Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i
gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Portal  AlbumAlbum  NagraniaNagrania  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  StowarzyszenieStowarzyszenie  Chat  PolczatPolczat
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
 Ogłoszenie 

Poprzedni temat «» Następny temat
nie wiem juz nic - rozwalilo sie chyba prawie wszystko
Autor Wiadomość
..monika..
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-19, 11:08   

emem napisał/a:

Powiedziałem dziś żonie, że nie mam siły tak wisieć w poczekalni. Jeśli ona nie zdecyduje się na choćby najbardziej symboliczny i niezobowiącujący gest, to dla mnie oznacza już albo czekanie na koniec, albo sam się na :-( to zecyduję

zycie w poczekalni jest bardzo trudne.. czasami az chce sie nam wyc, bo ta niepewnosc dobija, prawda? jednak trzeba czekac. trzeba byc cierpliwym. jesli chcemy walczyc, probowac, starac sie to nie mozna sie rzucac :-) a juz na pewno szantaz psychiczny nie pomoze Twojej zonie w decyzji ZA Wami, moze tylko naklonic ja do odejscia.
emem napisał/a:

Moja żona nie potrafi powiedzieć, czy chce SPRÓBOWAĆ naprawić nasze małżeństwo.
Jasne, mogę jeszcze czekać 7 lat, i może się wszystko dobrze ułoży. Ale na dziś mam wyraźne poczucie, że jestem wykorzystywany.

oczywiscie, ze nie potrafi. wiadomo, ze Ty chcialbys wiedziec teraz, zaraz juz. ale ona nie wie. ONA. to co ma zrobic? powiedziec Ci, ze tak, kiedy tego nie wie, a potem Ty bedziesz mial do niej pretensje, kiedy sie okaze, ze jednak Wam nie wyszlo, ze rzucala slowa na wiatr?
emem napisał/a:

Chcę tylko powiedzieć, że zrobić chcę wszystko dla naszego małżeństwa, ale jestem człowiekiem - też mi się należy jakaś odrobina szacunku.

oczywiscie, ze nalezy Ci sie szacunek. przede wszystkim sam dla siebie. ale mowisz, ze chcesz zrobic wszystko.. a co z daniem wlasnej zonie czasu? :-)
emem napisał/a:

Dziś, z perspektywy, widzę jak mocno poszliśmy na żywioł w naszym małżeństwie. Jak bezmyślnie każde z nas z osobna kopiowało schematy ze swoich domów itd. A nigdy nie umawialiśmy się przecież, że ona zacznie żyć sobie w swoim pokoju, w świecie swoich koleżanek, a ja zajmę się pracą i przynoszeniem grosza.
Jak bezmyślnie podchodziłem do ojcostwa...
Ale jesteśmy tu, a nie 5 lat wcześniej.

zwykle z perspektywy czasu widzi sie wszystko lepiej... ale wazne jest to, zeby nie rozmyslac co by bylo gdyby. widzisz swoje bledy? wyciagasz wnioski? no to dalej - poprawiaj TERAZ, wcielaj swoje przemyslenia w zycie TERAZ. TERAZ! :-D pomysl sobie, co za 5 lat moglbys pomyslec o swojej obecnej postawie? w jakich kwestiach za 5 lat moglbys stwierdzic "a trzeba bylo zrobic inaczej...". czy moze za 5 lat, jesli swym natarczywym wyciaganiem z zony decyzji doprowadzisz do tego, ze ona nie majac juz sily powie, ze nie ratujecie nie bedziesz zalowal, ze nie sprobowales dac jej czasu? popracowac nad soba? pokazac jej nowego siebie???
 
     
lena
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-19, 11:59   

Spodziewałam się Twego oburzenia ;-)

Jasne, mogę jeszcze czekać 7 lat, i może się wszystko dobrze ułoży. Ale na dziś mam wyraźne poczucie, że jestem wykorzystywany.

Możesz czekać, ale i nie musisz...masz wybór.
Nic co psuło sie X czasu nie naprawi sie natychmiast.
Psucie wymagalo czasu...naprawa tym bardziej.

A co do tego, że mnie pół życia nie było w domu - to sorry, ale błędna diagnoza. Ostatnie 2 lata to co najwy zej wyjazdy na 2 tyg raz na 2-3 miesiące, poza tym byłem w domu (pracowałem z domu)!

W domu może i byłeś...ciałem, duchem w pracy.

Chcę tylko powiedzieć, że zrobić chcę wszystko dla naszego małżeństwa, ale jestem człowiekiem - też mi się należy jakaś odrobina szacunku.

Owszem...każdemu nalezy sie szacunek...Tobie i Twojej zonie również.
Możesz uszanować jej prośbe odnośnie czasu....ale nie musisz.
jw...masz wybor.
Chcieć to móc.

[ Dodano: 2008-11-19, 12:09 ]
"ryzyko" jak w biznesie....może sie udać,a może nie.
Stawka wysoka.
Z Bożą pomocą szanse zwielokrotnione po stokroć.
 
     
kot
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-19, 13:32   

Kochani,
To się tak łatwo pisze, że pieniądze szczęścia nie dają.
Tradycyjnie to facet odpowiada za utrzymanie rodziny, kiedyś to było naturalne, a dziś już zupełnie odbiega od rzeczywistości. Pierwszy post Emem rzeczywiście zabrzmiał trochę biznesowo, ale ja to rozumiem, bo u mnie jest podobnie i wiem, jakie dylematy powoduje fakt, że stawką nie jest tylko szczęście rodzinne i rodzina w całości, ale jej fizyczne przetrwanie, tzn. kwestia czy dziecko i żona będą mieć w przyszłycyh miesiącach co jeść i dach nad głową. Może jak ktoś ma np. bogatych rodziców czy inne możliwości zabezpieczenia się "w razie czego" to podchodzi do sprawy mniej dramatycznie, ale jeśli wiesz, że wszystko, absolutnie wszystko zależy od Twoich decyzji to zadajesz sobie pytania co jest ważniejsze, na ile z czego da się zrezygnować jeśli trzeba.

To jest ogromny i trwały stres i nie ma co się dziwić, że Emem czuje żal do żony, że go na tym polu, no cóż, pozostawiła samemu sobie. Decyzja o nie podejmowaniu pracy miała wpływ na życie rodzinne, to nie jest tylko wina Emem że nie ma go w domu. U mnie sytuacja jest w sumie podobna, i jestem pewien że gdyby żona pracowała, to życie rodzinne wyglądałoby dziś zupełnie inaczej. Nie żebym miał za złe, czy chciał chować urazy, ale taka jest prawda.

Emem, ale to też prawda, że zabrakło komunikacji i w ogóle Ciebie w domu. Tyle, że wiem, że pewnie niewiele mogłeś na to poradzić. Po prostu ten model rodziny który sobie stworzyliście okazał się na dłuższą metę niefunkcjonalny i trzeba wspólnie znaleźć nowe, działające rozwiązanie, w którym i żona i Ty będziecie potrafili się odnaleźć. Jakie, to już Wy musicie wymyśleć. Jak pisze Lena, Twoje szanse są spore, i pamiętaj, że nagle i szybko to dzieją się tylko złe rzeczy - dobre wymagają czasu...
 
     
martin
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-19, 13:35   

Witaj
To mnie lena wyprzedzila z Twoja niecierpliwoscia (7 lat) i rzekoma obecnoscia (pracowalem w domu). Ty MIALES BYC w tym domu, a nie w nim pracowac!!
Co jak co, ale zona najbardziej na swiecie potrzebuje meza. Ma On byc dla Niej oparciem GLOWNIE emocjonalnym. Ma sie przy nim czuc bezpiecznie (to nie znaczy duzy dom z autoalarmem, tylko, ze z kazdego problemu zwierzy sie Tobie).
Konieczna lektura - chyba juz ktos napisal "Warto byc ojcem" Jacka Pulikowskiego. Bardzo dobrze zobrazuje Ci co bylo nie tak.
Poza tym, co pisalem juz dzis tez komus innemu - dla Ciebie - psycholog katolicki (nie swiecki, bo Ci bywaja rozni). Dlaczego? I dlaczego Tobie, skoro to zona nie wie? Ano dlatego, ze to ze wzgledu na Jej niewypowiedziane problemy, ale i Twoja postawe wzgledem pracy problemy sie pojawily.
Mozesz oczywiscie wspomniec zonie o tej wizycie i ze jesli tylko bedzie chciala, to polecasz i moze z Toba a moze bez. Namiar bym dal i tak, jakos przeslal chocby, jesli bedzie chciala pojsc, zebys o tym nawet nie wiedzial to moze pojdzie i moze cos to pomoze.
I jeszcze sprawa osoby trzeciej. Z mojego doswiadczenia - dotychczasowo cudowna osoba, bliska, ciepla, kochajaca, gdy Cie wyrzuca (nie powiem nagle, bo psuje sie dlugo i oboje macie w tym udzial, ale dla Ciebie "nagle") z zycia, to jest niestety spora szansa, ze jest ktos trzeci. A wszechobecne "przyjaciolki" to chyba najwieksza mozliwa zakala. Teraz do Ciebie nalezy pokazanie pracy nad soba, bo chyba niewiele mozesz zrobic i ten wlasnie czas. Bo jak bedziesz narzucac, to nic nie da.
I ostatnia informacja dla Ciebie. Ona teraz jest rozdarta i dla Ciebie jak mowisz to zycie "w poczekalni". Widzisz, ja teraz jestem osoba, co "trzyma w poczekalni" ta druga strone i wiesz co Ci powiem. Trudno o paskudniejsze uczucie! To nie jest ani nic zabawnego, ni przyjemnego, ale z godziny na godzine nie podejmuje sie zyciowej decyzji, wiec szanuj zone i obserwuj, pracuj nad soba i nie oczekuj poklasku, ale jesli bedzie rozmowa to dziel sie swoja praca. Niech miedzy Wami zakwitnie rozmowa, porozumienie. Moze nie doszlo do zdrady a wtedy o stokroc latwiej odbudowac.
Powodzenia
 
     
lena
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-19, 13:44   

stawką nie jest tylko szczęście rodzinne i rodzina w całości, ale jej fizyczne przetrwanie, tzn. kwestia czy dziecko i żona będą mieć w przyszłycyh miesiącach co jeść i dach nad głową.
Kocie...zgadza sie z tym jednak ,że w powyższym przypadku takowych dylematow nie było.
 
     
martin
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-19, 13:55   

Kot - Ty probujesz usprawiedliwic emem, siebie czy Was obu?

Owszem przyjmij do wiadomosci, ze to JEST wina osoby, ktora taka prace podejmuje.
Oczywiscie zdarzaja sie sytuacje drastyczne, gdzie chodzi o zwiazanie konca z koncem, a wtedy zwykle oboje lapia sie pracy jak popadnie.
Ale tu chodzi o zarabianie, zeby bylo lepsze "miec" a to domek, samochod.
No ludzie, na tym zycie polega?

Wiec mowiac, ze rozumiesz, ze ma do zony pretensje przedstawiasz soba obraz typowego faceta. Otoz NIE jest istotne ile przyniesiesz i jakiego to wspanialego bytu rodzinie nie zapewnisz. Wazne jest to, zeby ta rodzina miala CIEBIE, nawet kosztem nizszego czy duzo nizszego stanu posiadania.

I Tobie tez - ksiazke Pulikowskiego, serio!
Oraz "Ewa czuje inaczej". Polecam panowie!
 
     
kot
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-19, 14:03   

Hm... może i nie było, jak dokładniej się wczytałem. To już nic nie mówię, poza tym, że zgadzam się w 100% z tym, co napisałaś Ty i inni.
 
     
mami
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-19, 14:33   

a ja spytam... w pogoni za kasą, usprawiedliwiajac sie utrzymaniem rodziny gdzie podział sie obowiązek bycia ojcem i uczestniczenia w wychowaniu
cóz żonie można zarzucic wiele... ale co powiecie swoim dzieciom
on wiecznie zapracowany nie miał czasu by cie przytulic, opowiedziec bajke, wyjsc na spacer czy potem uczyc jak życ pierwsze przyjaznie, kłopoty w szkole
czy wy wiecie jaka to ulubiona zabawka dziecka, jak sie nazywa pani z przedszkola, z kim sie bawi na podwórku, jaki to najlepszy kolega, co lubi jesc czego nie lubi
czy gdyby pani w szkole kazała napisac jaki jest mój ojciec czy łatwo by sie przeczytało wypracowanie i opinie dziecka na mój temat
może on byłby najbardziej realny i zgodny z prawda
może czasami warto też spojrzec na rodzine oczami potrzeb dziecka, nie tylko zatrzymac sie na dawaniu drogich prezentów, serwowaniu markowych ciuchów to tylko rzeczy materialne od ich jakosci nie zalezy rozwój duchowy, uczuciowy dziecka choc potrzebny jednak niezbedna jest opieka i więź z ojcem w o wiele większym stopniu
jakie usprawiedliwienie macie dla tego dziecka...
a żona/ matka odczuwa ten brak więzi nie tylko z nią ale i z dzieckiem... i uczy sie sama byc dla dziecka i matka i ojcem i powoli dochodzi do faktu cóz robi w domu ten facet który był kiedys miłościa mojego życia, czyżby był tylko juz ino bankierem? skarbonka
 
     
lena
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-19, 15:09   

Zgoda mami...najbardziej cierpią te niewinne dzieci.
Rodzice..jedna czy druga strona.... zatracając się w "walce",skupiając na sobie czy partnerze,na swoich chceniach,odczuciach...... zapominają o swoich dzieciach... krzydząc je.
Gdzie pomoc i wsparcie dla nich???

Do mojego męza w koncu dotarło, z podniesionym czołem przyznaje.... zapomniałem o Nich, o ich uczuciach, potrzebach...wykluczylem ich z tej "walki"
Dzis staje na głowie, nadrabia stracony czas i zyskuje coraz wiekszy szacunek i uznanie nie tylko w moich oczach, ale przede wszystkim dzieci.
Stara się jak może, aby zatrzec przykre ślady i w przyszłości nie usłyszeć... ojcze nawaliłem, powieliłem Twoje błędy.
Dziś uśmiecham się widząc jak budzą się prawdziwe ojcowskie uczucia niegdyś zakopane.
Zadziwia mnie cierpliwośc, której nigdy nie było.
Wystarczy chcieć.....uczciwie spojrzeć w lustro, stanąć w prawdzie i dokonać zmian tego co zmiany wymaga.

Zostały również rozwiązane kwestie pracy do późnych godzin, wszystkie soboty , niedziele.
Rezygnacja z wyższego stanowiska, praca na zmiany często niedogodna i ew. nocna zmiana w niedziele.
Co za tym idzie mniej stresu i więcej czasu dla rodziny.
Ogólnie zadowolenie męża, moje i dzieci.
Sytuacja materialna niewiele się zmieniła ,przy czym wciąz jest to walka o przetrwanie.
Chcieć to móc.
 
     
emem
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-19, 15:29   

ufff...
dzieki za te wszystkie slowa, krytyke, otuche, potrzebuje i tego i tego.
z gory przepraszam za brak polskich liter, wlasnie pedze do dzieci i nie mam mozliwosci zmiany komputera na inny.

wiem, ze popelnilem wiele bledow. bardzo duzo.
tylko, ze od pewnego czasu to wyglada jakbym bledy popelnial tylko ja, a w malzenstwie jest zawsze dwojka...
do tej zabojczej czasowo pracy najbardziej wlasnie namawiala mnie zona, wiec to zdecydowanie byla wspolna decyzja. i jeszcze to nie jest tak, ze mnie nie bylo totalnie. nawet pracujac po 14-16 godz dziennie regularnie wpadalaem w ciagu dnia choc na godzine, na kapiel czy czytanie.
rzeczywiscie przez te moje posty przebija kasa. na swoje wytlumaczenie mam tylko tyle, ze zona i jej ojciec mocno sugeruja, ze chce 'okrasc' moja zone z domu. to potwornie boli. tym bardziej, ze w zyciu nie wzialem grosza cudzego.
rozumiem, ze czas jest niezbedny. ja nie oczekuje, ze jutro bedzie super tylko dlatego, ze tak ustalimy. jeno moi drodzy - najpierw to bylo 6 tyg moje nieobecnosci, i potem wrocilem na 2 tyg z zagranicy i teraz znowu mnie nie ma w domu miesiac.
mamy duzy dom, moglibysmy w nim mieszkac wszyscy, 'nie wpadajac na siebie'. nie rozmawiac itd. trzeba by tylko troszke chciec. ta przedluzajaca sie proznia kazdego dnia usmierca bardzo wiele. mi juz zaczyna brakowac powietrza. co nie znaczy, ze chce jakiejkolwiek wiazacej deklaracji. chce uslyszec o woli jedynie.
kochani,
najbardziej boli, ze jak 2 lata temu zaczalem zone namawiac na terapie, to uwazala, ze nie ma powodu bo jest wszystko ok. pozniej jednak zaczelismy ta terapie, nastepnie przerwa spowodowana moim wyjazdem i po powrocie nagle zona mowi do mnie innym jezykiem.
nagle mowi, ze od 6 lat ma dosc.
hej, nie wiem jak to rozumiec.
rozmawialem z nia, powiedzialem, ze uwazam ja na tyle uczciwa, ze gdyby miala innego, to by mi to powiedziala i by skonczyla ze mna otwarcie.
wciaz nie wierze w trzecia osobe.

ok, musze leciec,
zajrze tu poznym wieczorem
 
     
martin
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-19, 18:11   

emem
Decyzja jak mowisz byla Wasza wspolna i bardzo mozliwe, ze checi mieliscie oboje bardzo dobre w momencie jej podejmowania, ale bez swiadomosci konsekwencji jakie niesie taka praca tzn. oddalenia emocjonalnego.
U mnie to troche inna skala, ale sie tez dowiedzialem, ze byla nieszczesliwa ostatnie pol roku, podczas gdy mi sie zdawalo, ze jest ok.
A co do psychologa - co ciekawe, zwykle im ktos bardziej potrzebuje, tym bardziej sie broni. Ale jesli sie do takiego uda, to zaczyna rozumiec, ze byl potrzebny.
Moze nie naciskaj koniecznie na terapie dla Par od razu. Troche pracy indywidualnej a potem razem?
Pozdrawiam
 
     
emem
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-19, 21:22   

dzięki martinie.
byliśmy właśnie na terapii małżeńskiej. którą swoją drogą mieliśmy zacząć na początku października, ale żona jej nie chciała.
mamy bardzo duży problem. terapia ma sens, gdy obie strony chcą choćby spróbować odbudwać/uzdrowić małżeństwo. żonie to nie przechodzi przez gardło.
ale w końcu zgodziła się na 3-4 miesiące na próbe, ale ja mam dalej mieszkać osobno.
na dziś mam bardzo mieszane uczucia.po pierwsze ona rzeczywiście nie ma specjalnej ochoty. mówi ewentualnie o rodzinie, nie o małżeństwie. a to oznacza życie obok siebie, a nie razem. gdybyśmy się na to zgodzili (żyć obok siebie) to oznaczałoby to również stałe napięcie, a w najlepszym wypadku totalny chłód i dosłownie milczenie między nami. to też nie najlepsze dla dzieci.
po drugie, jeśli mam dalej mieszkać osobne kilka miesięcy, to musimy zrealizować wszystko to co robi się przy rozwodzie.szczegółowo ustalić zasady kontaktu z dziećmi, podzielić się majątkiem (jak już o tym wcześniej pisałem to bardzo drażliwa sprawa...) itd. a to bardzo niebezpieczny krok... z drugiej strony, ja nie mogę żyć miesiącami kątem na karimacie itd. (nie rzecz w luksusach, lubię karimatę, przy moim trybie i rodzaju pracy muszę mieć podstawy typu pralka, żelazko itd. a to wszystko kosztuje).
wierzę, że moglibyśmy spróbować przez te 3-4 miesiące mieszkać razem, nie 'wpadając na siebie'.
ale tu musiałyby chcieć obie strony...
sprobuję spokoju, modlitwy...
bardzo boję się tego nie mieszkania dalej miesiącami. boję się o nas oboje...
 
     
lena
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-19, 22:17   

Emem...
Wycisz sie, bo tego teraz potrzebujesz najbardziej.
W ciszy i spokoju przychodzą najlepsze rozwiazania, a kto jest tego dawcą to już wiesz.
Ponadto...czasem, a raczej dosyć często na zewnatrz bywamy na NIe, o tym głośno mówimy,mur jakim sie otaczamy daje ukojenie, złudne zreszta i chwilowe, ale stwarza to iluzje mniejszego bólu. To ucieczka od cierpienia.
Nie zawsze to co mówimy jest zgodne z tym co czujemy, choc na dany czas jestesmy o tym swiecie przekonani.
Stąd konieczny czas... rozumiesz???
Najprawdziwszą prawda jest to że ma mieszane uczucia, podobnie jak Ty nie radzisz sobie z tym ,czy owym, Ona rowniez. Czasem faktycznie na poczatek indywidualna terapia jest najlepszym rozwiazaniem.
Skoro jednak zdecydowała, ciesz sie i niczego nie wymuszaj.
Leczenie ran, wychodzenie ze stanu odretwienia to długi proces, więc zdobadź sie na cierpliwośc.

Szczerze mówiac troche sobie przeczysz....

mówi ewentualnie o rodzinie, nie o małżeństwie. a to oznacza życie obok siebie, a nie razem. gdybyśmy się na to zgodzili (żyć obok siebie) to oznaczałoby to również stałe napięcie, a w najlepszym wypadku totalny chłód i dosłownie milczenie między nami. to też nie najlepsze dla dzieci.

z drugiej strony, ja nie mogę żyć miesiącami kątem na karimacie itd. (nie rzecz w luksusach, lubię karimatę, przy moim trybie i rodzaju pracy muszę mieć podstawy typu pralka, żelazko itd. a to wszystko kosztuje).
wierzę, że moglibyśmy spróbować przez te 3-4 miesiące mieszkać razem, nie 'wpadając na siebie'.
ale tu musiałyby chcieć obie strony...

więc jak?
Wolisz "razem ale osobno" nie wpadając na siebie, co da sie zrealizowac ze wzgledu na duży dom, czy jednak zupełnie osobno co skolei jak uwazasz szkodzi dzieciom.

jeśli mam dalej mieszkać osobne kilka miesięcy, to musimy zrealizować wszystko to co robi się przy rozwodzie.szczegółowo ustalić zasady kontaktu z dziećmi, podzielić się majątkiem (jak już o tym wcześniej pisałem to bardzo drażliwa sprawa...

tego to juz kompletnie nie rozumię...jesli chodzi o dzieci owszem, jesli o podział majatku...po co. Przeciez to jakby nie bylo czas zmian, starań, naprawy...to nie koniec, więc po cóż dzielenie. Wszystko wspólne jak w małzeństwie.
Jesli jednak zaistniałaby taka koniecznośc/potrzeba odosobnienia, to zawsze mozna sie dogadać.
Sądzisz,że żona zostawi Cię kompletnie na lodzie, bez niezbędnych środków ?
Uspokój sie...nie ma separacji, ani rozwodu, nie wybiegaj aż nadto w przyszłośc.
Nie wyrokuj....i więcej wiary.
 
     
emem
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-19, 22:53   

leno,
dzięki za Twoje słowa. nawet jeśli z czymś się z Tobą nie zgadzam, to szczerze jestem wdzięczny za zainteresowanie i chęci.
zacznę od końca Twego maila - tak zostawiłaby mnie na lodzie, tak. wiem to. zostawiłaby mnie z kredytem (nie gigantycznym, ale jednak sporym).
ale przede wszystkim uważam, że dzielenie majątku teraz to jakby zaczynanie od końca. to się robi przy rozwodzie. jeśli to zrobimy (a stanie się tak jeśli mam mieszkać osobno dalej przez czas nieokreślony czy nawet 4 miesiące), to będziemy niebezpiecznie blisko końca, o cieniutki włos od niego. dodatkowo - jestem niemal pewien, że moja żona z rodziną by odebrała bardzo źle podział majątku - to nieuchronnie by oznaczało konieczność 'spłacenia' mnie. ale może właśnie mi się udało wymyśleć sposób, jak to zrobić starając sie nikogo nie krzywdzić (może przepisać na dzieci /kredyt biorę na siebie/, i wszelkie zmiany w przyszłości uzależnić od żony i mojej wspólnej decyzji?? muszę sprawdzić prawne szczegóły).
ale choć może to brzmi lepiej, niż bezsensowne rozliczenia to nie chciałbym byśmy do tego dochodzili...
dlatego wolałbym byśmy mieszkali razem, nawet jeśli miałoby to oznaczanć maksymalne ograniczenie naszych kontaktów.
wtedy dzieci przynajmniej by widziały codziennie oboje rodziców, a my powinniśmy nie pokazywać im złych emocji (czyli np. jadać razem i być dla siebie uprzejmym, chodzić przynajmniej czasem razem na spacer czy do kościoła). wolę razem w ograniczonej formule, przy równoczesnej próbie odbudowy (terapia, spokój itd...).
nie mogę, nie jestem w stanie wyciszyć się absolutnie w tej próżni, w stanie zawieszenia...
modlę się, próbuję znaleźć pozytywne sygnały, jednak nie moę dojść do pełnego i prawdziwego spokoju żyjąc 'na dystans'...

dzięki raz jeszcze, zwłaszcza za dobre słowa o ukojeniu...
 
     
lena
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-19, 23:48   

czegos nie rozumie....kto wymyślił ten podział majatku juz teraz?

dalej....
wspólne mieszkanie.....zgoda, ale jesli zajdzie potrzeba na coś przeciwnego....rownież zgoda. Jedno i drugie nie wyklucza poprawnych kontaktów, choc owszem jest mniej komfortowe dla dzieci.To czas dla Was obojga , wyciszenia, przemyślen,zmian....
Wszystko zależy od Was, a mniemam ze skoro zonie zależy na rodzinie to niema sprawy.
Jesteś równie rozemocjonowany co żona, a jak pewnie wiesz...w takim stanie nie podejmuje sie słusznych i dobrych decyzji.
Pomału.... dopiero pierwsze spotkanie z terapeuta bylo, daj czas na przemyslenia.
Póki co widzisz wszystko w czarnych kolorach......świat jest bardziej barwny, ale zeby to ujrzec trzeba czego?.... no to juz wiesz i nie bedę Cie juz drażnić. ;-)
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,04 sekundy. Zapytań do SQL: 9