Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i
gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Portal  AlbumAlbum  NagraniaNagrania  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  StowarzyszenieStowarzyszenie  Chat  PolczatPolczat
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
 Ogłoszenie 

Poprzedni temat «» Następny temat
Miało być ŚWIADECTWO, jest... BÓL
Autor Wiadomość
elzd1
[Usunięty]

Wysłany: 2008-08-02, 20:21   

Chmurko. Wiem jak jest Ci ciężko. Przytulam mocno.
 
     
Chmurka
[Usunięty]

Wysłany: 2008-08-02, 20:26   

Co zrobić, aby to tak nie bolało? Taka pustka, samotność. Cała moja rodzina mieszka w innym mieście, przyjaciółka również. W tym mieście mam tylko znajomych, niektórych dobrych, ale oni mają swoje życie, uważają zresztą, że takie rzeczy się zdarzają i trzeba je po prostu przeżyć.
Tak bardzo tęsknię za moim mężem...Tak trudno być samej w mieszkaniu, gdzie on zawsze był ze mną. Tak trudno nie rozmawiać z nim.Na nic nie mam ochoty. Co mogę zrobić, aby było lżej?
 
     
_zosia_
[Usunięty]

Wysłany: 2008-08-02, 21:41   

Chmurka napisał/a:




Co znaczy "Najtrudniej przyjąć i pogodzić się z rzeczywistością"? Przyjęłam to, że mąż odchodzi, że już jutro nie będzie go przy mnie. Czy pogodzenie się z rzeczywistością oznacza przekreślenie naszego małżeństwa, uznania, że on już nigdy nie wróci? Na tym to polega???


Dla mnie polegałoby pogodznie sie z rzeczywistością na fakcie, że mąż mnie nie kocha, że teraz układam sobie życie bez niego, że być może cały rok mąż oszukiwał, bo bał się powiedzieć prawdę.

_zosia_
 
     
Chmurka
[Usunięty]

Wysłany: 2008-08-02, 22:53   

_zosia_ napisał/a:


Dla mnie polegałoby pogodznie sie z rzeczywistością na fakcie, że mąż mnie nie kocha, że teraz układam sobie życie bez niego, że być może cały rok mąż oszukiwał, bo bał się powiedzieć prawdę.

_zosia_


A dla mnie byłoby to poddaniem się, brakiem wiary w nasze małżeństwo, brakiem wiary w możliwość zadziałania Boga. Dziś jestem sama, zaczynam budować swoje życie sama. Ale wierzę i będę wierzyć, że będzie dobrze między mną a mężem. Zamierzam nadal pracować nad sobą, zamierzam modlić się nadal o uzdrowienie naszego małżeństwa, zamierzam czekać i w tym czasie również żyć.

[ Dodano: 2008-08-03, 01:03 ]
Gdy byliśmy w listopadzie na rekolekcjach dla małżeństw, mój mąż napisał: "kryję uczucia szczęścia w byciu z nią, miłości i przywiązania". Więc chyba czuł to szczęście, miłość...Ale, gdyby kochał, to przecież nie odszedłby.
 
     
gandalf
[Usunięty]

Wysłany: 2008-08-03, 13:52   

Chmurko jasne że to byłoby się poddanie. Ja jak się dowiedziałam że mój był nad morzem z nią to dostałam białej gorączki, nie dlatego że z nią tylko że na dziecko już nie miał. W tedy się poddałam powiedziałam dość nawet nie będę sie modlić o uzdrowienie małżeństwa skoro nic to nie działa.Ale rano już powiedziałam nie poddam się będę walczyć bo wiem że Pan mnie nie zostawi z tym wszystkim i nadal się modlę jest lżej jak se z nim pogadam. I przecież nie patrzyłby tak na mnie przecież jakbym mu była tak do końca obojętna. Wierze że będzie wszystko ok kiedyś a wiara czyni cuda :-)
 
     
agnicha
[Usunięty]

Wysłany: 2008-08-03, 23:46   

Chmurka napisał/a:
Więc chyba czuł to szczęście, miłość...Ale, gdyby kochał, to przecież nie odszedłby.


Chmurko, to chyba nie do końca tak...
Ja rozumiem, że "faceci są prości" :))) jak to mówi moja koleżanka (przepraszam, jeśli uraziłam któregoś z Panów), ale oni też czują ...i myślę, że nie fakt iż twój mąż odszedł nie musi wcale oznaczać, że na pewno nie kocha.
Może stało się coś o czym nie wiesz...coś w nim pęklo i nie może sobie z tym poradzić...może musi mieć czas aby to w sobie poukładać...
Skoro tak niedawno mąż napisał,że Cie kocha ale nie umie Ci o tym mówić, to dla mnie on potrzebuje czasu...
Oczywiście mogę się mylić, (np. mój mąż jak mi mówił, że mnie juz nie kocha, to podważył też prawdziwość tego co mi pisał na takich rekolekcjach przedmałżeńskich- stwierdził, że pisał wtedy to, co chciałam słyszeć i czytać), ale ja uważam, że nie wolno Ci tracić nadziei...
Nie układaj scenariuszy...nie wiesz co on czuje...
Chmurko trwaj!!!
I wykorzystaj ten czas bez męża...sama zobaczysz jak wiele można sie o sobie samej dowiedzieć w takiej samotności....i choć nie zawsze ta prawda o nas samych nam sie podoba, to przecież tylko to, co na prawdzie budowane może przetrwać burze...
 
     
supeł
[Usunięty]

Wysłany: 2008-08-04, 08:57   

Droga Cmurko. Nie mogę powiedzieć, że Cię rozumiem, bo jestem w trochę innej sytuacji. Mój mąż nie chce wyprowadzić się z domu mimo, że juz prawie oficjalnie spotyka się z inną kobietą ( rzekomo z miłości do naszych dzieci ). Myślę, że jego wyprowadzka wiele zminiłaby w moim życiu. Pozwoliłaby się zdystansować, a jemu dałaby okazję zasmakowania "wolności" i "lepszego" życia. Jak uczy nas doświadczenie w wielu sytuacjach wyprowadzka powoduje, iż to "inne " życie wcale nie jest szczęśliwsze. Może i w przypadku Twojego męża tak to zadziała. Życzę Ci tego z całego serca. Tymczasem zadbaj o siebie. Jeśli potrzebujesz teraz kontaktu z kimś bliskim, a nie ma go niedaleko, to spróbuj wziąć parę dni urlopu i jedź się zwyczajnie wygadać to bardzo pomaga.
Serdeczności.
 
     
_zosia_
[Usunięty]

Wysłany: 2008-08-04, 19:58   

[quote="Chmurka"]
A dla mnie byłoby to poddaniem się, brakiem wiary w nasze małżeństwo, brakiem wiary w możliwość zadziałania Boga. Dziś jestem sama, zaczynam budować swoje życie sama. Ale wierzę i będę wierzyć, że będzie dobrze między mną a mężem. Zamierzam nadal pracować nad sobą, zamierzam modlić się nadal o uzdrowienie naszego małżeństwa, zamierzam czekać i w tym czasie również żyć.
quote]

Dla mnie to nie jest poddanie się, ale to odwaga, aby spojrzeć realnie na rzeczywistość i przyjąć ją - taką jaką jest, bez upiększeń i iluzji.
Umiejętnośc przyjęcia rzeczywistości bez karmienia się iluzjami jest wlaśnie działaniem Boga.

_zosia_
 
     
wito
[Usunięty]

Wysłany: 2008-08-04, 21:11   

dopóki nie pogodzimy się ze stratą - będziemy gnuśnymi woskowymi figurami.
dopóki nie spojrzymy realnie na możliwości naprawy naszego sakramentalnego małżeństwa - będziemy dreptać w miejscu i wołać "niech by pił niech by bił - byle był".
Owszem zgadzam się, że musimy mieć pewność, że zrobiliśmy wiele, nawet wszystko, by uratować nasz sakramentalny związek. Ale nie powinniśmy trwać w czymś co tylko nas niszczy.
Najpierw nasz małżonek z piedestału nas krzywdził gdy był z nami. A teraz kiedy poszedł był sobie precz, nie rokuje nadziei na powrót tworzymy sobie nierealny świat, w którym gdzieś tam po bliżej nieokreślonym czasie nasz krzywdziciel, skruszony wraca do nas i żyjemy piękni i szczęśliwi.
I tak stajemy się powoli automatami - Rano - modlitwa za zdradzacza, śniadanie, praca, obiad, wyczowanie dzieci, samotne popołudnie wypełnione wytrwałym czekaniem aż książę z bajki powróci, kolacja, modlitwa za zdradzacza, samotne małżeńskie łóżko...
A gdzie jesteśmy w tym wszystkim jesteśmy my??? jaka nasza rola??? czy to Bóg zamknął nas w tej klatce??? czy może my sami??? Kiedy wreszcie zrobimy coś dla Chmurki, Agnichy, Supełka?
 
     
Andrzej 
Mąż jednej żony


Imię małżonka/i: Kama
Wiek: 30
Dołączył: 22 Mar 2006
Posty: 156
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2008-08-05, 01:27   

_zosia_ napisał/a:
Chmurka napisał/a:

A dla mnie byłoby to poddaniem się, brakiem wiary w nasze małżeństwo, brakiem wiary w możliwość zadziałania Boga. Dziś jestem sama, zaczynam budować swoje życie sama. Ale wierzę i będę wierzyć, że będzie dobrze między mną a mężem. Zamierzam nadal pracować nad sobą, zamierzam modlić się nadal o uzdrowienie naszego małżeństwa, zamierzam czekać i w tym czasie również żyć.


Dla mnie to nie jest poddanie się, ale to odwaga, aby spojrzeć realnie na rzeczywistość i przyjąć ją - taką jaką jest, bez upiększeń i iluzji.
Umiejętnośc przyjęcia rzeczywistości bez karmienia się iluzjami jest wlaśnie działaniem Boga.

_zosia_


Zosiu, wiara w uzdrowienie małżeństwa nie jest iluzją. Chmurka wyraźnie napisała, że zamierza trwać w wierności mężowi i wierząc zarazem w uzdrowienie swojego małżeństwa, nic nie chce z życia utracić. Wręcz przeciwnie; chce się rozwijać, pracować nad sobą, żyć pełnią życia. Tak by nie zmarnować tego czasu. A i mąż jak wróci zastanie ją radosną, umocnioną na duchu i ciele. Być może w tym trudnym czasie z pomocą Bożą rozwinie w sobie nowe talenty. A z pewnością i mężowi będzie łatwiej wrócić jak zorientuje się jak wspaniałą żonę porzucił.


wito napisał/a:
dopóki nie pogodzimy się ze stratą - będziemy gnuśnymi woskowymi figurami.
dopóki nie spojrzymy realnie na możliwości naprawy naszego sakramentalnego małżeństwa - będziemy dreptać w miejscu i wołać "niech by pił niech by bił - byle był".


Owszem zgadzam się, że musimy mieć pewność, że zrobiliśmy wiele, nawet wszystko, by uratować nasz sakramentalny związek. Ale nie powinniśmy trwać w czymś co tylko nas niszczy.
Najpierw nasz małżonek z piedestału nas krzywdził gdy był z nami. A teraz kiedy poszedł był sobie precz, nie rokuje nadziei na powrót tworzymy sobie nierealny świat, w którym gdzieś tam po bliżej nieokreślonym czasie nasz krzywdziciel, skruszony wraca do nas i żyjemy piękni i szczęśliwi.


Przeżycie straty (odejście męża/żony) w języku psychologii oznacza pogodzenie się z faktem, że nie będzie tak jak było. Ale to również oznacza, że można przeżyć żałobę po nieudanym okresie małżeństwa po to, by tworzyć je na nowo z tym samym człowiekiem, ale na zupełnie innych warunkach. Przeżycie żałoby jest koniecznym etapem uzdrowienia, aby stworzyć warunki do nowego życia z tym samym mężem/żoną.

wito napisał/a:
I tak stajemy się powoli automatami - Rano - modlitwa za zdradzacza, śniadanie, praca, obiad, wyczowanie dzieci, samotne popołudnie wypełnione wytrwałym czekaniem aż książę z bajki powróci, kolacja, modlitwa za zdradzacza, samotne małżeńskie łóżko...

Opisujesz jakiś niesamowicie cierpiętniczy i czarny scenariusz. A może być to przecież życie w tym czasie rozłąki piękne, pogodne, twórcze i pełne nadziei. W takim samotnym ale szczęśliwym życiu jest wtedy miejsce na: modlitwę za ukochanego współmałżonka, gimnastykę, uprawianie sportów, skupienie się na działaniach, które budzą zdrowe pasje, spotkania z przyjaciółmi, służenie jakiejś wielkiej sprawie, by nie dopadła frustracja. Jest to czas na dokonanie niezbędnych zmian w swoim życiu. Ten czas rozłąki - nawet jak zostanie orzeczony rozwód bez naszej zgody - powinien być czasem inwestowania w siebie na każdej płaszczyźnie życia, a szczególnie rozwijaniem swojej relacji z Bogiem, gdyż to Bóg będzie nas przemieniać, umacniać i dawać nadzieję (o ile Mu na to pozwolimy).

wito napisał/a:
A gdzie jesteśmy w tym wszystkim jesteśmy my??? jaka nasza rola??? czy to Bóg zamknął nas w tej klatce??? czy może my sami??? Kiedy wreszcie zrobimy coś dla Chmurki, Agnichy, Supełka?

Jesteśmy na swoim miejscu tzn. trwamy w wierności i cieszymy się życiem, odkrywamy bądź rozwijamy w tym czasie talenty, które nam Bóg dał. Ci co się całkowicie zawierzają Bogu, są posłuszni Jego woli, praktykują aktywną wiarę, pokładają w Nim ufność, kochają swoich współmałżonków, mogą żyć z Bogiem pełnią życia i mieć niegasnącą nadzieję na uzdrowienie małżeństwa. Warto brać przykład z tych, co taką miłością i takim radosnym, pełnym nadziei życiem żyją, albo weszli na drogę do pełni życia realizując choćby program „Wreszcie żyć – 12 kroków ku pełni życia” - program prowadzony przez Jacka Racięckiego.

Nigdy nie jest na za późno, aby ratować małżeństwo, ale zawsze jest za wcześnie, aby się poddawać…
_________________
"Módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga, a działaj, jakby wszystko zależało tylko od ciebie" (Święty Ignacy Loyola)
"Najpierw modlitwa, potem przebłaganie, dopiero na trzecim miejscu - daleko "na trzecim miejscu"- działanie" (Święty Josemaria Escriva)
„Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia” (List św. Pawła do Filipian 4:13)
„I nie uczynił tam wielu cudów z powodu ich niewiary” (Ew. Mateusza 13:58)
www.separacja.org ::: www.sychar.org ::: www.modlitwa.info
 
 
     
wito
[Usunięty]

Wysłany: 2008-08-05, 06:52   

Andrzej napisał/a:
Opisujesz jakiś niesamowicie cierpiętniczy i czarny scenariusz. A może być to przecież życie w tym czasie rozłąki piękne, pogodne, twórcze i pełne nadziei.

nie - opisuję to co widzę na forum i wokół siebie. jakoś trudno dostrzec mi tą radość. Owszem można w sobie wiele zabić - ale to wróci. Ptak, któremu podetnie sie skrzydła nie będzie już latał. Będzie chodził po ziemi, grzebał jak kura, jadł, spał, robił kupę. Nie będzie już orłem.
Andrzej napisał/a:
Jesteśmy na swoim miejscu tzn. trwamy w wierności i cieszymy się życiem, odkrywamy bądź rozwijamy w tym czasie talenty, które nam Bóg dał. Ci co się całkowicie zawierzają Bogu, są posłuszni Jego woli, praktykują aktywną wiarę, pokładają w Nim ufność, kochają swoich współmałżonków, mogą żyć z Bogiem pełnią życia i mieć niegasnącą nadzieję na uzdrowienie małżeństwa.

A jeżeli nie kochają swoich małżonków? Nie są posłuszni woli Boga wtedy? Nie pokładają ufności w Bogu? Owszem nie są na swoim miejscu - przy boku kogoś komu ślubowali, ale to ten ktoś poszedł na "zieleńszą trawkę". Za grzechy kogoś Bóg nas karze??? wręcz według Ciebie - odwraca się.
Mnie sie wydaje, że Bóg nas nie opuści, nigdy. Że czasem czyjeś grzechy, tak silnie niszczą naszą psychikę, że nie potrafimy odnaleźć się w "nowej rzeczywistości", są przyczyną naszego "skrzywienia".
Nie wiem, pytam.
 
     
elzd1
[Usunięty]

Wysłany: 2008-08-05, 08:07   

wito napisał/a:
tworzymy sobie nierealny świat, w którym gdzieś tam po bliżej nieokreślonym czasie nasz krzywdziciel, skruszony wraca do nas i żyjemy piękni i szczęśliwi.

Tiaaa.
Tak właśnie jest: nierealny świat pełen iluzji. Oni zaś ani przez chwilę nie poświęcają nam swoich myśli.
wito napisał/a:
I tak stajemy się powoli automatami - Rano - modlitwa za zdradzacza, śniadanie, praca, obiad, wyczowanie dzieci, samotne popołudnie wypełnione wytrwałym czekaniem aż książę z bajki powróci, kolacja, modlitwa za zdradzacza, samotne małżeńskie łóżko...

Witek, oddałeś to w pełni: automaty, żyjące złudzeniami.
Andrzej napisał/a:
Opisujesz jakiś niesamowicie cierpiętniczy i czarny scenariusz. A może być to przecież życie w tym czasie rozłąki piękne, pogodne, twórcze i pełne nadziei. W takim samotnym ale szczęśliwym życiu jest wtedy miejsce na: modlitwę za ukochanego współmałżonka, gimnastykę, uprawianie sportów, skupienie się na działaniach, które budzą zdrowe pasje, spotkania z przyjaciółmi, służenie jakiejś wielkiej sprawie, by nie dopadła frustracja. Jest to czas na dokonanie niezbędnych zmian w swoim życiu. Ten czas rozłąki - nawet jak zostanie orzeczony rozwód bez naszej zgody - powinien być czasem inwestowania w siebie na każdej płaszczyźnie życia, a szczególnie rozwijaniem swojej relacji z Bogiem, gdyż to Bóg będzie nas przemieniać, umacniać i dawać nadzieję (o ile Mu na to pozwolimy).

Wszystko co robimy to środki zastępcze, mające uśmierzyć ból. A tak naprawdę cały czas w głowie brzmi jedna myśl: zdradzacz. I nie ma takiej siły, która by tę myśl wyparła, cokokolwiek by się nie robiło. I nie mów, że jest możliwe zagłuszenie tej myśli, nawet Ty robisz wszystko, żeby nawet na chwilę nie przestawać myśleć, wciąż tkiwić w tym samym miejscu. Choćby bywanie na tym forum powiększa poczucie straty, powiększa nasze uwiązanie, naszą zależność od tych, którzy od dawna żyją innym życiem, a nas wyrzucili z pamięci.
No, chyba że wreszcie spojrzy się realnie na rzeczywistość, porzuci złudzenia - wtedy możliwe jest życie dla siebie, dla Pana, dla innych.
Ale i tak tego bólu się nie zapomina i on wraca, w różnym natężeniu, w różnych sytuacjach.
Znam z ososbistych relacji moich koleżanek, które nawet mając drugiego partnera ( nie popieram i nie namawiam ! ) , mając dzieci z tych związków, udane nowe życie: na wspomnienie sytuacji sprzed lat, na wspomnienie zdradzacza, doznają tego samego bólu. To jest trauma na całe życie, cios w serce od najbliższej osoby, rana, która wciąż się odnawia, pomimo środków leczniczych.
Nie mów mi, że Ty się rozwijasz dla siebie, to co napisałeś, to slogany, których nie realizujesz.
Andrzej napisał/a:
Jesteśmy na swoim miejscu tzn. trwamy w wierności i cieszymy się życiem, odkrywamy bądź rozwijamy w tym czasie talenty, które nam Bóg dał. Ci co się całkowicie zawierzają Bogu, są posłuszni Jego woli, praktykują aktywną wiarę, pokładają w Nim ufność, kochają swoich współmałżonków, mogą żyć z Bogiem pełnią życia i mieć niegasnącą nadzieję na uzdrowienie małżeństwa.

Wiesz, taka niegasnąca nadzieja to tkwienie w tym samym miejscu, czyli śmierć za życia. A kochać owego zdradczacza, i owszem: jak każdego człowieka, jak bliźniego, nic więcej, nie jak męża/żonę, nie jak osobę bliską, tylko jak obcą. Trudne, ale chyba możliwe.
Co do rozwijania talentów - jak wyżej: wszystko dla szanownego zdradzacza.
Witek ma rację, jesteśmy jak ptaki, którym obcięto skrzydła.
Andrzej napisał/a:
Warto brać przykład z tych, co taką miłością i takim radosnym, pełnym nadziei życiem żyją, albo weszli na drogę do pełni życia realizując choćby program „Wreszcie żyć – 12 kroków ku pełni życia”.

Program 12 kroków jest po to, żeby uporać się właśnie z uzależnieniem od szanownego, odciąć więzy i zacząć żyć: dla siebie, nie dla zdradzacza. Żyć tym, co daje codzienność, widzieć wreszcie SIEBIE i realizować SWOJE marzenia, bez tej "jedynej" osoby. Uwolnić się od przeszłości i zobaczyć cel dla przyszłości. Chyba, że ktoś sobie założy taki rozwój, który będzie prowadził do większego uzależnienia.
Program 12 kroków jest programem rozwoju duchowego, nie zaś przywiązywania się do człowieka.
Nie wejdę w program, który będzie mnie bardziej przywiązywał do małżeństwa, do zdradacza. I uczestnicząc w tych zajęciach, chcę zrobić coś dla siebie, bez oglądania się na szanownego. On dla mnie nie istnieje, umarł śmiercią duchową - jak mi tutaj napisała kiedyś mądra osoba.

Moim zdaniem, żyć dla siebie, cieszyć się dniem dzisiejszym, nie czekać: to jest cel, bardzo trudny do osiągnięcia, ale możliwy. Ewentualny powrót zdradacza przyjąć jak dar od Boga, dar, który możemy dostać, ale wcale nie znaczy, że na pewno dostaniemy. Nie żyć złudzeniami, tylko tym, co jest realne. I wcale to nie musi oddalać nas od Boga, wręcz przeciwnie.

Chmurko, przepraszam za pisanie w Twoim temacie, mogę się domyślać, jak jest Ci ciężko. Ale może i te wypowiedzi jakoś Ci pomogą.
Przytulam mocno.
 
     
Reniuszek
[Usunięty]

Wysłany: 2008-08-05, 10:55   

Andrzej napisał/a:
Nigdy nie jest na za późno, aby ratować małżeństwo, ale zawsze jest za wcześnie, aby się poddawać…


Ze nigdy nie jest za pozno - zgadzam sie, pod warunkiem , ze chca tego OBIE strony w/w malżenstwa..

Pytanie rodzi sie dla mnie teraz takie:

Jak rozpoznac czy nie jest za wczesnie aby sie poddac?
I kiedy mozna i trzeba sie poddac, w moim odczuciu najlepszej woli Boga dla mnie?

Bo tak rozumiem poddanie sie jako bardzo ludzkie powiedzenie: nie dam rady dluzej sama obmyslac rozwiazan, sama ciagnac tego malzenskiego wozka, prosze Ciebie Boze o pomoc...o konkretne swiatlo w tej sprawie....

Wola Boga w zjednoczeniu z moim pragnieniem odkrycia drogi wyjscia, jak sie domyslam, wcale nie musi oznaczac, ze mam trwac w zwiazku ktorego praktycznie na razie nie ma... ale ze mam rozeznac jak dalej zyc, prawda?

Związek małżeński nie oznacza jedynie więźi fizycznej, ale oznacza również więź duchową, która wynika również z przysięgi małżeńskiej. Bo i na ten moment Przymierze pozwala Ci wypełniac ślubowanie. A praktycznie dalej trwa... . Bóg dalej w nim jest...jest wierny zaproszeniu jakie otrzymał od Was.


Z calym szacunkiem dla "niegasnacej nadziei" ale nie na konkret w postaci ratowania malżenstwa (na sile) ale NADZIEI NA NAJLEPSZE BOZE ROZWIAZANIE DLA MNIE.

Podstawa to otwartosc na rozwiazania zupelnie inne niz te, ktor sie nam wydaja jako najlepsze dla nas, dla naszego malzenstwa.
Bog sam wie co jest dla nas najlepsze i choć czesto tak trudno mi sie z tym pogodzic, wierze ze to jest Prawda. Placzę z bolu, tęsknie i ... wierze ze jest to Prawda, patrze co mi zycie przynosi, buntuje sie, upadam i ...wierze, ze jest to ta sama Prawda.


Bo jak rozumiem, ze sytuacja swoistego "poddania sie" istnieje i pozostaje tylko kwestia tego jak dostrzec i rozpoznać TEN CZAS

Pozostaje w oczekiwaniu na rozpoznanie tego czasu..

A co wy o tym sadzicie? moze macie jakies sprawdzone metody na rozpoznanie czasu poddania sie?
Ostatnio zmieniony przez 2008-08-05, 11:27, w całości zmieniany 2 razy  
 
     
Mirela
[Usunięty]

Wysłany: 2008-08-05, 11:29   

Cytat:
Andrzej napisał/a:
Nigdy nie jest na za późno, aby ratować małżeństwo, ale zawsze jest za wcześnie, aby się poddawać…


Ze nigdy nie jest za pozno - zgadzam sie, pod warunkiem , ze chca tego OBIE strony w/w malżenstwa..

Tak się składa ,że przysięga małżeńska obowiązuje pomimo gdy jedna strona nie dotrzymuje obietnicy. Wszelkie działania przeciw tej przysiędze są uderzeniem w JEDNOSC , MIłOSC BOżą.

Cytat:
Pytanie rodzi sie dla mnie teraz takie:

Jak rozpoznac czy nie jest za wczesnie aby sie poddac?
I kiedy mozna i trzeba sie poddac, w moim odczuciu najlepszej woli Boga dla mnie?

Bo tak rozumiem poddanie sie jako bardzo ludzkie powiedzenie: nie dam rady dluzej sama obmyslac rozwiazan, sama ciagnac tego malzenskiego wozka, prosze Ciebie Boze o pomoc...o konkretne swiatlo w tej sprawie....

Jak najbardziej Reniuszku jest to krok na otwartosc Bożą, pogodzenie się ze swoją niemocą i uznanie swojej bezsilnosci.

Cytat:
Wola Boga w zjednoczeniu z moim pragnieniem odkrycia drogi wyjscia, jak sie domyslam, wcale nie musi oznaczac, ze mam trwac w zwiazku ktorego praktycznie na razie nie ma... ale ze mam rozeznac jak dalej zyc, prawda?

Związek małżeński nie oznacza jedynie więźi fizycznej, ale oznacza również więź duchową, która wynika również z przysięgi małżeńskiej. Bo i na ten moment Przymierze pozwala Ci wypełniac ślubowanie. A praktycznie dalej trwa... . Bóg dalej w nim jest...jest wierny zaproszeniu jakie otrzymał od Was.


Cytat:
Z calym szacunkiem dla "niegasnacej nadziei" ale nie na konkret w postaci ratowania malżenstwa (na sile) ale NADZIEI NA NAJLEPSZE BOZE ROZWIAZANIE DLA MNIE.

Podstawa to otwartosc na rozwiazania zupelnie inne niz te, ktor sie nam wydaja jako najlepsze dla nas, dla naszego malzenstwa.
Bog sam wie co jest dla nas najlepsze i choć czesto tak trudno mi sie z tym pogodzic, wierze ze to jest Prawda. Placzę z bolu, tęsknie i ... wierze ze jest to Prawda, patrze co mi zycie przynosi, buntuje sie, upadam i ...wierze, ze jest to ta sama Prawda.

Takie przypomnienie: "Spe salvi" :Pisze „Możemy starać się ograniczyć cierpienie, walczyć z nim, ale nie możemy go wyeliminować. Właśnie tam, gdzie ludzie, usiłując uniknąć wszelkiego cierpienia, starają się uchylić od wszystkiego, co może powodować ból, tam, gdzie chcą zaoszczędzić sobie wysiłku i bólu związanego z prawdą, miłością, dobrem, staczają się w życie puste, w którym być może już prawie nie ma bólu, ale coraz bardziej dominuje mroczne poczucie braku sensu i zagubienia. Nie unikanie cierpienia ani ucieczka od bólu uzdrawia człowieka, ale zdolność jego akceptacji, dojrzewania w nim, prowadzi do odnajdywania sensu przez zjednoczenie z Chrystusem, który cierpiał z nieskończoną miłością,” „Cierpieć z innymi, dla innych; cierpieć z powodu pragnienia prawdy i sprawiedliwości; cierpieć z powodu stawania się osobą, która naprawdę kocha – oto elementy fundamentalne człowieczeństwa, których porzucenie zniszczyłoby samego człowieka”, Podkreśla również czym jest nadzieja „Teraz jednak pojawia się pytanie: na czym polega owa nadzieja, która – jako nadzieja – jest «zbawieniem»? Istotę odpowiedzi zawiera wspomniany przed chwilą fragment Listu do Efezjan: zanim Efezjanie spotkali Chrystusa, nie mieli nadziei, ponieważ nie mieli «Boga na tym świecie». Poznać Boga – prawdziwego Boga – oznacza otrzymać nadzieję”.

Przyjąc życie takim jakim ono jest, to wielka siła , która otrzymujemy od Boga jako łaskę.
Poddajemy się w znaczeniu: nie chcę Boże sama nic robic, bo wiem ,że Ty jesteś źródłem MIłosci i Mądrosci , która mnie poprowadzi, ja zaś nie zrobie nic przeciw PRAWDZIE jaka Ty jesteś bez posługiwania się moich wyobrażeń o Tobie o przyszłosci o tym co słuszne i najlepsze dla mnie.


Cytat:
Bo jak rozumiem, ze sytuacja swoistego "poddania sie" istnieje i pozostaje tylko kwestia tego jak dostrzec i rozpoznać TEN CZAS

Pozostaje w oczekiwaniu na rozpoznanie tego czasu..

A co wy o tym sadzicie? moze macie jakies sprawdzone metody na rozpoznanie czasu poddania sie?

Jak wyżej ;)
Pozdrawiam serdecznie:)
Przepraszam ...zamiast cytuj ...zrobiłam edytuj...w związku z tym masz info ,ze został zmieniony Twój post , w rzeczywistości nie został...Przepraszam
 
     
wito
[Usunięty]

Wysłany: 2008-08-05, 15:23   

elzd1 napisał/a:
Wiesz, taka niegasnąca nadzieja to tkwienie w tym samym miejscu, czyli śmierć za życia. A kochać owego zdradczacza, i owszem: jak każdego człowieka, jak bliźniego, nic więcej, nie jak męża/żonę, nie jak osobę bliską, tylko jak obcą. Trudne, ale chyba możliwe.
Co do rozwijania talentów - jak wyżej: wszystko dla szanownego zdradzacza.
Witek ma rację, jesteśmy jak ptaki, którym obcięto skrzydła.

Można kochać zdradzacza pod warunkiem, ze zdradzacz tego będzie chciał, pozwoli na to byśmy go kochali. przeżywałem to kilkanaście lat temu. Można go dalej kochać jak małżonka, piękną czystą miłością.
jakże trudno wybaczyć jednak recydywiście. I nasze kochanie ma sie tu jak pięść do nosa. Możemy sobie kochać ale nasze chciejstwo już niestety nie wystarczy. I wiek, i świadomość kolejnej zdrady, robi swoje. Nie jest łatwo wybaczyć. O zapomnieniu raczej nie mamy co marzyć.
Im więcej będziemy się łudzić, dreptać w miejscu, tym trudniej nam będzie wrócić do rzeczywistości. Za kilka lat już nie damy rady ani przyjąć zdradzacza ani otworzyć się na nowe inne życie.
pozdrawiam Witek
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 6