Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  AlbumAlbum  NagraniaNagrania  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  StowarzyszenieStowarzyszenie  Chat
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  12 kroków12 kroków  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
 Ogłoszenie 

Poprzedni temat «» Następny temat
moja historia...i co dalej...
Autor Wiadomość
EL.
[Usunięty]

Wysłany: 2009-03-06, 16:25   

No widzisz Sowo....mówisz, że osoba, która zdradza jest słabsza, a zdradzona silniejsza....ale mnie świat, życie pokzało coś innego. Teraz dopiero zauważam to o czym mówisz....ale jak mnie życie poszarpało popękałam jak szlkana bańka - nie czułam się wtedy silna!! Nabierałam siły, żeby wogóle żyć....a mój mąż się wtedy bawił ....nie wydawał się wcale słaby. Jemu było dobrze ( tak się wydawało) a mnie źle . On miał wspieraczy ( panienkę) , a ja byłam sama.
Trudno mi spojrzeć z tej drugiej perspektywy....ale próbuję .

Wiem, że Goya prosiła o pomoc...wydawało mi się, że tak powinnam odpowiedzieć. Teraz.... odpowiedziałabym chyba tak smo....może jednak ważyłabym jeszcze bardziej slowa.


Teraz przypomina mi się, żę Goya napisała....że chyba uważamy Ją za puszczalską....
...widzisz...nawet mi to przez myśl nie przyszło.....to Ona sama tak pewnie o sobie już myślała...sama się źle czuła....sama ze sobą. Zapytała co my na to .....dostała odpowiedź co my na to.....

Rozumiem o czym mówisz....ale .....ciągle się uczę, ciągle przemieniam jeszcze....
Dobrze, że taki temat....jest o czym myślec ! EL.
 
     
CA
[Usunięty]

Wysłany: 2009-03-06, 18:03   

Sowa napisała
...EL., ten, który zdradził, jest osoba słabą. Na pewno słabszą, mniej odporną psychicznie niż ten, który trwa w związku pomimo trudności. To jest duża róznica w podejściu. ...
No cóz, to, że ktoś uległ pokusie, rzeczywiście jest oznaką słabości, myślę, że nie ma to natomiast nic wspólnego z odpornością psychiczną, zgadzam się z tym co napisała El, nikt z nas nie czuł się silny i wcale niełatwo było się podnieść, trwanie w związku pomimo trudności nie jest wynikiem większej odporności psychicznej, czyli jak mogłoby to sugerować czegoś co od nas nie zależy, to trwanie to wynik naszej WOLI, DECYZJI, pomimo, że często sił brak, że boli, że można by inną drogą, taką wygodniejszą to ODPOWIEDZIALNOŚĆ i MIŁOŚĆ, która nie szuka poklasku, cierpliwa jest...(HYMN O MIŁOŚCI ) Ja nie widzę tu różnicy w podejściu...

Jeśli chodzi o Goję to nasuwa mi się przez cały czas jedno pytanie...Goyu, czym jest szczęście, czym jest szczęście dla Ciebie.
Czym jest szczęście skoro szczęśliwy znaczy błogosławiony? Czy nie zbyt łatwo nadajemy słowom inne znaczenia?
 
     
Ola2
[Usunięty]

Wysłany: 2009-03-06, 22:29   

Sowo, bardzo cenię osoby... takie jak Ty. Budzisz mój ogromny szacunek. Wybacz mi, jeśli to, co nadal będę pisała, w jakiś sposób może Cię urazić. Będzie to polemika z tym, co napisałaś.

„Czy goya mogła się poczuć potepiona? Tak. Pisze to z punktu widzenia "zdradzacza", jak tutaj się określa te osoby.”

Dlatego tak odbierasz, bo z kolei patrzysz przez podobny pryzmat, co Goya. Mój pryzmat jest inny, więc go przedstawiam.
Zastanawiam się, jak nie urazić „zdradzaczy”, którzy tu zaglądają na forum, żeby nie poczuli się źle np. sformułowaniem „zdradzacz”. Wiem! Mój mąż to „zdradzacz”, więc może ja też powinnam się jakoś nazwać. Porzucona? Nie, bo brzmi melodramatycznie. Zdradzona? Jak tytuł telenoweli. A może „Puszczona w trąbę?” Lub „Nabita w butelkę?” I jedno, i drugie dość dobrze odzwierciedla to, co kiedyś się czułam.

„Jestem juz po etapie buntu, jaki jest udziałem tej dziewczyny, jestem już poza spojrzeniem na życie przez pryzmat własnego "ja" i własnej przyjemnosci, a jednak wasze słowa były, nawet dla mnie, która potrafi już patrzeć w miarę pokornie na gniew i żal innych, bardzo bolesne.”

Takie słowa, będą zawsze w jakiś sposób Cię dotykać. Tak, jak mnie dotykają słowa typu: wina leży po środku czy musiałaś, źle robić, że cię porzucił dla innej... Takich przeżyć się nie zapomina. Mogą przestać boleć, ale od czasu do czasu mogą ukłuć. Nawet jeśli obie strony sobie wybaczą.
„Ktoś tu trafnie przyrównał zdradę do samobójstwa duchowego. Bardzo trafnie. To stanie na krawędzi, to wołanie o pomoc, o rękę, która podtrzyma silnie, ale jednocześnie łagodnie. To także prośba o głaskanie po głowie, ale nie po to, aby usprawiedliwić, ale pocieszyć. "Strapionego pocieszyć".

Możesz wierzyć czy nie, ale to nie tylko dotyczy zdradzacza, lecz i osoby puszczonej w trąbę. Wybacz, ale zaczynasz, moim zdaniem, robić ze zdradzaczy „wyjątkowymi”, odbierając wyjątkowość puszczonym w trąbę, bo oni „sobie poradzą”, tacy silni. Oni powinni to, oni powinni tamto... Czy Ty uważasz, że tylko zdradzacz taki delikatny, wrażliwy, a puszczony w trąbę to taki robokop, co to wszystko wytrzyma? Zresztą dziewczyny już napisały o tym.

„Moim skromnym zdaniem, nie dostała od was pomocy, po którą przyszła. Zakrzyczeliście ją, nie pozwoliliście mówić, nie chcieliście usłyszeć tego, co miała do powiedzenia. Żeby coś nalać komuś do środka, trzeba najpierw mu pozwolić opróżnić własne wnętrze.”
Jeśli rzeczywiście przyszła po pomoc. Myślę, że na razie szuka potwierdzenia na to, żeby iść za „głosem serca”. Owszem, chciałam usłyszeć, co ma do powiedzenia. Goya, w momencie kiedy usłyszała o negatywnych konsekwencjach, próbowała wzbudzić poczucie winy naszej, za własne postępowanie, swoje wybory, tylko dlatego, że nikt po główce nie poglaskał, za to co robi. O jakich konsekwencjach pozytywnych można pisać, skoro czyn zły? Zły czyn=negatywne konsekwencje. Tylko czy Goya chciała słuchać? Myślisz, że gorzką prawdę należy oblać czekoladką, żeby zdradzacz lepiej ją przełknął? Myślisz, że jakikolwiek zdradzacz tak troszczy się o puszczoną w trąbę?
To nie jest forum profesjonalnej pomocy, to forum potłuczonych ludzi (i zdradzaczy, i puszczonych w trąbę), którzy właśnie patrzą przez swój pryzmat – własne doświadczenia. Jak puszczony w trąbę wlezie na to forum pierwszy raz, też obrywa – a nawet więcej. Przychodzi ze zniszczonym poczuciem wartości, a tu mu się dowala, a bo tego za mało, a tamtego może za dużo....
Ocenę ludzi, tego forum, w tym mnie, sprowadziłaś do jednego odczytanego postu, zrobiłaś to samo, co my: na podstawie jednego postu... Pokora – hm. Myślę, że nie tylko jest potrzebna mnie czy innym na tym forum, Tobie również jej potrzeba.
Goya, pożeganała się z nami. Być może podczytuje nasze wypowiedzi bez logowania się. Tym bardziej proponuję, żebyś Sowo pozostała w tym wątku i spróbowała jej pomóc.
 
     
wabona
[Usunięty]

Wysłany: 2009-03-07, 15:21   

Ola2 napisał/a:
Jeśli rzeczywiście przyszła po pomoc. Myślę, że na razie szuka potwierdzenia na to, żeby iść za „głosem serca”. Owszem, chciałam usłyszeć, co ma do powiedzenia. Goya, w momencie kiedy usłyszała o negatywnych konsekwencjach, próbowała wzbudzić poczucie winy naszej, za własne postępowanie, swoje wybory, tylko dlatego, że nikt po główce nie poglaskał, za to co robi. O jakich konsekwencjach pozytywnych można pisać, skoro czyn zły? Zły czyn=negatywne konsekwencje. Tylko czy Goya chciała słuchać? Myślisz, że gorzką prawdę należy oblać czekoladką, żeby zdradzacz lepiej ją przełknął?


Tu się, Olu, akurat ja nie zgodzę. Nie piszę o jakichś ogólnych wniosków, piszę z własnego doswiadczenia.
Otóż - osoby, okreslone tu jako "zdradzacze" mozna tez podzielić na dwie kategorie. Owszem, zdrada jest zdradą i nic nie powinno jej usprawiedliwiać. Ale.... Są osoby, ktore zdradzają, bo im czegoś brakuje w związku, bo maja jakies dysfunkcje (tak, jak Goya). Te osoby brną w coś, choć wiedzą, że źle robią. Dlatego pytają o radę, jak Goya, bo się po prostu źle czują. prędzej czy później - jeśli zdecydują się na nowy związek - to się rozpadnie. Bo skoro nawet, jeśli po tak krótkim okresie czasu maja wątpliwości - najzwyczajniej nie wytrzymają. Nie uogólniam - piszę o swoich doswiadczeniach.

Druga kategoria zdradzaczy to ci, którzy odchodzą, ale czuja się z tym dobrze. Może mają jakies wyrzuty sumienia, ale nie na tyle duże, aby zaprzeczyły temu, co robią. Dlatego nie pytają innych o zdanie - robią to na przekór wszystkim i wszystkiemu (to tez nie jest wyssane z palca - to portret mego męża). W nowym związku czuja się dobrze. I nawet dobrze im się układa, bo nie mają żadnych wyrzutów sumienia, w zwiazku z czym, są szczęśliwe.

Jestem pewna w 100%, że Goya nie będzie z tym nowym mężczyzną. Nie ona - bo to dobra dziewczyna. A jeśli nawet byłaby, ten związek rozpadłby się - pewnie Goya by narzekała, że to przez jej dzieciństwo itp. Ale chyba nie miałaby racji. Powtarzam - to dobra dziewczyna i nie dałaby rady brnąć w to.
Myślę więc, że niektóre tu uwagi były zbyt surowe. A chyba ciosem poniżej pasa było to, że Goya powinna oddać mężowi dziecko. Ja osobiście kiedyś zaniedbałam męża, ale przenigdy nie zaniedbałam dziecka - i to jedyna rzecz, za jaką mnie mój mąż szanuje.

Mój mąż, kiedy jeszcze niektórzy ludzie zwracali mu uwagę, że krzywdzi mnie i dziecko reagował calkiem inaczej niż Goya - nie pytał, czy dobrze robi. Po prostu używał wulgaryzmow. Byl na tyle bezczelny, że księdzu, ktory chcial pomóc, prosto w twarz powiedział: "Od.... się ode mnie!"
 
     
bozka
[Usunięty]

Wysłany: 2009-03-07, 15:47   

Proponuję, aby zamknąć ten watek, dopóki nie pojawi się znów Goja i nie napisze do nas kilku slów.
Możemy dyskutować o "zdradzaczach" i o tym czy skuteczna jest wobec nich "terapia szkokowa" itp. w nowym wątku.
Tak czuję i tak proponuję...
 
     
..monika..
[Usunięty]

Wysłany: 2009-03-07, 16:28   

hm.. to forum niby jest dla zdradzajacych i zdradzonych..
ale prawda jest taka, ze ogromna wiekszosc to ci, ktorzy zostali zranieni, skrzywdzeni i porzuceni - to im jest zle, to oni szukaja pomocy - najpierw jak uratowac zwiazek, a potem - jak siebie.
gdyby Goya chciala poglaskania po glowce nie zalogowalaby sie na forum KATOLICKIE nie opisalaby swojego problemu w dziale "rozwod czy ratowanie malzenstwa"! znalazlaby inne forum, gdzie w dziale "rozwod" gromadka ludzi zadowolonych ze swego nowego zycia z nowymi partnerami jeszcze by jej pogratulowala. takich miejsc jest wieeeeeeeeeeeeeeeele.
takich jak to - nie.
[z tego wlasnie powodu jestem tu np ja - mimo iz nie jestem zona i teoretycznie nie powinnam sie tu w ogole odzywac]

to naprawde nie jest latwe - zwlaszcza jesli przed napisaniem sie poczyta troche historii - zeby [widzac ogrom nieszczesc, smutek, zal i bol porzuconych i skrzywdzonych ludzi] stanac i napisac "ja tez bylam/jestem jak Wasi mezowie/zony, ktorzy zdradzili, odeszli, podeptali, zburzyli wszystko".
nie oczekuje tu teraz, bron Boze, medalu za odwage dla siebie lub kazdej z osob, ktore potrafily stanac w prawdzie i powiedziec wprost o tym, jak bardzo w swoim zyciu zboczyli z drogi. zrobilismy zle!!!!!!!! i wiemy o tym. i jesli ktos tu to napisze to stwierdzenie, ze zrobilismy zle - niczego nie wnosi.
to jakby porzuconej osobie wszyscy po kolei mowili, ze zostala porzucona. mowia prawde, mowia to, co czuja. no ale po co?

nie chodzi o to, zeby teraz ustalic kto ma lepiej, a kto gorzej.
kto jest silniejszy, a kto slabszy.
komu latwiej sobie poradzic i kto latwiej sie potem podniesie.

choc ciezko to zrozumiec i wyobrazic sobie - osoba, ktora zdradzila i uswiadomi sobie ogrom swojego bledu, zabije uciszacze sumienia i stanie sama przed soba w prawdzie - tez cierpi. ciezko spojrzec na siebie w lustrze, ciezko zyc ze swiadomoscia tego, jak zlym sie bylo czlowiekiem. wybaczyc sobie jest trudniej niz komus.
od osoby, ktora zdradzila lub skrzywdzila mozna sie odciac, mozliwa jest seperacja.. a jak ja mam sie odciac od siebie samej? jak bez pogardy i zlosci myslec o sobie?
przez pierwsze tygodnie od mojego staniecia w prawdzie chcialam po prostu zniknac.

to forum czyta znacznie wiecej ludzi niz jest zalogowanych. o wiele wiecej tu biernych uzytkownikow niz czynnych. wystarczy spojrzec, zwykle sa 3-5 zalogowane osoby i ok 10 gosci. wiele z tych osob nigdy sie nie wypowie. jak wiele z nich to osoby z "tej drugiej strony", ktore zrozumialy swoj blad, chca naprawic, wrocic, nie moga sobie poradzic ze soba? ale sie nie odezwa, bo sie boja. nie odezwa sie tez do zdradzonej czy porzuconej zony [lub meza], bo skoro o "krzywdzicielu" i "zdradzaczu" mozna mowic jedynie z wyzszoscia - to jak on moze miec nadzieje na jakiekolwiek milosierdzie i przebaczenie..?
 
     
sowa
[Usunięty]

Wysłany: 2009-03-07, 17:32   

Ola2 nie poczułam się źle ze słowem "zdradzacz" bardziej mnie zaskoczył ten neologizm, bo ja używam słowa "zdrajca". Po prostu pierwszy raz spotkałam się z takim określeniem. Tyle :) Nie oceniłam tez tego forum negatywnie, jak sugerujesz, wyraziłam tylko swoje zdanie na temat kilku wypowiedzi, zdań, słów, które wg mnie były zbyt mocne, jak na poczatek rozmowy.

Zaczełam pisanie na tym forum od tej historii, co nie znaczy, ze przeczytałam tylko tą. Tak naprawdę jest mało historii tych, którzy zdradzili, o wiele więcej i częściej piszą ci, którzy zostali zdradzeni. Przeczytałam ich wiele, dziesiątki, moze nawet setki. Sa to historie pełne bólu, złości, żalu, pytań bez odpowiedzi, smutku. Nawet taka osoba jak ja potrafi współczuć i rozumie, kto jest bardziej pokrzywdzony, nawet ja nie szukałam dla siebie żadnego usprawiedliwienia, ani dla nikogo innego nie szukałam wytłumaczenia takich czynów. Zrozumieć czyjes motywy to nie to samo co sie z nimi zgadzać i popierać. Mnie jest łatwiej pewne rzeczy pojąc, bo sama przez to przeszłam i pamiętam mechanizm, pamiętam te powolne kroki w złą stronę. "Może jeszcze kroczek? Na pewno nic się nie stanie... "

Pewnie nie jestem w stanie w swojej ograniczoności pojąc tego, co czuje człowiek zdradzony. Może życie szykuje dla mnie i te uczucia do przeżycia, choć ja osobiście nie życze mojemu mężowi, zeby poznał te uczucia, które sa moim udziałem.

Gdzies przeczytałam słowa: " winę za rozpad związku ponoszą obie strony, winę za zdradę tylko ta, która zdradziła" i w pełni się z nimi zgadzam. Nasze kłopoty nie popchnęły mnie do zdrady, sama poszłam w tą stronę, ale jeśli chcę odbudowac z mężem relacje, to nie znaczy, ze tylko ja się mam starać, bo to ja jestem ta gorszą, on także musi wnieśc w naprawę związku swoja część.

elzd1, mam nadzieję, ze odpowiedziałam choc w częsci także na twój list. Przepraszam, ale nie będe prowadzić jednej dyskusji dwu-wątkowo.



Nigdy nie twierdziłam, ze pokory u mnie na tony. Wręcz przeciwnie! Jestem butna i zadziorna i dobrze o tym wiem. Staram się z tym walczyć od dawna, ostatnie przezycia dośc mocno pochyliły mój kark ku ziemi. Nauczyłam się jednak, ze mówienie o moim cierpieniu wśród ludzi, którzy zostali zdradzeni, jest niezrozumiane i czasem niestety wyśmiane.

Gdy myślałam o tym, jak mogłabym spróbowac przedstawić swój punkt widzenia tak, abym została dobrze zrozumiana, a nie opacznie, przyszedł mi do głowy taki przykład.

Osoba, która zdradziła, jest jak któs zagubiony w lesie. Co powinno się zrobic, aby takiej osobie pomóc?
Czy nakrzyczeć: "i zobacz gdzie jesteś? po co tutaj szłaś? wiedziałaś, ze to droga donikąd, na skróty! podoba ci się? taki nowy piękny las, nie widziałaś jeszcze takiego?! Podoba ci się jak te ptaki spiewają? a tam w domu twój maż i dziecko... na pewno się martwią o ciebie, a ty? ty się martwisz? chcesz do nich wrócic? dlaczego nie wracasz? zobacz, tam jest droga do domu! idź!! biegnij!!! dlaczego się zastanawiasz?!"
czy może wziąc za rękę pokazać drogę do domu, towarzyszyć i na końcu drogi, gdy już widac dom i radośc z tego, że się wreszcie wyszło z tego lasu, przypomnieć mocno i dobitnie, zeby omijac pewne ścieżki w tym zakazanym lesie.

Słabośc jest sprawa bardzo dyskusyjną. Ilez jest osob po zdradzie, które nie chcą odbudowac małżeństwa i decydują się na rozwód? Ja osobiście doceniam i podziwiam tych, którzy się starają, budują na nowo i potrafią wybaczyć.
 
     
samotna
[Usunięty]

Wysłany: 2009-03-07, 17:46   

Proszę kogos z forumowiczów o odświeżenie mojego wątku Stało sie to co stać sie miało str.2.
Chciałabym wyrzucic z siebie to co mnie trapi ....,
musze to wywalić....
 
     
Ola2
[Usunięty]

Wysłany: 2009-03-07, 21:16   

Z kolei ja bardzo proszę o nie zamykanie tego wątku. Wprawdzie nie ma Goy, ale jest Sowa, która może mnie, może innym pomóc zrozumieć wiele kwestii, dotychczas nieporuszanych na tym forum.
Przeczytałam wszystko dokładnie jeszcze raz. Zgadzam się z Tymi, którzy stwierdzili, że za ostro potraktowano Goye. Tylko słowo potraktowano zamienię na „potraktowałam”. Myślę, że nie powinnam w ten sposób.
Czytając jeszcze raz, rzuciły mi się na oczy i na mózg cztery kwestie.
1.Mimo iż w każdym poście ludzie zapewniali goyę, że jej nie potępiają, ja pisałam o współczuciu, ona tak, jakby nie widziała tych słów. Nie skupiła się na tych słowach, nie chwiciła ich.
2.Dlaczego dziecko należy tylko do matki? Dlaczego miłość matczyną traktuje się jako ważniejszą niż miłość ojca? I mimo iż ta matka robi źle, niektóre dzieciom nawet fundują kolejnych nowych tatusiów, mają większe prawa do dziecka niż ojciec, który nie zawinił i prowadzi prawe życie, a mimo to zostaje pozbawiony do prawa do mieszkania z dzieckiem i opiekowania się nim?
3.Obserwując, doszłam do dziwnego wniosku. Otórz zdradzacz, który podświadomie wie, że współmałżonek „nie zasłużył” sobie na zdradę przeżywa...hm, cos jakby piekło na ziemi, a zdradzacz, którego kiedyś zdradzono, a który znalazł sobie „nową miłość”, wygląda na szczęśliwego po porzuceniu ślubnej (może być też tak, że zdradzacz porzuca współmałżonka, który ewidentnie sobie „zasłużył”, mając szczególnie perfidny charakter lub będący nałogowcem i też się „pławi w szczęściu” z nową miłością, bez większych wyrzutów sumienia).
4.Po raz kolejny nie zgodzę się ze sformułowaniem, że winę za rozpad ponoszą obie strony. Zgodziłabym się, gdyby dodano do tego sloganu słowo „najczęściej”, ponieważ znam przypadki, gdzie tak nie jest. Krzywdzi się więc tymi słowami takie osoby.
Sowo, jeśli ktoś z osób zdradzonych wyśmiewa Twoje cierpienie, to może oznaczać, że albo natrafiłaś na ludzi, którzy żyją w ciągłym poczuciu krzywdy, są zgorzkniali albo już sobie ułożyli życie z kimś nowym, albo wydaje im się, że jesteś nieszczera w tym, o czym mówisz, albo trafiłaś na ludzi, którzy nie mają empatii do nikogo.
Odnośnie przykładu o lesie. Dla jednego pierwszy sposób będzie lepszy, dla innego drugi, a dla trzeciego jeszcze inny. Podstawą wyjścia z tego lasu jest... chęć powrotu. Niestety, widziałam też osoby, które się wyrywały i biegły na oślep. Tu na forum nazwaliśmy to amokiem. I niestety często się tak zdarza. Wszystkie znane mi przypadki, udane przypadki, a nieudawane, pełnego (duszą i ciałem) powrotu współmałżonka-zdradzacza oparte są na skrusze, żalu za grzechy i silnej chęci naprawy. Wtedy się udaje – jest happy eend. W innych przypadkach kończy się bez happy endu, a nawet jest gorzej.
Owszem, są osoby zdradzone, które godzą się na rozwód, bo... nie mają już siły. Są i tacy, którzy otrzymują rozwód, mimo iż się na niego nie godzą. Nie są oni gorszą kategorią ludzi.
Osobiście, to ja nie znam osoby, która by nie podziwiała osób ratujących małżeństwo, odbudowujących je. Owszem, znam takich, którzy dziwią się osobom zdradzonym, że uporczywie „walczą” o współmałżonka, który żyje z nową miłością.
I na koniec tego postu, Sowo, mam prośbę do Ciebie. Bądź konsekwentna i uważna w tym, co piszesz. Kryzys spowodował, że jestem przeczulona, jeśli chodzi o mnipulacje, pół prawdy. Mój mózg wychwytuje to szybko. Podam przykład.
Otóż, wczoraj napisałaś: „Witam! Moja pierwsza przeczytana historia na tym forum.”
Dziś: „Zaczęłam pisanie na tym forum od tej historii, co nie znaczy, ze przeczytałam tylko tą.”
Ponawiam prośbę do Moderatorów: nie zamykajcie tego tematu.
 
     
sowa
[Usunięty]

Wysłany: 2009-03-08, 08:07   

Ola2, cieszę się bardzo że wyłapałaś tę nieścisłośc w mojej wypowiedzi. Zastanawiałam się jeszcze wczoraj wieczorem, czy dodałam w zdaniu o rozpadzie związku słowo "zazwyczaj". Jak najbardziej masz rację.

Co do słów przytoczonych przez Ciebie, słów napisanych przeze mnie. Przeczytaj je proszę jeszcze raz.

Ola2 napisał/a:
Otóż, wczoraj napisałaś: „Witam! Moja pierwsza przeczytana historia na tym forum.
Dziś: „Zaczęłam pisanie na tym forum od tej historii, co nie znaczy, ze przeczytałam tylko tą.”



Wyrwałaś je trochę z kontekstu. Bo po ostatnim zdaniu było także:

"Tak naprawdę jest mało historii tych, którzy zdradzili, o wiele więcej i częściej piszą ci, którzy zostali zdradzeni. Przeczytałam ich wiele, dziesiątki, moze nawet setki. "

Chodziłam po sieci, szukałam, czytałam, w końcu trafiłam tutaj, akurat na tę historię. jako pierwszą, co nie znaczy, ze jedyną. Może tak miało być? Między innymi i Twoje słowa sprawiły, ze się zarejestrowałam i postanowiłam coś napisać od siebie. Wg mnie Goya nie chciała jeszcze wracać do domu z tego pięknego lasu. Dlatego własnie trzeba jej było towarzyszyć, zeby nie brnęła w ten las głębiej. Przyszła i powiedziała :"jestem na zakręcie". Wiedziała, ze się zgubiła, nie wiedziała jeszcze czego chce. Potrzebny był jej czas. Dla każdego ten czas przebiega inaczej, nie można go pospieszyć. Nie u każdego żal pojawia się w tym samym momencie, nie każdy chce od razu naprawiać, czy to znaczy, ze nie należy mu poswięcić tyle czasu, ile potrzebuje? Może nawet trzeba będzie patrzec na kolejne upadki i być przy nim, aby go podnieśc?

Jasne, jedni wolą terapię szokową, inni nie. Goya zdecydowanie takiej terapii nie potrzebowała. W tym danym momencie w jej życiu.


bozka, mam nadzieję, ze Twój mąż przestanie się bać. Poczucie winy jest czasem tak przytłaczające, ze chce się uciec od wszystkiego, od siebie, od najbliższych, od wszelkiej odpowiedzialności. To uczucie tez znam.


Na razie sobie przysiądę z boku cichutko i poczytam. Nie chcę nikogo burzyć ani bulwersować moim spojrzeniem na te sprawy. Możliwe, ze niesłusznym. Nie wiem. Wielki Post, postanowiłam sobie w tym czasie więcej słuchać niż mówić.
 
     
Ola2
[Usunięty]

Wysłany: 2009-03-08, 09:42   

Dziwne w pierwszym cytowanym przeze mnie zdaniu wyboldowałaś słowa "na tym forum". W drugim już nie. Przykro mi, ale dla mnie kontekst był jednoznaczny, a nie jak piszesz "oderwany".

Gdybyś jeszcze mogła na chwilę zrezygnować jeszcze z milczenia, to proszę napisz, na czym miałoby polegać "towarzyszenie" zdradzaczowi w lesie. Co powinnyśmy pisać takiej osobie pojawiającej się pierwszy raz, bo goya nie jest jedyna osobą, ktora się tutaj pojawiła, w przyszłości mogą pojawić się inni. Na czym miałaby polegać pomoc i wspieranie tego forum takim osobom?
 
     
elzd1
[Usunięty]

Wysłany: 2009-03-08, 10:56   

sowa napisał/a:
Jasne, jedni wolą terapię szokową, inni nie. Goya zdecydowanie takiej terapii nie potrzebowała. W tym danym momencie w jej życiu.

Nie wiem czy mam płakać czy śmiać się.
Nie sądzę żeby mąż Goi czy jakis inny mąż, inna żona, by byli przygotowny na taki szok. Ani żadne dziecko. Ja zdecydowanie nie byłam.
Niech zechce Goya czy kolejny kandydat na zdradcę pomyśleć o najbliższych, jakie rany im może zadać.
 
     
EL.
[Usunięty]

Wysłany: 2009-03-08, 12:47   

Czekamy na Goyę...myslę, jak Wan....Goya przemyśliwa...byc możr głupstwa nia zrobi....
Czekamy na Ciebie Goyu.....
Mam takie poczucie, że Goya myśli....zatrzymała się....boli Ja pewnie to co Od nas dostała..ale się zatrzymała !
Co do dziecka Wan....wiem co czujesz....Ola tu przerysowała...to było mocne uderzenia ale taka prawda...Krok = konsekwencje !! Nie ma tak, że zjem ciacho i mam ciacho ! Idę na całość i to co było z tyłu zostaje za mną ! Bez konsekwencji, ich poczucia nikt sie nie zatrzyma .
Być może Goya zobaczyła dzięki nam konsekwencję i zatrzymała się ??!! Oby tak było !
Goyu....niech Cię Bóg prowadzi !! EL.
 
     
elf
[Usunięty]

Wysłany: 2009-03-08, 12:48   

Moniko , Sowo napiszcie proszę co było dla Was przyczyna wyjścia z tego "pięknego" lasu?
 
     
bozka
[Usunięty]

Wysłany: 2009-03-08, 12:54   

Sowa!
To wręcz nierealne, aby zdradzona zona i porzucone dzieci zdołały towarzyszyć "zdradzaczowi". Nie pozwoli ból, szok... Wiesz jaka rana w sercu powstaje?
Potrafię pojąć, co masz na myśli, mówiąc o towarzyszeniu... Chyba wkroczylam na ten etap. Bo już tak nie boli, bo mam dystans, bo mam 43 lata..., bo minęło od wykrycia zdrady 1 rok 3 miesiące, bo pozwoliłam sobie na miłość, a pychę z Bożą pomocą pogoniłam.

Tak, napisz coś wiecej o tym towarzyszeniu, o tym jak jest po tej drugiej stronie....
Też myślę, że mąż się boi, że idzie na łatwiznę, nie chcąc się zidentyfikować z grzechem, z prawdę. - Miałaś rację, mówiąc że jestem egoistą. Jestem. Inni by walczyli o rodzinę, ale nie ja Zrezygnować może z nas, aby nie kajać się. Przed rokiem powiedział, że nie ma tyle sił.
Wiem, że tylko on sam może zrobić ze sobą porządek. Ale jeśli przyjdzie Ci do głowy, jakiś pomysł, myśl, to napisz, proszę - najlepiej w moim watku.
Dzieki za to, że się pojawiłaś
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 8