Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  AlbumAlbum  NagraniaNagrania  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  StowarzyszenieStowarzyszenie  Chat
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  12 kroków12 kroków  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
 Ogłoszenie 

Poprzedni temat «» Następny temat
Zamknięty przez: administrator
2009-01-11, 22:49
co ma byc to bedzie...
Autor Wiadomość
Reniuszek
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-09, 15:19   

[quote=..zgoda na rozwód jest dobrem ? czy złem ?

A nie masz poczucia, że może i Ciebie ktoś kusi ?

Zgoda na rozwód jest zgodna z nauką Boga ? Czy tego Bóg chciał...mówiąc w słowach - co Bóg złaczył, człowiek niech nie waży sie rozdzielać ?

Pozdrawiam ! EL.[/quote]

El,

1. Zgoda na rozwod jest decyzja- czy dobra czy zla w moi przypadku - sie okaze
Nie jest poki co ani dobrem ani złem.
Zlem jest sam fakt rozwodu. Nie podjęlam zła. Tyle mogłam.

2. Mam poczucia "kuszenia" - jasne, ale nie tylko w tym temacie, w kazdym gdzie moze sie wydarzyc jakies dobro . Tak na prawde nie wiemy, dobrem czy zlem bedzie danie wolnosci czlowiekowi, ktory mysli ze mu jej brak, dobrem czy zlem bedzie nie danie mu tej papierowej wolnosci . Wg. mnie to sytuacja wyboru tzw. po ludzku "mniejszego zła"

3. Zgoda czy niezgoda na rozwod to nie nauka Boga tylko nauczanie Kosciola Katolickiego
Czego KK chcial w slowach : co Bog zlaczyl , czlowiek niech nie rodziela"- zapytaj KK, ale wiemy obie czego ....nierozerwalnosci sakramentalnego malzenstwa- z czym sie w pelni zgadzam. Nie wazylam i nie waze sie rozdzielac, wchodze tylko w konsekwencje wyboru ktory podjełam kiedys z Milosci do meza. Sakrament malzenstwa podejmuja/ czasem dzwigaja 2 osoby.
Jesli moj maz go nie podejmuje, nie podejme go sama, bo w imie czego ?
Nie wiem jak mnie Bog poprowadzi dalej, wiem jak mnie prowadzi teraz i jesli nie bedzie to zgodne z moja droga do szczescia to znajdzie sposob, ma Moc to zrobic, abym np. zmienila decyzje


Czego chcial BOG? zapytaj Go. Ja pytam.
I mysle, ze : tego aby kazdy czlowiek mial wolna wole, kochał i byl szczesliwy niezaleznie od tego jak sie mu zycie uklada, czy zgodnie czy tez niezgodnie z nauka KK.

I jeszcze jedno Bog obiecuje mi, ze bede szczesliwa. Nie mowi, bedziesz szczesliwa pod warunkiem, ze zrobisz tak czy tak, mowi wyraznie " bedziesz szczesliwa, bo ja Ciebie kocham i poprowadze

[ Dodano: 2009-01-09, 15:30 ]
Acha, kochani,

Nie dajcie sie poniesc wielkim emocjom z powodu mojej decyzji.
Za modlitwe bardzo dziekuje.
Jestem po spowiedzi w kontakcie ze spowiednikiem, jak najbardziej
Na prawde Bog ma wieksza moc niz zlo w tym swiecie -wierze w to !
 
     
Mirela
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-09, 16:10   

Reniuszek napisał/a:
[quote=..zgoda na rozwód jest dobrem ? czy złem ?

A nie masz poczucia, że może i Ciebie ktoś kusi ?

Zgoda na rozwód jest zgodna z nauką Boga ? Czy tego Bóg chciał...mówiąc w słowach - co Bóg złaczył, człowiek niech nie waży sie rozdzielać ?

Pozdrawiam ! EL.

El,

1. Zgoda na rozwod jest [b]decyzja- czy dobra czy zla w moi przypadku - sie okaze
Nie jest poki co ani dobrem ani złem.
Zlem jest sam fakt rozwodu. Nie podjęlam zła. Tyle mogłam.
[/b]
2. Mam poczucia "kuszenia" - jasne, ale nie tylko w tym temacie, w kazdym gdzie moze sie wydarzyc jakies dobro . Tak na prawde nie wiemy, dobrem czy zlem bedzie danie wolnosci czlowiekowi, ktory mysli ze mu jej brak, dobrem czy zlem bedzie nie danie mu tej papierowej wolnosci . Wg. mnie to sytuacja wyboru tzw. po ludzku "mniejszego zła"

3. Zgoda czy niezgoda na rozwod to nie nauka Boga tylko nauczanie Kosciola Katolickiego
Czego KK chcial w slowach : co Bog zlaczyl , czlowiek niech nie rodziela"- zapytaj KK, ale wiemy obie czego ....nierozerwalnosci sakramentalnego malzenstwa- z czym sie w pelni zgadzam. Nie wazylam i nie waze sie rozdzielac, wchodze tylko w konsekwencje wyboru ktory podjełam kiedys z Milosci do meza. Sakrament malzenstwa podejmuja/ czasem dzwigaja 2 osoby.
Jesli moj maz go nie podejmuje, nie podejme go sama, bo w imie czego ?
Nie wiem jak mnie Bog poprowadzi dalej, wiem jak mnie prowadzi teraz i jesli nie bedzie to zgodne z moja droga do szczescia to znajdzie sposob, ma Moc to zrobic, abym np. zmienila decyzje


Czego chcial BOG? zapytaj Go. Ja pytam.
I mysle, ze : tego aby kazdy czlowiek mial wolna wole, kochał i byl szczesliwy niezaleznie od tego jak sie mu zycie uklada, czy zgodnie czy tez niezgodnie z nauka KK.

I jeszcze jedno Bog obiecuje mi, ze bede szczesliwa. Nie mowi, bedziesz szczesliwa pod warunkiem, ze zrobisz tak czy tak, mowi wyraznie " bedziesz szczesliwa, bo ja Ciebie kocham i poprowadze

[ Dodano: 2009-01-09, 15:30 ]
Acha, kochani,

Nie dajcie sie poniesc wielkim emocjom z powodu mojej decyzji.
Za modlitwe bardzo dziekuje.
Jestem po spowiedzi w kontakcie ze spowiednikiem, jak najbardziej
Na prawde Bog ma wieksza moc niz zlo w tym swiecie -wierze w to !


Te słowa bardzo mne zastanawiają...
Cytat:
"Zgoda na rozwod jest decyzja- czy dobra czy zla w moi przypadku - sie okaze
Nie jest poki co ani dobrem ani złem.
Zlem jest sam fakt rozwodu. Nie podjęlam zła. Tyle mogłam."


Na fakty spoglądam tak ...
Rozwód jest OWOCEM konsekwencji podejmowanych decyzji, WYBORóW.
Po owocach mamy poznawać...

I nad tym się zastanawiam...
Cytat:
Zgoda czy niezgoda na rozwód to nie nauka Boga tylko nauczanie Kościoła Katolickiego

Tak mi przykro...i tym bardziej próbuje zrozumieć... ( Ef 5: 21-25), (1 Kor 12:27-29)
To oznaczałoby z tego co piszesz Reniuszku,ze w Kościele nie ma Boga... :cry: to mówi mi ,że nie ma wiary w to ,że w Kościele jest obecny Bóg Zywy. Zrozumiałam to i tak ,że nauka Kościoła nie jest nauką Bożą.... Reniuszku co źle zrozumiałam?
Odbierasz mi całą nadzieję...wszystko co mam...wszystko co jest sensem mojego zycia...
Co źle zrozumiałam...bo w głowie mi sie nie mieści ?
Moje małżeństwo jest wpisane w ten Kościół...mój chrzest...., moja Komunia...., Bierzmowanie...Kapłan mnie spowiada....moja OSOBA I MóJ MąZ ,DZIECI, OBJęCI jesteśmy Kościołem...

I to mnie zastanawia
Cytat:
Sakrament malzenstwa podejmuja/ czasem dzwigaja 2 osoby.
Jesli moj maz go nie podejmuje, nie podejme go sama, bo w imie czego ?
Nie wiem jak mnie Bog poprowadzi dalej, wiem jak mnie prowadzi teraz i jesli nie bedzie to zgodne z moja droga do szczescia to znajdzie sposob, ma Moc to zrobic, abym np. zmienila decyzje

SAKRAMENT oznacza PRZYMIERZE Z BOGIEM...
W IMIę TEGO... Jeśli małżonek poszkodowany myśli ,że ma prawo nie realizowac przysiegi małżeńskiej z powodu niedopełnienia drugiego małżonka to jest w błędzie. Przysięga dotyczyła 3 OSóB : BOGA, MAłżONKI, MAłżONKA Tu wynik matematyczny jest inny... wobec tego Reniuszku nie rozumiem ... ja nie tylko przysięgałam mężowi...musiało upłynąc wiele czasu żebym zrozumiała ,że przysięgałam też Bogu...i ON ciągle wywiązuje sie z obietnicy....Czyli teraz Reniuszku jest Was DWóCH...
 
     
Piki
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-09, 17:19   

Przepraszam, że się wtrące Mirello, ale wg mojej wiedzy w Kosciele Rzymsko - Katolickim małżeńśtwo jest pzrymierzem ochrzczonych: kobiety i mezczyzny i jedynym sakramentem tego rodzaju, bo udzielaja go sobie wzajemnie malzonkowie, jao szafazre łaski Chrystusa wypowiadając swa zgodę na nie w obliczu Kosciola, co manifestuje sie dotrzymaniem formy, czyli obecnoscią kapłana lub diakona.

Oczywiscie - to nie ma nic do rzeczy w rozwazaniach w temacie Reniuszkowej decyzji.

Calkowicie rozumiem Twoją postawę, rozumiem, ze przekonujesz Reniuszka do tego, że jej zgoda na rozwód bedzie zła.

Ja tego, czy bedzie dla niej zła czy dobra - nie wiem. Nie podjełabym sie radzenia jej w tym temace.

Niemniej - po ludzku mówiąc. Moze trzeba a troche zrozumieć? Każdy człowiek jest inny. oze Reniuszek nie ma już sil? Widzi, że jej opór nie zmienia decyzji meza, moze nie ma już siły uczestniczyć w upokarzajkącym nierzadko dla strony procesie? I stąd taka decyzja.

Swoją drogą - przecież to nie Reniuszka spowodowala rozwodową sytuację, czy nie ona do niej dązyła.
Nie jest też tak, ze Kosciół potpia osoby, które się zgodziły na rozwód. Dla Koscioła istotne jest nie to, czy ktos sie zgodzil na rozód, a czy do niego doprowadzil, czy diochowuje wiernosci sakramentalnemu małzonkowi.

Oczywiscie, mozna do tego podejsc tak, ze brak zgody na rozwód, jest wyrazeniem swojej postawy wobec aktu rozwodu. Postawy zwiazanej ze swiatopogladem: uwazam moje małzeństwo za nierozerwalne, wiec nie zgadzam sie na rozwiazanie go przez ludzi - proste.

Myślę, ze o to Wam chodzi ws. Reniuszki, tak?

Jeśli chodzi o to, to oczywiscie - jest to wyrazenie aktu woli, swego sumienia, ale tak naprawdę sąd nie ma żadnej mocy rozwiazać sakramentalnego małżeństwa - nikt takiej mocy nie ma - nawet sąd biskupi moze jedynie orzec, że małzeństow było niewaznie zawarte, czyli nie bylo sakramentu.

To nie sad na dobrą sprawę rozlącza co Bóg złaczył, sąd znosi jedynie umowę cywilnoprawną, jaka jest malzeństwo w sensie urzedowym, nie moze "rozłaczyć" sakramenatlnych malzonków, bo nie ma mocy "zdjecia" z nich sakramentu

Rozłącza ten, kto doprowadza do sytuacji rozwodowej, bo rozwód to jak słusznie ktoś zauwazyl KONSEKWENCJA czyjegoś niedotrzymywania przysięgi.

Nie jest zatem tak, ze zgadzający się na rozwód jest tak samo winny, jak ten kto do niego doprowadzil.


Reniuszku - spokojnie raz jeszze się zastanów. Jeśli masz wątpliwosci - przemysl wszysto jeszcze raz, jeśli ich nie masz - przemysl dwa razy.

Może być tak, że będziesz się potem gryźć tym, że jednak się zgodziłaś. Jeśli masz potem przezywac to wiele lat, moze warto jeszcze pzremyslec decyzje?
 
     
CA
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-09, 18:50   

A mnie zastanawia Reniuszku Twoja postawa wyrażona w słowach
"Co ma być to będzie..."
Odbieram to tak, jakbyś puściła ster swojego życia, bo i tak będzie co ma być, jasne, że nie przebijesz głową muru, ale TWOJA POSTAWA, TWOJE DECYZJE, TWOJE DZIAŁANIE, mają ogromny wpływ na to, co będzie...

"Niebo znajde wszedzie.... "

Czy niebo ?

"tylko juz nie w moim nieudanym malzenstwie..."

Taki bagaż jest swego rodzaju wyzwaniem i sprawdzeniem na ile i na jak długo wystarczy nam wierności własnym zasadom, sakramentowi, Bogu...

"Dawno nie pisałam na forum, ale widze, ze tematy te same.l Nie wiem sama juz czy to dobrze czy zle- TYLE CIERPIENIA wsrod ludzi, ze az strach"

Jest tu cierpienie, ale CO NAJWAŻNIEJSZE JEST TU NADZIEJA, że zawsze można nawet z największego zła wyprowadzić choć odrobinę dobra, są świadectwa, że to co często wydaje się niemożliwe staje się możliwe, są chęci, by pokazać właściwą drogę.


"Maz zlożyl pozew o rozwód. I nie mam zamiaru sie na niego nie zgadac. A niech sobie idzie wolno, byle dalej ode mnie...od mojej dla niego Miłosci"

Mąż złożył pozew o rozwód, a Ty piszesz, a niech sobie idzie wolno... Reniuszku przepraszam bardzo, ale z takim pozdrowieniem to nawet psa bym nie odesłała, więc czytając dalej próbuje dopatrzeć się tej Twojej do niego miłości... Jaka ona jest?...
Porównaj ją sobie może z Hymnem o miłości. ..

W dalszych postach piszesz, że chcesz by Twój mąż był szczęśliwy, ale jakie ma być to szczęście, które chcesz mu ofiarować, ma poszukać innej kobiety i żyć w grzechu?


"Bog nie ma innego narzedzia do walki ze zlem jak Milosc.
Kazde zło jakie przydarza sie nam w zyciu boi sie tej Bożej Miłosci i dlatego od niej ucieka..."

Zło niestety samo nie ucieka, trzeba mu powiedzieć wyraźne STOP, dopóki my się zgadzamy by to zło w naszym życiu królowało, Bóg niewiele może pomóc, mamy wolną wolę i to MY WYBIERAMY.

"Do widzenia moj męzu, kiedys sie spotkamy... w swiecie Miłosci ktorą odrzuciles ..."

Jeśli nie wybierzesz DOBRA już teraz szanse na spotkanie będą coraz mniejsze...

Reniuszku masz czas, by przemyśleć jeszcze i przemodlić swoją decyzję. Rozwód nie jest potrzebny do szczęścia ani Tobie, ani Twojemu małżonkowi.

Pozdrawiam serdecznie CA
 
     
Elżbieta
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-09, 19:22   

Reniuszek podjał już decyzję,

więc ten ważny tekst wklejam dla wątpiących. Z Chrystusowym pozdrowieniem.



Praca człowieka i moc Jezusa

Moglibyśmy zapytać: dlaczego Jezus kazał nosić wodę sługom? Czy nie mógł zrobić dodatkowego małego cudu, by woda sama znalazła się w stągwiach? Możemy też pytać, po co w ogóle Jezus polecił nosić wodę. Przecież mógł bez wody napełnić stągwie winem. Cud przemiany wody w wino, który w tej Ewangelii symbolizuje wewnętrzną przemianę człowieka, wymaga dwóch rzeczywistości: zwyczajnej ludzkiej pracy i cudownej mocy Jezusa. Aby nasze życie mogło posiadać smak dobrego wina, konieczna jest najpierw nasza ludzka praca — praca wytrwała i cierpliwa. Ale ludzka praca sama w sobie jest tylko wodą. Człowiek może jedynie nosić wodę. Nie potrafi jej jednak przemienić w wino. By ludzka praca stała się winem, potrzebne jest nasze zaufanie w moc Jezusa.

Nieraz z niepokojem pytamy, co jest ważniejsze w naszym życiu: ludzka praca, czy moc Jezusa.

Pytanie to jest jednak pozbawione sensu.

Zadawanie go świadczy o braku harmonii w naszym życiu duchowym. Św. Ignacy sformułował piękne zdanie ukazujące konieczność równowagi i harmonijnej integracji pomiędzy ludzką pracą i zaufaniem w moc Jezusa: Ufaj Bogu tak, jakby całe powodzenie spraw zależało wyłącznie od Niego; tak jednak dokładaj wszelkich starań, jakbyś ty sam miał wszystko zdziałać, a Bóg nic zgoła. Jezus nie zastępuje człowieka w jego wysiłku, pracy i zaangażowaniu. Tam, gdzie pracę może wykonać człowiek, Jezus zostawia mu pole działania. Cuda Jezusa nie są sztuczkami, dzięki którym możemy żyć łatwiej, wygodniej i przyjemniej. Cud przemiany wewnętrznej wymaga wielkiego wysiłku człowieka.

Nasza modlitwa, posty, dawane jałmużny, pobożna lektura, zaangażowanie w korzystanie z sakramentów świętych, rozmowy z kierownikiem duchowym — to wszystko jest tylko ludzką pracą. Byłaby ona bezowocna, gdyby zabrało w niej mocy Jezusa. Nasza praca staje się źródłem przemiany wewnętrznej dzięki temu, że towarzyszy nam łaska Jezusa, Jego Boska moc, Jego Boskie miłosierdzie. Pracując, zmagając się z sobą, trzeba jednocześnie wszystko powierzyć mocy Jezusa.

Zauważmy w tej Ewangelii prostą zależność pomiędzy ilością przyniesionej wody przez sługi i otrzymanego wina po jej przemienieniu. Ile było w stągwiach wody, tyle Jezus przemienił w wino. Jeżeli całymi nieraz latami w naszym życiu duchowym niewiele się dzieje, jeżeli nie wzrastamy wewnętrznie, to być może dlatego, że brakuje naszego pełnego zaangażowania, naszej pracy, naszego wysiłku — hojnego i wytrwałego noszenia wody. Często Jezus nie może w naszym życiu dokonać przemiany wody w wino, ponieważ brakuje wody. Jezus potrzebuje naszej pracy, naszego wysiłku, naszego zaangażowania, aby mógł nas przemienić.

Zauważmy jeszcze i ten fakt, iż tylko ta woda staje się winem, która została przyniesiona z polecenia Jezusa, na Jego wyraźne życzenie, na Jego rozkaz. Ten fakt pozwala nam lepiej zrozumieć, że moc przemiany wewnętrznej nie leży w wysiłku człowieka, w jego pracy i trudzie, ale w powierzeniu się mocy Jezusa. Prośmy w tej medytacji, byśmy uczyli się harmonijnego łączenia naszej ludzkiej pracy i mocy Jezusa. Prośmy także, abyśmy nie zrzucali na Jezusa tej pracy, którą sami winniśmy wykonać. Prośmy jednocześnie, byśmy nie usiłowali sami robić tego, co możemy otrzymać tylko od Jezusa jako Jego łaskę.


Czas wskazany przez Jezusa

Rozważana Ewangelia nic nam nie mówi o tym, kiedy woda stała się winem: czy wówczas, gdy wlewano ją do stągwi, czy też w momencie, kiedy słudzy czerpali i zanosili na stoły. Jedno jest pewne. Do stągwi noszono wodę, a starosta weselny pił już wino. Ta niewiadoma jest pięknym symbolem, który przestrzega nas przed swoistym czyhaniem na cud przemiany wewnętrznej. Cud ten nadchodzi w czasie wskazanym przez Jezusa. Cud, każdy cud, dokonuje się na życzenie Jezusa i z Jego Boskiej inicjatywy. Kto czyha na cud, ten go nie doświadcza.

Kiedy w naszych zmaganiach wewnętrznych oraz w podejmowanych praktykach duchowych dążymy tylko do tego, aby mniej cierpieć i poczuć się lepiej, wówczas taka praca nad sobą może sprawić, iż będziemy jeszcze bardziej kręcić się wokół siebie. Na cud przemiany trzeba nam czekać cierpliwie i z ufnością.

Bywa nieraz tak, iż długo żyjemy w jakiejś obojętności wobec Boga, w lekceważeniu Kościoła, skoncentrowani tylko na sobie i swoich ziemskich sprawach. Nagle pod wpływem jakichś trudnych, dramatycznych doświadczeń życiowych dokonuje się w nas pewien przełom wewnętrzny. Zaczynamy rozumieć bezsens takiego życia. Wówczas rodzi się w nas jakieś zniecierpliwienie wobec Boga. Żądamy od Niego cudownej przemiany całego życia w jednym momencie. W jednej chwili chcielibyśmy pozbyć się starych przyzwyczajeń i osiągnąć duchowe szczyty. Ale Pan Bóg, najlepszy Pedagog, każe nam nieraz pokornie i długo czekać. Czyhanie na cud przemiany może łatwo stać się próbą manipulowania Jezusem i Jego wolą. W życiu duchowym trzeba nam nosić wodę i cierpliwie czekać na interwencję Jezusa. Cud przemiany wewnętrznej przyjdzie w momencie, kiedy przestaniemy już na niego czekać.

Największym zaś cudem przemiany jest zapomnienie o sobie samym. Kiedy zrezygnujemy z czyhania na pokój wewnętrzny, na radość życia, na ludzkie szczęście, kiedy zrezygnujemy z szukania ludzkiego zrozumienia, akceptacji i miłości, otrzymujemy je w darze. Szukajcie najpierw Królestwa niebieskiego, a wszystko inne będzie wam przydane.

A gdy starosta weselny skosztował wody, która stała się winem, nie wiedział bowiem skąd ono pochodzi, ale słudzy którzy czerpali wodę wiedzieli, przywołał pana młodego i powiedział do niego: Każdy człowiek stawia najpierw dobre wino, a gdy się napiją, wówczas gorsze. Ty zachowałeś dobre wino aż do tej pory. Bóg ofiaruje nam zawsze to, co dla nas jest najlepsze. Jezus może zachować nasze życie, może udzielić nam poczucia sensu, ładu i harmonii. On może dać nam wewnętrzną radość i pokój. Może nam je ofiarować także wówczas, kiedy będą przed nami piętrzyć się trudności, kiedy będziemy opadali z sił.

W zakończeniu tej modlitwy prośmy Matkę Najświętszą, aby była patronką szukania Jezusa, naszego otwierania się na Niego. Prośmy, aby pokazała nam, w jaki sposób powierzać Mu nasze życie, otwierać się na Jego Słowo. Przyjmijmy z wdzięcznością Jej słowa: Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie mój Syn jako Jej życzenie, Jej dobre słowo, jako błogosławieństwo na naszą drogę życia.

http://mateusz.pl/ksiazki/ja-cd/ja-cd-116.htm

ps. Rozwód to piekło - nie ma nad czym dyskutować.
Rozwód jest ZŁEM i szatańską sztuczką w umysłach chrześcijan.
Więc nie ma nad czym DYSKUTOWAĆ.
NAD ZŁEM SIĘ NIE DYSKUTUJE.

ROZWÓD JEST ZŁEM - NALEŻY UWIERZYĆ W TE SŁOWA - SAMEMU CHRYSTUSOWI.

UWIERZYĆ JEZUSOWI.


i TRZEBA MODLIĆ SIĘ RÓŻAŃCEM ŚWIĘTYM i PROSIĆ MARYJĘ O ODEJŚCIE DIABŁA W SWOIM MYŚLENIU.
Diabeł zrobi wszystko, aby rozbić każdą rodzinę katolicką, bo nie lubi MIŁOŚCI.
WMAWIAJĄC MIŁOŚĆ - tam gdzie jej nie ma.
Reniuszku, gdybyś kochała męża, nie zgodziłąbyś się na rozwód, a on (Twój mąż) będzie za to Ci kiedyś dziękować. Uklęknie i podziękuje Ci .... ale nie musisz na to czekać...
nikt Cię nie namawia, abyś czekała na jakieś niewiadomo jakie wyznanie męża...niewiadomo kiedy, gdzieś tam
po co?
łatwiej zgodzić się na zło... rozwód jest ZŁEM, jest piekłem.

Z Bogiem!


Reniuszek napisał/a:
Sakrament malzenstwa podejmuja/ czasem dzwigaja 2 osoby.
Jesli moj maz go nie podejmuje, nie podejme go sama, bo w imie czego ?
Nie wiem jak mnie Bog poprowadzi dalej, wiem jak mnie prowadzi teraz i jesli nie bedzie to zgodne z moja droga do szczescia to znajdzie sposob, ma Moc to zrobic, abym np. zmienila decyzje

Sakramentu się nie dźwiga, ani nie podejmuje.
Sakrament Małżeństwa jest to łaska, a ta lekka jest. Jest darem, nie bagażem i cięzarem.

Bóg nie ma mocy wpłynąć na Twoją Wolę,
nasz Ojciec w Niebie nigdy nie wchodzi "z butami" do ludzkiej wolności.
Jak On ma zmienić Twoją decyzję???? On zesłał Swojego Najukochańszego Syna, co jeszcze więcej mógł dla Ciebie zrobić?
Większej miłości Boga do Ciebie nie ma jak Ta Miłość Ukrzyżowana za Ciebie i dla Ciebie.

I jeszcze Kościół Katolicki założył Jezus Chrystus, Syn Boga Żywego.
Nie ma oderwania Boga i Kościoła Katolickiego.
Kto odrzuca Kosciół, odrzuca Chrystusa.
 
     
żona od 27 lat
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-09, 21:36   

Elżbieto, Mirelo, pozwólcie, że ja zapytam. Może będziecie umiały pokazać mi, że miałam rację nie występując o rozwód po odkryciu haniebnej zdrady męża.
Minęło prawie 2,5 roku.
Bywało różnie. Starałam się bardzo. Były nawet całkiem normalne okresy i za każdym razem kiedy zaczynało być lepiej odkrywałam, że mąż ciągle kontaktuje się z kochanką.
Ostatnio w listopadzie zapewniał mnie, że wszystko skończone, po czym po jego powrocie z kilkudniowej delegacji odkryłam w jego telefonie smsy od niej o treści: "stęsknione całuski", "słodkie buziaczki".
Dziś widzę, że osobą która poniosła cały ciężar braku decyzji z mojej strony jest nasz 12 letni syn.To on najbardziej ucierpiał na całej tej sytuacji. Wiem, że byłby na pewno mniej znerwicowanym i grzeczniejszym dzieckiem gdybym wychowywała go sama z pomocą moich córek i ich rodzin.
Miał by wtedy jasno określone zasady (prawa i obowiązki). Teraz krąży miedzy nami i jak ja mówię mu np. odrabiaj lekcje to ojciec w tym czasie proponuje mu np. jakąś przekąskę, kiedy ja mówię pora spać, ojciec zaprasza go do oglądania filmu. Wiem, że bardzo skrzywdziłam swoje dziecko tkwiąc w tym dziwnym układzie (bo małżeństwem tego co jest teraz nazwać już nie potrafię). To już nawet nie jest wspólne prowadzenie gospodarstwa domowego, bo to na mnie głównie spoczywa utrzymanie domu, mąż ze swojej pensji daje tyle ile uważa za stosowne ( trochę mniej niż połowę mojej pensji, a wiem że zarabia dużo więcej).
Dodam jeszcze, że przez te 2,5 roku spotkało mnie wiele przykrości ze strony kochanki mojego męża. Dokucza mi sama i nasyła swoje koleżanki, które potrafią np. powiedzieć mijając mnie:" no i co? Ela młodsza i ładniejsza?". Oficjalnie ta "pani" zapiera się jakiegokolwiek związku z moim mężem. Nadal mieszka ze swoim mężem choć nigdy nie widziałam ich razem. Ma dwoje dzieci, 14 letnią córkę i 10 letniego syna. Ja już naprawdę resztkami sił powstrzymuję się żeby o całej tej sytuacji nie poinformować jej dzieci. Sama sobie tłumaczę, ze może wystarczy cierpienie moich.
Mieszkamy w małym mieście i wszyscy wkoło znają całą sytuację. Widują ich razem. Wiem, że to nie ja powinnam się wstydzić, ale czasami jest mi trudno wyjść z domu.
Nie wiem gdzie podziała się moja duma, honor i ambicja. Pozwoliłam by unurzano mnie w bagnie i po co? Małżeństwa nie uratowałam, skrzywdziłam swoje najmłodsze dziecko i czasami myślę, że straciłam również szacunek (choć zawsze zapewniają mnie, że tak nie jest) w oczach moich dorosłych córek. Czy nie lepszym wyjściem byłoby samotne życie rozwódki? Jaki sens ma mieszkanie pod jednym dachem z człowiekiem który notorycznie kłamie i najchętniej sypiałby na zmianę z żoną i kochanką. O jakiejkolwiek pomocy psychologa nie chce nawet słuchać. Każda próba rozmowy to mój monolog.
 
     
wabona
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-09, 21:50   

Żono, a czemu nie wybrałas separacji? To, co opisujesz, jest rzeczywiście straszne, ale czy ty niejako nie zgadzasz się na taki stan rzeczy? Przeciez rozwód nie jest jedynym wyjściem. Gdzie stanowczośc z Twojej strony?
 
     
lena
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-09, 21:57   

To Światlo Miłosci we mnie chce sie przebic i dlatego pozwalam na jego rozwód ze mna. Musze i che pozwolic, bo tak czuje, ze bedzie to najlepsze co moge dla niego zrobic w tym momencie mojej drogi, bedzie to moje powiedzenie "nie" dla zła, ktore chciało zakorzenic sie w moim zyciu, "nie" dla zabijania dobra, "nie" dla braku zgody na trudną Milosc ktora zawsze czeka, zawsze wybacza i zawsze zwycieza.

Rzabko...nie napisze Ci ze bzdury piszesz, ze malo wierzysz, badx nie kochasz....inni wiedzą lepiej.
Skwituje tak ...okropne zarzuty w strone pokaleczonego człowieka, brak taktu i empatii.
Przytocze jednak słowa Mirelli.....
W Twoim mężu jest wiele dobra o której on zapomniał... Mam nadzieję,że znajdzie się człowiek ( może właśnie Reniuszku Ty nim jesteś) który pomoże odkryć dobro jakie jest w nim....
Twoje NIE może mu pomóc, twoje NIE może pomóc Wam!
NIE rozwodowi...................dalej wola Boża.

Musze i che pozwolic, bo tak czuje, ze bedzie to najlepsze co moge dla niego zrobic w tym momencie mojej drogi
......mowiac TAK rozwodowi.....mówisz TAK jego(meża) poczynaniom....TAK złu....nie ułatwiasz,ale pomagasz....utwierdzasz w przekomnaniu sluszności Jego wyboru.

Nie dla zła ktore chciało zakorzenic sie w moim zyciu, nie dla zabijania dobra, nie dla braku zgody na trudną miłość
.....Nie musisz godzić się na zło, zabijanie dobra w swoim zyciu, nie musisz i nie możesz!!!!!!
Nie musisz załatwiac tego slowem TAK w sądzie.
Rzabko wiem ,że kochasz i wolałabys inaczej, bo to wynika z Twoich postów....
Nie dzialaj pochopnie, rozważ, poradź sie.....kogo trzeba!

Rzabko...odpowiedź masz w Bogu...pomoze Ci ksiadz.....nie jeden to drugi....


Mirelko...
Odbierasz mi całą nadzieję...wszystko co mam...wszystko co jest sensem mojego zycia...
Co źle zrozumiałam...bo w głowie mi sie nie mieści ?

Mirelko....to forum poranionych ludzi, tu wzloty i upadki, tu swiadectwa wygranej ale i "przegranej"(rozwiedzeni).......
Nie jeden przypadek i nie jeden post na tym forum może odebrać nadzieje....nie sądzę aby odebrał ją Tobie.
Nie wpedzałabym Reniuszka w poczucie winy z powodu(byc moze) własnej bezsilności.
Działa odwrotnie.

Żono....miałaś racje nie wstepujac o rozwód, ale.....
Jaki sens ma mieszkanie pod jednym dachem z człowiekiem który notorycznie kłamie i najchętniej sypiałby na zmianę z żoną i kochanką. O jakiejkolwiek pomocy psychologa nie chce nawet słuchać. Każda próba rozmowy to mój monolog.
.... nie musisz sie na to godzići i .....nie możesz!!!!!....i...niekoniecznie załatwisz to jedynie przez rozwód.


PRZEPRASZAM...........nie Rzabko tylko Reniuszku!!!!!!
Ostatnio zmieniony przez lena 2009-01-09, 22:11, w całości zmieniany 1 raz  
 
     
Piki
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-09, 22:02   

Zono - poppieram przedmowczynię!

Myślę, ze Elżbiecie i Mireli chodzi o sam akt rozwodu, formalnego uzstania malzeństwa, a nie o to, zeby sie godzić na takie cos co jest u Ciebie.

Nie do końca mnie przekonują z tym co mówią, ale rozumiem ich motywaćję.

Natomiast co co Twojej sytuacji. Nie wiem na co czekasz. Twojemu mezowi jest wygodnie tak, jak jest i jego kochance też, najwyraźniej niespieszno jej do rozstania z mezem, wiec uklad jest dla nich the best.


Czym predzej podaj męza o separację. Ma te same skutki co rozwód, tyle, ze nie ejst się wolnym w sensie cywilnoprawnym. ale ustaje wspólnota majatkowa np.
Bedzie też musiał partycypowac w kosztch utrzymania domu w sensownej kwocie.
A takze alimentować zdiecko.

W odróznieniu od rozwodu separację mozna też przeprowadzić w Kosciele. Zadzwoń do kurii i dowiedz sie szzcegółow. Z grubsza to jest tak, że o separacje mozna wystąpić gdy zachowanie współmałzonka zagraza Tobie lub/i dziecku psychiczie, fizycznie, albo duchowo.
Zdrada jest taką przesłanką.

W sensie cywilnoprawnym bedziesz miała taki sam status jak osoba rozwioedziona, poza mozliwoscia wstapienia w inni cywilny zwiazek małzeński,. w sensie kanonicznym jestes nadal sakramentalną zoną, ODSEPAROWANĄ od meza z istotnej przyczyny, przy czym w przypadku zdrady nie ma wymogu wznowienia pozycia malżeśńkiego (szeroko pojetego) nawet po ustaniu przyczyny, czyli zdrady, chyba,z e zechcesz.

Pzremyśl to, bo tak, jak jest teraz jest oszmarnie i nic nie wskazuje na to, by malzonek chciał cioś zmieniać. To TY zmien.
 
     
Elżbieta
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-10, 10:05   

Żono od 27 lat,

rozwód nie, separacja tak.

SEPARACJA KOŚCIELNA.
Z Panem Bogiem!



Leno, rzeczywiście... brak jednego słowa zmienia sens. Robi się jakiś zarzut. Wszyscy uczymy się kochać miłością Chrystusa, bo tylko taka miłość ma sens i jest pełnią.
Uczymy się....
Reniuszku, gdybyś kochała męża MIŁOŚCIĄ CHRYSTUSOWĄ (nie swoją, a więc nie ludzką), nie zgodziłabyś się na rozwód.
Reniuszku, napiszę inaczej:
- spróbuj pokochać męża MIŁOŚCIĄ OD PANA JEZUSA....
BO Miłość Chrystusowa nie zgadza się na rozwód z tej prostej przyczyny, że Chrystus, który zabronił rozwodów i On jest Najprawdziwszą Miłością, to Ta Miłość nie może przeczyć SAMA SOBIE.

Leno, kiedy piszę MIŁOŚĆ, mam na myśli ZAWSZE i TYLKO - MIŁOŚĆ CHRYSTUSOWĄ.
Chrystus ustanowił Sakrament Małżeństwa, więc to On jest sprawcą, myślą i przyczyną, i wszystkim co małżonków łączy, albo co ich dzieli.
W NIm, z NIM, i poprzez Niego odzyskujemy więc to, czego, pozornie, nie mamy, BO NAM SIĘ TO JEDYNIE WYDAJE.
 
     
Piki
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-10, 11:13   

Elżbieta napisał/a:
Żono od 27 lat,

rozwód nie, separacja tak.


Elżbieto, sązdę, ze Ty to wiesz, ale wazne , zeby była jasnośc.

Separacja koscielna nie ma wiele wspólnego z orzeczeniem separacji w sensie cywilnoprawnym i nie niesie z sobą zadnych skutków w zakresie prawa świeckiego!!!!!

Zeby więc być w sytuacji separacji w sensie urzedowym , z wszystkimi jej skutkami trzeba o takową wniesc do sądu - tak samo, jak o rozwód, z tym, że wnosi sie o ustanowienie separacji malzonków.

Separacja koscielna to zupelnie odrebna sprawa, ktora nie ma nic wspólnego ze statusem prawnym małzonkow.
Jest to stwierdzenie faktu w zakresie kaninicznym. Stwierdza sie,z e zaistniała istotnma przyczyna, by separować w szeroko pojetym zakresie pożycia małzonków. Kosciół jak gdyby OFICJALNIE stwierdza, ze taka okolicznosc zaistniała i zgodnie ze swą nauka i prawiem kanonicznym stan taki jest dopuszxczalny od strony koscielnej. Nic wiecej to nie wnosi.
Dlatego o obie te separacje należy sie ubiegać odzdielnie, bo ŻADNA z nich nie ma wplywu na drugą i żadna drugiej ani nie wymusza, ani nie rzutuje na jej orzekanie.

Piszę to, zeby była jasnosc dla Żony od 27 lat
 
     
nałóg
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-10, 16:56   

Reniuszku............... to że jestes bezsilna wobec dążenia do rozwodu przez męża,to nie znaczy że jestes bezradna wobec tego dążenia........

Na niego nie masz wpływu większego jak widać.Na siebie masz.
Wypaczaniem sensu miłości jest świadome przyzwalanie na zło.
Jedynym wyjątkiem są osoby uzaleznione,ubezwłasnowolnione,zniewolone przez nałóg,gdy świadomie dla ich ratowania pozwala sie im ponosić koneskwencje picia,ćpania czy innych dysfunkcji.Pozwalając na poczucie upadku,bólu aby przyspieszyć ich czas spadania,skrócić go.
Ale czy zgoda na rozwód jest tym skróceniem czasu do osiągnięcia dna???
Czy może właśnie brak zgody na rozwód jest tym podwyższeniem poziomu na którym jest dno Twojego męża Reniuszku????
Decyzja jest Twoja..................
Znam faceta ,który dzis mówi o tym ,że gdyby żona mu za szybko nie dała zgody na rozwód to by tak szybko nie związał się prawnie z inną kobietą,że dziś by chętnei wocił do prawowitej żony................ ma ślub cywilny z drugą.Żona nie włożyła wysiłku by mu podwyższyć jego dno.............. może nie chciała???? nie wiem....

Reniuszku.....tam gdzie zaczyna sie zło tak kończy sie miłość.
A zło jest w rozwodzie,w zgodzie na rozwód.
A może sie mylę???????
Pogody Ducha

[ Dodano: 2009-01-10, 17:04 ]
Żono od 27 lat................
Czasu nie zawrócisz,decyzji z przeszłości nie cofniesz............... co nie znaczy że nie możesz zmienić............ możesz zmienić.
Jestes bogatsza o doswiadczenia,o ten ból ktorego doznałaś i doznajesz.
Mas zprawo do wyciągania wniosków.
Masz prawo...... a nawet obowiązek dbania o swoeje człowieczeńśtwo i godnośc matki i kobiety.
Masz prawo i oboiwązek dbać o możliwie najlepsze wzorce dla swojego dziecka.
Masz prawo a nawet obowiązek stawiania granic dysfunkcji....nawet gdy pochodzi ona od ojca Twojego syna i jest skierowana w złym jego wychowaniu.
Zaniedbanie jest grzechem.
Zaniechanie wysiłku ku poprawie ralacji jest grzechem zaniechania.Nie zabijaj.
Co zrobiłaś by te realcje uzdrowić???
Terapia? Psycholog?
Spotkania małżeńskie?
Warsztaty?
Dałaś mężowi w prezencie jakąś ksiązkę o poprawie relacji małżeńskich??
Sama coś przeczytałaś???

Zastanów się czy możesz coś zmienić?
A może separacja?
 
     
Piki
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-10, 17:47   

nałóg napisał/a:

Znam faceta ,który dzis mówi o tym ,że gdyby żona mu za szybko nie dała zgody na rozwód to by tak szybko nie związał się prawnie z inną kobietą,że dziś by chętnei wocił do prawowitej żony................ ma ślub cywilny z drugą.Żona nie włożyła wysiłku by mu podwyższyć jego dno.............. może nie chciała???? nie wiem....


Wiesz co Nałogu? Abstrahująctego doprowazdił, sam podjał kolejne decyzje a tearz od sprawy Reniuszka - ten twój znajomy to jest prawdziwe dno - serio.

i nie dlatego, ze się rozwódł, bynajmniej, a dlatego, ze sam do tego najprawdopodobniej doprowadził, sam podjał kolejną decyzje , która mu też nie pasuje i oto mamy wineg, a raczej winną 0 jest to żona, ktora mu dała rozwód. No brawo, :) Tylko się smiac, bo to serio z "teczki przedszkolaka".
Moze powinen się rozwieść z tą i poszukać innej, jak mu bedzie źle to teraz ta kolejna zona bedzie winna, albo obie - wina się rozłoży?:)

Powalający przykład bezczelnego zrzucania wwłasnej winy i konsekwencji swego zachowania na iinnych. On pewnie jeszcze naprawde wierzy, ze to zła zona go tak "wpuściła" - co za .....
 
     
żona od 27 lat
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-10, 22:22   

Elżbieto, Piki, separację oczywiście rozważałam. Co mnie powstrzymało? Ano świadomość, że i tak skazana byłabym na mieszkanie pod jednym dachem (mieszkanie w bloku, byłaby więc wspólna kuchnia, łazienka, wzajemne wchodzenie sobie w drogę). Pewnie że mogłabym wziąć dzieci, wyprowadzić się do wynajętego mieszkania i będąc osobą po 50 zaczynać od początku. Ale czy ja mam jeszcze tyle siły, jak długo będę na tyle zdrowa żeby pracować? Dziś byłabym w stanie zabezpieczyć byt swoim dzieciom i sobie, ale co będzie za kilka lat?? Alimenty od męża? Byłoby to bardzo niewiele, bo jego udokumentowane przez pracodawcę dochody są bardzo niskie (dlatego między innymi może pozwolić sobie na to aby "sponsorować" kochankę, nie jestem w stanie udowodnić ile zarabia).
No i najważniejsze, ciągle liczyłam, że się opamięta. To był kiedyś naprawdę wspaniały człowiek, bez reszty oddany rodzinie. Odmieniła go długa rozłąka z nami (2 letni pobyt w USA). Po powrocie był alkohol, a kiedy z tym poradziliśmy sobie to pojawiło się nowe uzależnienie.
Nałogu, książkę kupiłam niejedną, a wręcz mogę powiedzieć, że na temat małżeństwa, kryzysów, poprawy relacji, uzależnień, przebaczenia itp. zebrałam całkiem pokaźną biblioteczkę. Niestety, przeczytałam tylko ja. Próbowałam nawet czytania na głos ale słuchacz wychodził. Spotkania małżeńskie proponowałam wielokrotnie. Nic z tego. Niedawno (chyba w grudniu) były w Warszawie wykłady prowadzone przez Jacka Pulikowskiego. Na moją propozycję pojechania tam była odpowiedź, "przełóżmy ten wyjazd, bo teraz pomagam zięciowi w budowie". Na moje wyjaśnienie, że to może jedyna okazja żeby pojechać i posłuchać odpowiedzią była cisza. Myślę, że mojemu mężowi zabrakło męskiego autorytetu, jakiegoś bliskiego mu prawego człowieka. Wszyscy znajomi z którymi pracuje mają kolejne "żony" i dla nich takie postępowanie to norma, a z dawnymi kolegami pozrywał wszelkie kontakty.
 
     
Piki
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-11, 07:39   

Żono rozumiem Twoje polozenie.

Sądzę, że Elzbieta, a ja wiem, ze ja po prostu chciałayśmy Ci wskazać rozwiązanie, które byłoby zgodne z Twoimi przekonaniami a jednoczesnie pozwalałoby Ci normalniej żyć w sytuacji, w jakiej się znalazlaś.

Sama napisalas, ze maż niewiele partycypuje w kosztach utrzymywania domu i nastoletniego dziecka, wiec tu ten aspekt ekonomiczny, o jakim mówisz nie ejst taki przekonujący.

Wspólne mieszkanie z czlowiekiem, który zachowuje się jak Twój mąż rzeczywiscie jest koszmarne, w separacji, po rozwodzie, czy w takim przepraszam "małzeństwie" jak teraz tworzycie 0 wszystko jedno - nie do zniesienia, jak dla mnie.

Napisalam w cudzysłowie, nie poddając w watpliwosc sakramentalnosc Waszego zwiazku broń Boze, a jego faktyczny stan na ten moment. W tej chwili, w ludzkim znazceniu wasze malzeństwo to jest fikcja, wybacz, ze tak mówię.

I na cudowną zmianę u meza nie liczyłabym, w najblizszym czasie w kazdym razie. Choc nie powiem, ze się takie cuda nie zdarzają (osobiscie widzialam jeden, pisałam o tym na forum tu), ale liczenie na cud jest razcej kiepską lokatą żywciową.

Póki co z Twego opisu wynika, że mezowi jest w takiej sytuacji dobrze. "Wspólne" życie niewiele go kosztuje i materialenie i emocjonalnie. Ma też komfortową sytuację ze strony kochanki. Jest to z tego co piszesz kobieta zamężna, dzieciata, nie oczekuje odeń, ze z nia zamieszka, zwiaże się, jej mąz albo nie wierzy w ten romans, albo z jakichś przyczyn pogodził się z nim, ewentualnie jest mu on na reke, a wiec - w zasadzie Twojemu mezowi brak impulsu do zmian jakichkolwiek, tym bardziej, ze wyglada na to, iz Ty i reszta rodziny niechętnie, ale godzicie sie ze stanem obecnym.
Coz zatem mialoby sklaniać Twego meza, czysto po ludzku, do zmiany, ze tak powiem trybu życia? Nic - proste.

z calym szacunkiem dla puczających lektur i ich autorow - tego rodzaju publikacje mogą być i sa pomocne, ale tylko wówczas gdy ktos CHCE po nie sięgnąć. W przeciwnym wypadku, nawet zmuszenie kogoś do zapoznania się z jakąś trescią, napisaną, czy wygloszoną nic nie da.

Twój mąż nie ma ochoty na zmiany, wiec w jakimże celu miałby czytać to co mu podsuwasz, czy uczestniczyć w tym, co proponujesz?

Jeśli nie wydarzy się nic , taki stan bedzie najprawdopodobniej trwać do zcasu, az Twój maz przestanie być finansowo, albo inaczej atrakcyjny jako kochanek. Wtedy, być moze, "przejrzy na oczy", a raczej uzna, ze w zaistialej sytuacjio moze liczyć tylko na Ciebie i dzieci i być moze pokornie "wróci".

Zapytałaś w poprzednim poscie nne osoby wypowiadające się w tym watku, co w tym dobrego, ze nie podalaś meza o rozód. Odpowiedź , jak mi się wydaje z ich strony moglaby być dośc oczywista - to, że wg ich przekonania rozwód jest złem - wiec dobrze, ze nie podałaś.

Ale owo dobrze ograniocza się do samego faktu braku dzialań ROZWODOWYCH. Nic dobrego nie ma w tym, ze tkwisz w nienormalnej i upokarzjacej Cię sytuacji - przynajmniej wg mnie.
Tyle tylko, że jak sama napisałaś - z przyczyn nnych niz swiatopogladwe - nie bardzo sobie wyobrazasz także nne niz rozwód, choc podobne w skutkach cywilnoprawnych rozwiazanie, czyli separację.

W tej sytuacji - praktycznie po ludzku trudno Ci cos poradzić. Poza modlitwą o to, by mąż zmienił postępowanie i o sile dla Ciebie, bys to jakoś zniosla i Twoje zdieci - nic nie mozna poradzić, skoro wykluczasz mozliwosc separowania sie od meza.

Swoja drogą Zono - nie zrozum mnie źle, ale nie do końca mnie pzrekonuje Twoja argumentacja materialna. Z tego co piszesz - masz dorosłe córki i 12-letniego syna. Jeśli córki są juz samodzelne, pracuja - praktycznie masz na utrzymaniu jedno dziecko. To zapewne kosztowne, ale nie az tak jak np. trójka dzieci, prawda?

Przypuszczam, ze dałabyś sobie radę w separacji, przecież mąż i ak niewiele daje na życie i dom. Cyba po prost boisz sie, ze tak powiem "ruszac" tego dziwnego, nienormalnego układu, bo jesteś do niego juz jako tako przyzwyczajona z bólem, ale tak.

Taki krok jak separacja moglby ten nienormalny stan jakoś poruszyć, a być moze boisz sie zmian na gorsze w zachowaiu meza. Moze boisz sie też, ze prawny krok moze spowodfować jakas ostateczną jego decyzję - nie wiem, ale tak to widzę.

Musisz sama wybrać, zcy chcesz i dasz rade wytrwać w tym co jest teraz, zcy chcesz coś zmienić dla SIEBIE i dzieci.

Życzę Ci spokoju ducha i madrosci w decyzji
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 9