i mój mąż mnie) jest nieporównywalna i nie da się nad tym przejść do porządku dziennego ot tak.


Krzywda nie jest taka sama. ale widzisz.. Ekola pieknie nawiazala do przypowiesci o synu marnotrawnym. jaka byla postawa drugiego brata? kiedy jego brat powraca - buntuje sie, zlosci na swego ojca, jest zazdrosny. on, cale zycie pelen szacunku i milosci do ojca!
ja podobnie jak Basia tez wpadlam w depresje po uswiadomieniu sobie ogromu wyrzadzonego zla. nie moglam na siebie patrzec, jesc, spac, polowe czasu pracy spedzalam w lazience lub zasmarkana schowana za monitorem, zerowa koncentracja [cud, ze nie wyrzucili mnie z pracy], po powrocie do domu mialam tylko tyle sily, zeby polozyc sie i spac. mysle, ze objawy depresji sa zwykle takie same..

Kingo,

kinga2kinga2 napisał/a:
Basiu 73, to co napisała Ela 1969 jest całkowicie prawdą. Szok wywołany zdradą dla strony porzuconej jest niewspółmiernie trudniejszy do przezwyciężenia, niż dla osoby wracajacej od kochanka lub kochanki. Odczucia nie są i nie mogą być jednakowe.

nie sa i nie moga byc jednakowe [ja np nie moge sie odseperowac od samej siebie czy wykreslic mnie z wlasnego zycia]. ale po co to oceniac? po co wartosciowac? tym bardziej, ze chwile potem piszesz:

kinga2kinga2 napisał/a:
Zrozum, że choćbyś była najbardziej wrażliwą osobą to dopóki jesteś osobą sprawną fizycznie nie wczujesz się w paralityka. I to nie jest żaden przytyk tylko obserwacja.

no wlasnie. nie wiesz, co czuje czlowiek po dosiegnieciu swojego dna. i nie chcesz tego wiedziec. ja nie neguje wielkosci skrzywdzenia i cierpienia drugiej strony, dlaczego wiec Ty negujesz nasze?
to ja jestem paralitykiem, to ja upadlam. i tak jak ja nie umiem w pelni zrozumiec ogromu cierpienia osoby skrzywdzonej, tak ona nie zrozumie mojego.
czy naprawde trzeba to koniecznie zrozumiec, ogarnac, przeliczyc, porownac? czy nie mozna po prostu uznac, ze cierpimy INACZEJ? nie wiecej, nie mniej, nie lepiej, nie gorzej. inaczej.
Pan Bog mi wybaczyl i mnie nie potepil. jakie wiec prawo do potepienia ma inny czlowiek? jest takim samym grzesznikiem jak ja.

dziekuje bardzo ekoli za te slowa, pokazujace jak pieknie, nawet osoba skrzywdzona umie odrzucic swoj egoizm, swoje zranienie i spojrzec na drugiego czlowieka - jak na czlowieka wlasnie.

bo tym wlasnie jestesmy. wszyscy - zranieni, skrzywdzeni ale takze krzywdzacy - ludzmi. Dziecmi Bozymi.
kazdy moze upasc. ale kazdy ma tez prawo po upadku sie podniesc, poprawic, niezaleznie od tego jak wielki bylby to upadek!
podziwiam ludzi, ktorzy sa ode mnie silniejsi. nie znaczy to wcale, ze jestem od nich gorsza - chce nad soba pracowac, rozwijac sie duchowo i psychicznie, zmieniac - i robie to.
 
     
Basia73
[Usunięty]

Wysłany: 2009-09-15, 11:05   

W.Z. Tak, przyjęłam Chrystusa jako mojego Pana i Zbawiciela, korzystam z sakramentów.
Problem polega na tym, że tym kogo widzą moje ludzkie oczy jest mój mąż, a nie Chrystus. Wiem, że On jest , widzę, że działa, ale trudno mi widzieć Chrystusa w tym wszystkim.
Swoje obowiązki wypełniam z myślą, że robię to z miłości do mojego Męża, w którym jest poraniony Chrystus, powstrzymuję się od krzywdzenia słowem, ze względu na miłość itd.itd.

To nie jest stan euforii na wzór naszych braci ze wspólnot charyzmatycznych wykrzykujących "Moim Panem jest Jezus! Nawróciłam się !", ja to wszystko Mu oddaję na tyle na ile potrafię.

I podpisuję się pod słowami Moniki. Nikt z Was nie wie co czuje paralityk.

[ Dodano: 2009-09-15, 12:36 ]
Mój mąż nie jest w stanie mi wybaczyć. A ja nie jestem w stanie żyć z poczuciem bycia przeklętą. Nie daję rady...
Ostatnio zmieniony przez Basia73 2009-09-15, 14:27, w całości zmieniany 1 raz  
 
     
w.z.
[Usunięty]

Wysłany: 2009-09-15, 13:46   

Basia73 napisał/a:
...


Coś mi tu nie gra w tym co piszesz. Trochę przypomina mi politykę z ostatnich dni, gdy Niemcy i Rosja "grają" rolę ciężko pokrzywdzonych przez Polskę w II-wojnie światowej.
Zgadzam sie z dziewczynami, że ktoś kto nie przeżył zdrady nigdy tego nie zrozumie. Dla mnie łatwiej byłoby przeżyc śmierc ukochanej osoby niż zdradę.

Nie sądzę by Jezus chciał by Twój mąż trafił w ramiona innej kobiety. Wiesz ja dopiero w kryzysie zrozumiałem co to znaczy przyjąc Jezusa do swojego serca mimo, że nieraz to robiłem wcześniej. Dopiero kryzys mnie do Niego doprowadził.

Nie wierzę by Jezus zaproszony do Twojego serca nie zaczął działac. Wystarczy tylko pozwolic Mu na to. Z Twoich postów przebija niecierpliwośc, że Twój mąż jeszcze się nie zmienił. A co jeśli nigdy się nie zmieni - zostawisz go ???
 
     
Basia73
[Usunięty]

Wysłany: 2009-09-15, 13:56   

Posłuchaj, ja nie wejdę w Twoją skórę ani Ty w moją. Nie zdradziłeś nigdy? Nie zgrzeszyłeś? Zazdroszczę.
Świetnie, że tak się pięknie nawróciłeś i Jezusa masz na ustach.
Nie wiesz co przeżywam, co się dzieje między nami, nie wiesz jak mi jest trudno i czego doświadczam.
Jestem w złej kondycji psychicznej a mój mąż swoim postępowaniem robi wszystko, żeby mnie udręczyć, więc nie dziw się, że po ludzku mam po prostu dość !
Nie rozumiesz co znaczy nie mieć sił?
Czujesz się mocny? Świetnie, bo ja nie.

I nie gadaj pierdoł że lepiej zniósł byś śmierć ukochanej osoby niż zdradę, bo tego nie wiesz. Twoja żona dzięki Bogu żyje, więc nie opowiadaj takich rzeczy. Bo to jest durne gadanie, jakby Ci żona umierała to byś Boga zaklinał, żeby tylko ożyła.
Ostatnio zmieniony przez Basia73 2009-09-15, 13:58, w całości zmieniany 1 raz  
 
     
..monika..
[Usunięty]

Wysłany: 2009-09-15, 13:58   

w.z. napisał/a:

Zgadzam sie z dziewczynami, że ktoś kto nie przeżył zdrady nigdy tego nie zrozumie. Dla mnie łatwiej byłoby przeżyc śmierc ukochanej osoby niż zdradę.


ale czy to naprawde chodzi o zrozumienie? czy ono jest takie najwazniejsze? czy nie mozna po prostu uszanowac nawzajem swoich krzywd?
ja bylam w dziecinstwie molestowana przez dziadka. latami. jestes w stanie to zrozumiec? wczuc sie w sytuacje? spojrzec z pozycji kobiety, ktorej dojrzewanie psychiczne i fizyczne zostalo nieodwracalnie zaburzone? czy moze zrobisz ranking doznanych przez Sycharowiczow krzywd?
to chyba nie tedy droga... mysle, ze wazne jest zajecie sie swoja wlasna krzywda i skupienie na niej. ale nie "och, jaki jestem skrzywdzony" i rozpamietywanie. trzeba sie tym zajac, przepracowac, przecierpiec - sam ze soba. czy czujesz sie dobrze w roli ofiary? na pewno nie. wiec czas z niej wyjsc - pomimo krzywd. owszem, to jest trudne, ale mozliwe! ale latwiej sie schowac w kacie i oglaszac wszem i wobec jak sie jest skrzywdzonym...

co do przezycia smierci ukochanej osoby...
bardzo czesto ludzie tak tu mowia.. ale jestes tego pewien?
wolalbys, zeby Twoja zona umarla? zeby jej nie bylo juz na tym swiecie, niz przezyc skrzywdzenie przez nia? [tym bardziej, ze nie wiadomo, co spotkaloby ja po smierci, skoro byla tak pogubiona, ze dopuscila sie zdrady] to chyba dosc egoistyczne podejscie...
 
     
ekola
[Usunięty]

Wysłany: 2009-09-15, 14:14   

To ja chyba jednak wolę zdradę męża :mrgreen: pojednanie i nadzieję na lepszą i dojrzalszą miłość w przyszłości niż jego zejście z tego świata (które i tak kiedyś nastąpi...)

Mój mąż kiedys mi powiedział: Ty możesz się ode mnie odsunąć, wyrzucić mnie ze swojego życia, ja nie. Muszę żyć ze świadomością jaki jestem, jaki się okazałem.

Jaki? - grzeszny. Tak samo jak ja.
Lata temu powiedziałam mężowi w kłótni, że go nie kocham. Zraniłam? Tak. Oczywiście, następnego dnia przeprosiłam i sprawa załatwiona, nie? Ale czy pomyślałam jak zabolały go te słowa? Chyba nie. A pamiętał je długo. No ale przeprosiłam - to czego jeszcze chce???

Myślę, że oprócz pytania do Basi o obecność Jezusa w jej życiu, warto zadać to pytanie jej mężowi. Bo Jezus to miłość i przebaczenie.
 
     
samotna
[Usunięty]

Wysłany: 2009-09-15, 14:37   

w.z. napisał/a:
Zgadzam sie z dziewczynami, że ktoś kto nie przeżył zdrady nigdy tego nie zrozumie. Dla mnie łatwiej byłoby przeżyc śmierc ukochanej osoby niż zdradę.


Inaczej jednak odbieram słowa w.z. niz Wy dziewczyny.
Ja zrozumiałam to w ten sposób - łatwiej przeżyć nie znaczy, że wolałby....
a łatwiej uważam dla niego samego jako, że śmierć jest naturalną koleją losu...
coś co nie jest zależne od nas samych, od ukochanej osoby....,zdarza się i już...nie mamy na to wpływu...
umiera ktoś najbliższy - ból niewyobrażalny...., ale inny
nie godzi w nas - w naszą psychikę, nie odziera z własnej godności, nie załamuje własnego poczucia wartości, nie zabiera wiary w drugiego człowieka, nie rodzi pytań co ze mną jest nie tak, w czym zawiniłam/zawiniłem...,to żałoba na wiele lat, której
czasami przeżyć i pogodzić się nie sposób, bo przez lata wraca, bo narażeni jesteśmy
na wieloletnie cierpienie, styczność , kontakty ( dzieci) ....
Nie wiem czy wiecie o co mi chodzi...
krótko
osoba ukochana nie miała wpływu na śmierć....,
na zdradę, porzucenie, wyrządzaną krzywdę, zadawane cierpienie, obojętność,pogardę, często nienawiść i wiele jeszcze innych przykrych zachowań
tak - stąd myślę różnica w przeżywanym bólu....
 
     
..monika..
[Usunięty]

Wysłany: 2009-09-15, 14:48   

dziekuje za wyjasnienie :-)
ja jednak nadal mysle, ze jest to bardzo egocentryczne podejscie do tematu, bo patrzy sie na to wszystko przez pryzmat wlasnego skrzywdzenia.
smierc jest naturalna koleja rzeczy.. ale tak samo z naszymi upadkami! nawet Swieci upadali, a czesto ich upadki potem motywowaly ich do tego, zeby stawac sie lepszymi, by tym bardziej nad soba pracowac.
latwiej nie zawsze znaczy - lepiej.
 
     
ekola
[Usunięty]

Wysłany: 2009-09-15, 14:58   

Masz rację samotna,
i chyba nie ma co wchodzić głębiej w temat, bo znów wrócimy do obliczania i porównywania krzywdy i cierpienia. A każdy przeżywa to na swój sposób, indywidualnie... i ma do tego prawo.

Myślę, że na współmałżonka, jego decyzję o odejściu też nie mamy wpływu...
Na jego słowa...
Mamy wpływ tylko na to jak sobie z tym poradzimy.
 
     
w.z.
[Usunięty]

Wysłany: 2009-09-15, 15:04   

samotna napisał/a:
tak - stąd myślę różnica w przeżywanym bólu


Dokładnie tak. I nie chodzi tu o licytowanie się, który ból jest większy. Nikomu takiego bólu nie życzę. Żadnego.

Natomiast odbieram posty Basi jako próbę usprawiedliwienia się, co mogę zrozumiec. Niestety nie potrafię zrozumiec tego, że pisze to ktoś, dla którego Bóg jest na pierwszym miejscu. Jakoś mi to nie pasuje.
Zraniłaś męża i on MUSI Ci wybaczyc ? Wierzę, że wybaczył, ale na zagojenie ran trzeba czasu. Byc może Twój mąż ma pokusę "ukarania" Ciebie, ale to jest jednoznacznie postawa grzeszna i mam nadzieję, że walczy on z taką postawą.

Wrócę do podstaw - trwałe zbudowanie swojego szczęścia na Jezusie jest odpowiedzią na Wasze problemy. Sami nie dacie rady.
 
     
Basia73
[Usunięty]

Wysłany: 2009-09-15, 15:18   

Myśl sobie co chcesz.
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 9