Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie (także po rozwodzie i gdy współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki), którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa
Wysłany: 2008-12-01, 00:02 Cud zdarzył się za późno
Witam!!!
Jestem tu pierwszy raz.
Stronę SYCHAR wskazał mi ktoś, kto kiedyś bardzo mnie kochał- mój mąż (jesteśmy po rozwodzie cywilnym i trwa już sprawa unieważnienia małżeństwa).
Wyszłam za mąż 8 lat temu. Mój mąż był starszy ode mnie, ze stabilną sytuacją zawodową, o bardzo sprecyzowanych poglądach i wartościach. Ja mając dwadzieścia kilka lat- ciągle szukałam swojej drogi. Tak po trzech latach naszego małżeństwa (w tym czasie ukończyłam studia, dostałam pierwszą pracę) postanowiłam coś zmienić (po części też dlatego iż chciałam zaimponować mężowi i jego rodzinie) i za namową przyjaciela postanowiłam zmienić pracę.
Nasze małżeństwo wówczas już od pewnego czasu przezywało kryzys. Mieliśmy o wszystko do siebie pretensje i każde z nas uważało że ma rację. Nasze pożycie seksualne również okazało się klęską.
Podczas trwającego 10 miesięcy szkolenia, gdzie przekonano mnie, iż powinnam być tzw. "twardzielem" zmieniłam się i zmienił się też mój sposób postrzegania męża. Wydał mi się on niemęski, słaby i nieatrakcyjny. Nie wierzyłam, że mnie kocha i potrzebuje skoro nie chciał podjąć dla mnie próby zmiany. Wtedy poznałam innego mężczyznę (żona i dwie córki), który spełniał moje oczekiwania. Postanowiliśmy się związać i nie patrząc na innych zadbać o własne szczęście.Porzuciłam męża, odcięłam się od
rodziny. Mój nowy partner zaprzestał jakichkolwiek kontaktów ze swoimi dziećmi- byłam temu przeciwna,ale zakazał mi się w to wtrącać.
Przez pierwsze miesiące było nam ze sobą bardzo dobrze, ale kiedy w nasz nowy związek zakradła się codzienność... z dnia na dzień było gorzej. Po roku okazało się, że jestem w ciąży. Mój partner nie chciał tego dziecka, twierdząc, że dzieci psują związki. Dla mnie natomiast to maleństwo, które nosiłam pod sercem było spełnieniem wszelkich marzeń i największym szczęściem. Partner w końcu zaakceptował taki stan rzeczy i twierdził nawet, że bardzo Nas kocha, ale jego czyny świadczyły o czymś przeciwnym. Coraz więcej pił, nie troszczył się o mnie i o nasz dom, bezpieczeństwo moje i dziecka. Okazywał mi brak szacunku. Kłótnie i awantury stały się codziennością. Niemal za każdym razem były też przeprosiny i obietnice poprawy. Wierzyłam. Chciałam wierzyć... dla dziecka. Łudziłam się, że narodziny naszego synka zmienią tego człowieka- myliłam się. Wzięłam rozwód cywilny z mężem. Wstydziłam się komukolwiek przyznać do tego co się dzieje. Przed samą sobą nie chciałam się przyznać do tego, że wiążąc się z tym człowiekiem popełniłam wielki błąd. Był już przecież nasz syn i to dla niego postanowiłam walczyć o tą rodzinę. Wyjechaliśmy na drugi koniec Polski- miałam nadzieję, że nowe otoczenie, własne (w końcu) mieszkanie, nowi ludzie- zdołają odmienić sytuację. Niestety ponownie się pomyliłam. Dzisiaj żyję z mężczyzną (nie mamy żadnego ślubu), który jest alkoholikiem i nie liczą się dla niego potrzeby moje, dziecka i rodziny. Dalej przed światem udaję, że wszystko jest dobrze, ale to farsa.
Obecnie mój mąż ubiega się o unieważnienie naszego ślubu kościelnego i to stało się pretekstem do kontaktu między nami po długim czasie milczenia.
Wtedy też dowiedziałam się o pewnym forum, gdzie przez prawie dwa lata tworzył on historię walki o nasze małżeństwo. Zaimponowała mi jego dojrzałość i mądrość. Uświadomiłam sobie jak bardzo mnie kochał i jak wielką miłość odrzuciłam. Swoje posty zatytułował "Moja żona (chyba tylko cud może pomóc)"- Cud się zdarzył, bo zrozumiałam mój błąd, ale zdarzył się za późno. Nie wiem co robić???
Mojego małżeństwa nie da się już uratować- to wiem!!! ale co dalej z moim życiem. Jak mam żyć ze świadomością jak bardzo skrzywdziłam męża (pisał, że wolałby umrzeć niż przeżyć to co przeżył i że każda sekunda mojego życia go rani), jak mam wychować swojego synka wiedząc ile zła jest we mnie, jakie wartości mu przekazać, skoro żyję w grzechu. Wiem, że powinnam zakończyć obecny związek i bez względu na wszystko rozstać się z tym człowiekiem, ale on sobie beze mnie i mojej siły nie poradzi, załamie się i spadnie na dno, a ja będę miała na sumieniu zmarnowane życie kolejnego człowieka i kolejną rozbitą rodzinę.
Chyba pierwszy raz w życiu czuję taką pustkę. Chyba pierwszy raz w życiu nie wiem co mam robić. Jakąkolwiek podejmę decyzję- to znowu kogoś skrzywdzę, znowu ktoś będzie przez mnie cierpiał. może już żadną sekundą swojego życia nie powinnam nikogo ranić...
Ostatnio zmieniony przez sill12 2008-12-04, 21:08, w całości zmieniany 1 raz
lena [Usunięty]
Wysłany: 2008-12-01, 00:20
Na czyimś nieszczęściu nie zbuduje się szczęścia własnego....to po pierwsze.
Wiem, że powinnam zakończyć obecny związek i bez względu na wszystko rozstać się z tym człowiekiem, ale on sobie beze mnie i mojej siły nie poradzi, załamie się i spadnie na dno, a ja będę miała na sumieniu zmarnowane życie kolejnego człowieka i kolejną rozbitą rodzinę.
Bez Twojej siły sobie nie poradzi?... ale Ty nie jesteś silna, brakło Ci tej siły kilka lat temu.
Wiesz co powinnas zrobić ...... przestac ranić Siebie i innych....przestać żyć w grzechu.
Kończ ten chory związek( to nie rodzina)...ratuj co możesz...na poczatek Siebie.
miriam [Usunięty]
Wysłany: 2008-12-01, 09:25
Droga sill12...
pamiętaj, że nigdy nie jest za późno. Nie jesteś odpowiedzialna za tego człowieka, a to o czym mówisz to fałszywa litość .
Nie zmarnuj swojego cudu, bo prawdziwa skrucha jest takim cudem. Potrzebny jest następny krok--odcięcie się od zła. Nie będzie łatwo, bo kusy trzyma mocno i będzie walczył o swoje. Ale pamiętaj, że to Ty decydujesz !
Poczytaj sobie to świadectwo ,mam nadzieję ,że Ci pomoże
Będę pamiętała w modlitwie o Tobie
Pozdrawiam Miriam.
NORBERT [Usunięty]
Wysłany: 2008-12-01, 09:52
a mnie przyszła taka refleksja do głowy jak człowiek musi nieraz popaprać swoje życie..jaką drogę w głupocie przechodzi...by po czasie odkryć to szcęscie jakie miał w garści na początku....lecz może tak jest ze cos jest w naszym życiu by dało coś nowego??????..to jest właśnie piękny wzór ...temat do czytania dla wszystkich zniecierpliwinych w związku...szukających gdzies tam..szczęscia bo dom ,mąż,żona dusili ich....jest takie powiedzenie z deszczu pod rynnę....nieraz warto postarac się,coś uratować,cos odbudować niż żyć złudą..i głośno mówić =moje szczęscie znajde gdzie inndziej!!!!!!!!!!!!!!!...
droga sill.......smutne co napisałas lecz teraz wiesz własny los na własne życzenie...
samotna [Usunięty]
Wysłany: 2008-12-01, 10:17
chciałam odnaleźć - przeczytać historie Twojego męża - nie znalazłam.
Moze ktos pomoze?
Sill - mój mąz podobnie jak Ty kiedyś - szuka zieleńszej trawy...,
podobnie współmałżonkowie forumowiczów.
Czas pokaze, czy znajdą....
To co my przezywamy jeden Pan Bóg wie...
Pytasz co teraz - teraz zacznij sprzątac ten bałagan, najpierw pojednaj sie z Bogiem - naprawe zacznij od siebie.
Osądzać nie będę - nie jestem od tego.
sill12 [Usunięty]
Wysłany: 2008-12-01, 10:59
Witam!
Historia mojego męża, do której dotarłam po tak długim czase znajduje sie pod tym adresem:
Mam nadzieję, że nie będzie miał mi za złe, że ja udostępniłam.
Moze cała ta sytuacja bedzie przestrogą dla takich głupców jak ja.
NORBERT [Usunięty]
Wysłany: 2008-12-01, 11:20
Cytat:
Moze cała ta sytuacja bedzie przestrogą dla takich głupców jak ja.
..przestrogą napewno nie będzie bo głupiec decyduje sie ze chce byc głupcem sam siebie oszukuje ze znajdzie swoje szczęscie ....a czasami tak bywa że to tylko złuda....ja zawsze w moich postach pisałem ..początki są zawsze kolorowe...a dalej zaczyna być tak samo...więc po co to zmieniać po co szukać!!!!!!!!!!!!...wiesz sill ile trzeba siły odwagi samozaparcia by mocno naprawić co się zniszczyło..tylko tchórz mówi nie mogę ,nie umiem nie potrafię.....od słaby człowiek i nic!!!!!!!!
Irenka [Usunięty]
Wysłany: 2008-12-01, 12:16
Nigdy nie jest za późno na naprawienie krzywdy i na przebaczenie. Dopóki żyjemy jest czas na przebudzenie i na wybranie prostej i słusznej "życiowej drogi". Każdy może zbłądzić ale trzeba niesamowitej odwagi aby się podnieść, przyznać się przed samym sobą i innymi, że się jest słabym człowiekiem.
Jestem pewna , że gdyby Was teraz los połączył na nowo do końca życia będziecie wdzięczni Bogu za uratowanie małżeństwa. Jeżeli w Tobie tli się prawdziwa miłość do męża i w nim do Ciebie to warto powalczyć o siebie. Warto poszukać w tych "zgliszczach" iskierki i mocno ją rozdmuchać aby znowu się rozpalił ogień miłości. Twój mąż jest wrażliwym człowiekiem czułym i mądrym i myślę , że Twoje dziecko miało by przy nim bezpieczne i spokojne życie.
Ojciec dziecka jest niedobrym człowiekiem. Potrafił zostawić rodzinę dwoje dzieci i nie troszczyć się o ich życie . Ten fakt już na początku powinien Cie zastanowić ale kobieta zauroczona tego nie widzi. Prawda , że bolesne jest przebudzenie.
W tym wszystkim w tym "bałaganie życiowym" jest jedna dobra rzecz to , że przebudzenie nastąpiło szybko bo masz szanse na normalne życie.
Nieraz warto samemu spokojnie iść przez życie.
Żyj tak aby na stare lata mieć "debet dobrych uczynków" bo brak odsetek gryzie sumienie aż do bólu.
Pozdrawiam
Elżbieta [Usunięty]
Wysłany: 2008-12-01, 12:24
sill,
mąż napisał kiedyś takie słowa:
"Moja żona zdradziła mnie i zamieszkała z innym. Próbuje rozbić 2 małżeństwa bo zamieszkała z mężczyzna żonatym (z dwojgiem dzieci).
Powiedziała ,że swoim postępowaniem przyczyniłem się do tego co zrobiła (nie chcę opisywać szczegółów powiem tylko ,że nie chodziło o zdradę). Myślę ,że ma rację co do mnie. Jest w ewangelii fragment o zgorszeniu i kamieniu u szyji. Ten fragment najlepiej oddaje moje uczucia."
Wróć do tych jego słów.
Dlaczego piszesz "moja wina".
Wyraźnie Twój mąż wziął na siebie część winy.
Sprawa numer dwa:
posłuchaj.
Można żyć na ziemi według dwóch rodzajów "reguł" (dróg)
1. idąc drogą winy--- GDZIE WINA ZAKŁADA KARĘ (będziecie się wzajemnie karać??? ten sposób nie ma końca, bo mało, że będziecie się karać po ludzku - czyli niesprawiedliwie, a dwa, że nie prowadzi to do spotkania z Bogiem tak naprawdę)
2. idąc drogą przebaczenia, by dojść do miłosierdzia--- MIŁOSIERDZIE BOWIEM ZAKŁADA WZAJEMNE PRZEBACZENIE (ten sposób jest Chrystusowy i zalecałabym WAM OBOJGU go gorąco, zmierza do Nowego Życia, życia z Jezusem Chrystusem, dojdziecie do INNEJ MIŁOŚCI --- DO MIŁOSIERDZIA WOBEC SIEBIE, które jest owocem miłości dojrzałej, prawdziwej)
Życie z Jezusem Chrystusem ZAKŁADA NAUKĘ PRZEBACZENIA.
W Imię Jezusa Chrystusa mężu przebacz żonie!
W Imię Jezusa Chrystusa żono przebacz męzowi!
Zaproście oboje do swojego życia Jezusa Chrystusa (zdania na niebiesko), a żadne sądy nie będą Wam potrzebne.
Niech Was CHRYSTUS prowadzi.
Z Bogiem.
Ostatnio zmieniony przez Elżbieta 2008-12-01, 15:00, w całości zmieniany 3 razy
NORBERT [Usunięty]
Wysłany: 2008-12-01, 12:28
sill wniosek może byc prosty nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło....warto porozmawiac..warto lekko się zblizyć a może???????...zrób ten krok abyś znowu całe życie nie żałowała.....mądry facet czytałem jego posty..i myslę ze to ten z gatunku...kochających
tą jedyną.....daj mu szansę..daj wam szansę.....daj sobie szansę.....
nieraz trzeba pokonac w sobie wiele...pokonac własną dume...własne ego.....by stworzyć szcęście
Elżbieta [Usunięty]
Wysłany: 2008-12-01, 12:35
Sill,
a może mąż sakramentalny (wciąż nim jest) mógłby Ci pomóc???
Poproś go o pomoc ! DLACZEGO NIE MOŻESZ TEGO ZROBIĆ??
Jeśli dał Ci namiary na to forum, to oznacza, że...... CO, NO WŁAŚNIE?
Jak myslisz CO TO OZNACZA?
Napisałaś:
Wiem, że powinnam zakończyć obecny związek i bez względu na wszystko rozstać się z tym człowiekiem, ale on sobie beze mnie i mojej siły nie poradzi, załamie się i spadnie na dno, a ja będę miała na sumieniu zmarnowane życie kolejnego człowieka i kolejną rozbitą rodzinę.
POWIEDZ TO MĘŻOWI, NIE NAM >>> Że powinnaś zakończyć (tylko pytanie czy chcesz?)
Robisz to, co on wtedy. Miałaś żal (napisałaś w poście ostatnim na tamtym forum), że Ci nie mówił co się w nim dzieje.
A teraz Ty mu nie mówisz. Nic o sobie nie wiecie...wciąż nic. Czas się poznać.
martin [Usunięty]
Wysłany: 2008-12-01, 12:43
Witaj Sill
Kazde spojrzenie na siebie i dostrzezenie grzechow jest dobre.
Nawet jesli jest tak pozno, to na prace nad soba i skruche nigdy nie jest.
Ale mam do Ciebie konkretne pytanie: czy Ty kochasz meza?
Pytam, poniewaz z Twojego postu zarowno tutaj, jak i w jego watku wynika, ze uwazasz:
- to taki dobry czlowiek
- odrzucilam jego milosc
itd.
Ale moim zdaniem, to jest litosc, poczucie winy.
Moim zdaniem dla faceta jest jedna z najbardziej uwlaczajacych stwierdzen: "nigdy go nie kochalam, ani mnie nie pociagal, ale jest takim dobrym ojcem dla dzieci". Bo to znaczy, ze mezem to nie byl nigdy. A okreslenie "dobry czlowiek" to mi pasuje do dziadka co rzuca okruchy golebiom.
Zastanow sie, czy Ty swojego meza nie traktujesz jak takiej dobrej i wybacz okreslenie zapasowej przystani, do ktorej to miloby bylo wrocic, skoro z tamtym zle?
Piszesz rowniez, ze tamten sobie nie poradzi. Nic bardziej mylnego. Nie probuj sama siebie oszukiwac!! Powinnas jak najszybciej zerwac ten chory zwiazek tym bardziej, ze jak sama mowilas jest to czlowiek zonaty. A jesli spadnie na dno - to dobrze, bo dopiero jak sie od niego odbije, to bedzie mogl sie zmienic w kogos lepszego. Absolutnie NIE dla Ciebie, bo Ty z nim nie powinnas nigdy byc! Ale dla siebie samego. I dzieki temu Twojemu uczynkowi masz szanse zaprzestania zycia w grzechu i dla Ciebie i dla niego, a to wielkie dobro, jakie mozesz Wam dac. A rodziny zostaly rozbite wlasnie tym, ze jestescie ze soba, wiec ...
I ostatnia uwaga - uwazam, ze masz w sobie sporo tendencji do stawiania sie w roli ofiary. Piszesz, ze nie wiesz jak sobie poradzisz ze swiadomoscia i teraz jest tak pusto w zyciu. Usprawiedliwiasz swoje pozostawanie w chorej relacji tym, ze tamten sobie nie poradzi. Oczywiscie teraz jest Ci bardzo zle. Ale to, ze tu trafilas, jest juz bardzo dobrym krokiem.
Postaraj sie o terapie indywidualna u psychologa katolickiego. Potrzebna jest osoba, ktora Cie umocni we wlasnym poczuciu wartosci, abys nie szukala w nikim falszywego oparcia, ktore musisz znalezc w sobie - inaczej mozesz zranic jeszcze kogos szukajac ciepla emocjonalnego tylko ze wzgledu na swoj emocjonalny glod.
Twoja droga ku dobremu sie zaczela .
Moze w troche ostrym tonie, ale Ci kibicuje.
Pozdrawiam
NORBERT [Usunięty]
Wysłany: 2008-12-01, 12:59
martin napisał/a:
Pytam, poniewaz z Twojego postu zarowno tutaj, jak i w jego watku wynika, ze uwazasz:
- to taki dobry czlowiek
- odrzucilam jego milosc
.....nie wiem Martin ..ale ja mysle że sill....poprostu
nie dorosła do małżenstwa...tak nieraz bywa....człowiek jest nadal takim wielkim dzieciakiem.....nie rozumie ze małżenstwo to także bardzo istotne sprawy..z życia dwojga ludzi.....sill szukała swojego dorastania...znalazła ..myślała że znalazła....to dorośnięcie ją nauczyło....niech wyniesie tą naukę....a i jeszcze jedno ten ton sill....żal męza że dobry człowiek....znalazłes pretekst o pytanie czy kocha..albo czy kochała...a ja pójde dalej ...o obecnego partnera tez sie troszczy nie da rady...ludzki odruch..ale czy go kocha..czy tez kochała......
sill pierwsze wyzwanie rozpoznaj w sobie czy ty jesteś zdolna do miłości....
miłosci nie zauroczenia...bo to drugie przemija!!!!!!!!!!!!!
emem [Usunięty]
Wysłany: 2008-12-01, 14:42
sill,
martin napisał dużo mądrych uwag. warto przeczytać kilka razy, na spokojnie.
bo łatwo za pierwszym razem poczuć się atakowaną (a zupełnie niepotrzebnie).
trzymaj się,
masz tu wielu 'kibiców'
sill12 [Usunięty]
Wysłany: 2008-12-01, 15:21
Zacznę od tego, że dopiero od kilku dni zaczęłam mysleć o swoim życiu w kontekście Boga. Nie wiem dlaczego tak sie stało. Nie potrafię przypomnieć sobie żadnego przełomowego momentu. Po prostu nagle, mimo że byłam tak daleko od NIEGO, ON zaistnał w mojej świadomości i w moim życiu.
Teraz każda moja myśl i odrycie jest zupełnie nowe. To wszystko bardzo mnie przeraża i prawie nic z tego nie rozumiem.
Pytacie czy kocham męża- nie wiem... Wydaje mi sie, że po tylu latach już go po prostu juz nie znam i on nie zna mnie (zresztą chyba nigdy nie dołożyliśmy wystarczająco dużo starań by sie poznać naprawdę).
Zawsze mi się wydawało, że wiem czym jest małżeństwo. Dzisiaj moge powiedzieć, że dopiero powoli zaczynam rozumiec istotę tego sakramentu i nierozerwalności więzów między małzonkami.
Napewno nie szukam u męża bezpiecznej przystani i myślę, że jeżeli taka przystań gdzieś na mnie czeka- to ja sama muszę włożyć w nią ogrom pracy by była bezpieczna dla mnie i mojego dziecka.
Czy robię z siebie ofiarę? Ofiara jestem bez wątpienia, ale ofiarą własnej głupoty i własnego grzechu. Nie chce by ktokolwiek się litował nade mną. Pisząc o swoim rozbiciu chciałam podkreślić jak mocno uświadomiłam sobie moje błędy i jak duże poczucie winy jest we mnie (szczególnie względem mojego męża).
Wasze rady i przemyślenia są dla mnie bardzo cenne. Zadajecie pytania w bardzo istotnych kwestiach, a sama nie miała bym odwagi ich sobie zadać.
Teraz najbardziej chciałabym zadość uczynić mężowi i sprawić aby juz nigdy przez mnie nie cierpiał. Może więc lepiej będzie jak uda nam sie uniewaznic małżeństwo (tak jak tego chce mąż) i dać mu o mnie po prostu zapomnieć.
Chciałabym też znaleźć właściwą droge w swoim życiu, abym mogła dobrze wychować swojego syna.
Proszę Was też o modlitwę za mnie i moje dziecko ale też za mojego męża.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum