Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i
gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Portal  AlbumAlbum  NagraniaNagrania  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  StowarzyszenieStowarzyszenie  Chat  PolczatPolczat
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
 Ogłoszenie 

Poprzedni temat «» Następny temat
Miało być ŚWIADECTWO, jest... BÓL
Autor Wiadomość
Chmurka
[Usunięty]

Wysłany: 2008-07-29, 00:17   Miało być ŚWIADECTWO, jest... BÓL

Od kilku tygodni myślałam o napisaniu Świadectwa. Bardzo cieszyłam się na myśl o tym, ale odkładałam pisanie. Minął już prawie rok od chwili, gdy mój mąż wrócił. Byłam pewna, że nasze relacje są coraz lepsze... Byłam pełna wiary, nadziei i pokoju. Tydzień temu mój mąż powiedział, że on nie chce nas, że przez cały ten rok nie był szczęśliwy, że UDAWAŁ.

Dawno nie pisałam, więc za pewne prawie nikt nie pamięta mojej historii. Poznaliśmy się z mężem 11 lat temu. Małżeństwem jesteśmy od 4 lat. Nie mamy dzieci. Nie będę pisać jak bardzo mój mąż zabiegał o mnie, jak bardzo chciał, abyśmy byli razem, jak bardzo troszczył się zawsze o mnie, jak często mówił, że jestem tą jedyną, na całe życie... Tak jest w wielu związkach. Napiszę o swoich wadach. Starałam się dawać mu miłość najlepiej jak wówczas umiałam, ale tyle niszczyłam swoim zachowaniem. Byłam bardzo zazdrosna, zaborcza, kontrolująca. Chciałam go tylko dla siebie we wszystkich chyba aspektach. Chciałam, aby inne kobiety nie istniały dla niego, aby na żadną nie patrzył, nie rozmawiał, robiłam mu o to awantury bardzo często. Wypytywałam czy tego nie robi. Chciałam przemienić go w ideała. Chciałam, żeby on myślał, mówił, zachowywał się jak ja, wedle moich zaleceń. Chciałam, aby cały czas spędzał ze mną. Byłam niechętnie nastawiona do jego rodziny, nie chciałam ich odwiedzać. To tak w skrócie.

Na początku maja ubiegłego roku mąż powiedział mi, że to koniec naszego małżeństwa, że nie chce być ze mną, że swoim zachowaniem zabiłam jego miłość do mnie. Powiedział, że on nie był przy mnie sobą, że go nie znam, że tłumiłam jego cechy, że przy mnie był inny niż naprawdę, że kłamał mi w codzienności, aby mieć spokój. Był to dla mnie szok, nie mogłam w to uwierzyć, podjęłam pierwsze kroki, aby zmienić swoje wady. Te pierwsze zmiany były bardzo nieudolne i powolne, ale były. On jednak powtarzał, że już jest za późno.
Mieszkaliśmy razem przez kolejne trzy miesiące. Nie było łatwe mieszkać z mężem zachowującym się jak obcy człowiek. W tym czasie mój mąż znalazł sobie pocieszycielkę - zaczął spotykać się z inną kobietą. Zdradzał mentalnie i częściowo fizycznie - chodził za rękę ( po naszym osiedlu), całował się z nią, dotykał. Zaprosił ją nawet pod moją nieobecność do naszego domu. Gdy się o tym dowiedziałam, kazałam mu się wyprowadzić i zastanowić się nad swoim/naszym życiem. Po 1,5 tygodnia wrócił. Powiedział, że w jego uczuciach nic się nie zmieniło, ale chce spróbować. Dodał również, że gdy chciał wynająć mieszkanie uświadomił sobie, że tylko ze mną może być naprawdę szczęśliwy.

Rozpoczęliśmy kolejny etap naszego związku. Rozpoczęliśmy odbudowywanie naszych relacji. Nie było łatwo. Na początku było bardzo trudno. Wszystko postępowało bardzo, bardzo powoli. Byliśmy na spotkaniach małżeńskich, które miały pomóc nam lepiej się zrozumieć. Po powrocie mieliśmy kontynuować rozmowy prowadzone na spotkaniach, ale mój mąż doszedł do wniosku, że nie chce tego robić, bo to sztuczne, bo nie ma takiej potrzeby...

Było inaczej niż kiedyś. Pogodziłam się z tym, że nie jestem już jego królewną. Zaakceptowałam to, że jest inaczej, co nie znaczy, że gorzej. Zaczęłam bardzo mocno pracować nad sobą, najpierw sama, a później już na stałe z pomocą psychologa. Zobaczyłam, że znaczna część moich zachowań (kontrolowanie, zaborczość, dominacja, brak akceptacji) to efekt mojego dzieciństwa. Pracowałam nad tym wszystkim, co nie było i nie jest łatwe i szybkie. Starałam się dać mężowi jak najwięcej akceptacji, zrozumienia i wolności. Starałam się doceniać go, dziękować mu, chwalić... Starałam się, aby zobaczył we mnie kobietę, którą kiedyś pokochał albo w której kiedyś się zakochał. Nawiązałam bardzo dobre relacje z jego rodziną. Dużo zmieniłam w sobie, w moim stosunku do niego, choć wiem, że jeszcze wiele przede mną. Zachęcałam również mojego męża, aby chodził ze mną do psychologa. Nie zaniedbałam również siebie i naszego małżeństwa od strony wiary. Przystępowałam regularnie do spowiedzi, do komunii, modliłam się za nasze małżeństwo, za siebie, za mężą. Przez cały rok wysyłałam również prośby o modlitwę w naszej intencji do różnych zakonów. Ofiarowałam posty w intencji naszego małżeństwa i mojego męża, który przez cały ten czas nie przystąpił do Sakramentu Pokuty.

Pomimo tego, ze były między nami sytuacje trudne, że bywały nieporozumienia, to wydawało mi się, że jest coraz lepiej. Mój mąż mówił mi, że nie mam powodów do obaw, że uda się nam... Planowaliśmy budowę domu, w czerwcu i lipcu rozmawialiśmy o powiększeniu naszej rodziny.

W połowie lipca obchodziliśmy naszą 4. rocznicę ślubu. Pojechaliśmy z tej okazji do Częstochowy na Jasną Górę, a potem na małą wycieczkę. Kilka dni przed tym wyjazdem zauważyłam, że mąż jest troszkę dziwny. On mówił, że nic mu nie jest. Mówił, żebym się nie martwiła. Pojawiła się we mnie myśl, że dzieje się coś złego. Następnego dnia po powrocie z naszych krótkich wakacji mąż powiedział, że nie chce nas, że dla niego nasz związek nie ma przyszłości, że nie był przez ten rok szczęśliwy, że UDAWAŁ, bo chciał, abym była szczęsliwa i nie umie mówić mi "nie".

Dlaczego nie chce NAS? Bo jego zdaniem my zupełnie nie pasujemy do siebie - inaczej myślimy, czujemy, co innego jest dla nas ważne. Bo za bardzo się różnimy. Bo nigdy nie będziemy się rozumieli i akceptowali w stopniu wystarczającym dla niego. Bo są w nim cechy, których jego zdaniem ja nigdy nie zaakceptuję. Bo on nie ma już wyrozumiałości dla moich wad.

Gdy już to powiedział, otoczył się znowu murami. W tym tygodniu wyprowadza się, nigdy już jego zdaniem nie będziemy razem, bo on by się tylko męczył. Pyta mnie tylko jak może mi to rozstanie złagodzić, bo nie chce, abym cierpiała.

Kocham go i pragnę spędzić z nim życie. Zastanawiam się czy mogłam zrobić coś więcej, aby uratować nasze małżeństwo. To wszystko bardzo boli.

Chmurka

[ Dodano: 2008-07-29, 01:29 ]
Zapomniałam napisać o jednej ważnej rzeczy. Przez cały ten rok mój mąż ani razu nie powiedział, że mnie kocha. Na spotkaniach małżeńskich w listopadzie ub.r. napisał mi, że już parę razy chciał to powiedzieć, ale nie zrobił tego, bo nie chce mówić tego pod wpływem impulsu, ale chce, aby wynikało to z jego postawy...
 
     
Ola2
[Usunięty]

Wysłany: 2008-07-29, 09:07   

"Zastanawiam się czy mogłam zrobić coś więcej, aby uratować nasze małżeństwo."

Chmurko, z tego, co piszesz wynikałoby, że nie mogłaś zrobić więcej niż zrobiłaś.
No mogłaś, np. jeszcze chodzić na rzęsach i tańczyć na stole taniec brzucha.
Nie mogło się udać odbudowanie małżeństwa, skoro Twój mąż nie wykazywał takiej woli. On tylko łaskawie dał Ci szansę, nie angażując się w budowanie. Tak, wg mnie łaskawie pozwolił, żebyś naprawiała sama, próbowała sama. Taką dał Ci dziwną szansę, pokrętną szansę.
Jak mogło Ci się udać cokolwiek, skoro on przez ten rok udawał, czyli dawał komunikaty, że zmiany, jakie w Tobie zachodzą odpowiadają mu. A tak naprawdę nadal nie odpowiadały. Na Twoim miejscu poczułabym się oszukana i skrzywdzona taką postawą męża.

"Bo jego zdaniem my zupełnie nie pasujemy do siebie - inaczej myślimy, czujemy, co innego jest dla nas ważne. Bo za bardzo się różnimy. Bo nigdy nie będziemy się rozumieli i akceptowali w stopniu wystarczającym dla niego. Bo są w nim cechy, których jego zdaniem ja nigdy nie zaakceptuję. Bo on nie ma już wyrozumiałości dla moich wad."

CZy on wyjaśnił na czym ta inność polega, czy tylko walił takimi ogólnikami? Bo co to znaczy "inaczej myślimy"? Przecież nie ma dwóch osób na świecie, któreby tak samo myślały. Co w końcu jest dla niego ważne? Tak konkretnie powiedział? Co to znaczy rozumieli i akceptowali w stopniu wystarczającym dla niego? Tak konkretnie powiedział, czy tylko takie slogany wyduszał z siebie? A jakie jeszcze wady w Tobie widzi? Powiedział konkretnie, czy też ogólnikami walił?

Współczuję Ci Chmurko, bo przed Tobą, mówiąc ironicznie, powtórka z rozrywki, a więc wszystkie te emocje, które już kiedyś na początku kryzysu przeżywałaś.
Przytulam Cię mocno
 
     
agnieszka78
[Usunięty]

Wysłany: 2008-07-29, 09:24   

Chmurko, mąż chce Cię porzucić, jak ktoś robi takie świństwo to musi mieć też dobry argument aby zniwelować swój dysonans,
czy Ty nie za bardzo dałaś się wkręcić przez męża w obwinianie siebie?? czy nie wyolbrzymiłaś pod jego wpływem swoich negatywnych cech?
mój mąż jak mnie porzucał to był przekonany że nawet całe 13 lat naszego związku było bez sensu, mimo, że nawet jak spojrzałam na nasze rozmowy z gg choćby z miesiąca przed kryzysem -to pisał że mnie kocha etc, no a potem stwierdził że tak długo się męczył, on również próbował wpędzić mnie na początku w poczucie winy za wszystko- niby taka byłam ze najpierw miłość w nim wygadła w 2 pierwszych tygodniach stycznia a dopiero w trzecim pojawiła się ta jego lafirynda z pracy hahahahhahahahahaha ;) i wtedy sie w niej zakochał bo już nie był zobowiązany milością wobec mnie...ale ja tak szybko o wszystkim nie wiedziałam-wtedy on wpędzał mnie właśnie w poczucie winy a dzisiaj nie potrafi tego mi wytłumaczyć, nie wie za co chiał abym wtedy go przepraszała choć wtedy dodawał tez ze za późno na to, nie potrafi mi powiedzięc jak mógł przekreśłić tyle lat wspólnego zycia...mówi że te wszystkie miesiące zdrady to było kłamstwo, amok, opetanie, nieprawda...Chmurko wyolbrzymiłaś swoje wady, podałaś na tacy swojemu mężowi sposób na jego brudne sumienie i teraz on ładnie Ci mówi jak to się Tobie nie udało...
 
     
Mirela
[Usunięty]

Wysłany: 2008-07-29, 10:45   Re: Miało być ŚWIADECTWO, jest... BÓL

Droga Chmurko :)
Jesteś bardzo silną i wspaniałą kobietą. :) może kiedyś Twój mąż to zauważy , zapewne wymagało by to raczej z jego strony inicjatywy. Myślę sobie ,że jego wyobrażenie odbudowywania tego małżeństwa nie pokrywały się z rzeczywistością, nawet sięgnęłabym daleko dalej...może nawet nie potrafił, bo nie miał żadnej recepty, zadnego planu, albo wcale nie zauważył ,że zmianę należy rozpoczynac od siebie.
Mam nawet poczucie ,że czuje sie usprawiedliwiony tym ,ze "próbował". Mam nadzieję ,że nie powiązał tego słowa z udawaniem...
W tym wszystkim jakby zapomniano o czymś ważnym...UCZCIWOSC MAłżEńSKA. W niej nie ma niedomówień, tajemnic, ukrywania prawdziwego "ja",jest szczerośc i otwartosc...
Na samym wstępie podjęcia decyzji o odbudowywaniu musi byc mocne zaznaczenie granic , których oboje współmałżonkowie nie mogą przekroczyc...a przynajmniej będa się starac.Ta decyzja o odbudowywaniu ma byc wolna...świadoma, a nie po to by uspokoic swoje sumienie...
Chmurko...myślę sobie ,że Ty za to możesz korzystac ze zmian jakie sie w Tobie dokonały , to, że odkryłaś w sobie wiele i zmieniałaś wiele z Panem Bogiem nie może iśc na marne...
Ciesz się tak wielkim osiągnięciem. Nawet niech emanuje od Ciebie radośc z takiego osiągnięcia. A mąż byc może potrzebuje czasu na podjęcie WOLNEJ DECYZJI dotyczącej Waszego związku.
I mam taką prośbę do Ciebie...żebyś nie ukrywała przed nim swoich uczuc. Jeśli boli to boli, jeśli coś rani to rani...To trzeba powiedziec, bo nie zasługujesz , zresztą nikt njie zasługuje na takie zachowanie. Zrozumiałe jest też ,że mąż nie będzie potrafił kochac , starac się o Dobro dla Was bez zmian w sobie, bo nie zrozumie ile to kosztuje WYSIłKU, cierpliwości i uczenia się przebaczania za każdym razem. Takie zresztą poczynania bez Boga nie są nigdy prawdziwą próbą budowania.
To ,że jest tak teraz nie oznacza,że to koniec...
Tak od strony duchowej...Złe duchy atakują często "kilkakrotnie w ten sam sposób,w tych samych okolicznościach przez te same osoby lub w tym samym miejscu. Chodzi im o to aby człowiek wypełnił się lękiem, niepokonalnym lękiem żeby związał się urazami przed pewnymi doznaniami , rzeczami , osobami lub okolicznościami" żeby człowiek stał się zraniona antylopą. Potem jest im łatwiej odebrac wiarę , nadzieję i miłosc...
Jest na to lekarstwo...nie jesteśmy z tym sami...z niczym nie pozostajemy sami...i nie trzeba nosic tego samemu...
http://www.youtube.com/watch?v=gp9l1BmRYZ8

Pamiętam w modlitwie :)
 
     
beta1999
[Usunięty]

Wysłany: 2008-07-29, 11:43   

Współczuję Ci Chmurko. Część Twojej histori jest zblizona do moich doświadczeń zyciowych. Nic nie jest łatwe, nic nie jest proste. Wiele można doradzać ale tak naprawdę dużo zależy od chęci obojga. Nigdy nie Wierz w to że jest za późno, ze nie wchodzi się do tej samej rzeki 2 razy. Można do niej wejść milion razy, tylko ze za każdym razem ona jest inna. Jesli decyzja Twojego męża jest niezmienna, uszanuj to. Ale módl się nieustannie. "Jesli coś kochasz-puśc wolno, jesli powróci -jest Twoje, jeśli nie- nigdy Twoje nie było..." Pozdrawiam
 
     
lodzia
[Usunięty]

Wysłany: 2008-07-29, 13:53   

Chmurka napisał/a:
Byłam pewna, że nasze relacje są coraz lepsze... Byłam pełna wiary, nadziei i pokoju.

Chmurko u mnie ten rok też był taki.... A jednak teraz wszystko runeło...
bo
Chmurka napisał/a:
Było inaczej niż kiedyś. Pogodziłam się z tym, że nie jestem już jego królewną. Zaakceptowałam to, że jest inaczej, co nie znaczy, że gorzej.

Bo Chmurko "MUSI RUNĄĆ DOMEK Z KART ABY MOŻNA BYŁO ZBUDOWAĆ PAŁAC"

[ Dodano: 2008-07-29, 13:54 ]
Mirela napisał/a:
W tym wszystkim jakby zapomniano o czymś ważnym...UCZCIWOSC MAłżEńSKA. W niej nie ma niedomówień, tajemnic, ukrywania prawdziwego "ja",jest szczerośc i otwartosc...
Na samym wstępie podjęcia decyzji o odbudowywaniu musi byc mocne zaznaczenie granic , których oboje współmałżonkowie nie mogą przekroczyc...a przynajmniej będa się starac.Ta decyzja o odbudowywaniu ma byc wolna...świadoma, a nie po to by uspokoic swoje sumienie...


Tak Mirelko - dopiero teraz to rozumiem.... Łzy mi same lecą do oczu.
 
     
wabona
[Usunięty]

Wysłany: 2008-07-29, 18:38   

Chmurko, jeszcze może być dobrze - Twój mąż ma jeszcze ludzkie uczucia. Mój nawet nigdy ni4e zwrócił uwagi na to, abym nie cierpiała, ba - teraz nawet o własnym dziecku zapomniał, bo lada chwila będzie miał drugie - z nią.
Ja bym na Twoim miejscu liczyła na to, że jeszcze jego sumienie się odezwie,, że jeszcze będzie chciał budować, nie niszczyć. Z całego serca życzę Ci powodzenia. Zrobiłaś dużo - tyle, ile mogłaś. Ja też dużo zrobiłam, ale nie osiągnęłam nic. Mój mąż już na ulicy nawet własnego dziecka nie poznaje - to tak boli. W dniu dziecka córka bawiła się 2 metry dalej od niego - nawet nie podszedł - był z kochanką. To takie podłe.
Obyś Ty, Chmurko miała więcej szczęścia.
 
     
pi2
[Usunięty]

Wysłany: 2008-07-29, 20:04   

Chmurko,
Trzymaj się, jeszcze nie jest za późno, choć jest słabo.
Zanim mnie tu ukamienują :-/ albo zamkną konto to napiszę co widzę pozytywnego.
Mąż jeszcze z Tobą mieszka, chce się wyprowadzić ale jeszcze mieszka.
Mieszkał ostatni rok. Dla faceta to coś znaczy.
Twój mąż prawdopodobnie się waha, miota wewnętrze (tak jak ja) znaczy się nie ma ostatecznych decyzji, poza tym ostateczna na tym świecie to jest tylko śmierć. Każdą decyzję można zmienić, zwłaszcza tą złą.
Z tego co piszesz wiele rozmawialiście, super.
Co możesz zrobić? Rozmawiać i pytać. Może nie od razu dlaczego odchodzi, może nie czy zostanie, to może być zbyt tródne. Pytaj co czuje, (to najtródniejsze pytanie jakie może zadać żona mężowi ;-) ). Pytaj czego chce, czego potrzebuje, czego mu brakuje. I słuchaj, słuchaj, słuchaj. Absolutnie nie oceniaj. Ugryź się w język i słuchaj. O czym marzy, jaki jest, czego szuka. Pytaj o Niego. Zacznij Go odkrywać. Jeśli będzie gotowy do słuchania to mów o sobie. Nigdy: bo Ty. (sam se powinienen to poczytać). Pytaj, póki jest obok, i słuchaj.
Trzymam kciuki.
pi.kwadrat
 
     
Chmurka
[Usunięty]

Wysłany: 2008-07-29, 22:28   

Dziękuję Wam wszystkim za odpowiedź i za wsparcie:)

Powiedziałam mężowi, że go nie zatrzymuję. Powiedziałam, że kocham go i chcę przeżyć z nim życie, ale że jest wolny i że do niczego nie mogę go zmusić. Kilkakrotnie powiedział mi, że podjął decyzję, że odchodzi na zawsze. Poprosiłam go parę dni temu, żeby się wyprowadził skoro jest tego wszystkiego taki pewien. Może niektórzy uznają, że zrobiłam źle, ale nie potrafię mieszkać z nim jak z kolegą. Jeszcze tydzień temu w poniedziałek przytulał mnie, dotykał, a następnego dnia zabrał to wszystko. Nie potrafię patrzeć jak stawia między nami coraz więcej murów. Już raz to przeżyłam, w ubiegłym roku i chyba nie wyszło z tego nic dobrego, bo po 2 miesiącach mieszkania razem jak kolega i koleżanka, mój mąż zaczął się spotykać z inną kobietą i zapraszał ją do naszego domu. Przed chwilą właśnie powiedział, że wyprowadza się w piątek i nie jest możliwe, abyśmy byli już razem.

Przez cały ten rok mąż traktował mnie bardzo dobrze, dbał o mnie, troszczył się, wspierał, traktował z czułością. Gdy byliśmy w Częstochowie 2 tygodnie temu, w 4. rocznicę ślubu, kazał mi zaczekać i pobiegł kupić mi kwiaty. I z każdym miesiącem było coraz lepiej. Nie miałam powodów do niepokoju. I mówił, że jest DUMNY ze mnie, że tyle zachowań zmieniłam.

Mieliśmy plany na przyszłość - chcieliśmy przeprowadzić się do naszego rodzinnego miasta, kupić ziemię i dom. Znaleźliśmy ziemię, przygotowywaliśmy się do wzięcia kredytu. Mój mąż sam mówił, że cieszy go bardzo myśl o naszym domu. Pytałam go kilka razy czy jest pewien, że chce się przeprowadzać, odpowiadał, że tak. W tym wszystkim UDAWAŁ. Powiedział mi, że to były moje plany i marzenia, a on przytakiwał mi, bo chciał, abym była szczęśliwa.

Poprosił mnie w lipcu, abym zaczęła brać kwas foliowy. Powiedział, że chce, abyśmy niedługo mieli dziecko. UDAWAŁ. Teraz mówi, że to dla mnie, ja chciałam, a on chciał, abym była szczęśliwa. Tylko, że ja wcale nie naciskałam na dziecko. Chciałam czekać, aż on będzie chciał.

Po przyjściu z pracy zawsze się witał ze mną czule, przytulał mnie. Teraz powiedział, że był to dla niego nic nie znaczący rytuał.

W wielu sytuacjach, chwilach wyglądał naprawdę na szczęśliwego. W maju pytałam go czy cieszy się, że jesteśmy razem. Powiedział, że bardzo się cieszy. Dziś mówi, że tego w ogóle nie pamięta. I mówi, że pewnie powiedział mi tak, bo co miał mi powiedzieć, nie chciał, żebym się martwiła.

Już sama nie wiem co było prawdą, a co nie i jak można tak udawać.

Jako powody swego odejścia podał bardzo ogólne rzeczy. Powiedział, że nigdy nie wejdziemy na "satysfakcjonujący dla niego poziom rozumienia", bo jesteśmy zupełnie różni.
Powiedziałam mu, że przecież zawsze byliśmy różni, że wiedział o tym przed ślubem, a on na to, że patrzył na mnie przez różowe okulary, że był zakochany, dlatego mu to nie przeszkadzało. Kiedyś mówił, że kocha mnie taką jaką jestem razem z moimi wadami. Dziś mówi, że nie ma w nim już wyrozumiałości dla moich wad. Dodał, że jest na świecie wiele osób, które zrozumieją go dużo lepiej niż ja, którzy są bardziej podobni do niego. My jego zdaniem zupełnie inaczej myślimy o życiu, mamy inne wartości. Powiedziałam mu, że przecież możemy akceptować swoje różnice, a on na to, że jest ich za dużo.

Wśród powodów jest też to, że ja nigdy nie dam mu tyle akceptacji ile on potrzebuje. Przez ten rok naprawdę starałam się dawać mu tego jak najwięcej. Oczywiście były w tym roku sytuacje, w których mógł poczuć się tak, że jest nierozumiany czy częściowo nieakceptowany. Ale ja nie jestem maszyną i nie potrafię tak od razu zmienić w sobie tylu rzeczy. Starałam się dawać mu to, czego potrzebuje. Doceniać, chwalić, nie krytykować - choć się zdarzało, nie oceniać - też się zdarzało.

Mój mąż mówi, że on już nie potrafi się przede mną otwierać, mówić co myśli. Gdy wrócił rok temu, postanowiliśmy, że będziemy robić wszystko, aby było mu coraz łatwiej. Teraz mówi, że nigdy nie będzie umiał przez to, że kiedyś tyle go krytykowałam i denerwowałam się za to co mówi. A on chciałby móc mówić o każdej swojej myśli, a nie zastanawiać się czy ja się zdenerwuję, czy mi się to spodoba czy nie.

Zapytałam męża jakie cechy są w nim, których jego zdaniem bym nie zakceptowała nigdy. Nie chciał mi powiedzieć, bo uznał, że to już nie ma znaczenia. W końcu wymienił kilka, ale dodał, że jest ich wiele.
1. Czy będziesz w stanie zaakceptować to, że ja nie tylko patrzę na inne dziewczyny, że nie tylko podobają mi się inne dziewczyny, ale też, że się nimi podniecam? - Kiedyś denerwowałam się każdym jego spojrzeniem, chciałam, aby patrzył tylko na mnie. Przez ten rok nauczyłam się nie denerwować, gdy spojrzał na kogoś, powoli akceptowałam to, że mogą podobać się mu inne kobiety.

2. Czy zaakceptowałabyś to, że przestanę chodzić do kościoła, bo nie czuję takiej potrzeby? - Zanim się poznaliśmy mąż nie chodził do kościoła zbyt często. Gdy się poznaliśmy zaczął chodzić ze mną, sam mnie pytał na którą godzinę idę na mszę. Potem chodziliśmy już ciągle razem przez prawie 10 lat. Teraz mówi, że chodził, bo ja chciałam. Powiedziałam mu, że być może byłabym w stanie to zaakceptować, ale potrzebowałabym czasu. Zapytałam go czy on byłby w stanie zaakceptować jakąś radykalną zmianę we mnie, jakieś zachowanie, którego kiedyś nie było i za którym on nie przepada , np. czy zaakceptowałby to, że zaczęłam palić. On na to, że nie, że rozstałby się ze mną.

3. Czy będziesz w stanie zaakceptować to, że cały czas po pracy będę oglądał telewizję, jeśli będę miał na to ochotę? - Starałam mu się wytłumaczyć kiedy byłabym w stanie zaakceptować to, a kiedy nie. Mąż się zdenerwował i stwierdził, że niepotrzebnie mi to mówi, bo ja staram się go przekonać i znajduję kontrargumenty.

4. Czy zaakceptujesz to, że będę przy tobie przeklinał? - Dodał, że w pracy to robi nawet kilka razy dziennie. Powiedziałam, ze skoro robi to w pracy, to przy mnie nie musi. A on na to, że przy mnie chciałby robić wszystko na co mam ochotę. Gdy tego nie robi, nie jest sobą.

Takie cztery przykłady podał zaznaczając, że to tylko przykłady. Że tego jest więcej.

Dodał również, że nie może być ze mną, bo zawsze byłoby tak jak ja chcę. Że on nie potrafi mi odmawiać. W tym roku starałam się, aby mówił czego chce pragnie, co chce robić, co oglądać, dawałam mu prawo wyboru w wielu sytuacjach nas dotyczących i błahych i poważnych. Chciałam, aby mówił czego chce, a czego nie.

I myślę, że - to jest dla niego bardzo ważne - on nie zakochał się we mnie na nowo, a na to chyba liczył. Robiłam wszystko co umiałam, aby mu w tym pomóc. Ale chyba się nie udało.

On sam mówi, że w zeszłym roku wrócił do mnie m.in z poczucia winy... I już nie chce rozmawiać temat nas, powodów, swoich zachowań, bo uważa, że wszystko mi wyjaśnił, a skoro nie zrozumiała, to moja wina.

Jeśli chodzi o moje wady i to jak go kiedyś traktowałam, to było naprawdę tak jak napisałam. Jestem tego świadoma. Za swoje zachowanie biorę odpowiedzialność. Wiem również, że on mógł na takie moje zachowanie nie godzić się, mógł stawiać granice. Więc wina, jeśli można tu mówić o winie, leży po obu stronach.

Mój mąż uważa, że starał się, że naprawdę próbował. Uważa również, że nie ma już dla nas szans. Wyprowadza się, nie dlatego, że chce coś przemyśleć. Wyprowadza się, bo odchodzi, porzuca na zawsze. I w konsekwencji będzie dążył do rozwodu. Wie, że mnie rani i krzywdzi, ale co ma robić, skoro nie chce ze mną być. Chce, abym przeszła przez to z jak największym spokojem. Chce zostawić mi mieszkanie, aby zabezpieczyć moją przyszłość. Jego zdaniem, ślub był aż 4 lata temu, a od tamtej pory tyle rzeczy mogło się zmienić.

Przez ten cały rok rozbudził we mnie tyle marzeń, o domu , o rodzinie, o dzieciach. Po co??? Czuję ból, smutek, żal... Byłam w tym roku szczęśliwa... Byłam szczęśliwa z nim...
 
     
_zosia_
[Usunięty]

Wysłany: 2008-07-29, 22:39   

Droga Chmurko,

Z tego co piszesz wydaje mi się, że Twój mąż podjął decyzje i że pisze Ci prawdę. Szkoda że tak późno... Szkoda że tak późno stać go na odwagę...

Nie liczyłabym na jego powrót...

Trzymaj sie.

_zosia_
 
     
Chmurka
[Usunięty]

Wysłany: 2008-07-29, 22:44   

Dlaczego, Zosiu, nie liczyłabyś na jego powrót?
Jak mam modlić się o uzdrowienie naszego małżeństwa, nie licząc na powrót, nie mając nadziei?
 
     
elzd1
[Usunięty]

Wysłany: 2008-07-29, 22:46   

Chmurko. Mogę tylko Cię przytulić, tak na odległość.
 
     
agnieszka78
[Usunięty]

Wysłany: 2008-07-30, 00:22   

Chmurka napisał/a:
Dlaczego, Zosiu, nie liczyłabyś na jego powrót?
Jak mam modlić się o uzdrowienie naszego małżeństwa, nie licząc na powrót, nie mając nadziei?


droga Chmurko,moim zdaniem wszystko jest możliwe, być może twój mąż jest "zakochany"w kimś innym i stąd to całe jego tłumaczenie, wmawianie tobie wad, on teraz naprawde w to wierzy, że udawał...chce powiedzieć że i mój mąż podobnie-bo dopiero co staralismy się o dziecko, byliśmy podobnie w trakcie budowy wymarzonego domu a tu nagle stwierdził ze sie w nim wypaliło, że nic nie może mi z siebie dać, że nie daje mi szans, że za późno na moje przeprosiny choć sam nawet nie wiedział za co i dotąd nie wie, wymyślał wtedy teorie ze to ja przestałam go kochać , ze to ja go odrzuciłam, że jest juz zdecydowany, ze jestesmy ze sobą z przyzwyczajenia, ze nie zmienie jego zdania, że sobie nie wyobraża...ehhhhh....a teraz nie on sam nie może pojąć jak mógł wyrządzać te wszystkie okropieństwa...Chmurko wszytsko jest możliwe zs Bogiem-zobacz jak mi Bóg pomógł-mąz planował wspólną przyszłość z kochanką, był równie zdecydowany jak Twój mąż- a jednak wrócił i jest teraz kochany...o.Pelanowski pisze w swoich książkach,że najwiecej osiągamy wtedy kiedy już z siebie nic nie możemy począć i całkowicie oddajemy się Bogu, puszczamy się wszelkich własnych sposóbow, chcemy aby była Jego wola, porównuje to do Jezusa który najwięcej dokonał wtedy kiedy już nic nie mógł bo wisiał na krzyżu-najwiecej dokonał swoją śmiercią, oddając się Bogu...i być może teraz jest czas twojego umierania...
ps. polecam Tobie "Umieranie ożywiające" pelanowskiego

[ Dodano: 2008-07-30, 00:25 ]
ja kiedy mąż mnie porzucił nie potrafiłam modlić sie o uzdrowienie, modliłam się o dobro dla mnie i dla męża ale takiego wg Bożej woli, cokolwiek to będzie
 
     
agata96
[Usunięty]

Wysłany: 2008-07-30, 08:17   

Chmurko, bardzo mi przykro jak czytam to co piszesz. I jedno określenie przychodzi mi do głowy - oszustwo. Okrutne, nieludzkie oszustwo. Historia może mieć różne zakończenia, nie wiemy co nas czeka i co może się wydarzyć. Zastanów się jednak nad tym co dla Ciebie jako dla człowieka, a nie żony jest najlepsze? Życzę Ci dużo spokoju. Pozdrawiam. Agata
 
     
lodzia
[Usunięty]

Wysłany: 2008-07-30, 08:47   

Chmurka, jestem dokładnie w tym samym miejscu......
Tylko, ze ja wiem że kocha..... ale odchodzi. Modle się, wierze w cud
Bez tej wiary nie umiałabym oddychać
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 8