Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i
gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Portal  AlbumAlbum  NagraniaNagrania  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  StowarzyszenieStowarzyszenie  Chat  PolczatPolczat
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
 Ogłoszenie 

Poprzedni temat «» Następny temat
nie wiem juz nic - rozwalilo sie chyba prawie wszystko
Autor Wiadomość
samotna
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-19, 23:59   

emen,
nas tu wiecej takich. Zyje juz tak 4 miesiące, co w porównaniu do innych moze nie az tak długo. Myslisz , ze nam jest łatwo. Ja w oddzielnym pokoju, mąż w oddzielnym, kazdy ma juz swoje zycie, z tym ze mąż juz jasno sie okreslił, że nie chce, nie kocha i takie tam, az do znudzenia. Nadal jest mi bardzo ciężko, bo bardzo kocham mojego męża, lecz jak widac bez wzajemności. Nic z tym ja jako ja nie zrobię. Codziennie muszę jednak patrzeć jak ucieka z domu na kilka godzin i jak nocami poświeca sie na kontakty internetowe i choć bardzo boli nic zrobić nie mogę. Żyję w zawieszeniu, bo podejrzewam trzecią osobę, ale dowodów nie mam, a mąż sie wypiera, przy czym zadeklarował swoja gotowość i otwrcie sie na nowee znajomości i nowy związek, wręcz określił sie, ze chce sobie jeszcze ułozyć życie. czy myslisz, że łatwo przyjąć to do wiadomości po kilkunastu latach małzeństwa?Zawierzam więc Panu Bogu i niech jego wola sie stanie. Powiem Ci, że gdyby nie to forum pewnie bym już zwariowała. To tutaj poprzez wsparcie i doswiadczenie sycharowiczów (dzięki wszystkim) pracuję nad wyciszeniem emocji, zrozumieniem, ze co mogłam zrobić zrobiłam, a resztę należy zostawić Bogu i czasowi. Co będzie nie wiem, bo po ludzku kazdy dzień to wieczność, a chciałoby sie wiedzieć na już na dziś, czy nasze modlitwy maja sens i ciekawość jak to w końcu sie zakończy, bo widzisz ja to tak widzę, ze gdybysmy wiedzieli co nas czeka, ze na przykład na prawde nie da sie uratować naszych małzeństw to być moze wielu z nas nie byłoby tutaj, a wrecz oddaliłoby sie od Boga, a nie zblizyło. Nadzieja jednak umiera ostatnia i wiara, kryzys pozwala nam zatrzymać się w codziennej gonitwie, pozwala zrobic rachunek sumienia, dostrzec co w życiu jest najważniejsze. I nawet jeśli okaże sie, ze wola Boża nie pokrywa sie z naszą wolą to czas jaki poswiecimy modlitwie, zgłębieniu wiary i uduchowieniu pozwala przetrwać własnie ten najgorszy dla nas okres. Tak to widzę i czuję.
Wierz mi kazdy z nas ma tutaj swoja historię i swój krzyż niesie. Nikomu z nas nie jest łatwo. Jednego dnia górka, na drugi dzień dołek. Nie jeden z nas gdy nikt nie widzi poprostu płacze.
Każdy z nas chciałby cofnąć czas, żeby móc zapobiec temu co sie stało, ale najzwyczajniej sie nie da.
Rozumiem Cie i Twoje rozterki i pod wzgledem uczuciowym, emocjonalnym i nawet pod wzgledem materialnym.
Kazdy takie ma.
U mnie tez jesteśmy juz oddzielnie, a ciagle mocno powiązani zawodowo. Nie powiem boje sie ciagłego widywania, bo najchetniej uciekłabym daleko, zeby nie widzieć, zapomnieć i ewentualnie może dać za soba zatesknić, ale na obecna chwile to nie jest mozliwe. Rozważam jednak taką ewentualność, ze jesli bedzie to dla mnie na dłuzszą metę nie do zniesienia, to niestety trzeba będzie podjąć radykalne kroki nawet za cenę strat o których piszesz i to też trzeba w najgorszym wypadku wziąźć pod uwagę, niestety.
Pozdrawiam i trzymaj sie mocno.
 
     
emem
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-20, 00:24   

dzięki samotna, dzięki leno.

ból, lęk, złość, pustka. wiem, wielu forumowiczów ma tego w nadmiarze.
boję się czekać miesiące. boję się, że możemy nie doczekać oboje.
mimo zaklęć, że nie jest zainteresowana mężczyznami, że nie potrzebuje bliskości -
- wiem, że przynajmniej czasem przychodzi chwila, że potrzebujemy pobyć z kimś.
i nie wystarczają dzieci, czy ucieczka w codzienną urawniłowkę.
ok, może to 'małe', mieć takie lęki.
oczywiście to tak samo dotyczy mnie.
nie traktuję żony jak 'własności', przedmiotowo. jednak niestety wiem, że miesiące czekania w próżni to oznacza śmierć nadziei, przynajmniej dla mnie.
już niestety nie mam jej wiele.
my battery is gonna be out of juice in a sec...
nie proszę już o nic. ale też nie potrzebuję wiele.
nie czekam na zobowiązania. światełko gdzieś na horyzoncie byłoby cudem.

jeśli mamy mieszkać osobno, to oznacza życie jak rozwiedziona para. zero wspólnych świąt, zero czegokolwiek wspólnego. w takiej sytuacji nie można robić dzieciom wody z mózgu - tata nie mieszka w domu i nagle się pojawia na trzy dni? co one z tego zrozumieją? że można oszukiwać? bo to przecież oszustwo...
wiem, pewnie się zaraz posypią na mnie gromy, ale jestem co do tego przekonany -trzeba konsekwentnie być dorosłym, nawet jeśli to boli. a jeśli będziemy bawić sie we wspólne świeta - to oznacza zabawę kosztem dzieci. nawet jeśli to wyjdzie za 15 lat, to prędzej czy później 'odpłacą' nam za to, sie obawiam.

samotna,
próbowałaś z mężem terapii? tak choćby bez zobowiązań? wiem, że ciężko do tego namówić. zwłaszcza, że początek jest bardzo trudny, dołuje mocno i wydaje się, że przynosi więcej zła. ale jeśli się uda przetrzymać, to można wiele usłyszeć.
my nie odrobiliśmy lekcji prze ślubem, zabrakło nam refleksji. bo przecież oboje wykształceni, pobierając się byliśmy koło 30tki... a jednak...

wysyłam dobre myśli, modlitwę, z prośbą o wzajemność w miarę możliwości
 
     
martin
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-20, 11:24   

emem
Tak mi sie nasuwa - poczytaj posty uzytkownika NORBERT i na jego zmiane postrzegania problemu, rozwoj.
Bo macie troche podobienstwa (zreszta, ja tez jestem narwany na szybkie rozwiazania, wiec rozumiem doskonale) mimo, ze sytuacja troche inna.
Spojrz na to z tej strony - zaczeliscie juz terapie! A to jest wielki krok, do ktorego niektorzy daza bardzo dlugo.
Podtrzymuje stwierdzenie, ze indywidualna tez sie przyda, ale jak macie tak powazne problemy z komunikacja, to dla par - jak najbardziej.
Natomiast tak serio, nie ma co przesadnie naciskac. Ja dzisiaj mam 5 miesiecy od poczatku makabry. I oczywiscie wolalbym, zeby sie to ulozylo juz dawno temu, ale widze moje bledy, ze wtedy za bardzo wychodzilem w strone mojej M., chcialem od razu odpowiedzi, zwrotu, no i owszem doprowadzilem do tego, ale potem wyszla z tego kolejna tragedia. Kluczowe jest, zeby to ONA, tak Twoja malzonka, a nie tylko Ty stwierdzila, ze chce budowac. Teraz jest poraniona i moze nie podjac racjonalnej decyzji. Probuj komunikacji, ale nie wymuszaj.
Powodzenia
 
     
emem
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-20, 12:09   

martin dzięki!
jedno jasne wyjaśnienie - ja nie oczękuję żadnej definitywnej decyzji teraz.
wiem, że jeśli mam dalej mieszkać osobno to musimy przyjąć konkretne ustalenia, jak przy rozwodzie, niestety. w takim etapie życia jesteśmy, że jest to konieczne (bez wchodzenia w szczegóły).
tego bym nie chciał robić, ale będzie to konieczne jeśli I. dalej będzie żądać mieszkania osobno.
nie chcę nic wymuszać, ani o nic prosić żony. z komunikacji to już działa między nami jedynie miejska :( tak poważnie, to może jest odrobinę lepiej niż 3 tyg temu, choć to nie oznacza, że nie ma ryzyka wybuchu jakiejś bomby za moment.

staram się czytać na tym forum wiele dyskusji (nie tylko temat zaczęty przeze mnie), dzięki wszystkim za swoje uwagi i dzielenie się doświadczeniami.
 
     
mami
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-20, 12:09   

piszesz że czujesz...
...ta przedluzajaca sie proznia kazdego dnia usmierca bardzo wiele. mi juz zaczyna brakowac powietrza....

dla ciebie to dopiero kilka tygodni pomysl jak bys zył ze swiadomościa dalszych 7 czy 8 lat zycia w takim zawieszeniu
niby toczy sie zycie ale jego jakosc daleka od szczescia
niezbyt optymistyczna wizja na przyszłośc
a teraz pomysl co czuła żona przez te 8 lat zycia gdy powoli brakowalo jej powietrza a wizja szczesliwego zycia na przyszłosc z dnia na dzien nikła
pewnie dlatego dostosowała sie do braku powietrza w swoim zyciu, uczucia miłosci skierowała gdzie indziej, zainteresowania twoja osoba skierowała na co innego po to by przetrwac
teraz musisz na nowo ja nauczyc porozumiewania sie z toba
a ty zamiast sie starac dalej egoistycznie ja poganiasz, by juz, by zaraz,
jej teraz jest dobrze przyzwyczaiłą sie do samotnosci ale
ty w końcu przejrzałes na oczy i co boli samotnosc kiedy nie ma do kogo sie przytulic i o byle czym mówic
musisz zrozumiec, ze masz sie zmienic
ona pewnie jesli widzi twoj ból tłumaczy sobie, jego gorliwosc do tworzenia małżeństwa bierze sie nie ze zrozumienia że żle robił ale z egoistycznych pobudek po prostu jest mu zle tak jak mi było przez te wszystkie lata
a to do niczego dobrego nie prowadzi nawet jak wrócicie do siebie bedziesz powielał za pare tygodni te same błedy
bo nie zrozumiałes tak do końca ze byłes przyczyna w głównej mierze tego
to co robiłes nawzywa sie pracoholizm
nałóg jak każdy inny
co za tym idzie ucieczka od prawdziwego życia....

...Ciągle siedzą w firmie, zanim zasną i tuż po przebudzeniu myślą tylko o pracy, zabierają ją nawet na wakacje. Pracoholicy uciekają przed prawdziwym smakiem życia i bliskością... Pracoholik to nie pracuś. On nie jest człowiekiem, który po prostu intensywnie pracuje. Dla niego praca jest tym, czym alkohol dla alkoholika. Jak zachowuje się pracoholik? Przez dłuższy okres (co najmniej rok) czuje przymus wykonywania czynności związanych z pracą i nie potrafi się od nich powstrzymać; jest rozdrażniony i zaniepokojony próbami ograniczenia pracy, spędza więc w niej coraz więcej czasu, aby zmniejszyć swój niepokój i poczuć się dobrze; zaniedbuje rodzinę i rezygnuje z wcześniejszych zainteresowań; jego zdrowie i kontakty z innymi ludźmi pogarszają się w związku z poświęcaniem zbyt dużej ilości czasu i energii na pracę.
Niewolnik-uciekinier
Pracoholizm – w odróżnieniu od innych nałogów, które są „ucieczką od odpowiedzialności” – jest swoistą „ucieczką do odpowiedzialności”: w obowiązki, rywalizację, ciągłe zobowiązania i nieustanną pracę… Człowiek uzależniony od pracy ucieka przed prawdziwym smakiem życia, przed miłością i przyjaźnią, przed bliskością z innymi oraz samym sobą. Mimo że jednocześnie – co wydaje się paradoksem – kompulsywnie i nadmiernie pragnie potwierdzenia swojej wartości, szuka akceptacji i szacunku otoczenia.
Pułapka kariery
Pracoholicy na ogół szybko wspinają się po szczeblach kariery, są zdolni, ciągle głodni sukcesu i niezmordowani w dążeniu do celów… Niestety, również coraz bardziej w tym dążeniu osamotnieni i wyizolowani. Często, nie radząc sobie z nadmiarem stresu, sięgają po alkohol, narkotyki, leki, instrumentalnie traktowany seks. Kiedy znajdą się w ślepym zaułku nadmiernego perfekcjonizmu, narcystycznego poczucia bycia niezastąpionym i wyjątkowym, natrętnej potrzeby poczucia kontroli i władzy, presji czasu i nazbyt wygórowanych wyników – w konsekwencji tracą kontakt z samym sobą.
Praca staje się ich obsesją: w firmie nieustannie poszukują aprobaty i potwierdzenia własnej wartości, dokładają sobie coraz więcej obowiązków, opierając się na nierealistycznym przekonaniu o własnej mocy. Brakuje im też zdrowego dystansu do samego siebie i innych.
Pracoholicy są nadmiernie krytyczni, ciągle kontrolują otoczenie, nieświadomie poszukują napięć i sami wywołują kryzysowe sytuacje, ciągle „ścigają się z czasem”, bo nie umieją wybrać priorytetów. W ich umysłach impulsywnie pojawiają się zniewalające powinności: „muszę”, „powinienem”, „koniecznie”, „nie mogę”, „bezwzględnie trzeba to zrobić", „nie mam czasu", „nie mogę tego odłożyć"...
Ich potrzeby psychiczne są coraz uboższe. Boją się zaangażowania uczuciowego i bliskości. Są wypaleni emocjonalnie, nie potrafią znaleźć spokoju, zadowolenia i relaksu. A ponieważ zatracają poczucie samorozwoju i przestają mieć marzenia, w konsekwencji stają się mniej kreatywni i – paradoksalnie – mniej efektywni w pracy!
Zamiast bliskości
Dlaczego jedni popadają w uzależnienie od pracy, zaś inni nie? To kwestia splotu pewnych cech charakteru i warunków, w których one się ujawniają. Pracoholizm, jak każdy inny nałóg, pełni funkcję zastępczą. W ujęciu psychoanalizy traktowany jest jako sublimacja popędu seksualnego, jako forma ucieczki od bliskości. Ludzie rzucają się w wir spraw zawodowych, by nie myśleć o kondycji swego małżeństwa lub innego bliskiego związku, poczuciu osamotnienia, braku czegoś lub kogoś. Bo czują się niedowartościowani w innych sferach życia, nie dość kochani i akceptowani...
Tak „niewinnie” się zaczyna, ale potem pracoholikom trudno już zatrzymać się i pomyśleć nad jakością swojego życia. Jeśli chcą uwolnić się od uzależnienia od pracy, najpierw muszą uczciwie przyznać się przed sobą, że w pogoni za sukcesem zapędzili się w ślepy zaułek. A potem świadomie i mozolnie budować równowagę pomiędzy pracą a resztą życia. Będzie to wymagać ogromnego wysiłku, ale każdy z nas naprawdę może wybrać pełne barw życie!

pozdrawiam emenem nie pisze, ze jestes złym człowiekiem a jedynie, ze zle postepowales, że tok rozumowania nieprawidłowy, ale szukasz usilnie rozwiązania problemu więc myśle ze mimo wszystko uda ci sie

myśle że ci sie to uda bo usilnie szukasz....
 
     
emem
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-20, 13:15   

mami,
po pierwsze żyjemy razem znacznie dłużej niż 8 lat. ślub był po kilku latach życia razem.
po drugie - żona przez te lata nie podnosiła żadnych poważnych problemów. nawet moje namowy na terapię uznała za przesadę 'bo przecież nie mamy problemów'.
trzecie: nagle coś się stało (nie było żadnych mega sporów w domu, była jej terapia indywidualna i intensywne kontakty z koleżankami po rozwodzie bądź w kryzysie, co BTW zarzucała mi - że w pracy mam za dużo kolegów 'po przejściach'), mówi do mnie w języku obcym.

uznajcie jeśli chcecie, że jestem egoistom - ciągle słyszę (od żony, jej rodziny, tu na forum itd.): zmieniaj się, popęlniłeś błędy, mamona cię pochłonęła etc. ciągle słyszę warunki, zwyczajny dyktat, od którego nie można nawet odstąpić ćwierć kroku.
a nas w małżeństwi jest (jeszcze) dwoje.
kiedyś oboje byliśmy pracoholikami. żyliśmy tak: albo praca albo wakacje. czyli np. 2 lata ciężkiej pracy, ale potem pół roku bez pracy, tylko my.
oczywiście problem w tym, jak wiele rzeczy robiliśmy bardzo mało świadomie. czy mało dojrzale. i nie rzecz w tym by znaleźć teraz dla siebie wytłumaczenie (że brak wzorców, tempo życia - bo rzeczywiście w kilku kwestiach polecieliśmy na maxa). błędy są wspólne, nie ma dla mnie znaczenia czy 40% I. a reszta moje, czy odwrotnie.
NIE BYŁEM SAM W PSUCIU, ale sam mam naprawiać? to się nie uda. powiecie taki mój krzyż? to odpowiem, sorry ale to nie prawda objawiona.
było dużo mojej pracy, było sporo sukcesów. moja żona była jak mój ojciec, zero pokazania radości, że coś się udało (ewentualnie na zewnątrz, zwłaszcza jeśli mogłem pomóc jej przyjaciółkom), tylko krytyka.
regularne porównywanie z finansowymi sukcesami jej brata...
kiedyś, gdy pracy było mniej, miałem możliwość wyjechania zagranicę. dobry kontrakt dla rodziny, blisko polski, nie mieliśmy jeszcze dzieci. powiedziała, że nie wyobraża sobie utraty kontaktu ze swoją rodziną.
potem urodziło się pierwsze dziecko, zaczęły ją męczyć korki, liche drogi itd. powiedziała wyjedźmy. tyle, że propozycji już nie było.
moja ostatnia praca stworzyła nam możliwość wyjazdu niemal gdziekolwiek, po to się na nią zdecydowałem. żebyśmy mogli wyjechać na 2-3 lata razem, pobyć w innej kulturze itd.
tyle,że teraz to nie ma żadnego znaczenia.
właśnie zaczynam swoje życie zwodowe w polsce od nowa. i wbrew pozorom jest to dziś dla mnie trudniejsze niż zagranicą.
zwłaszcza, że nie mogę sobie pozwolić na 'zwyczajną' pracę. bo nie wystarczy na utrzymanie domu mojej żony, mojego mieszkania itd...
nie decyzji szukam,
tylko odrobiny dobrej woli.
a czy razem zapracujemy na odbudowę - tego nie wiem.
 
     
EL.
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-20, 13:25   

A mnie się podoba opowieść Emema. Myslę, że uczciwie i szczerze pisze.
Jest coś, stało się coś....Facet powiedzmy czujny...Widzi, czuje, chce naprawić.

Pewnie, że coś się zepsulo, przeoczenia, brak poprawnej komunikacji.
Ich - Emema i I. zycie opływalo w kasę...tak zyli i życ będą...po co to zmieniać ? Po co równać do nas, czy kogokolwiek ?
Jeden jest przez cały dzień w pracy i dąży do kasy, drugi cały dzień spędza w knajpie i kasy nie ma....cos tu trzeba porównywac ? Po co ? Ich zycie jest własnie takie .
I. pewnie nie chciałaby życ w ubóstwie, bo pewnie nie potrafi i po co ?
Decyzje o pracy były wspólne, o kasie wspólne= że kasę trzeba miec i tyle.
Emem przeciez pisze, że I. na kasie szczególnie nie zależy...nie wymaga więcej...a sam Emem jest w stanie zrezygnowac z pracy, żeby częsciej być z rodziną.
Widzi facet problem....chce naprawiać.....ale nie ma z kim !

Emem...to co piszesz, to Twój punkt widzenia. My nie wiemy co na to Twoja I. ? Jak Ona Was widzi, co czuje, jak odbiera, czego chce ?

Często mówię, żeby te listy, ktore tu piszemy mogli przeczytac nasi współmałżonkowie. Skoro Ty Emem czujesz , że wisisz w prózni, nie wiesz co dalej, nie znasz ciągle zdania zony.....pokaż Jej swój post = swoje zdanie i nasze odpowiedzi , może to Ją zmotywuje do zajęcia stanowiska.

Nie wiem dlaczego miałbyś się wyprowadzac z domu ? Jeżeli czujesz, że to dla Ciebie nie ta droga..to nie widzę powodu, żebyś nie mógł powiedzieć żonie, że na to się nie zgadzasz. Owszem, możesz sobie wyznaczyć teren w Waszym dużym domu, granice pomieszczeń, których nie przekraczacie. Ale wyprowadzać wcale sie nie musisz ...to przeciez żaden obowiązek, to tylko propozycja żony.

Co do podziału majątku i do domu.....Hm....przypuszczam Emem, że to jakieś większy problem ...dla Ciebie samego również. Widzisz...to jest własnie to nasze przywiązanie do rzeczy, przedmiotów, mamony. A zobacz w filmach Cejrowskiego, jak żyja ludzie na świecie....nie maja nic a za to jak bardzo są szczęśliwi.
Odpuść ten dom Chłopie !
Masz kasę, zbieraj na drugi dom, zbuduj następny, kup mieszkanie. Macie dwoje dzieci, masz komu zostawić.
Skoro masz takie poczucie, że zostaniesz z niczym a to dla Ciebie dyskomfort, kupuj, buduj !
I luzik w tej kwestii....uwierz, szkoda szarpania się...i wiesz, przez kasę to nie tylko rodziny sie rozpadają ale całe rody, narody, nację, państwa i stąd też wszelkie wojny !
Luzik Emem...będzisz szczęśliwszy ! Odpuść sobie dom i wszystko co masz. jeżeli musisz , to gromadź od nowa ...ale i o to będzie wojna !
Nie pokazuj dzieciom jak bardzo ważne są przedmioty, rzeczy...bo zobaczą też jak bardzo ludzie są do tego przywiązani, jak trudno będzie im bez tego żyć i jak bardzo kiedys będą sie kłócić o każdą pięść ziemi...po co ?

Podoba mi sie jak piszesz. Myslę, że to Ty teraz widzisz problem w swoim związku i Ty chesz ratować. Daj czas czasowi...daj czas sobie - na przemianę siebie , bo dużo w Tobie do zmiany - koniecznie !!
Daj czas żonie...niech zobaczy, że Tobie zalezy, niech widzi, że się starasz, zmieniasz....daj Jej czas na podjęcie własnych decyzji.

Powoli Emem....małe kroczki....najpierw cisza i spokój w Twoim sercu! Najpierw TY !

Emem myśle, że Ty masz tez takie poczucie, że starasz się jak potrafisz , żeby zabezpieczyc rodzinę....ale w zamian niewiele dostajesz. Nie myśl tak. Jesteście zwyczajnie w kryzyskie...to spotyka wszystkie rodziny....kwestia zrozumienia problemów drugiej osoby i pomoc w ich naprawieniu. Zrozum troche problemy swojej I. ....wesprzyj Ją trochę...zapytaj czego chce....Nie czekaj na Jej odwzajemnienie...bo miłość to dawanie a nie branie ! Dawaj jak potrafisz i nie licytuj się.....Powoli, jak I.zacznie być zauważana, doceniana , poczuje sie lepiej....dostaniesz swoje....całkiem niespodzewanie.
I jeszcze jedno Emem....nie ustawaj w modlitwie ! Wiesz..najlepszy lekarz, terapeuta i wspieracz to sam Bóg...Jego pros o pomoc !! Pozdro !! EL.
Ostatnio zmieniony przez EL. 2008-11-20, 13:48, w całości zmieniany 1 raz  
 
     
nałóg
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-20, 13:42   

Emem.......... pewnie Ci juz powiedził to teraputa,a jak nie to pewnie Ci powie..... Przebija w Twoich postach holiczne zachowanie, kompulsja ,niecierpliwość pomieszane z pychą,indywidualizmem i egocentryzmem.Do tego jesteś chyba z pokolenia "młodych wilczków w białych kołnierzykach".Pewnie Twoja żona ma podobnie.......
A więc kasa,stan konta,bryka ,dom,mieszkanie,mniemanie o swojej dużej wartości ,lęk przed porazką i odchylenie sie od przyjętej lini życia (bo tak żyja inni.....).
Jak sam piszesz.....praca,praca,praca po 12,14,16 godzin....... bez urlopu,na maxa.
I wiesz co???? najlepsze jest to że ten styl zycia tłumaczysz sobie potrzebami żony,swoimi potrzebami,bycie wielkim nieobecnym w życiu rodziny zmanipulowałeś(może w pewnym czsie nawet oboje zmanipulowaliście) zapewnienia bytu rodziny,odpowiedniego standartu zycia................... bo żle w kraju ........... bo drogi kiepskie,korki,wogóle do bani.............. więc wyjechać .
Wiesz ............ to jest samomanipulacja,samousprawiedliwianie sie,wypychanie poczucia winy i zamiana w poczucie skrzywdzenia.
No cóż........... ale chcesz zmian.......... Twój pobyt tu,na forum,jest początkiem długiejk drogi.
Wiesz jak masz przewagę wobec swoich kolegów??? wobec podobnych Tobie????

Ogromną.............. bo do Ciebie dociera że jestes swego rodzaju POPAPRAŃCEM.
A to juz wiele....... bo to blok startowy ku poprawie życia,życia dla sioebie,nie dla rodziny,zony czy dzieci..........dla siebie.Ale aby stanąc w bloku startowycm to jeszcze trzeba dokona crozgrzewki,zmienić strój,wyciszyć sie .
Długa droga ale jaka perpektywa.......... a i jeszcze jedno........... zostaw pisanie scenariuszy i nie usiłuj rezyserowac swoejgo życia na lat 2-3 -4 - czy 7-8......... sprubuj dziś ,24 godziny..............a jutro??????? jutyro jest nowy dzień,nowe 24 godziny..............
Pogody Ducha
Ostatnio zmieniony przez nałóg 2008-11-20, 14:12, w całości zmieniany 1 raz  
 
     
emem
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-20, 13:42   

dzięki EL.

tyle, że ja już tam nie mieszkam, to było mega parcie ze strony I.
mogę jeszcze sobie chwilę pomieszkać po kawalersku, ale nie dam rady tygodniami bez tych - głupich jakże - decyzji majątkowych.
wiem, że kasa to żaden prawdziwy problem. bo mam dwie ręce, jestem zdrowy i mogę pracować. i żona też (choć tu jest problem taki, że ona chętnie korzysta z pomocy rodziny - a to moim zdaniem odzwyczaja od bycia odpowiedzialnym - w dużym uproszczeniu).
tylko jak wcześniej pisałęm, rzuciłem w pieruny 'światowe życie' i buduję swoją pracę tu, w polsce. a to oznacza, że będzie crzeczywiście ciężko. może pół roku, rok.
chciałbym wrócić do domu i ewentualnie tam spędzić ten okres quasi separacji.
tylko nie zrobię tego na siłę.
dzięki raz jeszcze...

ps. a co do opinii I. - zapewne jest przynajmniej trochę inna. na pewno byłoby dużo o potrzebie spokoju i ciszy. wątpię, czy chciałby zajrzeć tutaj. dla niej to 'zbyt katol.'...
 
     
EL.
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-20, 14:58   

Nałóg, a ja bym odpuściła Ememowi konsumpcyjny sposób Jego zycia ! A co to, że Jemu trafiło się takie a nie inne zycie.
Tak wybrał Emem, tak Mu sie udało i tak pasowało Jego żonie ! Każdy wybór to też konsekwencje. Niech je ponosi, pokonuje.

Tylko Emem....ja tu coś czuję, że Ty sie nieco zagalopowałes z tym majątkiem i posiadaniem....i strasznie to pokochałeś...och jak zaborczo ! Bo ciągle o tym podziale i dzieleniu majątku. Nie potrafisz dać....co??.....zostawić żonie? Nie umiesz.....bo co ? Bo tak kochasz mamonę, czyliś opętany zwyczajnie.....czy też chęć zemsty na zonie, że separację....zemsta...czyli zwyczajnie opętanie !!??
Emem....wchodzisz na bardzo, bardzo niebezpieczny grunt. Kasa, mamona....opętanie...szatan oczy przysłania...i co podszeptuje ??

Uwolnij sie Emem...bo cos mi sie wydaje, że wpadłeś w sidła posiadania....swoje własne...albo kogoś złego.

A może po to ten Wasz kryzys, żebys to zobaczył ??

Emem....sam piszesz, że I.Wasz kryzys widzi inaczej...że Ona chce ciszy, spokoju....więc co się dzieje takiego u Was, że Ona nie ma ciszy i spokoju ? Męczysz Ją ? Dręczysz ? Czym ?
Czemu Jej nie słuchasz....nie słyszysz ? Usłysz....próbuj. I odpuść tę kasę....Emem....bądź gentlemanem please !! Emem, jak kochasz to dajesz !!Pozdro ! EL.
 
     
emem
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-20, 15:19   

wiesz, jeśli od tego miałoby zależeć nasze szczęście to bierz wszystko.
tylko, że dziś wszystko (bądź niemal) wskazuje na ostateczny rozwód - tyle, że rozłożony w czasie (powiedzmy na 1,5 roku-2lata).
poza tym ja dziś nie mam kompletnie nic (poza komputerem i ciuchami, powaga), a dochody jakiekolwiek będę miał najwcześniej za kilka miesięcy.
a jednocześnie muszę utrzymywać dom.

ale też po toby nie brnąć w kołomyję z majątkiem wymyśliłem przepisanie wszystkiego na dzieci.
no i oczywiście gdybysmy wybrali życie pod jednym dachem (choć przynajmniej chwilowo 'obok'), to można by tego wszystkiego sobie darować.
 
     
EL.
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-20, 15:26   

Emem, Ty to dzisiaj bumelka w pracy ? Cały dzień przy kompie...hahahhaha...nic nie zarobisz !! Ale fajnie sie z Toba gada ! Powoli, powoli....może da sie uratować, odbudować, odrodzić. Proś Pana !! EL.

P.S. Ja między jedna pracą a drugą, mężus z pracy wraca wieczorem, a córka gdzies tam w przyjaciółmi. To mam chatę wolną i kompek też. Ale potem....wieczorkiem, to juz muszę = chce z rodzinką !!
 
     
emem
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-20, 15:50   

trochę tak, trochę nie.
pracuję sam, siedząc przy wlasnym komp., doatkowo sporo nocą.

mam nadzieję, że czas będzie przychylny,
i nie okrutnie długi ;)
 
     
EL.
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-20, 16:17   

Będzie ten czas okrutnie długi, jak okrutnie długo i opornie będziesz łapał o co w tym Waszym zyciu tak naprawdę chodzi !
Albo tez będzie bajecznie krotki, jak szybko załapiesz...przemienisz swoje serce i staniesz sie Aniołem ! U mnie było nie tak długo...ale troche opornie i pod górkę ! Dałam radę to i Ty dasz !! Ale uwaga....nic tu po kasie....nic się tu kupic nie da i nie da sie nic na skróty ! U Pana Boga za piecem ( czyli w opiece) trzeba uczciwie i po kolei czyli cierpliwie i pokornie !! I lepiej nie próbuj kombinować, bo tylko stracisz czas...a tego najbardziej nie chcesz . Dasz radę !! EL.
 
     
mami
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-20, 16:29   

dla mnie po prostu starałeś sie o to wszystko by dorównac rodzinie żony,
po drodze rozminołeś sie z samym soba
teraz widzisz do czego doszłes, wypaliłes sie
i przeraża cie własna osoba
niby miesliście wszystko a nie było najważniejszego
nie było zadowolenia
żona może przyzwyczajona do wysokiego stylu życia nie widzi w tym żadnego problemu
a może od początku nie widziałeś, że ma inne podejście do życia... bo samemu ci ono odpowiadało...
piszesz zarzuca ci ze upodobniłes sie do kolegów
czego sie obawia? nie ma zaufania do ciebie?
dalej piszesz pragnie spokoju, ciszy....
co przez to rozumiesz
dlaczego czuje ze nie ma spokoju i ciszy...
piszesz do naprawy trzeba dwojga to prawda, ale często pod wpływem zmian jednej strony druga tez do czegos dochodzi
mnie tylko zastanawia czy zona kocha cie jeszcze i pragnie byc z toba...
bo cała reszta nie ma znaczenia gdzie, za ile mieszkam, co robie, jesli tylko dwoje osób pragnie byc razem to po prostu naprawiaja co sie da
problem tylko czy zona chce byc z toba lub czy wierzy w twoje zmiany i chęc spokojnego zycia cokolwiek dla niej to znaczy
inaczej nie ma szans na naprawe jeśli któras ze stron nie jest nią zainteresowana
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 9