Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  AlbumAlbum  NagraniaNagrania  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  StowarzyszenieStowarzyszenie  Chat
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  12 kroków12 kroków  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
 Ogłoszenie 

Poprzedni temat «» Następny temat
Mieszkanie z teściami niszczy moje małżeństwo
Autor Wiadomość
Jallo
[Usunięty]

  Wysłany: 2009-01-03, 07:06   Mieszkanie z teściami niszczy moje małżeństwo

Witajcie

Kilka miesięcy temu zajrzałem na tę stronę, ale stwierdziłem, że jest za wcześnie, aby szukać pomocy tutaj. Teraz życie pokazało, że byłem w błędzie.

Jestem żonaty od nieco ponad dwóch lat, a przed ślubem znaliśmy się z żoną niecałe trzy lata. Jak tylko poznaliśmy się trochę lepiej, mój niepokój zaczęły wzbudzać relacje mojej żony z matką. Podczas jednego z pierwszych spotkań moja przyszła teściowa zaczęła podkreślać swoją rolę w życiu mojej żony. Podkreślała, jak ją kocha, ile to je łączy itp. Mama też była ciągle n ustach żony: Mama to, mama tamto itp. Byłem zakochany więc zbagatelizowałem temat na tym etapie, szczególnie, że sam też mam pewien "bagaż rodzinny": Mam chorą psychicznie siostrę, ma depresję, nie pracuje, na razie mieszka u moich rodziców. Fizycznie jest w pełni sprawna, inteligentna, ale żyje trochę na poziomie nastolatki i rozmowy z nią bywają czasem nieco trudne. Są pewne szanse na wyleczenie i że kiedyś zacznie pracować i żyć na swoim, ale trzeba się liczyć z tym, że może się to nie udać. Kiedy zobaczyłem, że nasz związek wychodzi ze stadium zwykłego spotykania się, powiedziałem żonie o tym, że jeśli będziemy razem, ten problem może kiedyś spaść na nas i że zrozumiem, jeżeli po tym wyznaniu zdecyduje się mnie zostawić.
Muszę powiedzieć, że moi rodzice są nieco toksyczni i choroba mojej siostry moim zdaniem wynika z ich nadopiekuńczości i chęci kierowania życiem swoich dzieci. Dlatego też zaraz po zakończeniu studiów wziąłem kredyt, kupiłem kawalerkę w innej dzielnicy miasta i się do niej wyprowadziłem. Myślę, że właśnie to uratowało mnie przed losem siostry.

Kiedy zaczęliśmy planować z żoną wspólną przyszłość, pojawił się wątek, gdzie mamy zamieszkać. Żona chciała zamieszkać w domu jej rodziców, bo tam jest możliwość rozbudowy i będzie dużo miejsca. Dom już był przepisany na żonę. Oczywiście zaprotestowałem, powołując się na moje doświadczenia. Żona nie chciała słyszeć o zakupie mieszkania (oboje nieźle zarabiamy, więc kredyt na zamianę kawalerki w centrum na dwa, trzy pokoje na obrzeżach miasta nie byłby problemem. Mówiła, a to że się boi kredytu, a to że nie może zrobić tego rodzicom, którzy zainwestowali w ten dom dla niej, a to że to będzie cios w serce jej matki itp. W końcu powiedziała, że skoro ona będzie musiała kiedyś opiekować się moją siostrą, to ja muszę choć spróbować pomieszkać z jej rodzicami. Pod wpływem tego szantażu zgodziłem się na to zamieszkanie na próbę. Zrozumiałem, że miało to trwać kilka miesięcy. Według żony próba miała się zakończyć po rozbudowaniu domu i gdy już będziemy mieli osobne mieszkanie, to wtedy zobaczymy, jak będzie. Było wiele rozmów na ten temat, w końcu żona postawiła na swoim.

Włożyliśmy w tą rozbudowę wszystkie oszczędności i zakup mieszkania przy obecnych cenach jest mrzonką. Mam wrażenie, że właśnie o to żonie chodziło.

Mieszkanie w tym domu to jest dla mnie koszmar. Żona posiada wyższe wykształcenie, ale jest jedyną osobą w rodzinie, której się to udało, mało kto ma tam nawet maturę. Ja z kolei pochodzę z rodziny, gdzie mało kto takiego wykształcenia nie posiada. Ja pochodzę z miasta, a żona z tradycyjnej wsi. Piszę o tym, bo różnice kulturowe w wypadku wspólnego zamieszkania dają się mocno we znaki, choć w innym wypadku pewnie miałoby to minimalne znaczenie. Od razu powiem, że nie chodzi o to, że "śmierdzą mi" ludzie po zawodówce. Gdyby byli na przykład naukowcami zafascynowanymi jakąś skomplikowaną dziedziną i mieli dyplomy profesorskie na Harvardzie, czułbym się dokładnie tak samo. Po prostu na dłuższą nie mam wspólnych tematów z tymi ludźmi, a nasze widzenie świata jest zupełnie inne.

Dodatkowo wynikło wiele nieporozumień i przykrych sytuacji, kiedy to teściowa zaczęła "ustalać hierarchię". Nie widziałem powodu, żeby się jej poddawać (szacunek, to jedno, ale uległość i przejmowanie wszystkich tutejszych obyczajów , to zupełnie inna sprawa), więc teraz mamy od ponad roku "ciche dni" z teściami. Nie rozmawiamy ze sobą. Mimo to żyjemy praktycznie tak, jak tego sobie życzy rodzina żony.

Ponieważ jesteśmy już oboje po 30 a teraz wiele par ma problemy z posiadaniem dzieci, dość szybko zaczęliśmy starać się o dziecko (nasza córeczka ma już roczek). W momencie, kiedy podejmowaliśmy tą decyzję mówiłem żonie, że musimy też jakoś uregulować sprawę teściów. Byliśmy nawet w poradni małżeńskiej, ale po jednej wspólnej wizycie (gdzie psycholog bardzo skrytykował postępowanie żony) i paru jej wizytach u terapeuty żona stwierdziła, że wina jest po mojej stronie i że musimy dokończyć tą nieszczęsną budowę, a potem "zamknąć drzwi" i nauczyć się być małżeństwem. Ja też chodziłem wtedy na terapię (bo już nie byłem w stanie wytrzymać psychicznie całej sytuacji) i diagnoza ta wzbudziła wielkie zdziwienie u mojego psychologa.

OK, pomyślałem. Niech tak będzie, mimo wszystko kupiłem ten kit. Niedawno okazało się jednak, ze to nie był koniec. Niedługo żona wraca do pracy i wymyśliła, że to teściowa będzie się opiekować naszą córką. Rzuci pracę, a my ją zatrudnimy. Ręce mi opadły... Kłóciliśmy się o to ponad tydzień, zaczęły się szantaże emocjonalne i w końcu uległem. Właściwie godząc się na to wiedziałem, że najprawdopodobniej to zabije nasze małżeństwo, ale ja już nie mam siły walczyć. Nawet według tego oskarżającego mnie psychologa mieliśmy się odgrodzić i próbować układać swoje relacje. Tymczasem żona zaprasza osobę, która jest powodem większości naszych konfliktów do ścisłego centrum naszego małżeństwa.

Teraz sytuacja wygląda tak, ze właściwie to są oni (żona i teściowie) i ja. Osobno. Wspólnoty małżeńskiej już zupełnie się nie czuje, choć kiedyś było zupełnie inaczej. Święta większość czasu żona z dzieckiem spędzała razem z teściami, a ja byłem sam w innym pokoju. Właściwie to już tak jest od jakiegoś czasu.

Nie mam już siły. Przeglądałem w internecie wycinki prawa kanonicznego i wydaje mi się, że to małżeństwo da się unieważnić. Znowu chodzimy na terapię małżeńską, ale ja już tracę nadzieję, bo zamiast się poprawiać, jest coraz gorzej. Piszę ten post trochę, żeby ostrzec innych, aby nie popełniali mojego błędu i jak ognia unikali mieszkania z rodzicami któregoś z małżonków. Chciałbym także prosić o radę, czy mogę jeszcze coś zrobić. No i o modlitwę o dobre rozwiązanie tego galimatiasu.

Pozdrawiam

Jallo
 
     
mami
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-03, 14:18   

Jallo chciałes uciec przed toksycznym wpływem rodziców nad dzieckiem a sam nieświadomie wpadłes w niego ponownie,
poprzez związek z osoba tak samo silną jak matka,
wydaje mi sie, iż twoja żona jest raczej silna osobowością, dlatego potrafi toba kierowac i postawic na swoim,
tak jak w dzieciństwie nie potraiłes sie bronic przed nadopiekuńcza włądzą matki,
która zabraniała ci podejmowac włąsne decyzje, tak samo jest teraz i to sprawia pewnie bunt w tobie
przeciez zgadzając sie na wspólne zamieszkanie w domu teściów,
zdawałes sobie sprawe z tego, że na chwile byłoby wtedy gdybyście nie rozbudowywali domu
tak włożyliście całe finanse w dom żony i teściów co tym samym spowodowało, iż na własne już gniazdko nie było warunków ani widoków
ale ty sam sie przeciez na to zgodziełes, nie wazne czy pod wpływem namowy zony czy innych ustąpiłes
a żona może wtedy myślała, iż pogodziłes sie z tym, ze będziecie mieszkac w jej domu...
trudno powiedziec czy to była jej świadoma manipulacja czy tez nie,
ważne jest, ze ty ponownie jak w dzieciństwie zgodziłes sie z ta decyzja...
przeciez mogłes zaprotestowac i nie zgodzic sie na to, by ten dom powiększac ty jednak z jakis sobie tylko znanych pobudek zgodziłes sie,
teraz nie masz innego wyjscia jak tylko mieszkac z tesciami
co moze ci przypomina, że nie jestes tu panem we własnym domu bo cały czas poddajesz sie i zgadzasz z tym co sie wokoło ciebie dzieje...
protestujesz pewnie ale to juz nie ma większego znaczenia,
bo co można zrobic w tej sytuacji
na dom, mieszkania osobne raczej nie ma możliwości, bo zainwestowaliście w dom tesciów
a zmiana, odejscie od tego schematu życia jak kiedys na swoje od włąsnych rodziców raczej przeciez nie wchodzi w gre... z czego zdajesz sobie sprawe,
w końcu tworzycie juz rodzine jest dziecko a ty kochasz zone
wydaje mi sie, ze najlepszym wyjsciem jest pogodzenie sie, ze samym soba, ze taki sam wpływ na to, ze teraz mieszkasz w domu teściów masz ty jak i zona
-poprzez zgode w pewnym momencie na takie rozwiązanie,
sam sobie zamkłes drzwi do własnego domu- to konsekwencje twoich kroków i braku stanowczosci jak i patrzenie na swoje zycie poprzez branie odpowiedzialnosci za to co robie jak i na co sie zgadzam...
teraz najlepiej byłoby sie z tym pogodzic, zobaczyc w tym co masz i dobre strony
z równoczesnym zrozumieniem, iż tesciowie wcale nie musza byc az tak obecni w waszym życiu
ale ty musisz w końcu dorosnąc i zaczac stanowczo upominac sie o swoje prawa,
nie tylko obwiniac iz ktos cie do nich zmusił czy wmanewrował
i trwac przy nich, za podjete decyzje konsekwentnie odpowiadac i nie zrzucac odpowidzialnosci tylko na zone...
teraz to chyba stad rozdzwiek w waszym małżenstwie, zona czuje sie moze,
ze nie pozwala ci podejmowac decyzji a jak sama je podejmie ty sie zgadzasz po czym dajesz jej do zrozumienia, ze tak nie chciałes...
jesli czegos nie chcesz, trwaj przy tym, zona bedzie wtedy z twoim zdaniem sie tez liczyc bo bedzie widziec, ze pragniesz i chcesz dobra dla was wspólnego
teraz wydaje mi sie, ze tak jak w dziecinstwie tylko mało stanowczo sie upierasz
bo tak naprawde nie potrafisz jako dziecko z rodziny dysfunkcyjnej stanowczo trwac przy swoim
niby sie nie zgadzasz ale po namowie, ze tak bedzie lepiej dla was poddajesz sie...
czy nie jest to sytuacja ta sama jaka była w domu rodzinnym....
mama wie lepiej dla ciebie... wbrew pozorom takie wychowanie rzutuje na przeszłe nasze życie powodując właśnie takie a nie inne zachowania nasze
nie piszesz tak do końca jak tesciowie utrudniaja ci zycie a jedynie, ze sa dla ciebie kims w rodzaju tych co zabierają ci żone i dziecko
warto poczytac pare poradników z zakresu synowa/ ziec kontra teściowie by umiec lepiej sie dogadywac
przeciez tak naprawde w takim rozwiazaniu jest tez i wiele dla was korzysci
patrz na to moze z tej strony by nie widziec wciąz tylko swoich ograniczeń z tego tytuły na co sam sie bezwolnie w końcu zgodziłęs
pozwoli ci to na wiekszy dystans do tej sytuacji,
bo przeciez zalezy ci na rodzinie, zonie i dziecku
jak zrobisz wszystko w kierunku ratowania was co mogłes zrobic dopiero wtedy mozesz sie poddawac na tym etapie stanowczo za wczesnie by sie poddwac
pozdrawiam
 
     
Jallo
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-03, 22:41   

mami, to, co napisałaś było dla mnie trochę przykre, ale niestety, prawdziwe. Zawsze ustępuję w imię jakiegoś "wyższego dobra". Tłumaczyłem to sobie albo, że dla mnie to nie jest znowu aż takie ważne, chrześcijańskim "drugim policzkiem" itp.
Jakiś czas temu był moment, kiedy postanowiłem sobie, że dosyć i że powiem żonie "rób, co chcesz, ale z Twoimi rodzicami nie będę mieszkać". W tym samym momencie żona zaszła w ciążę i bałem się, że taki stres zaszkodzi dziecku i nie powiedziałem prawie nic. Jak i wcześniej, wiele razy mówiłem, jak jest mi tu źle (z podaniem przyczyn), ale nigdy nie powiedziałem ostro. Można dyskutować, czy moje obawy były słuszne, czy były tylko racjonalizacją moich zwykłych zachowań.

Niestety, uświadomiłem sobie fakt mojej nieumiejętności walki o swoje dopiero kilka miesięcy temu i kwestia teściowej - niani to był mój debiut na nowej drodze. To było za mocne jak na pierwszy raz, uległem, choć walczyłem.

mami napisał/a:
przeciez tak naprawde w takim rozwiazaniu jest tez i wiele dla was korzysci
Przepraszam, ale ja ich nie widzę. Rodzina mojej żony też jest dysfunkcyjna. Był tam kiedyś alkohol, żona jest DDA, podobnie jak jej matka. Dawno temu sobie o opowiedzieliśmy o naszych rodzinach. Naiwnie wierzyłem, że takie dwie poranione dusze nie będą wykorzystywać swoich słabości przeciwko sobie i zrobią wszystko, aby się oderwać od złych korzeni. No cóż, za naiwność trzeba płacić, myliłem się. Mam o to ogromny żal do żony. Dodatkowo moja teściowa ma na koncie kilka wątpliwych moralnie posunięć i poglądów. Obawiam się, że teraz to wszystko zostanie zaszczepione córce. Żona na jakąkolwiek krytykę jej matki odpowiada wściekłą agresją.

Wiem, że jestem współautorem tej sytuacji. Ale pogodzić się z nią nie potrafię. Poza tym wydaje mi się, że byłoby to znowu poddawanie się, a tego już więcej robić nie chcę. Moje ustępstwa i tak narobiły już dość szkód.

Kocham żonę, kocham córkę, ale tego potwornego miejsca nienawidzę. Czasem wydaje mi się, że wyjściem może być moje wyprowadzenie się do kawalerki, która nadal jest w moim posiadaniu. Ale to jest postawienie wszystkiego na jedną kartę. Jeśli żona nie ulegnie takiej presji, to będzie oznaczać rozpad małżeństwa. Zanim to zrobię, chciałbym wykorzystać wszystkie inne dostępne środki. Problem polega na tym, że ich nie widzę.

Pozdrawiam
 
     
marek12b7
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-04, 00:40   

Jallo, nie wiem czy będzie to dla Ciebie pocieszenie ale nie Ty jeden jesteś w takiej sytuacji. Z jednej strony uwikłanie w sytuacje rodzinne (bagaż domu rodzinnego, nie poukładane relacje nowej rodziny) z drugiej jak piszesz „nieumiejętność walki o swoje”. Ja mam tak samo. Jak sobie radzę? czytam to co na górze: każde trudne małżeństwo jest do uratowania… Najważniejsze jest dla mnie oparcie się na fundamencie wiary. Pan Bóg pomaga, uśmiecha się do nas, wyciąga ręce. Posłuchajmy Go. Nic nie dzieje się przypadkiem. Każda sytuacja jest po coś. Pewnie mamy coś do zrobienia. Nim uratujemy małżeństwa, rodziny, musimy siebie uratować. np. nauczyć się podejmować decyzje – podejmować je tak by być ich pewnym, by brać za nie odpowiedzialność i wynikające konsekwencje. Nikt nas z tego nie zwolni ( do tej pory zwalnialiśmy się – bo żona, mama, ktoś inny, - było nam wygodnie – albo inaczej nie potrafiliśmy). Bardzo ciężko samemu być z problemem. Dlatego radzę – wspólnotę, przyjaciół z którymi można pogadać. Terapia, lecz terapeuta chrześcijański, na innych szkoda czasu i pieniędzy. Chrześcijańskie grupy wsparcia. Trzeba wzmocnić siebie, swoje granice. Cały czas trzeba być do bólu szczerym ze samym sobą i dużo, dużo słuchać siebie i innych a najwięcej P. Boga. Za nasze żony nie podejmiemy decyzji, lecz jeśli nasze wybory będą dobre to One będą miały ułatwione zadanie. I dużo cierpliwości. Realnie trzeba popatrzyć ile lat pracowaliśmy na swoje dysfunkcje, więc o ile P. Bóg nas nie pacnie leczenie potrwa. Lecz życie z czasem, powolutku nabiera smaku, i coraz bardziej się chce. Pan Bóg nas kocha (bardziej niż Ty swoją córeczkę) i bardzo chce dla nas dobrze – a jeśli jest Wszechmogący…. tylko mu nie przeszkadzajmy. ( no oczywiście nie zwalniajmy z naszych obowiązków, np. ojca, głowy rodziny, męża.
 
     
nałóg
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-04, 16:32   

Jallo..... na początek polecam Ci ksiązkę Jacka Pulikowskiego "Warto pokochać teściową"
Wartościowa lektura tak dla zięcia/synowej jak i dla teścia/tesciowej.
Naprawdę warto przeczytać i wziąć trochę z tego dla siebie.
A swoj adroga to dobrze że oboje jednak usiłujecie coś zrobić z komunikacją>
Pogody Ducha
 
     
Jallo
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-05, 00:00   

marek12b7, dzięki za wsparcie. Fajnie się dowiedzieć, że nie jestem jedyną osobą, która tak się dała zakałapućkać.
Powtarzam sobie, że takim ludziom jak ja pozostaje wierzyć, że po tamtej stronie Pan Bóg doceni te ustępstwa, bo na tym świecie tylko dostaje się za nie po głowie. Też myślę, że Pan Bóg ma w związku ze mną jakiś plan. Trudno się jednak żyje, nie wiedząc jaki. Byłoby znacznie łatwiej, gdybym wiedział, po co to wszystko. Czasem proszę Go, żeby pozwolił mi to zrozumieć
Jest ciężko, po dwóch latach odechciewa się już wszystkiego. Ale masz rację, że rozwiązanie nie przyjdzie jutro. Trzeba o nie powalczyć. Lat chorych układów nie wykreśli się z życia ot tak.
Masz rację, jestem absolutnie sam w tym wszystkim. Przestałem się spotykać z przyjaciółmi i znajomymi (podczas gdy żona ma pod bokiem teściów na każde zawołanie, a czasami przychodzi do nas, a właściwie do żony i teściów ktoś z jej dalszych krewnych), bo cały czas bym się im tylko żalił na swój parszywy los. A żona i tak ma pretensje, że prawie mnie nie ma w domu. Do pracy jadę ponad godzinę w jedną stronę, więc jak skończę po 17, to jestem z powrotem przed 19. Przyznam szczerze, że mojej sytuacji trudno jest też "dołożyć wszelkich starań" aby jak najszybciej wrócić. Jakbym zaczął chodzić regularnie na spotkania jakiejś grupy, to nie wiem, co by było. Na razie dam szansę tej terapii , na którą chodzimy, żona w miarę ufa obecnemu terapeucie, ja też, więc chyba lepiej nie mieszać.

nałóg, dzięki za wsparcie i namiary na książkę. Postaram się jakoś ją znaleźć i przeczytać. Ale z tego, co do tej pory udało mi się dowiedzieć i przeczytać, to zarówno żona jak i teściowa powinny iść na dłuugą terapię dotyczącą ich relacji. Może kiedyś uda się do tego przekonać żonę, ale teściową to prawie na pewno nie.
Od razu uprzedzę pytanie: ja już jestem po swojej terapii. Tak właśnie odkryłem swoje problemy z obroną swoich poglądów.

Pozdrawiam
 
     
nałóg
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-05, 09:50   

Jallo.... dobrze że zacząłeś od tego że Ty masz tez spory bagaz dysfunkcji,że Twoi rodzice sa dysfunkcyjni,że widzisz u siebie to co tak mozno razi u żony i teściowej.
Fajnie że chodzicie na terapię,ale Twoim największym problemem jest relacja teściowej z Twoja żoną.
Czy to nie jest tak że Ty widzisz więcej jak jest w rzeczywistości?że sporo toksyczności swoich rodziców widzisz u tesciowej?A co z teściem? jest on czy go wcale nie ma??

Jallo a może to jet tak że Ty nie pokochałeś tego co wybrałeś a teraz musisz tkiwić w tym co Ci jest dane?I buntujesz sie przeciw sobie?

W pierwszym poście napisałeś co takiego:
"Mieszkanie w tym domu to jest dla mnie koszmar. Żona posiada wyższe wykształcenie, ale jest jedyną osobą w rodzinie, której się to udało, mało kto ma tam nawet maturę. Ja z kolei pochodzę z rodziny, gdzie mało kto takiego wykształcenia nie posiada. Ja pochodzę z miasta, a żona z tradycyjnej wsi."

Mimowolnie ,lub z premedytacją przeciwstawiasz swoją rodzinę i pochodzenie pochodzeniu żony i jej rodziny.Ja odbieram to jako pewnego rodzaju wywyzszanie się ,Pewnie zaprzeczysz ....ale ja tak to odczytuję.
Jallo....... wykształcenie a mądrość to dwie rózne rzeczy i nie zawsze idące w parze.Mądrość to cecha którą albo się ma albo nie ..........niezależnie od wykształcenia.

Jallo...... mimo że -jak piszesz- " Od razu powiem, że nie chodzi o to, że "śmierdzą mi" ludzie po zawodówce." to mimowolnie dajesz świadectwo że jesteś z trochę lepszej gliny.
Jallo...... żeniąc sie miałeś świadomość z jkakiego domu pochodzi żona.Że jest w pierwszym pokoleniu osobą z wyższym wykształceniem,że ma określone realcje z matką.
Wiesz co?? tak mi przychodzi do głowy że Ty poprostu jesteś zadrosny o te relacje.Jednocześnie mając świadomość pewnego rodzaju dysfunkcyjności nie potrafisz sie z tym pogodzić lub przekuć tego w pozytyw,wykorzystać tę -jak piszesz chorobliwą zażyłość .
Napewno wymaga to sporego taktu,nawet determinacji.Wyzbycia sie uprzedzeń do tesciowej.
Jallo..... teściowa ma już swoje lata,swoje nawyki i przyzwyczajenia..... trudno przesadzać stare drzewa.
Jallo..... terapie są potrzebne,są nawet niekiedy konieczne,ale w życiu potrzebne jest tez cos co sie nazywa "zdrowym rozsądkiem".
Terapuci,terapie,psychoanaliza stała sie modna od kilku lat.Do niedawna nie było jej wcale lub śladowe ilości.
Ludzie tez żyli,mieli tesciowe,byli zięciami.
Czasami terapeuci porządnie rozwalają widzenie świata i relacji.Psycholodzy też.Sp[oro z nich uprawia pop- lub neopsychologię nastawioną na tego co przychodzi do nich i płaci.Szybko wycghwytuja to co klijent chce usłyszeć i w odpowiedni sposób dawkują to,jednocześnie dbając o własną kieszeń.
To tez warto mieć na uwadze.
Mam osobiste doświadczenia w tym względzie oraz sporo informacji na ten temat od innych ludzi z ktrymi dane mi było sie spotkać.
Jallo....... w tym co piszesz:"Masz rację, jestem absolutnie sam w tym wszystkim" pobrzmiewa nutka żalu.
Czy nie jesteś sam z własnego wyboru? Poza tym juz w tej chwili nie jesteś sam.Masz żónę,masz Waszą terapię,masz to forum i ludzi piszących tu............... nie jesteś sam.
Masz wybór,masz szansę.............a co z nią zrobisz????
Tylko nie zwalaj na jakis tam plan Pan Boga wobec Ciebie.Pan Bóg dał Ci wolna wolę,świadomość i prawo wyboru.Ale tez i konsekwencje tego wyboru.Pan Bóg pozwala Ci tylko ponosić konsekwencje swoich własnych .
 
     
mami
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-05, 22:26   

....Od razu uprzedzę pytanie: ja już jestem po swojej terapii. Tak właśnie odkryłem swoje problemy z obroną swoich poglądów. .....

czy terapia miała na celu tylko poznanie swojego problemu czy tez walke z nim
mnie sie wydaje iz po terapii chyba nadal jest jak było może ciężej jedynie w kwesti uznania własnego udziału w kryzysie
ale o naprawczym działaniu to chyba nie za wiele mżna powiedziec
sama świadomosc to o wiele za mało
to dopiero początek drogi bo znam schemat działania i tego co wywołuje i wpływa na mnie, że tak a nie inaczej postępuje
teraz najważniejsza częśc zmian a więc trwałe zmiany automatycznych sposobów reagowania na stresową sytuacje
a to jednak ci sie nie udaje
nadal obwiniasz zone i teściowa o to, ze twoje zycie nie wygląda tak jak sobie to założyłes
często wolimy cedowac odpowiedzialnosc za kłopoty na innych broniąc sie tym samym przed zmiana siebie samego
a tylko ona może ci pomóc w wyjściu z twoich nawyków
piszesz wciąż, ze miedzy zona a toba nie ma więzi bo teściowa zajęła twoje miejsce ale to ty jej swoim zachowaniem pozwoliłes na to by zajęła należne w zyciu zony twoje miejsce

....Czasem wydaje mi się, że wyjściem może być moje wyprowadzenie się do kawalerki, która nadal jest w moim posiadaniu. Ale to jest postawienie wszystkiego na jedną kartę. Jeśli żona nie ulegnie takiej presji, to będzie oznaczać rozpad małżeństwa. Zanim to zrobię, chciałbym wykorzystać wszystkie inne dostępne środki. Problem polega na tym, że ich nie widzę. .....

tak Jallo na dzień dzisiejszy raczej zona by za toba nie poszła, bo za bardzo sie od siebie oddaliliście i przestałes byc dla niej partnerem w ciężkich chwilach, przestała ci ufac,
ze bedziesz ja chronił, ty raczej do tej pory ją obwiniałes o wszystko
dlatego znalazła powiernika w kłopotach w matce
ty jednak uważasz, że za rozpad małżeństwa winne są zawsze dwie strony jak mówi Daniec żona i teściowa...
co nie jest jak sam juz wiesz prawda bo zona równie mocno pragnie rozwiązania problemu jak i ty
dlatego godzi sie na terapie
dlatego szuka dróg wyjścia z kryzysu
jednak ty masz swoją wizje wyjścia z tego co kłóci sie i z realnym załatwieniem problemu
nawet jak byście poszli na swoje twoje nastawienie do teściów nadal będzie wpływac na wasze realcje między wami
cóz ja na twoim miejscu zaczełabym od polepszenia relacji z zona
odbudowa zatraconych więzi uczuc tak by na nowo powróciła do ciebie i to z toba przebywała i z toba ją łączyła więź jaka teraz ma z matka
kiedys to sie udało wam
byliście dla siebie najważniejsi
dziś cie drazni i smuci, że zona więcej przebywa z matka, ty zas sam w pokoju
ale czy nie mozesz nic w tym kierunku uczynic by to z toba chciała przebywac?
trzeba jednak pokory, poświęcic własna urazona dume ale czy to nie lepsze od samotnego bycia w pokoju gdy tak bardzo pragniesz byc z zona
co lepsze miec racje czy zone
jeśli nie masz tego czego pragniesz to po co trwonic czas i energie na to czego nie chcesz...
dzis powinienes przeprosic zone za to iz ja obwiniałes o swoja terazniejsza sytuacje, która jest dla ciebie niemozliwa do przyjęcia,
a w której sam brałes udział nikt cie nie zmusił i nie ubezwłasnowolnił
to na pewno sprawi, że zona sie otworzy i na pewno zblizy do ciebie,
napewno tez przeprosi za swoje błędy bo napewno tez jest swiadoma swojego udziału w kryzysie....
ale najpierw sam musisz uznac czy to nie będzie zbytnie poświęcenie z twojej strony znów może uznasz ze ustąpiłęs
musisz rozgraniczyc między oślim uporem trwania przy swoim a mądra decyzja i kompromisem
godząc sie na cos wcale nie musi oznaczac ze sie poddałes znów

Określ: Na czym naprawdę polega problem? Co jest jego przyczyną? Jakie są wszystkie możliwe rozwiązania? Które rozwiązanie jest najlepsze?

najpierw musisz wiedziec czego pragniesz, jak to zrealizowac i na jakie ustępstwa jestes gotów
musiz byc nastawiony na kompromisy
jak tez i musisz jeśli z czymś sie nie zgadzasz dawac ultimatum
ty jak reagujesz?
czy to nie jest tylko uparte nie zgadzam sie na takie wyjście czy dajesz jakies inne możliwości rozwiązania problemu
bo upierając sie tylko przy swoim bez wskazań innych dróg wyjścia z problemu jest mało dojrzałe i świadczy tylko o zaciętym trwaniu przy swoim
troche jak w dzieciństwie uparta postawa dziecka nie godzącego sie z czyms ale i nie potrafiącego jeszcze w młodym wieku wskazac innych rozwiązań
jak było z niania dałes jakies inne rozwiązanie problemu?
czy tylko nie zgadzam sie na opieke tesciowej
znalez dobra nianie nie taka łatwa sprawa, tu chodzi o dobro dziecka... wiem powiesz ze ona zrobi jej większa krzywde
wiem są i takie babcie
ale możesz tez i to rozwiązac
sprawiając by czas jaki jest z bacią ograniczyc do minimum jak tylko jestes w domu od razu brac na siebie ciężar wychowywania dziecka
pmyslec ze maluch niedługo urośnie pojdzie do przedszkola..
cóz ja zrezygnowałam z pracy by poświecic ten czas dla dziecka
moglam oddac babci ale wiem ze miałbym z tego tytułu więcej problemów wiec cos za cos
ty tez musisz godzic sie z tym ze jesli nie masz jakiegos mądrego srodka zaradczego musisz sie godzic z tym co masz zamiast zaciekle upierac sie
zreszta jak nawiązesz dobry kontakt z zona na nowo teściowa nie bedzie juz w twoim zyciu ani tyle znaczyc bo nie bedzie ci wrogiem
odzyskasz utracone ci prawo przy boku zony i dziecka
odzyskasz spokój ducha
i na tesciowa spojrzysz łaskawszym okiem
ale jak w obozie jest wojna to każdy z każdym walczy o przetrwanie i nalezne mu miejsce
zacznij od odbudowy relacji z zona o to by między wami było więcej miłosci
reszta bedzie juz łatwiejsza bo kłopoty załawiane razem sa o wiele łatwiejsze do rozwiązania
działaj, nie czekaj na pogłębianie wrogości między wami
i nie mysl ze ustępstwa z twojej strony sa zawsze potwierdzeniem twojego ugodowego sposobu bycia, dopiero jak wskażesz mądre i realne do rozwiązania wyjścia z sytuacji możesz sie obwiniąc o brak stanowczosci trwania przy swoich racjach

Jallo pozdrawiam
wiem, że trudne jest czasami zycie z teściami ale oni sa w naszym życiu czy tego chcemy czy nie...
to od nas zalezy jak wyglądają nasze relacje, na nasze zycie wpływ ma nie tylko teściowa, my sami mamy większy wpływ
wpływaj na swoje zycie mądra silna i postawa
 
     
Małgosia
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-06, 10:43   

Jallo - przede wszystkim nie mysl tak, że już wszystko stracone, ze już nic nie mozesz zrobic, nie rozgladaj sie za stwierdzeniem nieważnosci małżenstwa...
To dopiero poczatek.
To najwazniejsze, że widzisz problem, umiesz go zdefiniowac.
Ale nie mysl,że to tylko problem zony i jej matki.
Na nie nie masz wpływu. Nie wyślesz ich na siłę na terapię.
Masz wpływ na siebie i na swoja postawę.
A tu mozesz wiele zrobic.

Możesz odnowić przyjaźnie, znależć osoby, które będą dawały Ci wsparcie - tylko nie użalaj się nad swoim losem.
Mozesz rozwijać swoje zainteresowania - sport, lektury, działalnośc społeczna, może dalsza nauka itd.
Mozesz jak najwiecej czasu spędzać z dzieckiem - budowac swoje relacje, odciążać teściową, żeby w przyszłości nie wypominała Ci, że wychowała Ci dziecko, żebyś Ty nie miał pretensji,że żle to zrobiła, że zostałeś odsuniety. Nie daj sie odsunąć od własnego dziecka - akurat tutaj masz wszelkie prawa i nie daj sobie ich odebrać!!!!
możesz, korzystając z pomocy tesciowej - wychodzic z zona bez dziecka, atrakcyjnie spedzac z nią czas - i w ten sposob budować wasze małzeństwo, żeby dla twojej zony czas z mężem byl bardziej atrakcyjny niz czas z mamą.....
Możesz odnowić swoją wiarę, znalżć w Bogu madrość, pokoj i prawdziwego przyjaciela,jak najbardziej realnego!
To wszystko mozesz robić!
Nie załamuj sie i nie zniechecaj, naprawde wiele fajnych ozliwośc jest przed Toba :-) :-) :-)
Pozdrawiam
 
     
Jallo
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-07, 20:38   

Dziękuję wszystkim za odpowiedzi, rady, a przede wszystkim słowa otuchy.

Z Waszych wypowiedzi wynika, że za bardzo użalam się nad sobą. Myślę, że to prawda. Cała sprawa uderzyła mnie okropnie, załamałem się. Szczególnie, że w tym samym czasie zbiegło mi się jeszcze parę innych trudnych spraw (ciężka choroba i śmierć najlepszego przyjaciela oraz restrukturyzacja i zwolnienia w pracy). Ale to prawda, że trzeba zakończyć rozpaczanie nad rozlaną zupą, rozejrzeć się, co można jeszcze uratować lub naprawić i wziąć się do roboty. Mniej myślenia o bólu, więcej o działaniu (no i samego działania :-) ).

Muszę też przestać przejmować się tym, co powie żona i trochę zadbać o swoje relacje z innymi ludźmi. W końcu każdy ma do nich prawo, nawet ja.

Pojawiły się też stwierdzenia, ze wymyśliłem sobie, bądź wyolbrzymiam wpływ relacji żony z teściową na kryzys mojego małżeństwa. To że ta sytuacja jest chora potwierdziło niezależnie dwoje psychologów, którzy z nami rozmawiali (sugerowali żonie terapię) oraz sama zainteresowana (żona), jeszcze zanim poszliśmy do poradni. Podobno też takie przeświadczenia ma teściowa, ale tu mogę nad interpretować, bo wiem o tym tylko z relacji osób trzecich. Dodatkowo wiem, że ludzie którzy znali żonę od lat byli bardzo zaskoczeni naszym ślubem, bo wszystkim się wydawało, ze moja żona to nigdy nie wyjdzie za mąż. To chyba daje do myślenia.
Nie neguję mojego udziału w wytworzeniu obecnej chorobliwej sytuacji. Był duży. Jednak na pewno na jej powstanie miała wpływ także żona, jej postawa oraz relacja z teściową. Ujmę to tak: gdybym ja się nie wycofywał, a zamiast tego jasno i konsekwentnie stawiał sprawę, na pewno nie byłoby tej sytuacji, a być może w ogóle nie byłoby tego małżeństwa. Jednak gdyby żona tak zaciekle nie walczyła o zamieszkanie z teściami, gdyby nie wykorzystywała mojej słabości i gdyby zrobiła coś ze swoją relacją z teściową, też by nie było problemu.

Padło pytanie o rolę teścia. Kiedyś pił i nie był przyjemnym człowiekiem. Potem z powodu wypadków, o których nie chciałbym pisać, przestał i został sprowadzony do absolutnie podrzędnej roli.

Nałóg zarzucił mi, że wywyższam się, czy te z czuję się lepszy od teściów z racji wykształcenia. Uważam, że bez wyjątków każdego człowieka należy szanować. Ale ten szacunek musi działać w dwie strony. To dla mnie bardzo ważne. Staram się postępować wobec innych tak, jak chciałbym, żeby postępowano względem mnie.
Moje relacje z teściową były na początku całkiem niezłe, nawet chyba się lubiliśmy. Wszystko to zaczęło się psuć, gdy rozpoczął się procesu "ustalania hierarchii". Napisałem o ich wiejskim pochodzeniu i wykształceniu, żeby wykazać różnice kulturowe, których istnienia chyba nikt nie zaprzeczy. I wcale nie chodzi tu o ocenianie, po prostu jest inaczej (w większości wypadków ani lepiej, ani gorzej). Często niestety nie da się zadowolić obu stron. Takie sprawy przy wspólnym mieszkaniu szybko powodują narastające problemy. I wyłącznie o to mi chodziło. Ale chyba za dużo pozostawiłem domysłom czytelników. Moja wina teraz mam nadzieję, że się poprawiłem.
Na przykład w rodzinie żony pokutuje pogląd, że dziecko (nawet dorosłe) jest prawie własnością rodziców i ma postępować wyłącznie tak, jak oni sobie tego życzą. Jeśli ktoś jest młodszy, to można nie liczyć się z jego zdaniem, czy uczuciami, ale w drugim kierunku ma być odwrotnie. W mojej rodzinie i w rodzinach moich znajomych coś takiego nie funkcjonuje. Może dlatego nie zdawałem sobie sprawy, z czym mam do czynienia.
Teściowa lubiła słowne utarczki, takie "kto kogo przegada" na wesoło. Kiedy moje odpowiedzi przestawały się jej podobać, były rozdzierające sceny płaczu, ostentacyjnie pokazywała, jaka jest była biedna i skrzywdzona. Na początku przepraszałem za takie sytuacje, bo czułem się głupio i naprawdę nie chciałem jej robić przykrości. Natomiast kiedy ja się czułem, jakby ktoś mi napluł w twarz, słyszałem, ze taki wykształcony i inteligentny człowiek jak ja powinien zrozumieć, że nic się nie stało i się dostosować.

Mam jeszcze jedną prośbę. Jeśli ktoś z Was był lub jest w podobnej sytuacji lub zna małżeństwo, które uporało się z podobnym problemem, niech to opisze. Jeśli nie na forum, to na Priv.

Pozdrawiam
 
     
Amelka77
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-07, 22:35   

Witam, ja jestem w podobnej sytuacji tylko z tą róznica ze to mój maż ma problemy z relacjami z włąsnym irodzicami. I niestety choc nie mieszakmy z nimi to oni wywarli i dalej wywierają na niego duży nacisk i wpływ. A to z kolei doprowadzało do tego ze my sie kłóciliśmy ze soba i doszło do tego ze spakowałam meza i się wyprowadził. Miaąłm dosyc tego ze teściowa tak miesza sie nam w życie, np uwałą sojego syna za swoją włąsnos.c i a małego chłoca. Jak jest zino to przypomina mu o czapce ale w taki sposób jak mówi się do małego chłpca, nawet mi podpowiadał żebym go pilnowała zeby się ubierał. Robiła mu zawsze kanapi, w sumie to wszsytko za niego robiła, na ostatnieji mprezie kiedy jeszcze mieszaklismy zmeżem to stwierdziłze ona nigdy nie pozwli mojemu meżowi iśc do pracy dalej niż poza miasto w którym mieszak bo dojazdy są meczace a za granice nie pozwali mu jechać absolutnie. oj wiele gorszy chrzeczy robia moii teści to tylko przykłady na to ze jego matka nie moze się pogodzić z tym ze jej syn juz jest dorosły .
To ze mieszkacie z teściami to pogarsza sprawde ale jak zamieszkancei osobno to wcale nie oznacza ze bedzie lepiej bo wpływ moze być dalej na odległosć. Mogą sie zaczać czeste odwiedziny mamy twojej zony, albo ciagle twoje zona będzie jeździła do mamy - tak było z moim mezem.
myśle ze tou moze pomóc tylko terapia żony.
ja nie mieszkam z moim mezem juz od przeszło miesiąca i poczatkowo był wściekły i dalej nie poczuwał sie ze coś było nie tak. Teraz dopiero zaczyna się otwierać przynajmniej na moja osobe, adorować mnie i okazuje mi ze mnie kocha. No jeszcze nie mielismy poważnej rozmowy o tym co było czy przemyślał wszsytko. Wszystko to przed nami. Ale myśle ze w naszym przypadku tylk orozłąka była ostateczna deska ratunku dla nas.
Ale jeszcze nic pewnego i nie wiadomo jak się zakończy ten nasz konflikt. Ale wiem ze jakby mieszakł dalej ze mną to dalej byłoby źle bo on nie widział problemu. I przez to zrobiłsię jeszcze do tego hamski w stosunku do mnie.
Mma nadzije ze tobie się uda n o itrzymam kciuki za ciebie .
 
     
nałóg
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-08, 09:47   

Jallo.Amelka..... polecam Wam obojgu ksiażkę,(Waszym małżonkom i teściowym tez) "Warto pokochac tesciową"Jacka Pulikowskiego.
Jacek pisze tam duzo o relacjach z tosycznymi teściowymi i mamusiami,jak można je poprawiać,jak można je niwelować.
Polecam serdecznie.
Oczywiście Jallo Tobie polecam tez "Warto byc ojcem" Jacka Pulikowskiego, a potem warto tez przeczytać :"Dzikie serce-tesknoty męskiej duszy" oraz "Urzekającą" .Amelka...... Tobie też .........

I naprawde warto często kochać małżonka taką "twardą miłością",szczególnie gdy ten małżonek nie chce ponosić konsekwencji swoich poczynać i wyborów.
Wierzcie mi....że wiem co piszę.
Pogody Ducha
 
     
Amelka77
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-08, 13:58   

nałóg zdodze się z tobą ze należy kochać twordą miłoscia. Mieć swoje granice i strzec ich całą soba. Nie można być miękkim a juz absolutnie nie okazaywac tego bo wtedy ta druga strona szybko to wyczuje i na nic nasze proźby czy groźby.

Mój maż teraz mnie zaczął adorować. Pisze duzo o miłosci do mnie. No tak wszsytko ok tylko ze najpierw to musi on zmienić nastawienie do swoich rodziców, naprawic włąsne relacje i zrozumieć ze teraz żona i dziecko to jest jego rodzicna a rodziców się odwiedza z rodziną i pomaga jak zajedzie potrzeba. I ze wspólne decyzje i sprawy muszą być sprawami rodziny czyli tej trójki a nie wychodzić poza, np do mamusi.

mnie zaniepokoiło znów to ze mój maż ma brata i on nie wie nic ze nie mieszkamy razem dlaczego? bo jego mama tak zadecydowała zeby nie mówić bo on jest taki ze by wszystkim rozgadał. No tak ... jesli mój maż tak by chciał nie mówić to ok ale co jego mama ma do tego czy mówić czy nie?? i poraz kolejny miesza się i dalej postępuje a mój maz tego nie widzi że jest sterowany. Niby drobnostka a jednak, konsekwencje się ciagną.
 
     
Jallo
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-08, 18:16   

Amelka77, dzięki za odpowiedź. Już nie pierwszy raz dowiaduję sie, że ktoś postawił w takiej sytuacji wszystko na jedną kartę. Postawiłaś wybór: Albo ja, albo Twoi rodzice. I powoli zaczynasz wygrywać. Może to jest tak, że ci uzależnieni nie zdają sobie sprawy, o jaką stawkę idzie gra, a taki zimny prysznic wreszcie im to uświadamia. Oj, kusi ta kawalerka...
Ja jednak chcę jeszcze trochę poczekać i spróbować załatwić sprawę inaczej. Dam szansę tej terapii, na którą chodzę z żoną i spróbuję przynajmniej części z udzielonych mi rad. Ale jeśli to zawiedzie, albo jeśli będę już u kresu sił, pewnie sie wyprowadzę. Ale najpierw muszę mieć pewność, że nic innego nie da się zrobić.
Trzymam kciuki za Twoje małżeństwo. Powodzenia!
 
     
Amelka77
[Usunięty]

Wysłany: 2009-01-08, 22:49   

No z tym że zaczynam wygrywać to bym nie powiedziała, po prostu mój maż mnie adoruje bo ma mnóstwo czasu i w sumie po pracy zostało mu tylko leżenie i myślenie a ze ja jakoś mu chyba njblizsza to pisze do mnie i ma zabawe. Wiesz teraz nie musi nic robić. Ani zakupów, ani kanapek do pracy , ani kolacji ani nawet po sobie szkalanki umyc. Wszystko ma pod noc u mamusi:)
A ja sama z dzickiem i mase obowiazków. Denerwuje mnie to ze mó jmaż zaczął pisac jakieś zboczone esemesy do mnie że co by było jakby mnie złapał:) ni o on jest niepoważny. Mieszakmy osobno mmamy kryzys, ja nawet myśle o pozwie a on takie mi wiadomosci wysyła, myśli że mnie na to wezmie i bco? będzie jak kiedys , będziemy sie ukradkiem spotykali najlepiej bez dziecka dla rozrywki? a potem każdy wróći do siebie. Bo tak go dziś odebrałąm. Onm nic na temat tego co zrobic trzeba teraz zeby to wszsystko ponaprawić nie powiedział. Tylko zaczyna się wygłupiac i mysli ze mnie na to wezmie. No ja się nie wciagam w tą gre, zobaczymy co będzie dalej.
Wiesz myśle ze ta terapia to strzał w 10 -tkę i nie wyprowadzajsie jeśli tego nie czujesz. Ja jak pakowałąm meza to byłam o tym świecie przekonana ze to jedyne wyjscie i ani przez sekunde nie załowałam swojej decyzji , żałuje tylko ze tak długo zwlekałąm.

mam nadzije ze u was terapia zadziała, daj zanc jak idzie?
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,03 sekundy. Zapytań do SQL: 8