Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Wysłany: 2008-08-06, 15:45 Bez Boga, bez miłości - jak długo?
Witam i pozdrawiam wszystkich na tym forum. Bardzo się cieszę,że tutaj trafiłem.
Jesteśmy osiem lat po ślubie,czternaście lat razem. Od początku naszej znajomości wiedzieliśmy,że jesteśmy dla siebie stworzeni.Oboje mieliśmy tzw "trudne dzieciństwo"
(awantury rodziców,alkochol...).Jeszcze długo przed ślubem postanowiliśmy,że nasza nowa rodzina,którą zamierzamy stworzyć będzie inna,lepsza,że nasze dzieci nie poznają tego gorzkiego smaku. Pamiętam też jak powiedziałem,że gdy się pobierzemy to musi być tego pewna bo ja rozwodów nie uznaję,odpowiedziała,że ja też muszę być pewin bo zdrady nie
zniesie.Jednym zdaniem uważam,że mieliśmy wszystko dopięte na ostatni guzik.Pan Bóg był z nami i pobraliśmy się.Urodził nam się synek,potem córeczka.Codzienność praca problemy,oszuści i inni źli ludzie na naszej drodze z wszystkim sobie radziliśmy,ale byliśmy coraz dalej od Boga.W pewnym momencie zauważyłem,że coś jest nie takmojej żony nic nie cieszyło,zaczęła robić mi wyrzuty,że nie ma pieniędzy,choć tak naprawdę starczało na podstawowe życie,jak było więcej pieniędzy to że za dużo pracuję.Okazało się,że żona ma depresję poporodową.Zaczęła brać leki.
Coś we mnie drgnęło,pomyślałem,że to nie depresja a brak wiary w Boga,próbowałem jej to tłumaczyć ale uwierzyła tylko w leki.Faktycznie leki pomagały i żyliśmy dalej bez Boga pochłonięci codziennościąi zdobywaniem następnych doczesnych przedmiotów.Ja byłem z żoną szczery i zawsze ją kochałem (nie usprawiedliwiam tutaj siebie).Coraz rzadziej słyszałem od Niej czułe słowo czy jakiś znak miłości i doszło do tego,że na moje słowa kocham Cię nie miała odpowiedzi.Gdy mówiłem,że coś jest nie tak odpowiadała,że mnie kocha -ale to nie była prawda.Wiedziałem,że nie jest dobrze uciekałem w pracę,wyjazdy służbowe unikając kłutni,awantur.Kiedy byłem daleko bardzo tęskniłem i czułem jak kocham.Kiedy wracałem już nie było tak pięknie,żona twierdziła,że wszystko robię źle,o wszystko miała pretensje.
Kiedyś po moim powrocie dowiedziałem się od żony,że mój najlepszy przyjaciel jest w niej zakochany.Powiedziałem,dobrze,że mi to mówi,że nie zaszło to dalej,po chwili jednak dodała,że zrobili to...
Siedzieliśmy w płaczu i rozmawialiśmy do późnej nocy.Okazało się,że mój przyjaciel nagadywał przeciwko mnie,że jej nie kocham,że źle o niej mówię,okłamuję ją i inne takie bzdury.To nie usprawiedliwia tego co zrobiła ale tak Ją kocham,że jeszcze tej nocy wybaczyłem.Nadeszły Ciężkie dni rozpytywałem o każdy szczegół-nie chciała ale mówiła mi o wszystkim. Okazało się,że mnie nie kocha,że czuje do mnie obojętność.Ja próbowałem się modlić ale byłem tak daleko...od Boga.Poszedłem do psychologa i tu jakby Pan Bóg chwycił mnie za rękę i poprowadził.Psycholog okazał się głęboko wierzący,zaczęłem się modlić.Teraz Bóg wskazał mi to forum i na dzień dzisiejszy (cztery miesiące po zdradzie) trzymam się całkiem dobrze.
Problem jednak pozostał.Winię siebie za to,że jako głowa rodziny pozwoliłem,żebyśmy żyli bez Boga,uważam,że dlatego to... się stało.Pan Bóg się upomniał o nas.Moja żona jednak tego nie widzi,chodzi czasem ze mną do psychologa(choć niechętnie) ale nie chce się wyspowiadać,modlić.Zależy jej na mnie ale mnie nie kocha.Nie ma w sobie Boga więc nie ma miłości...
Rozmawiam z żoną dużo ale ona nie widzi potrzeby nawracania się dalej goni za pieniędzmi,dobrami materialnymi.Nie lubi kościoła,księży.
Nie mogę znów pozwolić na takie bezbożne życie.
Nie mam ochoty teraz na materialne dobra.Najpierw Bóg musi zamieszkać na dobre w naszej rodzinie.
Czy moja modlitwa wystarczy?
Bez Boga,bez miłości - jak długo?
Czy coś jeszcze musi się wydarzyć,żeby moja żona się nawróciła?
lena [Usunięty]
Wysłany: 2008-08-06, 20:11
Witaj discus i równiez pozdrawiam
Pozwól,że zaczne od cytatów....
Okazało się,że żona ma depresję poporodową.Zaczęła brać leki.
Coś we mnie drgnęło,pomyślałem,że to nie depresja a brak wiary w Boga,próbowałem jej to tłumaczyć ale uwierzyła tylko w leki.Faktycznie leki pomagały i żyliśmy dalej bez Boga pochłonięci codziennościąi zdobywaniem następnych doczesnych przedmiotów
...znaczy sie postawiłeś diagnoze...to nie depresja tylko brak wiary.
Skoro doszedłeś do takich wniosków....więc....
dlaczego tego nie zmieniłeś....w sobie!?
Wiedziałem,że nie jest dobrze uciekałem w pracę,wyjazdy służbowe unikając kłutni,awantur.
Skoro wiedziałeś ,że nie jest dobrze i miałeś już świadomość co jest tego powodem....wiec....
dlaczego tego nie zmieniłeś....w sobie!?
Winię siebie za to,że jako głowa rodziny pozwoliłem,żebyśmy żyli bez Boga,uważam,że dlatego to... się stało.Pan Bóg się upomniał o nas.Moja żona jednak tego nie widzi,chodzi czasem ze mną do psychologa(choć niechętnie) ale nie chce się wyspowiadać,modlić.Zależy jej na mnie ale mnie nie kocha.Nie ma w sobie Boga więc nie ma miłości...
a widzisz?....zona nie widzi, Ty widziałeś i też z tym nic nie zrobiłeś.
Rozumiesz do czego zmierzam?
Zmiany najpierw dokonujemy w sobie!!! (zwłaszcza jesli chodzi o relacje z Bogiem)
Zaczęło sie walić....Ty uciekłeś w prace, wyjazdy słuzbowe, żona w ramiona innego faceta.
Problemy sie rozwiazuje, od nich niema ucieczki.... pozostaną, będą czekać, nawarstwiać się....
Powiesz.... a cóż to za porównanie?....żadne!...bo nie o porównanie i nie o wartość winy chodzi.
Żona zdradziła, złamala przysiege, znieważyła sakrament wyrzadzajac tym samym krzywdę całej rodzinie..... i bez wzgledu na to co nią kierowało , nic jej czynu nie usprawiedliwia...bo na zdrade usprawiedliwienia niema!
Racje masz pisząc ,że Pan Bog sie o nas upomina....i robi to w przeróżny sposób, dla nas często niezrozumiały.
Myśle jednak,że oboje coś przegapiliście,zaniedbali.....brak Boga to jedno....brak odpowiedzialności to drugie.
Niepowinno,ale stało się....coś zrozumiałes,wybaczyłeś, kochasz, zonie zależy(mniemam ,że zerwała znajomość)...więc jest duza nadzieja...walczcie....
Pamietaj jednak,że zaczynamy od siebie!
Rozmawiam z żoną dużo ale ona nie widzi potrzeby nawracania się dalej goni za pieniędzmi,dobrami materialnymi.Nie lubi kościoła,księży.
Nie mogę znów pozwolić na takie bezbożne życie.
Nie mam ochoty teraz na materialne dobra.Najpierw Bóg musi zamieszkać na dobre w naszej rodzinie.
Wystarczająco długo uzalezniałeś "swoje nawrócenie" od żony....zadbaj,aby Bog zamieszkał najpierw na dobre w Twoim sercu...... siłą żony do Kościoła i księzy nie przekonasz, nie zmusisz ,ale z Bożą pomocą możesz ją za sobą pociągnąć.
Co do rozmów....
rozmawiasz ,czy namawiasz tylko na spowiedź i modlitwe?
Rozmawiacie ......o problemach, o tym co było nie tak,co sprawiło że tak bardzo sie od siebie oddaliliście,co warto i należy zmienić......rozmawiacie i słuchacie sie wzajemnie,czy tylko Ty mówisz?
Discus....skoro zonie zależy na Tobie, zrozumiałym jest,ze chce naprawić co zepsuła....na czym polega jej wkład w naprawe?, co zamierza?...cos chyba musi prawda?
Czy rozważaliście terapie małżeńską?.... ale nie u Twego psychologa.
Na koniec taka jedna refleksja....
Stale powtarzasz,że kochasz i kochałeś żonę, jej zależy ale nie kocha...... nie kocha bo nie ma w niej Boga.
Kolejne diagnozy stawiasz, przestań wyrokować bo tego nie wiesz.
Kiedy mowiła kocham, tez uważałeś że to nieprawda.
Ponad to......w Tobie tez Boga nie bylo,a ponoć kochałeś?
discus [Usunięty]
Wysłany: 2008-08-06, 22:18
Dzięki lena za odpowiedź
Rozumiem ,o czym piszesz,że zmian najpierw dokonujemy w sobie.Zobacz jednak ile nabłądziłem ile musiało się wydarzyć zanim przejrzałem na oczy,zanim zacząłem się zmieniać. Czy jak ktoś błądzi to drugi człowiek nie jest w stanie mu pomóc? Czy ja nie jestem w stanie żonie pomóc?
Jesteśmy razem,oczywiście żona zerwała z "tym facetem".Oboje się bardzo zmieniliśmy,dużo rozmawiamy i uważam,że to są prawdziwe rozmowy chociaż dużo więcej ja mówię.
Discus....skoro zonie zależy na Tobie, zrozumiałym jest,ze chce naprawić co zepsuła....na czym polega jej wkład w naprawe?, co zamierza?...cos chyba musi prawda?
Czy rozważaliście terapie małżeńską?.... ale nie u Twego psychologa.
Moja żona przyznała się do tego co zrobiła,przeprosiła.Jest nieco cieplej i nie krzyczy na mnie.Zależy jej na mnie ale ona mnie ma i tak jest wg.niej dobrze-nic nie trzeba zmieniać
Co zamierza - być ze mnąi więcej tego nie zrobić. Czy coś musi zmieniać?- nic nie musi prawda?
Może masz rację lena z tą terapią małżeńską,kilka dni temu też mówiłem o tym żonie i nie protestowała.
Co do tej miłości to dziś na pytanie czy mnie kocha otrzymałem odpowiedź" nie wiem-chyba tak.Mam Ciebie i jest dobrze"
lena [Usunięty]
Wysłany: 2008-08-06, 23:03
dickus....toż właśnie przedstawiłeś ogromne zmiany, które jak nic idą ku lepszemu
Nabłądziłeś i owszem, ale nadszedł Twój czas....a wiesz że każdy ma swój,tym bardziej.... jak juz wspomniałam..... jesli chodzi o relacje z Bogiem.
Co do terapii...kuj żelazo póki gorące...tylko wiesz....nic na siłe, ot przypomnij za jakiś czas....że wartoby było skorzystać z takiego poradnictwa, abyście oboje nie popełnili tych samych błedów co w przeszłości. Wstawka"oboje" jest bardzo ważna
Co do "kocham - nie kocham".... nie pytaj za często, nie wymuszaj.....kocha!
Może i głupia to była miłośc, mało dojrzała, ale teraz oboje macie szansę aby dojrzałą była.
Czy coś musi zmieniać?- nic nie musi prawda?
hm....pewnikiem odbudować zaufanie jakie nadszarpnęła i zmienić to co zmiany wymaga.
Co?.... to juz Ty musisz wiedzieć, to wasz kryzys i coś was do niego pchnęło. Zmiany pewnie wiele wymaga, a w rozeznaniu moze własnie pomóc odpowiednia terapia.
Jest kryzys znaczy się coś poszło źle.
Mam nadzieje,że żona ma świadomość zła jakie wyrządziła i jak trudną sprawą jest wybaczenie,myślę też,ze nadejdzie taki dzień w ktorym uklęknie,wyzna, przeprosi i podziekuje za to że jej wybaczono.
Poki co trwaj w modlitwie i proś, aby ten dzień nadszedł jak najszybciej......wtedy juz będzie z górki.
Ps.
...a tak szczerze mówiac to ma ogromne szczęscie że jej mąz wybaczył.....Ty również...że potrafiłes.
nałóg [Usunięty]
Wysłany: 2008-08-07, 08:12
Dickus............ obiema "ręcamy " podpisuję sie pod tym co napisała Lena........... wie co pisze..... ja tylko dodam dla Ciebie taką maksymę,prawdę która została sprawdzona wielokrotnie i działa:zmiany zaczynaj od siebie,a pod wpływem Twoich zmian zmieni sie Twoje otoczenie(zona,rodzina).
OD SIEBIE...................
discus [Usunięty]
Wysłany: 2008-08-07, 09:31
Dzięki nałóg,dzięki lena!
Postaram się wszystkie siły skupić na tym,żeby zmienić siebie i uświadomiłem sobie,że nie jestem w stanie zmienić świata ale moę zmienić siebie i każdy może...
chris [Usunięty]
Wysłany: 2008-08-07, 10:13
zacząć od siebie, tylko co zrobić gdy wydaje się, że jest już za późno.
w mojej przypadku chyba już tak jest. Sytuacja wydaje się beznadziejna
Wcześniej chciałem wszystko naprawiać dookoła, nie zacząłem od naprawy siebie.
Sęk w tym, że zabrnęło to naprawdę za daleko. Ale może właśńie dzięki temu zrozumiałem, jak wiele rzeczy robiłem źle. Tak jak napisał nałóg wziąłem się za siebie "obiema ręcami"
lena [Usunięty]
Wysłany: 2008-08-07, 10:46
chris napisał/a:
zacząć od siebie, tylko co zrobić gdy wydaje się, że jest już za późno.
zacząć,bądź kontynuować zmiane siebie(dla siebie) ...zwłaszcza kiedy wydaje się,ze jest juz za późno.
Chris nie pierwszyś i nie ostatni naprawiajacy otocznie z pominięciem siebie....i widać tak miało byc abyś w końcu zrozumiał i zobaczył.
Zmieniaj co zobaczyłeś...ta prosta gdzies tam czeka
chris [Usunięty]
Wysłany: 2008-08-07, 10:58
mam nadzieję...
ketram [Usunięty]
Wysłany: 2008-08-08, 17:47
chris
Nie wolno się poddawać.
U mnie też fatalnie - ale, kto jak nie mąż, powinien trwać ...
Wiara, nadzieja, miłość
Mirela [Usunięty]
Wysłany: 2008-08-08, 19:11
ketram napisał/a:
chris
Nie wolno się poddawać.
U mnie też fatalnie - ale, kto jak nie mąż, powinien trwać ...
Wiara, nadzieja, miłość
1 Kor 13 rozdział mówi nam o wierze, nadziei i miłości podkreślając , że najważniejsza jest Miłosc. To ona jest źródłem wiary, nadziei. Ale paradoksalnie współczesny świat wyrywa perfidnie małżonkom sakramentalnym nadzieję i wiarę właśnie w tej kolejności. Dlaczego w tej? Bo ta arytmetyka nie jest już ludzka… Odbiera nam to co pozwala spojrzec na Miłośc. Odbiera nam perspektywę uczenia i czerpania z Miłości. Kiedy wydrze się człowiekowi wiarę i nadzieję, albo wykrzywi się ich obraz jak to zawsze ojciec kłamstwa robi, wtedy utwierdza człowieka w przekonaniu ,że jest w zasięgu miłości, której owocem niestety jest poczucie krzywdy, lęk, niepokój, nieszczęśliwość, zniewolenie, krzywdzenie bliskich, krzywdzenie siebie …nic co od Boga nie pochodzi...
Pozdrawiam :)
discus [Usunięty]
Wysłany: 2008-08-12, 13:34
Witam wszystkich.
Zmieniam się i jest coraz lepiej,może nie w moim otoczeniu ale mi jest coraz lepiej. Tą nieodpartą chęć pomocy mojej żonie skierowałem gdzie indziej.Zacząłem zauważać,jak wiele sensownych rzeczy jest do zrobienia i jednocześnie ile dotąd moich czynów było bez sensu.Rozumiem jak niedojrzała była moja miłość, jaka "materialna".
Przychodzą jednak takie dni (od wczoraj mam taki stan),że opadam z sił. Chciałbym gdzieś uciec, schować się.Jeśli coś robię to bez żadnego zaangażowania i tylko dlatego,że żona mnie o to poprosiła.Ona to widzi i i atakuje, że jak mam być taki to nie chce ze mną dłużej być,że po co rozmyślam, po co wracam.Próbuję wytłumaczyć,że nie wracam,że nie wiem dlaczego taki jestem, bo nie wiem.Modlę się żeby ten stan minął i wiem że minie. Co jednak robić, żeby tego unikać? Skąd taki stan się bierze?
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum