Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  AlbumAlbum  NagraniaNagrania  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  StowarzyszenieStowarzyszenie  Chat
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  12 kroków12 kroków  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
 Ogłoszenie 

Poprzedni temat «» Następny temat
Jezu, Ty możesz!
Autor Wiadomość
miriam
[Usunięty]

Wysłany: 2009-06-26, 11:41   Jezu, Ty możesz!

Jezu, Ty możesz!


"Gdy zszedł z góry, postępowały za Nim wielkie tłumy. A oto zbliżył się trędowaty, upadł przed Nim i prosił Go: Panie, jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić. Jezus wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł: Chcę, bądź oczyszczony!. I natychmiast został oczyszczony z trądu. A Jezus rzekł do niego: Uważaj, nie mów nikomu, ale idź, pokaż się kapłanowi i złóż ofiarę, którą przepisał Mojżesz, na świadectwo dla nich."
(Mateusz 8,1-4)


Boleśnie przeżywana samotność skłania trędowatego do wyjścia naprzeciw Jezusa. Wielu odbiera ją jako jedno z największych źródeł cierpienia i chorobę naszych czasów. Wprowadza ona w odczucie porażającej bezpłodności przeżywanego życia. Tymczasem, jak pisze Ryszard Przybylski o pustelnikach: „Pełnia samotności o tyle powinna być większa, im bardziej człowiek czuł się przedtem rozdwojony i rozdarty. Miotani niepokojem ludzie przeczuwali, że w głębokiej samotności odnajdą utraconą zdolność obcowania z Bogiem”.

Jezus był obecny w samotności trędowatego, lecz on tego nie odczuwał, gdyż był całkowicie skupiony na przeżywaniu własnego bólu. Bóg wychodzi na spotkanie samotnego. Samotność jest wołaniem człowieka, jego krzykiem, lamentem, usilną prośbą. Samotność wprowadza w doświadczenie pustki, zagubienia, braku własnej wartości, która czyniłaby nas niepowtarzalnymi, ważnymi i godnymi uwagi w oczach innych. A przecież, będąc wśród ludzi, można być przerażająco samotnym. Konieczne staje się wejście w samotność, aby odkryć własną wartość w oczach Boga. W samotności czeka nas odczucie bliskości Boga. Przejście przez nią jest powolnym, bolesnym, uciążliwym odkrywaniem własnej godności, zwlekaniem z siebie tego wszystkiego, co zakryło nasze podobieństwo do obrazu Boga, na który zostaliśmy ulepieni.

Bez przebywania w samotności właściwie nie da się prowadzić życia duchowego. Spotkanie z własnym sercem, z sobą samym dokonuje się w samotności ciemnej i jasnej, łagodnej i krzyczącej, zrozumiałej i niepojętej. Dojrzewamy w klimacie przeciwieństw, będąc wprowadzanymi głębiej w nasze serce. Sami nigdy byśmy się na to wejście nie odważyli. Jesteśmy wprowadzani w to, czego nie rozumiemy. Ból oczyszczenia nie przekonuje do Boga. Nie wiemy, dlaczego cierpimy. Stąd, otuleni samotnością, modlimy się nieustępliwie o ufność.

Samotność trędowatego jest znakiem wołania Boga, Jego głosem tchnącym czułością. Przebywając w samotności, czujemy się „jakby trędowaci”, niegodni, nieważni, niekochani, odrzuceni. Potrzebujemy zaufać Bogu, że samotność jest bolesną drogą, którą każdy z nas musi przejść, aby doświadczyć pocieszenia będącego źródłem czystości. Samotność jest drogą oczyszczenia, pustyni, łez, a często i złorzeczenia. Nie jest to przede wszystkim stan poznania, że idę w stronę Boga, wręcz przeciwnie. Odczuwam, że Go utraciłem lub powoli tracę. Można tę drogę porównać do agonii, która nie może się wypełnić, nie może się skończyć. Jest jak czyściec, w którym odczuwam palący ogień wewnętrznej tęsknoty za chwilą pokoju, wyciszenia i czułości zmęczonego życiem człowieka.

Bóg jest w naszej samotności. Cierpi wraz z nami. Żyjąc w nas, odczuwa ból naszego serca. Kiedy wsłuchamy się w nasze odczucia, możemy odczuć Jego ból, usłyszeć Jego płacz nad nami, delikatne mówienie, i zachętę do przekroczenia kolejnego progu, niewiele z tego rozumiejąc. Bóg oczyszcza nas swoimi łzami, obmywa krwią, bierze na siebie uderzenia, które byłyby już ponad nasze siły.

Spotkanie z Jezusem dokonuje się w sercu, które - jak się nam wydaje - jest całe pogrążone w ciemności. Oswajamy się z ciemnością i odczuwamy w sobie inne Serce, które jest blisko. Ono podtrzymuje nasze, zbyt słabe, by zniosło stan palącego oczyszczenia.

Samotność nie jest rzeczywistością, na którą zostaliśmy skazani. Ona jest darem. Traktujemy ją często jako coś obcego i niepotrzebnego, ponieważ jest dokuczliwa i często łączy się z naszą duchową i moralną biedą.

Samotność człowieka i uzależnienie wzajemnie na siebie wpływają. Im bardziej wciągają nas akty nieczyste, tym bardziej jesteśmy samotni, pchani w stronę uzależniania się od tego, co przyjemne, ekscytujące, pocieszające zmysły, ciało i uczucia, choć na chwilę dającego namiastkę zadowolenia i pozornego spełniania się.

Gdy samotność boli, staje się wezwaniem, a nawet powołaniem do zmiany dotychczasowego stylu życia. Pojawia się wówczas myśl, aby przeżywać ją jako łaskę, w którą wprowadza nas Duch Święty, nie zaś jako konieczność, na którą jesteśmy skazani. Wyrzeczenie się samotności byłoby równoznaczne z wyrzeczeniem się „łaski naszego Pana i daru jedności w Duchu Świętym”.

Samotność, która nie jest „zagospodarowana”, która nie jest wypełniona przez dawanie odpowiedzi na łaskę, staje się miejscem kuszenia. Ono wprowadza w gwałtowne i nieopanowane zapotrzebowanie na realizację potrzeb seksualnych, na doświadczenie pocieszenia cielesnego, postrzeganego jako jedyny sposób zapewnienia sobie odczuwania bliskości drugiej osoby. Wejście w akty nieczyste jest jedną z wielu prób podejmowanych w celu uwolnienia się od bólu samotności.

Nieczystość boli samotnością. W niej rozlega się wołanie Boga przyzywające nas do nawiązania z Nim relacji. On jest obecny w naszej nieczystości. Jest wszędzie tam, gdzie zmagamy się o nasze podobieństwo do Niego, gdzie płaczemy, buntujemy się, nienawidzimy, doznajemy porażek i doświadczamy bolesnych rozczarowań. Szukając Boga, możemy doświadczyć nieczystości, ponieważ szukamy miłości. Napotykamy na tej drodze różne przeszkody, z których największą jest bycie nieprawdziwym, nieszczerym, zarozumiałym, dwulicowym.

Samotność i namiętności pozbawiają złudzeń. Ich nagromadzenie doprowadza do odczucia, że nie żyjemy w otaczającej nas rzeczywistości. Pomijanie rzeczywistości, brak krytycznego odniesienia do samego siebie sprowadza stan pokus skłaniających do nieczystości.

To, co nieczyste, wymusza odczuwanie osamotnienia. A przecież w uleganiu nieczystości zauważamy usiłowanie zaspokojenia jednej z najgłębszych ludzkich potrzeb, jakim jest pragnienie przyjemności. Ucieczka w nieczystość nie jest tożsama z ucieczką w samotność. Akt nieczysty może być odpowiedzią na poczucie osamotnienia i brak przeżywania własnej samotności jako doświadczenia spotkania z Panem.

Odczucie rozczarowania, poczucie niesmaku i obrzydzenia do siebie staje się bólem prawie nie do zniesienia. A przecież oczekiwania nasze nie szły w tym kierunku. W jakimś momencie Bóg objawia nam przez akty nieczyste nasze wewnętrzne nieuporządkowanie. Objawia nam, że troszczymy się o zbyt wiele, z pominięciem tego jednego – przyjmowania pocieszenia od Niego.

W rozumieniu czystości idziemy często w niewłaściwym kierunku. Stawiamy ją na takim piedestale, który nie jest możliwy do przyjęcia. Wskazuje się na potrzebę tłumienia w zarodku wszelkich poruszeń o charakterze seksualnym. Dlaczego proponuje się przeżywanie czystości w sposób nieludzki, a tym samym niemożliwy? Wyjaśnia to Anselm Grün: „Pojęcie czystości uzyskało dla mnie jakiś nierealny wymiar. Wiedziałem, że nie mogę być czystym, jak wymaga tego ideał czystości. Nie mogę w zarodku zdławić każdego poruszenia płciowego i nie mogłem wykluczyć wszelkiej fantazji seksualnej. Taka absolutna czystość jest nieludzka. I kto stwarza taki model czystości, ukazuje w ten sposób jedynie swój własny lęk przed życiem, które jest różnorodne i nigdy absolutnie czyste. Kto boi się brudu, ten nigdy nie będzie czysty. Nawet nie zauważy, jak porwany zostanie przez falę błota”.

Byliśmy nieświadomi tego wszystkiego, co przez lata doświadczeń nagromadziło nasze serce. Nieczystość jest prawdą, którą musimy odkryć w sobie. Jest jedną z wielu ważnych prawd, których odkrycie i mądre przeżywanie może uczynić nas wolnymi. Ludzie tęsknią za czystością umysłu, za człowiekiem przejrzystym, bez skrytych zamiarów; za człowiekiem, na którym można polegać, z którym wiadomo, dokąd się zmierza.

Trzeba szukać Boga w tych doświadczeniach, które uznajemy zbyt pośpiesznie za bezsensowne, utrudniające nam życie i odczuć w nich Jego tęsknotę za nami.

Życie wypełnione lękiem wrzuca nas w stan nieczystości. Najtrudniejszy jest lęk przed ludźmi, od których jesteśmy zależni. Związany jest on z poczuciem niedorastania do ich oceny, oczekiwań, a nawet żądań. To lęk każe nam się zamykać w ich obecności. Nie mamy odwagi ujawnić przed innymi czegoś, co skrywa nasza lękliwe myślenie. Obawiamy się, że komuś się nie spodobamy. Opanowuje nas silna potrzeba udowodnienia innym, że coś znaczymy. Lęk zmusza nie tylko do zamknięcia się w sobie, izolowania się od innych, ale i sięgania po „chorą miłość” rozumianą jako nieczystość. Gdy pojawia się uzależnienie od aktów nieczystych, pogłębia się równolegle nasza samotność. W niej szukamy bez ograniczeń tego, co nieczyste. Odczuwamy coraz większą pustkę i bezsens życia. Nie cieszy ani praca, ani modlitwa. Ta ostatnia zostaje ograniczona do minimum, ponieważ daje odczucie zmęczenia życiem.

Osamotnienie to brak więzi. Nie wypełni go ani bliskość fizyczna z kimś drugim ani przebywanie w korzystnej aurze z innymi ani też doznania estetyczne. Osamotnienie jest czasem wołania, więcej lub mniej świadomego, o człowieka, o więź serca z drugim. Nie rozwiązujemy tego problemu przez patrzenie komuś w oczy, trzymanie za rękę lub wspominanie miłych chwil, jakie przyszło nam spędzić z naszymi przyjaciółmi na ostatniej wyprawie wakacyjnej.

Przyjęcie daru samotności jest złączone z przyzwoleniem drugiemu na wejście do mojego serca. Powierzam się temu, który jest mi bliski, przy kim czuję się bezpieczny, potrzebny i kochany. Uczę się tego przez praktykę dzielenia się z kimś moimi sprawami, porażkami i sukcesami. Jest to równocześnie taki stopień otwartości wewnętrznej, który pozwala drugiemu człowiekowi otworzyć się na mnie. Dlaczego pozostajemy samotni? Ponieważ przeżywamy lęk przed drugim, przed jego wejściem w nasz obszar wrażliwości emocjonalnej, duchowej, który postrzegamy jako zastrzeżony dla nas samych. Skoro nie jesteśmy w stanie przyjąć w obszar własnej wrażliwości tego wszystkiego, co odnosi się do wrażliwości: bogactwa i biedy drugiego człowieka, oraz odpowiedzialności za niego, będziemy doświadczali osamotnienia jako stanu paraliżującego nas we wszystkich innych obszarach życia.

W lęku przed wyjściem z osamotnienia ujawnia się obawa przed ingerencją drugiego w moją wolność. Wyjście z osamotnienia prowadzi do wolności człowieka. Umiejętność powierzenia siebie drugiemu jest wyrazem najgłębszej wolności. Nie ginę przy drugim człowieku, lecz zachowuję przy nim swoją tożsamość, zdolność wyrażania poglądów i dokonywania autonomicznych wyborów. Nie usiłuję zmieniać człowieka według mojego widzenia spraw. Wychodzę naprzeciw niego, aby stawał się sobą, zgodnie z „uposażeniem” naturalnym, emocjonalnym, duchowym, jakie otrzymał od Boga. Wchodzę w jego wrażliwość wewnętrzną nie po to, aby przede wszystkim ją zmieniać, lecz w tym celu, aby ją poznać. Poznanie człowieka dokonuje się między innymi przez wejście w jego wrażliwość i przyjęcie jej, okazanie szacunku dla tego, co jest dla drugiego ważne, mniej ważne czy nieważne.

Wejście w relację z drugim człowiekiem to proces polegający na zrozumieniu tego, kim on jest. Nie usiłuję go „nawracać”, zmieniać na siłę, niczego nie chcę przyspieszać w jego stawaniu się człowiekiem „duchowym”. Staram się razem z nim zobaczyć drogi wyjścia dobre i możliwe dla niego „tu i teraz”. W budowaniu więzi uwalniającej mnie od osamotnienia dodaję drugiemu sił, wspieram go, zachęcam, a równocześnie z cierpliwością czekam na jego czas przemiany. Równocześnie w tym wszystkim pozwalam, aby ktoś był dla mnie tym, kim ja jestem dla niego. Pozwalam, aby dodawał mi sił, wspierał, zachęcał i poznawał. Nie pozwalam jedynie na to, aby zastąpił mnie w wyborach.

Nie usiłuję zrzucać na drugiego człowieka wszystkich moich bezradności. Każdy z nas zostaje z nimi sam, lecz wiemy, że jest ktoś, na kogo możemy liczyć, na jego zrozumienie i wsparcie. Godzimy się na samotność, lecz nie na osamotnienie, ponieważ jest między nami więź. Cierpimy w samotności choćby z tej racji, że ktoś inny nie odpowiada na naszą troskę o niego, o jego życie. Ktoś odwraca się od nas i nie mamy z nim kontaktu, stajemy bezradni wobec jego zachowań. Będziemy samotni, lecz nie osamotnieni.

Kiedy może pojawić się osamotnienie w relacji z innymi? Gdy pojawią się takie czynniki jak interesowność i skuteczność za wszelką cenę. Wtedy tak z mojej strony, jak i drugiej osoby jest dążenie do intensywnej pracy, aby dokonywać ciągle czegoś nowego, do współpracy z coraz to nowymi ludźmi, do szukania okazji, by udowodnić sobie samemu własną wartość. Konsekwencją są powierzchowne relacje emocjonalne dla udowodnienia sobie, że nie występuje taka rzeczywistość jak osamotnienie. W klimacie tak przeżywanego życia nawet modlitwa, służba innym może być traktowana jako ucieczka od osamotnienia. Broniąc się przed nim, szukamy coraz to nowych form „robienia czegoś”. Z czasem dochodzimy do wniosku, że było to jedynie oszukiwanie samego siebie, bowiem stan osamotnienia może uzdrowić więź przyjaźni i odpowiedzialności.

Tym, co chroni nas przed osamotnieniem są pogłębione relacje z innymi i zaniechanie zbytniej aktywności, w którą się angażowałem tylko dlatego, żeby uciec od świadomości i odczuwania, że nie mam nikogo obok siebie, nie jestem z nikim w dobrej relacji. W mojej samotności mogę spotkać Boga, w osamotnieniu zaś nieustannie poszukuję coraz to nowych kontaktów z ludźmi lub też takich zajęć, które dadzą mi poczucie własnej wartości w oczach innych. Kierowanie się nadmierną aktywnością w obszarze pracy, a także poszukiwanie sytuacji, które wprowadzą mnie w dobry nastrój, oddalają od samotności, w której mogę spotkać Boga.

Wydaje się, że nieradzenie sobie z osamotnieniem wprowadza człowieka w niemożność doświadczania samotności jako stanu prowadzącego do spotkania Boga. To przecież w samotności istnieje możliwość nawiązania głębokiej relacji z Jezusem i pytania Go o to, czego nie powie mi o mnie drugi człowiek. Jedynie Bóg daje mi poczucie sensu i wskazuje na znaczenie tych wydarzeń, których nie jest w stanie zinterpretować mój przyjaciel. Tylko Bóg przenika mnie i zna. To właśnie w samotności dokonuje się weryfikacja wszystkich naszych pytań, problemów i trosk. W niej dojrzewamy do usłyszenia, zrozumienia i przyjęcia odpowiedzi.

Samotność to stan, w którym mogę powierzyć się Bogu. Jestem samotny, czyli zdolny do tego, aby On we mnie zamieszkał, aby mówił do mnie, objawiał mi swoją miłość, odpoczywał we mnie. Tylko On może wypełnić moją samotność. Do tego nie jest zdolny człowiek-przyjaciel. W im większym stopniu staję się odpowiedzialny za innych, tym głębiej spotykam Boga w mojej samotności, który podziela moje pragnienia i zamiary.

Konieczne jest utrapienie nas przez Pana, wypróbowanie i doprowadzenie do poznania tajemnic naszego serca. Dopuszcza On na nas silne głody duchowe, uczuciowe i zmysłowe. Karmi nas nie tym, czego oczekujemy. Spragnieni jesteśmy pokoju serca, a pojawia się niepokój, wyglądamy wyciszenia, a przychodzi zamęt. Jezus wprowadza nas przez doświadczenie głodów i strat w samotność, abyśmy poznali, że wszystko może nas do Niego doprowadzić. Drogą do Jezusa jest doświadczenie oczyszczania z dotychczasowego rozumienia siebie i Boga. Po okresie oczyszczenia przychodzi czas na oświecenie, czyli poznanie siebie w taki sposób, w jaki widzi mnie Bóg.

Doświadczanie samotności jest potrzebne, aby została nam przywrócona równowaga pomiędzy naszym światem zewnętrznym i wewnętrznym. Wówczas możemy odkryć, że słuchamy bardziej ludzi niż Boga, myślimy o tym, co ludzkie, nie zaś o tym, co Boże. Myślenie, słuchanie, oglądanie tego, co ludzkie, bez równoległej troski o myślenie, słuchanie i oglądanie tego, co Boże wprowadza człowieka w niebezpieczeństwo utraty wewnętrznej wolności.

Życie bez samotności, milczenia i ciszy niszczy człowieka. Choć wielu uważa, że bycie samym jest krzywdą, która ich rani i unieszczęśliwia. Bez ciszy nie ma w nas właściwej oceny samego siebie, ale i środowiska, w którym żyjemy. Tracimy skarb, w którym jest konieczny dystans do tego, co przeżyliśmy i aktualnie przeżywamy. Brak dystansu sprawia, że chłoniemy w siebie to wszystko, co przychodzi ze świata, bez rozeznawania dobra i zła. Przez samotność odkrywamy, że posiadanie wielu wartości, cnót, umiejętności, dobrych relacji z innymi było czczą iluzją, nieporozumieniem. Wymuszone przez Boga odosobnienie jest szansą na odkrycie, że to, co naprawdę w naszym życiu mamy, zostało nam darowane. W taki oto sposób możemy, jako ludzie wierzący, przemieniać samotność w odosobnienie. Możemy w byciu samemu odkryć dar Boga i głębię Jego miłości zamiast krzywdy.

Wszystko, co nas spotyka w życiu prowadzi w samotność. Jest ona naszym powołaniem, miejscem odpoczynku, walki, poznania, ale i doświadczania pocieszenia ze spotykania Boga. Doświadczanie samotności uwalnia nas od bezsensownego krążenia wokół siebie. W niej otwieramy się na tego, który woła i przychodzi. To, co nas boli, również otwiera nas wewnętrznie. Samotność jest spowodowana naszym zamknięciem się na Boga. Dzięki niej odkrywamy swoje miejsce przy Bogu, a właściwie w Nim. I to jest nasz dom. Będąc u siebie, mamy siłę do radowania się tym, co jest nam dane. Nie szukamy więcej. W Bogu otrzymujemy wszystko, i to w nadmiarze.

W naszej samotności jesteśmy zdolni do gościnności, do przyjęcia tych, którzy boleśnie odczuwają stan własnego zagubienia. Uczymy się nie narzekać na braki, które są w nas i te dostrzegane u innych, podobnie samotnych. Samotność daje nam pewną przestrzeń wolności, w której nie boimy się, że czegoś nam brakuje w obszarze duchowym czy moralnym. Cieszymy się tym, co małe w naszym człowieczeństwie. Samotność uczy radości z małości. Z czasem możemy odczuć, że samotność jest dobrym miejscem dla zamieszkania, a nawet - naszym domem. Miejsce traktowane dotychczas nieprzyjaźnie możemy przemienić na korzystne dla naszego życia i rozwoju.

Osamotnieni - tęsknimy za miłością. W samotności dorastamy do jej przyjmowania i okazywania. Ważne jest dojrzewanie do przyjęcia siebie samego we własnej samotności. Nie jest istotne to, czy ktoś nas przyjmuje z takim stanem ducha i emocji, lecz to, że my siebie przyjmujemy i okazujemy sobie te uczucia, za którymi od dawna tęskniliśmy. Spróbujmy zrezygnować z przewrażliwienia na punkcie własnej osoby. Nie szukajmy ośrodka naszego życia poza sobą, ale w nas samych. Potraktujmy samotność jako swoje powołanie. W niej nie mamy już nic do stracenia, lecz wiele do zaofiarowania. Przekonanie, że samotność czegoś istotnego nas pozbawia, jest nieprawdą. To dzięki niej dokonuje się to, co jest podstawą i smakiem naszego życia - pogłębienie relacji z innymi. Samotność nie tyle nas od innych oddziela, ile do innych zbliża.

Samotność nie tylko pogłębia naszą wrażliwość na innych, lecz jest także miejscem narodzenia się prawdziwej wspólnoty. Konieczne jest doświadczenie samotności serca, aby możliwe stało się wejście w bliską relację z Jezusem oraz w uporządkowaną relację z bliźnimi. Bez samotności serca stajemy się ludźmi interesownymi i egoistycznymi. Mamy skłonność „przylegania” do innych w celu realizacji własnych potrzeb. Samotność serca kształtuje w nas umiejętność zachowania dystansu wobec intymności drugiej osoby, a równocześnie zrozumienie i szacunek dla jej przeżyć. Nie zaczynamy czegoś, czego nie będziemy mogli kontynuować w sferze emocji, pragnień czy marzeń.

Samotność uzdalnia nas do wsłuchiwania się w Boga. Ona jest źródłem naszej czystości i wolności, radości i pocieszenia. W niej wychowują się nasze zmysły na doświadczanie i przyjmowanie tego, co służy duchowi, a tym samym naszemu powołaniu i ostatecznemu przeznaczeniu. Warto uwierzyć w moc Boga działającą w naszej samotności.

Nieczystość jest postrzegana nie tylko jako upokorzenie człowieka, lecz jako doznanie zmierzające do pocieszenia. Wynika stąd jednoznacznie, jak bardzo umysł człowieka może zostać zmącony przez interpretacje obce i szkodliwe dla jego ducha. Człowiek jest zdolny wytłumaczyć każde zło, któremu ulega, jako rzeczywistość konieczną dla siebie w celu „pełnego” odczuwania i przeżywania życia.

Trędowaty człowiek w odosobnieniu mógł wejść w doświadczenie duchowe takie, jakiego nie miał, gdy był będąc zdrowy. Bez czasu odosobnienia nasze życie duchowe jest niemożliwe. W czasie odosobnienia Bóg nas naucza, uzdrawia, jest naszym przewodnikiem. Wydaje się, że nasze doświadczenia, których celu i znaczenia nie rozumiemy, są wprowadzaniem nas przez Boga w uzdrawiające i wychowujące działanie odosobnienia. Bycie samemu jest szansą dla ukształtowania się w nas wewnętrznej wolności. Będąc w rzeczywistości tego świata trzeba nauczyć się tak żyć, aby do niego nie należeć. To brak odosobnienia czyni nas nieczystymi.

http://pierzchalski.eccle...age=00&id=00-03
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 10