Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i
gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Portal  AlbumAlbum  NagraniaNagrania  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  StowarzyszenieStowarzyszenie  Chat  PolczatPolczat
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
 Ogłoszenie 

Poprzedni temat «» Następny temat
Skąd wziąć siły i wygrać kolejną bitwę o miłość mojego życia
Autor Wiadomość
nałóg
[Usunięty]

Wysłany: 2008-10-14, 08:07   

Norbert???? a ile lat psułeś?????

RMaciej......piszesz:"Życie biegnie dalej i .. nic się nie zmienia"

no właśnie............ nic ????? a co Ty robisz ze sobą???? czy wogóle cos robisz po za zawieszeniem sie w prózni i roszczeniowo modląc sie?

Piszesz dalej":pewnie i tak już nic nie uratuje"

no więc o co sie modlisz? jak sie modlisz pisząc i za tym wierząc jak powyzej??? .

Wiesz................ czytam to tak:

Panie Boże...ja sie dziś pomodlę,choć i tak wiem że to nic nie uratuje,ale Ty jak chcesz mnie przekonac że tak nie jest to spraw cud,przekonaj mnie że Ty wszystko możesz............bo ja jakoś nie bardzo w to wierzę, że Ty możesz to uratować.Ale jak bardzo chcesz no...... to ja sie zgodze na to abys uratował.

Dalej piszesz:"Muszę zaakceptować to co nieuchronne."

Maciej....nic nie musisz,nic............... możesz ale nie musisz.Masz wolna wolę.I albo chcesz zaakceptować ,albo nie."Z niewolnika nie ma robotnika" -mówi przysłowie.
Akceptacja swojego położenia przez przymus tylko nie spowoduje ulgi,nie spowoduje akceptacji siebie w tej sytacji.

RMaciej.... piszesz:"Bóg pomaga tylko tym co sobie pomagają - ja na razie tego nie potrafię..."

no.............. to rozpłacz sie nad sobą,pouzalaj sie nad sobą,dokop soeboe jakiś top Ty nieudacznik,jak oferma ,jaka pierdoła.............. pouzalaj sie ,poużalaj sie.......... no bo po co masz coś robić??? po co sie wysilac??? po co pracować nad sobą??? ...... no,bo ta praca nad soba obnaża wady,ułomności,przypomina coś z lat wcześniejszych,budzi wurzuty sumienia,jest czasami mało przyjmne ................. po co to............
Lepiej pomysleć, a potem napisać,:"Właściwie nie wiem na co liczyłem - musiałem tylko chyba gdzieś opisać mój ból"

Wiesz na co liczyłeś????? Na to że tu ktos sie nad Toba poużala,wejdzie do twojego dołka i pomoże Ci w nim kopac abys głębiej w niego wlazł................
A czy Ty czasami nie chciałes zmieniać świata wokół?ludzie wokół Ciebie???
Ale czy pomyuślałęś o sobie? Siebie te zchciałeś zmienić????
Raczej chyba nie.......................
Maciej....zmieniaj siebie,a twoje otoczenie zmini sie pod wpływem Twoich zmian.


Pogody Ducha
 
     
NORBERT
[Usunięty]

Wysłany: 2008-10-14, 09:34   

nałogu ja znam twe słowa na pamięć ile lat psułeś tyle lat musisz naprawiać....ja to wiem...
choc nadal twierdzę najwięcej zależy od nas samych..od tego najwazniejszego zrozumienia
i wkońcu podjęcia wspólnej decyzji dośc juz temu pracujmy...nie wiem czy dobrze kalkuluję
ale wg.mnie tak winno wyglądac naprawianie związku ,a nie jakiś kompromis,ewentualnie skoro ty do tej pory tak to teraz ja tak...Ja znam wszystkie hasła,schematy tylko wiem jedno wszystko zależy od nas samych..praca nad sobą to raz ..czas do fakt dwa...ale także praca nad związkiem jeżeli faktycznie ma być celem,a nie odwracanie sie plecami....nie znam dokładnie sytuacji Leny ale z tego co nieraz wyczytałem....jezeli oczywiscie mogę ..opisac jej prywatę...mimo krzywd jakie doznała nie skreśliła swego związku
..na początku wymagała od męża zrozumienia,pojecia przez niego krzywd jakie dokonał,być moze słowa przepraszam ale nie takiego sobie,jakiejś minimalnej gwarancji
choć zawsze nie do końca że będzie pracował nad soba by nigdy tego nie zrobić...i wtedy
dała mu pomocną dłoń...powoli wprowadzając go w ich związek.I o tym zawsze piszę bez dwojga scalanie jest niemożliwe,nie mozna na początku dawania szansy związkowi zakłądac teraz ma to gdzieś a może z czasem się coś zmieni,może zacznę pracowac..bo to jest oszustwo samego siebie...moje refleksje oczywiście tyczą się tylko spraw odnosnie scalania związku..druga i odrębna sprawa to praca nad samym sobą i to ma się odbywac bez zaprzeczenia....przyjmując ze praca nad sobą to nie cel jakim jest ratowanie związku.
Te dwie sprawy powinny iść w parze
p.s przepraszam Lene za porównanie wplatające jej związek ,ale te refleksje wyczytałem nieraz z jej postów,tego jak sama pisała o swoim małżeństwie
 
     
lena
[Usunięty]

Wysłany: 2008-10-14, 11:07   

własnie ale przychodzi taka chwila że druga strona jest tym juz niezainteresowana..i wtedy twoje prośby,próby kontaktu,nadopiekuńczość ,miłe słowa,gesty,rozmowy sa odbierane jako nowe ataki....co zrobić odsunąc się na bok dać ten czas

dokładnie tak Norbercie...tak sa odbierane i ja tez tak odbierałam.....wszystkiego co chciałam,to żeby dał mi spokój i zjął sie soba......ale chciał już. Przez swoje szarpanie, niecierpliwośc stawał się dla mnie coraz bardziej odpychajacy i coraz bardziej miałam dośc.Co do słowa przepraszam....miałam go w nadmiarze, ale nic nie pokrywało sie z czynami.Nie byłam zainteresowana tym słowem...interesowały mnie czyny i spokój o który tak prosiłam.
Zrozumienie o jakim piszesz....tak było...na tydzien, miesiąc i znowu....Twoja wina, przez Ciebie....i znowu przepraszam.
Pomocna dłoń Norbercie...owszem ...stanowcza miłośc...wal do księdza, psychologa,albo wypad...tak... miła nie byłam.
Chodził, przestawał,znowu chodził i stwierdził że już...on sie naprawił i teraz ja, a jak nie to odchodzi, bo nie chce tak życ i dłużej czekał nie będzie. No to nie....jestes wolny, jak i ja jestem wolna, bedziemy mieli być razem to będziemy, nie to nie.
Byłam juz zmęczona i gotowa na wszystko.Zaczęłam sie przygotowywac do separacji, zebrałam wszystko co niezbedne i ....lezy sobie to wszystko do dzis nieruszone.
Moim błedem bylo ciagłe uleganie i spogladanie na to ,ze mimo wszystko cierpi.
Musiało nadejśc kolejne rabnięcie abym zupelnie przestała zwracać na niego uwage i zajęła sie tylko sobą....tak tez zrobiłam.
Od ponad pól roku jest ok,ale okres półtorarocznej szarpaniny był najgorszym okresem mego życia...już nie świadomośc zdrad, ale ten właśnie okres.Kiedy uporałam sie juz jako tako z przeszłością, przyszło nowe....dla mnie gorsze...kolejne blokady i kolejna praca.
Na pozór jestesmy szczęsliwym małżeństwem i wciaż pracujemy...każde nad sobą.Mąz ćwiczy cierpliwośc, swój duchowy rozwoj..... ja walczę z myślami ,emocjami,blokadami itp......każde z osobna.
Do dziś dnia nie dałam sie zaciągnąć na wspólną terapie....choc wczesniej "całe" małzeństwo o to walczyłam.
Rekolekcje byly kolejnym etapem....przełamaniem kolejnej bariery....zrobieniem czegos wspólnie.
Na dzień dzisiejszy nie mam do męża zastrzeżeń....a ew. problemy, uwagi przerabiamy na bieżąco.
Mamy jeszcze jeden "wspólny" problem do rozwiązania....w nasze życie wplatała się magia która czasem daje o sobie znać....tym zajmiemy się razem.
Tyle co do mnie, do Nas.

Co do Ciebie Norbercie.... miałes wiele szans, pracujesz ,ale wciąz się potykasz,dwa kroki w przód, jeden w tył.
Wciąz oglądasz sie na Age.

zawsze piszę bez dwojga scalanie jest niemożliwe,nie mozna na początku dawania szansy związkowi zakłądac teraz ma to gdzieś a może z czasem się coś zmieni,może zacznę pracowac..bo to jest oszustwo samego siebie...moje refleksje oczywiście tyczą się tylko spraw odnosnie scalania związku.

od zmiany siebie i pracy nad sobą.... daleka droga..... do wspólnej pracy.
Jednego dnia jestes w zachwycie nad własna żoną, drugiego odlatujesz.
Pomyślnych lotów.
 
     
NORBERT
[Usunięty]

Wysłany: 2008-10-14, 12:43   

Leno pracuje cały czas ..potykam sie ..nie nazwe tego potykaniem..ponieważ w przeciwieństwie do poprzednich odczuc w tej chwili automatycznie wyczuwam błąd jaki znowu popełniłem,co znowu nawaliłem jest jeden aspekt nad jakim dopiero pracuje od poprzedniego spotkania na terapi.... niecierpliwość....i to straszna niecierpliwośc nazwał bym tak jak nazywa to Agata ...ty pracujesz to odrazu myslisz że ja sie mam zmieniać....i to dalej zwane praca na dwóch falach góra i dół....dól jest spowodowany tym smutkiem ze nie widzę tej dłoni wyciagniętej(to przenosnia oczywiście)...i nie zmienia to postawy mojej wewnętrznej pracy nad sobą ..bo dla mnie jest oczywiste zmiana i praca nad wszystkim co sie okazało nie tak..lecz spoglądając ..na nas żal sciska że to sie zaprzepaściło ..masz rację ciągle patrzę w stronę Agaty...widac najwyższa pora ....po tym co napisałaś posłuchac i wkońcu zrozumiec ..nic nie polepszysz a wciąz pogarszasz..ech co ma być niech będzie..najlepiej byłoby zniknąc ,wyemigrowac ale sa jeszcze chłopcy..a oni potrzebują starego ..ale wiem to ostatni sygnał i juz długo paląca się czerwona lampka...
Norbert nie przeginaj !!!!posłuchaj!!!! ..takie myśli już słyszę od pewnego czasu ..więc trzeba to realizować..bez względu na przyszłość
 
     
nałóg
[Usunięty]

Wysłany: 2008-10-14, 16:49   

Norbert........... wyznanie neofity.............. ale dobrze,przynajmniej masz szansę dostac zwroty..... moze nawet na poczatku czytania bolesne,wkurzające........... ale prawdziwe,życzliwe.
Ciezko jest zbajerowac taką Lenę z jej doświadczeniami,cięzko mnie zbajerować bo szybko wychwytujemy próby nawet podświadomej manipulacji.
Widzisz Norbert.................. jak zaczniesz zmieniać się dla Agaty,tylko dla Agaty, to wcześniej czy pózniej zrobisz to:
"najlepiej byłoby zniknąc ,wyemigrowac ......" by dopisać w tym samym zdaniu :"ale sa jeszcze chłopcy..a oni potrzebują starego .."

Widzisz....... czy Ty napewno zmieniasz się dlatego że chcesz się zminiać? czy aby napewno zmieniasz się dla siebie,?dla osiagnięcia wewnętrznej równowagi? dla odzyskania duchowości?
Bo ja jakoś odczytałem, że Ty chcesz się zmienić dla Agaty,dla poklasku swoich chłopaków,dla nich.......... a dopiero dalej,pózniej dlatego że Ty chcesz zmiany.
Wielokrotnie pisałem (to też moje doświadczenia) ,że zmian w sobie nie można dokonywac dla kogoś,dla żony(nawet najukochańszej),dla dzieci,dla otoczenia...................
Bo wystarczy że to otoczenie nie przyklaśnie zmianom,nie zauważy ich w takim stopniu jakby chciał "zmieniający się " aby zniweczyć ogromna włożoną pracę.................. Bo nie ma braw,bo nie ma zachwytu,bo ta druga strona nie chce jeszcze się otworzyć na "zmieniacza".
I co wtedy?????
Poczucie klęski?
Poczucie odrzucenia?
Przerzucenie poczucia winy w poczucie krzywdy???
A "kusy" czycha i szepcze: I PO CO CI BYŁA TA PRACA?
PO CO WYSIŁEK?
CZY ONA/ON/ONI TO DOCENIĄ ????

Zmiany sa potrzebne dla siebie,dla swojego widoku w lustrze ,w lustrze które daje SZEF,Ten co wszystko może............... nie w oczach żony,męza,dzieci czy otoczenia.............. to jest ważne,ale jest też i wtórnie ważne.

Norbert..... poczucie niedocenienia wysiłków jest czymś normalnym.......... nie poddawaj się mu.

Pogoda Ducha jest najważniejsza................ bo wtedy jesteś pogodzony i z Niebem i z ziemią....... i z ludzmi i z ich słabościami,ze swoimi słabościami..... jak z Bogiem...... bo możesz mu się powierzyć.Ze swoimi mocnymi i słąbymi stronami.
Ja nie mogę..............Ty możesz...........
Niech sie dzieje wola Twoja ...nie moja.

Bardzo pomocne są temu codzienne obrachunki moralne............ i realne spojrzenie na siebie.
Jak coś jest ok........... to się możesz pogłaskać po główce,jak coś spartoliłeś ...........to wyznaj sobie,Bogu i drugiemu człowiekowi............ aby byc gotowym do usuwania istoty swoich błedów.

Norbert........... tylko nie weż do siebie tego wszystkiego............ zostaw trochę innym,niech tez sobie wezmą........do obrachunku wieczornego.

Pogody Ducha
 
     
NORBERT
[Usunięty]

Wysłany: 2008-10-14, 21:04   

nałogu żle mnie odczytałes nie zmieniam sie dla Agaty ani chłopaków..dwa powody nawet jak bym chciał...
1.moją zonę akurat nie interesuje czy się zmieniam czy nie zmieniam....więc robienie zmian dla niej jest bezsensowne
2.moje zmiany jakie nastapiły w odczuciach,zapatrywaniach na swiat sa nie przyjmowane
przez najstarszego syna ..jak twierdzi stałem sie dziki i jak by mnie cos potwornie zmieniło on by raczej wolał poprzedniego starego bo z nim mozna było łatwiej się dogadac..jak mówisz własnie ten kusy...
Zapewniam swoje zmiany wykonuje dla siebie bo co zbyt dużo zobaczyłem...do tego terapie nie dadza mi ani pobłądzic ani zakombinowac....a manipulacja w gre nie wchodzi
..co do emigrowania chodziło mi o jedna jedyną rzecz nie nagabywanie zony moja osoba a to nadal sie niestety czasami dokonuje...pomyslałem o takim patencie ale to głupi patent
z bardzo dużą szkodą..od taki i nic
 
     
rmaciej
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-17, 23:16   

Agata ma rację, ja chcę odzyskać zonę i pewnie teraz działam na nią tak jak ona opisywała w swoim poście. Tyle że ona nie chce już ze mną miec cokolwiek wspólnego - może za rok może za dwa ( o ironio). Mam coś zmienić - zacznijmy od siebie - kiedyś , gdzieś to usłyszałem. Ja zmieniam się, usłyszałem to już z jej ust - ale dodała tez że to za późno. Nałóg - wyżalam sie - pewnie a co innego miałbym robic , ale nie leże i nie zasypiam gruszek w popiele, pracujemy razem - cały czas pokazuje i pokazywałem to całe lata , że ją kocham i chce dbać o nas. Dużo by mówić - ale pewnie szkoda na to czasu. Pomyślcie o mnie w swoich modlitwach bo o to tylko mogę poprosić.
 
     
emem
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-18, 00:57   

rmacieju,
jestem w podobnej sytuacji. choc formalnie zona nie mowi o rozwodzie i mnie nie zdradzila, to nie mieszkam w domu - to bylo jej zadnie i presja tak potworna, ze nie dawalo sie juz tam wytrzymac.
wiec żyjemy jak rozwiedzeni ludzie, choć chyba trochę podobnie jak dla Ciebie - o ile dobrze rozumiem, potworny jest brak jakiejkolwiek decyzji, żona ciągle powtarza, że potrzebuje czasu.
jedyne co mi przychodzi na myśl - czy próbowaliście pójść na terapię małżeńską? to zapewne będzie też wiele kosztować emocjonalnie, zwłaszcza na początku. ale jest też szansą, że po jakimś czasie się usłyszycie. jeśli Twoja żona się zgodzi na np. 10 spotkań (nie na 2!)...
bo może jeszcze jest co odbudować. ale to już musiałoby być inne bycie razem. tak przynajmniej myślę o swoim związku.
rozumiem też Twoje stresy biznesowe. tym bardziej potrzebujesz spokoju ducha.
namawiam do próby spotkania z Bogiem. może rzeczywiście dominikanie są dobrym pomysłem...
trzymaj się! na pewno nie takie problemy w biznesie przechodziłeś, to uwierz, że i w życiu się uda!
 
     
rmaciej
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-18, 05:46   

witaj, do psychologa chodzimy ale z założeniem nie żeby uratować nasze małżeństwo - bo na tak postawione zadanie ona by sie nie zgodziła, lecz po to żeby przejść przez to z najmniejszą traumą, bylismy 2 lub 3 razy ale to nie przyniesie żadnych rezultatów. Pisze co i jak bo chce być uczciwy wobec ludzi którzy mi odpowiadali. Ale tak naprawdę od wczoraj podjąłem juz pewne decyzję i raczej ich nie zmienie choć są one bardzo bolesne dla mnie. Wyprowadzka to najlepszy sposób na przerwanie pasma cierpień. Co do reszty pozostanie działanie Boga i moje - bo na względy mojej zony juz nie liczę.
 
     
bolek
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-18, 06:53   

macieju!
Moja Agnieszka poprosiła mnie o rozwód. Do jego czasu postanowiła, że nadal będziemy mieszkać razem, by nie ponosić dodatkowych kosztów. Staram się jak mgę, jak tylko potrafię, zmieniam się na lepsze. Chcę coś zmienić, odwieść Agę od jej pomysłu, ale Ona jest konsekwentna i bardzo uparta. Dużo się modlę, bo jedyna nadzieja w Bogu.
pozdrawikam
 
     
rmaciej
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-18, 20:13   

Jakby to powiedzieć Bolku, hmm witaj w gronie doświadczanych, choć mam głęboką nadzieje że wam się uda, że wasz związek ocaleje - tego ci życzę z całego serca. A modlitwa jeszcze nikomu nie zaszkodziła :) ja też się modle i staram. Ale niestety widze coraz wyraźniej że bezskutecznie. Mimo wszystko żyje. A tobie życzę wiele cierpliwości i miłości. I niech Pan Bóg ci pomoże.
 
     
bolek
[Usunięty]

Wysłany: 2008-11-18, 21:10   

Dlaczego o głębokim uczuciu, o potrzebie bliskości z drugą osobą, o wszystkim co mogło nam się najlepszego przydażyć w życiu dowiadujemy się kiedy to tracimy?
Widzę Macieju, że masz podobny staż małżeński. Bardzo ciężko przekreślić tyle lat małżeństwa. Jeszcze trudniej znaleźć odpowiedź na pytanie; co dalej? Moja Agnieszka nawet jak odejdzie (fizycznie) to i tak będzie ze mną - jest przecież częścią mnie. Bardzo się boję. Jestem po hospitalizacji psychiatrycznej, wiem co mam robić, by to się nie powtóżyło, ale bardzo się boję czy sobie poradzę. Chcę zachować całą swoją godność podczas rozwodu, chcę być silny, a jednocześnie nie chcę walczyć. Moja Agnieszka jak coć postanowi tak już musi być bez względu na koszty i te materialne i te uczuciowe. Czy po rozwodzie będziemy przyjaciółmi? Chcę tego, dlatego nie będę walczył. Ktoś mi powiedział, że jeśli Ona chce odejść, niech idzie, ale ty nie daj się wykolegować. Ja myślę zupełnie inaczej. Chcę zabezpieczyć oczywiście w ramach możliwości start mojej Agnieszce z dziećmi w innym miejscu. Nie chcę całkowicie zniszczyć tego co tak bardzo kocham. Znam jeden przypadek, że dwoje ludzi po rozwodzie zeszło się i ponownie wzięli ślub. Są bardzo szczęśliwi.
Mi pozostała iskierka nadzieji i całe mnóstwo wiary. Wierzę, że sobie poradzę, choć bardzo się boję. Wierzę, że pozostaniemy z Agą prawdziwymi przyjaciółmi. Wierzę, że kiedyś znowu będziemy razem.
Dużo i często się modlę; za siebie, za Agnieszkę, za nasze dzieci, za wszytkich, któży przeżywają krys małżeński i za tych którym niestety nie udało się.
Dziękuję Ci Macieju za odpowiedź, wsparcie i modlitwę.
Pozdrawiam
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 9