Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i
gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Portal  AlbumAlbum  NagraniaNagrania  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  StowarzyszenieStowarzyszenie  Chat  PolczatPolczat
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
 Ogłoszenie 

Poprzedni temat «» Następny temat
Mam jeszcze nadzieję, ale nie wiem, co robić... pomóżcie
Autor Wiadomość
agna
[Usunięty]

Wysłany: 2008-09-02, 00:31   Mam jeszcze nadzieję, ale nie wiem, co robić... pomóżcie

Przeczytałam kilka postów na tym forum szukając odpowiedzi na moje pytania. Widzę, że tu, w odróżnieniu od innnych forów, mogę spotkać ludzi, którzy nie chcą iść na łatwiznę i chcą walczyć o małżeństwo, znając jego wartość i świętość.
Chciałabym opowiedzieć swoją historię i prosić Was o radę i modlitwę za moje małżeństwo.
Jeszcze dwa miesiące temu myślałam, że jestem jedną z najszczęśliwszych osób na ziemi. Miałam cudowne małżeństwo, męża, który był dla mnie ideałem, dokładnie taki, jakiego sobie wyśniłam, a największym moim problemem było, czy starczy nam na wakacje, ot takie codzienne problemy. Nasz związek od początku był trochę jak książkowy romans, poznaliśmy się przez internet szukając partnera do ćwiczenia języka. On Hiszpan, ja Polka biegle władająca angielskim, rozmawialiśmy po hiszpańsku i angielsku, o wszystkim. Jak zaczęliśmy, tak godzinami mogliśmy, nigdy nie brakowało nam tematów. Poznaliśmy się, zaręczyliśmy, wzięliśmy ślub, wszystko w niewiele ponad rok. Niektórzy pewnie myślą, że to za szybko, ale byliśmy obydwoje pewni tej decyzji, tak przynajmniej byłam przekonana. Każdy kto nas poznał, widział razem, nie miał jednak żadnych wątpliwości, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Ja też tak uważałam i chyba jeszcze w to wierzę.
Nigdy nie mieliśmy żadnych poważnych problemów, takich między sobą. Owszem były z pracą, z mieszkaniem, z moim adoptowaniem się do życia w Londynie, gdzie zamieszkaliśmy, ale zawsze miałam to oparcie w nim i w naszym małżeństwie. Zawsze dużo gadaliśmy, wydawało się, że umiemy ze sobą rozmawiać. Na początku naszego związku, ja jakby nie dowierzając, że może być tak cudownie, dopytywałam się go, czy na pewno wszystko jest ok między nami, gdy widziałam go cokolwiek zatroskanego. On nauczył mnie, że nie wszystko się kręci wokół mnie, że może mieć problemy np. w pracy, albo po prostu gorszy dzień. „Co w sercu to i na języku” mówił mi zawsze o sobie.
Możecie tylko wyobrazić sobie jakim szokiem było dla mnie, gdy 10 lipca podczas rozmowy o jego pracy, że nie możemy żyć dalej tak, że nie wiadomo ile i kiedy do domu pieniędzy przyniesie, on powiedział, tak jakby przy okazji, że on uważa, że w ogóle nie powinniśmy być dalej razem. Nie wierzyłam w to, co słyszałam, wydawało mi się, że się przesłyszałam. Ale nie, powiedział, że od dłuższego czasu myśli o tym, żeby mnie zostawić, ale nie chciał mi o tym mówić, bo nie jest jeszcze pewny swojej decyzji. I nie chce o tym rozmawiać!!! Ale jak to? Mówi coś takiego i nie chce rozmawiać? Nie, bo on musi to sobie przemyśleć i przyjdzie do mnie z decyzją, kiedy będzie gotowy. W czasie tej rozmowy powiedział mi, że jest mu smutno, bo nie jest tak jak kiedyś, że kiedyś był we mnie szaleńczo zakochany, a teraz tego uczucia już nie ma. Że jestem inna niż mu się wydawało, że ta dziewczyna, którą pokochał była cały czas uśmiechnięta, a ja jestem zmęczona i czuję się źle przez 360 dni w roku. On czuje się zmęczony opiekowaniem się mną, brakuje mu czułości z mojej strony i chciałby mieć żonę, a czuje się jakby miał dziecko. Przełknęłam to bardzo ciężko, ale stwierdziłam, że jeśli tak się czuję, to zacznę robić wszystko, żeby udowodnić mu, że taka wcale nie jestem. Więc zaczęłam być bardziej uważna, cały czas uśmiechnięta, poświęcałam mu więcej uwagi, chwaliłam, pieściłam, zaczęłam brać nowe leki na głowę. Po tygodniu zaczęłam kolejną rozmowę, bo nie czułam, że jest lepiej, on coraz dalej się odsuwał, choć ciągle spaliśmy w jednym łóżku, razem jedliśmy posiłki, rozmawialiśmy jak codzień, tylko on był inny. Powiedział mi w czasie tej rozmowy, że to, że się tak staram jeszcze bardziej go denerwuje, bo widzi, że mogłam być inna, ale nie chciałam, a teraz już jest za późno. Po kolejnym tygodniu powiedział mi, że podjął decyzję, że to koniec. On nie chce walczyć o nasze małżeństwo. W kilka dni po tej rozmowie wyjechał do swojego kraju na 3 tygodnie, będąc tam wymówił nasze mieszkanie, załatwił adwokata. Jakbym się zgodziła podpisać papiery w tydzień moglibyśmy być po rozwodzie. Nie zgodziłam się, będzie tylko seperacja. Tylko – aż! Po powrocie stwierdził, że jeśli by mi nie przeszkadzało, to on jednak zostanie w tym naszym mieszkaniu i wynajmie jeden z pokoi. Więc mi nie przeszkadza, ale ja nie mogę się pogodzić z tym, że nasze małżeństwo kończy się bez walki. On twierdzi, że już mnie nie kocha, nie widzi mnie w swojej przyszłości, prawdopodobnie nie powinien był się ze mną żenić, bo już przed śłubem miał wątpliwości, że żyliśmy w dwóch różnyć światach, w których ja byłam szczęśliwa, bo on dawał mi wszystko, czego ja potrzebowałam, a ja mu nic i dlatego to małżeństwo nie ma już żadnej przyszłości, żadnego sensu.
To jego wersja. Ja czuję inaczej. Czemu nigdy mi nie powiedział, że coś jest nie tak? Nigdy w życiu nie pomyślałam, że jest ze mna nieszczęśliwy. My się nawet nie kłóciliśmy. Tak bolała mnie głowa, bywałam zmęczona, ale przecież każdy może mieć gorszy dzień. Poza tym mogę nad tym pracować, mogę być bardziej uważna, zrobiłabym to z radością! On zdaje się mieć na wszystko gotową odpowiedź. Już mnie nie kocha. A ja jego nad życie. I nie wiem, co mam robić. On nie chce ze mną rozmawiać. Odciął się zupełnie. Do czasu jego wyjazdu rozmawialiśmy codziennie przez 2,5 roku. Przez 3 tygodnie nawet nie napisał mi smsa. Ja zadzwoniłam raz. Miałam nadzieję, że jak wróci, opdaną emocje, to porozmawiamy spokojnie, jak możemy ratować to co mieliśmy. A on jedyne rozmowy jakie ze mną prowadzi to o rozwodzie i wyprowadzce. Nawet nie zapyta jak się czuję, co słychać. Cokolwiek.
Wyprowadzam się w przyszłym tygodniu i czuję sie jakbym nas zdradzała, jakbym się poddawała. Wiem, że jeśli nie ja, to on się wyprowadzi. Cały mój system wartości upada, wiara w miłość, nierozerwalność małżeństwa, odpowiedzialność....
Dziękuję jeśli ktoś dotrwał do tego momentu i poświęcił czas na przeczytanie tego, co dla mnie jest tak ważne i bolesne. Proszę, pomódlcie się za nas. Może ktoś przeżywa lub przeżył coś podobnego, albo po prostu jeśli chcielibyście się podzielić refleksją, będę bardzo wdzięczna.
 
     
Irenka
[Usunięty]

Wysłany: 2008-09-02, 12:54   

Agna bardzo Ci współczuje.
Rozumiem Ciebie w pełnym tego słowa znaczeniu. Przerabiałam to z z moja siostrzenicą. Dziewczyna wykształcona spokojna przedsiębiorcza też spotkała na swojej drodze chłopca , którego pokochała. Ich związek przetrwał 3 lata. Identycznie się zachowywał wobec Niej. Ona im bardziej był dla Niej oziębły tym bardziej go kochała. Przestali mieszkać razem tu on się wyprowadził nie tylko z mieszkania ale i z miasta w którym razem pracowali. Ona nadal mieszka w Londynie i za nim tęskni. Od tego czasu minęło dwa lata - on od czasu do czasu po kilku od Niej sms napisze zaledwie jeden. Tak od razu nie można się odkochać ale nie wolno siebie niszczyć. Okazało się teraz , że poznał w pracy koleżanki, które go bardziej rajcowały niż żona dlatego odszedł . Jej tez zarzucał , że kocha go jak dziecko (ona ma 24 lata on 30) nawet się opędzał od Jej miłości, nie pozwalał Jej na ulicy się do niego przytulać itd. - wcześniej mu to nie przeszkadzało. Ma bez przerwy koleżanki, przyjaciółki . Facet się bawi a ona rzuciła się w wir pracy i pomału dochodzi do siebie.
Ty go nie zdradzasz - wyprowadzając się z mieszkania- Ty ratujesz siebie. On za Ciebie zadecydował. Jest okrutny w swoim postępowaniu.
Będę się za Ciebie modlić.
 
     
Małgosia
[Usunięty]

Wysłany: 2008-09-02, 13:04   

Agna, twoj mąż jest mądrym człowiekiem, że potrafił wszystko opisać, nazwać. Wielu facetów tego nie potrafi, dusi latami żal i nagle, niespodziewanie, odchodza. ty przynajmniej wiesz, o co mu chodzi.
Prawdopodobnie rzeczywiście troche go zmeczyłaś tym, że to on cie musiał adorować i opiekować się tobą. Ale nie martw sie, to normalne, tak bardzo często zachowują się mlode, zakochane kobiety. I oczywiście to można naprawic.
Przede wszystkim sama nie odpuszczaj tego małżeństwa, uwierz sama, ze to jeszcze nie koniec - i powiedz mu o tym.
To rzeczywiście dziwne, że on nie chce niczego ratowac - może to odejscie ma drugie dno?

Powiedz mu, że dlaciebie małżeństwo jest ważne, że jertes zdecydowana je ratować.
Poczytaj sobie na naszej stronie odpowiedzi na pozew rozwodowy, tam są ważne wskazowki.
I nie narzucaj sie mu, pobądź troche sama, przemysl wszystko, naucz sie byc sama - to trudne, trudne po roku dobrego małżeństwa, ale nawet w małżeństwie trzeba umieć byc samemu :-D
Nie martw się, oddaj to wszystko Panu Bogu, w Nim spróbuj znależć mądrość, spokój, siłę.
Pozdrawiam
 
     
agna
[Usunięty]

Wysłany: 2008-09-02, 14:36   

Małgosia napisał/a:
Agna, twoj mąż jest mądrym człowiekiem, że potrafił wszystko opisać, nazwać. Wielu facetów tego nie potrafi, dusi latami żal i nagle, niespodziewanie, odchodza. ty przynajmniej wiesz, o co mu chodzi.

on odszedl nagle... i ja nie wiem tak naprawde o co mu chodzi, bo duzo z jego wypowiedzi wzajemnie sie sobie zaprzecza.
Ja myslalam i czulam, ze on jest szczesiwy, nie widzialam powodu, zeby cokolwiek zmieniac, ulepszac, bo bylo przeciez dobrze. Razem wychodzilismy (podobno nie za czesto), mielismy wspolne plany, pomagalismy sobie, naprawde niczego mi nie brakowalo i myslalam, ze on czuje tak samo. A tu rano mowi, ze mnie kocha, rozmawiamy o wakacyjnych planach, a wieczorem przy okazji mowi, ze chce ode mnie odejsc...
Dziekuje za Wasze wypowiedzi, takze w innych watkach. Dodaja mi nadziei. I nie czuje sie miedzy Wami glupia i naiwna, ze jeszcze wierze, ze to malzenstwo da sie ocalic. Dziekuje tez za modlitwe
 
     
Elżbieta
[Usunięty]

Wysłany: 2008-09-02, 14:43   Re: Mam jeszcze nadzieję, ale nie wiem, co robić... pomóżcie

agna napisał/a:

Wyprowadzam się w przyszłym tygodniu i czuję sie jakbym nas zdradzała, jakbym się poddawała. Wiem, że jeśli nie ja, to on się wyprowadzi. Cały mój system wartości upada, wiara w miłość, nierozerwalność małżeństwa, odpowiedzialność....

Dlaczego masz się wyprowadzać?

Mąż Twój jest Hiszpanem. Jest katolikiem, wzięliście ślub kościelny?
 
     
agna
[Usunięty]

Wysłany: 2008-09-02, 17:08   

Tak, bralismy slub koscielny. Moj maz mowi, ze jest ateista, pozniej mowi, ze jest wychowany w tradycji chrzescijanskiej i ma chrzescijanska moralnsoc. Ale nie chodzi na msze, nie uczestniczy w sakramentach, bo nie ma takiej potrzeby, twierdzi, ze w Boga nie wierzy. Dlaczego bralismy wiec slub koscielny zapytacie? Ja moze glupio myslalam, ze go nawracam... Nigdy nie prosilam go o slub koscielny, po prostu od poczatku wiadomo bylo, ze nasz slub odbedzie sie przed Bogiem i ja za to Bogu dziekowalam, bo dla mnie papierek nie wiele znaczy, ale przysiega przed Bogiem, przed ludzmi, przed nim, sakrament malzenstwa – to wszystko jest dla mnie ogromnie wazne i wartosciowe.
Dlaczego mam sie wyprowadzac?
Na poczatku to on stwierdzil, ze chce sie wyprowadzic, bo nie chce ze mna juz byc, wiec mieszkanie dalej razem nie ma dla niego sensu. Zapytal, czy chce sie wyprowadzic, czy wynajme komus jeden z pokoi, bo mieszkanie jest dla mnie samej za duze i za drogie. Stanelo wiec na tym, ze obydwoje sie wyprowadzamy.
Jak wrocil po trzech tygodniach z Hiszpanii stwierdzil jednak, ze moze lepszym pomyslem byloby gdyby on zostal w naszym mieszkaniu i wynajal jeden z pokoi, zamiast sam szukac gdzies pokoju. Zgodzilam sie, bo tak po prostu jest latwiej ze wzgledow praktycznych. Mamy troche swoich mebli, ktore trudno by bylo sprzedac, albo oddac komus, ale najwazniejsze, ucieszylam sie, ze jest jeszcze szansa, ze bede miala gdzie wracac, gdyby kiedys on chcial nam dac jeszcze szanse. Moglabym wrocic do naszego domu.
Tak wiec ja sie wyprowadzam, a on zostaje i wynajmie jeden z pokoi.
Z drugiej strony boli mnie, ze jemu jest w pewnum sensie obojetne, ze mnie tam juz nie bedzie, a on bedzie tam dalej spokojnie mieszkal, jakby nigdy nic... ze nie kojarze mu sie z tym miejscem, ktore razem tworzylismy, ze w naszym domu bedzie i chce mieszkac z obcymi ludzmi, a nie ze mna.
Moj maz to naprawde dobry czlowiek. Mysle, ze musialam go bardzo skrzywdzic, ze tak teraz mnie traktuje... Bardzo chcialabym miec szanse zeby to jeszcze naprawic.
 
     
Elżbieta
[Usunięty]

Wysłany: 2008-09-02, 17:40   

Skrzywdziłaś go... bo jesteś inna niż mu się wydawało?....

Czym go jeszcze skrzywdziłaś, oprócz tego powyżej?

Nie odpisuj, przemyśl po prostu - stań w Prawdzie przed sobą i Bogiem - znajdź Prawdę.

Twój mąż jest ateistą, więc braliście ślub jednostronny w kościele?

To niczego nie przesądza, niemniej zapewne ciężko jest.

Moja koleżanka ma czworo dzieci z mężczyzną nie-Polakiem, teraz są w separacji - nie potrafią się porozumieć zupełnie od około 10 lat! Jednak nie żyją w powtórnych związkach.
SĄ SOBIE WIERNI, ALE NIE SĄ RAZEM....
są sobie wierni, ale nie są razem...
kochają, każde na swój sposób...
 
     
agna
[Usunięty]

Wysłany: 2008-09-03, 11:45   

Elżbieto, dziękuję Ci za Twoje mądre słowa.
Wczoraj rozmawialismy z mężem. Nie wiem już jak ta rozmowa się zaczęła, ale Bogu dziękuję, że ją mieliśmy.
Zobaczyłam siebie oczami mojego męża i jestem przerażona tym, co zobaczyłam.
Mój mąż widział mnie jako apatyczną, pozbawioną energii osobę, która nie ma ochoty na nic, którą wiecznie boli głowa. Wymagałam jego zainteresowania 24/7. Do tego wszystkiego go dołowałam, mówi, że kładłam mu na głowie kamień, który ciągnął go do dołu. Nie chciałam wychodzić wieczorami z domu, dzwoniłam tylko po to, żeby powiedzieć jak bardzo boli mnie głowa i jak źle się czuję. Jak wyjeżdżał dzwoniłam i mówiłam, że za nim tęsknię w taki sposób, że czuł się winny, że mnie zostawił. On próbował wyrwać mnie z tego, ale ja tego nie zauważałam. Nie rozmawiał ze mną, bo za każdym razem temat mojego bólu głowy kończył się moim płaczem i oskarżeniami, że mi nie wierzy, że jest jak wszyscy inni lekarze. A on próbował mi tylko pomóc. On więc też zaczął być bardziej pasywny, brakowało mu energii, w końcu sam przestał mieć ochotę żeby gdziekolwiek wychodził. Obydwoje pogrążyliśmy się w apatii.
On podjął decyzję juz dawno, ale nie potrafił mi wcześniej powiedzieć, bo się bał mnie stracić. W końcu doszło do momentu, że już się nie bał i mi powiedział. Nie bał się, bo już wiedział, że już mnie stracił, że już nie chce ze mną być.
On miał nadzieję, że ja coś zauważę, zapytam, bo on zawsze wiedział, jak coś jest ze mną nie tak. Ja po prostu sobie wmówiłam, że wszsytko jest pięknie i dobrze i nie zauważałam, albo nie chciałam zauważać jego szarpania się wewnętrznego.
On nie chce więcej próbować, bo przez 2 lata mu udowadniałam dzień w dzień jaka jestem. On nie potrafi być z taką osobą jak ja, bo ciągnę go w dół za sobą. I może nawet się moge zmienić, juz to zauważył, że nie mam codziennych bolów, ale on nie wie, czy za rok, za dwa, albo kiedy będziemy mieli dziecko, nie wrócę do tego mojego poprzedniego stanu, bo tak mi będzie wygodnie. On już nie chce się męczyć, nie chce wierzyć, bo wierzył, ale się rozczarował.
Przyjęłam to wszystko do swojego serca i rozważam. Ogromnie to boli. Kochając tak mocno wyrządziłam mu taką krzywdę, nieświadomie, bez premedytacji. I go rozumiem, też pewnie nie chciałabym być z taką osobą jak ja. Przeprosiłam go, on mi wybaczył i życzy mi szczęścia. Ma nadzieje, że obydwoje się nauczymy na błędach tego związku i nie popełnimy ich w przyszłości.
A ja nie wiem, czy kiedyś będę to sobie umiała wybaczyć
 
     
Małgosia
[Usunięty]

Wysłany: 2008-09-03, 12:58   

Agna, nie martw się.
Wszystko da sie naprawić.
Przeciez nikt nie jest idealny - każdy ma prawo do błedów, ale tez kazdy powinien mieć szansę na naprawę.
Przeciez twój mąż też nie jest bez wad.
Powiedz mu, że po przejściach, po takim kryzysie, jaki przechodzicie teraz - możecie byc lepszym, bardziej wyrozumiałym dla siebie małżeństwem.
Przecież jeśli mąż związe się z kimś innym - też będzie miał problemy - wiara, że znajdzie się osobe, z którą nie będzie żadnych problemów jest naiwna .
Powiedz mu to.
Powiedz, ze małżeństwo to ciężka praca.
I decyzja.
Nie kaprys, bo w grę wchodzi życie drugiego człowieka.
I wlasnie chrześcijaństwo zawsze daje człowiekowi szansę na zmiane.
To jest religia nadziei.
I nie myśl, że twoje małżeństwo się skończyło.
Potraktuj to jako pewien etap, kryzys, z którym trzeba się uporać.
Może przeczekać.
Daj mężowi czas na przemyslenie. Bądz sama.
Pozdrawiam ;-)
Ostatnio zmieniony przez Małgosia 2008-09-03, 14:15, w całości zmieniany 1 raz  
 
     
Justyna1
[Usunięty]

Wysłany: 2008-09-03, 13:44   

Elzbieta, czy powodem tego, ze Twoja kolezanka nie umie sie porozumiec ze swoim mezem jest fakt, ze on nie jest Polakiem?
 
     
Elżbieta
[Usunięty]

Wysłany: 2008-09-03, 15:58   

Justyna1 napisał/a:
Elzbieta, czy powodem tego, ze Twoja kolezanka nie umie sie porozumiec ze swoim mezem jest fakt, ze on nie jest Polakiem?

Czy powodem?

Faktem jest to, że nie może się porozumieć na dzień dzisiejszy, nie umieją być razem - mieszkać razem w jednym mieszkaniu.
Wiem, że nie zdradzają się. On ateista, ma zasady - wierność żonie, z którą nie umie się porozumieć, ona głęboko wierząca, "więc" "też" wierna.

Tak to widać z zewnątrz. Co WEWNĄTRZ - nie wie się tego tak do końca.

On raczej trzyma się na dystans od żony,
otoczony jest ludźmi ze swojego kraju - ma przyjaciół ateistów.... Dlatego mojej koleżance jest ciężko, bo ten temat - Boga - jest tabu, to trudne - "na styarość" łaknie się Boga coraz bardziej.
Chyba szanuje żonę, sprawia jej prezenty w postaci dobrych zarobków. To drogie prezenty (np.samochód!)
Nie ma jednak bliskości fizycznej, czyli pożycia fizycznego.
Mają po czterdziestce.
Nie są razem, ale wierni sobie. Taka miłość. Też możliwa.

Agna, wciąż piszesz co Ty zrobiłaś mężowi i jaka byłaś, bądź jaka nie byłaś.
Agna, Twój mąż był dokładnie taki jaki chciałaś, aby był, czy raczej był czasem inny niż chciałaś, ale akceptowałaś jego inność?

pozdrowienia
 
     
elzd1
[Usunięty]

Wysłany: 2008-09-03, 16:36   

agna napisał/a:
Zobaczyłam siebie oczami mojego męża i jestem przerażona tym, co zobaczyłam.


Agna.
Zobaczyłaś to, co miałaś zobaczyć, co mąż sobie ułożył w głowie.
Nie daj się wkręcić w te bzdury, szanowny szuka usprawiedliwienia, więc Ci dokłada poczucia winy.
agna napisał/a:
za każdym razem temat mojego bólu głowy kończył się moim płaczem i oskarżeniami, że mi nie wierzy, że jest jak wszyscy inni lekarze. A on próbował mi tylko pomóc.

Miewasz migreny?
To sobie zapamiętaj, na tę przypadłość nie ma lekarstwa. I nikt, kto nie ma podobnych objawów, nie zrozumie.
No, chyba że bóle glowy były tylko wymówką.
agna napisał/a:
On miał nadzieję, że ja coś zauważę, zapytam, bo on zawsze wiedział, jak coś jest ze mną nie tak

Znaczy, oczekiwał, że potrafisz wróżyć?
Najwygodniej nic nie mówić i przypuszczać, że ktoś się domyśli. A później mieć pretensje.
On wiedział, bo mu mówiłaś, bólu głowy nie da się ukryć.
agna napisał/a:
On podjął decyzję juz dawno, ale nie potrafił mi wcześniej powiedzieć, bo się bał mnie stracić. W końcu doszło do momentu, że już się nie bał i mi powiedział. Nie bał się, bo już wiedział, że już mnie stracił, że już nie chce ze mną być.

Stracił Cię czy to jemu się odechciało?
Dla mnie to zupełnie coś innego.

agna napisał/a:
ale on nie wie, czy za rok, za dwa, albo kiedy będziemy mieli dziecko, nie wrócę do tego mojego poprzedniego stanu, bo tak mi będzie wygodnie.

Znaczy, te Twoje bóle nagle się skończyły? Bolało czy szukałaś wymówki?
A kto z ludzi wie, co będzie za rok czy dwa? O ile mi wiadomo, nawet jasnowidz się myli, i to dość często.

Pomyśl o tym co napisałam. Bo i ja i wielu moich znajomych dostawało podobne informacje - ale dopiero wtedy, gdy mąż czy żona postanowili żyć innym życiem. Dopiero wtedy.
 
     
nałóg
[Usunięty]

Wysłany: 2008-09-03, 17:28   

Agna? a czy to nie jest trochę tak że Wam obojgu zdarzyło sie cos takiego............... oboje pobraliście sie ze swoimi wyobrażeniami żony/męża? z marzeniami ?Ty wyśniłaś sobie faceta-męza-Hiszpana i nie budząc się nawet wyszłaś za niego za mąż?
Że fascynację uznaliście za uczucie?Emocje za miłość?Pożądanie za dojrzałość do sakramentu małżeństwa?
Ty szukałaś w małżeństwie adoratora,opiekuna,słuchacza,trochę jasnowidza odgadującego Twoje potrzeby...............egzotyczny trochę mąż jednak wychowany w trochę innej kulturze-jak piszesz ateista-miał może inne widzenie małzeństwa.Jemu może potrzebna rozrywkowa partnerka,bez zobowiazań i obowiązków codziennych,bez bólu głowy wieczornego,zawsze uczesana i z makijażem(nawet o poranku przed pracą) ,usmiechnięta i gotowa na spełnianie jego pragnień,trochę tajemnicza.
Jak taka byłaś,to Cię zdobył............... Twoje bóle głowy,migreny,złe nastroje,zmęczenie,łzy zaczeły byc normalnym życiem,codzinnością.
A on nie chce sie wybudzić ze snu,woli snić o innej Agnie..............o tamtej............. Rzeczywistość jednak mija sie ze snem..........woli uciec od rzeczywistości,uciec od Ciebie............ a Ty???? A Ty chcesz go zatrzymać............ obudziłaś się i boli.

A jak było przed slubem? jaka byłas Ty?jaki był on? pewnie mieszkaliście razem? Poznałaś jego rodzinę?Byłaś w jego domu rodzinnym?Poznałaś obyczaje rodzine?

W innym poście jest post Leny............... jest post Mirelly............o odpowiedzialności,o komunikacji,................ poczytaj
 
     
anna30
[Usunięty]

Wysłany: 2008-09-03, 17:55   

Mieszkam za granicą i widzę, że takie związki trwają albo się rozpadają. Nie ma reguły. Ale widzę też różnice kulturowe nie do przeskoczenia.
Mam koleżankę Polkę. Od kilku lat ma chłopaka Kurda. Czeka aż on zdecyduje się na ślub. Co ważne kościelny ślub. Lata jej mijają, zbliża się do 30 i czeka. A on chyba czeka aż ona na islam przejdzie... Różnice religijne, kulturowe... To jest po prostu czasem za trudne... Tu żyć jest ciężko, a co dopiero wchodzić w taki związek. Nie mówię, że to źle, że nie warto. Przeciwnie, mówię, że budowanie takiego związku naprawdę wymaga wysiłku.
 
     
Darek
[Usunięty]

Wysłany: 2008-09-03, 18:22   

agna napisał/a:
Proszę, pomódlcie się za nas. Może ktoś przeżywa lub przeżył coś podobnego, albo po prostu jeśli chcielibyście się podzielić refleksją, będę bardzo wdzięczna.

Agno, ciężko czytać to, co piszesz tym, co to samo przeżywają i przeżyli. Daleko posunięty egoizm, bezwzględność, przedmiotowe traktowanie, jednym słowem okropna historia. Okoliczności trochę niecodzienne, ale skutki typowe. Potwierdza się teoria, której stosowanie mocno zmniejszyłoby ilość takich tragedii - wybieranie naprawdę wierzącego małżonka przez wierzących. Tylko z pozoru wiara jest naszą osobistą sprawą. Niestety przy takich wyborach kierujemy się wszystkim, tylko nie najważniejszym.
Możesz z tego wyjść zwycięsko. Postaw Pana Boga na pierwszym miejscu, bez względu na dalszy rozwój sprawy. Niech nie złamią Cię jakiekolwiek przeciwności. Mimo wszystko trwaj w małżeństwie. Zadbaj o siebie, przede wszystkim o swój stan psychiczny - jeśli zaufasz Panu Jezusowi on na pewno Ci w tym pomoże. Nie masz bezpośredniego wpływu na decyzje męża, za to masz pełny wpływ na swoje. Nie słuchaj złych doradców, a będziesz ich miała dużo. Czasem trzeba przejść przez wielką mękę, ale zawsze w końcu następuje ukojenie. Powodzenie zależy przede wszystkim od naszej wiary, takie zdarzenia są jej wielką próbą.
Przychodzi taki moment w kryzysie małżeńskim, kiedy to jakiekolwiek ludzkie działania przynoszą więcej szkody niż pożytku. Każdy jego uczestnik powinien sam ocenić czy on już nastąpił. Spotkasz się zapewne z różnymi teoriami jak się wtedy zachować. Ja polecam spokój, stanowczość, opanowanie, milczenie no i przede wszystkim wierność. Udawadnianie słuszności naszej postawy, tłumaczenia, prośby czy błagania przynoszą wtedy odwrotny skutek.

Pamiętam o Was w modlitwie, pozdrawiam.
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 8